[Uwaga, porywamy się na eksperyment. Więcej info o postaciach z OCA:
Baldis
Nie ukrywam, że liczę na waszą pomoc w... potrząśnięciu... naszymi tymczasowymi gośćmi. ;) - Hefek]
- "Czy naprawdę musimy wyruszać dzisiaj?! Akurat
podczas zawiei stulecia?!"
- O tej porze roku u nas co wieczór jest zawieja stulecia,
Eldarze! Ciesz się, że nie pada śnieg!
- "Nie, ja protestuję! Nie chcę i koniec!"
- Przecież dzięki Baldis podróż zajmie tylko chwilę! Opanuj
się, gadzie!
- "Chłopcy, czy możemy już ruszać?"
Rzeczywiście,
na włościach Kruka wiało, jakby kogo powiesili. Zdawałoby się, że wichura chce
za wszelką cenę zmieść z powierzchni ziemi biały zamek, ale ten jak na złość pozostawał
niewzruszony. Nieprzebita połać chmur
zasłaniała księżyc i gwiazdy, wspomagając gęste ciemności ograniczające
widoczność na odległość wyciągnięcia ręki. Przez wyjące wizgi od czasu do czasu
przebijały się wrzaski harpii, dochodzące z gór.
Baldis
patrzyła z bezradnym załamaniem na kolejne przekomarzanki leśnego elfa ze swoim
smoczym towarzyszem. Nawet teraz nie mogli sobie odpuścić. Ostatnio często
miała okazję być świadkiem ich nieznośnych kłótni, które już chyba wszystkim
powoli dawały się we znaki. Czepiali się siebie dosłownie o wszystko, a kiedy
już im brakło argumentów przeciw sobie, Malgran zamykał się w swojej komnacie -
to pół biedy, ale Eldar zaczynał uprzykrzać się wszystkim innym dookoła.
Baśniowa smoczyca zatrzęsła się z zimna i omiotła krytycznym wzrokiem swoje
upierzenie, z którym wichura wyprawiała koszmarne rzeczy. Może to i trochę
okrutne, ale zgodziła się pomóc tej parce przede wszystkim po to, by dać całemu
Ordo nieco odetchnąć. Gdyby mieli
odbywać całą podróż do tak odległego miejsca metodą konwencjonalną, czyli
zwykłym lotem, chyba nigdy by się nie zebrali...
- "Dosyć!" - warknęła Baldis, przerywając kłótnię
- "Jak zaraz nie wyruszymy, to ja wracam do zamku!"
- Och... Dobrze, Bal, tylko, że ja już nie mogę z tym
rozpuszczonym... whfhw... - elf nie
zdołał nic więcej powiedzieć, gdyż wiatr uciszył go zagarniając mu do ust
włosy.
Baśniowa
otuliła mężczyznę i smoka swoimi kolorowymi skrzydłami. Poczuli delikatne
mrowienie, nicość zdławiła wszelkie odgłosy rzeczywistości. Cisza...
Wylądowali
na szerokim trakcie okolonym z jednej strony lasem, z drugiej niewielką polaną.
Wieczór był cichy, dość ciepły i spokojny, gdzieś dalej brzmiał gwar rozmów i
rżenie koni.
- "Malgran, uczesz się."
- Co? Znowu zaczynasz?
- "Nie, po prostu... Jak Ty wyglądasz?"
Baldis
zaśmiała się i pokiwała łbem, przyznając rację Eldarowi. Elf nie miał szans po
spotkaniu z wichurą - jego zawsze idealnie wyglądające blond włosy, sięgające
do pasa, teraz sterczały w mało artystycznym nieładzie. Zielonooki w przestrachu
podjął próbę układania fryzury "na czuja". Mruknął coś pod nosem
niezrozumiale, po czym spojrzał znacząco na baśniową, by dać jej do
zrozumienia, że ona też nie wygląda najlepiej...
- "O nie! Wieki zajmie mi doprowadzenie ich do
porządku!" - westchnęła; była dosłownie cała w złotym pyle, który zwykle
trzymał się końcówek piór - "Muszę wracać..."
I nie
czekając ani chwili dłużej, użyła swej mocy i pozostawiła dyplomatów samych
sobie w tym nieznanym świecie.
Malgran
wymienił spojrzenie z Eldarem i rozejrzał się.
- Czy to Venzia? Szczerze mówiąc, myślałem, że jest tu...
ładniej.
Faktycznie,
okolica do najpiękniejszych nie należała, a Venzia, sąsiad Killinthoru, słynęła
zarówno z bajecznych krajobrazów jak i bogatych miast. Jak na dłoni widać było
niszczycielską ingerencję człowieka w przyrodę i wcale nie chodziło tu o drogę.
Mężczyzna postąpił parę kroków naprzód, smok jakby niepewnie podążył za nim. Na
trakcie oprócz końskich odchodów tu i ówdzie można było znaleźć stłuczone
butelki, buta, a nawet gacie. Niezbyt przyjemne zapaszki uderzyły w czuły nos
Eldara, na co ten kichnął potężnie. Malgran
zmarszczył brwi i przystanął, by upewnić się, że dobrze słyszy. Niestety -
dobrze. W krzakach leżał pijany i ledwo zrozumiale podśpiewywał wyjątkowo sprośną
piosenkę. Gdy ich zobaczył, nagle ucichł, oskarżycielsko wymierzył w nich
palucha, szepnął "straszydłok...!" i odpłynął.
- Straszydłok? - powtórzył Malgran i podrapał się po głowie.
Eldar w odpowiedzi pokiwał przecząco łbem - Ciekawe.
A to o
Killinthoriańczykach mówili, że to prymitywy, na dodatek bratający się z
bestiami, pomyślał. Oczywiście niedosłownie. Pewnego dnia Almariel przekazała
mu korespondencję, jaką jakiś czas prowadziła z Najwyższym Namiestnikiem
Venzii. Nie byle jaka osobistość ... Pozostając nienagannie grzecznym w
listach, począł wylewać swoje poglądy na temat sąsiedniego kraju. Namiestnik
był co najmniej zdziwiony i zaniepokojony tendencją Killinthoru do współpracy z
rasą smoków w relacji równy z równym, tłumacząc, iż bliżej im do zwierząt, niż
istot rozumnych i należy je wykorzystywać zgodnie z przeznaczeniem - jako
bestie wojenne. Wg niego dopuszczanie ich do książek, kształcenie, pytanie ich
o zdanie i tym podobne to proszenie się o tragedię, gdyż "wyedukowana
bestia może zacząć myśleć o włos za dużo". Demonica wpadła na
wspaniałomyślny pomysł, by to właśnie Malgrana i Eldara wysłać do Namiestnika w
celu podjęcia z nim przyjacielskiej dyskusji - a nóż widelec da się go jeszcze
"nawrócić". Władca Venzii przystał na propozycję wizyty dyplomatów,
delikatnie dając do zrozumienia, iż Eldara będą obowiązywać smocze prawa
Venzii, a nie Killinthoru.
Malgranowi
szczerze nie chciało się gadać na próżno, a podejrzewał, że to go w Venzii
czeka, a Eldar nie miał ochoty przebywać w kraju, który otwarcie dyskryminował
jego rasę. Tak czy siak, mieli swoje obowiązki wobec Ordo Corvus Albus. W końcu
i na tę misję trzeba było się wybrać... Na szczęście Baldis pomogła im dzięki
swoim niezwykłym umiejętnościom, inaczej czekałaby ich ciężka i długa
przeprawa.
Plan był taki, by spędzić wieczór i noc w
jednej z tawern znajdujących się na obrzeżach stolicy, w celu wybadania
tutejszej ludności, a na następny dzień ruszyć na spotkanie z namiestnikiem.
- Czy ludność Venzii aż tak nie lubi smoków, żeby nazywać je
"straszydłokami"? Czy to po prostu wina... ciemnoty? Jest i karczma -
mruknął Malgran i odpiął kołnierz z wilczego włosia, bo zaczęło mu się robić
trochę za gorąco.
- "Uśmiech Fortuny? Zaraz, zaraz, czy to nie miała być
przypadkiem jakaś inna nazwa?" - zapytał nerwowo smok, jeszcze raz
przeczytawszy obdrapany szyld. Zapadło między nimi ciężkie, pełne napięcia
milczenie.
- Masz rację. Miała być "Pod Topolą"... Ashe'ta
bala'na...
- "Malgran, czy to znaczy, że... wylądowaliśmy nie tam
gdzie trzeba?!"
- Tylko bez paniki...
- "Czułem, czułem, że to wszystko się źle
skończy!"
- Nie drzyj się! Daj mi pomyśleć...
Czy to
możliwe, by Baldis się pomyliła? Na dęby Elenael, mogli być wszędzie! Dosłownie
wszędzie. W każdym kraju, w każdym wymiarze... Na dodatek zupełnie nie mieli
jak skontaktować się ze smoczycą.
- Może wyślemy sowę...
- "Sowę...? SOWĘ?! Tak, to dobra myśl, na pewno w
każdej zapyziałej dziurze mają do sprzedania magiczne sowy, które umieją
podróżować między światami..."
- Daruj sobie! Nie wiemy, czy faktycznie jesteśmy w innym
świecie - przełknął głośno ślinę - Moglibyśmy spróbować...
- "Malgran..."
- Cicho! Mam plan. Wejdę tam, napiję się, może uda mi się coś
ustalić. Ty tu zostań, czy Venzia, czy nie, niektórzy mogą się wystraszyć na
Twój widok. Poza tym trochę... tu ciasno.
- "Skąd wiesz, że nie spotkasz tam krasnoludów... Albo
orków, którzy robią sobie rękawiczki z elfiej skóry?"
Żachnął
się na kolejny durny przytyk ze strony smoka, po czym otworzył drzwi tawerny.
Dziarskim krokiem wparował do środka; ubrany na srogą zimę w skóry i futrzane
dodatki, z jadeitowym płaszczem furkoczącym ciężko za nim, uzbrojony w zdobny
łuk, samym widokiem zdołał przymknąć niejedną rozwrzeszczaną gębę. Mimo całego tego stresu,
jaki kotłował się w nim z powodu zaistniałej sytuacji, starał się za wszelką
cenę utrzymać wzniosłą prezencję elfickiego dyplomaty. Nie pomagało w tym
również uczucie mrowienia na karku, które po cichu podpowiadało, że coraz
więcej par oczu go obserwuje...
- Poproszę wino - rzekł do bladego jegomościa stojącego za
barem, po czym wyjął z sakwy dużo za dużo waluty - Przepraszam bardzo, czy
łaskawy Pan mi powie, co to za kraj?
- "Malgran... Malgran! Weź mi coś do jedzenia..."
- ciemnobrązowa, niemalże czarna smocza głowa zajrzała przez otwartą okiennicę.
Bestia łypnęła do środka jarzącymi się nonowo ślepiami, o mały włos nie
nadziawszy na róg jednego z klientów tawerny... - "Najmocniej przepraszam!
Och, jaki ma pani przepiękny naszyjnik! To złoto?" - ów dama, do której
zwrócił się smok, biedniejsza szlachcianka, spojrzała wybałuszonymi oczami najpierw
na bestię, potem na swój dekolt, który znaczyła skromna ozdoba i zemdlała.
Malgran przyłożył rękę do skroni i pokiwał głową z niedowierzaniem, zażenowany
towarzyskim faux pas oraz katastrofą, która wisiała nad nimi na pojedynczej nitce...
Zapanował chaos.
http://shantalla.deviantart.com |
http://tsaoshin.deviantart.com/ |
*W tej tawernie chaos panował zawsze, więc goście, nawykli już tej specyficznej atmosfery, nie przejęli się mdlącą kobitą i powodem całego zajścia. Paru chłopa co prawda rzuciło się łapać dziewkę, ale w efekcie stłukli się głowami i rzucili sobie do gardeł, całkiem zapominając o szlachciance. Ah ten folklor... Za to facet za barem pijany był w 3 zady bądź więcej, bo wory pod oczami miał chyba do pasa. Przekrwionymi ślepiami popatrzył na przybyłego, potem na leżącą na blacie kasę, czknął sobie i, ohydnie zezując, wskazał kogoś na sali.* Tom est schefooo... *Wydukał nim zjechał po ladzie na podłogę. Na środku tawerny panowało istne zamieszanie, któremu żwawo przygrywał na gitarze rudy, spasiony kocur. Tłum gapiów obserwował 2 albo 3 tańczące parki, z czego 1 wyróżniała się szczególnie, facet przewiązany w pasie czerwoną szarfą oraz kobieta ubrana w obcisły, skórzany kostium. Mieli w sobie prawdziwy ogień, ich taniec przywodził na myśl sprzeczkę kochanków. Ale oni nie wściekali się, przeciwnie, śmiali, rzucali komentarze i prowokowali wzajemnie. Tu obrót, tam drobne ustąpienie pola, jeszcze indziej małe, teatralne zagranie. Nie jeden gość tawerny oglądał popis z wypiekami na twarzy, bo momentami w tańcu było tyle seksu, że występującym słowo "wstyd" albo "pohamowanie" było chyba obce. Z resztą, co to kogo obchodzi? Liczy się zabawa! Ostatecznie oboje zamarli w pozycji dość dwuznacznej, bo on obejmował ją 1 ręką w pasie, a ona zarzuciła nogę na jego udo. Razem z hukiem oklasków, wiwatów i wrzasków "Oto cały Santorin, nigdy nie daje się długo prosić!", tancerze cofnęli się, by dołączyć do wybuchów śmiechu. Mężczyzna jeszcze coś przytakiwał tłumowi, tam zagrał niewiniątko, potem jakoś przepchał się do baru. Przeskoczył nad ladą i na widok śpiącego pijusa aż jęknął.* No nie... Naprawdę? Koleś, jak nie jesteś w stanie potem ustać, to nie zamawiaj tyle wódy! *Jeszcze coś tam burczał, kiedy nurkował za kontuarem. Pokazał się po chwili, wyrzucając nieprzytomnego jegomościa przez bar jakby to była burta statku. Czym prędzej wytarł ręce w ścierkę, tę samą, którą zaraz wytarł blat. Podeszło paru klientów - temu nalał piwa, tamtemu dał od świeczki odpalić fajkę i dopiero wtedy zauważył nowego, odzianego jakby go na daleką północ wysyłali.* Widzę, że nie tylko mi ten dzionek obfituje w atrakcje... Podać coś na pocieszenie? Bo widzę, że los zdrowo musiał cię w zad pierdolnąć, skoro żeś się wybrał w łaszkach, jak na zimę stulecia. *Pochylił się lekko i pokiwał głową z politowaniem.*
OdpowiedzUsuń*Elf aż się wzdrygnął, gdy napruty jak bela człowiek, po wskazaniu właściciela przybytku, osunął się i walnął na podłogę. Rozejrzał się w zakłopotaniu, nie będąc pewnym, czy rzucać mu się na ratunek, ale nikt nie zwrócił na pijaka najmniejszej uwagi. Nie wiedząc za bardzo, co robić, schował z powrotem pieniądze, po czym spłoszonym wzrokiem omiótł wnętrze tawerny. Z każdą nową obserwacją oczy robiły mu się coraz większe, a kiedy zobaczył grającego na gitarze kota, szczęka mu opadła. Wiele widział, ale to...* 'Eldar, schowaj się, schowaj!' *Nakazał gadowi używając komunikacji telepatycznej, bo normalnie to w życiu nie przekrzyczałby tej rozszalałej gawiedzi. Gdy smok na niego spojrzał, ten machnął ręką w bok, robiąc konspiracyjną minę. Brunatnoskrzydły, zdezorientowany całym zamieszaniem, bo szlachcianka jak zaległa na ziemi, tak leżała, a dżentelmeni jej towarzyszący bez ogródek poczęli się okładać po gębach, wyciągnął łeb z okna, o mało przy tym nie rozwalając całej okiennicy. Malgran podrapał się za uchem i począł obserwować wulgarny taniec, który odstawiał rzekomy szef z mocno umalowaną i wyzywająco ubraną kobietą. Na dęby Elenael... Miał tylko nadzieję, że nie wylądowali w Ispanioli, kraju równie dzikim, co rozwiązłym; raz miał wątpliwą przyjemność tam gościć, a przy rozmowach dyplomatycznych natrudził się niemało, bowiem do tych ludzi nie mógł w żaden sposób trafić. Chcieli przypieczętować sojusz wizytą całej delegacji wraz z dyplomatami (Eldara w to wliczając) w zamtuzie, by ulżyć sobie za państwowe pieniądze i koniec... Nie chcieli dopuścić do siebie innych opcji... Zmusił się do paru oklasków, by jako tako wtopić się w tłum, choć nijak nie pochwalał takiego sposobu... Rozrywki... Załamał ręce, kiedy właściciel wyrzucił zza lady pijaka, jakby ten był jedynie niepotrzebnym ładunkiem i zamarł w napięciu, gdy ten poświęcił mu uwagę. Zapewne źrenice mu się zwęziły na wypalony w jego stronę tekst, choć trudno było stwierdzić w tym świetle, ale pewnym było, iż się oburzył. Wyprostował się i spojrzał na Santorina z góry.* Szanowny panie, przybywam z zimnych stron... *Odburknął, mierząc rozmówcę zielonymi oczami, po czym ponownie wyjął zbyt dużo kasy niż potrzeba i mruknął* Poproszę wino. I jakieś warzywa dla mojego smoka, najlepiej strączkowe i bulwiaste... Czy może mi pan powiedzieć, co to za kraj? *Złapał za kieliszek i łapczywie upił parę łyków, nadal zażenowany i tym miejscem i całą sytuacją. Na chwilę skrzyżował spojrzenie z kobietą, z którą poprzednio tańczył rozmówca, ale szybko porzucił jej obserwację - było w niej coś, co niepokoiło...* "Malgran, Malgran! Chcą się ze mną bić, by sprawdzić, czy jestem prawdziwyyyy...!" *Gad zawył tak głośno, że aż wstrząsnęło fasadami budynku...*
Usuń...widzę właśnie, bo zachowujesz się jakby ci w dupie sopel ugrzązł... *Bąknął pod nosem, opierając głowę na ręce. Popatrywał na podróżnika z nieukrywaną ciekawości, ale też inteligencją pomimo iskierek wesołości, pewnikiem wywołanej niedawnym tańcem. Taksował go dokładnie, a podstawowe pytanie "Skąd jest?" zastąpił "Ile na nim zarobię?". Wyliczał też szanse na złapanie podczas kradzieży: ostre uszy + pompatyczność --> elf; elf = refleks; elf = bogata kultura + kasa. Głębokim westchnieniem przerwał gościowi wywód o "zimnych stronach" bo 6, wampirzym zmysłem czuł, że jeszcze parę chwil, a koleś zdradzi mu rozmiar buta. Gdy się odezwał, głosik miał przymilny jak mruczenie kota, chociaż było też coś innego...* Święty, nie zadzieraj nosa bo ci go urwę... W ogóle Santorin jestem, miło mi. *I bez ceregieli, z uśmiechem na ustach, energicznie potrząsnął dłonią elfa, niekoniecznie obchodziło go, czy tamten sobie tego życzy. Dopiero potem wyciągnął spod lady kielich oraz butelkę wina. Szkło było bardzo ciemne, więc koloru alkoholu nie dało się określić, ale dzięki temu smakowało lepiej, niż zakładało się na pierwszy rzut oka. Wampir właśnie zapisywał zamówienie, gdy się zaciął i podniósł wzrok na rozmówcę. Uniósł pytająco brwi.* Ziemniaki i fasola... dla smoka? To on nie może sobie czegoś z lasu wziąć? Tak jak to robi nasza smoczyca? Nie wiem gdzie zmierzaliście, ale dotarliście do... *W tym momencie budynek zatrząsł się w posadach, a zaraz potem rozległy się wściekłe wrzaski na podwórku...*
Usuń*Taniec z Santorinem przypadł jej go gustu. Właściwie to oboje zostali do niego zmuszeni przez rządną rozrywki tłuszczę, która ewidentnie chciała ich na siebie napuścić. Lecz zamiast katastrofy, zrobiło się z tego widowisko. Po całej tej udawanej zabawie w kotka i myszkę, kobieta usiadła na blacie jednego ze stołów i zarzuciła nogę na nogę, próbując zignorować mrowie zaślinionych facetów wpatrzonych w jej "talenty". Akurat odgarniała włosy za ucho, gdy dostrzegła za oknem wielki cień i neonowy błysk...czegoś. Jako, że smoki to przerośnięte wersje srok i ciekawskie są wszystkiego, przecisnęła się do wyjścia z tawerny.
UsuńTakiego widoku próżno było szukać w jakiekolwiek napisanej, wyjątkowo kiepskiej komedii. Z miną wyrażającą czyste zażenowanie, z rękami splecionymi pod biustem i wyzywająco wypchniętym biodrem obserwowała dantejskie sceny: smoka ustępującego pola trzem pijakom. Z początku wystraszyła się obecności innego gada, bo obecność drugiego Drakonauty oznaczałaby dla niej spore kłopoty. Ale on nie był z Halldery, nie mógł być. Jej ziomkowie byli dumnym ludem i w najlepszym wypadku zignorowaliby pijusów, do złudzenia przypominając przy tym zapatrzone przed siebie posągi. A ten co robił...? Nie wierzyła, delikatnie mówiąc, że Matka Ziemia wydaje na świat jeszcze takie egzemplarze. Gdy ziemia zadrżała od smoczego wycia, Nissare odważyła się odjąć dłoń od twarzy i dostrzegła w rękach mężczyzn drewniane pałki zrobione z gałęzi bądź całkowity brak uzbrojenia.* I czego ty panikujesz! *Wrzasnęła, wielkimi krokami zmierzając ku zbiegowisku. Na jej widok jeden z opojów uśmiechnął się lubieżnie i zagaił, by "podeszła poznać prawdziwego mężczyznę", na co Nissare w odpowiedzi złapała go za kołnierz i rzuciła do koryta z wodą dla koni jakby nie ważył nic. Pozostałych dwóch chwilkę stało jak słupy, a ich utopione w wódzie mózgi analizowały sytuację. Opornie podnieśli broń. Smoczyca stanęła w rozkroku i naciągnęła mocniej rękawicę usianą kolcami i ćwiekami. Przekaz był prosty, powszechnie rozumiane "Spierdalaj".* Dawaj, pokaż jaja, póki je jeszcze masz. *Fuknęła. Przysiąc by można, że oczy zajarzyły jej się pomarańczem. Dwóch "niepokonanych" chyba jednak zrozumiało o co chodzi, bo rzucili pałki na ziemię i zaczęli wyciągać kolegę z poidła. Kobieta odprowadziła ich rządnym bójki spojrzeniem, które po zaraz padło na smoka, urywając wszelką jego wypowiedź gdzieś w połowie - a może to była wina palca niemal wetkniętego w gadzi nos.* Co to miało być, ja się pytam!? Trzech naprutych wieśniaków się boisz?! Wstyd i hańba! Z taką odwagą to ty się nawet do reprodukcji nie nadajesz, broń nauko żeby to ktoś odziedziczył! *Wrzeszczała, za nic mając świadomość, jak ten obrazek musi śmieszyć gapiów. A śmieszył nie jednego, przede wszystkim Santorina, który wyszedł zobaczyć o co tyle szumu, i który usiłował przetłumaczyć elfowi, że jeżeli ktokolwiek ma pouczać gada, to tylko Nissare. Ale dlaczego ona, to tego już zdradzić nie chciał.*
*Elf w swoich stronach słynął z opanowania i anielskiej cierpliwości, nierzadko wystawianej na ciężkie próby podczas przepraw z Eldarem, a zatem i teraz nie wdał się z właścicielem przybytku w pyskówki, mimo doświadczanego stresu. Niemało takich beznadziejnych przypadków jak Santorin spotkał i zapewne tyle samo jeszcze będzie dane mu spotkać w przyszłości, więc nie było na co szarpać nerwów. Jednak nie można było powiedzieć, iż nie poczuł się urażony tym bezpośrednim chamstwem... Podniósł brew i zaszczycił rozmówcę jedynie wyniosłym spojrzeniem. Chwilę poświęcił na podsumowanie osobnika w myślach - miał młodo wyglądającą twarz, co oczywiście nie mówiło nic na temat wieku, smukłą budowę i łobuzerskie spojrzenie. To ostatnie doszczętnie niszczyło wrażenie elegancji i dystyngowania, które próbowano uzyskać prostym czarnym strojem z czerwoną szarfą. Ot, wiejski łamacz serc, ale było coś, co elfowi nie pasowało do obrazka - chorobliwa bladość i niepozorny klejnocik, błyszczący w platynowym naramienniku.* Jakim cudem wampir wylądował jako właściciel tawerny? *Rzekł cicho spod przymrużonych powiek, lekko kołysząc ciemnym kielichem, by wprawić wino w wirowanie. Następnie opróżnił zawartość naczynia jednym haustem, jakby nagle dotarła do niego groza sytuacji. Wampiry cieszyły się złą sławą... Zabębnił palcami o blat baru, przez chwilę opierając się pokusie, by stąd uciec i szukać innego źródła informacji.* Malgran. *Odburknął obrażony, po czym westchnął teatralnie.* Musisz to tak utrudniać? Mam pieniądze, a Ty masz warzywa, dobijmy targu jak w cywilizowanym świecie, ashta'lanel. *Mruknął z wyraźną irytacją w głosie, kiedy nagle oczy zabłysnęły mu jak para świetlików na dźwięk słowa "smoczyca".* Smoczycę? Możesz mi coś więcej o niej powiedzieć? *Wszystko zdawało się być tu bardziej znajome, niż poprzednio przypuszczał, zatem nadzieja na pozostanie w tym samym wymiarze w momencie przybrała na sile. Nie dane było mu się dowiedzieć, w jakim kraju się znaleźli...*
Usuń*Eldar dreptał w miejscu, co i rusz zarzucając łbem, do złudzenia przypominając zaniepokojonego konia. Czego ci ludzie od niego chcieli? Czy tak właśnie traktuje się smoki w Venzii? Przeklinał ten dzień, a mógł spędzić wieczór wygrzewając się przy kominku... Przeraźliwym wyciem próbował zarówno odstraszyć napastników, jak i przyzwać Malgrana na pomoc, bo niepotrzebna jatka zdecydowanie zaszkodziłaby ich planom... Wtem na scenie pojawiła się kolejna postać, kobieta, możliwe, że i wojowniczka. Wykrzykiwała jakieś słowa w jego stronę. Łypał to na nią, to na pijaków, zupełnie skołowany. Bądź co bądź nieznajoma okazała się być jego wybawicielką, bo poradziła sobie z mężczyznami, choć miała nieco barbarzyński styl. Próbował wystosować w jej stronę słowa podzięki, ale przerwała mu i zbeształa jak niepokornego szczeniaka. Zadziwił się okrutnie, po czym schylił w jej stronę, by przyjrzeć się jej twarzy. Bądź co bądź, w porównaniu do niego była malutka. Gad miał łuski ciemnobrązowe, niemalże czarne, jak kora wyschniętego drzewa, brunatne skrzydła i kontrastujący z całym obrazkiem silny, neonowo niebieski wzrok, przywodzący na myśl blask północnej gwiazdy. Jego szyję zdobiła ogromna kolia, choć skromna jak na standardy jego pozostałych ozdób, stanowiąca plecionkę pozłacanych nici i malutkich, białych kamyczków.* "Jesteś bardzo odważna, jak na człowieka. Dziękuję Ci, pani." *Mruknął, dmuchając na Nissarę zimnym oddechem, choć wzrok miał zarówno ciekawski, jak i podejrzliwy.* "Ale dlaczego tak surowo mnie oceniasz? Wygląda na to, że ostry język ostatnio jest w modzie." *Rzekł już z mniejszym entuzjazmem, zmęczony erą szczekaczy, jaka zdawała się panować również i w jego rodzinnych stronach.* "Nie chciałem powodować niepotrzebnego rozlewu krwi... Zwą mnie Eldar." *Przedstawił się i potrząsnął rogatym łbem. Malgran obserwował całą scenę w niemałym niepokoju, gotów dać głowę, że na tak krytyczne słowa jego smoczy towarzysz zareaguje rozszalałym gniewem. Teraz miałby przydomek "bezgłowy". Cholera, chyba nigdy nie zrozumie tego gada... Po chwili w przestrzeni na nowo rozbrzmiał głos Eldara* "Ale zdaje mi się, pani, że nie grasz fair..." *Ostentacyjnie powąchał ją, jakby coś mu w niej nie pasowało i mruknął gardłowo.*
Usuń*Nie zdawała sobie sprawy z obietnicy, jaką Santorin złożył Malgranowi: że nawet pokaże mu smoczycę. W pełni skupiała się na Eldarze, a jego przytyk "... jak na człowieka" zbyła głośnym prychnięciem. Ale bezceremonialne obwąchiwanie? I to kobietę?! Co to to nie! Nos smoka znajdował się od niej może z pół metra i zdążył pochwycić raptem 2-3 wdechy nim Nissare odtrąciła go od siebie z siłą równą porządnemu zdzieleniu łopatą.* Nie waż się mnie obwąchiwać jak kundla, ty zacofany płazie! Może w twojej prymitywnej ojczyźnie kobiety na takie poniżenie pozwalają, ale ja sobie wypraszam! *Wydarła się, jeszcze bardziej wściekła niż kilka minut wcześniej. Ci, którzy spotkali Nissare chociaż raz wiedzieli, że potrafi być...zbyt... bezpośrednia, lecz nie marnuje głosu na krzyki. Drakonautka prawdopodobnie nie potrafiła pogodzić się z faktem, że obecny tu gad należy do tego samego gatunku. Że zachowuje się tak... prymitywnie. Obwąchiwanie? Nieporadność? Gdzie duma?! Gdzie postęp!? Jak można nie zdawać sobie sprawy z własnej wartości i wyższości?! Dla Nissare, wychowanej w duchu pewności siebie, dyscyplinie i popędzie naukowym postawa Eldara była jak wylanie atramentu na kilkanaście stron ważnej pracy badawczej. Obrzuciła smoka pełnym rozczarowania i pogardy wzrokiem po czym podeszła energicznym krokiem do wampira oraz kolejnego gościa. Po krótkiej prezentacji uniosła wysoko brwi.* Jesteś elfem? Wybacz bezpośredniość, ale jesteś jakiś taki trochę...niski. Tutejsze elfy mają nieco ponad 2 metry wzrostu. Musisz być z daleka. *Zerknęła na Santorina, gdy wampir zapytał co ma do rzeczy wzrost Malgrana. Smoczyca uśmiechnęła się drapieżnie czarująco i pośpieszyła z wyjaśnieniami. Nie winiła szefa za niewiedzę - był wampirem i pewne czynniki ważne dla rozwoju innych populacji na jego gatunek wpływu nie miały żadnego. Głównie dzięki temu krwiopijcy łatwo adaptowali się w każdym środowisku... a przynajmniej na to wskazywały badania Drakonautów.* Malgranie, zauważyłeś, jak lekko Ci się tutaj oddycha? Drobne pobudzenie po każdym wdechu, trochę jak po używkach? To przez eter w powietrzu, jest go pełno. Dla jasności, ilość eteru odpowiada skuteczności czegoś, co powszechnie określa się "magią". Im go więcej, tym lepiej. Tak więc fizjologia organizmów posiadających JAKIŚ potencjał magiczny rozwija się różnie w zależności od położenia geograficznego. Wniosek? Jeżeli tutejsze elfy są bardzo wysokie, to nasz nowy przyjaciel, nieodbiegający za bardzo wzrostem od ludzkiej miary, musi być gdzieś... z drugiej strony świata. *Teoria Nissare była bardzo odważna, ale brzmiała też logicznie. Jakby chcąc ją potwierdzić, smoczyca sięgnęła do kieszeni ukrytej w okolicy krzyża i wyciągnęła bardzo osobliwy przedmiot: cienką rurkę długości dłoni, zakończoną małą kulką z ciemnoniebieskiego szkła. Na raz rozciągnęła metalową część do 3 członów, po czym odkorkowała i dmuchnęła do środka. Potrząsnęła lekko. Kulka rozbłysła, a na ciemnej ścianie budynku pojawił się obraz, mapa w zasadzie. Ale za to jaka! Całego świata chyba. Na szklanym oczku musiały być wykonane drobniutkie żłobienia, bo wyraźnie widać było jaśniejsze granice oraz nazwy poszczególnych państw. Nissare obracała delikatnie kulkę, aż nie wtrącił się Santorin i, wskazując odpowiednią "plamę" opisaną "CHERON" z jednym tylko miastem "GALATEYA", nie stwierdził "Jesteśmy tutaj". Smoczyca przytaknęła, po czym przesuwała mapę dalej. Przed oczami migały nazwy krajów, miast i kontynentów, które innym narodom były nieznane. W końcu zatrzymała się na już pewnie znanym Malgranowi i Eldarowi fragmencie świata: Venzia, Norninthor, Killin-...* A nasi znajomi są prawdopodobnie gdzieś stąd.
Usuń*Smok zezował na Nissare doszczętnie skołowaciały, rozmasowując łapą zdzielony przed chwilą nos. Ale kiedy kobieta nazwała go obraźliwie "płazem", po czym poczęła kpić z jego ojczyzny, zrobił niezadowoloną minę i prychnął zimnym obłokiem. Miał ochotę odgryźć niegrzecznej rozmówczyni łeb, ale przecież nie wypadało, on był dobrze wychowany, nie to co ona. Poza tym... o co jej chodziło? Ani Almariel, ani Aerlin, ani żadna inna znana mu kobieta z Ordo nigdy nie zareagowała tak nerwowo na powszechnie znany smokom zwyczaj... Wymamrotał parę niezrozumiałych słów pod nosem i zajął się oględzinami swojej błyskotki, porzucając zainteresowanie Drakonautką.*
Usuń*Malgran przedstawił się i początkowo nawet miał ochotę na rozmowę, ale szybko mu przeszło. Zmarszczył brwi i zacisnął wargi w wąską kreseczkę; Nissare dokuczyła mu niedorzeczną uwagą o niskim wzroście - przecież był wyższy od połowy swoich rodaków z Yist'an! Ten wieczór stawał się coraz gorszy... Założył ręce na piersi, nie kryjąc urazy, przez pierwsze parę chwil puszczając wykład kobiety mimo uszu, bo przecież był "taki trochę niski" i "nieodbiegający za bardzo wzrostem od ludzkiej miary"... Ale temat przez nią podjęty okazał się być bardzo ciekawy. Sposób mówienia Nissare świadczył o jej wykształceniu naukowym, a nierozsądnym jest nie korzystać z doświadczenia innych. Próbując nadążyć za jej wywodem, stwierdził, że rzeczywiście - powietrze było lekkie i przyjemne, co przedtem zrzucił na zmianę klimatu z górskiego na umiarkowany, a drżące ręce najwidoczniej nie były efektem wina.* Z drugiej strony świata? *Powtórzył blado i pokiwał przecząco głową, jakby chciał za wszelką cenę odpędzić świadomość, że mogli wylądować tak daleko... Eldar, przyciągnięty mądrością wywodu, przyczłapał bliżej, jego krokom towarzyszyło głuche dudnienie. Przysiadł za Malgranem, tym razem ciekawsko łypnął na wampira - gapił się dostatecznie długo, by przyciągnąć spojrzenie Santorina, ale i wtedy nie opuścił wzroku. Eldar pozwolił sobie na chwilowe wtargnięcie do umysłu elfa, wtedy zdążyło dotrzeć do niego wspomnienie słów szefa przybytku "...pokażę Ci smoczycę..."* "Chcę zobaczyć smoczycę." *Oznajmił nagle smok, wykorzystując przerwę w wykładzie, ale wydarzenia pogalopowały zbyt szybko, by ktoś w ogóle rozważył jego prośbę; po niesamowitym wyświetleniu się rozległej mapy na ścianie tawerny i pobieżnym jej przestudiowaniu, znalazły się nań znajome nazwy. Venzia, Norninthor... Killinthor!* Ashe'ta bala'na! Słabo mi. *Zachrypiał elf, pobladłszy momentalnie, uświadomiwszy sobie straszliwą prawdę, którą odsuwał od siebie jak najdalej tylko mógł.* "Malgran, jesteśmy pół świata od domu!" *Wrzasnął smok, po czym schylił się, by spojrzeć bliżej na świecącą się magiczną kulkę.* "Przenieś nas z powrotem! Przenieś nas z powrotem!" *Począł wołać gorączkowo, zbliżając łeb ku urządzeniu coraz bliżej, jakby chciał wymusić na nim magiczne zdolności...*
- No idź po Santorina, nieużytku społeczny... - Ale dlaczego kurwa ja?! - Bo jak nie to Cię kopnę! - Ty ruda wywłoko... Poczekaj no tylko... Osz w mordę! Tam jest smok! - Wielkie mi co, ostatnio z nim grałeś w karty, debilu i jakoś Cię nie pożarł... Kurwa mać inny smok!
Usuń*Bajeczny dialog odgrywał się tuż pod drzwiami wejściowymi tawerny. Gdy ucichły oba głosy, jakiś czas nie działo się nic, aż z budynku dosłownie wyleciał z hukiem niebieskoskóry stwór, kopnięty bezceremonialnie w tyłek. Z wojennym rykiem na ustach, zafurkotał parę razy skrzydełkami, by zamortyzować upadek, ale i tak glebnął na zmarzniętą ziemię tuż przed łapy Eldara. Wykopała go rudowłosa dziewczyna, która teraz spoglądała z lekkim przestrachem na całe zgromadzenie, zastanawiając się, czy może nie przesadziła odrobinę. Chochlik rozdziawił japę, ukazując garnitur pożółkłych zębów po czym spojrzał ku górze, na znajdujący się wysoko, wysoko nad nim smoczy łeb. Zadrżał w czystym strachu, po czym podniósł łapy w obronnym geście, jakby chciał pokazać, że nic nie ukradł - ale bestia zdawała się być zbyt zajęta czymś innym, by w ogóle stwora dostrzec. Lily zaśmiała się triumfalnie na ten obrazek, bowiem uwielbiała oglądać chochlika w tarapatach, po czym pokonana przez własną ciekawość podeszła do Santiego. Na wszelki wypadek obeszła nowego smoka szerokim łukiem, bo źle jej się kojarzyły... Minka jej ewidentnie zrzedła na widok Nissare, ale tylko na chwilę, bowiem już wcześniej zauważyła nowoprzybyłego elfa ubranego w takie ciuszki, że głowa mała.* Santi, mamy problem. Przyszli jacyś... szemrańcy i tłuką butelki za barem. Powiedzieli, że przestaną, jak zobaczą "jaszczurzycę". Myślisz, że to chodzi o Gazrę, czy o tę tutaj? *Kiwnęła pogardliwie głową w stronę Drakonautki, nie zaszczyciwszy jej spojrzeniem. Gdy już przekazała informację, podeszła do Malgrana i dygnęła wesoło.* Cześć, jestem Lora. Sprzątam tu. Ale powiedz, skąd masz taką satynę?! Ten płaszcz jest przepiękny... *Pozwoliła sobie dotknąć szlachetnej zielonej tkaniny, podbitej wilczym włosiem, a wtedy elf omal nie pękł z dumy...*
Malgran, Eldar, Hefek i Lora
*Nie ukrywał, różne zabawki, którymi dysponowała Nissare, zachwycało go jak małe dziecko. Powoli przestawał się dziwić, czemu Halldera trzyma w militarnym szachu sąsiadujące państwa... Zaczął go swędzieć kark, i to tak nieznośnie, że był bliski popadnięcia w dziki szał. Zupełnie jakby ojciec znowu wisiał mu nad ramieniem i obserwował, czy aby nie oszukuje podczas karnego pisania 1000 razy "Już nigdy nie będę zachowywał się jak wieśniak". Wreszcie nie wytrzymał, podniósł wzrok na Eldara i tak wgapiali się w siebie przez dobre parę minut - smok najwyraźniej nie miał co robić po tym, jak Nissare "zgasiła mapę", oznajmiła, że może spróbować zbudować urządzenie zdolne przenosić w przestrzeni obiekty i zajęła się mamrotaniem pod nosem przerażająco skomplikowanych zasad fizycznych, praw zachowania masy i nie wiadomo czego jeszcze. Wampir, mimo zimnokrwistej łatki przypiętej przez społeczeństwo, zlitował się nad Eldarem, odpowiadając na jego prośbę o spotkanie ze smoczycą. Splótł ramiona i przywołał na twarz w miarę przyjazny uśmiech.* Przed chwilą się z nią pokłóciłeś. Nissare jest smoczycą, ale na terenie tawerny chadza w ludzkiej formie. Wiesz, żeby mi klientów nie straszyła. *Puścił do Eldara łobuzerskie oczko, licząc, że takie wyjaśnienia zadowolą gada. Potem Malgran zaczął mdleć, co szczerze rozbawiło Santorina.* Nie dramatyzuj, zawsze mogłeś wylądować w jakieś dziurze, gdzieś między Końcem Świata a Totalnym Zadupiem, gdzie nawet diabeł nie zagląda. W zasadzie to masz szczęście, że jest tutaj ktoś, kto potrafi odesłać was do domu. A może się mylę? *Stwierdzenie Satorina pozostało bez odzewu, bo na scenę z hukiem wleciał Hefan, a za nim przyszła Lora. Na wieść o rozróbie, wampir westchnął krótko.* Raczej o Nissare, Gazra nie jest tak popularna. *Już chciał dodać inną uwagę, która nie spodobałaby się Lorze, ale ta właśnie zachwycała się ubraniami elfa. A że tamten ewidentnie łykał to... cóż... Santorinowi ręce opadły. Zaraz potem parsknął, usiłując nie ryknąć śmiechem na przytyk Nissare: "Ahh... Komplement od dziwki - oto powód do dumy". Złodziej musiał wziąć kilka wdechów dla uspokojenia, po czym klasnął głośno.* Dobra dobra, dość tych przytyków, dawka demoralizacji na dziś odebrana, teraz ma być spokój. Przejdźmy do rzeczy. *Wskazał elfa i Eldara.* Wy dwaj możecie tu zostać dopóki Nissare nie zbuduje urządzenia. Malgran, nie jesteś moim pracownikiem, więc normalnie płacisz za pokój i wyżywienie, nie ma taryfy ulgowej. Twój przyjaciel musi zadowolić się leżem w stodole, innego wystarczająco dużego miejsca tutaj nie mamy. Nocowania w terenie nie polecam, chodzą pogłoski, że pojawiły się w okolicy ghule - niech was ręka boska broni od włażenia mi w krzaczory po zmroku! *Wskazał Nissare.* Bierz się do pracy, najlepiej od zaraz. Jeżeli potrzebny Ci będzie...eee... eter?... to możesz użyć Cahira - mówiłaś, że magowie to w zasadzie jego źródła, a ten skurwiel jest ostatnio coś nabuzowany, więc nie zaszkodzi mu, jak spuścisz z niego trochę pary. *Wskazał Lorę.* Miśka, jutro pójdziesz z Malgranem i poszukasz polimorfa. Niech spróbuje go nakłonić do współpracy. Może dzięki Twojej obecności chociaż wysłucha propozycji, nim ukręci elfowi łeb przy samej dupie... Ale jeszcze dzisiaj wracasz na salę i robisz porządek z rozbitym szkłem, bez dyskusji, w końcu "sprzątasz tu". Hefan! *Bardziej po zapachu odkrył, gdzie tym razem knypek się skitrał.* Zasuwasz z Malgranem, pokażesz mu jego pokój... Ja i Gazra zajmiemy się rozróbą. Żadnych pytań? Świetnie! To jazda jazda, do roboty! Nie mamy na ten bajzel całej wieczności! *Zakomenderował wesoło i zniknął w tawernie. Ahh ten jego ponury dowcip...*
Usuń"Wiedziałem, że coś jest z nią nie tak!" *Zawołał smok tonem odkrywcy, ale zaraz potem mina mu zrzedła. Reprymendę od człowieka mógł wpuścić jednym uchem, a wypuścić drugim, ale od pobratymca... To już coś zupełnie innego. Skurczył się wyraźnie, tknięty uczuciem wstydu, łypiąc na Nissare niepewnym wzrokiem. Za to Malgran zadziwił się okrutnie, bowiem w Ordo smoki nie miały zwyczajów "chowania się" pod ludzką ani jakąkolwiek inną formą, nie licząc paru wyjątków... Chwilę podejrzewał, czy aby nie był to po prostu zbywający blef... Wyglądało na to, że nie został zaszczycony prawem głosu w kwestii budowy urządzenia do teleportacji, choć parę razy próbował na siebie zwrócić uwagę słowami protestu i bogatą gestykulacją. Zdecydowanie wolał nie powierzać losu swojego i Eldara tym typom z tawerny, ale czy mieli w tej chwili inne wyjście? Baldis miała się po nich zgłosić o umówionej porze, ale w świetle zaistniałych wydarzeń było to ryzykowne rozwiązanie. Po pierwsze musieliby czekać zdecydowanie za długo - w końcu elfowi zachciało się trochę pozwiedzać Venzię, a po drugie, nie wiadomo było, czy smoczyca trafi tu, gdzie ich przypadkowo odstawiła, czy będzie ich szukać w sąsiednim kraju... Szlag by to... Czy załoga Uśmiechu mogła mieć wobec nich złe intencje? Wyrwany z zamyślenia, spojrzał sceptycznie na wampira, rozłożył ręce i zawołał* Z całym szacunkiem, ten wasz Cheron własnie JEST dla nas gdzieś między Końcem Świata a Totalnym Zadupiem!
UsuńEX-dziwki, Nissare, EX! Miejsce się zwolniło, więc możesz z powodzeniem przejąć moją rolę... Po waszym występie stwierdzam, że głodnemu chleb na myśli! *Wrzasnęła Lily, zagotowana do granic, postąpiwszy krok w kierunku Drakonautki, ale dalsze akcje uciął szef. Każdy nadstawił ucha, w próbie wyłowienia z potoku rozkazów Santorina tych, które dotyczyły własnej osoby.* Ee, ja też jestem magiem, więc jeśli to pomoże z tym eterem... *Wtrącił niepewnie Malgran.* "Ja też jestem! Ale zaraz... zaraz... W STODOLE?!" *Elf zakrył uszy, bo smok wydarł mu się tuż nad głową.* Santorin, nie przesadzasz trochę aby? Żeby od skurwieli od razu... *Cmoknęła Lily z naganą w głosie, biorąc się pod boki i kręcąc głową.* Łeb... przy samej... dupie... *Brew elfa parę razy drgnęła w nerwowym tiku.* Nie przejmuj się, Malgran! On przesadza... Cahir, ee, nie jest... taki zły! *Zawołała ruda, próbując brzmieć jak najbardziej autentycznie... Prychnęła pogardliwie, widząc, jak chochlik spieprzył jak długi zaraz po otrzymaniu rozkazu, nie mając zamiaru go wykonywać.* Dobra, ja gościa odprowadzę. A potem zajmę się pierdzielnikiem... Co za los... *Lora kiwnęła głową na prośbę elfa, by dała mu jeszcze chwilkę. Ten udał się z Eldarem na stronę.* Wpakowaliśmy się w niezłą akcję. Trudno, musimy tu jakoś przetrwać. Miejmy nadzieję, że ta Nissare faktycznie zna się na rzeczy... W razie czego gotuj się na dłuugą podróż do domu... "Wypluj to..." Miej oczy otwarte, słyszysz? "Ale... żeby w stodole...?!"
[Koniec akcji, robimy nowe :P]
Malgran, Eldar, Lora i Hefek
*Ludzie z natury lubią się opierdalać. Poleżeć do góry kałdunem, ssać trawkę/słomkę i lampić się w niebo. Ale nie Nissare - ta kobieta była albo zdrowo pokręcona albo naprawdę kochała swoją pracę. I wkładała w nią niesamowitą ilość pasji. Co ją tak pociągało? Najwyraźniej wyzwania, bo odkąd Santorin zlecił jej skonstruowanie urządzenia zdolnego przenieść materię w dane miejsce, smoczyca pracowała godzinami. Jej kwatera była jedną wielką tablicę, bo na każdym skrawku ściany lub innej powierzchni tkwił przybity jakiś papierek doszczętnie zapełniony szkicem bądź lawinami cyfr, znaczków i kresek. Jeżeli istniał ktokolwiek zdolny odczytać ten hieroglificzny zamęt intelektualny, to tylko Nissare... Drakonautka zaostrzyła grafitowy rysik stalowym pazurem i, mamrocząc pod nosem, poczęła zapisywać kolejny skrawek pergaminu drobnym pismem. I nagle zacięła się po znaku mnożenia. Spoglądała bezrozumnie na urwane obliczenie. W gwałtownym olśnieniu omal nie zaczęła sobie włosów z głowy rwać. Jak mogła zapomnieć o tak ważnym elemencie!? Rzuciła się do odkopywania niewielkiej skrzyneczki, chwyciła z niej pokaźny krążek taśmy z podziałką i wybiegła z pokoju... Ślizgiem zatrzymała się przed drzwiami z mosiężnym numerkiem na środku. Zapukała energicznie, ale nikt jej nie odpowiedział, więc zrobiła to jeszcze raz. Znowu nic. Wzruszyła ramionami, w końcu i tak niektórzy uważają ją za bezczelną...* ...przeszkadzam? *Zajrzała do środka przez uchylone drzwi. Zero sprzeciwu. Zachęcona ciekawością, weszła do środka* Jest tu...? No ładnie. *Wzięła się pod boki i uniosła brew, spoglądając na Malgrana z rozbawieniem. Jak na zagranicznych gości gnił w pieleszach rekordowo długo. Podeszła do łóżka i dźgnęła śpiącego palcem w bok głowy.* Malgran, wstawaj. *Z braku reakcji, potrząsnęła jego ramieniem.* Obudźże się. *Ale facet najwyraźniej nie zamierzał współpracować, bo obrócił się do niej plecami, wypiął fronty, przytulił się do poduszki i pomamrotał przez sen.* A idź w cholerę... *Warknęła i wyszła... Dobrze chociaż, że jeden zainteresowany nie spał do 13. Wypatrzeć Eldara wcale nie było tak trudno, kiedy biedne smoczysko skazane było na sypianie w stodole. Omal nie parsknęła śmiechem, bo swoją smutną miną dorównywał psu zamkniętemu w budzie. Podeszła do niego raźnym krokiem, co na podwórkowych wertepach zakrawało na samobójstwo przy wysokości obcasów, na jakich chodziła smoczyca.* Wstawaj, muszę zdjąć z Ciebie miarę. *Uśmiechnęła się zadziwiająco niewinnie i zamachała potężnym zwojem taśmy. Wymierzyła gada wzdłuż i wszerz, ale gdy przyszło do wysokości, rzuciła mu dziwne spojrzenie, bo "kolega" strasznie nieswój był jakiś. Zwinęła centymetr dość szybko, stanęła mu przed nosem i popatrzyła ciekawie.* Ej, co taki markotny jesteś? Niewyspany czy jak?
OdpowiedzUsuń*Do tawerny ściągała gawiedź wszelkiej maści i poglądów. Przewijali się oni przez przybytek, rzadko kiedy zwracając na siebie szczególną uwagę; bywali tu podróżni, czasem kupcy, głównie pobliscy rolnicy, ale i lichy patrol strażników. Dzisiaj również zawitała grupa zbrojnych, lecz znacznie innych. Lepiej wyposażonych, bez wymalowanych herbów, odzianych w ciemne pancerze. Gdy tylko weszli, na sali zrobiło się odrobinę ciszej, większość gości popatrywała na tę zgraję z mieszanymi uczuciami. Nie zamówili nic, zbili się w ciasną zbieraninę, pochyloną konspiracyjnie nad stołem. Tylko pojedyncze urywki zdań przebijały się przez mur ciał i wyraźnie były to taktyczne instrukcje: "...uważać na ogon", "...najpierw odrąbać skrzydło", "...nie zapominać o tym cholernym łapsku". Ci z wieśniaków, którzy zdołali wyłapać te szczątki informacji i bywali tu dość często, od razu pospuszczali ku sobie głowy, a na ustach wszystkich pojawiło się jedno imię "Cahir"... Zbrojni przybyli tu z wyraźną pewnością zakończenia swego zadania sukcesem, nie trudzili się tuszowaniem połamanych gałęzi czy odcisków wojskowego obuwia na ziemi, więc odnalezienie ich tropów było dziecinadą. Lecz prowadziły one do miejsca masakry, zaznaczonego kilka metrów wcześniej jednym z mężczyzn, trupem na drzewie, z głowy wystawała mu złamana gałąź. Centrum wydarzeń, maleńka polanka, malowało się bardziej makabrycznie: z jedenastu wojowników ostało się siedmiu; dwóch leżało na skraju i wyglądali, jakby przebili się mieczami na wzajem; jeden zwisał na głazie ohydnie powykręcany. W całym tym chaosie najbardziej miotał się potwór o ludzkiej powłoce, z którego drapieżnej twarzy nie schodził krwiożerczy uśmiech. Stanąwszy na środku, machnął obiema rękami na boki. Tępy dźwięk zwiastował użycie standardowego zaklęcia o właściwościach odpychających. Korzystając z chwili, gdy przeciwnicy odzyskiwali równowagę, wystrzelił przed siebie, pędząc ku kolejnemu wybrańcowi. Woj uniósł tarczę w obronie, gdy szaleniec skoczył. Lecz ten zamiast się zatrzymać, odbił się, celując w innego, tego który pędził koledze na pomoc, by przebić plecy maga. Ręka mordercy zapłonęła intensywniej, ogień w ułamku chwili zmieszał się z lodowatym błękitem trzaskającej błyskawicy. Ledwo uformowana kula, niedokończone zaklęcie, uderzyła pikiniera w bark i cięła dalej po skosie, rozdzierając na pół, jakby to nie było ciało a masło. Mag opadł na ziemię, obejrzał się szybko na tarczownika. Kościany ogon z kolcami na końcu śmignął po ziemi, podcinając kostki mężczyzny. Następnie uniósł się i opadł z bezlitosną siłą, odrąbując głowę razem z szyszakiem...
OdpowiedzUsuń...Wtem mężczyznę oplotły jakieś wstęgi, długie, świecące na niebiesko i naznaczone runami. Napinali je i zaciskali ocaleli zbrojni, powoli przesuwając się i otaczając więźnia, który szamotał się w dzikiej desperacji. Warczał, groził, próbował wyszarpnąć czarne skrzydło. W powietrzu rozległ się dziwny szum, a potem świat na kilka chwil ucichł. Na twarzy maga coś się zmieniło, miała bezbarwny wyraz, szeroko otworzył oczy. Jarzyły się. Wrzasnął coś i polankę wypełnił oślepiający blask. Huk i powiew zdolny urwać głowę przyszły później. W powietrzu znalazło się wszystko; ziemia, kamienie, nawet wyrwane pobliskie drzewa, a cokolwiek dotknęło świetlistej kopuły zmieniało się w pył. Zjawisko kurczyło się, znikając równie szybko, co wybuchło. Pozostał tylko szalejący mag - stał po środku, zastygły z ostatnim wojem, bowiem ognista ręka przebiła się przez tarczę i ciało na wylot, a w zębach trzymał ostrze miecza, który miał go skrócić o głowę. Trup zjechał po przedramieniu i grzmotnął na ziemię. Cahir wyprostował się, wypluł miecz jakby to było źdźbło. Wokół... nie było nic. Drzewa na obrzeżach polanki, resztki śniegu, zgniła trawa i błoto zniknęły, pozostało klepisko, pozaznaczane szkarłatnymi rozbryzgami, które niegdyś były zwłokami. Nie szumiał wiatr, nie śpiewały ptaki, martwa cisza. Powietrze było dziwnie naelektryzowane i duszne, wypełniało je duszące...coś... Widmowy zarys pazurzastej dłoni popędził ku skrytemu w zaroślach Malgranowi i nim ten się obejrzał, szarpnęło go ku magowi, aż płonąca ręka zakleszczyła się żelaznym uściskiem na elfiej szyi.* Jesteś ze mną czy przeciw mnie? *Głos typ miał ochrypły, odrobinę mrukliwy. I choć na twarzy widniało coś na kształt zmęczenia, skierowany na przybysza wzrok buzował dziką, pierwotną siłą.*
UsuńPomagam, bo to najciekawsze zajęcie, jakie ostatnio mam okazję wykonywać. Nic osobistego. *Bąknęła, przywiązując sobie taśmę z podziałką do czegoś, co przypominało szelkę na pasek od portek. Jasne było, że Eldar trafił pod zły adres, jeśli szukał pocieszenia. Dopiero po chwili Nissare zdecydowała się odpowiedzieć na najważniejsze dla smoka pytanie, dlaczego według niej był zakałą. Popatrzyła się w te jego neonowe ślepia, stanęła w rozkroku i odważnie zaczęła wytykać wszystko, co jej, jako Drakonautce i smoczycy, nie pasowało w pobratymcu.* Szczerze? Jak dla mnie, kobiety, jesteś beznadziejny. Bo spójrz ty na siebie... Zamiast smoka, stwora odważnego i upartego, co mu żadne przeciwności nie straszne, to przypominasz pieska pokojowego, który siedzi starej babci na kolanach - "Muszę spać w stodole? Ta słoma tak strasznie kuje i jest niewygodna...", "A poduszeczki satynowej koło kominka to nie ma? Ładnie proszę, jestem tylko bezbronnym, niewinnym Pomponikiem" albo "Tamten pan mnie kopnął i jest mi źle, przytulisz mnie?". Tak się zachowujesz w tej chwili i na takiego wyglądasz. Co więcej, wczoraj nie poradziłeś sobie z 3 opojami. PIJAKAMI! Jak mi to wytłumaczysz? "Nie chciałem zrobić im krzywdy"? To nie ten twój zapyziały Killinthor, że smoki muszą być dla ludzi cacy, żeby nie zniszczyć reputacji! Tutaj jak masz problem, masz pełne prawo go rozwiązać po swojemu, byleby to nie skończyło się śmiercią. Ktoś cię obraża, obraź i jego albo zignoruj. Ktoś ci grozi, bruździ, wyjaśnij sprawę albo rąbnij go w pysk. Prawda, można się dogadać, ale na niektórych ludzi działa tylko porządny łomot, na przykład na wieśniaków - chociaż szlachta to niewiele lepsza jest czasami... Mimo to NIGDY nie wolno oddać przeciwnikowi pola tylko dlatego, że jest pijany i nie do końca świadom tego co robi - jak go walniesz to wytrzeźwieje, nauczy się że "ty tu jesteś szefem" i da spokój. Troszkę tu już jestem, więc śmiało mogę powiedzieć, że Cheronianie to naród dość niecierpliwy, lubiący konkrety, pełen werwy i zadziwiająco plastyczny, jeżeli chodzi o obijanie mordy. Tutaj nikt nie będzie pomstował na brak zęba lub dwóch, jeżeli uprzednio wyrządził ci krzywdę. Najlepszymi tego przykładami są Santorin i ta ruda lafirynda... Co jeszcze w tobie może drażnić?... Ah. Może to nie moja sprawa i to ma dla ciebie jakąś wartość sentymentalną, ale, nie obraź się, ty wcale nie... jak to powiedzieć?... nie wyglądasz na faceta. *To musiało zaboleć.* Blizn czy jakiś oznak mężności raczej nie widać, no i obwieszasz się błyskotkami jak kobieta - to co prawda moja ludzka forma, ale nie mam na sobie żadnej biżuterii. To zamiast zachwycać, pokazuje tylko twoją małostkowość. *Poprawiła rękawicę, bo swoje wynurzenia zakończyła. Już miała się zbierać, gdy padło pytanie, może trochę zakrawane złością, jak postępują samce z rodzinnych stron smoczycy. Ta popatrzyła na Eldara z ogniem w oczach, dumą i z pasją, której jemu najwyraźniej brakowało.* Są zuchwali, krzepcy i dumni z tego kim są! Ich spojrzenia emanują mocą i pewnością siebie. Każdy z nich pracuje ciężko by osiągnąć swój cel - aż miło patrzeć na te chodzące góry testosteronu. Mięsień na mięśniu i mięśniem pogania. *Uśmiechnęła się wesoło po ostatnim zdaniu, otaksowała Eldara i zaniosła się, doprawdy, dziewiczym śmieszkiem.* U ciebie to raczej mięsień przeplata się z tłuszczykiem. O przepraszam, podobno panowie lubią nazywać to "mięśniem piwnym" chociaż nie wiem czy gustujesz w takich rzeczach.
OdpowiedzUsuń*Ryk wytrącił go na chwilę z równowagi, na ułamek sekundy rozluźnił stalowy uścisk. To najwyraźniej wystarczyło, by elf mu umknął, co tylko rozsierdziło bardziej polimorfa. Spojrzał on w ciężkim gniewie na lądującego smoka, czysta nienawiść płynąca w żyłach, żywiona do świeżo pokonanych przeciwników, przeniosła się na nowego wroga. Przymrużył groźnie oczy, pokątnie zły na samego siebie; smoki to nie istoty pełne motylej gracji, ich obecności zawsze towarzyszy hałas. Dlaczego więc nie usłyszał dudnienia membran podczas uderzeń skrzydeł? Czyżby był aż tak skołowany po mającym miejsce wybuchu? Obserwował wygrażającą mu gadzinę, i choć wyglądała imponująco, na tym szacunek Cahira się kończył. Stanął do stworzenia pod kątem, wyraźnie lekceważąc je, zaś jego ton wyrażał jeszcze większą kpinę.* Ty, grozisz mi? Nie boję się cnej gadaniny rozpuszczonego stworzenia, które wzywa niebiosa na pomoc, gdy tylko coś idzie nie po jego myśli. *Pewnym było, iż dwaj przybysze nigdy nie stanęli z Cahirem oko w oko, a mimo tego mag znał reakcje Eldara zaraz po zjawieniu się w Cheron oraz po przydzieleniu mu miejsca do spania. Odpowiedzi mogły być dwie - plotki w tawernie rozchodzą się lotem błyskawicy bądź cały czas byli obserwowani z ukrycia... Polimorf uważnie śledził poczynania Eldara, a także Malgrana, jakby spodziewał się ataku z ich strony. Ale na dźwięk jednego feralnego zdania czoło Cahira przecięła głęboka zmarszczka, zaczął obnażać zęby i nimi szczękać. Zacisnął pięści aż zbielały mu knykcie, cały trząsł się, jakby nagle dopadło go potworne zimno. Zalany szałem wzrok wlepiał w plecy rzygającego Malgrana, hamował się dopóki tamten znów nie stanął prosto; po klepisku prześlizgnął pojedynczy obłoczek kurzu, mniej więcej w tym samym czasie uszu dobiegł tępy dźwięk - to Cahir wykonał szybki wypad i wymierzył silnego prawego sierpowego, omal nie zmuszając Malgrana do wdepnięcia we własne rzygowiny. Płonąca pięść pozostawiła na szczęce elfa czerwony, piekący i lekko dymiący ślad. Mężczyzna szerokim ruchem wskazał polankę, która teraz przypominała fragment działki po wyburzeniu chaty, usiany rozbryzgami krwi, pogrążony w ciszy i owładnięty ciężkim powietrzem.* Pomogłeś? A widzisz to? OTO co jest efektem tej twojej "pomocy"! Nie obchodzi mnie czy zrobiłeś to celowo czy nie, to TWOJA ingerencja spowodowała wybuch. Te rozmazy... nie obchodzi mnie kim byli, i że to byli ludzie. Ale dzięki tobie zostali rozbici na cząstki tak małe, jak tylko jesteś w stanie sobie wyobrazić. A czujesz ten smród? Wdychamy ich rozdrobnione ciała i dusze, zmieszane z drzewami, kamieniami i co tam jeszcze było na tej polance. Smaczne, nieprawdaż? I to mnie przyjdzie srogo zapłacić za twoją..."pomoc". *Warknął, prostując się i patrząc na elfa z największą możliwą wrogością. Wybuch, o którym mówił, pozostawił w powietrzu coś jeszcze, ładunek eteru na tyle potężny, iż użycie jakiegokolwiek zaklęcia mogłoby skończyć się kolejnym wypadkiem brzemiennym w skutkach. Straszliwa była to magia, ale w jakiś dziwny sposób zachwycała swą nieobliczalnością, naturą równie dziką co jej użytkownik. Cahir zaczął się cofać, lecz nie przestał obserwować ruchów podejrzanej parki.* Nie wiem coście za jedni ani czego ode mnie chcecie, ale macie stąd wypierdalać obaj.
OdpowiedzUsuń...I mówi to stwór, który nie widział trzeciej części pokoju Santorina bądź trzeciej części nory Hefana. *Uśmiechnęła się z politowaniem, lecz na wzmiankę o rzekomej zazdrości trochę się obruszyła.* Ja? Mam zazdrościć czegokolwiek TOBIE? No naprawdę, to żeś wymyślił! Z nas dwojga to TY śpisz w stodole na sianie jak pierwszy lepszy osioł, a ja na poduszkach i w cieple. Poza tym, nie zamierzam tu mieszkać dłużej niż to konieczne, jak tylko przyprowadzą mi tu mojego kochanego dzieciaczka to się przenoszę i mam w nosie to miejsce. *Wypowiadając ostatnie słowa, miała minę jak kot, który właśnie złapał kanarka, bo czuła tę wyższość na Eldarem - ona może zmienić miejsce zamieszkania, a smok był tu przykuty czy tego chciał czy nie. W dodatku nie sądziła by wygodnicki elf, który kilkanaście minut wcześniej wypiął się do niej przez sen, chciał zamienić ciepłe łóżko i posiłki na surwiwal o tej porze roku. Ale błysk triumfu w ciemnym oku Nissare zgasł zaraz po rzuconym jej w twarz "wyzwaniu". Zmarszczyła te swoje idealne brewki i zmierzyła Eldara wzrokiem tak krytycznym, jakiego nie użyczysz nawet na szlacheckim balu, gdy wszelkiej maści damy komentują jadowicie czyjąś kreację.* Jeżeli są równie małostkowe co Ty to nawet nie zamierzam się licytować. Lubię towarzystwo istot z ikrą, a nie takich, które próbują się na coś kreować. Jako samica zgadzam się, że dobry wygląd to baaardzo przyjemny dodatek, ale, jak dla mnie, nie najważniejszy. Ten, kto zwraca przesadną uwagę na wygląd, to zwykła primadonna. Weźmy takiego ciebie: gdybyś nie zachowywał się jak nieporadny podlotek, co dopiero z gniazda wyleciał, to wcale nie nazwałabym cię "pomponikiem" i olała posturę. Ale tobie brak ikry i nie nadrabiasz tego aparycją. Rozumiesz czy średnio? ... A poza tym pomponik to milutka, puchata kuleczka ze strąków wełny, tutejsze dzieci noszą je przyszyte do czubków dzierganych czapeczek na chłodne dni.
OdpowiedzUsuń*W zniszczonych przez czas tomiszczach, przetrzymywanych w bibliotekach stolicy, znaleźć można śladowe informacje o dawno wymarłym już rodzie smokobójców. W ich Kodeksie spisano warunki, jakie trzeba spełnić podczas łowów na starożytne poczwary - jedna z zasad mówiła, iż potrzebna jest co najmniej dwudziestoosobowa grupa wyszkolonych ludzi, uzbrojonych po zęby w miecze, piki, siatki, liny, ciężkie kusze oraz, w przypadku sędziwych gadów bądź samic strzegących niewyklutych młodych, kilka zwojów z zaklęciami ochronnymi. Cahir wszelkie te reguły łamał, stając na przeciw smoka samotnie, pozbawiony możliwości ciskania zaklęć, którymi tak się szczycił, a w dodatku chcąc mierzyć się z Eldarem gołymi pięściami. Błędem było jednak szufladkowanie go, jako "tylko człowieka", o czym stwór miał przekonać się już niebawem... Skokiem w bok, w który zręcznie wpleciony był przewrót, Cahir uniknął lodowato niebieskich płomieni. Przymrużył gniewnie oczy, samemu sobie zapowiedziawszy, że nie ustąpi pola. Zerwał się z miejsca. W jednej chwili na Eldara biegł mężczyzna, w drugiej opadł na czworaka, by następnie w powietrze skoczył jeden z dziwów natury; wielki, ognistorudy kocur usiany czarnymi pręgami w całym swym majestacie opadł na smoczy grzbiet i począł kąsać kark, lecz mimo broni, jaką obdarzyła go natura, nie zdołał się utrzymać. Wylądował na ziemi, a tam na powrót stał się człowiekiem, by w ostatniej chwili zatrzymać opadającą mu na głowę łapę. Pod Cahirem ugięły się kolana, szczerzył kły z wysiłku. Jednak grymas szybko przerodził się w krwiożerczy uśmiech, adrenalina uderzyła do głowy. Noga za nogą, wstał z klęczek, co zdawało się niemożliwym. Z bojowym krzykiem mężczyzna zaczął napierać na Eldara, przeciwstawiając się sile zdolnej rozgnieść zbrojnego byle pacnięciem, aż zdołał odepchnąć smoka. Polimorf zatoczył się lekko do przodu, ale już po chwili biegł prosto na przeciwnika. Coś chrupnęło, gdy z niewielkiego wyskoku rąbnął gołą pięścią między ślepia, zmuszając gada do przysiadu na zadnie łapy. To zamiast spowolnić bestię, tylko ją rozsierdziło. Nim Cahir zdążył odskoczyć, chwyciła go zębami za ogon i przybiła do ziemi. Mężczyzna z furią szarpał uwięzionymi pod łapami ramionami, niecały metr nad sobą mając rozwartą paszczę, jakby Eldar chciał być pewny, że nie chybi. Polimorf spojrzał w gardziel, w której wzbierał bladoniebieski płomień. Znów zaczął się miotać. W ślepym zrywie poderwał ciało i kopnął smoka w krtań, przez co tamten zadławił się. Poprawił jeszcze uderzeniem w podgardle. Wyrwawszy się wreszcie śmierci z objęć, ponowił atak, ale Eldar nie dał nabrać się ponownie na tę samą sztuczkę. Cahir warknął, kiedy smok zamknął w pysku ramię, po czym zarzucił łbem i posłał przeciwnika w powietrze, by spopielić go podczas spadania. Mag przeczuł co się święci; formowane pośpiesznie mięśnie i kości strzelały przeraźliwie, drugie czarniejsze niż noc skrzydło zdołało wystrzelić z ciała i wynieść polimorfa w górę nim mordercze płomienie sięgnęły celu. Zatoczył na niebie ciasną pętlę i wrócił do walki. Cahir nie dysponował szybkością czy zwinnością Santorina, a brutalnością, o czym po raz kolejny przyszło się Eldarowi przekonać. Skryty na tle bladego słońca zmierzał ku ziemi, w następny cios wkładając cały impet pikowania i pozostałą siłę. Atak między oczy wbił smoczy łeb w klepisko, a towarzysząca mu niewielka fala uderzeniowa podbiła w górę co drobniejsze kamyki. Polimorf wyprostował się powoli i czym prędzej oddalił na drugi koniec pobojowiska, gdy tylko poczuł pod sobą poruszenie. Dopiero teraz dały się we znaki skutki obu starć; krew szumiała w uszach, stopniowo wkradało się otępienie, a mięśnie drżały ze zmęczenia. I wtedy rozległ się krzyk...*
OdpowiedzUsuń*...Nie dało się nie wyczuć drastycznej zmiany atmosfery, gdy Cahir przekroczył próg tawerny. Rozmowy przeszły w konspiracyjne szepty, ludzie pospuszczali głowy, nie chcąc napotkać wzroku owianego złą sławą osobnika. Niezależnie od tego, czy ktoś bywał tu często bądź po raz pierwszy, nikt nie ważył się zasiąść przy stoliku w kącie sali, nieopodal baru. Tam też Cahir zajął miejsce, naprzeciw niego Malgran, a po środku Lora, w charakterze rozjemcy. Mężczyzna splótł ramiona, spozierał coraz podejrzliwiej na elfa w miarę, jak opowiadał o swojej sytuacji, aż nareszcie nie zdzierżył i, kierowany wciąż gorejącym wewnątrz rozdrażnieniem, huknął dłonią w wyszorowany blat.* Odmawiam. *Podniósł się z miejsca i zamierzał odejść, kiedy Lora chwyciła go za nadgarstek. Spojrzał najpierw na rękę, później na nią z czymś na kształt wyrzutu.* Ze wszystkich... TY najlepiej powinnaś wiedzieć, czemu nie mogę i nie chcę pomóc. *Fuknął, wyrwał się i z trzaskiem drzwi opuścił tawernę.
UsuńNastępnego dnia polimorf pojawił się na podwórzu, lecz tylko na krótką chwilę i uwijał się głównie przy niewielkiej zagrodzie, gdzie trzymano kaczki, kury i kilka gęsi, ponieważ Cahir dawno stwierdził, iż nie będzie co chwila "odwiedzał" pobliskiego gospodarstwa. Bardziej wyczuł niż usłyczał zmierzającego w jego stronę Malgrana.* Odpowiedź wciąż brzmi NIE. *Rzekł i cisnął garść ziarna i okruchów po chlebie, na które zaraz rzuciła się rozwrzeszczana, ptasia gromadka. Oparł się o płotek, obserwując, jak okazała kura dziobie żółto-brązowe kaczątka w kuperki, ponieważ blokują jej dostęp do pożywienia... W Cahirze widać było wyraźną zmianę. Był spokojniejszy i nie krzyczał, tak jak to miało miejsce wczoraj. To mogła być szansa dla Malgrana na przekonanie mężczyzny do pomocy, chociaż jasnym było, iż umiejętności dyplomatyczne elfa zostaną wystawione na ciężką próbę.*
*Pierwszą reakcją Nissare był jej całkowity brak. Nie widziała sensu w kłótni z jakimś przygłupim płazem z zachodu o takie pierdoły, jak bogactwo. Ale oliwy do ognia dodał komentarz o rzekomym zrobieniu dziecka. Kobieta zacisnęła pięści, poczerwieniała i aż zatrzęsła się z oburzenia.* Mnie? Dziecko?! JAK ŚMIESZ...! Stoi przed nim kobieta, a ten myśli tylko o tym, jak wykorzystać jej młode ciało! Tego należało spodziewać się po dzikusie z zadupia! Ale nic dziwnego, ty to byś nawet dziurki od klucza nie przeleciał! *Wydarła się na Eldara, aż oczy zapłonęły jej na pomarańczowo. Odwróciła się na pięcie i wielkimi krokami wróciła do tawerny, ani myśląc wytłumaczyć, że "pomponik" oznacza mięczaka, ciemną masę, a nie kogoś do rany przyłóż... Góra stworzona z ciemnobrązowych łusek, warstw skórzastych błon, rogów i grzebieni wygrzewała się na słoneczku pomimo niewielkiej warstewki śniegu, pokrywającego ziemię i ją samą. W dodatku głośne sapanie świadczyło o uciętej drzemce. Smoczysko ani myślało odpowiadać, gdy przyszedł Malgran i zaczął wylewać swe żale na temat Cahira oraz przyznawać się, iż nie ma zielonego pojęcia, jak przekonać mężczyznę do współpracy. Ze zwojów ciała wychynął rogaty, dziwacznie nieforemny łeb i ułożył się na skrzydle.* Mnie o radę nie pytaj. * Zagrzmiała odpowiedź, chociaż nie było w niej ani trochę gniewu. Raczej rozbawienie, że Malgran pomylił smoki. Nie było to wcale takie znowu trudne, biorąc pod uwagę, iż oba gady były ciemnobrązowe, więc jak zwinie się taki w kulkę, to szło oko wyłupać, a różnicy i tak nie znajdziesz. Nissare chwilkę popatrywała na elfa bystrymi ślepkami, po czym podniosła się do siadu. W porównaniu z Eldarem była...inna, delikatnie mówiąc. Klatka piersiowa przypominała jeden wielki zbitek mięśni, a brzuch miała pokryty pancerną łuską. Najważniejszym elementem był brak przednich kończyn. Za to skrzydła ścieliły się po ziemi, jak długi, skórzany płaszcz. Smoczyca otrzepała się z resztek śniegu, przez co czerwono-niebieska kreza na grzbiecie zachybotała zabawnie.* Widzę, że ktoś tu miał z Cahirem zbliżenie pierwszego stopnia. *Zamruczała wesoło, całkiem sporym szponem skrzydła delikatnie muskając poparzenie na twarzy Malgrana. Towarzyszący dotykowi chłód był wręcz zbawienny, ale nie potrwał tak długo, jakby elf sobie tego życzył.* Miło, że się w końcu do mnie pofatygowałeś. Ostatnim razem, gdy próbowałam rozmawiać, wypiąłeś się do mnie zadkiem. Ale, jak to mawiają, "grunt to frunt", nie? Możesz z łaski swojej obudzić tego kmiota, co nazywa siebie smokiem? Po ostatnim występie nie mam zamiaru strzępić na niego języka, a musimy się zbierać. Moi inżynierowie nie będą wiecznie czekać. *Wieki chyba trwało nim łaskawie przyczłapał Eldar. Na jego widok Nissare ostentacyjnie wykręciła łeb, w głębokim poważaniu mając radość smoka, że w końcu ujrzał ją w gadziej skórze. Nie czekała jakoś szczególnie, aż elf usadowi dupsko w siodle, po prostu skoczyła w powietrze. Na ziemi mogła poruszać się niezdarnie, ale po niebie śmigała z klasą...*
OdpowiedzUsuń*Lot przypominał trochę mozolną wspinaczkę na szczyt góry, a im wyżej byli, tym trudniej się oddychało. Przy okazji wydało się, że Nissare ma aż DWIE pary skrzydeł. No i dobry słuch, bo obejrzała się z naganą w oczach, gdy wyłapała ciche skargi Eldara.* Nie bądź mięczak, Pomponik. *Machnęła ogonem i zdzieliła smoka w pysk, ale niezbyt mocno. Chwilę później dała ostrego nura, by uniknąć kolizji... ze statkiem. Okręt pojawił się znikąd, "wypłynął" spomiędzy chmur. I był wspaniały! Przypominał trójmasztowiec, z czego zamiast trójkątnych żagli miał coś w rodzaju sieci z drucików i fragmentów luster. Kadłub był troszkę węższy oraz 3 razy większy niż normalnie i wykonano go z drewna o jasnym, prawie karmelowym kolorze - a może to lakier? Stalowy galion wystylizowano na podobieństwo popiersia smoka, którego skrzydła stopniowo przechodziły w burty statku. Co utrzymywało tak okazałą jednostkę w powietrzu pozostawało tajemnicą... Nissare wylądowała na pokładzie bez najmniejszych obaw, że to zachwieje okrętem; a było tam tyle miejsca, że smoków mogło wylądować nawet kilka. Dla Eldara "lądowanie w powietrzu" musiało być...specyficznym doświadczeniem. Na powitanie przybyszom wyszedł dziwny stworek, stanął w rozkroku i wypiął wcale nie taką łysą klatę. Był trochę hefanowaty, bo też nie grzeszył wzrostem, miał skrzydła, ogon zakończony grotem, zgniłozieloną skórę i chyba kartofel zamiast nosa. Co ciekawe, ten chochlik, w przeciwieństwie do Zgreda, odziany był w (kiedyś) białą koszulę, połatane portki i śmiesznie wielkie buciory. No i dzierżył w pysku pogiętego peta, którego teraz wyjął, skrzepnął popiół na pokład, wsadził z powrotem między zęby i popatrzył po gościach spod brwi tak krzaczastych, że spokojnie mogły tam zamieszkać dzikie bestie (w tym co wystawało z uszu, o zgrozo, też).* No, jesteśta w końcu, kmioty lądowe. Mój czas to pieniądz, oj będzie szefowa bulić, oj będzie. *Zaskrzeczał, aż się go słuchać nie dało.*
Usuń*Iście hipnotyzująca melodia dochodziła z parteru, z jadalni dokładniej; nęciła uporczywie, a mimo to pozostawała delikatna i dziwnie elegancka, głęboka aż niepojęta. Dźwięki skrzypiec mąciły we łbie tak bardzo, że wyobraźnia sama podsuwała obrazy interpretujące kolejne tony. Wygrywany utwór opowiadał o stracie, smutku, kiedy wylewano setki łez, wątpliwościach i decyzji, której konsekwencje w ostatecznym rozrachunku były dobre, przynosiły upragniony spokój. Ale to była tylko jedna interpretacja. Inna mówiła o tęsknocie, zmaganiach oraz radości zwycięstwa. Zaskakującym okazał się fakt, że za muzycznym spektaklem nie stał tutejszy bard, Nissare, a właściciel przybytku. Santorin siedział wśród nielicznych dzisiaj klientów, z nogami na blacie stolika i z lubością pieścił smyczkiem struny swoich ukochanych skrzypiec w kolorze ciemnego wina. Kolejny utwór przywodził na myśl jakieś doniosłe wydarzenie, aż dziwne uczucie dumy rosło w piersi. Wampir dysponował niekwestionowanym talentem, bo swoją muzyką igrał z ludzkimi uczuciami. Ktoś kiedyś nawet powiedział, że Santorina "chce się słuchać". Nie wygrywał kolejnych naskrobanych przez kogoś nut, a ponieważ miał zamknięte oczy, prawdopodobnie odtwarzał z pamięci kolejne fragmenty bądź wymyślał na bieżąco... Bliższe oględziny miejsca występu ujawniły, że na stoliku grajka prócz jego nóg stoi również butelka z granatowego szła i szachownica z rozpoczętą partyjką, chociaż przeciwnika ani widu ani słychu. Santorin nagle urwał następny utwór, wytrącając chyba każdego z rozmarzenia, po czym obejrzał się przez ramię z charakterystycznym dla siebie, beztroskim uśmieszkiem. A szczerzył kły do nikogo innego jak do Malgrana.* Co się tak czaisz na tych schodach? Chodź, siadaj, jak na cywilizowanego osobnika przystało! *Zachęcił elfa machnięciem smyczka. Obserwował nieco drętwy krok gościa, zupełnie jakby mu w dupie sopel ugrzązł, co zauważył już pierwszego wieczora znajomości. Zdjął nogi ze stolika i położył na kolanach skrzypce. Oparł głowę na ręce. Wolniej sadzać tyłek to się chyba już nie dało...* Nie przesadzaj, nie gryzę. Znaczy, gryzę, ale tylko kobiety. Młode najlepiej. I tylko szlachcianki. *Roześmiał się zadowolony z własnego dowcipu, kiepskiego jak zawsze z resztą. A może rozbawiła go mina Malgrana? Ale wszelka wesołość wyparowała z wampira, kiedy przekrzywił głowę i zmarszczył brwi na widok paskudnego poparzenia na mordzie gościa.* Ale Cię urządził, Święty. Już raczej nie będziesz taki piękny jak wcześniej. *Złapał za napoczętą butelkę i zamknął ją w dłoniach, od czasu do czasu obracał ruchem podobnym do tego, gdy używa się "koziołka" aby właściwie wymieszać mąkę z mlekiem i jajkiem. Bawił się tak może parę minut, po czym podał butelkę Malgranowi. W dotyku szkło było cholernie zimne.* Trzymaj, do pyska przyłóż. Nie będzie tak palić.
OdpowiedzUsuńCzemu wszyscy się dziwią, że to ja? *Zapytał sam siebie i roześmiał się w głos. Z cichutkim pomrukiem uciechy napawał się widokiem niedowierzania na twarzy Malgrana. Każdy, kto przekonał się kim jest skrzypek, zawsze miał tę samą minę. I zawsze bawiło to Santorina. Ale że słodzenia w życiu nigdy nie jest dużo, rozmowa zeszła na pseudo-ważniejszy temat: ranę.* Nie byłbym tego taki pewien, czy się zagoi. Widzisz tego wieśniaka tam, siedzącego przy wejściu? ...Świetnie. A widzisz tę paskudną pręgę u niego na mordzie? ...Fantastycznie. Cahir znokautował go tego samego wieczora, kiedy Lora zaczęła u nas pracować, czyli dobre kilka miesięcy temu. Jakoś nie zauważyłem żeby tamto oparzenie się goiło, a Jędruś przychodzi do nas co 3 dzień... Powiedz mi, oberwałeś jakąś kulą ognistą czy Cahir Cię po prostu uderzył? Bo jak pięścią to zapytaj się czy rana będzie się goić. Pewnie wyczułeś, że Lora i nasz polimorf mają się ku sobie. Ona też dotyka tego ognistego łapska, a jakichkolwiek śladów nie ma. Według mnie coś jest na rzeczy... A nawet jeśli wszystko się zagoi, to zostaw tę bliznę w spokoju. Przestaniesz w końcu wyglądać zniewieściale. *Rozsiadł się wygodniej na nie raz już reperowanym krześle, to jest, rozwalił w pozycji półleżącej. Widział wykrzywiającą się w proteście twarz rozmówcy i ledwo tamten otworzył japę, wampir uniósł dłoń.* Wybacz, że Ci przerwę... *Rozejrzał się dookoła trochę konspiracyjnie, ale znalazł to czego szukał. Mianowicie dziewkę wcale niezgorszej urody, która siałaby spustoszenie w sercach mężczyzn, gdyby tylko stać ją było na pudry, cienie i inne akcesoria do makijażu. Wzrostem się nie wyróżniała, chociaż krągłości tam gdzie trzeba widoczne były. Długie blond włosy splotła w gruby warkocz, na świat popatrywały lśniące niebieskie oczy, w dodatku z jej nieco piegowatej buzi aż biła dobroduszność. Sądząc po stroju, jej rodzinie powodziło się całkiem dobrze, ale nie na tyle, by wydać córę za jakiegoś magnata. Wampir skinieniem ręki przywołał dziewczynę do siebie. Podeszła nieśmiało i dość niemrawo odwzajemniła powitalny uśmieszek Santorina.* Wybacz mi, pani, że miałem czelność zabiegać o Twą uwagę, ale czy zechcesz rozsądzić nasz spór? *Niewiasta otworzyła szeroko oczy w odpowiedzi, bo nie oczekiwała, iż ktokolwiek kiedykolwiek odezwie się do niej jak do szlachcianki. Przytaknęła.* Proszę odpowiedzieć mi prosto z serca, szanowna pani... Przespałaby się pani ze mną? *Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i spłonęła rumieńcem po czubki uszu. "Jak pan śmie?" - zaświergotała, a wampir uśmiechnął się drapieżnie.* Po prostu stwierdzam, że jest pani piękna. *Tamta zaczęła nerwowo splatać dłonie, wachlować rzęsami, jakby walczyła z samą sobą czy się przyznać czy nie.* Rozumiem... A z kolegą by się pani przespała? *Dziewka spojrzała na Malgrana i zaprzeczyła.* A gdyby miał bliznę na twarzy? *Pokiwała głową w stylu "Niby tak-niby nie". Kiedy w końcu sobie poszła, Santorin mógłby uchodzić za najbardziej zadowolonego faceta na świecie.*
OdpowiedzUsuń*Chwilkę się jeszcze pocieszył, później zaczął stukać paznokciem w lekko wystający kieł; o ile te elfie względnie przypominały ludzkie zęby, wampirze były znacznie dłuższe, proste i smuklejsze. Krwiopijca spojrzał zdezorientowany na Malgrana, kiedy zapytał go o wiek.* A na ile Ci wyglądam? W ogóle co to ma do rzeczy? *Zdziwił się, ale zaraz potem przeciągnął aż mu kości strzeliły, po czym wetknął ręce za głowę, jednocześnie zapatrzony w sufit.* Hmmm... Będzie jakieś... 680+, nie wiem dokładnie ile spałem. Nie żeby mnie to interesowało, dla ludzi i tak i tak będę uchodził za Starego Wampira... Pytasz, bo interesuje Cię moja gra na skrzypcach? *Znowu poprawił się na krześle, lecz wyraźnie widać było po nim, że nie będzie się wydurniał.* Może nie wyglądam, ale pochodzę z dobrej rodziny. Kasa, koneksje, cały harem dziewic czekających na swoją kolej podczas posiłku... Jednak to "rozrywka" nie na dłuższą metę, jeśli o mnie chodzi. Malgran, zacznijmy od tego, że jestem złodziejem. Bezczelnym, przystojnym i kurewsko dobrym złodziejem. Potrzebujesz 24-karatową kolię na wybranki? - zgłoś się do mnie, a dostaniesz taką na srebrnej tacy, prosto z szyi żony magnata. Chcesz wywołać wojnę? - przyniosę Ci wszelkie dokumenty z "brudnymi" informacjami oraz kopię pieczęci rodowej. Ale nawet w tym zawodzie są pewne granice, niektórych rzeczy nie da się ukraść. Co prawdziwie rządzi ludźmi? EMOCJE. Nie da się ich złapać, nie da się sprawić pstryknięciem palca by ktoś kogoś pokochał. Ponieważ nie zamierzam uchodzić za "tylko złodzieja", postanowiłem wcześniej wspomnianą granicę przekroczyć. Zapytałem "Co wywołuje emocje?". Odpowiedzą jest muzyka. Przy jej pomocy sterujesz czyimś nastrojem. Podniesiesz na duchu, wprowadzisz w stan refleksji lub przepełnisz radością. Zamieniam czasem wytrych na skrzypce. Stałem się złodziejem emocji. *Uśmiechnął się zagadkowo. Miał powód do dumy, to nie podlegało wątpliwościom.*
UsuńNie oczekujesz, lecz chcesz je usłyszeć. *Splótł muskularne ramiona, nie zważając na ból powodowany przez pękające strupy na drobnych rankach, pozostałościach po starciu z Eldarem. Smok bez wątpienia należał do grona przeciwników, z którymi należy się liczyć, jednak przed nim jeszcze długa i wyboista droga zanim całe narody będą chylić czoła na sam dźwięk jego imienia. Skubał zaschniętą krew chwil parę, wreszcie otworzył oczy, dotychczas przymknięte w namyśle, i skierował ich łagodniejący wzrok tam, gdzie w każdej minucie życia pragnęło znaleźć się jego serce - w stronę okna, na którego parapecie stało kilka doniczek z ziołami. Westchnął potężnie, z rezygnacją poniekąd, bowiem przed nim decyzja niełatwa.* Lora to dobra dziewczyna... i jedyne co w życiu mam. Wie o mnie tyle, ile musi. Po naszej rozmowie ma tak pozostać, inaczej znajdę cię, choćby to miał być ostatni skrawek świata, schwytam, rozetnę brzuch i napuszczę psy, by zeżarły cię żywcem. Twojego pierdolonego smoka będę wedle uznania defragmentował - najpierw ogon, później skrzydła, łapa za łapą... Albo mam inny pomysł. Zamknę was obu w jednym pomieszczeniu, bez żarcia i wody. Ciekawi mnie, ile czasu upłynie, nim do głosu dojdzie instynkt przetrwania i zerwie się z łańcucha. W końcu, nie ważne, jak jest chowany, smok to smok, a z naturą jeszcze nikt nie wygrał. Jeśli ktoś upomni się o was i przyjdzie mi to okupić życiem, niczego nie będę żałował, bo to nie ja złamałem umowę. Mam nadzieję, że jesteś mniej tępy, niż wyglądasz i pojąłeś aluzję... *Oparł się o skromną bramkę do zagrody drobiu i, zmarszczywszy brwi w skupieniu, spojrzał elfowi w oczy - w tych złotawych ślepiach błyszczała furia, nie człowieczeństwo.* Co mówi ci termin "umiejętność dziedziczna"? Lub "magister"? Nie mówię tu o tytule naukowym, nie do końca... Hmm, widzę, że niewiele. *Westchnął ciężko, jednocześnie rozcierając ręką kark. Zapatrzył się w niebo, na leniwie sunące obłoki, lecz na próżno w nich szukał podpowiedzi, jak w sposób klarowny wyłożyć Malgranowi istny labirynt zależności między wcześniej wspomnianymi podmiotami.* Dlaczego nie chcę wam pomóc?... Zacznijmy może od krótkiej lekcji historii, bez wdawania się zbytnio w szczegóły. Kilka wieków temu na tych ziemiach wybuchła Wielka Czystka. Moja ojczyzna była niegdyś cherońską kolonią, wyspą, na którą zsyłano setki osób bez względu na rasę. Szybko przerodziła się w kolonię karną dla magów. Przeludnienie, upadlanie, pustynnienie ziem... Od słowa do słowa, wybuchła rebelia. Niepodległość? Wspaniałe marzenie, lecz co zrobić, gdy przestaje być tylko snem, staje się rzeczywistością? Nastąpiła Schizma, walki o władzę. Spokój zapanował dopiero po pojawieniu się pierwszego magistra...
OdpowiedzUsuń...Wystarczyło sześć miesięcy, aby opanować rozszalałe, łaknące chwycić za ster jednostki. Dwa lata zajęło przeobrażenie wyspy o równikowym klimacie w kwitnący ośrodek hołdujący sztukom tajemnym, skarbnicę wiedzy o różnorakich szkołach magii! Wiążący się między sobą magowie? - interesująca oraz przerażająca zarazem perspektywa. Z czasem wśród członków poszczególnych, świeżo utworzonych rodów zaczęły występować unikatowe umiejętności. Ożywienie, nie mające nic wspólnego z nekromantyką? Skoki w obie strony czasu? Duchowe podróże? Wszystko za pstryknięciem palca, bez ingrediencji czy inkantacji? Brzmi nierealnie, a jednak ma miejsce. To umiejętności dziedziczone tylko i wyłącznie w obrębie danej rodziny. Obok światła zawsze jest ciemność. Wraz z dodatkowym obciążeniem genetycznym zaczęły pojawiać się upośledzenia, takie jak na przykład polimorfia... Dzisiaj moim domem rządzi Pięć Rodów, które wyczekują pojawienia się magistra. Kim on więc jest? Maga albo Arcymaga można wyszkolić, to nie problem o ile kandydat ma trochę talentu. Magistrem się nie rodzisz tylko... stajesz. Jak? Tego nie wiadomo do końca. Ale magister... On inaczej postrzega świat. Powiedziałbym, iż rzeczywistość jest na jego komendę. To zupełnie obcy poziom wtajemniczenia. Używasz magii, więc wiesz, że gdy dojdziesz do pewnego punktu, więcej nie osiągniesz i możesz jedynie gdybać, co jest dalej. Magister przeskakuje tę granicę, zna odpowiedzi na twoje pytania i jeszcze więcej. To brzmi surrealistycznie, wiem, ale to prawda, dowodzi tego historia - między moją ojczyzną, a kontynentem jest morze zepsutej krwi, a każde mianowanie magistra rozpoczyna wojnę z udziałem nie tylko Cheronu, ale także innych krajów. Bo magister to ogromna wiedza i potężna broń. Od czasu Schizmy pojawiło się ich czterech, zawsze z jakąś straszliwą zdolnością. Pierwszy, Kassabian, pokonał trizońską armię jedną myślą, bo poprzez sen dostał się do świadomości żołnierzy i "zabił" ich umysły. Drugi, Vardenlaygen, potrafił kontrolować twardość węgla zawartego w ciele i rozdrobnić się do postaci mgły. Gdy przeszedł przez linię wroga, ziemię pokrywała krwawa maź, bo poszatkowane było wszystko... Wbrew pozorom to, co ci powiedziałem, ma ścisły związek z moją niechęcią do udzielenia pomocy. Fakt, że cierpię na polimorfię, a na takie osoby polują magowie dla ingrediencji czy trofeum, jest ważny, chociaż w tej chwili drugorzędny. Ja, w przeciwieństwie do reszty rodziny, dysponuję umiejętnością dziedziczną - teraz wiesz, że to dar. Istnieje jeszcze jeden haczyk - polimorfia potęguje zdolności magiczne kosztem zdrowia. To czyni mnie cenną zdobyczą dla osoby, która szuka sposobu na zostanie magistrem. Szczęśliwym zrządzeniem losu, kimś takim jest mój bliski krewny, a dzięki TOBIE i TWOJEMU pieprzonemu wspomagaczowi znajdzie mnie znacznie szybciej, ponieważ ma urządzenie zdolne do wskazania lokacji gdzie umiejętność dziedziczna została użyta! *Ostatnią część wyjaśnień wypowiadał z rosnącą ironią, ostatecznie przerodzoną w wybuch gniewu. Cahir szczerzył zębiska w krwiożerczym grymasie, jakby miał zaraz przegryźć Malgranowi gardło. Jednak nie uczynił tego. Sapał w ślepej złości, wpatrywał się natarczywie, coraz mocniej zaciskając pięści na lnianej koszuli, bowiem kilka minut wcześniej chwycił elfa "za klapy" i bez większego wysiłku podniósł do góry. W pewnym momencie wszelka agresja umknęła w kąt duszy, zastąpiona mieszanką obrzydzenia. Bez ostrzeżenia puścił Malgrana, nie dbając, czy wyląduje na zadzie czy też na nogach. Na powrót splótł ramiona na klatce piersiowej.* Dysponując tą wiedzą ryzykujesz moją głowę, swoją głowę, Eldara i wszystkich ludzi na przestrzeni trzech kilometrów, bo nie zamierzam stać spokojnie, gdy ktoś dybie na życie Lory... Rozumiesz w końcu czy mam to jeszcze bardziej wytłuścić?
Usuń[Dziękuję, chociaż nie sądzę by opis potyczki wyszedł aż tak dobrze.]
*Popatrywał na elfa ciekaw jego reakcji. I, tak jak zakładał, koleś na widok blizny Jędrka się zapowietrzył niczym panienka czytająca podrzędny erotyk. Na pytanie, co też ciągnie Lorę do Cahira, wamp podrapał się po idealnie ogolonym policzku. W sumie... to jego też to ciekawiło.* Gdybym miał zgadywać, stawiam na "zwierzęcy magnetyzm". Albo blizny, podobno skurczybyk jest nimi usiany. *Wytknął psotnie język, jawnie rozsmakowując się w drażnieniu rozmówcy. Ale świat nie czeka, aż ktoś łaskawie ogłosi swoje dalsze wypociny/wnioski. Akcja z dziewką przyniosła lepsze efekty niż zakładał Santorin. Dla tej czerwonej mordy rozmówcy warto byłoby czekać choćby i kolejne pół milenium! Złodziej wręcz dusił się, zagryzał usta, zakrywał je, byleby nie zdradzić się wcześniej niż to konieczne. Ryknął śmiechem na cały regulator, kiedy wreszcie blondyneczka sobie poszła. Chwycił się za brzuch, kulił i wyginał nieprawdopodobnie na rozklekotanym krześle. Od czasu do czasu podnosił załzawiony wzrok na Malgrana, wskazywał go tylko po to, by hahać się od nowa. Dłuugo zajęło mu powstrzymanie kolejnych wybuchów wesołości. Nadal rozchichotany co nie miara, otarł łzę cisnącą się do oka.* O kurwa... Ja pierdolę... To było dobre. Mistrzowskie! Tylko sportretować Twoją buźkę. Sprzedałbym to za krocie, jako lekarstwo na depresję! *Zamrugał kilkukrotnie dla odgonienia reszty cisnących się do oczu łez. Chwilę później zdębiał po usłyszeniu kosmicznego wniosku Malgrana a propo dziewki. Uśmiechnął się błazeńsko po raz niezliczony tego dnia (chyba nabawi się szczękościsku).* Ona? Smoczycą?! Toć wymyślił! Nie wiem czy się śmiać czy płakać... To Mairlenka, córuchna mleczarza z okolicznego gospodarstwa. Co jakiś czas przynosi nam sery i mleko. Dobra dziewuszka, chociaż miotłą jak halabardą umie wywijać w razie potrzeby. Jak zdzieli, to we łbie dzwoni przez jakiś tydzień. "Smoczyca", nie wierzę... *Przycisnął dłoń do oczu, zanosząc się wcale dyskretnym chichotem. Coraz bardziej lubił tego elfa. Później już tylko strzępił język, opowiadając o sobie. A gdy już nie było nic do opowiedzenia, zapatrzył się w bok, na dwóch gagatków próbujących sił podczas walki na pięści. Wampir, będąc w swej naturze urodzonym obserwatorem i znawcą ludzkiej psychiki, wiedział, że gawiedź musi się wyszaleć po pracowitym dniu. Dziewkom wystarczy taniec i muzyka, niewielkie miały wymagania. Ale co z mężczyznami? Po godzinach nasuwania z pługiem albo noszenia worków nie będą tak ochoczo skakać w tany. Przeważnie się upijają, a gdy alkohol już im zdrowo do łbów uderzy, wychodzą na jaw wszelkie zwady i zaczynają się takie Jędrusie ze Staszkami po mordach lać ostro. To z kolei skutkuje poważnymi zniszczeniami albo dalszymi utarczkami bo "ten kmiot wleciał na mnie, znieważył, więc trza dziada obić" i kółeczko się zamyka. Po ostatniej bójce Santorin postanowił wygospodarować trochę miejsca na tego typu "zawody". Niewielka scena, na której normalnie występowałby bard, została uprzątnięta i przerobiona na bardzo prowizoryczny ring. Najlepszą stroną tego wybiegu jest jednak dodatkowy dochód. Wieśniaki, odpowiednio oczywiście podpuszczone, zaczęły organizować zakłady, z których to niewielki % spływał do kasy tawerny, jako "podatek za udostępnienie miejsca do bijatyk, mający na celu zrekompensować ewentualne szkody poczynione przez zawodników". Nie trudno przewidzieć, że na ringu niepodzielnie rządził lord Cahir... Santorin ocknął się dopiero po usłyszeniu komplementu. Spojrzał na elfa z błyskiem w oku.* Cóż byłby ze mnie za wampir, gdybym nie potrafił się maskować? Teoretycznie mógłbym zacząć się malować, żeby w ogóle ukryć bladość, ale nie zamierzam posuwać się do takiej ostateczności. Zakrawałoby to na paranoję.
OdpowiedzUsuń*Brzęk pieniądza skutecznie odwrócił uwagę wampira od wykładu, w jaki jeszcze sposób mógłby tuszować swoje "przypadłości".* Coś dobrego? Na pewno się znajdzie, nie sądzę żeby Aven wszystko wychlał. *Wyciągnął rękę po złoto. Z namysłem zważył je, jakby oceniał, co i ile można za to wypić. Podniósł się z krzesła i odłożył skrzypce, kontuar przeskoczył jakby pokonywał zwykły płotek. Przytknął palec do brody, wodząc wzrokiem po brązowych, zielonych, granatowych, czarnych, żółtych, czerwonych i przezroczystych butelkach, w których tkwiły różne różności: wódki, wina, likiery, koniaki, rumy, alkohole szlachetne, wynalazki dla odważnych, dziwności owoco-pochodne i szczyny dla prawdziwych biedaków.* Mocne, bardzo mocne, siki czy średnie? *Zapytał. Otrzymawszy odpowiedź, jeszcze raz podrzucił w dłoni pieniądze i złapał za fioletową butelkę. Zanotował zakup w księdze przychodów i rozchodów, kasę zamknął w kuferku z utargiem, po czym wrócił do stołu z dwoma kieliszkami do wina, bo wybrany przez niego trunek grzech podawać w kubku.* Co powiesz na Belle Epoque, znane jako Wino Rozpustników? Nie sugeruj się przydomkiem... *Postawił butelkę i kieliszki. Dopiero teraz zauważył, że Malgran jest dziwnie spięty. Zmarszczył brwi, ale już po chwili uśmiechnął się wesoło (znowu).* Ahh, zapomniałem! Nie miałeś jeszcze okazji poznać naszego stróża, prawda? Malgran, Gazra. Gazra, Malgran. *Stwór stał za elfem i dychał mu w kark, jak się tu nie spinać?! Dopiero gdy gość odwrócił się, stanął nos w nos z napakowaną algamią. Ta pochyliła nieco masywny łeb z cichutkim pomrukiem niezadowolenia.* Nie ma co się bać, Gazra nie zrobi Ci krzywdy bez powodu. Chce żebyś się przesunął, bo gramy w szachy, a Ty zająłeś jej miejsce. *Wampir gra w szachy...ze zwierzakiem?! Świat stanął na głowie.*
Usuń*Zgniłozielony chochlik popatrzył na Malgrana spod krzaczastych brwi tak krytycznie, jak nie potrafią nawet szlacheckie plotkary. Przesunął peta w drugi kącik ust i splótł chude ramionka.* A coś ty taki w dupę ciekawy, hę? Ja tu za kwatermistrza robię, kapitana to masz tam. *Kiwnięciem głowy wskazał Nissare, która pyrgała Eldara skrzydłem i zaczęła się śmiać po odkryciu, że gad cierpi na chorobę lokomocyjną. Pokiwała łbem z niedowierzaniem.* Choroba lokomocyjna, nie wierzę po prostu...Sprowadziłam was tutaj, żeby zważyć. Wymiary dla urządzenia mam, ale przecież chcecie wrócić do tego całego Killinthoru w 1 kawałku, prawda? Nie zamierzam dostarczyć pół ciebie albo pół Malgrana albo i samej nogi. To nie profesjonalne... I, na litość boską, przestań stać w miejscu jak ostatnia ciemnota! Ten statek nie zachwieje się od byle czego. *Złośliwość losu chciała, by po tych słowach pokład zadrżał. Już w następnej chwili cała jednostka zaczęła przechylać się niebezpiecznie na lewo przy akompaniamencie żałosnego trzeszczenia. Nissare rozprostowała obie pary skrzydeł i przywarła do podłogi, jednocześnie pojedynczymi szponami przybijając za portki Malgrana i zielonego konusa, aby przez zbytni przechył nie wylecieli za burtę (gdyby ktoś patrzył z góry to smoczycę spokojnie mógłby porównać do rozpiętego na sznurku prania). Drakonautka wcale nie martwiła się o Eldara, bo gad chyba wrósł w statek.* Ale ma przekręt! Z tej perspektywy jeszcze nie patrzyłem! Będzie miała szefowa niezły burdel w pracowni! *Wrzeszczał chochlik, trudno określić czy z radości czy to był sarkazm. Koszmar ustał równie nagle co nastąpił, bo maszyna powolutku chyliła się tym razem na prawo, aby wyrównać poziom. Wycie wiatru i nadwyrężanej konstrukcji było wręcz nie do zniesienia. Dopiero po dobrych 2-3 minutach Nissare odczepiła się od chochlika, elfa i pokładu. Uniosła wysoko łeb, oczy jej się jarzyły intensywnie, a z nozdrzy buchały smużki dymu. Oj zła była... Skoczyła na przód w sposób bardzo podobny do gadów poruszających się na 4 łapach, w jej przypadku siłę uderzenia przyjęła odpowiednio podkurczona para skrzydeł. Wbiła szpony między poszczególne deski i silnym szarpnięciem pociągnęła ku sobie. Dwie potężne klapy huknęły o pokład, ukazując wejście do czegoś, co na dobrą sprawę przypominało szyb, od którego odbiegały dość krótkie, ale solidne pomosty poszczególnych 4 pięter. Ze ścian wystawały 4 mosiężne pierścienie na różnych wysokościach. Nissare obejrzała się na resztę gromadki, chociaż uwagę szczególnie przykuwała...dziwna... postawa Eldara. Zwróciła się do kwatermistrza, który pruł mordę na smoka "...że jeżeli zarzyga pokład, to sam będzie to sprzątał!".* XaXa, zostawiam wam windę. Przyprowadź Eldara jak się uspokoi. A Ty... *Spojrzała na Malgrana, który już zdążył doprowadzić się do porządku i zapuszczał żurawia wgłąb szybu*... idziesz ze mną. Właź... Gdzie na grzbiet! Ja nie Eldar, na ramię się pakuj. Trzymasz się? *Nie dała Malgranowi ani chwili na odpowiedź.*
OdpowiedzUsuń*Pochyliła się do przodu i dała nura w głąb szybu. Jeden pomost ominęła. Zamiast tego chwyciła jeden z mosiężnych pierścieni, używając szponu jak haka. Karykaturalnie wielka kołatka zgrzytnęła pod smoczym ciężarem i zjechała w dół po wcześniej niewidocznych szynach ukrytych w ścianie. Drakonautka , silnym szarpnięciem ciała w bok, odczepiła się na wysokości drugiego pomostu, na który zeskoczyła wcale elegancko. Dopiero teraz pozwoliła Malgranowi zejść z siebie, co zapewne przywitał z ulgą, bo utrzymanie się na żywiołowej smoczycy było wyzwaniem; łuski Nissare były drobne i gładkie, a do tego pokryte czymś w rodzaju drobinek w kolorze miedzi. Pani kapitan pociągnęła za dźwignię wystającą z "pudełka" przy linowej barierce pomostu, po czym usiadła na jego końcu, gdzie też była dźwignia. Kiedy elf do niej dołączył (nareszcie), uderzyła końcem ogona w drążek. Dało się słyszeć głośne syczenie, po czym platforma odłączyła się i pomknęła w głąb ciemnego korytarza, oświetlanego od czasu do czasu przybrudzoną lampą. Nissare ryknęła śmiechem, kiedy nagłe szarpnięcie wytrąciło Malgrana z równowagi. Podczas jazdy obserwowała go bacznie, rozbawiona prowadzonymi przez niego "dyskretnymi" poszukiwaniami.* Nic nie znajdziesz. Ani niewolników, ani koni. Wszystko tutaj jest napędzane mechanicznie. Para wodna pod ciśnieniem, dlatego słyszysz to syczenie i turkot. *Istotnie, przez całą podróż kolejką towarzyszyły im wspomniane odgłosy, a ze spoconych rur ciągnących się wzdłuż korytarza co jakiś czas buchał siwy, gorący obłok. Platforma musiała poruszać się szybko, skoro pokonali całą długość statku nie wiadomo kiedy. Zatrzymała się tuż przed półokrągłymi wrotami, zza których co chwila dobiegały trzaski. Smoczyca, a właściwie kobieta, pchnęła jedno skrzydło i weszła do pomieszczenia. Było ono... zadziwiające. Obszerne i owalne, z dwoma wyjściami po drugiej stronie. W centrum znajdowało się prawdziwe cudo: mieniący się głębokim granatem kryształ wielkości człowieka leniwie obracał się w czymś, co przywodziło na myśl ogromną szklaną kulę na piedestale. Kamień otaczały 2 metalowe pierścienie, a wokół unosiły się kolejne 4 mniejsze kryształy. Pomyśleć można, iż ten fenomen unosi się w powietrzu sam z siebie, gdyby nie generowane przez niego wyładowania, które co chwila lizały szklaną bańkę. Wokół urządzenia kręciła się postać.* Meka, pozwól na chwilę. *Nissare zeszła po 4 szerokich schodkach, a przywołany osobnik podszedł niemal od razu. Był to elf o siwych włosach długich chyba do pasa, bardzo bladej karnacji i z jarzącymi się oczyma, w których źrenica odcinała się tylko odrobinkę jaśniejszym blaskiem. Nosił się podobnie do zielonego chochlika: białą, luźną koszulę wpuścił w powycierane, brązowe spodnie z kilkunastoma kieszeniami. Wokół bioder wisiał żałośnie przekrzywiony pas z jeszcze większą ilością kieszonek oraz dziwnymi narzędziami wetkniętymi za pętle, a na czole mężczyzny spoczywała para..."okularów" z grubymi, okrągłymi, przyciemnionymi szkłami. Zamiast standardowych drutów, oprawkę stanowił szeroki, skórzany pasek. Elf, jak większość przedstawicieli tej rasy, należał do mężczyzn na swój sposób przystojnych, ale... Nic dziwnego, że Nissare skrytykowała wzrost Malgrana - obecny tu "Meka" uchodziłby w Killinthorze za olbrzyma, powyżej 2m miał z palcem w nosie!*
Usuń*Po krótkiej kłótni Nissare i Meki, w której niczym strzały latały terminy naukowe, Drakonautka przypomniała sobie o właściwym powodzie wizyty na "Legacie", bo tak nazywał się latający statek. Podała siwowłosemu wyciągnięty skądś gruby plik kartek zawierających szkice, obliczenia etc. Elf przebiegł wzrokiem po schematach, zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.* Malgran, Mekalis się teraz wami zajmie. XaXa pewnie zaraz przyprowadzi Eldara. Zważymy was i jesteście wolni. Ja muszę dopilnować, by silnik Legata działał jak należy. *Po tej krótkiej instrukcji smoczyca podeszła do zamkniętego w szkle kryształu, chwyciła deseczkę z notatkami zawieszoną na poręczy wyznaczającej "strefę niebezpieczną" i zajęła się kartkowaniem wyników. Meka już krążył nieopodal wejścia do maszynowni, zajęty ustawianiem czegoś, co przypominało wielką wagę aptekarską, tyle, że urządzenie wyposażone było również w cały arsenał zaszklonych, okrągłych tabliczek z podziałkami i wskazówkami. Szybko wyszło na jaw, iż elf do rozmownych nie należy, bo tak bardzo skupiał się na sprawdzaniu maszyny, mierników i dokręcaniu zaworów. Ale oczy to miał chyba dookoła głowy, bo natychmiast zganił Malgrana za próby przyjrzenia się maszynerii utrzymującej statek w powietrzu.* Podejdź bliżej silnika, a generowane przez niego pole eterowe i wyładowania porażą Twoje nerwy. W efekcie możesz stracić kończynę, doznać paraliżu bądź umrzeć w przeciągu paru sekund. *Głos miał jak tłuczone szkło, a wzrok, którym tylko przelotnie obdarzył Malgrana, chłodniejszy niż najcięższa zima. Przedstawiony scenariusz jednak średnio trzymał się kupy, ponieważ Nissare oraz Meka kręcili się nie więcej niż metr od silnika. Gdy kwatermistrzowi nareszcie udało się przekonać Eldara do współpracy i przyprowadzić do maszynowni, Meka obrzucił smoka raptem przelotnym spojrzeniem.* Wejdź na szalę i nie ruszaj się przez chwilę. Sprawdzimy ile ważysz. *Początkowe obawy Eldara, że mosiężna "taca" pod nim się powygina okazały się w pełni bezpodstawne, bo maszyna ani drgnęła. Elf, zagadnięty przez killinthorskiego dyplomatę jakim cudem podniesie smoka, podszedł do ściany koło wagi.* Uniosę go 1 ręką. *Absurd! Ale Meka chwycił niepozorną wajchę i szarpnął nią w dół. Coś zaczęło głośno syczeć i dudnić, a już po chwili szala ze smokiem unosiła się i opadała, aż wyrównała się z drugą. Siwowłosy spojrzał na wskaźniki i zanotował wyniki. Pokazane Malgranowi... były chaosem nie do ogarnięcia. Tłumaczenie było jeszcze bardziej zawiłe.* Skoncentrowana para pod odpowiednim ciśnieniem uniesie wszystko. Waga pokazuje ile siły zostało użyte, aby wyrównać ciężar Eldara z drugą, o wiele cięższą szalą. Po zamianie jednostek i dokonaniu obliczeń jesteśmy w stanie określić wagę smoka... *Spojrzał krytycznie na notatki.* Pozwala to też stwierdzić, że Twój przyjaciel ma 103 kilową nadwagę.
Usuń*Czasem naprawdę zachodził w głowę, czy Malgran słucha co się do niego mówi. Sprawiał wrażenie, jakby żył we własnym świecie, pięknym świecie, w którym króluje sprawiedliwość, prawda i altruizm, bez bólu, bez złości, bez przemocy. Lecz taka iście rycerska wizja przyszłości idealnej nie ma racji bytu. Byłoby to zbyt piękne, zbyt łagodne dla ekspansyjnej natury ludzkiej. Pospólstwo zaczęłoby się po prostu nudzić. Jedna zaczepka za drugą i wyśniony świat Malgrana ległby w gruzach. Propozycja pomocy, z jaką wyszedł killinthorczyk, odrobinę zbiła Cahira z pantałyku. Splótłszy ramiona na piersi, spojrzał krytycznie na tę nietypową parę. Elf o światłych, chociaż dziecięco naiwnych przekonaniach oraz smok, który mógłby uchodzić za latarnię morską, gdyby tylko pokaźny guz na środku czoła świecił. W głębokim zamyśleniu machał chrzęszczącym groźnie ogonem.* A jaką mam pewność, że nie zginiecie? Mam dość własnych problemów, niepotrzebny mi jazgot twoich przełożonych. Poza tym... spójrzmy prawdzie w oczy. Obaj nie nadajecie się do bitki. W walce nie ma nic pięknego, nie ma zasad, jest tylko wola przetrwania, a tegoż ognia wam brak. Nie obchodzi mnie czy to wina wygodnego życia, braku doświadczenia albo innego milutkiego powodu. Fakt jest faktem, że przemocą się brzydzisz. Wcale nie zapomniałem, jak rzygałeś dalej niż widzisz przy naszym pierwszym spotkaniu. Do tego posługujesz się łukiem. To elegancka broń, nie wybaczająca błędów, i osoby nią władające cenię za wytrwałość. Ale odpowiedz mi na proste pytanie: jak chcesz tym pokonać arcymaga? Dodasz do tego zaklęcia? Magia przeciw magii to pojedynek na wytrzymałość, jeżeli brakuje ci mocy do zmiażdżenia wroga przy pierwszym, najważniejszym ataku, kiedy nie zna jeszcze twojego potencjału. Będziesz polegał na smoku? *Postąpił kilka kroków w bok, by móc oskarżycielsko wymierzyć palec w Eldara.* Chcesz pokładać w nim swoje nadzieje? Wierzyć bezdyskusyjnie w jego możliwości? Jeśli tak, to większego imbecyla w życiu nie widziałem! Eldar to nie tytan! Mógłby być potężny, gdyby nie twoje wątpliwości. Schowasz gdzieś w sobie jakieś obawy i to rzutuje na twojego pupila. W ten sposób człowiek pokonał w pojedynę smoka, co - kurwa jego jebana mać - nie powinno mieć miejsca! Zmęczony po wcześniejszej potyczce i użyciu umiejętności dziedzicznej człowiek rozłożył na łopatki gada w sile wieku! Gdyby Eldar należał do mnie byłoby mi wstyd stąpać obok niego. Ale ty, Malgranie, byłeś tam razem z nami. Co więcej, stałeś obok i wszystko widziałeś. Jesteście, do cholery, połączeni więzią! Czemu nie przekazywałeś mu instrukcji, nie ostrzegałeś? Nie chciałeś czy po prostu srałeś w portki? Nie będę uczył ojca dzieci robić, sami znacie siebie najlepiej. Ale jeżeli pragniecie mierzyć się z przedstawicielem jednego z Pięciu Rodów, będziecie musieli wyzbyć się hamulców. *Nagle złość zgasła, skryła się gdzieś głęboko. Polimorf wsadził ręce do kieszeni i spojrzał w bok, na tawernę, która od kilkunastu miesięcy była dla niego schronieniem i miejscem pracy.* "Uśmiech Fortuny" na potencjał, mówisz? To prawda, ale potencjał nietykalny. Hefan albo Lora nie rzucą celnie nawet łyżką. Nissare, jako smoczyca, przystosowana jest bardziej do walk powietrznych niż lądowych - sam widziałeś dwie pary skrzydeł. W grę wchodzi Santorin, to szybki i inteligentny gagatek. Ale czy tawerna poradziłaby sobie bez niego...? *Nagle spojrzał poważnie na rozmówców, znalazłszy złoty środek na ich chęć pomocy.* Ja z tego potencjału skorzystać nie mogę. Ale wy owszem. Pomogę ci wykształcić w sobie wytrzymałość. Dotrzymaj kroku Santorinowi, a nauczysz szybkiej oceny sytuacji. Trenując z Nissare, Eldar nabierze przebiegłości i może krzepy.
OdpowiedzUsuńTo, że jestem wampirem nie oznacza, iż wyniucham wszystko. Poznam się czy ktoś jest kobietą albo mężczyzną w przebraniu, po zapachu dowiem się nawet kiedy bzykał i czy wciąż jest "nietknięty", jeśli wiesz co mam na myśli. Choróbska też wynajdę, ale nie jakieś... wady genetyczne! *Wielce urażony, że ktoś ośmielił się wątpić w jego tropicielskie zdolności i ocenę zwierzyny, Santorin wykręcił głowę w drugą stronę. W kierunku Hefana raz, może 2, rzucił tylko okiem. Chochlik był w swoim żywiole: pan kierownik zdecydował o powstaniu ringu, co było pokurczowi jawnie nie w smak, bo trzeba było troszkę kaski wydać na deski, gwoździe etc. Ale że ta forma rozrywki przyciągnęła całkiem spore grono fanów, Impek odnalazł dla siebie nowe...powołanie, jak to ładnie określił... w postaci ściągania od wszelkich jełopów należności za użytkowanie arenki oraz zaczął bawić się w bukmachera. Sprawiał przy tym wrażenie tak szczęśliwego, że Santi nie zamierzał go powstrzymywać. Cichutki pomruk Gazry zmusił wampira do skupienia uwagi na troszkę zbyt odważnych poczynaniach Malgrana. Algamia miała świętą cierpliwość do swego pana, lecz to samo nie tyczyło się innych. Prędzej piekło zamarznie niż zacznie tolerować Hefana, na Cahira czasem burknie, na Lorę też chociaż bardziej z powodu jej fajek i perfum. Co będzie z elfem? Obsmarka go? Zarzyga? Aj, zacząłby się niezły lament! Mimo całkiem licznych obaw, Santorin zamachał winem w kieliszku i uśmiechnął się tajemniczo.* Nie nie doceniałbym Gazry na Twoim miejscu. Może wygląda jak tępy osiłek, ale jest bardzo pojętna. Znacznie bardziej niż każdy obecny tu obwieś. Nie mówi, lecz swoim zachowaniem daje znać o co chodzi. A nastroje zdradza kolor światełek, te wypustki zmieniają kolory. Uważaj, ma też zęby jadowe! Jednak przyznam Ci rację. Nie nauczyłem jej grać w szachy. JESZCZE. Chcę rozwinąć u niej myślenie przewidujące, więc póki co wpajam reguły. Nie wierzysz? To patrz! Śliczna, Twój ruch! *Gazra czuła się co najmniej nieswojo. Gdy Malgran z kpiącą miną ustąpił jej miejsca, z gardłowym pomrukiem spojrzała na niego podejrzliwie. Nie usadziła tyłka, nie zrobi mu tej przyjemności! Potem chadzał wokół, oceniał, snuł wnioski, a ona nie spuszczała z niego wzroku. Na wzmiankę o ogonie, strzeliła z niego jak z bata, jednym wąsem smagając Bogu ducha winnego klienta. Kiedy wścibski killinthorczyk zwrócił uwagę na pęcherzyki z luminescencyjnym płynem i dotknął jednego z nich paluchem, te rozbłysły i zaczęły delikatnie pulsować czerwienią. Coraz szybciej i szybciej. Za to jak temat dotknął jednoznacznego zachowania, gadzina uniosła dumnie głowę, zamachała biodrami i bezceremonialnie klapnęła ciężkim dupskiem... elfowi na stopie. I wcale a wcale nie zamierzała się ruszyć! Wszystkie stękania, jęki, posapywania skwitowała karcącym spojrzeniem w stylu "Doigrałeś się, pogódź się z tym". Dopiero głośne cmoknięcie Santorina zwróciło jej uwagę. Z niezadowolonym pomrukiem podniosła zadek na tyle, by uwolnić Malgrana, po czym popatrzyła się jak zbity pies na szachownicę. Mrauknęła cicho, delikatnie ściągając ze stołu łyżkę do zupy. Zawzięła się: ja pokażę temu niedowiarkowi! Wodziła ślepkami po swoich czarnych figurach. Santorin przypomniał jej parę szczegółów, co jest gońcem, co wierzą itd i jak się poruszają po planszy. Wargami ścisnęła łyżkę i uchwytem zaczęła powolutku, z wyczuciem popychać poszczególne pionki lub chwytała je ostrożnie zębami jeżeli chciała "przeskoczyć" inną figurę. Od czasu do czasu wampir upomniał ją, że jakiegoś ruchu nie może wykonać (pomruczała, pomruczała i na tym chymery się kończyły). I choć szło to opornie, wątpliwości nie ulegało, że Santi grał z wierzchowcem w szachy.*
OdpowiedzUsuń*Nieszczególnie obchodziło Santorina, kiedy Malgran zebrał szczękę z podłogi.* Tutaj nie pije się samemu, mi też polej! *Rzekł, podsuwając Malgranowi swój kieliszek (elf sprawiał wrażenie, jakby zachodził w głowę co w Cheronie możliwe NIE jest). I tak polewali sobie i polewali, jedna butelka za drugą. Jak już nieco zaczęło we łbach szumieć, to przyleciał z mordą Hefan i zaczął jadaczkę pruć, że co to za porządki aby klientom wypijać trunki! Santi spojrzał się na chochlika i splótł ramiona z wyrazem ciężkiej zawziętości na twarzy.* Morda, Impek! Wszyscy wiemy, że ogniem ziejesz, bo pijemy bez Ciebie! *Po tych słowach wywiązała się krótka acz konkretna sprzeczka między wspólnikami, której finał był następujący: 2 i pół chłopa zaczęło pić razem. Powody były różne: "JA mam słabą głowę?! Zaraz się kmiocie przekonasz!", "Idę o zakład, że nie wypijesz kolejnej kolejki!" oraz najprostszy na świecie "Polej, bo nie mogę tego słuchać...". A gdzie alkohol płynie szeroką strugą, wiadomo, że w pewnym momencie człowiekowi włącza się tryb prawdomówności. Trudno określić, który to sapnął, że mu z babą nie wychodzi. I wtedy zaczęły się relacje ze związków: kto z kim był, ile czasu był i kto ile podbojów zaliczył. Nawet Impek dodał swoje 3 grosze. Dla Santiego było tego chyba za dużo...* Nie, Impek, nieee... Przestań bo się zaraz porzygam! *Jęknął, po czym wychylił kieliszeczek na "przetarcie". Pogapił się trochę w reszteczki alkoholu, słuchając dalszych wywodów o związkach. Przypominał flaka... dopóki się nie ożywił oczywiście. Podniósł głowę, wyprostował się i zakrzyknął.* Ja wam coś powiem! Byłem raz na przyjęciu u pewnej markizy. Takie imprezki to świetna rzecz, bo się człowiek dowie o sojuszach politycznych, no i ostro obłowi. I wtedy, słuchajcie, pojawiła się ONA. Nie zgadniecie... Poważana Baronowa Ohne-Blanc i jej nie mniej sławny biust! ...Co tam, Malgran? Nie wiesz kto to Pani Ohne-Blanc? To zara Ci powiem, patrzaj uważnie. Baba ma cycki nie jak jabłka czy pomarańcze. Święty, ona ma cycki jak dwie dynie albo kalafiory! *Żeby zobrazować ogrom "majestatu", dłońmi nakreślił odpowiedniej wielkości wypukłości przy klatce piersiowej. Jak przystało na facetów, inscenizacja skończyła się przeciągłym "Łaaaał...".* Ale słuchajcie dalej! Chodzę między tą szlachtą, tańczę z nimi i śmieję się. Stwierdziłem, że taka okazja się więcej nie nadarzy, taki biust! Podszedłem do Ohne-Blancowej, zaprosiłem do tanga, od słowa do słowa... Łatwo nie było, ale żeśmy poszli do jej karety. Ładny śliwkowy powóz, 3 karosze w zaprzęgu, w środku dużo miejsca. Służby w pobliżu nie użyczysz, idealnie po prostu! Ohne-Blanc zaczęła rozsznurowywać te wszystkie gorsety, srety, pierdety. Ciałko bez skazy, wszystko pięknie. I wiecie co się okazało? W życiu nie uwierzycie... Te cycki były sztuczne! *Przeciągłe wrzaski "NIEEEE...!" Santorin skwitował surowym wyrazem twarzy, kiwaniem głową i spleceniem ramion na piersi.* Ooo taak. Jak ta konstrukcja opadła to tam bida taka, że nawet nie piszczy mówię wam! To już ja mam większe! *Opowiadaniom, piciu i krótkim drzemkom końca nie było. Nim się obejrzeli, zrobiło się późne popołudnie, potem wieczór i klienci zaczęli się schodzić. Santi odlepił policzek od blatu i popatrzył wokół maślanym wzrokiem, kiedy ktoś go zawołał, bo ludziska muzyki chcą.* Dooobra! Ide już! *Podniósł się, złapał skrzypce i powlókł się przez tłum. Wdrapał się na stolik i zaczął śmigać smyczkiem po strunach, wygrywając żwawą i przyjemną dla ucha melodyjkę. Jak się trochę obudził, dorzucił do tego śpiew. Po słowach "Dlatego nie chce spać!" okazało się, że Santi także nie lada talent wokalny, tonację raz z pazurem a raz przymilną. Kiedy przywlekł się i Malgran, rozśpiewany wampir bez skrupułów szybko przystąpił do pokazania elfowi kilku prostych kroków. Już wkrótce pozostało Eldarowi wytrzeszczać oczy, że killinthorczyk chyba dał wciągnąć się w zabawę energicznym cherończykom.*
Usuń*Klimat Cheronu diametralnie różnił się od tego w Killinthorze. Tutejsze zimy były łagodne, za to letnie temperatury nie jednego przyprawiłyby o udar. Słońce prażyło niemiłosiernie przez większą część dnia, delikatny wietrzyk zrywał się dopiero pod wieczór. Okolicznym mieszkańcom zdawało się to nie przeszkadzać, wręcz przeciwnie - wygrzewali się, niczym jaszczurki na kamieniach, nabierając opalenizny niekiedy tak mocnej, jakby zmienili swe pochodzenie z cherońskiego, na jakieś podrzędne, niewolnicze. Oczywiście nie wszyscy, niektórzy szukali ochłody nad jeziorem, w cieniu drzew wcale nie tak odległej puszczy, a jeszcze inni wśród trunków oferowanych przez "Uśmiech Fortuny". Odwiedzający przybytek mężczyźni zamawiali chłodne piwo, z kolei towarzyszące im kobiety dość specyficzny napój uchodzący za rarytas o tej porze roku i odkąd Nissare została szefową kuchni - składał się on z wody zmieszanej z kwaśnym owocem, cytryną, cukrem i odrobiną mięty, której pojedyncze listki unosiły się swobodnie na powierzchni wynalazku. Szybko podbił serca klientów ze względu na zbawienne orzeźwienie, mimo że wyglądem bliżej mu było do średniej czystości wody.
OdpowiedzUsuńPodczas gdy Malgran leniwie mieszał cytrynowy napój w kubku, zastanawiając się czy wziąć chociaż łyk, ktoś się do niego podkradł. W ogólnym zgiełku trudno było wychwycić wesoły chichot, szelest drogiego materiału. Nagle po drugiej stronie stolika pojawiła się drobna, dziecięca buzia okolona kaskadą złocistych loków. Dziewczynka zamrugała wielkimi, piwnymi oczami i roześmiała się radośnie.* Naprawdę umiesz czarować? Pokażesz mi sztuczkę? *Zaświergotała wdzięcznie, a ledwie usłyszawszy odpowiedź twierdzącą, zapiszczała radośnie. Okrążyła stół, chwyciła elfa za rękę i pociągnęła kilkukrotnie, aby wstał szybciej. Wszyscy klienci, którzy to widzieli, mimowolnie się uśmiechali, szeptali, że Mellody już mu nie odpuści, zaś inni mruczeli, iż szlachta za bardzo rozpuszcza swoje szczenięta.
Musieli wyjść przed tawernę, ponieważ regulamin spisany przez Santorina, mimo że nieczytelny, jasno zakazywał używania magii wewnątrz budynku. Podekscytowana dziewczynka dreptała niecierpliwie w miejscu, szeleszcząc swoją niebieskawą sukienką ozdobioną w sporej mierze delikatnymi koronkami. Naśladując Malgrana, przykucnęła i wpatrywała się we wskazany punkt na ziemi. Jej sceptyczna minka szybko zmieniła się w zachwyt, kiedy przez wysuszone klepisko drogi dojazdowej zaczął przebijać się wątły pęd, który później przeobraził się w duży, różowy, liliowaty kwiat. Mellody ponownie zapiszczała radośnie.* Mogę go wziąć? *Wlepiła w Malgrana roziskrzone oczy. Ostrożnie, jakby łodyga miała ją poparzyć, zerwała roślinkę i czmychnęła do tawerny.*
*Nie ważne na jak długo Mellody zdołała odwrócić uwagę Malgrana od priorytetów, myśli o nich powróciły dość szybko za sprawą źródła problemów. Cahir stał na podwórzu nieopodal tylnego wejścia do tawerny. Ze splecionymi na piersi ramionami, z wyraźnym niesmakiem na twarzy prychnął i odwrócił głowę w drugą stronę, starając się puścić mimo uszu to, co mówiła do niego Lora. A mówić musiała wiele, bo z każdą chwilą jego niezadowolenie przeradzało się w gniewny, brzydki grymas. Trudno określić, w którym momencie słowa dziewczyny doń dotarły, ale w końcu złość ustąpiła miejsca kapitulacji popartej głębokim westchnieniem, co nie zdarzało się często. Czar prysł, gdy kątem oka dostrzegł, iż kochanka przypatruje mu się natarczywie.* Daj spokój. *Burknął. Z iście oślim uporem nie zamierzał współpracować, nie chciał odwrócić głowy. Dopiero podstępem chwycony za szczękę został zmuszony do pokazania dość szerokiego zadrapania na kości policzkowej.* To nic takiego. *Kilka razy próbował się wyrwać, mruczał w odpowiedzi na kolejne słowa nagany i wypomnienia, że teraz nie jest sam i musi trochę na siebie uważać. Byłby zbył i te słowa, ale Lora wzięła jego twarz w dłonie, czym zmusiła go do spojrzenia w oczy. Wtedy też uległ jej do reszty. Gdy przytoczyła dawniej wypowiedziane słowa, że jest na tym świecie ktoś, komu na Cahirze zależy, spuścił wzrok, niby to skruszony, chociaż tak naprawdę to zmartwienia wyżerały mu dziurę w duszy... W tamtej chwili Malgran poznał inną twarz polimorfa. Nie potwora, zabijającego z uśmiechem rozkoszy na ustach. Nie aroganckiego typa, przekonanego o swej wyższości nad resztą mieszkańców tego padołu zwanego światem. Zobaczył mężczyznę, który potrafił pokochać kogoś innego niż siebie samego - czułego, kiedy składał pocałunek na ustach dziewczyny nawet nie zważając na jej przeszłość, delikatnego, gdy obejmował ją w talii płonącą ręką, tworem dziwnym i straszliwym ze względu na swoje właściwości. Tych dwoje było po prostu... szczęśliwą parą. Zdawało się, że nie zważają na to, jak bardzo się od siebie różnią, jak wiele ich dzieli. To było niczym magia, jej najpiękniejsza i wręcz mistyczna odmiana, a obserwowanie tego było czymś w pewien sposób krępującym... Kiedy Lora odsunęła się i ruszyła do tawerny, powracając do swych obowiązków, Cahir odprowadził ją wzrokiem stęsknionego szczenięcia. Ledwo trzasnęły drzwi tylnego wejścia, a polimorf wziął się pod boki, westchnął ciężko i przekrzywił głowę w stronę narożnika budynku.* Długo masz zamiar chować się za tym winklem? To, że cię nie widać, nie znaczy, że nie czuć. *Spode łba spoglądał na podchodzącego elfa. Zamiast przekląć go za podglądanie, odezwał się nawet przyjaźnie, a przynajmniej bez większych śladów agresji bądź kpiny.* No więc? Jesteś łucznikiem magiem, czy magiem łucznikiem? Bo, jeżeli naprawdę zamierzasz mi pomóc, to przydałoby się, żebyś znał kilka formuł na bariery.
Usuń*Grać skończył jakieś 10-15 minut przed interwencją Eldara. Do tego czasu zdążył znaleźć sobie nowe miejsce do siedzenia, władować nogi na stół i wyciągnąć się wygodnie. Jakiś przejezdny grajek się przypałętał, zaproponował, że zmieni Santorina, więc wampir chętnie z oferty skorzystał. W końcu już się naśpiewał i nagrał na dziś, ale czemu nie pomachać nieco stopą w rytm czyjeś piosenki? Nawet zaczynał coś niecoś nucić. Kiedy smok zaczął wrzeszczeć wyraźnie oburzony faktem, że inni dobrze się bawią, Santorin omal nie spadł z krzesła, tak go gadzina spłoszyła. Prychnął cicho, przy okazji wywracając teatralnie oczami. Patrząc na Eldara widział nie potwora z opowieści tylko wkurzającą macochę. Nie rób tego, nie rób tamtego... Wampir odniósł wrażenie, że smoczysko jest po prostu zazdrosne. O to, że inni bawią się bez niego bądź dlatego, że nie ma jak do zabawy dołączyć. Nie ten rozmiar, "jakie to przykre". Koniec końców Santorina trafił szlag. Nie po to uciekł od dworskiego życia, by znowu słuchać kazań! Konfliktów unikał jak ognia, ale kto jest w stanie przewidzieć ile odwagi doda alkohol?* Eldar, w tej tawernie krzyczeć mają prawo 3 osoby: ja, Impek i Cahir. NIE PRZYPOMINAM sobie, bym Tobie też pozwalał, więc racz zamknąć paszczękę! *Fuknął na smoka, kiedy dobrnął do okna, przez które tamten zaglądał. Złapał za okiennice i prawie się ich uwiesił.* Morale to bardzo ważna rzecz, wiesz? Jutro Malgran będzie miał wpierdol, więc daj mu się pocieszyć chwilkę. *Mruknął konspiracyjnie, po czym bez większych oporów albo lęku przed smoczym gniewem zatrzasnął okiennice. Odwrócił się do zebranych, otrzepał dłonie. Co prawda Eldar coś wcześniej wspominał o napisie na Malgranie, ale wampir dopiero teraz się tym zajął. Swoją drogą, trudno było nie zainteresować się dziwaczną notką, gdy "papier" kręci się w kółko jak pies za ogonem. Vega podszedł do elfa, złapał za ramiona i odwrócił do siebie plecami. Odczytawszy krzywy napis, roześmiał się w głos. Wierzchem dłoni klepnął Malgrana między łopatki.* Impek w ten sposób daje do zrozumienia, że Cię lubi.
OdpowiedzUsuń*Ten plan był doskonały! Szatański, psia jego mać! Po pokonanej wczoraj dawce alkoholu nie jeden dogorywałby ze 2 dni, ale nie rodowity Cherończyk, wampir do tego. Santi z samego rana, punkt 6:30, wpadł do dziupli wiernego kumpla, jakim był dla niego Hefan, chwycił za rąbek kocyka, w który tamten się zawinął, i dosłownie wytrzepał chochlika. Czasem Santorin nie zdawał sobie sprawy ze swojej wampirycznej krzepy i innym dawało się to we znaki.*
...dobra, Impek, zrozumiałeś? Wchodzisz? *Wszelkie formy uprzykrzania ludziom życia miały u chochlika wzięcie, więc wampir nie musiał czekać długo na odpowiedź.* Bosko! Więc do 7 skołuj mi długą belkę, albo coś w tym stylu, nie szerszą niż parapet. Widzimy się na miejscu. *I czmychnął... Hefek sprawił się doskonale (Santi wolał nie wnikać skąd stworek ma deskę wyglądającą na podłogową). Włamania to również część złodziejskiego fachu, więc dostanie się do pokoju Malgrana nie stanowiło żadnego wyzwania. Obaj zarządcy przybytku po cichu weszli do środka, a jeszcze ciszej odłożyli belkę. Santorin podszedł lekko do łóżka i profilaktycznie pyrgnął zagrzebanego w pieleszach Killinthorczyka, od którego na potęgę waliło wczorajszymi procentami. Niemal prychnął ze zdegustowaniem: elfia krew wśród wampirów uchodziła za prawdziwy rarytas, coś jak "boski nektar" dla ludzi. Ale nie wiadomo jak bardzo byłby głodny, Vega w nie-życiu nie tknąłby "poidełka" będącego w stanie zgonu alkoholowego. Pociągnięty za nogawkę oprzytomniał natychmiast.* Impek, łap za tamten koniec, a ja za ten i podnosimy na 3... *Ustawili się na wyznaczonych miejscach, ale trochę im zajęło znalezienie rogów prześcieradła. Na umówiony sygnał dźwignęli Malgrana wraz z pościelą i jak najdelikatniej ułożyli na belce. Vega ostrożnie podnosił poszczególne części ciała ofiary, by zabrać poduszkę oraz kołdrę, po czym chwycił dechę jak miskę z praniem i podniósł do góry bez większego wysiłku. Oparł jej koniec o parapet, po czym troszkę wysunął przez okno.* Impek, przystaw sobie krzesło... Już? Dobra, to przytrzymaj go chwile. Na mój znak pchniesz deskę do góry. *Uśmiechnął się szatańsko i wypadł z pokoju... Cofnął się na środek podwórka, z ręką przytkniętą do ust ocenił swe dzieło. Uda się, na bank! Obejrzał się za siebie, kiedy z lekkim drżeniem ziemi podszedł do niego Eldar i usiadł. Minę miał co prawda kwaśną, chyba boczył się za wczoraj, ale od biedy zapytał, co wampir robi tak wcześnie poza tawerną (trzeba wiedzieć, że Santorin opuszczał budynek bardzo rzadko, tylko na posiłki lub w jakiś NAPRAWDĘ ważnych sprawach).* A nic takiego... Pomponik, dobrze mówię? Po prostu ćwiczymy z Malgranem nowe metody pozbywania się kaca... DAWAJ IMPEK! *To był znak, na którzy Santi kazał czekać wspólnikowi. Na oczach Eldara wysunięta przez okno pokoju Malgrana deska przechyliła się wystarczająco, by elf zjechał po niej i prześcieradle. Bezwładne, blade ciało śpiocha spadało całkiem malowniczo, chociaż tylko chwilę, bo z hukiem wylądowało w korycie z zimną wodą. Ponad bezwiedne chlapanie i nieartykułowane pokrzykiwania ofiary dowcipu przebiło się triumfalne wycie Santorina, z wyrzuconymi w górę pięściami odchylił się nieco do tyłu.* TO BYŁO ZAJEBISTE, NIE, IMPEK?! PRZYBIJ PIĄTKĘ! *Kiedy chochlik w końcu doleciał do wampira, przybili ową piątkę i cała trójka, świadek+sprawcy, zaniosła się śmiechem, który chyba obudził całą okolicę. Bo trudno było nie mieć ubawu z powrzaskującego i chlapiącego Malgrana.*
UsuńZłamię ci nos albo wybiję ząb i się przekonamy, czy możesz być brzydszy. Wystarczy słowo. *Odparł zadziwiająco chętnie, w dość znaczący sposób unosząc pięść, aż pod skórą ochoczo zatańczyły opięte żyłami mięśnie. Lecz następne słowa elfa nieco ostudziły prędki do bitki zapał. Polimorf splótł ramiona na piersi i pochylił głowę, lśniącym buntem wzrokiem przypatrując się jednej z dziwniejszych roślinek, jakie w swym ogródku hodowała Lora - tej o poskręcanej, nieco zdrewniałej łodyżce, chełpiącej się żółtymi kwiatami w kształcie serc z pojedynczymi granatowymi pręcikami.* Nie wydaje mi się, byś był odpowiednią osobą, aby pouczać o uczuciach. W końcu sam masz kłopoty sercowe, czyż nie? *Nieznacznie uniósł brew i popatrzył na Malgrana, a w obu tych z pozoru znikomych gestach zawarte było zadziwiająco dużo lekceważenia.* Nie powinieneś być zaskoczony, takie jest działanie wina wytwarzanego z owoców, których nasiona po wysuszeniu i starciu uchodzą za narkotyk. Belle Epoque, "Piękna Epoka"... sztandarowy trunek Cheronu, który w odpowiedniej ilości zmienia każdego w osobę prawdomówną, wystarczy zapytać. A później znika wraz ze wspomnieniami wszelkich wydarzeń, które miały miejsce podczas jego działania. Wspaniały napój na ciężkie dni... Będąc, nazwijmy to, "pod wpływem" Belle Epoque, wspomniałeś o pewnej kobiecie. Nimfie albo driadzie - nie będę kłamał, że wiem, o którą ci chodziło, a wieśniacy na przemian wspominają obie... W każdym razie myśli o tej kobiecie kołaczą ci się po głowie, raz mniej raz bardziej. Coś do niej czujesz - nie moja sprawa co - ale jakoś nie wychodzi ci wyznawanie tego. A przynajmniej tak plotłeś w pijackim amoku. *Nagle uniósł dłoń na znak spasowania.* Nie jestem osobą wścibską, Malgranie, i nie zamierzam brnąć w czyjeś sprawy intymne. Powtarzam jedynie, co usłyszałem w tawernowych plotkach. Sam zdecydujesz ile z tego jest prawdą. *Odlepił wzrok od elfa i przeniósł go na jedno z okien na piętrze tawerny. Wpatrywał się w nie dość długo, jego myśli prześcigały się w szaleńczych zmaganiach, która z nich jest słuszna, która ryzykowna. Prawda czy blef? Ulga i ciężar odpowiedzialności czy duszenie się w kolejnych pętlach tajemnic? Powoli kiwając głową oparł ręce na biodrach. Westchnął, jakby dał za wygraną, i odwrócił się przodem do Malgrana. Na twarzy Cahira gościło zacięcie typowe dla mężczyzny, który przyjąłby na siebie wszelkie ciosy zadane przez świat, byleby osobie bliskiej jego sercu nie stała się nawet najmniejsza krzywda.* Nie będę udawał - kocham Lorę. Kocham nad życie. To moja mała i jedyna iskierka radości od bardzo dawna. Nie będę też udawał, że nie wiem o co Ci chodzi... Ale ona nie może się dowiedzieć. Niczego. Znam naszego przeciwnika na tyle dobrze, by wiedzieć - nie, mieć pewność - iż nie będzie tracił czasu na kogoś, kto nie ma interesujących go informacji. Jeżeli przyjdzie mi to przypłacić agonią - niech będzie. Umrę szczęśliwy, że ona przeżyła nawet, jeśli mnie znienawidzi. Lora nie skończy, jak Karliah, Hifnir i Adal'reen, nie pozwolę na to. Nie dowie się niczego o di Ardo, o tym co zrobiłem, o Vol...*Urwał, zamykając usta z głośnym szczęknięciem zębów. Spojrzał gdzieś w bok, milczał uparcie, bowiem i tak powiedział już zbyt wiele. Spróbował więc zmienić temat.* Myślałem nad tym, co powiedziałeś o potencjale tej tawerny. Skorzystałem z rady. I nie ukrywam, że w kwestii dalszego rozwoju wydarzeń najbardziej liczę na Santorina. Z nas wszystkich on jest najgroźniejszy.
OdpowiedzUsuń*Delikatnie mówiąc troszeczkę się zdziwił. Odruchowo chwycił się za nos i czując, że jest odrobinkę skrzywiony, zamknął go między palcami wskazującymi. Parę razy odetchnął głęboko jak rodząca kobieta, po czym lekkim szarpnięciem (i z głośnym chrupnięciem) nastawił nos z powrotem. Kilkukrotnie go zmarszczył, pooddychał trochę dla sprawdzenia i pewien, że wszystko wróciło na miejsce, popatrzył na elfa. To już nie było to samo beztroskie spojrzenie, którym zazwyczaj obdarowywał wszystkich. Wiele się zmieniło. Taki wzrok potrafią mieć tylko wampiry: wyniosły, pewny siebie i drapieżny, okraszony chłodem większym niż podczas najsroższej zimy.* Skoro tak stawiasz sprawę... Wygląda na to, że pewne kwestie musimy sobie na nowo wyjaśnić. Ale najpierw się ubierz, nie zwykłem rozmawiać poważnie z kimś nagim. *Zamruczał jadowicie, oczy miał prawie jak żmija. Hefan dawno nie widział takiego Santorina... Eldar dołączył do opozycji? Bardzo było to możliwe, wystarczyło popatrzeć, z jaką łatwością wampir wkupił się w łaski smoka. Pod nieobecność Malgrana, Vega postanowił podzielić się z gadziną jednym z uroków Cheronu: owocami, pomarańczami, które przypominały pomarańczowe kule. Santi najpierw pokazał Eldarowi cytrus, dał obwąchać i wyjaśnił czym dokładnie jest: kopalnia witamin, orzeźwia etc. Roześmiał się szczerze rozbawiony rosnącym zaintrygowaniem jaszczura. To jednak prawda, co mówiła Nissare: smoki są bardziej niż ciekawskie. Wampir całkiem wprawnie obrał owoc z warstw grubej skórki, z której zrobił nawet serpentynę, oskubał z białych błonek i poczekał, aż Eldar sam weźmie pomarańczę. Uśmiechnął się na widok początkowego skrzywienia wymalowanego na pysku Brunatnego. Później było tylko "gorzej". W sumie gad zdążył pożreć 3 pomarańcze, 4 wesoło ciamkał, kiedy nadszedł Malgran. Santorinowi nagle zrobiło się dziwnie pochmurno. Poklepał smoka po łapie i puścił do niego oczko.* To sprawa między nim a mną, nie mieszaj się, bo tylko mu tym uchybisz...i nie dostaniesz więcej pomarańczy. Nie poturbuję go... za bardzo. W międzyczasie byłbyś tak dobry i chuchnął Impkowi na łepetynkę? Boli go po tym strzale, a ja nie lubię patrzeć na czyjąś krzywdę. *Skinął znacząco w stronę chochlika siedzącego kawałek od nich, skulonego i ściskającego łysy łeb. Ruszył w kierunku elfa i zatrzymał się dopiero gdzieś na środku podwórka.* Wygląda na to, że musisz na nowo przyswoić kilka wartości. Wolisz we Wspólnym czy...ahh, po cherońsku. *Syknął, gdy Malgran poleciał na niego z pięściami. Wampir stanął bokiem, jedną rękę schował za plecy a drugą wyciągnął przed siebie. Z początku jedynie odbijał ataki na boki. I przyglądał się, bacznie i przenikliwie, praktycznie nie spuszczał wzroku z twarzy przeciwnika. Chciał wiedzieć co naprawdę jest przyczyną tego wybuchu. Na odkrycie tej zagadki miał całkiem sporo czasu, bo pomimo kilku podłapanych (pewnikiem od Cahira, podobnie jak odzywek) ruchów, to z Malgrana pięściarz był raczej średni. Niech lepiej chłop pozostanie przy łuku...* Nie zamierzam Ci przeszkadzać w kolejnej serii. Walenie na ślepo całkiem nieźle Ci idzie. *Odparł sucho, kiedy elf go opitolił, czemu nie oddaje. Santi wyraźnie chciał, aby Killinthorczyk się wyszalał. Podpuszczany tylko pieklił się bardziej. W końcu wampir odkrył, co napędza Malgrana. Wiedział, że gdzieś już widział taki wzrok: u osób zdesperowanych, poirytowanych, stęsknionych czegoś... Santorin znakomitą większość wykrzykiwań Malgrana olał, ale w końcu jedno wyzwisko szczególnie ubodło właściciela tawerny. To był dziwnie złowieszczy dźwięk, kiedy pięść Malgrana uderzyła w środek dłoni wampa zamiast zostać znowu odbita. Kości zachrzęściły podejrzanie, gdy Vega zakleszczył zimne palce.* Ani mi się waż wygrażać komukolwiek i czemukolwiek związanemu z tą tawerną. Z moim domem. *Warknął.*
OdpowiedzUsuń*Nikt nie wiedział, w którym momencie noga wampira oderwała się od ziemi, za to widać było jak zatrzymała się w powietrzu tam, gdzie uderzyła: silny, lecz nie miażdżący, kopniak w ramię posłał elfa w piach. Wściekła szarża Malgrana spaliła na panewce; Santi dosłownie wykonał 2 razy piruet, "prześlizgując" się po plecach przeciwnika, po czym z obrotu wpakował mu kolano w brzuch i poprawił łokciem między łopatki. Po tej kontrze Vega wykonał dwa fiflaki zakończone saltem z podwójnym obrotem wokół własnej osi. Łatwość z jaką przyszło mu wykonanie tego łańcucha zawstydziłaby niejednego, mówiącego o sobie per gimnastyk. Najwyraźniej na świecie są "akrobaci" i akrobaci. Sęk w tym, że Santorin nikomu nie pokazywał jak bardzo jest sprawny fizycznie (niezły zaszczyt kopnął Malgrana). No może raz Hefek widział jak ćwiczy, i to tyle. Zaczął powoli zataczać koło, jednak poruszał się jakoś inaczej, tak trochę...tanecznie. Ruchami dłoni zachęcał Killinthorczyka do dalszej bójki, ale szło mu to coraz mizerniej.* W końcu zaczyna myśleć. *Szepnął nie bez pewnej dozy satysfakcji. Rozwikłanie zagadki przyniosło Santorinowi odpowiedź gdzieś w połowie starcia: Malgran potrzebuje się wyszaleć, dać ujście dla kipiącej w nim frustracji. Faceci oczywiście używają do tego celu pięści, więc Vega postawił sobie za punkt honoru (jakiegoś), by nauczyć elfa machać łapami, ale porządnie, by przestał przypominać debilny młyn. A co robią osoby, które są złe i nie mogą wygrać i robią się jeszcze bardziej złe? Zaczynają kombinować, kantować i kalkulować. TO właśnie usiłował wpoić przeciwnikowi: MYŚLENIE... No cóż, na życzeniach wampira cała sprawa spełzła, jeździec Eldara dalej wolał robić za byka lub chłopca do bicia. Raz na jakiś czas "zadał" jakiś przemyślany cios, przez większość czasu ograniczał się do motta "Chcę zabić Vegę". Nie dało nic nawet powtórne wrzucenie do koryta z wodą, co Santi zrobił pozwalając na szarżę, a następnie przerzucił elfa przez bark. Nie mógł znieść tego, że porządny gość robi z siebie wariata, podkopuje opinię o sobie w oczach personelu, gości i, być może, przyjaciela. W końcu nie wytrzymał, z litości dla innych i Malgrana wyrżnął mu otwartą dłonią w szczękę, jednocześnie podcinając nogi. Dopadł elfa nim ten zdołał się poderwać. Vega wbił palce w klepisko, przybijając szyję elfa do ziemi, a towarzyszył temu huk podobny do tego, kiedy jakiś spocony robol wali kilofem w skałę. Bez mała równie szybko przekonał się, że Killinthorczyk jeszcze trochę energii w sobie kisi. Wamp z głośnym trzaskiem spękanej ziemi wyszarpnął palce z klepiska i odskoczył, znowu, przy pomocy akrobatyki. Śmiał się w głos. Był wszędzie i nigdzie konkretnie, bo przemieszczał się z należną wampirycznemu stworzeniu gracją oraz szybko dzięki trikom takim jak widowiskowe salta czy aeriale. Bezwstydnie pokpiwał w ten sposób z Malgrana, kazał się ganiać po całym podwórzu. Z czasem zrobiło się z tej bójki widowisko wystarczająco duże, by z tawerny wyległo kilku gapiów... W zależności od osoby, to była prawdopodobnie jedna z najpiękniejszych chwil dzisiejszego dnia, bo oto elfowi wreszcie udało się pochwycić Vegę za kostkę. Wampir zdziwił się potężnie, popatrzył równie tępo, co muł, nie bardzo rozumiejąc, co i kiedy powstrzymało go od kolejnego salta. Uśmiechnął się pobłażliwie.* Oo, złapałeś mnie? Jak uroczo... *Chwilę później Santorin okręcił się w powietrzu, jednocześnie opadając na ręce i podrywając w powietrze nogę, dopóki ta z półobrotu nie jebnęła "gościa" piętą w mordę. Właściciel tawerny cofnął się parę tanecznych kroczków i zaczął podskakiwać delikatnie, nieco jak pięściarz na ringu.* Wstawaj, bawimy się dalej! *Zakrzyknął cały w skowronkach.*
Usuń*Podczas gdy Nissare przykręcała coś pod jedną z obręczy krążących wokół rdzenia silnika, Mekalis użerał się ze składającym reklamacje smokiem. Z cichym mruknięciem zniecierpliwienia jeszcze raz sprawdził na zaszklonych tarczach pseudo-zegarów osiągnięte parametry. Jego sceptycyzm szybko zniknął, bo uniósł lekko brew, rzucił okiem na sporządzone notatki i zaczął w nich coś poprawiać, coś dodawać, a generalnie większość skreślać. Na korekty zużył chyba 3 kartki. Meka mógł być oziębły i mało kontaktowy, słowem przyjazny jak cierń w dupie, ale musiał posiadać niemałą wiedzę, wystarczyło spojrzeć jak szybko śmigał wzrokiem i ołówkiem po papierze, jak uderzał rysikiem w kilka wyników, by później zebrać je do kupy i ostatecznie zapisać kolejne sekwencje oznaczone niestworzonymi znakami, rozbudowanymi ułamkami i innymi matematycznymi koszmarami. Postawił nową, beznamiętnie wygłoszoną diagnozę.* Faktycznie, pomyliłem się: smok ma 102 kilogramową i 8 gramową nadwagę... Następny. *Skinął znacząco na Malgrana, nie pozwalając Eldarowi na jeszcze więcej uszczypliwych komentarzy o niekompetencji inżyniera. W przypadku leśnego elfa waga potrzebowała znacznie mniej czasu na wyrównanie szal, dlatego Meka pomiary uzyskał szybciej. Kilka sekund wgapiał się maniakalnie tym swoim upiornym wzrokiem w zegary, po czym bez chwili najmniejszej zwłoki przerzucił kilka kartek z notatkami o Eldarze, znalazł czyste strony i zajął się zapełnianiem ich wytycznymi.* Możesz zejść już. *Mruknął pod nosem. Gdy skończył nareszcie pisać, strzepnął zdrętwiały nadgarstek. Nawet nie zaszczycił gości kolejnym spojrzeniem, żeby sprawdzić, jak się miewają po ważeniu. Ot tak odwrócił się na pięcie, podszedł do Nissare i oddał jej nowo stworzone notatki.* Radzę przed wylotem zajrzeć do Ditera. Uskarża się na prawe oko. I ekscytuje ponad miarę. *Burknął na odchodne. Wielkolud stanął przy rdzeniu silnika, ale musiał pochylić się nieznacznie, by móc operować na metalowo-drewnianej konsoli ze szklaną płytką po środku, czymś co przypominało postawiony na sztorc kastet na brzegu blatu oraz kilkunastoma różnokolorowymi guzikami, które teraz Mekalis wciskał w odpowiedniej kolejności z wyraźną wprawą. Przejechał palcem po szklanej części, jakby zsuwał coś do środka tarczy, później wcisnął czerwony przycisk. Złapał "kastet", wyciągnął go, ponieważ okazało się, że jest na cienkim metalowym pręcie, przekręcił do poziomu i naparł mocno, by "wepchnąć" go z powrotem na miejsce. W maszynowni znowu coś huknęło, zasyczało. Ni z tego ni z owego z sufitu wysunęły się wygięte w łuki 2 ramiona zakończone półkolistymi, metalowymi elementami. W tym samym czasie piedestał z silnikiem zaczął się podnosić, aż szkło zetknęło się z sierpami. Po obręczach wirujących wokół głównego kryształu przebiegło kilka bladoniebieskich światełek, z czasem było ich coraz więcej im szybciej obracały się obręcze. W końcu pomieszczenie wypełnił dudniący w uszach dźwięk trudny do zdefiniowania, przeplatający się z chaotycznym strzelaniem wytwarzanych przez kryształ błyskawic, które w niekontrolowany sposób waliły teraz po całym pomieszczeniu. Nagle powietrze zrobiło się tak gęste od eteru, że trudno było oddychać, a włosy prawie stawały dęba. Nissare złapała Malgrana za nadgarstek i wyprowadziła z maszynowni, bo sam chyba nie byłby w stanie dotrzeć do drzwi.*Już Ci lepiej? *Zapytała, gdy tylko zatrzasnęła półkoliste wrota pomieszczenia z silnikiem. Przypatrywała się elfowi z czymś na kształt troski, bo siedział na platformie transportowej i kaszlał bardziej niż przeziębiony smok. Eldar jako pierwszy odciągnął myśli Nissare od przyczyn stanu Malgrana, bo zapytał o Mekalisa. Smoczyca pociągnęła za dźwignię i platforma ruszyła w stronę szybu. Na pytanie gada odpowiedziała w czasie podróży.*
OdpowiedzUsuńMoją rasę określają jako Artefaktorów, bo zbieramy różne ciekawe i wartościowe, z naszego punktu widzenia, przedmioty. "Kolekcjonujemy" również istoty. które z jakiś powodów różnią się od reszty przedstawicieli danej rasy. W zależności od predyspozycji, dopuszczamy zabrane egzemplarze do części naszego dorobku kulturowego... Tak jak Malgran jest Leśnym Elfem, tak Mekalis to Elf Śnieżny. Wszystkie elfy znakomicie radzą sobie z panowaniem nad eterem. Nasz drogi wielkolud to wyjątek. Meka nie posiada wiązań eterowych. Otóż nie jest w stanie rzucić najprostszego zaklęcia, nie odczuwa takiej "więzi" z magią. Z powodu braku tej "więzi" nie ma emocji, nie ma snów. Zgodzicie się ze mną, że to ciekawy przypadek? Usłyszałam plotki o "niemagicznym elfie", sprawdziłam je i zabrałam go ze sobą. Tutaj Meka się spełnia: przez brak emocji nic go nie rozprasza, w życiu nie widziałam, by ktoś skupiał się na czymś. Tylko on jest w stanie bez uszczerbku na zdrowiu pracować w maszynowni, znieść stężenie eteru w powietrzu, gdy silnik pracuje na pełnych obrotach. Na pokładzie "Legata" Mekalis jest szczęśliwy, inaczej by się nie odzywał i nie podchodził. *Gdy dotarli do szybu, musieli skorzystać z windy, nazwanej przez Nissare "towarową", i zjechali piętro niżej. Tam znowu musieli skorzystać z platformy transportowej, ale tym razem nie jechała ona przez ciasno zabudowany korytarz. Szyny ciągnęły się nad ogromną halą. Po obu stronach łańcuchowej barierki widać było w dole kształty maszyn prawie wielkości Eldara, opatrzonych szklanymi kopułkami, z których wystawały 2 imponujące, metalowe lufy. Innym razem przemknęli nad częściami kolejnych zadziwiających urządzeń. Później piecami (hutniczymi?), górami surowców, rzędem warsztatów. Nareszcie platforma zatrzymała się przy metalowych schodach prowadzących na dół.* To pokład, gdzie testujemy różne rzeczy. Zajrzymy do Ditera. Tylko się nie wystraszcie. *Roześmiała się i zaczęła schodzić po schodach. Popatrzyła w jeden (bardzo odległy) kraniec pokładu, potem w drugi. Nie bardzo wiedząc gdzie szukać inżyniera, po prostu poszła za odgłosami huków.
UsuńNiebieskawy blask światła aż oślepiał, a powtarzalny huk ogłuszał. Dopiero, kiedy Niss nakłoniła Eldara do ryknięcia, wszystko ustało. Jakiś koleś stojący przed osmoloną ścianą obrócił się zaciekawiony.* Czyż to nie moja śliczna ognioplujka? *Zagaił, chwilkę majstrował przy kupie metalu, którą trzymał, źródle całego hałasu i światła, odstawił ustrojstwo na wyszorowany parkiet i czym prędzej popędził ku gościom. A im był bliżej, tym więcej dziwów w jego osobie dało się dojrzeć.* Malgran, Eldar, przedstawiam wam Ditera. Opowiedzcie mu wszystko o okolicach, w których jest wasz zamek. Na podstawie tych informacji dobierze metal, z jakiego zbudujemy portal. Pogadajcie chwilę, a ja zaraz wrócę. Pójdę tylko po narzędzia. *I poszła, zostawiając Killinthorczyków. Inżynier uśmiechnął się wesoło, trochę jak Santorin, po czym wyciągnął lewą rękę.* Diderot jestem, ale wszyscy mówią mi Diter... Em, wszystko w porządku? *Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy znowu strzelił jakąś kurtuazyjną gafę, gdy podał elfowi lewicę. Był to osobnik nieco niższy od Malgrana, nosił tylko buty, pas i portki, więc widać było jego atletyczną budowę. Miał czarne włosy, spomiędzy których wystawały zetowate rogi. Byłby całkiem przystojnym mężczyzną, gdyby nie parę szczegółów: prawe oko zakrywało czarne szkiełko na druciku, przytwierdzonym do "wstawki" z boku twarzy. Płytki z ciemnego metalu dosłownie wbudowano mu w kawałek szczęki i pod okiem, a zamiast ucha była drobniutka kratka ochraniająca jeszcze mniejszy wiatraczek. Podobne płytki pokrywały prawy bok Ditera, kilka drutów wbijało mu się w pierś i w żebra. Mimo wszystkich tych dziwactw prawdziwy pogrom siała ręka. Jej... w zasadzie nie było! Zamiast ciała metalowa proteza całego ramienia. I do tego ruszała się, kiedy inżynier bawił się pogryzaną wykałaczką!*
* Pykał sobie fajkę nie zwracając zbytnio uwagi na całą gawiedź w karczmie , do czasu aż zauważył elfa , nie lubił elfów . Uważał że są zbyt pyszne i opieszałe a do tego niesamowicie irytujące a ta ich wiecznie prosta postawa, z tąd tak wiele zleceń które na nie wykonał. Nie znał elfów spoza stolicy więc jego niechęć z pewnością wzieła się od nich jednak w Malgranie nie dostrzegł tego wywyższania, poza tym stajenny? Uścisnął mocno jego dłoń nie w pokazie siły a jedynie z przyzwyczajenia, pomiędzy kółkami z dymu a obserwowaniem rozmówców jego uwagę przykuło coś innego, basowy pomruk i ślepie wielkości okna? To raczej nie mógłby być smok, do tej pory widział ich garstke i od tamtej pory mineło pare lat a teraz miałby spotkać to wielkie i dumne stworzenie na takim zadupiu? Chybą będzie musiał wkrótce sprecyzować tą wiedze ale narazie postanowił poczekać na rozwój sytuacji w środku. Wszystko małymi kroczkami, mierz siły na zamiary , wkońcu jeżeli to smok w dodatku wyglądało na to że elf go zna to nie czmychnie nigdzie a schować się w pobliżu tez za bardzo nie miałby gdzie. A tymczasem wzrok swój na elfie skupił * Seth, teraz to ja zajmę się łataniem tej budy.
OdpowiedzUsuń*Na dźwięk nieśmiałego stukania do drzwi przerwała opowieść o wyczynach di Ardo, rodzinie sławnej, jednak nie z wkładu w rozwój magicznych społeczności, a tego, jak daleko są w stanie się posunąć i po jakie środki sięgnąć byleby dopiąć swego. Wciąż spozierała z mieszanką uczuć na śpiące monstrum, lecz nastawiła skwapliwie ucha, ciekawa któż dobija się o tej porze. Wielkie było jej zdziwienie, gdy odpowiedzią okazał się Malgran. Nie zamierzała spędzić w jednym pokoju z di Ardo ani chwili dłużej. Niewiele myśląc chwyciła przewieszoną przez parawan koszulę elfa i doskoczyła do framugi.* Ej, nie zachowujcie się, jakby mnie tu nie było! *Złapała przeżarte czasem skrzydło drzwi, po czym otworzyła je znacznie bardziej, niż na długość palca. Popatrzyła na Malgrana bystro, stając przed nim już nie jako zguba, lecz kobieta pewna siebie, doskonale zdająca sobie sprawę z własnych atutów i umiejąca je podkreślić. Dziś jednak nie chodziło o wabienie, szydzenie z męskiej uległości. Dziś liczyło się jedynie pogodzenie z zaistniałą, jakże niewiarygodną w swej absurdalnością sytuacją.* Skoro już przyszedłeś, to pokaż mi swój pokój, bo mam wrażenie, że wszyscy mamy już powyżej uszu dzisiejszego dnia - albo nocy raczej. Mnie się chce spać, tobie i reszcie pewno też. A Lorze wolę już nie truć głowy, ma własne sprawy. Jeszcze raz dziękuję za materiały, życie mi uratowałaś. *Pożegnała się, choć już nie tak ciepło, jak wcześniej powitała widok innej kobiety. Czmychnęła z pokoju Lory, lecz nie bardzo wiedząc, w którą stronę się udać, z głębi korytarza zawołała elfa.* Malgran! Idziesz czy nie?!
OdpowiedzUsuń*Ledwo przekroczyła próg lokum Killinthorczyka, a już wyraźnie się skrzywiła. W życiu istnieją pewne bariery postawione przez naturę, której człek nie pokona, nie ważne ile sił by to wsadzał. Jedną z takich przeszkód był specyficzny zaduch, panujący w każdym niemal pokoju zamieszkiwanym przez mężczyznę. Szczególnie dawał się we znaki w upalne dni. Mimo wszystko rozejrzała się ciekawie po pomieszczeniu. W porównaniu do mieszkań, które widywała w Trizon, to było nader spartańskie. Jedyną rzeczą wartą dłuższej uwagi był wiszący na kołku płaszcz obszyty futrem przy kołnierzu. Już jedno spojrzenie wprawnego oka wystarczyło, by wystawić satynie bardzo wysoką ocenę. Gdy Malgran zostawił ją samą, bez dłuższej zwłoki zajęła się zdzieraniem poszewek z pościeli. Ani myślała dokładnie przetrząsać i ten pokój, dość miała wrażeń na dziś, dlatego nie wiedziała, kiedy padła...
Klitkę Malgrana opuściła późno, bo zmęczona wydarzeniami minionej nocy spała do południa, lecz przed wyjściem zdążyła wyprać tę ohydną, przepoconą koszulę, którą jej tymczasowo oddał. Gdy gospodarz wrócił na swoje, zastał ubranie już suche, złożone w schludną kosteczkę i pozostawione na poduszce, także pościel na nowo powleczoną. W pokoju, mimo przewietrzenia i pootwieranych okien, wciąż unosił się słaby zapach pachnideł lisicy.
Z czasem przywykła do chaotycznego rytmu życia tawerny, dorobiła się nawet własnych czterech ścian. Faktem było, iż chamskie zapędy męskiej części klienteli doprowadzały ją do pasji, lecz nie były to kwestie, których nie mogłaby rozwiązać przy pomocy uderzenia żeliwną tacą w łeb. Jako że znała się całkiem nieźle na magii leczącej, przy tygodniowej ilości bójek na brak zajęć w domniemanym czasie wolnym również nie narzekała.
Przez kilkanaście minut przypatrywała się Malgranowi z cienia rzucanego przez Eldara, rozpieszczanego przez nią do granic możliwości przy pomocy pomarańczy i mniejszych oraz słodszych od nich mandarynek. Kiedy wiklinowy kosz, w którym przyniosła owoce, opustoszał wstała, otrzepała profilaktycznie siedzenie i podeszła do elfa. Wyglądał, jakby przeszła po nim defilada.* "Wszystko w porządku"? Ha! Próbujesz przekonać mnie czy siebie? *Popatrzyła krytycznie na wielką śliwę na oku Malgrana, wyraźnie potępiając wszelkie tanie wykręty.*
W takim razie jestem w lepszej sytuacji niż Ty, bo przynajmniej zdążyłem przespać się z dziewczyną nim mnie rzuci... Jednak wygląda na to, że obaj potrzebujemy paru porad od Santorina w kwestii postępowania z kobietami. *Być może coś na kształt rozbawienia zagościło na twarzy polimorfa na ulotny moment, lecz równie szybko zniknęło, co wystąpiło. Jego miejsce zajęła wątpliwość. Napięcie, jakie zazwyczaj odczuwa się tuż przed walką, systematycznie wypełniało każdy mięsień. Czy wiedział co robi? Nie. Nie potrafił planować każdego kroku z zegarmistrzowską precyzją, nie umiał przewidywać. Zawsze instynkt brał górę nad rozumem. Nigdy nie chciał, aby sprawy potoczyły się w ten sposób. Dlatego uciekał przez tyle lat. Dlatego poświęcił wszystko - myśli, uczucia, życie. A czy sprawy mogą się pokomplikować? Trafniejszym pytaniem byłoby - "Czy może być gorzej niż teraz?". Na wzmiankę o Santorinie polimorf zrobił minę nie do odgadnięcia. Zerknął przelotnie na Malgrana. Elf nie był tak skomplikowany, za jakiego próbował uchodzić. Myślał dość prostymi kategoriami, a jego wypowiedź na temat wampira zakrawała na wykutą na pamięć, książkową formułkę. Mieszkał w tawernie i obcował z jej bywalcami tak długo, iż niektóre ważne kwestie powinien był już dawno przyswoić.* Fakt, że obiecałem Lorze być dla Ciebie miłym przez jeden dzień, aby się przekonać o Twoim przyjaznym nastawieniu nie oznacza, że nie nazwę Cię "idiotą", więc... Malgranie, nie bądź głupcem, bo do reszty zrujnujesz dobre wrażenie, które, póki co, na mnie wywarłeś. Nie ma sensu brać pod uwagę czynniki oczywiste. Każdy wampir jest silny, każdy wampir jest szybki - po zdjęciu tych wykwintnych, platynowych naramienników, są jeszcze szybsze. Wszyscy o tym wiedzą, nasz przeciwnik tym bardziej, więc nic nie zyskujemy. Mimo to do pewnego stopnia przyznam Ci rację - Santorin jest szybki nawet, jak na wampira, ale to nie tu leży jego siła. On myśli, TO jest jego atut. Większość osób walczących w zwarciu zdaje się na wyuczone sekwencje ruchów albo instynkt - ja tak postępuję, dla przykładu. Osobiście odnoszę wrażenie, że w czasie walki Santorin naigrywa się z przeciwnika, aby go poznać. Weźmy tę waszą ostatnią bójkę. Słyszałem, że prowokował Cię na całego. Mogę się jedynie domyślać, że chciał poznać zasięg Twoich ciosów oraz to, do jakiego stopnia jesteś w stanie dotrzymać mu kroku. W końcu elfy to nie takie ślamazary znowu. Przypomnij sobie tę spektakularną porażkę i zastanów, ile miałeś okazji by utrzeć mu nosa, wystarczyło ruszyć głową. Z plotek wiem, że mniej więcej dwie. Jesteś elfem, chuj mnie obchodzi Twoje pochodzenie. Masz długie ręce i długie nogi. Pierwszą szansę miałeś, gdy wrzucał Cię do koryta - mogłeś go wtedy złapać za koszulę albo tę szmatę, którą przewiązuje się zamiast pasa. Druga to ten sławetny kopniak w pysk - kiedy złapałeś go za nogę, a on gadał, mogłeś podciąć mu drugą i pacnąłby na ziemię. Tam już tylko wystarczyłoby wsiąść mu na plecy i gra skończona... Nie mam w nawyku uczyć ojca dzieci robić. Chcę jedynie podkreślić, czemu osoby myślące w walce mają przewagę. Inna sprawa, że Santorin nam nie pomoże. Nie lubi magów. Ewentualne wsparcie musiałoby wyjść z jego własnej inicjatywy, a żeby się ruszył, coś musiałoby zagrażać bezpośrednio tawernie. Więc... szanse są małe. *Pomysł uruchomienia kontaktów skwitował kpiącym machnięciem ręki.* Jeżeli tak zrobi, to niech sprowadzi na pomoc Jellenę Montsimard, a będę mu wdzięczny do końca życia. *Popatrzył na Malgrana szczerze zainteresowany, gdy tylko wspomniał o kobiecie. Nie znał jej imienia wcześniej, nigdy też nie dane mu było stanąć w nią twarzą w twarz.* Kogita? Nie znam. Słyszałem co prawda, że Santorin zatrudnił jakąś kobietę oraz zdziczałego lumpa, ale spałem u Lory, więc może dlatego przegapiłem jej przybycie...
OdpowiedzUsuń*Wcale a wcale nie przeszkadzało Diderotowi nachalne zachowanie Eldara. Wręcz przeciwnie, ubaw miał nie mały. Raz, kiedy smok zbliżył nos na odległość dosłownie kilku centymetrów, inżynier kiwnął głową na bok, niewinnie uderzając rogiem w nozdrze. Pewnie dlatego gadzina cofnęła się od razu, dzięki czemu Diter zyskał cenne sekundy, by strzepnąć z włosów szron pozostawiony po zimnym oddechu Eldara. Wymieniwszy z Malgranem uprzejmości, wybuchnął śmiechem na widok miny elfa. Uśmiechnął się w jakiś taki zagadkowo zaraźliwy sposób, niby to ładnie...gdyby nie te płyty w mordzie. Poruszył metalowym ramieniem tak samo, jak to czynią osoby chcące rozgrzać mięśnie.* Gdybyś odwiedził choć raz w życiu Hallderę, miasto-państwo podniesione z oceanu i oderwane od kontynentu przy pomocy kilkuset splecionych ze sobą rur i kolumn, to byś odkrył, że ludzie z takimi "dodatkami" to żaden fenomen... *Chciał coś jeszcze dorzucić, ale Malgrana coś...zdmuchnęło? Wytrzeszczył w ślad za elfem niebieskie oko tak jasne, że niemal białe. Wyraz twarzy miał iście idiotyczny. Przeniósł wzrok na smoka , przez pierwsze parę sekund nie bardzo wiedząc o co mu chodzi.* Ale że co...? A! Czy Nissare...? A! Dobra! Już załapałem! Wybacz, trochę mi w uszach huczy po teście działka eterowego. *Podrapał się z tyłu głowy w przepraszającym geście.* Zależy co rozumiesz przez bycie smoko-człekiem. Jeżeli chodzi o sam fakt to Nissare to smok, który zmienia się w człowieka. Zdecydowanie. Wszyscy Drakonauci tak robią. Kochają naukę i odkrycia, bo to według nich skarb, ale duże gabaryty im przeszkadzają, więc nauczyli się zmieniać postać do precyzyjnych robót. Ty tak nie umiesz? Jeżeli pytasz o kwestie społeczne to smokiem nie jest, bo z tego co wyczytałem i zobaczyłem to...eee..."normalne" smoki łączą się w pary na całe życie, a Drakonauci do kwestii wierności podchodzą BAAARDZO swobodnie: luźny związek, nikt nie ma do nikogo pretensji za "skok w bok". Przez większość czasu spora część Drakonautów jest w trasie, a że pewne, powiedzmy, potrzeby trzeba zaspokajać to uważają to za rzecz normalną. W zasadzie to wisi im, czy bzykną się z innym Artefaktorem, wampirem, elfem, człowiekiem, demonem i tak dalej. Grunt, by młode było z Hallderczykiem. Ale jeśli ciekawią Cię kwestie intymne to nie wiem, czy Nissare kwalifikuje się do jakiejkolwiek grupy. *Nagle Diderot oblał się rumieńcem, minę miał dwuznaczną, gapił się gdzieś w bok i bezwiednie drapał palcem po policzku. Zachowywał się, jakby w TE klocki miał coś za uszami.* Jeżeli ma być z Drakonautą...umawiają się między sobą czy to relacja smok-smok czy człowiek-człowiek. A jak nie Drakonauta to raczej człowiek-"człowiek". Wyczerpałem temat czy coś jeszcze chcesz wiedzieć? *Sytuację uratował powrót Malgrana na scenę. Z twarzy inżyniera zdążyła zniknąć purpura, zastąpiła ją dość sztuczna beztroska. Widać było, że średnio obojętne mu są tajniki spółkowania Drakonautów, ale chce się od tego tematu jak najszybciej uwolnić. Dzięki elfowi miał ku temu szansę. Mimo wszystko Diter był dość roztrzepany, jeśli chodzi o rozmowę z dwoma istotami na raz.*
OdpowiedzUsuńTo kto coś chciał jeszcze wiedzieć? A! Malgran! Dobrze wymówiłem imię? Dobrze? To dobrze. Więc, odpowiadając na Twoje pytanie, to nie do końca. Poprawnie politycznie jestem "castanem z protezą ramienia, żeber i fragmentu szczęki oraz po rekonstrukcji ucha", chociaż to ostatnie to nieco naciągane tłumaczenie. Praca z Darkonautami to ciężki kawałek chleba, ale definitywnie wart zachodu. Nigdzie nie zdobędziesz tyle wiedzy technicznej, co pod ich protekcją. Sęk w tym, że Artefaktorzy nie zabierają do siebie i nie uczą wszystkich gatunków, więc... Może ja zacznę od początku, co? Jak to się stało, że wyglądam jak wyglądam i w ogóle? Wtedy będzie się do kupy trzymać. Co wy na to? Moja rasa jest wynikiem kilkudziesięciu "wpadek" Drakonautów z innymi gatunkami, więc poniekąd czują się odpowiedzialni za nas. Traktują mój lud nieco mniej przedmiotowo, niż inne. Pozwalają nam mieszkać na Hallderze. Dopuszczają nas do większości swojej wiedzy, pozwalają pracować przy znaczących projektach. Same profity, nie? Haczyk w tym, że jesteśmy przez to nieco nadpobudliwi i popędliwi. Nie zadbałem o kwestie bezpieczeństwa i... HYDŻ! *Łupnął pięścią w środek metalowej dłoni* Testowany przeze mnie obiekt wybuchł mi w ręce. W wyniku reakcji urwało mi ramię, poszarpało korpus i poharatało troszkę nogę. Ze skoncentrowanym eterem trzeba uważać, szczególnie po skupieniu go do formy półpłynnej. Po zetknięciu z powierzchnią paruje i wżera się w stosunku 50:50. Po wybuchu prototypu, w dużej mierze opartym na wykorzystaniu półpłynnego eteru, substancja była wszędzie, bo eksplodował zbiornik. Upadłem w jedną z kałuż. O ironio, to mnie uratowało, bo eter, wżerając mi się w ciało i twarz, nieco rany przypalił i dlatego tak szybko się nie wykrwawiłem. Darłem ryja podobno tak mocno, że usłyszał mnie Meka na sąsiednim pokładzie. Przyleciał razem z szefową i odratowali to co... ze mnie zostało. Później rozbijałem wszystkie lustra, miałem depresję, myśli samobójcze. Nie mogłem pogodzić się z własną bezużytecznością i tak dalej. Wtedy Nissare wpadła na pomysł i z duszą na ramieniu podjęła się "doprowadzenia mnie do porządku". To, co widać obecnie, to efekt starań szefowej i powiem Wam, że nie narzekam. Znowu mogę cieszyć się życiem oraz pracą. Płyty na boku... *Stuknął palcem w jeden z cieniutkich drutów odchodzących od płytek i zagłębiający się w klatkę piersiową* ...są na "zaczepy" wbite przy pomocy haczyków w wybrane żebra i obojczyk, więc nie odlecą. A że nie są zbitą masą metalu, tylko działają na podobnej zasadzie co części zbroi, swoboda ruchów została zachowana. Ramię... *Wskazał topornie wyglądającą protezę z uśmiechem, ale w pewnym momencie mina mu zrzedła i podrapał się za uchem.* ...w sumie to nie wiem, jak jest przytwierdzone, ale Nissare obiecała mi, że niedługo wymieni je na lepszy model. Tylko musi taki wymyślić. Malgran, coś Ci pokażę, ku przestrodze... *To mówiąc, złapał za drut zakończony ciemnym szkiełkiem i odgiął go na bok. Otworzył prawe oko. Zdecydowanie było ono chore, bo biało zmieniło kolor na łososiowy, a sama tęczówka była odrobinę fioletowa, nie biało-niebieska jak w przypadku lewego. Diter momentalnie zaczął to oko mrużyć, jakby drażniło go światło.* Tak to jest, jak eter dostanie się w gałę, więc nie daj się ustrzelić w nie zaklęciem. *Znowu zagiął drut, aby "monokl" mógł spełniać swoją rolę w spokoju.* Generalnie to na zdrowie też nie psioczę; po smokach mamy zajebiste geny. Moje drobne problemy ze skupieniem Nissare tłumaczy wstrząsem mózgu. Pewnie już je nawet zauważyliście co? *Uśmiechnął się głupkowato, po czym klasnął w dłonie.* Dosyć o mnie! Czas zabrać się do pracy! Metal dobrać! Oczywiście gadać możemy w czasie poszukiwań... To który opowie mi o...eeeee?... tam-skąd-was-przywiało?
UsuńPowiedzmy, że wierzę na słowo... *Bąknął, dość krytycznie odnosząc się do dyplomatycznych umiejętności elfa. W życiu by nie pomyślał, że to ambasador, bliżej mu było do przejezdnego obcokrajowca niż porządnego posłańca. Najwyraźniej ironia losu nie zna granic... Polimorf miał bardzo wyczulony zmysł węchu, lecz o tym wiedziało niewielu. Zmarszczył nos, gdy poczuł znajomy smród palonego zielska. Zerknął niechętnie na białawego skręta, na którego końcu jarzyły się ususzone strzępki zmieszanych ze sobą różnych ziółek. Lora miewała czasem zadziwiające pomysły, jednak nie zawsze trafione. Idea produkcji papierosów o działaniu odprężającym - przynajmniej z założenia - do takich niewypałów z pewnością należała. Aż za dobrze pamiętał, jak wiele osób skończyło leżąc we własnych rzygowinach i śmiejąc się w głos do wyimaginowanych zjawisk. Malgran stopniowo, acz nieubłaganie, przesiąkał cherońskimi nawykami. Pił, tańcował, a teraz także palił i ciskał bluzgami. Tylko uprawiania seksu z przypadkową dziewką brakowało do kompletu. Cahir nie przywykł do martwienia się o kogoś więcej, niż samego siebie, ale zaczynał szczerze wątpić, czy Killinthorczyk odnajdzie się w swojej rzeczywistości, kiedy tylko wróci do domu. W Cheronie życie do pewnego momentu jest proste, ludzie są otwarci i pełni energii. Czy to samo można było powiedzieć o zimnych stronach, z których pochodził Malgran? Polimorf miał wrażenie, że nie, bo do wysnucia tego wniosku wystarczyło zestawić zachowania elfa zaraz po przybyciu z tymi obecnymi. Cheron i Killinthor raczej nie byliby sojusznikami. A mimo to łączyła je pewna kwestia...* Owszem, czarodziejka. Powinieneś znać Jellenę Montsimard, chociaż ze słyszenia. Z tego, co powszechnie o niej wiadomo to pochodzi z Exertun, zdaje się, że to nawet gdzieś koło was, ale sztuki magiczne studiowała w Kohirze. Jellena jest magiem niezrzeszonym i dość słynną skandalistką - szczególny rozgłos zyskała, nazywając jakiegoś króla łosiem, po tym, jak tamten pieszczotliwie ochrzcił ją "swoim jellonkiem". Spory tupet połączony z wiedzą, czego więcej chcieć? Udowodnionym jest, iż czarodziejki posiadają większy potencjał magiczny niż mężczyźni, więc... Nie powiem, nie pogniewałbym się za jej pomoc. A Lora by chyba zeszczała się z radości na sam widok takiej persony. *Mruknął, poniekąd średnio zadowolony z nowej pasji kochanki. Magia imponowała każdemu z dwóch powodów - piękna oraz zniszczenia, jakiego można było przy jej użyciu dokonać. U Lory zachwyt ten przejawiał się niemożliwym do zaspokojenia głodem wiedzy, bardzo niezdrowym objawem... Malgran po raz kolejny udowodnił, iż odwracanie uwagi dzięki retoryce opanował do perfekcji. Cahir nie potrafił zaprzeczyć, ciekaw był kim jest owa Kogita, kobieta, która sprawiła, że w oczach elfa skrzył się niespotykany dotąd... zapał? Lecz napędzana efektami palonego narkotyku opowieść z prostej relacji przeistoczyła się w mocno podkolorowany monolog. Z każdą kolejną informacją, drobiazgiem wyolbrzymionym do rozmiarów istotnego faktu, mimika polimorfa zmieniała, niczym w kalejdoskopie. Zainteresowanie przeszło w zdziwienie, następnie kpinę, by w końcowym akcie na scenie pojawiła się prawdziwa diwa - zdegustowanie, okraszone uniesionymi brwiami, lekko rozchylonymi ustami i nerwowym tikiem pod okiem.* Mam rozumieć, że znalazłeś w lesie nagą kobietę z uszami i ogonem, ona rzuciła Ci się na szyję z płaczem, bo napadł ją smok i zniszczył wszystkie rzeczy, a później przywiozłeś ją do tawerny pełnej chłopów? *Nie bardzo wiedział, czy w jakąkolwiek część tej niestworzonej historii ma wierzyć. Przecież to stek absurdów i nic więcej! Oczy błyszczały mu gniewem, gdy spoglądał na palonego przez Malgrana skręta. Niewiele myśląc wyrwał elfowi zwitek z zębów i bezceremonialnie zgniótł w ognistej pięści. Najwyraźniej miał już dość nieskładnych bzdur oraz faktu, że Killinthorczyk nagle zaczął rajcować się kurami.* Dobre czy nie, Tobie już na dziś wystarczy, bo zaczynasz mieć halucynacje...
OdpowiedzUsuń*Oparła dłoń na biodrze, popatrując na elfa błyszczącymi ślepkami, w których jedyną odbijająca się emocją było potępienie. Co prawda słyszała plotkę, jakoby gniew Malgrana miał zostać poskromiony przez wampira z wszędobylskim uśmiechem, lecz szczerze wątpiła w autentyczność opowiastki z trzeciej ręki. Nagle zaczęła bawić się szklanym sześcianem z uchwytem ze skórzanej pętli - z dość dwuznacznym, bo ni to złośliwym ni litościwym uśmieszkiem, kręciła zagadkowym artefaktem na palcu.* Sprzeczka? A to ciekawe... Bo mi to wygląda tak, jakby Santorin użył Ciebie zamiast pługa i próbował orać podwórko. *Wyobraziwszy sobie tę scenę, roześmiała się w głos. Po chwili z kryształowym stukotem niebieskich paznokci uderzających o szkło złapała sześcian i w dość wymowny sposób wskazała elfowi pieniek, pozostałości po ściętym dość dawno drzewie, które - jeżeli wierzyć pogłoskom - konarami notorycznie uszkadzało dach tawerny.* Siadaj tam. Jako medyk mam obowiązek doprowadzić Cię do stanu używalności. *Uśmiechnęła się ślicznie, lecz w jakiś niewytłumaczalny sposób uśmiech ten był po prostu przerażający... Stanęła za plecami elfa i przebiegła po nich wzrokiem, dość szybko wyłapując co większe ślady po "sprzeczce". Paznokciami smyrała Malgrana w kark, kiedy odgarniała długie blond włosy na ramię pacjenta. Przekrzywiła głowę z zaciekawieniem, bo jakoś wcześniej nie zauważyła długich, cienkich blizn na plecach elfa, a nie są to szczegóły łatwe do pominięcia.* Zniknąć Ci te szramy czy zostawić? *Zapytała, lecz zanim jeszcze uzyskała odpowiedź, zabrała się za drobniejsze pamiątki po starciu. Nieodłączny sześcian delikatnie uniósł się w powietrze i zawisł między wyprostowanymi dłońmi lisicy, a leczonym miejscem. W artefakcie zakotłowało się maleńkie światełko, następnie bezpośrednio przez kryształowe ścianki zaczęła sączyć się soczyście żółciutka, błękitna na obrzeżach mgiełka. Skrzące się drobinki nieśpiesznie opadały na fioletowo-czerwone otarcie na łopatce. Naturalny kolor skóry stopniowo wypierał brzydki karmin usiany ciemnymi plamami drobnych strupów, a zabiegowi temu towarzyszyło dość uporczywe swędzenie. Drobniutkie zadrapania zostawiła samym sobie, ponieważ nie uważała, by na takie bzdety warto było marnować energię. Następnie przeniosła procesy lecznicze na ramię, które ucierpiało chyba najbardziej zaraz po twarzy, bo to w nie Santorin wymierzył pierwszy prawdziwy cios. Siniak szerokością równy grubości łydki wampira nie wyglądał ciekawie, straszył śliwkowym odcieniem i niemal czarnymi cętkami.* To wygląda, jak odcisk po tłuczku do mięsa. *Mruknęła z pewną dozą rozbawienia, lecz z zauważalnie większym uporem zabrała się za naprawianie naczynek i usuwanie uszkodzeń w tkance mięśniowej. Dość długo marszczyła brwi, uzdrawiająca mgiełka opadała na miejsce obrażeń, lecz koloryt skóry wcale nie chciał powrócić do normy. W końcu lisica zostawiła siniak - teraz już bladoróżowy.* No nic, to musi zagoić się samo. *Nie podobała jej się ta decyzja, ponieważ nie lubiła niedoróbek, robót na pół gwizdka. Stanęła przed Malgranem i wzięła jego twarz w dłonie, jednak zamiast spoglądać mu w oczy, jak to często czynią osoby głównie zakochane, odchyliła mu głowę bardziej w swoją stronę, do światła, i aż osłupiała. Obiło jej się o uszy, że w pewnym momencie bójki miał miejsce nokaut, lecz nie przypuszczała, iż Santorin przyłożył elfowi tak mocno. Spróbowała uśmiechnąć się wesoło, obrócić nieciekawą sytuację w żart.* Łał. Fajną masz budowę twarzy - akurat wpasował się piętą w oczodół... Oczywiście nie mówię o tym w kategorii przystojności, nie myśl sobie! Teraz zamknij oczy - no, chyba, że chcesz oślepnąć - a ja zobaczę, czy dam radę jakoś gojenie przyśpieszyć... I nie, nie wiem czy to eter. Te iskierki mam już od urodzenia. *Dodała pośpiesznie, przypomniawszy sobie pytanie Malgrana, zadane dobre kilkanaście minut wcześniej. Żeby wypełnić czymś chwilę, kiedy przywracała oku pełną sprawność, zainteresowała się inną dość istotną zmianą na ciele.* A ta blizna na twarzy to co to? Pogrzebaczem potraktował Cię ojciec jakieś dziewki?
OdpowiedzUsuń"Ich"! Nie "wasz"! Ja pod dawaniem di Ardo schronienia się nie podpisuję! *Obruszyła się, wyraźnie oburzona insynuacjami Malgrana. Leczące zaklęcie natychmiast zareagowało na zmianę nastroju Lisicy i odrobinkę zbyt mocno przygrzało opatrywane miejsce.* Powinieneś się cieszyć, że jesteś tutaj przejazdem i nie użerasz się z di Ardo od zawsze. Raz miałam okazję spotkać posła, który wrócił z pertraktacji umowy handlowej bez ust. I nie mówię tu o urżnięciu ich i zaszyciu. Po prostu, jakby mu je... wymazano. Pod nosem był ciągły płat skóry bez skazy. *Trzepnęła uchem. Zmarszczyła delikatnie brwi na tamto wspomnienie. Bogato odziany dyplomata, człek stateczny i bystry, lecz przede wszystkim znany z nieugiętości, padł na kolana przed Empressą, złożył dłonie niczym do modlitwy i, zalewając się łzami, począł wydawać z siebie nieokreślone jęki - jedyne dźwięki, jakie był w stanie wytworzyć. Biedny Garias... Przyjemne ciepełko towarzyszące leczeniu powoli traciło na sile, zwiastując koniec zabiegu. Gdy ustało na dobre, światełko wewnątrz sześcianu zgasło, a sam przedmiot opadł bezwładnie. Przeznaczenie oraz właściwości artefaktu wciąż pozostały niewyjaśnione, a Kogita chyba nawet nie zamierzała udzielać odpowiedzi na to pytanie. Zamiast tego oparła dłonie na biodrach i przekrzywiła uroczo głowę.* I jak? Lepiej co? *Uśmiech rozjaśnił jej delikatną buzię, kiedy obserwowała poczynania elfa. Wykonywane przez niego czynności nie były niczym nowym, ponieważ sprawdzanie, czy medyk nie popełnił jakiegoś błędu to podstawa. Chwil parę bawiła się wisiorkiem w kształcie gwiazdki. Nagle jej usta wygięły się w drobnym grymasie, bo dotarł do niej pewien dość... niewygodny fakt - nie licząc Hefana, była najniższym pracownikiem Uśmiechu Fortuny. Może Malgran nie dorównywał wzrostem znanym Kogicie elfom, lecz i tak sięgała mu do ramienia - do policzka, jeżeli liczyć postawione na sztorc uszy. Westchnęła z boleścią na myśl, że nie pomogą jej nawet wysokie koturny. Machnęła lekko ogonem na znak dezaprobaty... Jednak równie szybko, co opadł jej animusz, tak na nowo kipiała energią. Bowiem wpadła na pomysł śmiały i osobliwy, nieco może szalony. Malgran w gruncie rzeczy okazał się wcale nie tak złą osobą, zaś Lisica za cel życiowy postawiła sobie utrzeć di Ardo nosa.* Chodź ze mną! Nie, nie rób takiej miny, to nic w kontekście erotycznym! Oj po prostu chodź no...! *Złapała Malgrana za rękę, po czym bez większych oporów pociągnęła go za sobą.*
OdpowiedzUsuń*Nie jedna matka przestrzegała swoją córkę, by nie biegała w butach na koturnach, gdyż o skręt kostki bądź jej złamanie nie trudno. Kogita również odebrała takowe kazania, a jednak teraz biegła w klapkach po niedotkniętych ludzką ingerencją wertepach. Chociaż poruszała się szybko, krok miała dość drobny i kilka razy niemal przyprawiła długonogiego Malgrana o utratę równowagi. Musiał uważać dwa razy mocniej, gdyż albo przydepnie Kogicie klapek bądź machający się na boki ogon. Trizonka wywiodła elfa aż nad jezioro, za zatoczkę, którą upodobali sobie przejezdni oraz opalające się osoby. Przystanęła raptownie i puściła rękę Malgrana. Ciemnozielona woda po lewej, powoli przymierająca puszcza po prawej. Lecz to miejsce tylko z pozoru uchodziło za zwyczajne. W leśną ścianę gwałtownie wgryzał się okrąg klepiska. Nie utrzymywały się tu nawet zeschłe trawy, a po środku martwicy rosło drzewo o czarnej korze. Gatunek ten przypominał nieco dąb, lecz jego konary były całkowicie nagie. Zamiast tego koniec każdej gałązki był zaostrzony i skrzył się bielą nawet w oszczędnych promieniach słońca.* Ćwiczyłeś kiedyś walkę z własnym cieniem? *Uśmiechnęła się radośnie i podeszła do drzewa. Położyła dłoń na korze - była nienaturalnie gładka oraz lodowata.* Słyszałam, że podobno masz pomóc Cahirowi w jakieś walce. Osobiście nie sądzę, by w razie czego chciał nastawiać kark za Ciebie. W ogóle za kogokolwiek. Więc sobie pomyślałam... dlaczego miałbyś nie popracować nad siłą własnych zaklęć ofensywnych? W końcu bariery to nie wszystko... To jest obsydianowe drzewo. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jak to działa, ale kora emituję energię, która oddziałuje na rzucone na nią zaklęcie i w efekcie je odbija. Im silniejsze zaklęcie, tym gwałtowniejsza kontra. Dalej, spróbuj! *Odsunęła się od drzewa na odległość kilkunastu metrów. Kogita wybuchnęła przyjemnym dla ucha śmiechem, kiedy wypuszczony w stronę drzewa czar, którego główny ładunek stanowił sceptycyzm, ze znaczną prędkością zrykoszetowałby w twarz elfa, gdyby nie jego refleks.* Widzisz? Do treningu maga jak znalazł!
Usuń[Przepraszam za jakość, ale pisałem na szybko.]
*Oczy Cahira lśniły niebezpiecznym ognikiem, gdy z zaciśniętymi ustami obserwował Malgrana. Nędzne resztki szacunku, jakie żywił do elfa, z każdym wybuchem śmiechu ulegały degradacji. Nie oderwał wzroku od rozmówcy nawet wtedy, gdy ten splunął nieskrępowanie. Zdanie Kogity na temat Cahira nie różniło się zbytnio od tego, jakie wyrobili sobie niemal wszyscy, którzy polimorfa poznali. Trizonka jednak rozpuszczała pewne plotki, iż Cahir "nie patrzy się, jak inni di Ardo". Trudno określić co Lisica chciała przez to powiedzieć. Lecz jeżeli interpretować je dosłownie... Ciężką przeprawą było znieść spojrzenie nieruchomych, zdziczałych ślepi barwy wahającej się między złotem i łososiem, wgapionych w człowieka, jakby ten był nie osobą, a największym wrogiem, ostatnim "ocalałym" z bandy myśliwych, których w krwawym szale zamordował straszliwy zwierz. W ten właśnie mało przychylny sposób Cahir spoglądał na Malgrana. Jak więc patrzył "prawdziwy" di Ardo...?* Nie, ja ci "tatusiować" nie zamierzam. Będę ci "mentorzył". *To rzekłszy, uniósł ludzką dłoń. Bardzo szybko zgiął i rozprostował palce, a wytworzony w tym czasie ognisty pocisk o niewielkiej mocy pacnął elfa w twarz, raczej w charakterze straszaka niż z rzeczywistym zamiarem zrobienia krzywdy.* Będę cię uczył tak, jak mnie przysposabiał ojciec. *Zakomunikował, wciąż posuwając się naprzód. Złączywszy palec wskazujący ze środkowym, wykonywał ruchy podobne do pracowania szpadą. Po opuszkach raz za razem ślizgała się nieszkodliwa acz wywołująca ból przy uderzeniu, ognista strzałka. Cahir mógł od razu potraktować Malgrana silniejszym czarem, jednak tego nie czynił. Dlaczego? Być może wierzył, iż w ten sposób nic nie wskóra. Zależało mu na wzmocnieniu barier, nie na linczu. Ale najpierw należało wyrwać elfa z ramion narkotycznego odurzenia, a w tej dziedzinie ból nie miał sobie równych... Początkowe, spontanicznie stawiane bariery rozpryskiwały się na tysiące szklistych drzazg pod naporem pocisków o żałosnej mocy. Cahir cały czas nie ustępował pola, niespiesznym krokiem parł naprzód, zmuszając przyszywanego ucznia do cofania się. Z czasem nieszkodliwe czary zaczęły odbijać się na boki. Wzbudziło to w polimorfie pewną dozę zainteresowania. Być może di Ardo miał zakodowaną miłość do magii - próżno snuć na ten temat wnioski - więc nie potrafił nie zwrócić uwagi na to, jak szybko elf zdołał przystosować siłę bariery wprost proporcjonalnie do energii ciskanych zaklęć. Lecz tarcza ta wciąż była za słaba, by zdać się na cokolwiek w prawdziwym pojedynku. Należało kuć żelazo póki gorące... Przyśpieszył znacznie, już nie pracował jedynie ręką, a całym ciałem. Pierwsze mocniejsze czary rozbiły się na tarczy z prędkością zbliżoną do gradu nierównomiernie opadających strzał. Późniejsze były już wolniejsze, ale niewiele. Rażącą większość magów przyuczano, aby stali w miejscu podczas tkania formuł, ponieważ zwiększało to w dużej mierze celność. Cahir wychodził tej zasadzie naprzeciw. Nieustannie był w ruchu. Często obracał się, proces ciśnięcia pociskiem przywodził na myśl układ gestów towarzyszących porządnemu zamachowi przy rzucaniu kamienia. Po raz kolejny okręcił się na pięcie, jednocześnie krzyżując ręce nad głową. Silnie szarpnął ramionami ku ziemi, puszczając w ruch dwa rwące ziemię, łączące się w "X" lodowe sierpy. Zaklęcie, którego nazwa pozostawała zagadką, z przeraźliwym wyciem mrożonego powietrza pomknęło ku Malgranowi, zagięło się niezgrabnie na utworzonej na biegu tarczy, aż ta z hukiem ustąpiła, wytrącając elfa z równowagi.*
OdpowiedzUsuń*Nagle w polu widzenia pojawiła się ręka. To polimorf stanął nad Malgranem i wyciągał do niego dłoń, aby pomóc mu wstać. Był to gest bardzo zaskakujący, zważywszy na to, że między tymi dwoma magami od samego początku układało się źle. Z werwą szarpnął ucznia do pionu.* Dobrze ci idzie, ale nie możesz "przywyknąć" do żywiołu zaklęcia. Nie baw się w potężne bariery. Tamten mag jest szybszy niż ja, więc nie zdążysz dokończyć formuły. Może zastanów się nad słabszymi tarczami. Zmiażdż jakość ilością. *Jakby dla podkreślenia swych słów, uderzył pięścią w dłoń.
UsuńCahir okazał się wymagającym nauczycielem, lecz też człowiekiem skorym do dzielenia się wiedzą, kiedy pasował mu temat. Wyjaśnił Malgranowi, że tylko skończony głupiec tkwi w miejscu, jak kołek - na taki "luksus" mogą sobie pozwolić jedynie osoby pewne swych umiejętności, zdolne jednym zaklęciem pozbyć się przeciwnika. Takich jednak było niewiele, więc znacznie pożyteczniej jest nieustannie być w ruchu. Dekoncentruje to oponenta, który po magu spodziewa się jedynie sztywnego stania na nogach, ponadto czarujący zyskuje cenne sekundy, a zaklęcia nabierają odrobinę większego impetu. Po głębszym zastanowieniu pomysł ten nie brzmiał już tak niedorzecznie...
Mógł się spodziewać, że Kogita, lisica nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru, pokaże Malgranowi drzewo obsydianowe. Aby z nim trenować, pierwej należało przezwyciężyć pokątne poczucie wstydu. Bo któż normalny ciska zaklęciami w drzewo...? di Ardo przywarł bokiem do pnia jednego z drzew rosnących na obrzeżu klepiska i ostrożnie wyjrzał. Sądząc po początkowych reakcjach elfa, nie miał wprawy z obchodzeniu się z przedmiotami, które gotowe są odwdzięczyć sie pięknym za nadobne. Cahir podniósł oczy, śledząc trajektorię odbitego w jego stronę czaru. Wyskoczył z kryjówki, chwycił w locie magiczny twór lśniący pięknym, lekko perłowym blaskiem i zaparł się potężnie, bowiem zaklęcie próbowało się wyrwać. Zamknął je między dłońmi i z głośnym warkotem począł zmuszać do uległości. Już wkrótce kula, której barwa kojarzyła się z dobrym sercem i elegancją, pociemniała do atramentowego granatu, przecinanego raz za razem ostrym blaskiem bladoniebieskiego rdzenia. Cahir obrócił się dwukrotnie i cisnął zaklęciem, jak sportowiec dyskiem. Negatywny ładunek przeleciał nad pustkowiem, po czym uderzył w środek obsydianowego pnia, rozpryskując się, a następnie opadając na ziemię w postaci drobniutkich iskierek. Współbrzmiąca magia, piękna i trudna, której podstawą było przejęcie magii drugiej osoby, zmieszanie jej energii ze swoją, w wyniku czego powstawały zaprawdę wyjątkowe czary. Jeżeli Malgran cokolwiek mówił do Cahira, po tym, jak polimorf ingerował w jego trening, to zostało to w pełni zignorowane. di Ardo wyciągnął z kieszeni przedmiot zagadkowy - wyglądał jak zwykła rękojeść, lecz nią nie był. Kiedy tylko ujrzał światło dnia, powietrze stało się aż gęste, dosłownie pulsowało ilością eteru wydzielaną przez artefakt.* O to cały raban. *Rzekł posępnie i bez dalszych wyjaśnień zamknął rękojeść w dłoni. Cóż to było i skąd pozostało tajemnicą.* Wypada, żebyś to choć raz zobaczył. W końcu jesteś "A'taar fanin". *Dziwnie się zachowywał, nie dało się ukryć. Odwrócił się, chciał odejść, lecz zapiekło go w plecy spojrzenie Malgrana. Obrzucił go już nie tak wrogim spojrzeniem.* To znaczy... "Tyś mym kluczem do zbawienia". *Wyjaśnił. Kilka dni później przepadł...*
[Przepraszam za nieobecność. Bardzo ważne sprawy rodzinne. Przepraszam też za rządzenie się w komentarzu, ale chyba nam obojgu zależy by pchnąć sprawy ostro na przód. Notę postaram skończyć się do końca miesiąca.]
*Inżynier dość długo patrzył na Eldara tak, jakby ten nagle mu oznajmił, że pocałował świnie w zad w ramach zakładu. Zakrył usta, ale i tak widać było jego konspiracyjną minę.* "Siać grozę"? Ja bym powiedział, że wzbudzasz raczej sympatię niż strach. *Roześmiał się całkowicie niedyskretnie, jednocześnie biorąc się pod boki. Część o pytaniu z "czystej ciekawości" skwitował parodią grożenia palcem.* M-hm, powiedzmy, że wierzę. Kaaażdy ma co nieco za uszami. Poza tym weź się rozejrzyj: tu sami faceci są i raczej nie ma czego się wstydzić! No, chyba żeś "niewinny", to wtedy nie wiem czy jest się czym chwalić... *Diter podrapał się zapamiętale za uchem. Widać po nim było, iż złych zamiarów nie miał, rozweselić nieco towarzystwo chciał, ale chyba wyszło mu to zupełnie odwrotnie, skoro Eldar w późniejszym etapie rozmowy wyniósł się bez słowa i poszedł sobie myszkować. Diter obejrzał się na Malgrana równie inteligentnie, co kundel na którego się gwizdnęło, lecz zaraz uśmiechnął się po raz niezliczony i kiwał głową, jak pierwsza lepsza papuga. Chłonął informacje na podobieństwo gąbki, w jego oczach nie było nic innego prócz głodu wiedzy. Po skończonym wykładzie uniósł dwa palce na podobieństwo uczniaka w klasie, chcącego zgłosić, że musi siku.* Mogę coś powiedzieć? Mogę? Fajnie. Słuchaj, wszystko ślicznie, ale podałeś nam fragment topografii Killinthoru. Długość i szerokość geograficzną też już znamy, inaczej byśmy nie mogli opracowywać mapy świata. Mi chodziło o kwestie bardziej... praktyczne, współrzędne ustala się na końcu. *Ruszył się z miejsca i kiwnął na Malgrana, by wybrał się na mały "spacerek" po pokładzie razem z nim. Pewnym krokiem maszerował między hałdami surowców nakrytymi niebieskawymi płachtami, żeby dorobek nie roznosił się wszędzie. W międzyczasie zadawał pytania i gadał sam do siebie.* Mówiąc "praktyczne" mam na myśli panujące w Killinthorze warunki... Góry Yiale? Zimno tam? Tak? A blisko nich ten zamek stoi? Tak? Może to się nada. *Złapał za rąbek jednego z nakryć i podniósł go, ukazując całą górę sztabek srebrzystego metalu ułożoną w zgrabniutki sześcian. Wziął jedną sztabkę i zaczął oglądać.* Kompatybilny z zimnem, łatwy do ukształtowania. Hmm, nie, nie nada się. *Mruknął i odłożył sztabkę. Znowu zaczął gadać i znowu szedł dalej.* Interesuje mnie na przykład, jaka może być tam teraz temperatura. Musisz pamietać, że jesteśmy po drugiej stronie globu i kiedy u nas jest cieplusio, tam będzie zimno... O! Ten będzie dobry! *Znienacka podbiegł do kolejnej hałdy, podniósł płachtę i tym razem wyciągnął surową bryłę metalu w kolorze krwi.* Kowalny, łatwo się miesza, nada właściwości ciepła. Ale nie trwały. Może stop? Tylko z czym? *Bredził, chociaż bryłkę zabrał.* Interesuje mnie też czy jest bardzo wilgotno, czy wieje by urwać łeb czy nie. Jaka teraz może być pora roku. Bo widzisz, musimy wstawić obiekt kilkaset kilometrów dalej i ten właśnie obiekt, którego naturalnie tam nie było, musi być kompatybilny z otoczeniem. Rozumiesz? Nie? To jak... nie wiem. O! To jak stawianie chatki z trawy na lodowcu! Nie uda się i kropka... Złoto. *Stanął przed pokaźna stertą nieobrobionego kruszcu, dość mizernie połyskującego w porównaniu do zawartości królewskich skarbców. Wziął do ręki całkiem słusznej wagi "kamień". Zbliżył go do wcześniej zabranego fragmentu, zetknął je i chwileczkę czekał ze skupieniem na twarzy.* Pasuje. Złagodzi gorący charakter i jest neutralne. Idziemy dalej!
OdpowiedzUsuń*Diter zdawał się być jeszcze bardziej roztrzepany podczas poszukiwań metalu niż przy rozmowach. Biegał od hałdy do hałdy, zaglądał jak "pod spódnicę" i pędził dalej. Z początku on dźwigał kolejne próbki, ale z czasem nazbierał tyle materiałów, że obładował tym także Malgrana. Z dziecięcą radością dopadł do swojego warsztatu, w dużej mierze zawalonego najprzeróżniejszymi częściami, cząstkami, podzespołami i narzędziami. Miał tam jednym słowem burdel. Ramieniem odgarnął szpargały na bok i upuścił wszystkie zdobycze na mocno pokiereszowany, bo miejscami poprzepalany i poprzeżerany eterem blat. Poczekał aż Malgran uczyni to samo. Kolejno wskazywał szybciutko na poszczególne sztabki czy bryłki.* To jak puzzle! *Krzyknął. Pokazał krwistoczerwoną.* Sangwinnit... *Teraz żółtawą.* ...zmieszamy ze złotem, dzięki czemu złagodzimy jego gorące właściwości. Otrzymamy "część cherońską". *Pokazał ślicznie srebrzystą, trochę jak platynę.* Blask Patrona... *Przyszła kolej na głęboko błękitną, połyskującą nieco krystaliczną powierzchnią.* ...stopimy z Lazurytem. Będziemy mieli killinthorski mocny akcent. Chłodny charakter chyba tam pasuje. *Uśmiechnął się i na koniec z czcią uniósł zielonkawą bryłę.* Obie części ramy złączymy Wężowym Kamieniem. Śliski drań zareaguje z każdym stopem. *Tym razem niemal rzucił się na fragment skały pokryty niby zalążkami kwadratów i prostokątów.* Do łapaczy eteru użyjemy pirytu, na wypełniające je druty, i szkła jenajskiego bo dobrze znosi różnice temperatur. Przy pomocy manganu zabarwimy je na fioletowo i wyjdzie ślicznie. *Klasnął w dłonie, oko lśniło mu się z zachwytu. Już płonął chęcią pracy, gotów w każdej chwili rzucić się na piec hutniczy. Cały zapał zgasiło pojawienie się stoickiego kolosa, Meki. Elf stawiał duże kroki i dlatego wydawać się mogło, że porusza się nienaturalnie szybko. Dziwem było jednak to, iż bez skrupułów ciągnął Eldara karnie za róg. Z kamiennym spokojem wcisnął zaskoczonemu Diderotowi segregator opatrzony wdzięcznym tytułem "Raport: Killinthor" z drobniutkim dopiskiem "Lodowata dziura, gdzie chodzi się srać za stodołę" tuż nad pośpiesznym podpisem "Autor: Iro Talezar". Diter uśmiechnął się jak szczeniak, podziękował i czym prędzej zaczął kartkować zawartość teczki. Były tam różniste dane meteorologiczne, o florze i faunie wraz ze szkicami lub zasuszonymi próbkami, odręczne rysunki charakterystycznych budowli, a nawet mapa z najważniejszymi elementami takimi jak rzeki, miasta, szczyty, lasy i dziwaczne oznaczenia zupełnie nieznanych miejsc. Czyżby Drakonauci dotarli nawet do Killinthoru i niepostrzeżenie przeprowadzili tak szczegółowe badania...?* Talezar jest chorobliwie dokładny. *Bąknął przebiegając wzrokiem po osobistych notatkach na temat kultury. Czy raczej był to wywód akademicki, ze szczególnym wyróżnieniem "...brak kanalizacji w domach to skandal". Dopiero w tym momencie castan dostrzegł, że Meka wciąż nie puścił rogu Eldara i że ma w łapie resztki jakiegoś mechanizmu.* Mekalis? O co chodzi? Normalnie już byś sobie poszedł... *Elf mrugnął leniwie i odezwał się bez śladu emocji. W końcu ich nie miał.* Smok to zepsuł. Leżało koło spawarki. *Diterowi segregator wypadł z ręki. Złapał się za rogi, oko wybałuszył i jęknął jak w agonii.* Żyroskop do "Śmiałka"! Tydzień go naprawiałem! Talezar mnie zabije... *Jego mina była szczytem nieszczęścia.*
Usuń*Wścibskie było z niej stworzonko, dlatego też nadstawiła ciekawie ucha, gotowa pochwycić nazwy ciskanych przez Malgrana zaklęć na wypadek, gdyby któreś z nich przypadło jej do gustu. Bo przecież magia może być skuteczna I piękna. A nic tak nie dodaje uroku czarodziejce, jak posługiwanie się efektownymi pod każdym względem zaklęciami, prawda? Otworzyła szeroko oczy na widok owianych fioletowo-niebieską mgiełką ptaków, których to rozmyte zarysy w jednej chwili pomknęły prosto na obsydianowy pień. Ktoś by pomyślał, że rozprysną się i przepadną, lecz one odbiły się od celu już nie w postaci pięknych tworów, a jako bezkształtna masa ładunku. Klasnęła wesoło, podobał jej się ten czar! Najwyraźniej wcześniejsza zidiociała mina i fakt, iż został z tego powodu wyśmiany, zmotywowały Malgrana do działania. Czego to z mężczyzną nie robi chwila kiedy "kobieta patrzy"...? Zjawienie się Cahira było wielce niefortunne. Kogita instynktownie stuliła nieco uszy i unikała wzroku tego potwora. Odkryła drzewo obsydianowe tylko dlatego, że raz go śledziła oraz obserwowała, jak trenuje przy pomocy raptem jednego czaru. W kółko ciskał jedną i tą samą kulą ognia, z każdym odbiciem nabierającą impetu. Wyobraźnia i wyczucie, pod jakim kątem zaklęcie wróci, gdzie doskoczyć, by je przejąć - tych cech można się było wyuczyć, lecz przychodziło to w pocie czoła. Podniosła na Malgrana zaskoczony wzrok, kiedy tak bezinteresownie zasłonił ją przed gniewem polimorfa. Niewiele miała czasu, by rozwodzić się nad tym, jaki miał w takim zagraniu interes. Zakryła głowę rękami, kuląc się lękliwie przed nadlatującym pociskiem, w którym rażąca w oczy biel raz po raz krajała atramentową otoczkę. Kogita stęknęła cichutko, kiedy wypaczone zaklęcie łupnęło w drzewo. Strach szybko został wykorzeniony przez mocną nutę zachwytu na widok tysięcy iskierek, opadających na ziemię równie leniwie, co wczesny śnieg. Lisica nie powstrzymała się od wyciągnięcia dłoni i niewinnego szturchnięcia świecącej cząsteczki. Były takie ładne... di Ardo nie przestawał zaskakiwać. Co za "raban" miał na myśli? Cokolwiek wyciągnął w tamtej chwili z kieszeni nie oddziaływało jedynie na Malgrana. Pod Kogitą ugięły się kolana, czuła się, jakby opuściły ją wszelkie siły witalne i magiczne, pozostawiając wyzutą, jeszcze żyjącą skorupę. Oparła dłonie na zmartwiałej ziemi, obawiała się, że nie wytrzyma już dłużej niż kilka sekund, że po prostu upadnie. Opuściła głowę, gotowa boleśnie pocałować ziemię. Kiedy zagadkowy przedmiot ponownie zniknął w kieszeni polimorfa, Kogity nie było stać na wysłuchanie tego, co mówi, ani przepełnionych niezrozumieniem odpowiedzi Malgrana. Istniało tylko i wyłącznie przytłaczające otępienie, któremu nie potrafiła się oprzeć. Dość bezrozumnie wpatrywała się w piaszczystą przestrzeń przed sobą, głosy były nienaturalnie przytłumione. Wszystko jakby bez sensu... Podniosła na elfa zmęczony wzrok, gdy ten delikatnym potrząśnięciem przywrócił ją do rzeczywistości. Chętnie przyjęła jego pomoc, by podnieść się z klęczek. Z mocno przekrzywionym na bok uchem chwyciła szpiczasty rękaw i podciągnęła go wyżej.* Mnie nie pytaj, nie słyszałam co mówił... Co to było, to co wyciągnął? Skąd to miał? *Dopytywała się uparcie, chyba liczyła, iż Malgran wyciągnie odpowiedzi z rękawa. Popatrzyła na boki podejrzliwie, jakby świat nagle stał się wrogiem.* Chodźmy stąd... Muszę się wykąpać...
OdpowiedzUsuń*Droga dłużyła się potwornie. Kogita niejednokrotnie zachwiała się mocno, a Malgran miał wtenczas okazję, by ponownie roztoczyć nad nią chwilową opiekę. Stanąwszy nareszcie na progu tylnego wejścia do tawerny, lisica zerknęła na elfa, niby to coś oceniając, po czym kilkukrotnie skinęła na niego palcem. Wyraźnie chciała, by ździebko się pochylił, bo w końcu był osobnikiem wysokim. I tak musiała wspiąć się na palce, żeby... pocałować go. W policzek. Tak po prostu.* Dziękuję. *Zdobyła się na psotny uśmiech, szczerze rozbawiona faktem, że ponownie udało jej się zaskoczyć wielkiego, killinthorskiego dyplomatę...
UsuńKażde z nich miało swój własny plan na odreagowanie wydarzeń dzisiejszego dnia. Może Malgran faktycznie zamierzał nieco podkolorować swój nastrój solidną dawką alkoholu, a może w planach miał podzielenie się informacjami z Eldarem. Nie bardzo to obchodziło Kogitę. Czekała dostatecznie długo, by móc zmyć z siebie brud trudów i nie zamierzała zwlekać z zanurzeniem się w gorącej kąpieli dłużej, niż to naprawdę konieczne, czyli tyle, ile zajmuje zdjęcie ubrań. Przerzuciła sukienkę przez ramę parawanu, po czym zniknęła na długie godziny w wypełnionej wrzątkiem i różnymi olejkami wannie...
Podobał jej się waniliowy zapach nawilżającego ekstraktu, który zapamiętale wcierała w skórę. Siedziała przy toaletce, kilka buteleczek z wonnościami stało na blacie, lecz nie tak wiele, jak u Lory. Lisica skubnęła niesforny, lekko skręcony kosmyk sterczący koło ucha. Prychnęła do własnego odbicia w lustrze, którego ramę oświetlało dziesięć błędnych ogników. Nie tak łatwo zapanować nad niewysuszonymi zaklęciem włosami. Co za los... Obejrzała się na drzwi, gdy usłyszała pukanie. Zerknęła przezornie w stronę okna, na dawno już zakryte atramentem niebo. Kto składa wizyty o tej porze? Może Lora, bo przeszły jej nerwy i chce posłuchać znowu o Trizon lub pożyczyć parę kosmetyków... Podniosła się z wyściełanego atłasem taboretu, ścisnęła mocniej pas jedwabnego szlafroka i dość nieśpiesznie podeszła do drzwi.* Ile razy mówiłam, że skończył mi się ten balsam o zapachu narcy-... Malgran? No chyba bogowie Cię opuścili, jeśli myślisz, że będę z Tobą piła po nocy! *Zmarszczyła delikatnie brwi i szczelniej opatuliła się cienkim materiałem szlafroka... Z wnętrza pokoju Trizonki wydobywała się cała gama pobudzających wyobraźnię zapachów, lecz nie były to kadzidełka. Sama kwatera mocno kontrastowała się ze spartańskim wystrojem pozostałych lokali - na podłodze prócz dywanu pełno było opatrzonych frędzelkami mniejszych i większych poduszek, tu i ówdzie z sufitu zwieszał się pas materiału luźno przerzuconego między belkami nośnymi, w kącie pomieszczenia girlandą zwieszała się jakaś roślina o gwieździstych liściach. W głębi, pod samym oknem stało łóżko opatrzone na rogach niewielkimi, skręcanymi kolumienkami i zasłonięte półprzezroczystymi zasłonami z lekko bordowego materiału.* No mów o co chodzi, bo przeciąg robisz i mi trochę zimno, wiesz...?
*Nawet zawodowy trefniś mógłby poczuć się gorszy, gdyby zobaczył, w jak wielkim stopniu Kogita potrafi manipulować własną mimiką. W miarę unoszenia się jednej brwi, tak druga sukcesywnie uciekała do dołu, kiedy elf wyskoczył z przemyśleniami na temat zmian szybkości zapadania mroku w stosunku do następujących po sobie pór roku. Następnie szpiczaste uszy strzeliły do pionu, a modre ślepka otworzyły się szerzej w głębokim zdziwieniu, bo podarowany kwiat niemal wylądował na jej twarzy. Przyjęła dar, zaciskając oczy i kaszląc z zacięciem próbowała strzepnąć z siebie skrzący się srebrem pyłek.* No niech Ci będzie, wchodź. *Usunęła się na bok, wpuszczając do pokoju niezapowiedzianego gościa. Obserwowała go kilka chwil, może nawet nieco podejrzliwie. Chodził po jej pokoju, jak po muzeum, ale chód miał inny. Troszkę swobodniejszy, odrobinę pozbawiony pewnej dozy dystyngowania, którą zdradzał codziennie. Ktoś inny nie zwróciłby na to nawet uwagi, lecz nie osoba, która faktycznie bywała na salonach i z etykietą była za pan brat. Przeszła na bok pokoju, gdzie obok zakrytego parawanem kącika łazienkowego na rzeźbionych, lwich łapkach stała zgrabna szafa z ciemnego drewna. Lisica zadarła głowę, wpatrując się w wystający rąbek obleczonego w materiał pudełka. Obróciwszy się do Malgrana, wskazała ów pakunek.* Wyższy jesteś. Możesz to zdjąć? *Odsunęła się na bok, by zrobić miejsce profesjonaliście. W Trizon zauważyła, iż mężczyźni lubią czuć się potrzebni, niezastąpieni w kwestiach czasem prozaicznych, a ten dziwaczny instynkt nasilał się pod wpływem alkoholu. Poza tym stwierdziła, że nie będzie wspinać się na taboret w szlafroku - jeśliby spadła, świeciłaby wszystkim. W międzyczasie zadbała o podarowaną różę, wkładając ją do kryształowego wazonika, który wcześniej pełnił jedynie funkcję dekoracyjną. Wzięła do ręki butelkę wina, ze stukotem paznokci obróciła ją do ogników okalających lustro przy toaletce i po cichu przeczytała nazwę trunku. Parsknęła nie tak dyskretnie, jak zamierzała, po czym uśmiechnęła się pobłażliwie.* Santorin Ci to polecił, prawda? Nie wykręcaj się, widać od razu... Lepiej otwórz butelkę, bo nie zamierzam szarpać się z korkiem i robić z siebie pośmiewiska. *Zdjęte przez Malgrana pudełko opatrzone wytłaczanym herbem postawiła na toaletce tuż obok kosmetyków i ostrożnie otworzyła. W magicznym świetle rozbłysły kolorowe szkiełka wprawione w cztery kielichy niczym w witraże, układając się w tematyczne mozaiki inspirowane żywiołami. Dla siebie wystawiła ognisty, dla elfa ten przyozdobiony roślinnymi motywami.*
OdpowiedzUsuń*Przyniesione przez Malgrana wino miało lekko malinowy kolor, pachniało intensywnie, jakby ktoś zmieszał ze sobą owoce leśne oraz kwiaty, a w smaku, choć delikatnym, dało się wyczuć osobliwą nutę. Trudno było ją opisać, ponieważ stanowiła esencję napoju, lecz najbliżej - paradoksalnie również najdalej - było jej do mięty z cukrem, dodatkowo zalanej spirytusem. To właśnie ten dziwny, obcy sens upajał zmysły.* Wiele można zarzucić tej budzie, ale jeżeli chodzi o alkohole to nie ma się do czego przyczepić. *Stwierdziła, przez pomarańczowy odłamek zawarty w kielichu oglądając wino. Wylegiwała się na łóżku i lekko machała nogami. Uważała, by nie zadrzeć wyżej rąbka szlafroka, lecz wcale nie zwracała uwagi na fakt, iż z powodu obecnej pozycji Malgran może mieć niemal pełen wgląd w jej biust.* W Trizon zdarzało mi się bywać na przyjęciach dyplomatycznych, wiesz? Niby znamienici goście, sama śmietanka i jedynie osoby, które warto znać, ale nikt, powtarzam NIKT nie potrafił właściwie dobrać trunków do posiłków. Za mocne, za słabe albo całkowicie nie do przełknięcia. Pamiętam pewien incydent, kiedy dhakijski ambasador upił się, ponieważ służba pomyliła alkohole. Stanął na środku sali balowej, a akurat rozpoczęły się tańce, i krzyczał: "Mooja będziesz, piękna, bom od Twoich cyców jak antałki z piwem wzroku oderwać nie mogę!" - jak się okazało później, adresatką miała być pewna baronowa Ohne-Blanc, lecz ambasadorowi obraz przed oczyma pływał i wyznanie popłynęło do rzeźby bazyliszka. Większość członków jego świty wyglądało, jakby mieli zemdleć bądź zapaść się pod ziemię. Kilku co ruchliwszych doskoczyło do ambasadora, złapali go za ramiona i próbowali ściągnąć z widoku, ponieważ zaczął uskuteczniać samotne, komiczne tańce ku uciesze zebranych. Awanturował się, że on demonstruje taniec godowy zwierza, którego upolował miesiąc temu, i mają mu nie przeszkadzać. Na salonach mówiono o tym miesiącami... A Ty? Podzielisz się jakąś ciekawą opowieścią? Na pewno znasz parę! *Zamieszała winem w kielichu, po czym oparła policzek na piąstce. Oczy jej się śmiały, buzię zabarwił ledwie dostrzegalny rumieniec. Chytry uśmieszek zdradzał, iż nie odpuści Malgranowi dopóki, dopóty i on nie opowie czegoś ciekawego.*
UsuńAtrox. *Ledwo dostrzegalnie skinął głową, uścisnąwszy prawicę elfa w tym samym czasie. Źrenice demona rozszerzyły się niemal do maksymalnych rozmiarów, wyłapując skąpe resztki nocnego światła, by móc dojrzeć w pełni osobę Malgrana. W czerni niejako podkreślającej złoto-srebrzysty zarys łańcuszka przestał wyglądać na pierwszego-lepszego prostaczka, jednak w paskudny sposób zlewał się z półmrokiem późnej godziny. Spojrzał na Eldara, który choć odznaczał się smoczą tytanicznością, ślepia miał całkiem wesołe. Tylko czy i usposobienie miał równie gołębie? Mimo to Atrox uśmiechnął się pod nosem na propozycję pokera. Jak powszechnie wiadomo, demony ubóstwiają gry, czy to chodzi o igranie z ludźmi czy też o gierki w znaczeniu dosłownym: szachy, warcaby, zgaduj-zgadule, kości, wszelkiej maści karcianki oraz zabawy tak kuriozalne, jak na przykład wyciąganie kolorowych patyczków z rozrzuconej na stole sterty w taki sposób, by nie poruszyć innych. O tym, że Atrox całkiem nieźle radzi sobie w swojej... przywarze... karciany żółtodziób miał się dopiero przekonać. Okrążył Eldara i siadł na wskazanym przez Malgrana miejscu. Oparł łokcie o blat tworu, który nie był ani pniem ani stołem.* Źle mnie zrozumiałeś. Oczywiście, że widziałem smoka. Jestem demonem, jak mógłbym nie widzieć? Spotkałem nawet Szkieletora i Skelegona. Chodziło mi raczej o postać Eldara. W tych stronach przeważnie widuje się Drakonautów, a ci z tego co wiem biegają w ludzkich skórach. Smok w takiej krasie to, powiedziałbym, że rzadkość. *Przyjął przydzielony mu kubek wypełniony złocistym piwem, którego pianka w obecnym półmroku miała kolor niebieskoszary. Rytmicznie stukał pazurami w ścianki naczynia, wodząc wzrokiem od Malgrana do Eldara, zastanawiając się nad ich dość niecodziennym zachowaniem. Od zawsze, kiedy tylko Atrox miał okazję gościć na powierzchni, ludzie bardzo dystansowali się od jego osoby. Z resztą nie tylko ludzie, bo inne rasy też. Spoglądali na jego demoniczne znamiona, po czym spuszczali głowy i uchodzili na boki. Czasami zdarzało się, iż jeden z drugim coś szemrał pod nosem. Za to ci dwaj zachowywali taką swobodę, aż było to nienaturalne i intrygujące. Atrox pociągnął dłuższy łyk piwa, które do najgorszych nie należało, ale też nie zwalało z nóg w ekstazie kupków smakowych, po czym oparł głowę na pięści i zasłuchał się w paplaninę smoka. Wojowie z północy tak daleko na południu? Przeca tresowane wilki nie tkną jagnięcia bez pozwolenia! Naprawdę, z Eldara to taka krwiożercza bestyja... Demon zerknął na Malgrana, kiedy po raz kolejny kilka kart upadło na blat podczas tasowania. Przypadek? Brak wprawy? Wyciągnął rękę, wyraźnie domagając się oddania talii. Mieszanie kart szło mu znacznie żwawiej. W normalnym tasowaniu karty nie wypadały mu z ręki i nie obracały się. Podczas mieszania dwóch kupek nie strzelały na boki, chociaż długie paznokcie powinny mu przy tym przeszkadzać. Po rozdaniu kart zajął się grą, skoro to Malgran wziął na siebie tłumaczenie zasad pokera.*
OdpowiedzUsuńNie tyle podróżuję z Lorettą, co ją praktycznie wychowuję, bo takie są warunki umowy. *Ułożył karty, staranie grupując kolory i figury. Odrzucił trzy i tyle samo dobrał z talii. Nie dał po sobie poznać, czy trafił dobrze, czy źle.* To babka Loretty podpisała ze mną kontrakt. Jej dusza w zamian za wżenienie wnuczki do ważniejszej politycznie rodziny. Kontrakt kończy się wraz z poczęciem dziecka. Życie za życie, klasyczna wymiana. *Rzucił na blat małego strita i odczekał, aż Malgran rozda ponownie. W międzyczasie pociągnął łyk piwa. Zgarnął swój przydział kart, ocenił figury, znowu odrzucił i dobrał trzy.* Pod opiekę dostałem dziecko niespełna roczne i od tamtego czasu w mojej intencji jest sprawić, by osiągała jak najwyższe poziomy w poszczególnych sferach życiowych pożądanych przez grupę docelową, czyli wyższą arystokrację. Pilnuję, by wiedziała, w co i na jaką okazję ma się ubrać, ale również dbam o jej edukację, wpajając zasady savoir vivre, znajomość matematyki, języków obcych, geografii, historii, literatury, gry na harfie oraz tańca. Śpiewu oczywiście uczy ją ktoś inny. *Rozłożył na stole fula dam na dziesiątkach i zacisnął mocniej pasek pokrytego ćwiekami karwasza, ponieważ zaczął mu się okręcać na nadgarstku, a tego nie lubił. Popatrzył po zestawach, które skompletowali Eldar oraz Malgran i ocenił je jako mocno średnie. Widać elf uczył, by zostawiać sobie jakiekolwiek zestawy i wymieniać tylko to, co nie pasuje. Atrox uważał to za lekką głupotę, bo im mniej kart dobierasz tym mniejsza szansa na trafienie czegoś konkretnego... Zgarnął talię i potasował ją równie szybko, co rozdał. Tym razem dobrał dwie karty.* Mój długotrwały kontrakt całkiem niedługo dobiegnie końca. Za tydzień Loretta bierze ślub, więc jak tylko zjawi się tutaj jej narzeczony zostanę zwolniony z obowiązków. Kwestia poczęcia dziedzica jest już poza listą moich zmartwień, bo ktoś inny zadba o to, by młodym... ekhem, "wyszło"... za pierwszym podejściem. Wtedy pozostanie tylko zbieranie owoców. Stara Fleront sądziła, że przechytrzy mojego Przełożonego: wspaniałomyślnie odda życie, demon się zadowoli tym ochłapem, a jej rodzina będzie czerpać profity przez pokolenia. Loretta już przesiąknęła demoniczną aurą i będzie się to ciągnęło za Flerontami i Reddilami przez następne generacje. Czy taka odpowiedź zaspokoiła Twój głód wiedzy, Malgranie? *Zaprezentował ironiczną karetę, bo dziewiątek i zajął się dopijaniem kolejki piwa. Trudno grało się w pokera z Atroxem. Nie dawał początkującemu Eldarowi taryfy ulgowej celowo albo już takie było jego demonie szczęście. Wytrząsnął resztki piwa na ziemię, mamrocząc pod nosem coś o niedowidzeniu, po czym postawił kubek do góry dnem i prostym machnięciem dłoni zapalił nad nim mały płomyczek, którego czarno-szkarłatne wstęgi rzucały lekko czerwonawe światło. Nie odrywając wzroku od otrzymanych kart, poruszył zastanawiającą go kwestię.* Ludzie nie przepadają za moim towarzystwem, ale Wam to nie przeszkadza. Ciekawym, dlaczego...?
Usuń*Lekko machała głową i kręciła wisiorkiem na szyi. Zapatrzona w zawartość kieliszka, próbowała sobie wyobrazić przedstawiony przez Malgrana krajobraz, w którym wszystko jest białe, bladoniebieskawe czapy lodowców wyznaczają granicę świata i nagle w cały ten czysty bezmiar wcina się soczysta zieleń egzotycznych lasów. Wygląd nowego gatunku kota nie zdziwił jej tak bardzo, jak powinien w założeniu Malgrana - wiedziała o istnieniu podobnego drapieżnika, zwalistego osobnika, pokrytego pomarańczowym futrem w czarne paski. Podobno każdy taki kot ma inną maskę na pysku. Zaważywszy na ich ilość, na mnogość kombinacji... zadziwiające, czyż nie? Zmarszczyła delikatnie brwi na dźwięki nazwy "Asean Tholypsis" oraz opisu jej właściwości. Po tej stronie świata większość magów posiadała podobną roślinkę, lecz nie wytwarzającą eter, a magazynującą go. Tylko jak się nazywała...? Otrząsnęła się raptownie, jakby wracając do rzeczywistości i odkładając na bok pogoń za mianem ziela.* Nie, dziękuję, nie jestem głodna. Chyba, że Ty coś chcesz... Przykro mi, ale muszę Ci na chwilę przerwać, skoro już jesteśmy w temacie wysp... Kiedy Nissare pokazywała Wam mapę świata, na pewno zauważyłeś, że Cheron oraz Trizon też leżą nad wodą. To Ocean Południowy. Na tymże oceanie znajduje się wyspa, do której brzegów od wielu, wielu lat nie przybił żaden statek, ponieważ są one niszczone przez zagadkowe siły. Czy są to czary? Pewnie tak, gdyż teraz mieszka tam wielu magów o poglądach dość radykalnych, ale mniejsza o to... Wieść głosi, że właśnie na tej wyspie egzystowało niegdyś pewne stworzenie. Sławetny Kamień Filozoficzny pozwala zamienić kamień w złoto. Tamta istota potrafiła czynić prawdziwe cuda, na przykład przekształcić wodę w stalowy miecz, drobinę piasku w drzewo, a nawet zwykłą filiżankę w zwierzę. Pokazała ludziom, jak skupić eter do postaci krystalicznej - taki twór nie tyle wydzielał energię, co pobierał ją z powietrza i im więcej jej gromadził, tym bardziej się rozrastał. Ciekawe, prawda? Nie podlewasz, nie nawozisz, a samo sobie rośnie i tylko przerabiasz na coś ułamany kawałek wedle upodobania. Czy sama istota NAPRAWDĘ istniała to nie wiem. Osobiście wątpię, bo jakoś nie potrafię sobie wyobrazić bytu, który mógłby wszystko, to absurdalne. Ale krystaliczna "roślinka" magazynująca eter rzeczywiście istnieje. Może nie jest popularna - w sensie ogólnodostępna - bo magowie bardzo łakomym okiem patrzą każdy egzemplarz. *Przerwała na chwilkę, by wziąć niewielki łyczek wina, po czym popukała się palcem w brodę.* Nie wiem, czy Cahir nie miał jednej sadzonki - kilka razy widziałam, jak pogryzał kryształowe laseczki. Cholera, jakie to trzeba mieć zęby, żeby to chrupać?! Wracając do tematu... TAKI "kwiatuszek" by się przydał tej Waszej Ae-... Aear-... Aeaerlin! *Wydusiła wreszcie, niemal wypluwając z siebie to imię, chociaż nie do końca poprawnie. Być może była to wina alkoholu, a może po prostu killinthorskie imiona były dla Kogity niczym łamańce językowe. Żeby odwrócić uwagę od słownej gafy, wykonała oszczędny, acz ponaglający ruch dłonią.* To co dalej działo się w tej dżungli?
OdpowiedzUsuń*Diter przyjął żyroskop z powrotem. Krytycznie patrzył na powgniataną część silnika i drapał się za uchem jednocześnie. Westchnął ze świstem, bo szczerze wątpił czy ustrojstwo będzie działać. Obrócił okrągłą konstrukcję z wystającą siecią powykręcanych kabelków i rurek.* Tia, po krzyku... Tylko powiedz mi, czemu mam ochotę robić w portki na samą myśl, że mam sprawdzać czy żyroskop działa? Jak wybuchnie to urwie mi rękę, a ja ją lubię, wiesz? I zwykłą i tę fajniejszą metalową. Przywiązałem się i te sprawy... Meka? Nie zechciałbyś może...? *Konspiracyjnie przysunął się do elfa i wyciągnął ku niemu piłkowate urządzenie, ale on odmówił kategorycznie, po czym zajął się wycieraniem swoich gogli w rękaw. To bezlitosne "NIE" sprawiło, że Diterowi ręce opadły. Przestał się podejrzanie uśmiechać. Nieszczęśliwy popatrzył na żyroskop jak na bombę, która miała zaraz wybuchnąć.* To może będziemy ciągnąć losy...? *Rzucił z nadzieją i zagryzł mocniej wykałaczkę, cały czas tkwiącą w kąciku ust. Nagle ktoś rzucił gniewnym "Spieprzyłeś Diderot!". Nawet Meka wykazał JAKIŚ zalążek zainteresowania albo z przyzwyczajenia po prostu obejrzał się za siebie. Ku męskiemu zgromadzeniu zmierzała kobieta. Poruszała się o kulach, bo lewą nogę miała w całości obandażowaną. Zadziwiająco szybko jak na swój obecny stan znalazła się koło Ditera i wyrwała mu z ręki popsuty żyroskop. Też była castanem. Miała rogi w kształcie półksiężyców, urodziwą buzię z wyraźnie zaznaczonymi ustami i dużymi, migdałowymi oczami w kolorze toffi. Burza falowanych włosów w odcieniu miodu była chyba niemożliwa do ogarnięcia. Ciało miała szczupłe, a walory niczego sobie. Teraz, kiedy obok Ditera stanęła druga przedstawicielka jego rasy, można było stwierdzić, iż castanowie genetycznie są niżsi i szczuplejsi od ludzi, rogaci i mają chyba zakodowaną oszczędność wydatków na odzież. O ile Diderot prezentował się w portkach, pasie z narzędziami i butach co JESZCZE można było przeboleć, bo być może mechanizmy uniemożliwiały mu noszenie koszul, to castanka miała na sobie jeszcze mniej. To, co z założenia miało być spodniami, kończyło się ledwo-ledwo za tyłkiem. Bluzki ewidentnie były passe, gdyż zamiast jako takiej nosiła jeden pas materiału, krzyżujący się na piersiach i owiązujący szyję. Słowem, zakrywał niezbędne minimum. Wizerunek absurdalnie ustrojonej castanki burzył plaster na grzbiecie nosa, obandażowane ramię i cała masa sińców oraz zadrapań. Najwyraźniej niedawno miała poważniejszy wypadek.* Oho, przylazła wiedźma-Tsuza... *Warknął Diter na dzień dobry, a rzekoma Tsuza obrzuciła go spojrzeniem tak nieprzyjemnym, że szok.* Ja przynajmniej umiem naprawiać urządzenia i nie oddaję do użytku takiego złomu! Dlaczego tutejszy kapitan jeszcze trzyma cię na pokładzie to nie wiem! *Odgryzła się i bez mała wbiła popsuty żyroskop w klatę Ditera. Parka wyraźnie się nie znosiła. Castan nie zamierzał być Tsuzie dłużny obelgę i całkiem udanie ją sparodiował.* Ja przynajmniej umiem pilotować statek i nie zaniedbuję jego przeglądu! Talezar trzyma cię na pokładzie chyba dla ładnego tyłka! *Tsuza zapowietrzyła się głośno, po czym nagła bladość stopniowo zaczęła przechodzić w purpurę.*
OdpowiedzUsuń*Meka przejechał dłonią po twarzy w nędznej imitacji załamania nerwowego, chociaż pewnie nawet nie wiedział co to jest.* Tsuza jest inżynierem na Śmiałku, statku innego Drakonauty. Niedawno jednostka uległa zniszczeniu. Ponieważ Legat był najbliżej, pani kapitan nakazała zabrać Tsuzę i Iro Talezara. Obecnie mieszkają tutaj. Talezar przeważnie jest w terenie i, jako że nie ma uprawnień, zostawił Nissare doprowadzenie Tsuzy do stanu użyteczności. Właśnie jest na etapie przejściowym. *Wyjaśnił sucho wielkolud, bo zauważył dezorientację u Malgrana i Eldara. Mówiąc o "stanie użyteczności" wskazał obandażowaną nogę castanki. Tam, gdzie powinny być palce coś lśniło. Też miała metalową protezę. Tylko co Meka miał na myśli przez ten etap przejściowy...? Nagłe pojawienie się Nissare zakończyło całe przedstawienie. Drakonautka z gniewem na umalowanej twarzy wskazała castankę narzędziem nieznanego zastosowania.* Tsuza, won mi stąd! Jeszcze raz zobaczę Cię łażącą po statku, a osobiście dopilnuję żebyś z wyra już nigdy nie wstała. Pojmij w końcu, że ciało wciąż przyzwyczaja się do sztucznej kończyny, której wciąż nie skończyłam, i nie wolno Ci podejmować żadnej aktywności fizycznej. Jazda do sekcji medycznej, ale już! *Tsuza najpierw skurczyła się w sobie i dość szybko ruszyła na poszukiwanie schodów prowadzących do platformy transportowej. Jej mina skruszonego szczenięcia napawała Ditera wyższością, którą Nissare ukróciła BARDZO szybko. Wepchnęła mu w ręce mu w ręce niewielką tubę. Jak się okazało po odkręceniu i wydobyciu zawartości, były tam dość dokładne szkice maszyny teleportującej.* Zostaw ten żyroskop, do cholery ciężkiej, i zabierz się za kształtowanie elementów. Piec hutniczy masz już rozgrzany, szklarski też. Meka, Ty już swoje wytyczne dostałeś, więc nie wiem co tutaj jeszcze robisz. XaXa ma nakazane podprowadzić Legata w lepsze miejsce i później przyjść pomóc przy pracach precyzyjnych. Do roboty, obaj. *Popatrzyła surowo po inżynierach: Meka skinął bezbarwnie głową i odszedł, by wziąć windę na poziom maszynowni, a Diter wyszczerzył się z zapałem w oczach, po czym pobiegł między hałdy po więcej materiałów. Nissare westchnęła głośno.* Skaranie boskie z nimi. Co to, wracamy? Czy może Malgran ma ochotę chwilę pilotować statek? *Mimo całkiem luźno rzuconej propozycji, miała w oczach coś co sugerowało, iż z jakiegoś powodu jest zła.*
UsuńSkelegon i Szkieletor wyglądają mniej więcej tak samo, ale powstają w różny sposób. Jak sama nazwa wskazuje, są to szkielety i - nie ukrywając - smocze. Szkieletor powstaje, gdy kości opęta duch. Nie koniecznie musi to być smocza dusza, równie dobrze nadaje się inna zjawa. Wystarczy, że będzie miała wystarczająco dużo siły, by poruszać konstrukcją. Skelegon z kolei to szkielet ożywiony zaklęciem. Taka... wielka marionetka, w najprostszym tłumaczeniu. Jeżeli się przypatrzeć, można dostrzec kierujące nim wstęgi magii. Z doświadczenia dodam, iż Skelegon jest groźniejszym przeciwnikiem. Kiedy Szkieletorowi odrąbiesz kończynę, wypada ona z gry. Temu drugiemu, gdy coś odetniesz, nie ważne czy to żuchwa bądź kawałek ogona, choćby miało to skakać albo pełzać, będzie próbowało Cię zabić. Nie wspominając o tym, że jeśli mag jest zdolny, może spróbować złożyć smoka z powrotem w całość. *Wytłumaczył Eldarowi w przerwie między rozgrywkami. Zapamiętale tasował karty, ani myśląc przerywać rozmówcom ich krótką, dość zabawną wymianę zdań. Czyżby smok był aż takim domatorem, jak twierdził Malgran wymawiając mu pewne braki w obcowaniu z ludźmi? Demon nie pił do tego. Uważał, iż każdy ma swoje wady, swoje małe fetysze, a takowym fetyszem Eldara najwyraźniej było siedzenie w jednym miejscu. Cóż złego jest w trzymaniu się blisko domu i wszystkiego co znajome? Kącik ust Atroxa uciekł do tyłu, kiedy uświadomił sobie z pewną boleścią, że on sam nie ma domu. Nędznie chwilowe imitacje, jakich ma pełno wraz z kontraktami, to jednak nie to samo, co - tak zwany - własny kąt, miejsce, do którego się wraca. Za życia dostał od państwa kawałek ziemi, na której znajdował się niewielki dworek oraz przyległa do niego mała wieś, lecz nie bywał tam tak często, jak powinien. Wiecznie w polu, wiecznie w podróży. Domem stała się nie posiadłość, a namiot. Rodzinę zastąpili żołnierze, niektórzy z nich z czasem stali się przyjaciółmi. Wyłożywszy na stół trzy asy, waleta i dziesiątkę, miał wrażenie, że znów jest w rozbitym na noc obozie, że znów siedzi przy pierwszym lepszym głazie i gra w karty z kamratami. Zamiast Malgrana siedział Fugil - kruczowłosy elf, któremu brakowało pół ucha i który wywijał nożami lepiej, niż nie jeden gildyjny łotrzyk. Przy każdej okazji szastał na lewo i prawo irytującymi komentarzami. Eldara zastąpił Gideon - barczysty mąż w czasie wędrówek był równie zaangażowany w życie, co juczny muł, ale w walce przejawiał temperament równie ognisty, co jego irokez. Brakowało jedynie Cyryla, maga ognia, którego buźka bez skazy nakazywała wątpić, czy rzeczywiście jest mężczyzną. Westchnienie tęsknoty do przeszłości uwięzło demonowi w gardle, gdy posłyszał, iż Malgran i Eldar pochodzą z Killinthoru. Zacisnął usta, aż zbielały. Dawno, dawno temu był w tym kraju. Jak raz wspomnienia przyjaciół zastąpiły widma dużo gorszych wydarzeń, strasznych wydarzeń, których konsekwencje były jeszcze potworniejsze i poniekąd ukształtowały przyszłość Atroxa - skazały na dolę demona. Ocknął się dopiero, gdy uświadomił sobie, że pozostali czekają, aż pokaże swoje karty. Wystawił dużego strita.*
OdpowiedzUsuńFaktycznie, dużo czasu poświęciłem Loretcie, ale moja obecność nie wpłynęła na jej fizjologię, jeżeli to masz na myśli, Malgranie. Wychował ją demon, więc sama wykształciła w sobie przekonanie, iż demon jako taki wcale nie musi być zły. Ów przeświadczenie przekaże swoim dzieciom, a one kolejnym. Z pokolenia na pokolenie wśród Reddilów zacznie szerzyć się pociąg ku Złu, że tak to nazwę. Zacznie się niewinnie, przez zwykłą ciekawość. Wbrew pozorom nie trzeba magii ani specjalnych rytuałów, by przyzwać mniejszego Diablika. Później odkryją, że demon zrobi dosłownie wszystko, gdyż nie oprze się nagrodzie. Za jakieś trzy-cztery generacje posiadanie piekielnego sługi stanie się u Reddilów modne. Ostatecznie dojdzie do konfliktu wewnętrznego, pewnikiem rozejdzie się o stanowisko głowy rodu - "Mam demona, mam siłę. Ale żeby przejąć władzę, potrzebuję czegoś potężniejszego". Im silniejszy demon, tym zapłata musi być proporcjonalnie bardziej atrakcyjna, a dusza zawsze jest w cenie. Koniec końców Reddilowie wykończą się sami, a mój Przełożony zyska całkiem sporo Zasobów. Znając los, niektórzy Reddilowie zostaną poddani Obróbce. A nóż z jakiegoś da się zrobić Nefilim...? *Po kolejnej rączce, Atrox lekkim uśmiechem skwitował narzekanie Eldara na kolejną przegraną. Jak to mówią, kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęście w miłości. Zmierzył smoka nieprzyjemnym wzrokiem, lecz nie w złym znaczeniu tego gestu. Brunatnoskrzydły wcale nie prezentował się tak straszliwie. Pióra łagodziły efekt potwora. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo pomylił się z mianem "sympatyczny"...* Nie zawsze miałem "straszną gębę", wiesz? Kobiety mówiły mi, że jestem przystojny. Pytały nawet, co ktoś taki, jak ja, robi w armii. Rzekomo "strasznie" zacząłem wyglądać, kiedy od patrzenia na śnieg zbielały mi tęczówki. *Potasował i rozdał jeszcze raz. Oceniał, co zostawić, ostatecznie postanowił wyrzucić aż cztery karty.* Teraz tak myślę... Niby po każdym kontrakcie przysługuje mi rok przerwy, aby ludzie zapomnieli o mojej osobie, lecz do tej pory nigdy z tego nie korzystałem, zawsze brałem kolejne zlecenie. Ponieważ już jestem na powierzchni, ludzie nie muszą mnie przyzywać... W sumie to mogę tu trochę zostać. Na wsi zawsze znajdzie się jakaś drobnica, a chłopi uwielbiają życzyć sąsiadowi za miedzą czegoś złego. Później spróbuję odzyskać mój stary pancerz i broń, chociaż najbardziej zależy mi właśnie na mieczu, bo mam do niego wielki sentyment. Podobno Lilancor jest eksponatem w kohirskim muzeum, ale najpierw muszę się dowiedzieć, gdzie to w ogóle jest. *Pomasował podbródek. Nazwa oręża zabrzmiała znajomo dla elfa i smoka. W Muzeum Historii w Kohirze znajdował się miecz, na którym w starodawnym języku wyryto "Lilancor". Artefakt ten niczym nie różniłby się od innych z tego okresu, gdyby nie jego tajemnicze właściwości, nad którymi nadal głowili się uczeni. Był on bowiem wciąż ostry, jak brzytwa, nie tknięty rdzą i wykuty z metalu, który po uderzeniu weń wydawał z siebie czysty, dzwoniący dźwięk. Po dziś dzień ni gnomy, ni krasnoludy nie potrafiły wyjaśnić co to za stal. Nad mieczem ręce załamywali również ci mistrzowie, którzy opanowali sztukę nadawania broni właściwości magicznych. Nabierali wody w usta, gdy przychodziło im wyjaśniać, jakim cudem orężem można odbijać czary. Artefaktowi, którego zagadka nadal kusiła tęgie umysły kohirskich badaczy, nadano nową nazwę "Łamacz Zaklęć Lilancor". Podobne właściwości przejawiał pancerz znaleziony dziesięć lat później niż miecz, lecz on już nie poruszał tak wyobraźni. Z Lilancorem wiązała się krwawa opowieść, znajdująca swe potwierdzenie w historii Killinthoru, jednak - jak na złość - zawiodła pamięć...*
Usuń*W czasie opowieści o wyprawie po Thylopsis co i rusz polewali sobie wina, więc kiedy Malgran zbliżał się do wielkiego finału Kogita słuchała już tylko końca i początku każdego zdania, zaś "w środku" patrzyła jak wino kołacze się w witrażowym kielichu. Do rzeczywistości przywrócił ją fragment o "Eldarze bogu przestworzy". Oparła głowę na piąstce.* Oj przyznaj się w końcu! Przykro Ci było, że Ciebie, jako Jeźdźca "Eldara-Zbawcy" nijak nie nazwali. Na przykład... "Malgran pędzący z wiatrami". Chociaż nie, to brzmi jakbyś uciekał z bankietu przez problemy gastryczne. *Zrobiła teatralnie przerażoną minę, a uszy opadły jej na boki. Widać było, że ma w tym wprawę. Może w Trizon niejednokrotnie musiała odstawiać podobną szopkę? Skoro elf opowiedział co-nieco o Killnthorze, Lisica zreflektowała się informacjami o Trizon. Z rozmarzeniem na twarzy mówiła o niepowtarzalności tego kraju, gdzie piękno było stawiane ponad wszystkie inne wartości. W stolicy nie ma brzydkich budynków, wszystkie są utrzymywane zgodnie z aktualnymi trendami, a jeżeli nie są "aktualne" to się je modernizuje. Jest pełno altan dostępnych dla każdego, fontann, ekstrawaganckich posągów. Po ulicach chodzą piękni ludzie - żyjący pięknie i dla piękna umierający. Bo piękny jest nie tylko wygląd, który z kolei dyktuje zmieniająca się jak w kalejdoskopie, często dziwaczna moda, ale pięknie też muszą o Tobie mówić inni. W Trizon reputacja jest najważniejsza, a żeby ją zdobyć, trzeba nieustannie uważać. Kogita nazwała to Wielkim Tańcem - wyścigiem o wpływy, pełnym subtelnej przemocy, o obecności której wiedzą wszyscy, lecz sztuka polega na tym, by nie zostawiać śladów swojej ingerencji. Po cóż to wszystko? Dla aprobaty Empressy, kobiety równie przepięknej co niebezpiecznej. Jednym spojrzeniem potrafi zmienić życie człowieka, jednak czy to zła czy dobra zmiana nigdy nie wiadomo. Trizon nie jest potęgą militarną, w zasadzie jego armia jest jedną z najmniejszych na kontynencie. Jego polityka jest dla większości obcokrajowców co najmniej niezrozumiała. Potęgą Trizon jest właśnie Empressa, jej przebiegłość i dar naginania ludzkiej woli. Dezaprobata Empressy jest równa z wyrokiem śmierci nawet dla władcy innego kraju. "Demon, nie kobieta" jak powiedziała kiedyś Lora* ...ale nie popadajmy w wisielczy nastrój. W Trizon jest wiele swobód i uciech, których próżno szukać gdzieś indziej. Jeżeli nie jesteś szlachcicem korzystanie z nich grozi Ci tylko dobrą zabawą. Na przykład... Trzymanie pawi jako zwierzątek domowych, płaszcz z krokodylej skóry, wyścigi gryfów, pielęgnacyjna kąpiel w mleku albo masaż czekoladą. U Was to pewnie dziwactwa, w Trizon usługa. *Później... no cóż. Można powiedzieć, że było za dużo opowieści w zawodach "Czyj kraj jest lepszy", za dużo wina i... za dużo wina. Jedno było pewne - ta noc była wyjątkowa. Kogo obchodziła "romansowa etykieta", z jaką siłą rzeczy miało się do czynienia w Killinthorze, by nie wyjść na dziwaka. Cheron to dokładne przeciwieństwo - jest pełen pasji i temperamentu, energiczny, dziki. Dzisiaj ubarwiła go jeszcze trizońska fantazja.*
OdpowiedzUsuńLeż i nie ruszaj się. *Po chwili drobna dłoń Kogity wylądowała na twarzy Malgrana i wcisnęła mu głowę z powrotem w poduszkę. Lisica dosłownie leżała na nim, miziając go ogonem po nogach. Z wystawionym końcem języka usilnie próbowała rozplątać ich łańcuszki, które po nocnych harcach przedstawiały sobą złoto-srebrno-diamentowy pęk. Włosy miała w takim nieładzie, jakby ją piorun strzelił. Elf z resztą nie był lepszy, co mógł dostrzec w swoim odbiciu w dużych, niebieskich oczach Kogity. Jedyne, co można było robić przy obecnym ograniczeniu ruchów ze względu na nagość, Kogitą na sobie, strasznym kacu i uczuciem "Nocy wszech czasów-pamiętanych-na-chwilę-obecną" to czekać i zastanowić się nad wspomnianymi wcześniej kryteriami.*