Czarne paciorki patrzyły krytycznie na żyrandol zawieszony nad jednym z największych stołów. Karzeł zmełł pod nosem parę przekleństw. Góra, dół, góra, dół. Wysoko.
Głupie humanoidy. Wszystko na swoją miarę. Tylko ja, ja, ja. A reszta niech się męczy. Tfu.
Zamachał próbnie skrzydełkami, w których nieużywane od dawna stawy zatrzeszczały jak stare drzwi. Hefan zmarszczył czoło tak, że fałdy omal nie zacisnęły mu powiek. Podrapał się w wyrazie głębokiego wysiłku psychicznego, patrząc na zapaloną świecę, którą trzymał w szponiastej dłoni.
Rozejrzał się jeszcze raz. Nigdzie drabiny. Żadnej pieprzonej drabiny.
Ponownie zamachał skrzydełkami, płomień na knocie niebezpiecznie się zakołysał. Jak on ma to do cholery zrobić?!
A później już poszło szybko. Chochlik wzniósł się do pokracznego lotu, próbując osłonić drugą dłonią ognik, a gdy już udało mu się dotrzeć do nieszczęsnego żyrandola, nim zdążył odpalić choćby jedną świeczuszkę, poparzył się lejącym woskiem i z dzikim kwikiem runął na blat stołu.
- CHOLERA JASNA, SANTORIN!!! SAM SOBIE TO ZAPALAJ!!!
[http://scottpurdy.deviantart.com/] |
Imię: Hefan
Nazwisko: -
Przydomek: Hefciu, Hefek, Hef, Chochlik, Impek, Nochal, Zgred, Męczymorda
Wiek: Poziom dziesiąty. Wystarczy mi doświadczenia, by porządnie skopać Ci rzyć.
Płeć: Męska
Rasa: Mroźny Chochlik
Opis wyglądu: Mały, bo mierzący zaledwie pół metra niebieski sukinsyn, brzydki jak siedem grzechów głównych. Z wiecznie skrzywionej twarzy wyrasta mu długi, spiczasty nochal (któremu zawdzięcza jeden z przydomków) i para cienkich uszu, zabrudzonych zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz mieszanką ziemi, kurzu i innych substancji trudnych do zidentyfikowania. Na czole wyrżnięte ma piętno Strażnika, by w razie potrzeby umożliwić Władcy Lochu nad nim bezpośrednią kontrolę; jako, że jego Władca już od jakiegoś czasu gnije w ziemi, piętno po kres pozostanie tylko niegroźnym oszpeceniem. Szczerbaty – „przecież muszę sprawdzić, czy to na pewno złoto, Phil!”. Spod twardych powiek na świat spoglądają małe, złośliwe, cyniczne, wredne oczka, czarne jak węgielki. Ma bordowe skrzydła, jak u nietoperka, na których uleci niewielki kawałek, lecz zwykł używać ich do innych celów – te kolce na brzegach pamiętają smak niejednych flaczków. Długi ogon pomagał przy robocie, ale prawdziwym dla Hefka skarbem był i będzie narząd na jego końcu wydzielający jakieś lepkie świństwo. Czasem, oczywiście zupełnym przypadkiem, lubiły do niego przylepiać się bonusowe grudki złota. Oranie podziemi, noszenie pułapek, wydobywanie złota i diamentów zapewniły zgredowi wcale niekiepską tężyznę fizyczną. Jako, że te najpodlejsze z demonów nie zwykły się odziewać, w podziemiu latał na golasa; niestety, na powierzchni musiał to zmienić (głównie za sprawą nacisków Santorina) i obecnie paraduje owinięty w pasie znienawidzoną, brudną szmatą, zakrywającą tylko tyle, ile to konieczne, by zapobiec publicznemu zgorszeniu. Jako mroźny chochlik, najgorsze zimno nie jest mu straszne – znieczulica pełną gębą.
Charakter: Niecierpliwy jazgot, kłótliwa maruda, uszczypliwy złośliwiec – odznacza się cechami uważanymi powszechnie za męczące. I taka prawda. Mało tego, kmiot nie ma ani krzty poczucia humoru, a jeszcze mniej odwagi – mocny w gębie jest jak mało kto, lecz przyjdzie co do czego, to czmycha jak myszka do swej dziury lub szuka schronienia za czyimś plecami. Jak Santorin wytrzymuje tyle czasu w jego towarzystwie? Zagwozdka stulecia. Trzeba by było zapytać wampira, bo z tym osobnikiem za wiele sobie nie pogadasz – no, chyba, że chcesz kogoś poobrażać albo ponarzekać. I przy okazji pograć w karty. O tak, to co innego. Uzależniony od hazardu, złota i innych kosztowności od czasów niepamiętnych. Jest przesiąknięty chciwością do cna, błyskotki to jego największa słabość, a żeby takowe zdobyć, nie cofnie się przed złodziejstwem czy partactwem. No, oczywiście jeśli to nie wymaga wzięcia udziału w otwartej walce, czy coś. A tak na marginesie, to istnieje parę sytuacji, kiedy chochlik zamyka jadaczkę. Kiedy intensywnie pracuje. Albo kradnie. Wtedy wszyscy nareszcie mogą trochę odetchnąć…
Umiejętności: Ma szereg małych, przydatnych umiejętności służących przetrwaniu i wzbogaceniu się w półświatku – lepki ogonek robi swoje. Potrafi sprawnie liczyć – przecież mamona musi się zgadzać. Ryje w ziemi jak kret, gotów przekopać się nawet na drugą stronę tego parszywego padołu, by wydrzeć zeń wszystko to, co się świeci. I na tym bajka się kończy. Nie potrafi walczyć, od tego były inne stwory w podziemiu. Gdy już musi, drapie i gryzie w bezmyślnym, zwierzęcym amoku.
Zdolności specjalne: Jako najniższy z demonów, może wpływać na słabe umysły i kierować je tak, by jak najlepiej na tym wyjść. A poza tym jest w stanie zjeść dwa razy tyle, ile waży, popić rynną piwska i czuć się dobrze.
Hierarchia/stanowisko: Wspólnik, Robotnik i drobny Złodziej, kradnie głównie z własnych pobudek.
Historia: Hefan nie zawsze był AŻ tak uciążliwy.
Wiódł sobie całkiem niezłe życie w podziemnym, mroźnym lochu. Przywołany jeszcze przed czasami świetności mrocznego królestwa, kopał sobie w ziemi, szukał diamentów i złota, a w przerwach wygrywał i przegrywał co się tylko dało. Bajka dla chochlika. Służył swojemu Władcy, miał swój kącik, miał błyskotki, miał kolegów do grania. No i nie musiał się tykać walki, od tego były inne najemne stwory – smoki, czarne damy, ogary. Czego więcej mógł chcieć?
Jednakże historia lubi się powtarzać, i powtórzyła się tym razem – Władca Lochu chciał coraz więcej, aż w końcu mu bokiem wyszło. Zapędził się z granicą królestwa trochę za daleko, bo pod samą cytadelę Rycerzy Srebrnej Tarczy, no i skończyło się rumakowanie. Bohaterzy zebrali się, zeszli na dół, wyrżnęli wszystkich i poszli.
No, prawie wszystkich.
Hefek dał radę umknąć, w końcu był tylko małym, nic nieznaczącym chochlikiem, nie miał nawet noża. Póki było żarcie w kurniku, dało się przeżyć. Chował się po kątach, czmychając przed patrolami, nie myśląc o tym, ile jeszcze kurczaków zostało.
W końcu musiał pogodzić się z myślą, że aby przetrwać, musi wyleźć. Do świata, który notabene miał pogrążyć się w ciemnościach lochu, kiedy to już Władca zajmie się rycerzami, i tak dalej. No cóż. Nie zawsze wszystko układa się tak, jak byśmy chcieli, co nie?
Hefek napęczniał zgryzotą po tym wydarzeniu, bo na powierzchni nawet w części nie było tak dobrze, jak tam, na dole. Było skąpo, bidnie, po prostu beznadziejnie, na domiar złego wszędzie pałętały się te humanoidy, ścierwa jedne. Pokrętny los skrzyżował mu drogi z Santorinem, tym frywolnym wampirem, którego za żadne dukaty nie mógł zrozumieć i już dawno przestał próbować. Ale przynajmniej było co robić. I wreszcie pojawiły się na nowo błyskotki...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWracajże tu! *Ryknął i rzucił się w ślad za złodziejskim kmiotem. Po drodze rzucił komuś tam swoje nazwisko. Wpadł na zaplecze, rozglądając się na boki. Jako człowiek nie był w stanie wytropić mikrusa. Jego ciało stopniowo wydłużało się, korpus pochylał, a ogon z chrzęstem wędrował ku górze. Następny krok odbił się nieprzyjemnym zgrzytem na kamiennych kafelkach. Trójpalczaste łapy z masywnym, odgiętym ku górze pazurem migały między szparami w szeregach beczek, a podłużny pysk obracał się w poszukiwaniu śladowych ilości zapachu chochlika. Lekko żółtawy, cętkowany gad metodycznie sprawdzał wszystkie kryjówki. Piwne ślepie uchwyciło ruch za workami z ziemniakami. Bez namysłu skoczył i kłapnął zębiskami tuż za koniuszkiem lepkiego ogonka Hefana. Cahir prychnął zeźlony, lekko wskoczył na beczkę z piklami i popędził dalej za Hefanem. Mały umiał biegać, nie było co do tego wątpliwości. Przegonił go po całej sali, między stołami, nad nimi, pod nimi i po pułkach. Zmiennokształtny skoczył na blat baru i odbił się od niego, celując rozwartymi szczękami w skrzydło chochlika. Ale tylko pozornie. Po prostu przydepnął mu ogon. Na oczach wszystkich cętkowany gad przebudował swoją posturę z powrotem na ludzką. Chwycił go za chude ramionko i podniósł do góry, wyciągając przy tym płonącą rękę w nader wymownym geście.* Oddaj moje pieniądze. *Syknął. Hefan był cwany, że wykorzystał swoją ucieczkę do zabrania mieszka. Jednak Cahir też zjadł zęby na takich zagraniach. Czasem dosłownie.*
UsuńTo było równie magiczne, co twoje pierdnięcie, ćwoku. *Błysnął kłami w drobnym uśmieszku. Potrząsnął chochlikiem by skłonić go do oddania pieniędzy, ale kmiot chyba ani myślał to robić. Potrząsnął nim więc mocniej. Na próbę udawania niewinnego stworzonka, Cahir uniósł brew i wysunął szczękę bardziej na bok. Ale to i tak nie oddało całokształtu jego zażenowania.* Może przestań udawać niewinnego, bo jesteś jeszcze brzydszy. *Oderwał wzrok od Hefana i popatrzył niechętnie na wampira. Dojrzał w jego łapie swoją własność. Natychmiast obmacał kieszenie, nie miał pojęcia kiedy Santorin go okradł. Nie wiedział czemu, machnął raz ogonem na wieść, że może zostać, a Moczymorda ma oddać pieniądze. Iskierka szczęścia zgasła szybko, gdy usłyszał resztę wyroku. Od razu też wybuchnął gniewem.* Że co?! Mam te pokrakę latania uczyć?! *Ucichł równie szybko, co zaczął wrzeszczeć. Dostrzegł szansę na odegranie się. Zgredzik będzie miał się z pyszna!* Chodź, szefie. Idziemy uczyć się latać, jak szafunio kazał. *Puszczonego z hukiem niecałe trzy minuty wcześniej chochlika podniósł do góry ponownie i wybiegł z gospody. Rozwrzeszczanego pasażera postawił na ziemi dopiero na placyku, otoczonym z trzech stron przez budynek tawerny, stajnie i stodołę. Splótł ramiona na półnagiej klatce piersiowej i stał nad Hefanem jak jakieś cholerne widmo.* Jeżeli spróbujesz ucieczki, złapię cię jak w gospodzie. A teraz pokaż mi, jak wysoko fikniesz na tych skrzydełkach.
OdpowiedzUsuńW ogóle. Spasiona krowa skacze wyżej. Przy twojej masie i wielkości skrzydeł, powinieneś podlecieć na wysokość co najmniej dziesięciu metrów, a nie 10 centymetrów. A latanie zawsze się przyda. Jak ukradniesz szmaragdowe kolczyki szlachcianki, hm? Poza tym, gdybyś podleciał do sufitu, trudniej byłoby cie złapać. *Nie bawił się dłużej w tłumaczenia, wiedział, że pokurcz i tak nie słuchałby instrukcji, w jaki sposób osiągnąć wyższy pułap. Trzeba było mówić po ichniemu... Sięgnął do woreczka, który Hefan mu ukradł, i wyciągnął z niego złotą monetę. Zaczął obracać ją w palcach, rzucała na ziemię zajączki światła. To wystarczył, by chciwy skrzat się zainteresował.* Baardzo dobrze. *Szepnął pod nosem. Wystrzelił monetę z kciuka i, wciąż lecącą, wskazał palcem. Moneta zawisła w powietrzu. Po chwili już podskakiwała nienaturalnie, posłusznie podążając za ruchami ognistego palca. Cahir omal nie roześmiał się, bo czarne, chciwe ślepka chochlika podążały za monetą, zawieszoną w niebycie dobre parę metrów nad ziemią. Zmiennokształtny zaczął szeptać cichutko, kusząco, co szło mu nad wyraz dobrze.* Łap ją, tygrysie. Ona czeka tylko na ciebie. *Szybko też okazało się, że zadanie jest trudniejsze, bo moneta, przysiąc na kalesony matki można, uciekała przed rozczapierzonymi łapczywie dłońmi Hefana, stopniowo i skrupulatnie zwiększając wysokość.* Tylko nie patrz w dół!
OdpowiedzUsuńI kto tutaj oszukuje... *Prychnął urażony, splatając przy tym ramiona. Kościany ogon zgrzytał nieprzyjemnie, gdy Cahir machał nim powoli na boki. Na wzmiankę o "normalnej robocie" prychnął rubasznie. Prawdziwa robota zacznie się dopiero jutro... Siedziała na rynnie jak gdyby nigdy nic i popatrywała bezmyślnie czarnym paciorkiem na Hefana, co rusz odskakując o metr bądź dwa lub odlatując na przeciwległy koniec dachu. Złodziej nad złodziejami, sroka z białymi bokami po raz kolejny odskoczyła na jednej łapce, w drugiej uparcie ściskając złoty sygnet. Zwabił ją jego blask, gdy chochlik podziwiał najnowszą zdobycz w świetle popołudniowego słońca. Połasiła się na błyskotkę. Teraz obróciła maleńki łebek znowu w kierunku Zgreda i z głośnym krakaniem przysiadła na kominie, prowokacyjnie strosząc długi ogon. Strategiczny skok okradzionego rzezimieszka nie odniósł sukcesu, rozeźlone ptaszysko dziobnęło wściekle łysą łepetynę i odleciało z pierścieniem. Zbudzony prawdziwą lawiną bluźnierstw i złorzeczeń Cahir leniwie otworzył oko i zerknął spod szmaty, którą miał na głowie, pomrukując niechętnie. Nie znosił, gdy ktoś wytrącał go z drzemki, zażywanej codziennie po południu. Dźwignął się do siadu, ziewnął potężnie i ściągnął "nakrycie głowy", mierzwiąc jeszcze bardziej i tak już zdziczałą fryzurę. Popatrzył ze śladowym zainteresowaniem kto i o co robi tyle rabanu. Tylko Hefan miał tak zasobną jadaczkę. Zmiennokształtny podniósł się ze swego legowiska koło stodoły, z wielkiej balii, której za zwyczaj używano do prania. Przeciągnął się, aż zwinął ogon w ślimaka, i zaczął poruszać ramieniem, jak gdyby miało ono przestać boleć. Naraz przez skórę zaczęło się przebijać drugie czarne skrzydło, już opierzone i dziwnie wilgotne. Cahir jednym silnym machnięciem wybił się w powietrze, z całym impetem startu uderzając w srokę. Zamknął ptaka w dłoni, nie bardzo wiedząc czego Hefan od niego chciał.* A cóż my tu mamy... *Mruknął, wyjmując z łapki ptaszyska złoty sygnet. Wyrzucił zwierzaka, jakby to była zabawka i zajął się podziwianiem zdobyczy.* Nawet pasuje. *Uśmiechnął się zadziornie, wcisnąwszy pierścień na serdeczny palec płonącej ręki. Uśmiech szybko zszedł mu z twarzy, zastąpiony chronicznym znudzeniem. Wystarczyło usłyszeć Hefana i zobaczyć, jak wygraża łapą.* I czego mordę prujesz? Gdybyś umiał latać, problemu by nie było. Z resztą ten pierścioneczek lepiej leży na moim palcu. Szkoda żeby się zmarnował w jakieś zapyziałej skrytce kogoś, kto jest zupełnie niebieski w kwestiach estetycznych walorów przedmiotów. *Wybuchnął śmiechem, prezentując cały arsenał wilczego uzębienia, nie ważne, że były go aż dwa rzędy. Jeszcze raz obejrzał sygnet z wyrytym jakimś obrazkiem zamiast kamienia, dbając przy okazji by utrzymywać bezpieczną odległość i wysokość względem chochlika.*
OdpowiedzUsuń[Przepraszam za opóźnienie, był kłopot w pracy]
Gdyby naprawdę był bezwartościowy i kiepski, to byś za nim tak nie ganiał. *Nieoczekiwanie zmienił nastawienie, zbliżył się do Hefana. Przestał bić skrzydłami dopiero, kiedy poczuł pod bosymi stopami chłód starych, zamszonych dachówek. Spoglądał na chochlika jak osoba, której duma została zdeptana i pragnie za to zemsty. Ale zamiast wymierzyć mikrusowi policzek czy jakkolwiek go uderzyć, ściągnął z palca złoty sygnet i upuścił go do kościstej dłoni Hefana. Ot tak, bez uszczypliwych komentarzy czy wyzwisk. Chwilkę przypatrywał się pełnym chciwości ruchom chochlika, ale nic na nie nie powiedział. Być może dlatego, iż nie do końca rozumiał naturę stworka i jego miłość do świecidełek. To jak maniakalnie gładził i wycierał pierścień, chuchał, oglądał, przecierał, podziwiał, wszystko wydawało mu się nawet dziwnie zabawne.* Weź go sobie. Mi on do niczego potrzebny. *Machnął niedbale, ale pojednawczo, ręką, chociaż zaraz oparł ją o brodę jak to mają w odruchu czynić badacze i inni uczeni.* Dlaczego tak cięgnie cię do kosztowności?
OdpowiedzUsuń*Chyba miał jakiś lepszy dzień, bo usiadł na dachu i skrzyżował nogi, by rozmawiać z Hefanem swobodniej. Ogon jakby sam z siebie ułożył się w łuk, żeby właściciel nie ześlizgnął się z dachu, a pokracznie ściśnięte skrzydła przypominały dwa mroczne, granitowe szczyty gór. Sam Cahir słuchał zgreda uważnie, nie siląc się na jakiekolwiek przytyki związane z opowieścią. Gdzieś po jego wąskich ustach pełgał zarys delikatnego uśmieszku, bo dopatrzył się znikomych oznak zmieszania u chochlika. Kiedy Hefan napomknął o przywoływaniu i nicości, młodzieniec przestał opierać brodę o dłoń i zaczął nerwowo wyłamywać kości palców, błądził przy tym wzrokiem na boki.* Teoretycznie nie jest to... niewykonalne. Nigdy nie próbowałem takich zaklęć... Potrzebowałbym ksiąg, katalizatorów... ingrediencji... *Plątał się w wypowiedzi, lecz jego umysł już pracował na najwyższych obrotach, chwytał każdą myśl, każdy pomysł i, jak po nitce do kłębka, pędził do następnej idei, rozbierał ją na kawałki niezbędnych składników, a jeżeli jeden był nieosiągalny, natychmiast porzucał koncept i wyszukiwał kolejnych.* Nie posiadamy alchemika czy chociaż zielarza, by próbować mikstur albo ekstraktów, więc musiałbym dokonać Przejęcia albo Podmiany... *Zdanie zawisło niedokończone, Cahir objął się ramionami, jak gdyby nagle przewiał go lodowaty wicher z głębokiej północy. Przez krótką chwilę nawet drżał. Gdzieś tam ukryta prośba chochlika wydała mu się nie lada wyzwaniem, przez co warta rozpatrzenia, ale kolejne pomysły dokonania niemożliwego sprowadzały się do jednego, szalonego i nieprzewidywalnego czynu. Sama świadomość tego, co musiałby zrobić napawała go odrazą, zgrozą i niewyjaśnionym "czymś jeszcze". Otrząsnął się energicznie, jak to robią okryte śniegiem gołębie, i popatrzył na Hefana z wymuszonym humorem.* Pozwól, że zadam ci proste, hipotetyczne pytanie. DLACZEGO tak kochasz błyskotki? Przecież to w zasadzie tylko rzeczy i nigdy nie podziękują za ich dopieszczanie.
OdpowiedzUsuń*Wybałuszył swoje jaszczurze oczy i chwilę tak trwali obaj w milczeniu. Zacisnął usta, a nawet przygryzł. Wszelkie te drobne zabiegi zawiodły, Cahir wybuchnął śmiechem i zaczął się niemal tarzać po dachu w ataku wesołości. Kilka dachówek oderwało się od starego dachu, z głuchym hukiem rozbijając się na drobinki na klepisku podwórka. Zmiennokształtny objął się w pasie, podkurczając nogi i zaciskając oczy, wił się po dachu, zalewał łzami. Za każdym razem, gdy wrodzona ponurość dochodziła do głosu, spojrzenie wędrowało ku chochlikowi i wesołość wybuchała z nowym animuszem. Wszystko to potęgowało natarczywe kłucie w karku, wywołane coraz to bardziej rozdrażnionym wzrokiem Hefana. Cahirowi z trudem przyszło ukrycie radości pod pozorem zakrztuszenia się i głośnego przełykania. Podniósł się do siadu, próbując nie patrzeć na wykrzywionego abstrakcyjnie chochlika. Z lekka chichocząc, dla podkreślenia wagi wypowiedzi, odliczał zagadnienia na palcach.* Primo: alkoholu nie lubię, nie pijam, bo ma to nieprzewidziane konsekwencje. Secundo: jeżeli coś lubię, to surowe mięso. Tertio: rzeczywiście jesteś cudny. Ale obawiam się, że ja osiągnąłem nieco wyższy poziom cudności. Ja jestem tak piękny, że CHYBA tylko mama mnie kochała! I jestem się o to gotów założyć! *Symbolicznie uderzył się pięścią w pierś. Po chwili już śmiał się na nowo, chowając twarz w tej bardziej ludzkiej dłoni. Sam po części nie wierzył, do jakiego tematu z chochlikiem doszli, lecz czuł przez skórę, że im obu jest to potrzebne. Na chwilę zapomnieć o problemach i zdać się na swobodę, jaką można osiągnąć tylko poprzez luźną rozmowę dziwadła z dziwadłem.*
OdpowiedzUsuńJa, "nieprzewidziany" twór? Nie do końca taki ze mnie "przypadek"! A jeżeli nawet, to był on po części spodziewany. *Pogroził chochlikowi palcem, jak to robi się w przypadku niesfornego dziecka. Zaraz potem udawał osobą dumną z tego kim-czym jest, chociaż w zasadzie nigdy tak nie będzie. Wypiął pierś, udając pompatycznego szlachcica i z pełnym oddaniem oparł czubki palców o mostek.* Nawet nie musiałem się zmieniać. Podobno jak tylko mnie zobaczyła, chciała utopić. *Z potężnym westchnieniem opuścił rękę i głowę, beznadziejnie opierając je na kolanach. Przyznał się bardzo szybko.* Tak naprawdę to, jakim mnie teraz widzisz, to nie moja skóra. To zapożyczony wygląd. *Łypnął niechętnie na bok, jakby nieco smętnie, ale i rozeźlony. Skupił uwagę na Hefanie, kiedy ten zaczął prorokować, że nauczy Cahira pić alkohol. Uśmiechnął się dość przemądrzale, by zatuszować dreszcze na widok garnituru pożółkłych kłów chochlika.* Doprawdy? Zgoda. Ale za zniszczenia nie odpowiem. *Przeciągnął się leniwie, rozwalił na dachu i popatrywał przed siebie. Wcisnął ręce pod głowę oraz założył nogę na nogę.* A co zrobisz, brzydalu, jak ci powiem, że zasadniczo to jestem arystokratą?
OdpowiedzUsuń*Yhał i Ehał i Ekhemał na Hefana, ale stworek permanentnie nie zwracał na Santorina najmniejszej uwagi, tak pochłonęło go układanie miesięcznego legalnego i nielegalnego przychodu w pedantycznie równe kolumienki. Jeszcze na dodatek na każdego złocisza 3 razy chuchał i 3 razy przecierał jedwabną chusteczką. 3 RAZY! Jakby raz nie wystarczyło... Swoją drogą to chyba była chusteczka, którą w prezencie Santorin dostał od jednego ze swoich licznych "podbojów". Jak ta szuja śmiała tego w ogóle dotykać?!* Hefan, zostawże to na chwilę... *Warknął zniecierpliwiony, splatając ramiona i potupując energicznie stopą. Próba zwrócenia na siebie uwagi zakończyła się, jak zwykle, westchnieniem porażki. Impuś pewno oderwałby się od jubilerskich pieszczot, gdyby wampir wyglądał jak "świadectwo dotyku Midasa", albo chociaż srał złotem jak Krezus. Kiedy indziej pociągnąłby go za skrzydło, ale wtedy zostałby oblepionym tym czymś z ogona, czego do dziś nie mógł sprać ze swojej ulubionej atłasowej kamizeli.* Heeefaaan... *Ponowna próba komunikacji zawiodła. W ostatecznej próbie poprawił białą, sznurowaną koszulę, odgarnął nieco do tyłu czerwoną szarfę, której używał zamiast paska od spodni a którą wiązał zawadiacko na boku, i chwycił stojący koło stołu kuferek. Bez większych ceregieli zgarnął ręką wszystkie stosiki kosztowności do pudła i zatrzasnął zamek.* Może teraz trochę oprzytomniejesz. *Oparł ręce o blat i pochylił się znacznie w stronę chochlika, który nabierał śliwkowego koloru na twarzy, wybałuszał oczy i powoli zaczynał szczerzyć swoje własne "złote" zasoby.* Będę się streszczał... Potrzebuję zabrać ten kuferek razem z zawartością. *Poklepał skrzyneczkę z kosztownościami jak wiernego psa. Kiedy ponownie popatrzył na Hefana myślał, że stworek zaraz wybuchnie. Aż się cofnął...*
OdpowiedzUsuń*Teraz na niego przyszła kolei, głęboka zmarszczka przecięła jego czoło na pół, jak gdyby popsuto mu humor. Uniósł otoczoną płomieniami rękę, po czym wskazał ją niczym winnego na rozprawie sądowej. Bo w rzeczy samej był to dowód. Wynaturzenia. Anomalii. Zdziczenia. Błędów młodości i głupoty niedoświadczonych.* Przybrałem już postać o normalnym wyglądzie. Ale te mutacje pozostają widoczne, niezależnie od człekopodobnej formy. *Spuścił nieco wzrok, bo nie potrafił nie przyznać, że nie czuje się komfortowo z tymi osobliwymi bliznami. Spojrzenie jednak szybko nabrało nowej werwy, mocy, jakiej brakowało mu od wielu tygodni, gdy Hefan zażądał ukazania prawdziwej formy. Młodzieniec oparł dłonie na dachu i podskoczył do kucek. Jak spoglądał na rozmówcę, tak w oczach się zmieniał, czemu towarzyszył obrzydliwy dźwięk łamanych kości i przemieszczających się ścięgien. Pięty stopniowo uniosły się do góry, chociaż nie w sposób karykaturalny. Liczba palców u rąk i nóg uległa redukcji do czterech u każdej kończyny, paznokcie przypominały nieco pazury. Sylwetka Cahira stała się bardziej wysmukła, szczuplejsza, ale wcale nie pozbawiona muskulatury. Szarawa, tu i ówdzie pręgowana skóra połyskiwała w słońcu, usiana bardzo drobnymi, śliskimi łuskami. Największą metamorfozę przeszła sama twarz: nos spłaszczył się lekko, oczy zwiększyły nieznacznie i nabrały żółtawej barwy, a w szczęce zagościły dwa rzędy gęsto usianych, szpilkowatych zębów. W dodatku włosy sczerniały, zniknęły po bokach głowy, zmieniając się w nieco zaniedbanego irokeza zakończonego końskim ogonem. Lecz mutacje pozostały... Cahir machnął ręką, tworząc przed sobą coś, co można było nazwać lustrem.* Nie wyszło tak źle... *Magiczne szkło pękło, gdy zmiennokształtny wyszczerzył zęby do własnego odbicia. Wyprostował się i przeciągnął, by wszystko zaskoczyło na właściwe miejsce. Był o głowę wyższy niż wcześniej, a mimo to ubranie nie wyglądało na za małe.* Chciałeś, to masz, szefie. *Jego uśmiech wydawał się nienaturalnie szeroki. Z dzikim śmiechem jednym susem pokonał dystans do najbliższego komina, gdzie przysiadł, przypominając wyjątkowo brzydkiego ptaka z pojedynczym skrzydłem.*
OdpowiedzUsuń*Pochwalił się tymi swoimi kłami w przymilnie bezwzględnym uśmieszku. Zbliżył się do stołu wężowym ruchem i oparł o kuferek w taki sam sposób, jak kobiety pochylają się przez blat by błysnąć klientowi cyckami przed oczami. Santorin co prawda nie miał czym świecić, ale widok wzorzystego, drobnego, złotego krzyżyka na długim łańcuszku zawsze działał na chochlika równie dobrze, co biust kelnerki na mężczyzn.* Nie dam, koniec i kropka. Mam zamiar udać się do miasta po kilka rzeczy. *Żeby poprzeć w pełni swoją rację, machnął Hefanowi wcale nie krótką listą towarów: 12 beczek piwa, 4 beczki wina, 10 skrzyń drobiu, 20 worków ziemniaków, 5 worów cebuli, 3 skrzynie marchwi, 8 główek kapusty i kilkadziesiąt innych pozycji, których nie szło się doczytać przez santorinowe bazgroły. Pewne było jedno, wydatek był bardzo pokaźny. Wampir zwinął listę w zgrabniutki rulonik i zaczął nim wymachiwać jak berłem, głównie wskazując Hefana.* Jest was z Cahirem tylko dwóch, a niespełna w 2-3 tygodnie jesteście w stanie zeżreć 1/3 z tej listy. Dolicz gości. Schodzi tego w cholerę. *Wsadził sobie listę za szarfę i upewnił się czy zamek kuferka dobrze jest zatrzaśnięty. Pewnie złapał w te swoje lodowate łapska mosiężną klameczkę, po czym ściągnął mały skarbiec ze stołu.* Tak więc adoptuję nasze dotychczasowe zarobki w imię wyższego dobra.
OdpowiedzUsuńHa! Nie będę ukrywał, że na siebie też trochę wydam. *Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął zaraźliwym śmiechem. Od dawna marzyła mu się nowa kurta, albo chociaż buty z podszyciem, żeby po szkle bezgłośnie chodzić. Umyślił sobie nawet, że jeżeli takowych drobiazgów nie zdobędzie legalnie, to nabędzie je nielegalnie. Pewnie i tak skończy się to na podpatrzeniu, w którym sklepie sprzedają takie rzeczy i odwiedzenia go nocą. W końcu to jest całkiem racjonalne zachowanie... Jego myśli już błądziły po chyba wszystkich okolicznych spelunkach. I oczywiście ślicznotkach. Aż westchnął zauroczony wspomnieniami dotyku gładkiej skóry pod palcami, widokiem tych i tamtych krągłości i smakiem ust młodej dzierlatki. Mmmm... Oprzytomniał nagle, jakby ktoś wylał mu za kołnierz wiadro pomyj i wlepił wzrok przygłupa w Hefana, który chyba rozszyfrował, co chodzi Santorinowi po głowie. W sumie to nie było takie trudne, przez 80% czasu wolnego wampir myślał tylko i wyłącznie o babach. Słysząc gderliwe, cierpkie i ohydne docinki, po prostu prychnął.* Co się mnie czepiasz? Bez kobiety moje życie jest.. dziurawe. Z resztą, co Ci to przeszkadza? Aaah! Już rozumiem! *Nagle oparł się łokciami o blat dość niskiego stołu i konspiracyjnie wpatrywał się w Zgreda, przy czym pilnował, by ten nie zabrał kufra z pieniędzmi z powrotem dla siebie. Zdmuchnął wchodzące mu do oczu pasemko, by nadać sytuacji jeszcze większej tajemnicy.* Impek... A Ty babę to miałeś? *Santorin, jak zawsze bezpośredni, odpuścić nie zamierzał, bo od kiedy spotkał Hefana, co już trochę czasu temu było, to go z żadną chociaż gremlinicą czy impicą na spacerku nie widział, o głębszej schadzce nie mówiąc...*
OdpowiedzUsuń*Przesunął językiem po wąskich ustach, pomrukując z cicha. Napawał się strachem w postawie Hefana, spijał je z oczu, bawił się. Machał ogonem powoli i metodycznie, jak stary kocur zaczajony na piecu. Jego uśmiech, o ile to możliwe, stał się jeszcze szerszy. Ze zniekształconym skowytem skoczył na Hefana, rozczapierzając palce, a jednym skrzydłem przysłaniając światło dnia...* Strach to piękna rzecz. *Zagrzmiał z rozjarzonymi chciwie ślepiami, stercząc nad jazgotem jak jakieś przeklęte widmo, lecz już w skórze, w której prezentował się na co dzień. Szczerzył w drapieżnym uśmieszku swoje psie zęby. Zaraz potem jakby się opanował, wróciła mu jasność umysłu, którą zatracił na kilka chwil swojej pokracznej metamorfozy. Spoglądając na Hefana, miał szczerą ochotę ostrożnie pstryknąć go w ucho, lecz wiedział, że to może skończyć się odczytaniem i skopiowaniem biologii oraz anatomii chochlika. Nie chciałby nabyć takiej zmiany jeżeli to nie byłoby potrzebne. Machnął lekceważąco ręką, odganiając zarówno ponure myśli jak i zbywając swój ostatni występ.* Zakpiłem sobie z szefa. To była drobna iluzja. Tak naprawdę nie pamiętam własnej formy. *Odwrócił wzrok, zapatrzył się w trakt, w podróżujące po nim cienie ludzkich sylwetek. Nie miał zatargów z Hefanem, dlatego nie czuł specjalnej potrzeby utrzymywania go w przeświadczeniu, że tamten stwór był prawdziwym ja. Nie chciał się też narazić nowemu szefowi, a choć odrobinę pochwalić umiejętnościami, pokazać, że może być z niego pożytek. Doprawdy, dziwne podejście miał ten osobnik. Nagle poruszył kwestię, która męczyła go od paru dni.* Jak dobrym złodziejem jest Santorin?
OdpowiedzUsuńJa się przynajmniej nie opierdalam, tak jak ty, że wiecznie w miejscu siedzisz. *Wyszczerzył się w pięknym, pobłażliwym uśmieszku, jak gdyby ostre uwagi Hefana nie robiły na nim wrażenia. Bo nie robiły. Santorin nigdy nie ukrywał się ze swoją rozwiązłością, a różne drobiazgi, podbierane każdej z dziewcząt, zatrzymywał sobie jako drobne trofea. Z resztą Zgred urządzał mu przesłuchanie za każdym razem, kiedy wampir wracał nad ranem z jakąś błyskotką. Gdzie był? Skąd ma tę biżuterię? Uczynki Santorina mogły niekiedy uchodzić za głupie, płytkie i bezwstydne, ale nastręczały znacznie więcej okazji do poważnych łupów niż takie czajenie się po kątach... Ale wampir wiedział, że Hefan miał trochę racji. Zaniedbał się. Dobra kondycja i zwinność, ćwiczone podczas uciekania przed wściekłym ojczulkiem ofiary, nie wystarczą, gdyby jednak miał miejsce jakiś incydent. Wspaniałe, wschodniej roboty miecze leżą bezpiecznie i wygodnie na puchowej poduszeczce na zaszczytnym miejscu na kufrze, nie używane od wieków chyba. Santorin nie miał ostatnimi czasy z kim trenować, a etap drewnianego manekina miał za sobą już baaaardzo dawno. Jego ćwiczenia ograniczyły się do ciskania nożami kuchennymi w karykatury na listach gończych, które też sobie kolekcjonował. Znowu zerknął na Hefana, bo temat zboczył na ewentualne zagrożenia. I omal nie zmiażdżył stworkowi palców, kiedy huknął butem o wieczko kufra ze złotem. Mógłby gnój w końcu się opanować!* I dlatego zatrudniłem Cahira - żeby bronił interesu, bo na ciebie nie ma co liczyć...
OdpowiedzUsuńCzasem lubię zaliczyć dobry uczynek, coś w tym złego? Mam dzień dobroci dla zwierząt! *Pokazał Hefanowi jęzor i zaczął się śmiać z własnego dowcipu. Żeby on mógł zarobić, przekupa musiał mieć towar. A żeby miał towar, musiał na niego zarobić. Santorinowi wydawało się to aż nazbyt logiczne. Uchodziło to pewnie za narcyzm, ale po wampirze to po prostu spływało. W końcu i tak wszyscy, którzy postrzegali go jako zadufanego w sobie, wymrą. Taka kolej rzeczy. Jednostki muszą wykitować, by inne, bogatsze, mogły zająć ich miejsce. O słodka rzeczywistości!* Impuś, jeszcze jedną mam sprawę do Ciebie... *Odezwał się przymilnie, skubiąc wspólnika w ucho w nader upierdliwy sposób. Zadowolony, że chciwus raczył łypnąć na niego okiem, uśmiechnął się baaardzo niewinnie.* Zajmiesz się Gazrą jak mnie nie będzie. Za bardzo rzucałaby się w oczy w mieście. *Wyprostował się, dumnie zarzucając sobie kuferek na ramię. Wszelkie kosztowności w środku zadźwięczały upojnie, ale nie na tyle, by poprawić Hefanowi humor. Santorin dobrze wiedział, że chochlik i algamia nie są w najlepszej komitywie. Praktycznie w żadnej. Nie grzeszącemu siłą giganta Zgredowi trudno było zmusić Gazrę do wykonywania jego poleceń, a jaszczurzyca miała w nawyku obsmarkiwać malca czym się dało: czy to wodą, którą akurat piła, siarczystym glutem, przeżutym jedzeniem albo wymiocinami - Santorin do tej pory nie miał pojęcia, w jaki sposób może ona wystrzelić z nosa coś, co z reguły wylatuje ustami.* Karm ją 6 razy dziennie mięsem i krzemieniami, zabierz gdzieś na spacerek na parę godzin, a nie będziesz miał problemów. *Odwrócił się z zamiarem wyjścia. A przynajmniej miał nadzieję, że zdąży wyjść zanim Hefana trafi szlak. Ale się mylił...*
OdpowiedzUsuńNie żeby podebranie dokumentów było wyczynem. *Odparł sucho na pochwały chochlika, wysyłane pod adresem Santorina. Czuł, że kmiotek nie prawi komplementów często i bezpodstawnie, ale Cahira, z racji magicznych talentów, trudno było zaskoczyć. W jego rodzinie biologicznej, a także licznych przybranych, dokonywanie rzeczy z pozoru niemożliwych zakrawało na codzienność. Marzenia i wytwory wyobraźni przekuwane w rzeczywistość, proste czynności domowe stanowiły niekończące się wyzwania, każdy dzień to nowa przygoda... Drobna kradzież nie była choć w połowie tak fascynująca czy godna pochwał, jak śmiał o tym twierdzić Hefan. W dodatku wampir wykazywał chyba większe zainteresowanie kobietami, a nie działaniami o charakterze zarobkowym. Podrapał się po krwistoczerwonym znaku, jedynej pamiątce po rodzinnych stronach. Choć od nałożenia zaklęcia minęło wiele, wiele lat, znamię wciąż swędziało. Niewiele brakowało, by rozszarpał sobie skórę.* Wkurwia mnie, że jestem jedynym magiem. *Bąknął nagle, dziwacznie zapatrzony w podwórze. W istocie Cahir wędrował praktycznie od zawsze, poznając magiczne formuły gdzie i od kogo się tylko dało. W "Uśmiechu Fortuny" nie miał z kim praktykować. Ani z czego.* Santorin byłby w stanie okraść maga? Albo ty? *Zapytał nagle, spoglądając na Hefana wzrokiem żądającym szczerej i trzeźwej odpowiedzi.*
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie zareagowała gdy wskoczył na blat i zaczął podciągać nosem. Była zajęta pokazywaniu na kawałku papierka, po co przyszła do tej gospody, właścicielowi. Ale gdy padł na kolana i zaczął wydzierać się w niebogłosy, obróciła gwałtownie głowę w jego stronę i spojrzała na Niego już czerwonymi źrenicami. Oczywiście. Bo mało już przyciągała uwagę swoim wyglądem, potrzeba jej było tylko rozgłosu u tych pijaczyn. Zacisnęła mocniej dłoń na swym mieczu. Nie rozumiała tej całej radości, tego małego niebieskiego stworka. Tym bardziej jego tańca i słów które skierował do Santorina. Gdy uśmiechnął się do Niej, jej zbroja delikatnie zmieniła kolor płomieni, z niebieskiego na pomarańczowy. Od jej osoby zaczynało bić ciepło. Jeszcze znośnie. Niezwykle szybko wyciągnęła miecz a jego czubek oparła o podłogę. Wskazała palcem na widniejący na nim napis, postukując nim parę razy. Napis głosił "Sevi". Gdy z krzykiem zeskoczył z blatu, równie szybko podniosła ogromny miecz w jednej dłoni, jakby nic nie ważył. Zatrzymała go dopiero przed Hefanem, patrząc na Niego spode łba. Jej zbroja zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Teraz to biło od Niej gorąco. Pokiwała powoli przecząco głową, nie spuszczając wzroku z niebieskiego jegomościa. Trzeba przyznać, iż po raz pierwszy od dłuższego czasu, jakakolwiek istota za jednym razem zdziwiła ją, przestraszyła i nawet trochę rozbawiła. Zamknęła na chwilę oczy wzdychając głęboko, przez co jej zbroja zaczęła wracać powoli (bardzo powoli) do koloru niebieskiego. Uśmiechnęła się delikatnie czego niemożna było dojrzeć spod jej maski.
OdpowiedzUsuńSevi
*Nie lubili się, nie znosili albo nienawidzili, kto co woli. O tym wiedzieli wszyscy, może dlatego, że okazywali to sobie wszędzie, gdzie się dało. Na sali, w kuchni, na piętrach mieszkalnych czy na podwórzu. Zaczęło się od sklejenia włosów, przeszło w docinki, a ostatnio smoczyca wystrzeliła chochlika z kuchni uderzeniem patelni w łeb. Przeważnie rzucali w siebie bluzgami i schodzili z drogi. Prawdziwy problem pojawił się, gdy nowy nabytek "Uśmiechu Fortuny" zoczyli stali bywalcy, w tym Aven i Szefuńcio. Nie dość, że ich oczy śledziły każdy ruch tyłka Nissare jak szła przez jadalnię, to jeszcze zaprosili ją do udziału w ich największej świętości: partyjce pokera! Niewybaczalne! Drakonautka popatrzyła się na początku zaskoczona - co z tego że sztucznie - i zgodziła się, posyłając Hefanowi triumfalne spojrzenie. Usiadła przy okrągłym stoliku mniej więcej na przeciwko chochlika, z uśmiechem wzięła do ręki rozdane karty, uprzednio rzucając na stosik fantów-dupereli 2 złote monety, bo nic innego na stracenie nie miała. Przygryzła wargę w zmyśleniu, bo do dyspozycji miała waleta, asa, dwie 9 i damę, każde innego koloru. Cholera... Nissare albo kantowała, albo miała takie szczęście głupiego, bo na 8 kolejek wygrała 5 i stosik jej zdobyczy rósł w oczach, co mogło Hefana doprowadzić do białej gorączki. Ale smoczyca od dłuższego czasu skupiała się na czymś innym. Obserwowała tę rudą, Niuńkę, która krzątała się między stolikami. Tę, co przy pierwszym spotkaniu tak się bulwersowała, że "nikogo nie obchodzi śmierć Nimry". Sprzątaczka była teraz o tyleż ciekawsze, bo jakimś dziwnym zrządzeniem losu szczególnie kręciła się koło stolika w kącie sali, gdzie przesiadywał ten... okaz... z płonącą ręką. Nissare, jak na Artefaktora przystało, przeprowadziła wywiad środowiskowy i dowiedziała się, że koleś na imię ma Cahir. Co więcej, podobno lepiej nie wdawać się z nim w dyskusję, ponieważ jest bardzo agresywny. Dlaczego więc ruda łaziła koło niego...? Nagle smoczyca rzuciła na środek spinkę od mankietu, zdobyczną fajkę, 4 monety i srebrną łyżeczkę, po czym wystrzeliła z dziwną propozycją.* Hefan, załóżmy się. Jeżeli przegram, pomogę ci naprawić ścianę stodoły... *Bo trzeba wiedzieć, że Nissare niechcący wybiła w niej dziurę rogiem.*...ale jeśli wygram, idziesz do Rudej albo Cahira i pytasz się ich, czy uprawiali seks. *Położyła karty na blacie i pochyliła się, patrząc na chochlika z wyzwaniem - w międzyczasie Aven i Szefuńcio gapili się w biust smoczycy. Zakład był... dziwny, delikatnie mówiąc. Ale jaki ekscytujący! Mogło spełnić się marzenie Hefa, by choć raz w życiu dyrygować smokiem! Z drugiej strony już taki super nie był, bo jeśli odmówi, stchórzy przed kobietą na oczach kumpli.*
OdpowiedzUsuńZgoda. *Wyszczerzyła się doprawdy zniewalająco, chociaż odrobinkę diabolicznie, i w ramach dobicia targu pozwoliła uścisnąć sobie palec - ręki to by w życiu nie dała, wystarczy że rękawicę skaził ten jego syficzny dotyk! Wykładając pokaźną ilość fantów na stół, chciała sprowokować Hefana do rozmowy. Teraz, kiedy był już zainteresowany, należało grać dalej. Skinęła na względnie trzeźwego - jeszcze - Avena, by rozdał, po czym dorzuciła do stosiku jeszcze jakiś kapselek. Powoli podniosła karty, zmarszczyła brwi w rozterce. Dama, walet, dwie 9 i as. Cholera. Zerknęła na Hefana znad kupki bibelotów, temu to się morda cieszyła. Cholera! Jeżeli tak dalej pójdzie będzie musiała upaść tak nisko, by wykonać polecenie tego brudasa. CHOLERA! Chochlik już odrzucił swoje karty i Aven zerkał na smoczycę, czekając aż zrobi to samo, żeby rozdać uczciwie kolejne figury. Westchnęła ciężko, ostrożnie złapała 2 karty i odrzuciła na bok. Była zrezygnowana, wiedziała, że przegra z tak marnym zestawem. Ani nie ułożyłaby koloru, o pokerze nie wspominając. Co niby mogła zwojować z parą 9? Najwyżej zrobić z siebie pośmiewisko... Popatrzyła z obawą na podsunięte karty, sięgnęła po nie, dołączyła do puli i przez przymrużone oczy zaczęła powolutku wysuwać jedną zza drugiej. Starała się przy tym oddychać jak najspokojniej, żeby nie wysiadło jej serducho - kto by pomyślał, że głupi poker dostarcza takich emocji?! Podskoczyła na krześle na dźwięk triumfalnego ryku Hefana i jego ohydnie chrapliwego śmiechu, do złudzenia przypominającego połączenie skrzeczenia ze świńskimi dźwiękami znad koryta z pomyjami. Szczawik cisnął na stół potężne 2 pary, asy na królach i rzucił się do zgarniania łupów, urozmaicając to podśpiewywaniem "...i się do igrali, ćwoki rąbane! Ogniem zaraz będą potraktowane...!". Nissare obserwowała gnoja z kartami zwiniętymi niemal w rulonik. Nic nie mówiła, gapiła się tylko. *...mały strit. *Oświadczyła, pokazując karty. W istocie, na zafajdanym blacie starego stolika ułożyła w zgrabny wachlarzyk małego strita. Oparła głowę na dłoniach, sycąc oczęta widokiem radości spływającej z twarzy niebieściucha jak lawina. Ta drżąca w beznadziejnej złości warga, nerwowy tik pod okiem, utrata powodu do życia. Szefuńcio, który w tej batalii nie brał udziału, poklepał Hefka po chudym ramionku, rzucił tekst o nie łamaniu się i wrócił do kufla z piwkiem, do którego Santorin wcześniej napluł, bo dziad ostatnio działał mu na nerwy - powoływał się, że "jest kumplem Hafanka i odda kasę później", a nie oddawał nigdy.* Wygrałam. Pora wywiązać się z umowy... Na wszelki wypadek poczekam tutaj. I...powodzenia. *Uśmiechnęła się krwiożerczo uroczo po raz drugi tego wieczoru, jednocześnie źrenice jej oczu przeszły w pionowe kreski. Był to wyraźny znak, że go obserwuje i, jeśli Hefan spróbuje jakiś sztuczek, może liczyć na kolejny "wspólny przelot" zakończony przymusową kąpielą w beczce z deszczówką.*
OdpowiedzUsuńGdzie ty tu widzisz zabójce zabawny karzełku?* uśmiechnął się szeroko ręce na piersi splatając, obserwował reakcje chochlika, obserwował też lisice. Zgiełk tłumu przycichł dla niego niec jednak nie na tyle by w razie potrzeby odeprzeć atak. W jego zachowaniu nie było nic nadzwyczajnego jednak skupienie dotyczyło tych dwóch osób, cóż za wesoła gromadka, tak róznorodna i dziwaczna że aż nie możliwa a jednak. Chciał wyłapać każdy gest, każdy szczegół by dowiedzieć się o nich wszystkiego na wypadek... na wszelki wypadek. Swiatło świec odbijało się w jego głębokich srebrnych oczach a niespodziewany powiew południa wpuszczony przez kolejnych odwiedzających delikatnie poruszył jego kucyk. Nie należał do "ludzi" prostych i może to przyciągało go do tego dziwnego przybytku." Czy ja wiem? Jakaś taka wyszczekana i do tego te włochate uszy?" szybka myśl odnośnie komentarza stwora nawiedziła jego umysł podczas tej chwili oczekiwania na odpowiedź*
OdpowiedzUsuń*roześmiał się gromko, ah ten niepokojąco dobry humor, co sie dzisiaj z nim działo? Zazwyczaj nie okazywal tyle emocji przez tydzień ale zdarzały się inne dni. Dawniej częściej się uśmiechał ale dziecko odrywające głowe człowiekowi z czasem zaczyna rozumiec że to nie zabawa i przestaje się śmiać,owszem zdarzaja się przypadki takie jak Teren no ale właśnie, to są przypadki, powrócił jednak do chwili obecnej mierząc właściciela wzrokiem. Do tej pory nie miał okazji dobrze mu się przyjrzeć ale cóż wkońcu i to nadrobi.* Nie muszę niebieski przyjacielu sam robisz to doskonale. A tak poza tematem Kinolu? Dobrze pamiętam? Wiesz czym różni się mroźny chochlik od dzika?* nie miał zamiaru pozostawiac mu tak trudnej zagadki bez rozwiązania więc po krótkiej acz wymownej chwili sam odpowiedział kołysząc delikatnie ogonem tak że złote obręcze po cichu zabrzęczały, ot taki nawyk* Smakiem... * puścił wymowne oko do Satorina w geście zrozumienia i oparł sie o ściane naprzeciw baru nabijając przy tym fajke. Aż dziw jak proste niby nic nie znaczące zajęcia mogą tak wciągąc, cóż jemu odmawiano taki prostych uciech przez całe życie więc chociaż raz mógł oddać się czemuś co nie wiązało sie z sianiem trupów, chociaż? Jeszcze nie słyszał żeby zabito kogoś fajką , kto wie może kiedyś spróbuje.*
OdpowiedzUsuń*Jeszcze parę miesięcy temu zdarzało się, że przez tydzień nie mieli tyle roboty przy księgowości, co w dzisiaj wieczorem. Na poddaszu, w swoim niewielkim pokoiku na końcu korytarza obu właścicieli tawerny odbywało co nocny rytuał: Santorin skrobał bażancim piórem kolejne koślawe i rozciągnięte litery w opasłej księdze robionej na zamówienie, którą nazywał Biblią Finansów, a Hefan niemal siedział w skrzynce z dzisiejszym utargiem, bawełnianą ściereczką wycierając każdą monetę osobno i układając ją na szczycie kolejnej kolumienki złotej, srebrnej lub miedzianej. Tak upływała im następna godzina, wypełniona odgłosami szorowana i chrobotania. No, może od czasu do czasu któryś z nich odchrząknął. Nie odrywając wzroku od wypełnianej strony, Santorin strzepnął dłoń, zamoczył koniec pióra z kałamarzu i zapisywał dalej. Tak się wciągnął, że nie zauważył drobnej anomalii. Tego, że Hefan na chwilę odessał się od złocisza, na którego chuchał by ładniej się świecił po wyczyszczeniu, i wziął do łapy plik zapieczętowanej korespondencji. W końcu trzeba prześwietlić pod świeczką, czy aby w środku nie ma jakiegoś pieniążka, prawda? Przeważnie były to zwykłe zaproszenia lub podziękowania, biurokratyczny bełkot, parę liścików miłosnych napisanych dziewczęcą rączką albo ojcowska groźba. Rutynowe zajęcie zmieniło się w zaintrygowanie, gdy wśród zbiorowiska pergaminów w różnym odcieniu żółci znalazła się podłużna koperta z głęboko granatowej papeterii. Po złamaniu purpurowej pieczęci i wydobyciu złożonej karty w tym samym kolorze co koperta okazało się, iż list jest pusty, a do tego zakurzony. Vega rozkasłał się siarczyście i zaczął machać rękami dla rozgonienia siwej mgiełki, gdy Hefan zdmuchnął pył z papieru.* Hefan! ...Eghu! Popieprzyło Cię!? EGHEM! *Im bardziej wampir kasłał, tym więcej świństwa wdychał. Ot, życie. Ale kiedy dostrzegł, że przez machanie dłońmi koło twarzy nieco pochlapał atramentem świeżo nakreślone kolumienki, wkurzył się.* 20 minuty je robiłem! 20! Wcale nie szanujesz mojej pracy! Sam sobie to uzupełniaj, mam dość, bo nie pierwszy raz już odwalasz taki numer! *Zamaszyście wrzucił pióro z powrotem do kałamarza, podniósł się ostentacyjnie i wyszedł zły na cały świat. Lecz przecież to Vega - sarkał będzie góra 5 minut...
OdpowiedzUsuńWiększość osób śmiała się, że Santi ma chandrę. Humorek mu siadł, bo nie szastał (nie)sławnymi żarcikami dookoła, nie reagował na zaczepki oraz nie chciał pić z klientami. Wydawał się roztargniony na potęgę. Sytuacja zaczęła robić się podejrzana, kiedy parę razy pomylił się przy odbieraniu zapłaty i dostał sińców pod oczami, mimo że chadzał spać zadziwiająco wcześniej jak na standardy "Uśmiechu Fortuny". Coraz częściej zdarzało się, iż ten ranny ptaszek, zazwyczaj łażący już od 5 rano, zalegał w pieleszach do godzin południowych, a raz został nakryty na wymknięciu się na drzemkę w godzinach pracy. Snuł się po tawernie bez werwy i jeżeli wampir może być jeszcze bardziej blady to tak właśnie wyglądał Santorin. Przestał grać, śpiewać i tańczyć, co dziwiło straszliwie. W końcu każdy wiedział, że Vega kocha swoją pracę. Pewnego dnia odmówił flirtu. FLIRTU! Gazra przekrzywiła bezrozumnie głowę w dogłębnym szoku. Jak to, pan nie chce nigdzie jechać? Plotki zaczęły mnożyć się szybciej niż szczury...*
*Anemiczny wampir przetarł podkrążone oczy i spróbował skupić się na uzupełnianiu rubryczek, bo zaczął rozjeżdżać się pismem bardziej niż zwykle. Ziewnął niczym lew, prezentując smukłe kły, które sprawiały wrażenie nieco dłuższych, jakby był na głodzie. Na dobrą sprawę to nikt nie widział, by Santi się ostatnio odżywiał (szczęście w nieszczęściu). Popatrzył krytycznie, później zezował trochę i dopiero po 4 zawołaniu Hefana wyrwał się z transu.* ...co? Ah! Przepraszam, wyłączyłem się. Wybacz, Hefan, ale ja chyba pójdę się położyć. Dokończ rozliczenie beze mnie. *Podniósł się ciężko z krzesła. Przeszedł 2 kroki i zachwiał się lekko, lecz wystarczająco, by musiał wesprzeć się o masywne biurko. Zakasłał kilka razy.* Daj spokój, Hefan. Nic mi nie jest. *Niedbałym machnięciem ręki zbył gadaninę chochlika. Dotąd zawsze nazywał wspólnika "Impek"... Co się działo z Santorinem Vegą?*
UsuńNie mam pojęcia o czym mówisz. *Spróbował uśmiechnąć się, ale za nic w świecie nie wyglądało to beztrosko. Bardziej jakby szczerzył się w zmęczonym politowaniu. Kiedy zrozumiał, że jego plan spalił na panewce, z westchnieniem usiadł na podłodze i głucho uderzył plecami o boczną obudowę biurka.* Jak nie wiem co się dzieje, Hefan. Ja naprawdę nie wiem... *Odezwał się płaczliwym tonem. Złapał koszulę na klatce piersiowej i kilkoma silniejszymi szarpnięciami poluzował sznurowanie. Odchylił głowę do tyłu, po czym zapatrzył się w sufit. Santorin przestał udawać (w miarę) beztroskiego wampira. Jak na dłoni widać było wyłażące mu na szyi i nieco na piersi czarne pajączki żył oraz to jak pot całymi strugami spływa mu po boku twarzy i korpusie. Zamiast oddychać sapał ciężko, na dodatek otwierał usta jak wyjęta z wody ryba. Było to tym dziwniejsza, ponieważ jako w gruncie rzeczy trup wentylować się nie potrzebował. Wampir przetarł podkrążone niemal na czarno oko. Po raz pierwszy w ciągu długich lat znajomości z chochlikiem Santi wyglądał na tyle, ile wiosen faktycznie sobie liczył. Albo i więcej, więc było z nim źle.* Tak jest od pewnego czasu. Tygodnia, może 2, ale nie jestem pewien... Muszę się położyć. Pomóż mi wstać, Hefan. *Skinął na wspólnika ręką. Wiedział, że mimo niewielkich rozmiarów ma on nieproporcjonalnie więcej siły. Z pomocą zrzędy jakoś doczłapał do swojego pokoju na najwyższym piętrze mieszkalnym. Tak naprawdę Santorin po raz pierwszy wpuścił Zgreda do środka, bo do tej pory bał się o swoje trofea: gablotki na ścianie wypełnione różnymi broszkami w kształcie motyli (wysadzanym bursztynem i drobnymi diamencikami monarcha lub wypełniony masą perłową paź żeglarz prezentowały się szczególnie przyjemnie dla oka), zajmującą niemal całą ścianę kolekcję niewielkich obrazków przedstawiających karykatury ludzi ze zwierzęcymi głowami (rarytas dla kolekcjonerów, chociaż 2 ramki były puste JESZCZE) lub zawartość oszklonej wnęki, w której zamiast ołtarzyka dla bożka na czymś w rodzaju podium stało szafirowe Oko van der Gerda oraz owiane złą sławą Krucze Łzy, czyli kolia z przyciemnionego srebra w 4 poziomach wypełniona wcale nie tak małymi rubinami w kształcie łez. Mniej popisowe, ale i tak kuszące, były zawalające stół i każdy możliwy blat mniejsze lub większe skrzyneczki z wysypującą się z nich biżuterią, butelka wina ze złotą powłoczką na szkle, upstrzony złotymi i srebrnymi dodatkami model fregaty, ekskluzywny pucharek (z resztką krwistej zawartości) oraz podpieprzona komuś statuetka w kształcie pszczoły opatrzona tabliczką "Pierwsze miejsce w konkursie Pszczelarz Roku 1415". Santorin usiadł ciężko na wielkim łóżku i w pełnym "rynsztunku" zaczął układać się wygodnie na milutkiej kapie.* Zostaw. To moje. *Zrugał Hefana za próbę uszczknięcia małego co-nieco ze zbioru nim zapadł w głęboką drzemkę.*
OdpowiedzUsuń*Obudził się w zasadzie następnego dnia, czując się jeszcze gorzej niż zwykle. Chyba ktoś go nakrył w nocy kocem, bo nie przypominał sobie, aby po niego w sięgał. Z przymusu wstał. W oczy rzucił mu się czarny list-samolocik, który parę dni temu znalazł w Biblii Finansów. Zabrał go, żeby zrobić Impkowi awanturę, ale zapomniał o nim na śmierć. Podszedł do biurka i rozłożył konstrukcję, bo w zasadzie to nawet nie dane mu było odczytać treści. Syknął głośno bo... oparzył się? Szybko wytarł bolące palce o spodnie i obejrzał list dokładniej. Ciemna papeteria srebrzyła się podejrzanie. Zaraz? Srebro?! Stwory wszelakie srebra nie znoszą! Santorin bardzo ostrożnie przechylił kartkę, a srebrny pyłek osadzony w odciskach na papierze ujawnił treść... Najpierw wampirowi zaczęły trząść się ręce tak, że upuścił list. Zaczął kaszleć, jakby go mieli zadusić. Stęknął głośno i przyklęknął przed biurkiem, kiedy zaczęło go boleć w klatce piersiowej tak jakby ktoś mu jeździł lamią po bebechach. Podniósł się z trudem, chwiejnym krokiem ruszył do łóżka, ale wycieczkę zakończył na ozdobnej kolumience. Zjechał po niej na dywan i tam skręcał się z głośnym jękiem przez dobre 20 minut, jednak z powodu trwającej na dole zabawy nikt wampira nie usłyszał. Wyłączył się całkowicie. O nie małej tragedii Santorina dowiedziano się na drugi dzień w południe i to w zasadzie przez przypadek.*
Usuń*Wbrew pewnym oczekiwaniom Atrox nie zamierzał siać zamętu oraz hegemonii Mroku. Usposobienie miał daleko bardziej stateczne, niż wskazywałby na to wygląd. Porządku w tawernie pilnował wzorowo, jedynie od czasu do czasu odrywając wzrok od klientów, by odpowiedzieć na zaczepkę jednego z pracowników. Stoły i krzesła były przedmiotami, które zniszczeniu ulegały najczęściej, w zasadzie codziennie. Demon bez słówka sprzeciwu doprowadzał je do stanu używalności - w godzinach wieczornych przesiadywał przy stole wystawionym przed tawernę, na którym gromadził wszystkie potrzebne materiały i w świetle zewnętrznej lampy przybijał na nowo oparcia bądź strugał w kawałku drewna, przekształcając go w nową nogę stołową. Zwykł przy tym nucić zawsze tę samą melodyjkę. Sam jej rytm zdradzał oznaki pewnej podniosłości i w ustach innej osoby zapewne brzmiałaby całkiem ładnie. Lecz Atrox głosu do śpiewu nie miał, jego głęboki mruk oraz tendencja do chrypy przy określonych fragmentach sprawiały, iż melodia traciła muzykalność i przechodziła w pospolity warkot. Balzigeer zdawał się nie słuchać upomnień kogokolwiek na temat ghuli. O ile na początku współpracy sprawiał wrażenie żywo zainteresowanego statusem okolicznego stadka, tak teraz po owej iskrze śladu nie było. Trudno rzec, czy była to oznaka pewności własnych umiejętności, czy też ignorancja, ale mężczyzna nie uciekał do budynku wraz z ukazaniem się na niebie księżyca. Ot, dłubał w drewnie ze stoickim spokojem. Jakiś czas temu pod ścianą gmachu od strony podwórza ktoś wykopał dziurę. Ludzie gadali, że pewnie zalęgły się szkodniki. Nikt jednak nie miał odwagi zbadać sprawy ze względu na potworny smród rozkładu i cichutku grzechot wydobywające się z otworu. Równolegle zaobserwowano, iż Atrox ma towarzystwo, gdy zdarza mu się pracować do późna - koło nóg demona leżało coś sporego, okrytego ciemnowiśniowym materiałem, z którego zrobiono prowizoryczną pelerynę.
OdpowiedzUsuńDzisiaj tajemnicze "coś" również się zjawiło, potulnie zwinięte pod ławą. Nie przejawiało zainteresowania istotą Hefana, mimo że ominął je szerokim łukiem i zaszedł Atroxa od strony dalszej od wejścia do "Uśmiechu Fortuny". Tym samym wydłużył sobie drogę ucieczki przed potencjalnym zagrożeniem. Zagadnięty o "dziwne coś" pod stołem, demon dalej z zapamiętaniem przekładał wiklinową wykałaczkę, którą to łatał uszkodzony przez Nissare kosz na owoce.* Ghul.
Że co proszę?! Jak to "zdechł"?! *Nóż wypadł z ręki Nissare i brzydko rozrzucił idealnie pokrojoną w pióra cebulę. Oniemiała wpatrywała się w chochlika, nie bardzo wiedząc, czy mówi on prawdę czy tak kiepsko żartuje. Po cichu liczyła na to drugie... Bez większego wysiłku wbiła nóż w deskę do krojenia, żeby nikomu nie wpadło do głowy zabrać jej narzędzie pracy i terroryzować nim niepokornych klientów. Kazała chochlikowi zaprowadzić się do wampira czym prędzej. Oczywiście uprzednio zalała wodą zestaw palenisk, nad którymi zwisały różnej wielkości kociołki. Przecież za przypalone posiłki nikt nie zapłaci.
OdpowiedzUsuńPo raz pierwszy miała okazję gościć w pokoju Santorina. Co prawda istniała pewnego rodzaju szansa, że tutaj trafi, chociaż raczej nie byłoby to spotkanie biznesowe. Wampir, jak wszystkim było wiadomo, to straszny babiarz, a Nissare nie zamierzała dać zaciągnąć się do łóżka. Mimo to omiotła obszerne pomieszczenie urządzone z należnym wampirom przepychem odznaczającym się mrocznością i przytłaczaniem gości. Uderzyła ją ilość kosztowności. W duchu stwierdziła, iż najlichsze nawet źródło światła wystarczy, by zalać pokój feerią barw i oślepić... kogokolwiek. Od razu dopadła do Santorina, kiedy tylko dostrzegła jego nogi wystające zza łoża.* Hej, Santi, słyszysz mnie? *Lekko potrząsnęła wampirem, ale on nic. Obróciła jego twarz ku sobie, chwilę popatrywała na nią badawczo. Usta niemal białe i popękane sugerowały głód, szarozielonkawa cera brak aktywności organizmu od dłuższego czasu. Zmarszczyła brwi. Przecież to się kupy nie trzyma. Santorin sam z siebie nie przestałby jeść, prędzej wścieklizny by dostał i zaczął atakować przypadkowe osoby - w końcu tak działał krwiopijski instynkt przetrwania. Już wczesne stadium obłędu, czyli nerwicę natręctw, dostrzec można z łatwością. Wampirzy organizm jest jak podarty materiał, gdyż nie wytwarza pewnych elementów. Te właśnie elementy musi pobierać od innych istot, by "załatać" braki, a najlepszym ich nośnikiem jest krew. Coś "wypełniło luki" i prawdopodobnie dlatego metabolizm Vegi został oszukany. Tylko co? Cokolwiek to było, mogło dostać się tylko dwiema drogami: poprzez oddech bądź połknięcie. Nissare sięgnęła do kieszeni umieszczonej na krzyżu i wyciągnęła rureczkę długą na dłoń, zakończoną szklaną soczewką. Odkręciła zakrętkę na drugim końcu, dmuchnęła ogniem do środka i zabezpieczyła ponownie. Przez soczewkę zaczęło ostro sączyć się skupione światło. Smoczyca otworzyła usta wampirowi i poświeciła mu do środka.* Osz w mordę. *Szepnęła. Gardło Santorina było niemal czarne, troszkę jak zmatowiały metal. Tu i ówdzie widoczne było zasinienie tkanki, na języku coś się srebrzyło. Nissare zakończyła oględziny jamy ustnej. Raczej profilaktycznie otworzyła wampirowi oko i szybkimi ruchami poświeciła, na co skurczona mocno źrenica zareagowała bardzo nieznacznie.* Mam dwie wiadomości. Dobra: Santorina da się odratować jeszcze. Zła: trochę to potrwa.
*Plan Nissare był, delikatnie mówiąc, szalony. Najpierw wypytała Hefana o to, czy wampir wdychał ostatnio jakieś srebrzyste pyłki. Gdy dowiedziała się, że tak, zarządziła rozebranie Vegi od pasa w górę, dzięki czemu światło dzienne ujrzały wyraźnie zarysowane, czarne żyły. Nakazała chochlikowi, aby ściągnął Santorinowi buty (któż by pomyślał, że sznurówki to tak nikczemne bestie?!) podczas gdy sama zajęła się napełnianiem żeliwnej wanny. Z pomocą Zgreda udało jej się zaciągnąć wiotkiego wampira do kąpieli. Następnie oparła jego nadgarstki o krawędź wanny oraz dość mocno odchyliła głowę do tyłu. Aż do ostatniej chwili trzymała chochlika w niepewności dlaczego musiał stanąć za Santorinem i jakoś tak specjalnie złapać go za szczękę. Smoczyca sama miała niespotykaną dotąd niepewność wymalowaną na twarzy, wzięła kilka głębszych wdechów i raz jeszcze rzuciła okiem na wypranego z energii, z życia wampira, po czym podała Hefanowi mało wyrafinowany pod względem wyglądu nóż kuchenny, który zacharapciła pewnikiem podczas któreś-z-kolei rundy po wodę.* Masz. Poderżnij mu gardło... i żyły na rękach też. Zaraz wrócę. *Rzuciła szybko, acz niechętnie, po czym równie szybko i drętwo wypadła z pokoju. Bezdusznie zostawiła Zgreda sam na sam z zadaniem, które z pewnością przerosłoby nie jednego. Dlaczego było to takie trudne? Bo kamratom gardeł się nie podcina, nawet jeżeli zaliczają się w poczet gatunków nieumarłych. A Vega uchodził za przyjaciela od ładnych paru lat, był niegroźny, nieco niesforny i zawsze uśmiechał się do każdego, nawet do najpaskudniejszego dziecięcia na ziemi. Traktował chochlika z przymrużeniem oka i, czasami, zaskakująco życzliwie - przynajmniej jak na powierzchniackie standardy. Trudno było przyłożyć Santorinowi ostrze do gardła, jeszcze trudniej przesunąć nim po skórze... Krew wampira w niczym nie przypominała ludzkiej. Była znacznie ciemniejsza i jakby gęściejsza, chociaż to drugie zapewne spowodowane było mnogością srebrzystych grudek zmieszanych z posoką.
UsuńPo pewnym czasie, który wydawał się być wiecznością, na korytarzu dało się słyszeć dwa głosy: kobiecy Nissare oraz męski, lecz nie należał on do żadnego z pracowników tawerny. Cahir przepadł, Santorin... dogorywał, Malgran nie zdradzał tendencji do takiego przeciągania samogłosek, a na Atroxa był zdecydowanie za wysoki. Rozmowa niewiele wyjaśniała w kwestii tożsamości właściciela.*
- ...-mniejszyć matrycę, bo nie mieściła się w ramie. Wszystko się wydłuża przez to, że musimy co chwila odlewać kable, ponieważ większość zużyliśmy na łapacze eterowe.
- Czyli Meka może się sam tym zająć.
*Tajemniczy mężczyzna nieco stracił pewność siebie.*
- Nooo...niby tak. Ale zawsze lepiej, żeby wzajemnie weryfikować pracę. W końcu to ważny projekt!
- On nie ma emocji, więc nic go nie rozprasza, a ty przestań kombinować. Dobrze wiem, że nie znosisz być na ziemi.
*Facet spasował, co dało się wyczuć po markotnym tonie.*
- Więc co ja tu robię? I po co kazałaś mi wziąć dmuchawkę, którą zazwyczaj zdmuchujemy opiłki metalu podczas szlifowania?
*Drzwi otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem i do pokoju weszła Nissare, a za nią mężczyzna. Był niższy od smoczycy i wydawał się normalny, przynajmniej dopóki zasłaniała go zgrzewka butelek z granatowego szła, w których Santorin trzymał swoje "posiłki". Kiedy postawił ją pod ścianą, ciekawie rozejrzał się dookoła, ale gdy tylko dojrzał wykrwawiającego się wampira, wrzasnął krótko.*
- Szefowa, co to jest?!
- Twoje zadanie, Diter: będziesz go karmił - nabierzesz krwi dmuchawką i wtłoczysz ją.
*Rzeczony Diter sam wyglądał na hybryda demona z łopatą tudzież taczką, kiedy tak zasłaniał się mechaniczną ręką. Lecz demonicznej odwagi to nie miał, bo wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Plan Nissare wydawał się coraz bardziej szalony...*