WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

niedziela, 13 grudnia 2015

Diabelska opiekunka

Mężczyzna siedzący na koźle niczym nie różnił się od innych Cherończyków. Był to niewysoki człeczyna, nieco otyły i z wiecznie znudzoną mordą, po której od razu dało się poznać tendencję do spożywania znacznych ilości alkoholu. Gdyby się nad tym zastanowić... Widział ktoś NIE pijącego Cherończyka? Albo takiego, co nigdy żonki nie zdradził, nie tańczył albo ma komplet zębów? 
Monotonię podróży, całkowicie wypełnioną klekotem kopyt zwalistego gorgona i skrzypieniem osi wozu, przerwał głuchy łomot spoconej dłoni w płachtę oddzielającą wnętrze wozu i woźnicę.
  - Za trzy kwadranse będziemy na miejscu. - Zawyrokował obwoźny sprzedawca.
Atrox podniósł rękę do twarzy, nieśpiesznie podłubał pazurem w oku, po czym usiadł na dywanie, który kilka godzin wcześniej rozłożył w ramach prowizorycznego posłania. Niemal natychmiast wściekle pomarańczowa kreacja spadła mu na głowę. Zaczął szarpać się z kiecką, co by jej nie podrzeć albo podrzeć w jak najmniejszym stopniu. Później nadleciała podwiązka, którą z głośnym trzaskiem pękających koronek zdarł z rogu. Obrócił się i spiorunował wzrokiem Lorettę Fleront, podopieczną od lat przeszło szesnastu.
  - Pani, nie wypada ciskać bielizną na lewo i prawo.
Ale ona nie słuchała, jak wariatka szalała w swoim kufrze podróżnym i wywalała zeń wszystko: sukienki, halki, majtki, staniki, rękawiczki, a nawet jedwabną maseczkę na twarz rzekomo przydatną przy zasypianiu. W pewnym momencie w kierunku Atroxa poszybował zdobiony perełkami pantofelek, ale chybił celu i wyleciał z powozu. 
  - Boże, nie mam się w co ubrać!
Aż go dreszcz przeszedł, kiedy zaczęła wzywać bóstwa na pomoc. Dziewucha nigdy się nie nauczy, żeby tak nie... bluźnić. Wiele kosztowało go zachowanie profesjonalizmu.
  - Zapewniam Cię, Pani, że masz. Po prostu już dawno byś coś znalazła, gdybyś takiego burdelu nie robiła. Jeszcze coś tutaj zostawisz i ten łachmyta, co nas wiezie, będzie miał dodatkowy towar lub zacznie dopuszczać się różnych perwersji.
Delikatna, nieco pyzata buzia usiana piegami zwróciła się ku niemu. Piwne ślepka zerkały podejrzliwie, a wydęte czerwone usteczka wiele mówiły o nastroju właścicielki. Loretta przekrzywiła blond główkę.
  - Batrox...? Sugerujesz, że jestem głupia?
  - Nie to miałem na myśli... Ehh, zapomnij, Pani, że cokolwiek mówiłem...
Wóz nareszcie stanął. Atrox wyskoczył na wyssane z życiodajnej wilgoci klepisko i dość krytycznie popatrzył na fasadę przybytku, jeżeli w ogóle można to było tak nazwać. Jedna stłuczona latarnia, okiennica wisząca żałośnie na ostatnim zawiasie, a sądząc po plamie na ścianie ktoś się tam przed chwilą wyszczał. Aż stęknął na myśl, jakież to potworności dzieją się wewnątrz gmachu. Tylko i wyłącznie wieczorne ciemności powstrzymywały go przed znokautowaniem domokrążcy oraz pognaniem gorgona w dalszą drogę. W trudem odczytał napis na szyldzie. "Uśmiech Fortuny"? Nosz, kurwa, w którym miejscu?! Wrócił do wozu, gdzie już czekała na niego Loretta . Wcisnęła się w granatową sukienkę z wyszywanym na boku różanym wzorem.  Złapał ją ostrożnie w talii i zestawił na ziemię, jak małe dziecko. Okazały kufer, z którego poupychane naprędce ubrania wystawały niczym pierwsze lepsze szmaty, chwycił za fikuśną rączkę i zarzucił sobie na grzbiet.  
Kiedy przekroczyli próg przybytku, jakiś wieśniak przeleciał im przed nosami, a tuż za nim następny, bo chciał dorwać oponenta. Atrox uniósł wysoko brwi, popatrzył za kmiotkami i doszedł do wniosku, że nawet w jego... ekhem... "ojczyźnie"... nie dzieją się aż tak dantejskie sceny. Kątem oka dostrzegł, iż Loretta drży, więc pochylił się, by szepnąć jej do ucha, bo normalnie nie byłby w stanie przekrzyczeć tego harmideru. 
  - Jeżeli się Panienka boi, możemy ruszyć dalej. Tamten łachmaniarz może jeszcze nie odjechał...
 Zachowanie młódki po raz kolejny udowodniło Atroxowi, jak bardzo pogorszyły się jego umiejętności w kwestii odczytywania myśli nastolatków. 
  - Ahh, popatrz tylko! Jakie to miejsce jest żywe! Ile rozmów, ile muzyki, jakie tłumy! Wspaniałe! Nie to co zamek tatinka! ...Tylko ciekawe jak znajdziemy mojego narzeczonego...?
  - Nie wiem, ale może Pani się rozejrzeć. Tylko, proszę, dyskretnie. Myślę, że nic gorszego niż złapanie dżumy Cię nie spotka.
Nim się spostrzegł, Loretta już gdzieś pociekła. Westchnął z rezygnacją, te nastolatki... Powiódł wzrokiem dookoła. Większość osób w miarę możliwości usuwała się na boki, kiedy szedł do upatrzonego stolika. Postawił kufer podróżny na podłodze, przez oparcie zdezelowanego krzesła przewiesił krótką pelerynę obszytą futerkiem i rozsiadł się wygodnie. Oparłszy łokcie na brudnym blacie, obserwował podopieczną, jak lata od faceta do faceta, przygląda się badawczo, coś tam zagadnie, a jednemu długowłosemu blondynowi niemal zajrzała do talerza. 
  
  - Santi, co mu?
  - Mam nadzieję, że umrze...
  - No właśnie nie wiem, co mu jest, ale wygląda, jakby miał się zesrać ze szczęścia.
Dwójka pracownic z szefem na czele z wytrzeszczonymi oczami przypatrywała się chochlikowi, którego zachowanie znacznie odbiegało od normy: zaciskał pięści pod brodą, usta zassał i trząsł się, jak te maleńkie pieseczki bogatych dam. Maniakalnie się w coś wgapiał i nikt nie wiedział o co chodzi, aż paskuda nie dała upustu emocjom. Złapał brudnymi łapskami wampira za przysłowiowe klapy, po czym zaczął energicznie nim potrząsać.
  - Demon! Jebany demon, krwiaku! To prawdziwy demon! 
  - Impek... powoli...
Chochlik puścił wspólnika i dał koślawego susa z baru. Przemykał między nogami klientów, niczym najprawdziwszy mistrz sztuk szczurzych, aż dotarł w okolice stolika, przy którym siedział rogaty jegomość. Wyjrzał konspiracyjnie zza taboretu. Tak! DEMON! Tchnęło od niego złem na milę! Głowę ułożył na ramionach, chyba drzemał. Na dole mówiło się, że im piekielniak potężniejszy, tym więcej śpi, bo energii potrzebuje. Ta perspektywa podobała się Zgredowi daleko bardziej i nie zamierzał godzić się z opcją zmęczenia bądź znudzenia. Wreszcie na świecie zapanuje właściwy porządek! Pokrzepiony ta myślą podpełzł bliżej i wskoczył na krzesło obok. Miarkował chwilkę, aż podjął decyzję. Wyciągnął łapsko, by dotknąć rogu czy na pewno prawdziwy, a nie dorabiany, bo takie rzeczy na dole też się zdarzały. Wtem zastygł w tej pozycji, kiedy mężczyzna powoli podniósł głowę i zaczął przewiercać konusa wzrokiem. 



tira-owl.deviantart.com
Imię: Atrox
Nazwisko: Balzigeer
Przydomek: Większość ludzi ma problemy z pełnym wymówieniem bądź zapamiętaniem jego miana, więc ktoś wpadł na pomysł, by skrócić je do dźwięcznego "Batrox".
Wiek: Nieznany
Rasa: Demon
Wygląd: Jak na wojownika przystało, kawał zeń chłopa zarówno wzrostem, jak i muskulaturą. Twarz o ostrych rysach zazwyczaj jest zastygła w pokerowym wyrazie, lecz gdy przydarzy mu się uśmiechnąć, pokazuje ostre kły. Niestety, owej wesołości nie podzielają oczy, w których na tle czerni rzekomych białek ogni się czerwono-złota tęczówka z pionową źrenicą. Cechą charakterystyczną są wystające z burzy kruczych włosów pokaźnych rozmiarów, zakrzywione do tyłu rogi. Na jednym z nich tkwi złota klamra z ozdobnymi żłobieniami, nijak pasująca do dyndającego w uchu rubinowego kolczyka na srebrnym łańcuszku. Pierś Atroxa poryta jest drobnymi bliznami, które w zagadkowy sposób układają się w konkretny wzór imitujący kolię. Demony posiadają pewną fanaberię, ludzie mawiają "bzika", na punkcie odzieży w ciemnych barwach i nie ważne, jak bardzo Atrox jest odmienny mentalnie, to zboczenie dopadło i jego. Przeważnie nosi burgundowy kubrak, czarne spodnie, solidne buty z utwardzonej skóry oraz nabite niewielkimi ćwiekami karwasze. W przeciwieństwie do pobratymców nie posiada skrzydeł, ale ostał się sczerniały ogon zakończony subtelnym grotem.
Charakter: Zaskakująco spokojny, zważywszy na jego demoniczne pochodzenie. Cierpliwość, jaką siłą rzeczy musi wykazywać by nie ocipieć w tym padole, uczyniła z niego doskonałego słuchacza, trzeźwego doradcę i ostrożnego łowcę - ci, którzy mieli okazję przebywać w jego towarzystwie dłużej niż kilka godzin, mawiają, iż ma nieco "tatusiowe" podejście. Właśnie te odczucia pozwalają mu wkradać się w łaski innych, ponieważ za metodę manipulacji obrał sobie dawanie ofierze złudnego poczucia bezpieczeństwa, mylące chodzenie na ustępstwa, aby w efekcie końcowym całkowicie znalazła się na jego garnuszku. W ferworze walki wszelkie dobrotliwe gierki odchodzą w zapomnienie, gdyż jego pole widzenia ogranicza się do przeciwnika, któremu nie popuści, choćby miał za nim poleźć na koniec świata. Mimo delikatnego dystansu do ziemskich uciech, grze w kości czy karty nie odmówi. 
Zdolności: Magia ognia nie jest mu obca. Preferuje walkę kontaktową przy pomocy całej gamy broni, którą bez większego wysiłku przywołuje. Jest jednak pewien haczyk - jej wymyślność, a co za tym idzie, skuteczność są w pełni zależne od tego, ile złego ma na sumieniu ten, kto go przywołał. Spora krzepa pozwala Atroxowi podnosić znaczne ciężary. 
Stanowisko: Rzemieślnik, Strażnik.
Historia: Termin "nefilim" to miecz obosieczny - może odnosić się  do pół-anioła z domieszką ludzkiej krwi, ale również do człowieka, który po śmierci stał się demonem ze względu na popełnione okrucieństwa. Czy jest to skaza dla rasy? A może zaszczyt? Bowiem trzeba zdrowo nagrabić sobie, by dostąpić "wywyższenia"... Balzigeer nie urodził się demonem i w przeciwieństwie do większości sobie podobnych, pamięta poprzednie wcielenie. Za życia, o ile można tak powiedzieć, dopuszczał się najgorszych gwałtów, mordów i rabunków, lecz wszystko z rozkazu panujących bądź na hasło urzędników kościelnych. W myśl klasycznego "krzewienia dobra mieczem". Mimo działań w dobrej wierze, los osądził go inaczej... Dzisiaj jest Wasalem, co znaczy mniej więcej tyle, że jest bezpośrednim podwładnym potężniejszego od siebie potwora-arystokraty, narzędziem do spełniania ludzkich zachcianek, aby pan mógł umocnić swą pozycję na arenie politycznych podchodów. Obecnie? Od kilkunastu lat "spełnia się życiowo" w roli opiekuna Loretty Fleront, młodziutkiej szlachcianki, przez której pomysły przyjdzie mu niedługo osiwieć...

wtorek, 9 czerwca 2015

Bańki, lis i zboczeniec

  Tak ciepła noc, jak dzisiejsza, aż prosiła się o spacer późną porą, mimo solennego zakazu Santorina, który niemal każdego gościa opuszczającego tawernę przestrzegał przed ghulami. Ponoć te maszkary odznaczające się niepohamowanym głodem ludzkiego mięsa znalazły sobie gdzieś nieopodal kryjówkę i polowały po zmroku, ale czemu wampir sam nie zabrał się za ich tępienie to pozostawało zagadką. 
  Jak to zawsze w życiu bywa, ktoś się nakazom sprzeciwi. Dwójka zagranicznych gości, pewna swych umiejętności, nie mogła znieść ciągłego traktowania, jakby byli nieporadnymi dziećmi bądź ciemnotami, co nie wiedzą, za który koniec miecza się łapie, i postanowili spędzić trochę czasu na łonie natury. Pobliski bór wydawał się po temu idealny.
  W głowach cherońskiej ludności panował taki sam chaos, jak na ich upstrzonych różnymi śmieciami drogach. Byli zdolni zrobić tysiąc rzeczy na raz - tu pić, tam tańczyć, gdzieś po drodze dać sobie po mordzie i poużalać się na ciężki los - a gdy już osiągali ten pułap, momentalnie wynajdywali następny, jeszcze dzikszy niż poprzedni. Samo patrzenie na tę zgraję wiecznie kipiących energią, wbrew pozorom pogodnych ludzi, gdzie normalny człowiek dawno padłby z wycieńczenia lub wpędził się w alkoholizm, potrafiło zmęczyć. O braniu udziału w ich szaleństwie nie wspominając... Ale cherońskie puszcze były, jak dzień do nocy. Ciche, tajemnicze. Ich mroczność dziwnie koiła nerwy. Delikatna mgiełka snuła się leniwie wśród krzaków borówek i wilczych jagód. W półmroku ledwo dostrzec można było sieć wystających z ziemi korzeni. Chociaż księżyc dzisiaj był w pełni, jego światło nie przebijało się przez gęste korony dębów, buków oraz jaworów. Elf z błogością na twarzy przystanął na środku wydeptanej przez zwierzęta ścieżki i wyrzucił w  górę ręce, rozkoszując się wilgotnym, tak czystym, że aż słodkim powietrzem.
  - Tego mi brakowało. - Westchnął, opuszczając ramiona.
  HUK!
  - "Czemu te drzewa są takie niskie?" - Maszerująca obok bestia prychnęła po raz niezliczony. Wyginała szyję, jak tylko mogła najbardziej, a i tak co chwila zaczepiała rogami o konary. Eldar, korzystając z przerwy między drzewami, poruszył łbem na boki, bo chciał się lepiej przyjrzeć okolicy. - "Wiesz... Słyszałem, że gdzieś tutaj mieszka Cahir..."
  Malgran westchnął z udręką. Ręce mu opadały, gdy chodziło o talent towarzysza, objawiający się psuciem nastroju. Chociaż z drugiej strony... nigdy nie widział, aby ten uparty mag, który nie chce im pomóc wrócić do domu, kiedykolwiek wchodził na piętra mieszkalne.
  - Może gdzieś ma tu swoją dziurę, a może nie ma. Nie mam ochoty na zatruwanie sobie myśli tym prostakiem. Przyszedłem odpocząć.
  - "Nie popuszczę mu następnym razem...!" - Smok warknął, już zaczął się nakręcać.
  - Eldar, na litość boską... Co Ty wyprawiasz?
  Czasem naprawdę nie rozumiał tego gada. Czasem łapał go na czyszczeniu podarowanej kolii, gdzie podczas tej wręcz maniakalnej czynności nie zwracał uwagi na otaczający go świat. Innym razem Eldar gotów  był zagryźć niewinną kaczuszkę... A teraz z pyskiem schowanym między gałęzie węszył w koło, niczym najprawdziwszy ogar myśliwski. Elf zdążył spleść ramiona, unieść wysoko brew i porządnie natupać się niecierpliwie, nim wierne smoczysko raczyło podzielić się zdawkowym odkryciem.
  - "Malgran...? Czujesz to?"
  - No właśnie nie czuję, bo zastanawiam się, co wyczyniasz?
  Smok spojrzał się krzywo i wykręcił łeb obrażony.
  - "Skoro tak to odbierasz to Ci nie powiem."
  - Eldar...
  - "Przeproś."
  - Oj daj spokój...
  - "PRZEPROŚ."
  Malgran pomruczał chwilę, pomstując na upór Eldara, ale przeprosił. Bestia machnęła wesoło ogonem, ewidentnie uradowana osiągnięciem celu. Pochyliła ostrożnie rogaty łeb i odezwała się konspiracyjnym szeptem.
  - "Czujesz ten zapach jaśminu?"
  - Na dęby Elenael, i to jest to odkrycie? Eldar, jesteśmy w lesie i tu może rosnąć jaśmin!
  - "Ale to nie taki zapach! Ten jest taki bardziej... Ja wiem? Mydlany? Podoba mi się." - Z zadowoleniem wystawił język, żeby możliwie jak najdłużej delektować się jaśminowym posmakiem powietrza.
  - No dobra... To gdzie ten Twój jaśmin? - Elf z załamaniem przytknął rękę do czoła, rozbrojony postawą smoka po raz drugi tej nocy. Pobyt w "Uśmiechu Fortuny" chyba nie wpłynął dobrze na i tak już spory upór towarzysza. Spojrzał sceptycznie ze wskazanym przez gada kierunku - na największe z możliwych krzaczory wilczych jagód. Sapnął ciężko i zaczął przedzierać się przez chaszcze.
  - "Czekaj! Pójdę z Tobą!" - Zaoferował się Eldar, lecz Malgran zbył go ruchem ręki i rzucił przez ramię, że ma zostać, bo jest za duży. Oburzony usiadł z impetem, aż ziemia zadrżała. Warknął pod nosem. - "Wcale nie jestem GRUBY!"
  Leśny szybko przestał zwracać uwagę na utyskującego smoka, w pełni poświęcając się walce z gałązkami, które chyba za cel istnienia obrały sobie utrudnianie innym życia. Przebijały się przez ubranie i kuły zaciekle, szarpały za włosy, raz po raz uderzały w twarz. Malgran, podobnie jak większość pobratymców, kochał naturę, lecz te drobne przeciwności losu naprawdę zaczynały działać mu na nerwy. Właśnie zaczynał formować soczystą wiązankę, gdy nagle na nosie rozprysła mu się bańka. Zdziwiony aż przystanął. Mydlana bańka w lesie? Rozejrzał się czym prędzej, lecz bezskutecznie. Eldar mówił coś o jaśminie... Wziął głęboki wdech. Faktycznie! Powietrze było aż słodkie od tego kwiatowego zapachu. Skręcił w prawo,  w pogoni za przyjemną wonią zagłębiając się w zarośla jeszcze bardziej. 
  Bańkowy szlak wywiódł elfa w ten zakątek puszczy, którego nie zdążył zwiedzić podczas swych krótkich acz spontanicznych wycieczek za dnia i jeszcze krótszych nocą. Rozejrzał się dookoła z rosnącą niepewnością, posępnie zwieszone konary otaczających go starych olch napawały go dziwnym niepokojem podobnych do tego, który czują maluchy podczas opowieści o czarownicach. I te dziwne szmery... Może nieopodal naprawdę swe gniazdo mają ghule?
  Wyuczony odruch wziął górę. Na dźwięk plusku Malgran skoczył w najbliższy krzak nieznanego mu gatunku i tam przypadł do ziemi. Po raz niezliczony zlustrował pogrążoną w brudnogranatowej ciemności puszczę. Dopiero teraz, gdy wszystkie zmysły pracowały na najwyższych obrotach, między oplecionymi bluszczem pniami dostrzegł nikłą, niebieskawo-różową poświatę. Stamtąd też dobiegał plusk wody, echo podśpiewywania oraz odurzająco słodka woń jaśminu. Kierowany bardziej ciekawością niż obawami odpełzł w tamtą stronę...
  Oblał się rumieńcem aż po końcówki szpiczastych uszy. Nie dalej niż trzy metry od krzaczka, który obrał sobie za kryjówkę, w niewielkim leśnym źródełku zażywała kąpieli niewiasta.  Zanurzona była od pasa w dół, skierowana plecami do podglądacza i nieświadoma niczego wyżymała ciemne włosy, które następnie skituliła w prowizoryczny kok. Wokół źródła unosiły się dziesiątki większych i mniejszych baniek, rzucających różowawe refleksy na idealnie gładką skórę dziewczyny. Obróciła się nieznacznie i sięgnęła po mały, szklany flakonik stojący na pobliskim kamieniu, przez co subtelnie zarysowała się krągłość jej piersi. Malgrana na ten widok aż twarz zapiekła, ale szybko obrócił głowę w drugą stronę. W duchu toczył istną batalię z samym sobą - z jednej strony moralność nie pozwalała mu patrzeć, z drugiej męska część zawzięcie domagała się więcej. Wziął kilka głębokich wdechów. "Spokojnie, Malgran. Zbadałeś, co tak pachnie jaśminem, więc możesz już wracać do Eldara..." - powtarzał sobie, jednak na ulotną chwilę samcza część świadomości wzięła górę. Siłą rozchylił zaciśnięte wcześniej powieki i ostatni raz rzucił okiem na kąpiącą się dziewkę... Wtedy też na oku rozprysła mu się mydlana bańka na tyle mała, by zdołała przemknąć między liście krzaka-schronienia. Elf syknął głośno i zaczął trzeć szczypiące nieznośnie oko. Nieznajoma wzięła szybki wdech, zanurzyła aż po szyję i obróciła się w stronę Malgrana. W jednej chwili od włosów odkleiła się para szpiczastych, niby psich uszu i zaczęły pracować, wyłapując każdy najmniejszy szmer.
  - Wyłaź, wiem, że tu jesteś! - Krzyknęła wojowniczo.
  Killinthorczyk chwil parę tkwił w bezruchu, licząc, iż zmyli dziewczynę. Lecz kiedy podniósł na nią szmaragdowe ślepia zrozumiał, że daremny jego trud. Zwierzęce uszy wychwyciły jego obecność równie skutecznie, co wprawiły w osłupienie. Zmieszany, czerwieńszy chyba niż burak, powoli podniósł się z ziemi. Skruszony do reszty sterczał między krzewami, nie śmiąc oderwać wzroku od ich gałązek. Nim zebrał się na odwagę, by jakkolwiek spróbować wytłumaczyć swoją obecność, dziewczyna już na niego naskoczyła.
  - Nie wstyd ci podglądać kobietę w kąpieli!? Zboczeńcu jeden!?
  Malgran, o ile to możliwe, zmieszał się jeszcze bardziej, lecz gdy zwyzywała go od zboczeńców wyciągnął przed siebie ręce i zaczął nimi wymachiwać w obronnym geście.
  - Kiedy to nie prawda! Ja tylko...
  - "Tylko"?! Powiedziałabym, że AŻ!
  - Droga Pani, przepraszam za moje zachowanie, ale to... - Podniósł oczy na dziewczynę i czerwień pokryła jego twarz ponownie, bowiem rozmówczyni splotła ramiona tak, że jej i tak kształtne walory uwydatniły się jeszcze bardziej. Utknął między młotem a kowadłem, nie mając odwagi popatrzeć rozgniewanej dziewce oczy i jednocześnie nie mając gdzie indziej spojrzeć niż jak na jej piersi. - ...nieporozumienie...?
  Nagle spomiędzy drzew wychynął Eldar, chociaż przyszło mu to dość ciężko. Na widok masywnego smoczego łba, szarpiącego się z gałęziami, wśród których utknęły rogi, przyłapana w kąpieli dziewczyna krzyknęła z zaskoczenia, po czym stuliła gniewnie uszy.
  - Jeszcze tego...czegoś!... tu brakowało! Kompana sobie przyprowadziłeś? Może jeszcze przywlecze się tu pół wsi!? 
  - "Wypraszam sobie! Jestem smokiem! I WCALE nie jestem GRUBY!" - Ryknął z oburzeniem, uwolniwszy się wreszcie z naturalnej pułapki. Otrząsnął głowę z liści, które w czasie szarpaniny zerwał i popatrzył krytycznie na swego Jeźdźca. - "Wyczułem dziwne sygnały. Co się dzieje?"
  Malgran tkwił w bezruchu, nie bardzo wiedząc jak ma się zachować, co odpowiedzieć. Eldar podejrzliwie zmrużył neonowe ślepia. Zlustrował elfa, a później pannę w źródle.
  - "Co Ty? Przed nami bitwa życia, a Ty najpierw chlejesz na umór, tańcujesz sobie z Santorinem i tym niebieskim szczurem, teraz poczynasz sobie z dziewką?! Malgran, co się z Tobą dzieje, ja sie pytam! Przed pojawieniem się w Cheronie byłeś zupełnie inny, nie poznaję Cię!" 
  Uszata stukała niecierpliwie w ramię, co chwila głośniej powtarzając: "Ekhem!", jednak ani smok, ani usprawiedliwiający się podglądacz nie zwracali na nią najmniejszej uwagi. Wściekła, że ktoś obserwował ją w kąpieli oraz przyprowadził kumpla, a teraz ignorowali bliska była osiągnięcia stanu krytycznego. W końcu zatrzęsła się w gniewie i wrzasnęła, uzyskując tym samym to, czego chciała - pełnię uwagi obu panów. Wskazała Eldara długim, szczupłym palcem.
  - TY! Zabieraj swojego zboczonego ziomka i won stąd obaj!
  Stwór uniósł kształtną głowę, mrugając kilkukrotnie. Po raz kolejny, odkąd Baldis przeniosła ich do tego kraju, został zrugany przez istotę znacznie mniejszą i słabszą od siebie. W tej barbarzyńskiej krainie chyba nikt nie znał pojęcia "szacunek" dla czyjeś potęgę. Lecz miast odgryźć się, jak to miał ostatnio w zwyczaju, wystawił czubeczek języka w głupawym grymasie.
  - "Malgran... Ona ma psie uszy!"
  - Wcale nie mam psich uszu! One są lisie! - Krzyknęła, już na dobre wyprowadzona z równowagi, najwyraźniej Eldar dotknął drażliwego tematu.
  Gadzina ani w głowie miała przejmować się złością golasa, przeciwnie, jej rozdrażnienie, czy raczej śmieszne miny strugane, gdy się gniewała, zaczynały mu się podobać, więc prowokował dalej. Co więcej, uważał to za swoisty odwet za odwracanie uwagi Leśnego od ważnych spraw i zachęcanie do nierządu.
  - "Ależ oczywiście, że są PSIE. Bardziej PSICH uszu nie widziałem!"
  - Eldar, przestań...
  - "Daj spokój, Malgran! Przyjrzyj się! Nawet psy nie mają AŻ tak PSICH!" - Wygiął szyję w zgrabną "dwójkę", zanosząc się chrapliwym śmiechem.
  Podczas tego jakże krótkiego wybuchu wesołości niewielka mydlana bańka, jedna z dziesiątek odklejających się leniwie od tafli źródełka, niepostrzeżenie wleciała smokowi do nosa. Kiedy pękła, eksplozja intensywnego jaśminowego zapachu podrażniła śluzówkę, zmuszając Eldara do serii szybkich, acz potężnych kichnięć. Podczas jednego doszło nawet do przypadkowego splunięcia lodowatoniebieskimi płomieniami. 
  Dziewczyna obróciła się, spoglądając w ślad za lazurową smugą. Naraz stulone w gniewie uszy opadły na boki, a karminowe usteczka rozdziawiły się w wyrazie zdziwienia. Trafione ogniem drzewo wnet zaczęła pokrywać stopniowo grubiejąca warstewka lodu. Liście, gałęzie, a wraz z nimi rozwieszone na nich ubrania i bagaże ułożone między korzeniami, wszystko nagle stało się lodowymi lustrami, które przy pierwszym lepszym podmuchu rozbiły się na tysiąc kawałków. Uszata w pierwszym odruchu zaczęła krzyczeć w rozpaczy. Później obróciła się do Eldara i Malgrana i zwyzywała ich od najgorszych, energicznie wymachując rękami. Po chwili do niej dotarło, cóż uczyniła. Zakryła się czym prędzej i zanurzyła aż po nos, spoglądając w bok z zakłopotaniem nie mniejszym, niż to wypisane na ciemnych od rumieńców obliczach panów...
  Malgran potarł nagie ramię, gdy chłodny powiew przyprawił go o gęsią skórkę. Najpierw nakrył uszatą w intymnym momencie, co samo w sobie było niewybaczalne dla dyplomaty i dżentelmena, za jakiego się uważał. Później Eldar niechcący pozbawił ją dobytku. Ich reputacja ległaby w gruzach, gdyby wieści o tych wypadkach dotarły do uszu kogoś ze Starszyzny! Na dęby Elenael, honor członków Zakonu Białego Kruka nakazywał im zreflektować się chociaż częściowo!
  - Już możesz się odwrócić...
  Elf powoli obrócił głowę, spomiędzy rzęs sprawdzając, czy widok jest "bezpieczny". Kogita, bo tak im się przedstawiła, stała nieopodal resztek oblodzonego drzewa i ściskała rąbek obciągniętej do granic możliwości koszuli, którą oddał jej Malgran. Dziewczyna wciąż była mokra, więc tu i ówdzie materiał przylgnął do ciała. Uwieszony za skórzaną pętlę, na nadgarstku dyndał spory, jakby szklany sześcian.
  Eldar zbliżył się ostrożnie i przycupnął za swym Jeźdźcem, przylegając do ziemi możliwie jak najbardziej. Killinthorczyk z nieudolną imitacją ciepłego uśmiechu wskazał kciukiem grzbiet smoka.
  - Wskakuj, zabierzemy Cię do "Uśmiechu Fortuny".
  - "Lora albo Nissare na pewno mają jakieś ubrania, które będziesz mogła wziąć."
  Kogita zbliżyła się do przedniej łapy smoka i zadarła głowę do góry. Wzrostem natura jej nie pobłogosławiła, więc wyglądała przy Eldarze niczym filigranowa laleczka. Obrzuciła Malgrana potępieńczym spojrzeniem.
  - Chyba sobie ze mnie żartujesz? JAK mam się na to bydle wdrapać nie świecąc tyłkiem, hę?!
  Obaj winni popatrzyli po sobie skonsternowani. Byli w szoku, później cieszyli się, że zdołali jako tako rozwiązać problem nagości dziewczyny oraz, że wiedzą u kogo pomocy szukać. Ale o problemach...technicznych, nie pomyślał żaden.
  "Ty naprawdę jej nie...?"
  Nie, Eldarze.
  "To wyglądało inaczej!"
  Wiem, Eldarze.
  "Malgran... Wyczuwam u Ciebie dziwne myśli..."
  Eldar - NIE!
  "Stwierdziłem tylko fakt."
  ...Eldar...
  "Wybacz, to przez Nissare. Na okrągło wyzywa mnie od Pomponika, czepia się i mi się udzieliło."
  Na dęby Elenael...
  ... takie to zażarte dyskusje toczyły się w umysłach Eldara i Malgrana, gdy powoli przedzierali się przez puszczę w drodze do tawerny. Przekonanie Kogity, aby usadowiła się elfowi na kolanach należało do zadań tak trudnych, że aż tytanicznych. Na początku wniknęła z tego nielicha awantura, podczas której killinthorczyk ponownie został obrzucony chyba wszelkimi istniejącymi synonimami "zboczeńca". Dopiero tłumaczenie, że smocze łuski bez trudu zedrą nieosłoniętą niczym skórę zmusiło uszatą do kapitulacji. Zastrzegła jednak, by elf za dużo sobie nie wyobrażał, bo wydrapie mu oczy.
  W sprawach męsko-damskich niewiele było rzeczy zdolnych zadziwić Santorina. Osobnik ten prawdopodobnie do perfekcji opanował różne teksty na podryw, a i sposoby jego konsumpcji. Jedynie zbereźne, jakże obrazowe opowieści Hefana o erotycznych podbojach miały taką moc, by wampirowi obrzydzić dzień. Lecz to, co ujrzał wieczorem, kiedy klienci już rozchodzili się do domów lub wynajętych pokoi, a tawernę przyszedł czas zamknąć, wprawiło go w osłupienie. Bowiem półnagi od pasa w górę Malgran oraz przyprowadzona przez niego dziewka naga od pasa w dół do częstych widoków nie należał. Wyszedł zza baru, gdzie ślęczał nad księgą rachunkową, zbliżył się do pary i, wodząc wytrzeszczonymi ślepiami od jednego do drugiego, wskazał elfa.
  - Nie licz, Święty, że Ci znowu dam jedną z moich koszul...
  - Wiedziałem, ostrouchy wypierdku, żeś dziwny, ale żeby chędożyć półkundla? W lesie? To chyba szczyt Twoich możliwości! I kto tu jest gorszy, heee heee! - Zawył Hefan, wykonując jeden ze swych ohydnych tańców zwycięstwa na świeżo wytartym stole. Z wymyślonych naprędce docinków był o tyleż bardziej dumny, bo w porę dostrzegł wystający spod koszuli dziewczyny długi, biały, puchaty ogon.

                                                                     * * *




(chenbo.deviantart.com)
Imię: Kogita
Wiek: "Nic Ci do tego!"
Płeć: Kobieta
Pochodzenie: Trizon
Wygląd: Zamiast wzrostem, natura obdarzyła ją nader kobiecymi kształtami. Buźkę ma delikatną, bez skazy, o zdolnościach mimicznych na miarę najświetniejszych trefnisiów. Rzadko kiedy upina w jakieś wymyśle fryzury długie włosy, pełne karminowych i granatowych pasm, po których bez ustanku spływają drobne iskierki energii. Ten szczuplaczek zwykł nosić się w jedwabie, chociaż ostatnimi czasy jest to z winy Eldara niemożliwe, dlatego paraduje w czerwono-białej sukni z dużym dekoltem, al'a złotymi wykończeniami i ozdobionej gdzie-niegdzie maleńkimi, okrągłymi dzwoneczkami. Nie rozstaje się ze srebrnym wisiorkiem z przywieszką w kształcie gwiazdki, z różowym diamencikiem po środku. Pomimo urody, Kogita zwraca na siebie uwagę przede wszystkim z powodu pokrytych ciemnym futerkiem lisich uszy, z czego jedno ma przekute dwoma kolczykami, oraz długiego, białego ogona - posiada ich aż siedem, lecz sześć przeważnie pozostaje "odwołanych".
Charakter: Najprawdziwszy wulkan energii okraszony nie lichą śmiałością. Do tego jest istotką bardzo ciekawską, więc stwierdzenia "A co to?" bądź "Daj spróbować!" są na porządku dziennym. Jeżeli czegoś się lęka, nie reaguje krzykiem, a złością. Ogromną wagę przywiązuje do kwestii higieny, przez co potrafi spędzić w kąpieli nawet półtorej godziny i roztaczać wokół zapach ulubionego, jaśminowego olejku. Nie znosi, kiedy ktoś czepia się jej uszu albo tyka rzeczy, nie ważne jak mało by ich było, dlatego bywa nieco...wrzaskliwa - a że przypomina wtedy kapryśną panienkę, jest to po prostu śmieszne i trudno jej nie wybaczyć tych monologów wyzwisk i gróźb bez pokrycia. Ma doprawdy złote serduszko dla zwierząt, zapewne dlatego zazwyczaj kręci się koło niej płowy lisek z ogromnymi uszami, Serafin...Oczywiście poza Eldarem, który skrystalizował cały dobytek trizonki i dalej ma mu to za złe. Malgran stał się dla niej symbolem zboczeńca.
Umiejętności: Całkiem nieźle zna się na Magii Leczącej. Posługuje się również Magią Żywiołów, której używa w dość osobliwy sposób - przy pomocy szklanego sześcianu jest w stanie przyzwać i zapanować nad golemami czterech podstawowych żywiołów. Śpiewać i tańczyć też umie.
Stanowisko: "Mam pracować? Chyba żartujesz! ...Emm, nie, nie mam grosza? Dobra, to niech będzie kelnerka i medyk. Jakieś obiekcje?"
Historia: "Podróżowałam sobie. Z resztą...Co to kogo obchodzi! To łuskowate bydle zjarało wszystkie moje rzeczy - TO jest prawdziwy problem, a nie to skąd co przywiozłam!!!"