WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

czwartek, 11 maja 2017

Część 3. Grzech śmiertelny: Chciwość. Volturno. [2/2]

 ...Nie miał już siły. Na nic. Ta niemoc przerażała go gdzieś w głębi rozbitej duszy, lecz nie tak bardzo, jak się spodziewał. Nie chciał już cierpieć, nie chciał widzieć cierpienia na znajomych twarzach, nie chciał już od życia niczego. A Lora? Zobaczył ją, przekonał się, iż naprawdę istnieje. Żyje i ojciec nie może jej upodlić, jak jego, ponieważ nie da mu w zamian nic, co miałoby jakąkolwiek wartość dla tego sadysty. Oddychał, bo tak nakazywał instynkt, a nie życzenie. Przestał nawet czuć ból. 
  "Przywykłem? Jestem sparaliżowany?"
  Było coś, co doń docierało - dziwaczne uczucie naprężenia żył, które niepojętnym sposobem wydawały się puste w środku. 
"Tak mało pozostało we mnie krwi? Nie ma już ani krzty eteru?"
 Jedyne, czego pragnął to koniec. Koniec wszystkiego, niech wszyscy zostawią go w spokoju, niech wszystko się skończy, niech wreszcie nie będzie "a póżniej..."! 
  "Nie byłem dobrym człowiekiem, ale, Ashi Przenajświętsza, ja już więcej nie przyjmę..."
  Uświadomił sobie, że w religii, którą wyznawał, jest sporo prawdy. Nauki Ashi głoszą, że śmierć w walce nie jest piękna ani jakkolwiek godna. Jeżeli poległeś znaczy to, iż byłeś za słaby. Przekonanie się o tym to najgorsza kara, bo nagle okazuje się, że wszelkie twoje dotychczasowe wysiłki były na nic. Zmarnowane lata, puste marzenia. Słabi są zbędni i tylko o tej słabości ludzie będą pamiętać, a nie o tobie, jako osobie. Samobójcy stoją w świetle silnych. Mieli dość odwagi, by zdecydować się na taki los. Każdy kiedyś umrze, to nie podlega dyskusji i chociaż ktoś powie, że samobójca "nie szanuje życia", ten ma pełne prawo unieść wysoko głowę i odparować z dumą, iż on WYBRAŁ, jak chce skończyć i ma na to pełen wpływ - nie wykończy go głupia przepuklina, jakaś choroba bądź inne w pełni przypadkowe warianty. Zanim jednak ze sobą skończy, ma obowiązek zadbać o najważniejsze dla niego kwestie. Często jest to spuścizna naukowa, dawno zarzucona pasja lub sprawy rodzinne. A jeżeli na nowo odnajdzie sens życia? Przegrał? Nie! Miał dość siły charakteru, by pogodzić się z losem, odkryć nowe źródło energii i przeć przed siebie mimo przeciwności, które na początku wydawały się przytłaczające. Czy Cahir mógł patrzeć na siebie przez pryzmat tytułu samobójcy? 
  "Nie, ja poległem z kretesem..."

* * *

   Na Stakedzie pracująca w Obserwatorium w zamku di Ardo kobieta uniosła głowę znad pergaminu, na którym spisywała wszelkie obserwacje dotyczące ogromnego kryształu górskiego. Czynność ta była boleśnie rutynowa, ponieważ wnioski nie zmieniły się ani troszkę od wielu, wielu lat. Dzisiaj jednak było inaczej. Jedno z ogniw runicznego łańcucha pękło z trzaskiem. Różowo-fioletowy zarys ślepi - zazwyczaj widoczny w postaci sennego przymrużenia - nabrał mocy i zdawał się uparcie wpatrywać w pracujące w pomieszczenia osoby. Badaczka przycisnęła do blatu marmurowego biurka kałamarz, który dziwnym trafem zaczął się przemieszczać. Wkrótce wszystkie przyrządy i luźniejsze przedmioty zaczęły drżeć.

* * *

    Gdy ktoś nazwał po imieniu, niechętnie otworzył oko. Mgiełka stopniowo usuwała się, chociaż z powodu wycieńczenia nie było mowy o ostrym obrazie. Zobaczył nad sobą Lorę, płakała i jednocześnie uśmiechała się w ten swój piękny sposób. Kiedy nieznacznie odwrócił ku niej twarz, zaczęła gładzić go kciukiem po policzku. Nie mógł się do niej odezwać, bo odebrano mu głos, lecz i tak cieszył się z jej obecności. Tak bliskiej. Tak wymarzonej... Wtem wyszczerzył zęby w dziwnym wyrazie, wzrok mu się zaszklił, by ostatecznie uronić jedną jedyną łzę - mylił się. Wcale nie nie-zależało mu na życiu. Miał po co żyć, dla kogo i nie chciał stracić tego po raz kolejny. Na tyle, na ile pozwalała mu ogólna niemoc przytulił się do Lory, a ona objęła go ramionami.  Cahir zaczął szczękać zębami w przedśmiertnych drgawkach. Wytatuowany na piersi kwiat począł świecić czystą bielą, jego maleńkie fragmenciki odrywały się od skóry i ulatywały w górę, by tam rozpaść się ostatecznie.

* * *

   Ogniwa łańcucha strzelały we wszystkie strony. Na krysztale z trzaskiem pojawiały się kolejne pęknięcia, a im było ich więcej, tym wyraźniejszy stawał się cień wielkiej sylwetki. Całe Obserwatorium trzęsło się w posadach, z sufitu i ścian sypały się drobiny marmuru oraz spoiwa. Badaczka upadła na ziemię, gubiąc przy tym okulary o cienkiej, pozłacanej oprawce. Słyszała, jak szkiełka trzasnęły. Ze strachem wpatrywała się w artefakt, w którym uwięzione stworzenie jakby zbliżało się do świata zewnętrznego. Złowroga bestia u bram. Istota stanęła tuż za kryształową ścianą, spięła się w sobie, po czym gwałtownie uwolniła ogromne pokłady energii. Kawałki pięknego więzienia rozproszyły się po pomieszczeniu, wbijając się w ściany i posadzkę. Fala uderzeniowa pomknęła dalej, zmiatając wszystko na swej drodze. Uczona uderzyła plecami w kolumienkę, obok przeleciało wyrwane biurko oraz krzesło. Nie mogła się podnieść, przyduszona ilością eteru w powietrzu. Pochodził od tajemniczego stworzenia, któremu nie zdążyła się przyjrzeć, bowiem wystrzeliło przez sklepienie Obserwatorium z dziwnym, piszczącym hukiem. 

* * *

   Czuła, jak Cahir słabnie. Charczał przy każdym płytkim oddechu, ale już nie drżał. Niezdarnie uniósł rękę, która niegdyś płonęła, teraz zaś przypominała dogasającą szczapę. Nieco demoniczne pazury pokruszyły się na oczach Lory. Delikatnie dotknął jej skroni, a ona nakryła jego dłoń swoją własną. Z ust obficie popłynęła mu krew, a mimo to uśmiechnął się. Lora po raz pierwszy widziała taki uśmiech u Cahira - szczery i pełen ciepła, jakim obdarza się kochaną osobę.  Również się uśmiechnęła przez łzy. Kilka chwil później, kiedy jego ręka wysunęła się z uścisku, szeroko otwierała oczy.
   - ...Cahir? - Szepnęła, drżącymi palcami dotykając twarzy mężczyzny. 
   Nie odpowiedział. Spoczywał w jej ramionach i półprzymkniętym, pozbawionym blasku okiem wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Wciąż się uśmiechał, z ust leniwie sączyła się krew. Ręka całkowicie pokryła się popiołem. Od piersi oderwała się ostatnia lśniąca drobina, która do niedawna była tatuażem. Lora zrozumiała, że Cahira już nie ma, że tym pierwszym i zarazem ostatnim uśmiechem się z nią pożegnał. Prawda ta zabolała bardziej, niż w najgorszych koszmarach. Bezwiednie przytuliła zmiennokształtnego i zapłakała głośno. Po dłuższej chwili podniosła wzrok, skuszona uczuciem czegoś mokrego prześlizgującego się między palcami. Zobaczyła stróżki krwi Cahira, nienaturalnie szybko spływające ku ziemi i wężowym ruchem płynące gdzieś w bok. Obejrzała się za siebie. Posoka zmierzała do Roderica, pod jego ręką skupiając się w szkarłatną kulę. Szczerze znienawidziła tego mężczyznę...


* * *

  Eldar warknął głośno z irytacją i jeszcze raz uderzył rogami w wielkie drzwi stodoły. Ani drgnęły. Wcześniej ryczał kilka razy, lecz bezowocnie próbował kogokolwiek w tawernie obudzić. Później przypomniał sobie, iż Santorin nakazał nałożyć na budynek gospodarczy zaklęcie wyciszające, ponieważ podobno chrapanie Brunatnoskrzydłego było nie do zniesienia. Po raz niezliczony wyciągnął szyję, popatrując jednym okiem przez malutki świetlik. Widział tawernę, kawałek podwórza oraz jeden z kamiennych szczebli klatki. Ryknął ponownie, wściekły, że nie może wyjść. Tam gdzieś, całkiem niedaleko Malgran ma kłopoty, walczy - czuł to - i on powinien przy nim być. Nie, on MUSIAŁ przy nim być! Nie mógł otworzyć drzwi, a świetlik mimo wszystko nie był na tyle nisko, by dało się przez niego dmuchnąć mrożącymi płomieniami i rozbić skałę. Sfrustrowany szponem zrobił kolejną dziurę w drzwiach. Zerknął przez nią, gdy coś huknęło na zewnątrz, jakby ktoś wystrzelił niestabilny pocisk magiczny. Ujrzał mężczyznę wzrostem równego z pierwszym piętrem tawerny, unoszącego się tuż nad ziemią. Nogi miał obwiązane czarnymi taśmami i ledwie można było je dostrzec zza błękitnych strzępów materiału. Koszuli nie nosił, prezentując światu zaprawdę nienagannie wyrzeźbiony tors. Jedna z jego rąk przez bardzo długie, ostro zakończone paznokcie wydawała się większa od drugiej, już normalnej. Głowę chronił przepięknie zdobiony, srebrzysty hełm z metalowymi skrzydłami oraz kilkoma łańcuszkami - chociaż widać było jedynie połowę twarzy, wprawne oko mogło odgadnąć, iż istota - czymkolwiek jest - była przystojna. Z pleców wyrastały dwie pary granatowych, rozłożystych skrzydeł. Słysząc szmery w stodole, anioł zwrócił się ku niej i bez najdrobniejszego machnięcia skrzydeł zbliżył do budynku. Eldar wyszczerzył zębiska i począł buczeć gniewnie. Mężczyzna wyciągnął szponiastą dłoń, jakby chciał ją włożyć przez dziurę i pogłaskać smoka, lecz zamiast tego pod gadem eksplodowało klepisko. Coś wyleciało na zewnątrz i uderzyło w rękę anioła z taką siłą, iż ramieniem szarpnęło do tyłu. Wkrótce ów niepozorny, mały fragment "czegoś" zaczął się zmieniać, w blasku wydłużać i zaginać. Niby kosa, lecz z rękojeścią, jak w mieczu. Z cichym stukotem do domniemanej głowni dołączały się kolejne oczka łańcucha, aż doszły do drugiej ręki, w której to wykształciła się bliźniacza broń. Konstrukcja lśniła ciemnym fioletem w świetle księżyca, a jego mdły blask załamywał się magicznie na nieznanych i skomplikowanych rzeźbieniach. Anioł uniósł jedną z kos ku górze, możliwe, iż ją pocałował, ponieważ po chwili piękne wzory zapłonęły lawendowym światłem. Skupił uwagę na Eldarze, bowiem smok począł mimo wszystko parskać i pomrukiwać cichutko, zdezorientowany nagłym skokiem stężenia eteru, od którego powietrze stało się aż mdło słodkie.  Istota wskazała pazurem kamienną klatkę ściśle przylegającą do stodoły, po czym machnęła niedbale ręką, jakby odganiała muchę. Niewzruszona dotąd konstrukcja rozpadła się na tysiące - nie, miliony - ciem, które rozleciały się we wszystkie strony, znacząc swą wędrówkę srebrzystym pyłkiem sypiącym się ze skrzydełek. Eldar wyszedł ze stodoły, instynktownie obejrzał się za przelatującymi mu przed nosem motylami, po czym popatrzył na swego wybawcę. Ten uniósł się nieznacznie w górę, przekrzywił na bok głowę i uśmiechnął się delikatnie. Dziwny był to uśmiech. Tajemniczy, lecz... Niewyjaśnionym sposobem napełnił smoczą duszę spokojem, jakiego nie zaznała od wielu, wielu miesięcy. Jakby mówił: "Wszystko będzie dobrze"... Anioł cofnął się, spiął delikatnie i jednym, potężnym machnięciem skrzydeł wystrzelił w niebo, wytwarzając przy tym podmuch wystarczająco silny, by zatrzeszczał budynek tawerny oraz stodoła. Pędził po nocnym sklepieniu tak szybko, że kreślił w powietrzu bladoniebieski ślad, który ciągnął się za nim niczym ogon komety. Smok nie omieszkał poinformować Malgrana o tym spotkaniu.
   "Malgran, anioł do was leci."
   Anioł? Jaki znowu anioł?! Na dęby Elenael, nie mam czasu na takie brednie! 
   "Nie wiem, ale... Wszystko będzie dobrze..."
  Po chwili jakby dotarło do niego, iż jest już wolny. Czym prędzej rozłożył skrzydła i spróbował dogonić dziwnego osobnika, który zmierzał tam, gdzie znajdował się również elf.

* * *

   - Czemu... to... nie chce... pęknąć! - Warczała Jellena, napierając plecami na plecy Malgrana i zaciekle uderzając obcasem w lodową ścianę. Zamrożenie wodnego więzienia zajęło jej kilka minut. Teraz żałowała tej decyzji, bowiem nie mogli rozbić przeszkody, chociaż kobieta kopała ją nieustannie, a Killinthorczyk przy pomocy roślinnych pędów mozolnie drżył w lodzie kanaliki, by później móc go rozsadzić.
  - Zamiast narzekać wykrzesałabyś z siebie trochę mocy i po prostu wysadziła tę kopułę w powietrze. - Odparował, balansując na cienkiej nitce cierpliwości. Walka, w szczególności magiczna, wystawia ciało i umysł na nie lada próbę. Gdy wojenny kurz opada, zmęczenie przychodzi do tego, kto wygrał. Zaś gdy walczący trwa zamknięty w pułapce, zjawia się irytacja. Emocja ta znalazła w sercu Malgrana należnie miejsce, przygotowane przez wcześniejsze rozdrażnienie faktem, że obecni tutaj magowie traktują go niemal jak popychadło. 
  - Moja broń leży gdzieś po drugiej stronie. Poza tym nawet jeśli nie osiągnęłabym swojego limitu mocy, jedną ręką nie zapanuję nad zaklęciem o wystarczającej mocy, aby skruszyć tę ścianę. Chyba, że chcesz, żeby i nas rozerwało. W takim układzie mogę spróbować. -  Fuknęła, jednocześnie ściskając stłuczone ramię. Zamierzała obejrzeć się na Malgrana, lecz coś odwróciło jej uwagę. Fantazyjnie pogięta tafla lodu ukazała powykrzywiany obraz, na którym Lora trzęsła się, tuliła do czegoś, a za nią stał Roderic i kumulował coś czerwonego. Pojąwszy grozę sytuacji, czarodziejka jeszcze wścieklej poczęła uderzać w ścianę więzienia. - Na boga... On ich zaraz zabije!
  Malgran spojrzał tam, gdzie Jellena i serce na ułamek sekundy mu stanęło. Wyszczerzył zęby, włożył więcej sił we wzrost bluszczu. 
  Roderic uformował czerwoną ciecz w drąg. 
  Lód skrzypiał. 
  Uniósł rękę, jakby zamierzył się do wymierzenia policzka. 
  Lód strzelał. 
  Z szerokiego zamachu posłał pocisk.
  Niewiadomego pochodzenia pisk narastał.
  Lód eksplodował.
  Zwaleni z nóg nagłym podmuchem więźniowie mozolnie podnieśli się na łokcie, kaszląc z powodu chmury pyłu, drobin ziemi i czegoś nowego w powietrzu - mdlącej słodyczy. Unieśli głowy, mając pełne zdziwienia miny. Krwawa włócznia rozbiła się i utworzyła wielką plamę na masie błękitnych piór. Góra poruszyła się, dwie pary skrzydeł rozluźniły uścisk "kokonu", ukazując  światu nienaturalnie wielkiego mężczyznę pochylonego nad Lorą. Ochronił ją. Dziewczyna niemrawo uniosła głowę i znieruchomiała na widok swego wybawcy. A on jedynie nieznacznie przekrzywił okryty srebrzystym hełmem łeb oraz uśmiechnął dziwnie uspokajająco. Nagle posmutniał, widząc ciało Cahira nadal przytrzymywane przez Lorę. Wyciągnął pazurzastą dłoń, delikatnym ruchem zamknął półprzymknięte oko nieboszczyka. Spod rzeźbionej przyłbicy pociekła krwista łza. Anioł odwrócił twarz do Roderic'a i podniósł się z klęczek.
  - Więc to wszystko?! Wystarczyło po prostu zabić hybrydę, żebyś się pokazał? Takie proste rozwiązanie... - di Ardo przez kilka ulotnych chwil wydawał się niemal histerycznie rozradowany, lecz wyraz jego oczu wnet powrócił do powagi, a może nawet zdradzał ogniki maniakalnej ambicji. - Dobrze więc. Z nikim nie związanego łatwiej będzie cię Spętać.
  Anioł, zjawa, cokolwiek to było nie przejawiało chęci do współpracy. Krwista plama, jak żywa, spłynęła po piórach wprost do ręki stworzenia. Kotłowała się chwileczkę, po czym zmieniła w coś małego i rozćwierkanego. Karmazynowy ptaszek przez tutejszych zwany kardynałem poderwał się i z gniewnym jazgotem umknął w powietrze. Życie...właściwie z niczego. Malgran, jak daleko sięgał pamięcią na chwilę obecną, nie widział czegoś takiego. Ożywić trupa, zbudować golema - to jedno. Stworzenie w pełni funkcjonującej istoty  w tak krótkim czasie i - zdawać by się mogło - od niechcenia to już inna sprawa. Czyżby legenda o stworzeniu manipulującym materią, którą niedawno opowiedziała mu rzekoma Kogita jednak była prawdą? Im dłużej przypatrywał się aniołowi, tym większego nabierał przekonania, iż jest on piękny. Nie w kontekście seksualności, lecz ogólnym. Otaczała go subtelna poświata, nawet najdrobniejszemu ruchowi towarzyszyła dziwna mistyczność, zaś tam, gdzie stąpał, pozbawione życia klepisko zmieniało się w dywan cieniuteńkich kryształków, mogących pretendować do miana niebieskawego, pedantycznie zadbanego trawnika. Istota nieznacznie rozpostarła ramiona, z wyimaginowanych rękawów wypadły dwie kosy na łańcuchu, który wciąż się rozbudowywał o kolejne ogniwa, aż zaczął ciągnąć się po ziemi, niczym metalowy tren. Ostrza niedbale cięły klepisko, znacząc je czarnymi "ranami" o krańcach płonących fioletowym ogniem. 
  Jellena dostrzegła coś innego - po raz pierwszy od początku tego starcia Roderic ustępował pola. Anioł szarpnął ramionami, wyrywając kosy z ziemi. Z początku leciały bezwładnie, lecz wystarczyło odpowiednie pociągnięcie, by oba łańcuchy wygięły się w pętle. Siła odśrodkowa zapewniła impet, dzięki któremu ostrza uderzyły w ziemię tuż przed Rodericiem. Stwór ruszył biegiem na arcymaga, wyminął oręż i pędził dalej. Wśród częstych rozbłysków dorabiały się kolejne oczka wciąż popuszczanego łańcucha. Wtem atakujący wyskoczył nieznacznie w górę, aż nienaturalnie obracając się niemal poziomo. Płonące kosy zatoczyły szeroki łuk, znacząc przestrzeń czarnymi bliznami, po czym huknęły w ziemię. Towarzysząca temu eksplozja  wywołała niemały podmuch energii, od której w powietrzu epizodycznie rysował się pajączek wyładowania. Malgrana i Jellenę po raz wtóry tej nocy ścięło z nóg. Zarzuciło nawet Eldarem, który właśnie podchodził do lądowania i nie wyszło ono tak, jak powinno. Smok przewrócił się na brzuch, po czym przycupnął, aby łatwiej było go dosiąść. Nisko opuściwszy łeb, warczał gardłowo i obserwował otoczenie, gotów zaatakować każdego, kto spróbuje zagrozić biegnącego ku niemu Malgranowi. Mimo to zaintrygowała go dziwna werwa, poniekąd ulga, z jaką elf usadowił się w miejscu, gdzie szyja łączyła się z barkami.
  - "Dlaczego nie walczymy?"
  - Później Ci opowiem.
  Czarodziejka w czerni zatrzymała się w połowie dystansu. Zawróciła i podbiegła do Lory. Chwyciła ją boleśnie za przedramię, szarpnęła mocno, lecz ta nie chciała ruszyć się ani o centymetr od Cahira, którego dopiero odzyskała i straciła jednocześnie. 
  - Ruszże się!
  - Ale Cahir...
  - ... nie żyje i wszystko mu jedno! My żyjemy i tak powinno zostać! A teraz chodź! - Wykrzywiła się w gniewie i brutalnie pociągnęła Lorę za sobą.
  Podczas gdy Malgran próbował łapać powietrze, ponieważ duże stężenie eteru sprawiało mu coraz większe trudności z oddychaniem, Eldar patrzył na pole bitwy. Leżący wszędzie lód, płonące "blizny" przestrzeni, zmagania walczących. Kruczowłosego mężczyzny nie znał, zaś rosła istota nieustannie była w ofensywie, wyprowadzając obszarowe, widowiskowe ataki. Węch smoka wychwycił metaliczną woń, wzrok podążył za zapachowym śladem. Mniejszy i większy rozbryzg kwi, plama... Uczucia zdominował smutek, gdy dostrzegł Cahira, czy też to, co zeń zostało. Swego czasu sporo złego między nimi było, lecz gad potrafił docenić czyjeś umiejętności bojowe. Godny przeciwnik nie powinien zostać tak poniżony - tak dyktował honor. Z jednej strony pojawiła się niezdrowa satysfakcja, że trafiła kosa na kamień, ale z drugiej? Przykrość. Poprzez więź telepatyczną z Malgranem Eldar dowiedział się o wielkiej, odwzajemnionej miłości Cahira do Lory. Teraz Lily będzie cierpieć jeszcze bardziej, niż kiedy nie wiedziała co się z polimorfem dzieje. A smok polubił zielarkę...
  - "A co to za jedna?" - Warknął, groźnym spojrzeniem obserwując, jak nieznana kobieta pomaga Lorze dosiąść smoka, a następnie z trudem wdrapuje się na smoczy grzbiet. - "Z trzema osobami za ciężko. Złaź!"
  Jellena nie odpuściła. Znacząco uderzyła obcasem w bok Eldara, słowami godząc w najwrażliwszy możliwy punkt...
  - To tłuszcz, czy mięśnie?!
  Eldar ryknął wyzywająco, silnie odbijając się od ziemi. Umknął w powietrze w samą porę, gdyż kolejny atak anioła wywołał następną falę energii. 
  To, co pozostawili za sobą, dla każdego było kotwicą na innej płaszczyźnie życia - dla Jelleny, legendarne stworzenie; dla Lory, miłość, którą siłą jej odebrano; dla Malgrana, Roderic di Ardo, oprawca, którego niechcący przywiódł do zwierzyny...


* * *

  Powtarzalny, tępy huk jako pierwszą wywabił z łóżka Nissare. Zaspana wyszła przed tawernę wbrew powszechnemu zakazowi opuszczania jej po zmroku. Przetarła oko, odgarnęła kosmyk z oczu i rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu źródła dziwnego łomotu. Naraz musiała osłonić oczy przed chmurą piasku, jaką wzbiło gwałtowne lądowanie Eldara. Zakasłała kilkukrotnie i popatrzyła zdezorientowana na wielkiego smoka o lśniącym w ciemności wejrzeniu oraz kolejno zeskakujące z jego grzbietu osoby.
  - Rozumu nie macie, że szwendacie się po nocy?!
  - Uspokój się, na pewno nie łazili nigdzie bez powodu. - Głębokiego mruku Atroxa nie szło nie usłyszeć.
  Rosły mężczyzna nieśpiesznie schodził po schodkach i stanął obok Nissare. Przymrużył lśniące w mroku ślepia, twarz mu stężała. 
  - Coś jest nie tak... Obudź kogo się da i ściągnij do sali jadalnej. 
  Pomysł Balzigeera okazał się słusznym, gdyż każdy winien był usłyszeć przyniesione przez Malgrana, Lorę i Jellenę wieści. Zjawili się niemal wszyscy - poza Santorinem - i próżno szukać było na ich twarzach innej emocji, niż przygnębienie bądź niedowierzanie. Nissare sama wyglądała jak cień człowieka, ale bez mrugnięcia okiem pozwoliła Lorze wypłakiwać się w ramię. Tuliła ją, jak na przyjaciółkę przystało, mimo że droga do tej przyjaźni była bardzo wyboista. Przycupnięty na blacie jednego ze stołów Hefan jako pierwszy przerwał ogólne milczenie.
  - Więc to dziwadło jednak diabli wzięli. - Wyskrzeczał.
  Atrox, dotychczas natarczywie wpatrzony w kobietę w czerni, spojrzał się krytycznie na chochlika, niby urażony porównaniem, za to Lora wybuchnęła mieszanką furii i smutnej histerii.
  - Nie mów tak o nim! 
  - A jak mam mówić o tym popaprańcu nie-do-końca-świętej pamięci?! Wyglądał jakby jego matkę wychędożył tabun różnych rasowo jełopów i równie popieprzony miał charakter!
  Malgran siedział na krześle i po zdaniu relacji z potyczki nie odzywał się ani słowem. Patrzył na swoje dłonie, na kręcony kciukami młynek i bił się z myślami, skutecznie ignorując telepatyczne połączenie z Eldarem, który bombardował go zastrzeżeniami wobec Jelleny, że "jest z nią coś nie tak" bądź "to nie jest człowiek". Było mu źle z samym sobą, gryzło go, iż nie sprostał stereotypom. Bo przecież Smoczy Jeźdźcy to potężni wojownicy, przed którymi ludzie gną się w pokłonach i drżą na myśl o ich gniewie. Są darzeni szacunkiem. Elf czuł, że na takowy szacunek nie zasłużył. W końcu, gdyby nie jego obecność, słowo magii nigdy nie obudziłoby umiejętności dziedzicznej Cahira i Roderic by go nie znalazł. Co więcej, polimorf wiedział, że arcymag się zjawi, nawet ostrzegł przez tym Malgrana, który pomimo tej wiedzy nie sprostał zadaniu. Owszem, mógł szukać wymówek: "Jestem dyplomatą, nie wojownikiem", lecz w żadnej mierze go to nie wybielało. Dwa razy zawinił. Skruszony zerknął na pogrążoną w rozpaczy Lorę. Nie lubił Cahira za jego sposób bycia, ale... Ktoś, kto potrafi kochać, nie zasługuje na śmierć. Nawet polimorf-morderca. 
  - Gdy przyszło co do czego, nie zawahał się stanąć w obronie innych... - Szepnął, w pamięci mając fakt, że Cahir uratował Lorę oraz zawczasu uwięził Eldara, który nijak nie potrafiłby oprzeć się lub uniknąć kontroli krwi. 
  Falę refleksji przerwał Eldar po raz kolejny niemal wrzeszcząc w umyśle elfa zdanie, które od pozostałych różniło się tylko konstrukcją, bo sens miał się całkiem dobrze:
  "Ta cała Jellena nie jest człowiekiem, bo nie ma zapachu! Dalej, zapytaj ją! Ba! Przyjrzyj jej się!"
  Malgran roztarł pulsującą bólem skroń i począł obserwować Jellenę. Teraz, w świetle lamp i świec, widział ją doskonale, bo nie zlewała się z otoczeniem z powodu czarnego odzienia. Była wysoka, do tego szczupła jak większość czarodziejek. Nosiła się równie ekstrawagancko. Na szyi dyndała lodowa śnieżynka przytwierdzona do aksamitki, dość mocno przysłonięta przez kołnierz ze sterczących sztywno, wąskich piór. Był on częścią czegoś, co stanowiło połączenie gorsetu i długiego płaszcza bez rękawów, z którego zostawiono rozcięty na pół tył. Ciemnej koszuli widać było niewiele, tyle co na ramionach, z powodu długich, ozdobnie haftowanych rękawic posiadających srebrzyste szpony na kciukach, palcach wskazujących i środkowych. Dopasowane spodnie wpuściła w wysokie buty o solidnym obcasie. Jellena była piękna z powodu dziwacznej nienaturalności - krótko obcięte, zwichrzone włosy okazały kredowobiałą, symetryczną twarz, a której mocno odcinały się umalowane na ciemno usta i wielobarwne oczy, jakby ktoś wlał tęczę w jej tęczówki.
  Killinthorczyk zmarszczył brwi, uderzony pewną niezgodnością. Jellena przyglądała się własnej dłoni, rozprostowując to zaciskając palce, i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie była to ręka, która podobno była poważnie stłuczona. Nie powinna być w stanie nią w ogóle ruszyć! To dodało mu odwagi.
  - Kim Ty w ogóle jesteś?
  Czarodziejka miała spojrzenie niby żmija, jedynie charakterystycznego syczenia zabrakło.
  - Już mówiłam. Jellena Montsimard.
  - Chodzi mi o coś innego.
  - Ja Ci powiem, kto to jest. - Osoba najmniej oczekiwana przerwała tę bezowocną wymianę zdań. Atrox odepchnął się od ściany. - Jellena Montsimard to łowczyni reliktów, członkini kohirskiej Rady Magicznej, a także killinthorski szpieg. Jest przebiegła i niebezpieczna przede wszystkim dlatego, że zawsze dostaje to, czego chce... Nie, Ty DASZ jej to, czego chce czy to podczas rozmowy, czy zaraz po tym jak zaciągnie Cię do łóżka. Co więcej, to Homunculus, sztuczny człowiek.
  Zapadła głęboka cisza, podczas której wszyscy patrzyli na Jellenę. Lora na chwilę przestała łkać, Nissare zamarła, zaś Malgran i Hefan mieli podobne miny - z otwartymi ustami wytrzeszczali oczy na czarodziejkę. Sama zainteresowana wypchnęła biodro, oparła na nim dłoń i nie przestawała uśmiechać się jadowicie. 
  - Skoro już czynimy sobie uprzejmości może by się pan przedstawił, panie Balzigeer. Czy może powinnam zwracać się per Khailon Arakyey?
  Twarz demona pociemniała i ściągnęła się w złowrogim wyrazie. Wyglądał niczym potwór. Jellena musiała uderzyć w czuły punkt, ponieważ mężczyzna machnął ręką, jakby chciał uciąć dyskusję.
  - Dość, Jellena.
  - Oh, a to niby dlaczego? - Zrobiła niewinną minę, lecz po oczach dało się poznać, iż czerpie z tej sprzeczki niewymowną satysfakcję. Głupim był ten, kto śmiał nawet próbować zmieszać ją z błotem. - Przecież niecodziennie spotyka się kogoś, kto dzierżył tytuł Łowcy Głów, próbował najechać Killinthor w czasach świetności Imperium Teoklacji Jordyjskiej, dawno już nieistniejącej z resztą, a także zabił dwóch Smoczych Jeźdźców, w tym Sicelisa, na którego cześć nazwano pobliskie jezioro. Wtedy chyba nadano ci przydomek "Śnieżny Demon", prawda? No, no, nie każdy może się pochwalić także faktem, że napisano o nim poemat. Krwawa Śnieżyca  to kawał dobrej lektury, muszę przyznać.
  Malgran schował twarz z dłonie i westchnął przerywanie. Mdliło go. Najpierw z powodu  śmierci Cahira, a teraz dowiedział się, że spędził upojną noc z Homunculusem-szpiegiem i grał w karty z zabójcą Smoczych Jeźdźców. Na Dęby Elenael... 



[VOLTURNO]
Autor: SanMandara
Źródło: deviantart.com

[JELLENA]
Autor: CorbinHunter
Źródło: deviantart.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz