WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

czwartek, 22 maja 2014

Kocur i czerwona sukienka

   
   W Uśmiechu zabawa trwała w najlepsze, wszyscy świętowali dzień wolny od pracy – chłopi, kupcy, żołdacy… Ściągnęła nawet grupa studencików ze stolicy i dwóch obieżyświatów-grajków, którzy w porywie alkoholowej wesołości poczęli grać, jeden na lutni a drugi na fleciku. Było tylu klientów, że Santorin został zmuszony zagonić Hefana do pomocy i kazał mu podawać posiłki i napitki. Mały czarci pomiot mełł pod nosem przekleństwa, biegając od stolika do stolika, co i rusz przywoływany przez gości. Siniał z sekundy na sekundę, a szczerzył się w bezsilnej złości, gdy wampir raczył go uwagami, by chociaż trochę się uśmiechnął… W końcu nikt nie chciał oglądać jeszcze jednej wykrzywionej mordy w czasie wolnym.
   Niewielu zwróciło uwagę na pojawienie się kolejnej trójki, mężczyzny w wieku średnim oraz towarzyszących mu dwóch młodych dzierlatek. Byli barwnie ubrani, ale zlali się z różnorodną gawiedzią. Na chwilę zniknęli z pola widzenia, by zaraz pojawić się przy barze.
   Szlachcic zapewne, bo tak jak oni się nosił, obejmował młódki w pasie i uśmiechał się wyniośle. Miał już zakola, a ciemne włosy poprzecinane były tu i ówdzie siwizną. Twarz, choć naznaczoną piętnem czasu, miał niebrzydką, ale w jego oczach błyszczało coś niebezpiecznego, jakby kpina. Ubrany był w jasnobrązowy żupan o złotych guzikach – na widok których Hefan o mało nie upuścił tacy z parującymi ziemniorami. Przybysz nie był uzbrojony – głupi czy nienormalny? Cóż, jego zmartwienie…
   Santorin, który błysnął profesjonalnym, acz wielce uroczym uśmiechem zza lady, nie poświęcił zbytniej uwagi jegomościowi. Bardziej interesowały go jego towarzyszki, na których widok wampirowi poczęły po głowie przebiegać kosmate myśli. Ruda i blondynka. Pierwsza w czerwieni druga w kanarkowej żółci. Obie były naprawdę ładne, trzeba było przyznać. I umiejętnie potrafiły podkreślać swoje wdzięki. Wreszcie było na co popatrzeć wśród tego obleśnego, upoconego tłumu! Hmm… Jakby miał wybierać…
- Stolik dla mnie i moich dam – rzekł mężczyzna, ostentacyjnie przygarniając dziewczyny do siebie, wyrywając Kierownika z błogiego zamyślenia.
- Ależ oczywiście, szanowny panie! Pozwolę sobie polecić pieczone raczki na przystawkę, dopiero co upichcone. Gwarantuję, że pan i pańskie urocze towarzyszki się nie zawiodą – i to rzekłszy, puścił oczko do pań, na co te zareagowały radosnym chichotem. Blondynka śmiała się trochę za głośno. Skinął ręką na chochlika, zlecając mu kolejne zadanie. Biedak właśnie niósł wieżę brudnych naczyń, nawet go nie było zza niej widać.
- Scarlett, patrz jakie ziółka można spotkać na prowincji! – zawołała ruda do koleżanki, nie spuszczając wzroku z Santorina, uśmiechając się zadziornie.
- Lily! Ty to nie przepuścisz, co?! – blondynka zgięła się w pół i ryknęła śmiechem. Takim, jaki nie przystoi damie. Widać było, że oprócz tego, że była ładna… Cóż. Nie było niczego oprócz.
- Moje drogie, dyscyplinuję was! Do stolika, sio! – zawołał, niby to z humorem facet, delikatnymi popchnięciami kierując dziewczyny ku wolnemu stolikowi, przy którym stał zniecierpliwiony Hefan, tupiąc nogą. Ile można czekać na te powierzchniowe szczury… Szlachcic już miał odejść, gdy spojrzał się przez ramię na wampira, zgromił go wzrokiem i mruknął:
- Ruszaj się, nie będę nie wiadomo ile czekał. Przed domem stoi przy karocy służba i straż. Dla nich standardowy obiad, konie napoić. Będę wynajmował kwaterę na parę godzin. I przynieś kartę – rozkazywał Kierownikowi wypracowaną manierą, gestykulując przy tym. Gdy skończył, rzucił niedbale sakiewkę złota i podążył w kierunku stolika.
   Hefan zmierzył typka lodowatym wzrokiem i wziął się pod boki. Chwilę oceniał sytuację i obserwował te jego fikuśne guziczki, po czym w dwóch susach znalazł się przy Kierowniku.
- Dziad mnie wkurwia. Chyba najbardziej z tych wszystkich tu obecnych jełopów. Naślijmy na niego Cahira. Niech mu zrobi przeobrażenie przed nosem to się bogacz posra w te swoje złote majtki. A właśnie, gdzie on jest? – rozejrzał się, ale zmiennokształtniaka nie było nigdzie widać. Wzruszył ramionami, w sumie to dlaczego miałby się dziwić, z takim wyglądem… - I jak, sypnął trochę groszem? Ej, Santorin. Santorin?!
   Wampir zdaje się, że nie usłyszał nawet połowy słowa chochlika, zbyt zajęty obserwowaniem dziewczyn i snuciem nowego planu.


   Ruda, nazywana przez jegomościa i blondynę per Lily, zajadała właśnie pieczonego raczka, uprzednio zręcznie obranego z twardej skorupki. Karol, bo tak nazywał się jej obecny klient, uparł się, że ich nie zamówi, ale w końcu udało jej się go złamać. Mężczyźni. Ponadto na stole stał dzban piwa i wina, sarnina w sosie, pieczony świniak z jabłkiem wetkniętym w ryjek, ziemniaki, jakieś surówki, króliczy pasztet, przepiórcze jajeczka i pięć rodzajów pieczywa.
   Miała zdecydowanie więcej manier od blondyny, która nie wiedziała, jak zabierać się za niektóre potrawy, mlaskała i mówiła z pełną gębą. Lily to irytowało, no ale cóż, w burdelach ze świecą szukać pojętnych dziwek, które chciałyby pobierać nauki u szefowej, by stać się tymi ekskluzywnymi. Lily pomyślała, nie bez dumy, że nie przynosi wstydu burdel-mamie, będącej również jej biologiczną matką. Była jedną z najlepszych.
   Niestety, klient okazał się kolejnym nudziarzem, który paplał o swoich tytułach, odznaczeniach, sukcesach i tak dalej. Czasami miała momenty, że chciałaby trafić na kogoś nie dość, że przystojnego, to jeszcze uwodzicielskiego. Miała ochotę pograć, pobawić się… A tak to tylko: kolacja, przechwałki, bzykanie… I tak do usranej…
   Nie przeszkadzały jej spojrzenia, jakie posyłał jej ten kolorowy kelner. Miał ciekawy styl, gdzie nauczyli go tak się ubierać? Może jest obcokrajowcem? Czasem, dyskretnie, uśmiechała się do niego, tak, by klient nie widział. Była profesjonalistką, była w pracy, mimo wszystko nie mogła sobie na za dużo pozwolić. Matka mówiła, że przesadza. Mieli na tyle dobrą sytuację, że paru niezadowolonych klientów to żaden ból i w razie uciążliwości mogła dać sobie spokój z niektórymi typkami. Ale ona była ambitna, nie chciała mieć takowych na koncie. Chociaż ten koleś naprawdę ją zanudzał. Dobrze, że Scarlett była dzisiaj w formie, bo wyrabiała normę za je obie – wdzięczyła się, sypała niewybrednymi żartami i śpiewała sprośne piosenki. Lubiła z nią pracować, kiedy wystarczająco sporo blondyna wypiła. Mogła sobie wtedy trochę pofolgować.
   O mało nie krzyknęła, zaskoczona, gdy coś miękkiego i puchatego wskoczyło jej na kolana. A był to kot. Rudy, zielonooki, upasiony kocur. Zwierzak miauknął, chwilę ugniatał poły czerwonej sukienki dziewczyny, po czym usadowił się wygodnie, mrużąc z zadowolenia oczy. Karol i Scarlett ryknęli śmiechem, już w bardzo dobrych humorach, widząc reakcję rudej.
- Ooo, Lily, masz nowego klienta! Haha! Musisz poczekać, puszku, na swoją kolej! – zaszczebiotała blondyna, wieszając się na ramieniu szlachcica, już buraczanego.
- Hejże, Scarlett, słyszałam, że ty lubisz owłosionych! – odcięła się ruda, wymuszając uśmiech. Zażenowana poziomem humorystycznym tych dwojga, skupiła się na kocurze, który teraz ocierał się o jej rękę, domagając się pieszczot.
- Piękny jesteś, wiesz? A jaki mięciutki. Ktoś o Ciebie dba, prawda? Pewnie ten pan kelner? Bo nie sądzę, żeby ten obrzydliwy chochliczor…
   Kot wpatrywał się w kobietę jak urzeczony, choć zapewne nie rozumiał, co się do niego mówi. Parę razy mrugnął, po czym mruknął przeciągle.
  Ruda nie bawiła się dobrze. Udawała na tyle, ile umiała, głaszcząc bezwiednie śpiącego w najlepsze kota, widocznie przyzwyczajonego do spania w takim hałasie. Nawet alkohol jej nie wchodził, co też było dziwne. Ten dzień powinna mieć wolny. Zdecydowanie.
  Wkrótce nie musiała już udawać, ani poświęcać uwagi klientowi i blondynie. Nachlali się zdrowo, bełkotali coś tylko między sobą, całowali się, zdaje się, że zasypiali na chwilę, by zaraz się obudzić i od nowa. Phi. Jak koleś nie umie obrabiać dwóch bab, to dwóch nie zamawia. Proste i logiczne. Ale nie mogła narzekać, typek słono zapłacił. Łatwa kasa. Wątpiła jeno w to, że szlachcic wróci wraz z nią i Scarlett do miasta jeszcze tej nocy, jak miał zamiar.
   Ruda wyhaczyła moment, kiedy wampir wrócił za ladę. Gawiedzi już zaczęło ubywać i pracy było mniej. Pomyślała chwilę, po czym wzięła kocura na ręce i podążyła w kierunku Santorina. Zwierzak nawet chyba się nie obudził.
- To wasz kot? Czy przybłęda? – dziewczyna usiadła na wysokim stołku, ostrożnie kładąc kota na ladzie. Ten przeciągnął się jedynie, sprawiając wrażenie jeszcze większego niż wcześniej, po czym ponownie się położył – Chciałabym go sobie zatrzymać.
   Wyciągnęła z małej torebeczki papierośnicę, wyjęła zeń papierosa po czym powiodła aktorsko wzrokiem w poszukiwaniu ognia. Spojrzała na Santorina bezradnie i przekrzywiła nieco głowę. Dama w potrzebie… Lora „Lily” Beaumont.

http://neoartcore.deviantart.com/

Imię: Lora
Nazwisko: Beaumont
Przydomek: Ruda, Lily - od kwiatka, a ponadto symbol czystości. Ha, cóż za ironiczni ludzie przychodzą do burdeli. Historia poniżej.
Wiek: 21 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Opis wyglądu: Średniego wzrostu, nienagannej figury ruda dziewczyna o zielonych oczach i delikatnej, gładkiej buzi. I właśnie przez te szlachetne rysy dorobiła się przydomku Lily. Kiedy jeden z klientów pierwszy raz tak na nią zawołał, cały dom rozkoszy podłapał i bardziej jest znana pod tym właśnie przekornym pseudonimem – bo choć z zewnątrz delikatna i pozornie nieszkodliwa, skrywa płomienny temperament. Wilk w owczej skórze. Intensywnie czerwone, lekko falowane włosy spływają kaskadą za plecy. Nosi się zdobnie i elegancko, jak na ekskluzywną pannę do towarzystwa przystało. Ma pokaźną garderobę, jest zamożna. Podkreśla swoje największe atuty, to jest dekolt i długie nogi. Zwykle odziewa się w kolory intensywne i wyraziste, najchętniej w czerwienie. Nosi biżuterię srebrną i złotą, wysadzaną drobnymi kamieniami. Zawsze wypindrzona jak na bal. Używa lekkich, słodkich perfum. Jak kogoś stać, ubiera się w uroczy, skąpy strój na jaki składa się bluzeczka z dwóch szarf oraz zwiewna spódniczka, skrojona na podobieństwo piór. Dostała ów kreację od matki na swoje osiemnaste urodziny, kiedy to za bajeczną sumę sprzedano jej dziewictwo.
Opis charakteru: Jako, że jest świetną aktorką, trudno stwierdzić, które cechy są u niej permanentne. Na pewno jest pewna siebie, uparta, odważna, wygodnicka, przeważnie radosna i lekkoduszna. Materializm pielęgnowano w niej od maleńkości – „jesteś warta tyle, ile za Ciebie zapłacą!”. Jako, że była wychowywana przez burdel-mamę i ciotki-dziwki, posiada należny im system wartości i nie wyobraża sobie jak wygląda świat z perspektywy innych dziewcząt. Lubi nawiązywać nowe, ciekawe znajomości. Elastyczna, raz potrafi być tajemnicza i uwodzicielska, by zaraz zmienić się w zbuntowaną awanturnicę – jak klient sobie życzy. Bywa kłótliwa i miewa humorki. Jest przeświadczona, że pozycja córki zarządczyni jednego z największych i najlepszych burdeli w mieście jest pozycją prestiżową i szanowaną – bo też tak jej od zawsze wmawiano.
Umiejętności: Najstarszy zawód świata jest również niebezpieczny - została wyszkolona w samoobronie. Umie walczyć wręcz, na tyle, by zaskoczyć natręta i zwiać. Ponadto potrafi posługiwać się sztyletami. Zna się na ziołach, gdyż większość swego dzieciństwa spędziła w ogródku przy kuchni, bądź w ogródku zimowym w samym domu. Tam ją zostawiano, gdy często gęsto nie miał się kto nią zająć.
Broń: Dyskretny i poręczny sztylecik zwany „Pokusą” chowany za podwiązką. W posrebrzanej rękojeści błyska niebezpiecznie mały rubin w kształcie łezki. 
Zdolności specjalne: Pod kołderką to niejeden mówił, żem demonica jakaś, ha...! Ale tak serio to jestem antymagiczna.
Stanowisko: Pokojówka, zielarka. Nieoficjalnie - "panienka do towarzystwa".
Historia: Córka Yvette Beaumont i jej bliżej nieokreślonego klienta. Urodzona w burdelu, spędziła w nim calutkie życie, od początku wiedząc, jaka przyszłość była jej pisana. Nie widziała i dotąd nie widzi nic w tym złego, to było całe jej życie. Jako, że była ukochaną córką szefowej, dopuszczono do niej mężczyznę dopiero w wieku lat osiemnastu, za piękną sumkę. Później było już z górki. Burdel się rozwijał, a ona razem z nim, aż w końcu z małej klitki zrobił się dwór, jeden z największych i najbogatszych domów rozkoszy w mieście, a z małego podlotka wyrosła powabna pannica. Jako, że Lora radziła sobie świetnie, wkrótce została nauczona manier i obyczajów dworskich, by móc sprostać klienteli z wyższych sfer. Do Uśmiechu Fortuny zagoniło ją kolejne ze zleceń…


107 komentarzy:

  1. *Uzupełniał rejestry dzisiejszego utargu. Wydatki, zarobki, liczby i kolumienki w opasłej księdze nie sprawiały mu takiej radości, jak Hefanowi, który chyba czcił ten tomiszcz. Śmigał bażancim piórem od kałamarza do papieru, naprędce wpisując w linijce ile kilogramów mięsa dzisiaj zużyto, by później zlecić Cahirowi uzupełnienie zapasów. Przebiegł wzrokiem po wszystkich pokątnych stolikach, ale nie dopatrzył się nigdzie pracownika. Od razu chciał dać mu listę, nie musiałby czekać dodatkowo. Ehh, na co on liczył... Podniósł te swoje zielononiebieskie oczęta i uśmiechnął się drapieżnie do dziewczyny, kiedy podeszła. Nie spuszczał z niej wzroku, kusząc figlarnymi ognikami. Przynajmniej do momentu pojawienia się kota. Mina drastycznie mu zrzedła. Znowu ten futrzak, tylko co tym razem zmalował? Santorin szczerze nie znosił tego zwierzaka, nie tylko dlatego, że jego tusza rozlała mu się na całą szerokość lady. Nabył tawernę razem z kotem i od tamtej pory grubas wyżywał się na jego garderobie. Wycierał się o wszystkie czarne ubrania, głównie spodnie i kamizele, gryzł sznurówki butów, a nawet próbował popruć pazurami ukochaną i nieodłączną czerwoną szarfę, którą przewiązywał spodnie zamiast pasem. Jeżeli sprzedaż kota rozwiąże jego problem ze zwierzęcym wandalizmem, to nie miał nic przeciwko. Uśmiechnął się uprzejmie.* Kot jest owszem nasz, ale z chęcią go odsprzedam za 30 srebrników. *Była to rozsądna cena, biorąc pod uwagę, że mruczuś był zadbany, bez pcheł i dobrze odżywiony, chyba nawet za dobrze. Do pospolitych dachowców, które można nabyć za 5-10 srebrników, nie należał, a kosztowny rasowiec z niego żaden. Cenę skutecznie podbijało jego milusińskie nastawienie typowego nakolannika. Santorin sięgnął pod ladę, gdzie trzymał zapaloną niewielką świeczkę właśnie do podpalania papierosów klientów. Ale że potrzebującą była kobieta, istna dama, nie zamierzał wystawiać na blat całego świecznika. Chwycił cieniutki, długi na 30 centymetrów patyczek, upalił od płomyka świecy jego koniec, a następnie "usłużył ogniem" do zapalenia papierosa.* Sprzedam, ale pod jednym warunkiem... *Eleganckim, krótkim machnięciem zgasił patyczek i odłożył na miejsce. Uśmiechnął się przekornie do dziewczyny, skutecznie przy tym kryjąc przydługie kły, które mogłyby zdradzić jego krwiopijską naturę.* Pozwoli mi panienka patrzeć na swoją szlachetną twarzyczkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiedzmy, że mam chęć pogonić kota temu tu obecnemu kocurowi. Mój własny zwierzak ma mu coś za złe, pewnie podbieranie jedzenia, ja też całkiem sporo, bo lubię mieć swoje rzeczy w całości. Więc jeżeli jesteś, ptaszynko, w stanie zapanować nad niszczycielską mocą tej bestii, możesz z nią robić co zechcesz... Bym zapomniał. Stali bywalcy przezwali go Murphy, ale nie wiem czy jakiekolwiek imię go obchodzi. *Splótł palce i oparł brodę na dłoniach, jak to robią poważani bogacze rozważający czy podjąć się danej inwestycji czy nie. Prócz dziwnego zadbania, jak na zwykłego kelnera, w oczy rzucił się połyskujący w słabym świetle platynowy naramiennik z okazałym, owalnym klejnotem. Kamień nie wyglądał specjalnie, ot tak, matowy i mlecznobiały. Dopiero po dłuższym przyglądaniu się można było dostrzec takie same refleksy, jakby się człowiek wpatrywał w masę perłową.* Patrząc wytrzymam tyle, ile będzie trzeba i nie ukrywam, że sprawia mi to przyjemność... *Szperał chwilę pod ladą w poszukiwaniu pewnego drobiazgu. Dopiero kiedy przetrząsał już 3 szufladę, znalazł co chciał, po czym postawił przed dziewczyną drewnianą popielniczkę na 4 kocich łapkach i wyrzeźbioną głową lwa. Gdyby była z kruszcu czy chociaż posrebrzana, za cholerę Santorin by nie doczyścił syfu po popiele.*

    OdpowiedzUsuń
  3. *Samotny szary wilk pędził przez knieje w pogoni za dorodnym jeleniem. Sapał i warczał, przeskakując kolejne zwalone pnie, lecz rogacz z każdą chwilą oddalał się coraz bardziej. Myśliwy wyskoczył z krzaków borówek. Zatrzymał się, by powęszyć dookoła. Daniel uciekł. Wilk miał w zanadrzu jeszcze jedną sztuczkę. Podniósł się na tylne nogi, jego ciało zaczęło w sposób makabryczny przebudowywać się do ludzkiej formy. Cahir otrząsnął się z resztek szaroburej sierści, w tej samej chwili znad jego ramienia wyłoniło czarne skrzydło, ociekające odrobinę krwią i limfą. Wystrzelił w powietrze, wyrywając z koron drzew chmurę liści, które szybko spłonęły po kontakcie z ognistą ręką młodzieńca. Cahir zawisł nad morzem zieleni, wypatrując zawzięcie przemykającego jelenia. Wrzasnął na całe gardło poirytowany faktem, że zwierze wystrychnęło go po raz trzeci w tym tygodniu. Machnął wściekle ogonem, wykręcając w powietrzu ósemkę. Czym prędzej poszybował z powrotem do Uśmiechu Fortuny. To nie był jego dzień na łowy.
    Kiedy wszedł do tawerny, wiele par oczu zwróciło się ku niemu. Ciekawych, zdziwionych, kpiących. Jeden z wieśniaków, który już miał mocno wlane za kołnierz, wstał z miejsca z wyzwiskiem na ustach. W Cahirze złość buzowała od dłuższego czasu i teraz znalazła ujście, co dla chłopa nie skończyło się dobrze. Młodzieniec odwrócił się błyskawicznie, jednocześnie czyniąc krok do przodu, by nadać uderzeniu dodatkowy impet. Miażdżący prawy prosty wylądował dokładnie na nosie opoja, pozostawiając po sobie dymiący, śmierdzący, wypalony ślad po pięści. Wsiór przetoczył się po blacie sąsiedniego stolika z jazgotem. Nim złapał oddech, Cahir postawił mu stopę na gardle.* Jeszcze raz nazwij mnie "stworem", no dalej! Obiecuję, że nie dożyjesz końca następnego słowa, gównojadzie! *Warknął, a oczy płonęły mu rządzą krwi i mordu. Tak bardzo łaknął śmierci tego mężczyzny... Ale opanował się, puścił go i odszedł w kierunku lady, gdzie urzędował Santorin i rudowłosa ślicznotka. Usiadł ciężko na wysokim stołku, oparł się o blat, uprzednio pogłaskawszy grubego rudzielca, którego dokarmiał kąskami ze swoich surowych posiłków. Ułożył kościany ogon wokół nóg stołka, jak miał w zwyczaju. Nieopacznie też pacnął skrzydłem dziewczynę. Zerknął na nią bez większego zainteresowania, gdy padło kilka kąśliwych uwag o jego zachowaniu.* Jesteś kobietą, i co z tego? To nic wyjątkowego... *Mruknął beznamiętnie i sięgnął po drewniany kubek z wodą, który schował sobie pod barem. Ledwo upił dwa łyki, a już odezwał się kolejny pijak, ciskający obelgi pod adresem Cahira. Na fragment "...jestem szlachcicem, nie waż się mnie ignorować, wiejski szczurze...", zmiennokształtny parsknął do kubka.* Żebyś się, kurwa, nie zdziwił. *Bąknął, nie zważając na obecność Lily, ani że wyzywającym jest jej klient.*

    OdpowiedzUsuń
  4. *Hefan na pierwszy huk zareagował czmychnięciem pod stół. Nie mogąc powstrzymać ciekawości, wychylał się co i rusz, by popatrzeć na bójkę (chociaż trudno to było nazwać bójką, raczej nokaut i jego skutki), mimo, że miał tchórzliwe serduszko. Gdy już po wszystkim pozostało jedynie syczenie i swąd palonego mięsa, opuścił schronienie, zawirował zgrabnie - jak na niego - w powietrzu i wylądował, robiąc artystyczną pozę.* Cahiir! To było zajebiste! *W nagłym porywie ekscytacji wskoczył na stół, szarpnął za szmatę okalającą jego pas i pomachał nią w powietrzu triumfalnie, ukazując całemu Uśmiechowi swego ptaszka i rodowe klejnoty. W towarzystwie skrzekliwego śmiechu bądź odgłosów obrzydzenia i wyzwisk w stronę chochlika poleciały wszelkie resztki ze stołów.*

    OdpowiedzUsuń
  5. Dość wiedzieć, że całkiem sporego. *Kąciki ust wygiął w wymijającym uśmieszku. Bo jak tu przyznać się do zwierzaka niewiele mniejszego od konia, napakowanego, w dodatku swobodnie łażącego sobie po całej tawernie? Uścisnął dziewczynie dłoń, delikatnie. Był to tutejszy zwyczaj dobijania targu, w dodatku idealnie maskował przyjęcie mieszka. Jeszcze tego brakowało żeby Cahir dowiedział się, że Santorin sprzedał tego przeklętego kota... Oparł się o blat, zaraźliwym śmiechem komentując bójkę. Bo jak inaczej mógł zareagować?* Nasz Cahir chyba ma dzisiaj gorszy dzionek... *Chwilę obserwował poczynania pracownika, po czym pochylił się do przodu i konspiracyjnym szeptem odezwał do Lily.* Nie przypatruj się Cahirowi zbyt długo, szczególnie jego mutacjom. Dla niewielu osób kończy się to dobrze. *Puścił do niej oczko, by w następnej chwili wrzasnąć: "Boże, oślepłem!" na widok Hefanowego dorobku. Krzywił się wystarczająco długo, aby zza futryny zaplecza wychynął masywny, szary łeb, na którym połyskiwały maleńkie, żółtawe światełka - kolor oznaczający ciekawość. Gazra miała dość oleju w głowie, by nie pchać się na salę kiedy jest największy ruch. Najdłużej zawsze pozostawali stali bywalcy, doskonale już obeznani z jej obecnością, jako że zazwyczaj to jaszczurzyca wywlekała ich na zewnątrz, totalnie spitych lub pobitych. Nie bała się więc pokazać, kiedy klientów było niewielu. Gazra popatrzył dookoła, zwabiona krzykiem swojego pana oraz szukając jego powodu. Zabuczała gardłowo, rozchylając szczęki jakby w przerażeniu, bo oto świecił przed nią tym, co miał, znienawidzony chochlik. Trąc brzuchem o starą podłogę, podpełzła do stolika, na którym tańcował Hefan. Nagle oparła przednie łapy na blacie i z zaskoczenia niemal zestrzeliła chochlika wydzieliną z nosa. Tak siarczystego gluta Uśmiech jeszcze nigdy nie widział.*

    OdpowiedzUsuń
  6. *Obrócił się powoli na stołku, nie odrywając zamroczonego gniewem wzroku od opoja. Zawinięty w drogie sukna, naszpikowany złotymi guziczkami, na które zaharowują się na śmierć wieśniacy. Szlachcic, pompatyczny, wyniosły. I choć był mocno spity, surowe rysy wciąż były widoczne pod warstwą rumieńców. Oziębłość, gniew, obrzydzenie. Coś w Cahirze pękło, zaczął drżeć, niedostrzegalnie szczękał zębami. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w rozkołysanego Karola, ale w tym rozedrganym spojrzeniu tkwił niewyjaśniony strach. Bezwzględność, chłód, rozczarowanie w oczach. Roderic. Roderic di Ardo. Ojciec. To widział Cahir, zamiast Karola. Kolejno przed oczami błyskały obrazy wycięte ze wspomnień: pokój-cela, rozkazująco wygięty palec, kij w górze, ciche łzy jakieś kobiety. Ale ona nic nie robi, by zatrzymać ból. Śmiech, drwiny, krzyk. Jego krzyk. Krew i złość. Dużo złości... Zamroczony przeszłością Cahir zmarszczył brwi, jak tylko się dało najmocniej, w i tak już błyszczących ślepiach dosłownie zaczęło jarzyć się małe światełko. Wykrzywienie w grymasie przerodziło się w szczerzenie, ostatecznie w ryk jakiegoś wielkiego kota, urozmaicony błyskaniem podwójnych rzędów wilczych zębów. Być może ktoś próbował go powstrzymać, Santorin, Hefan lub któryś z klientów, którzy nagle zaczęli czym prędzej opuszczać przybytek. Cahir tego nie zauważył, ogarnięty ślepą złością skoczył na Karola, od razu wyprowadzając prawy prosty, ale mężczyzna tylko się zatoczył do tyłu. Zmiennokształtny natychmiast po wylądowaniu wymierzył cios pod żebra. Odskoczył na parę sekund, chcąc ocenić poczynione szkody. Szlachcic przerzucił ciężar ciała na nieobity bok i wyglądał na zamroczonego. Mogło to też być winą silnego upojenia alkoholem. To tylko spotęgowało rozdrażnienie Cahira, który na nowo doskoczył do Karola, zasypując go serią uderzeń. Dwa ciosy w korpus, przemknięcie pod ramieniem, kopnięcie w udo, półobrót i rąbnięcie ogonem o kręgosłup. Karol poleciał do przodu na najbliższy stół, który zaraz rozpadł się w drzazgi od jednego jedynego uderzenia Cahira, ponieważ spudłował. Siła ciosu mogła zabić szlachcica. Bogacz chyba również nie wiedział, kiedy przestać, bo ponawiał próby ataku za każdym razem, gdy odzyskiwał równowagę. Polimorf warknął przeciągle, sapiąc w ślepej furii i tkwiąc w przysiadzie. Drżał, katowany przebłyskami wspomnień, które dawno wyparł z pamięci. Słowa "szlachcic", "pycha", "srogość" powracały jak mantra, histeryczna i niepowstrzymana. Zastygł, wyzwany od "wybryku natury".* DOŚĆ! *Wrzasnął, podrywając się i wymierzając potężnego haka w podbródek Karola. Dopadł go na ziemi, siedząc okrakiem na jego korpusie. Zamierzył się ognistą łapą do ostatniego ciosu. Jednak zastygł, oprzytomniał, drżąc z mieszanki uczuć. Gniewu, bezradności i strachu. Powoli opuścił rękę, zszedł z półprzytomnego szlachcica. Drętwym krokiem podszedł do najbliższego kąta, gdzie usiadł.* Nie waż się nazywać mnie wybrykiem natury, nadęty debilu. *Warknął, ale już znacznie spokojniejszy, niż parę minut wcześniej. Zerknął kątem oka na Lorę, bo wciąż siedziała na miejscu. Nie uciekała. Dlaczego...?*

    OdpowiedzUsuń
  7. *Niezrażony fontanną jedzenia, jaką został obrzucony i harmidrem, jaki wywołał, beztrosko i z krzywym uśmiechem kołysał biodrami w takt fałszywie nuconej przez siebie przyśpiewki. Był ewidentnie w swoim żywiole, mógł wreszcie zrobić coś złośliwego, w tym przypadku zakłócić wszystkim poczucie estetyki. Ale zabawa nie trwała długo, bo w porę nie zauważył zmierzającej ku niemu potworzycy. Prawie się udusił pod ciśnieniem, z jakim został wyrzucony wprost na niego glut Gazry. Grzmotnął porządnie o ziemię i nakrył się skrzydłami, przez parę chwil nie dając oznak życia.*
    *Ocknął się dopiero, gdy dotarły do niego odgłosy kolejnej bójki. Powstrzymując odruch wymiotny (wydzieliny Gazry śmierdziały przeokropnie), podniósł się i czmychnął w tłum dopingującej publiczności. Łypał okiem na Santorina, próbując ocenić, czy dla powierzchniaków ten wieczór przypadkiem nie stawał się zbyt intensywny.*

    OdpowiedzUsuń
  8. *Cmoknął trzykrotnie, przywołując do siebie swoją pupilkę. Jaszczurzyca popatrzyła na niego natychmiast. Wystarczyło, by Santorin klepnął się w udo. Przytruchtała posłusznie i huknęła ciężki łeb na bar, bo była wystarczająco duża, by to robić swobodnie. Wlepiała małe ślepka w pana, oczekując należnej za pogrom Hefana nagrody. Zabuczała głośno w zadowoleniu, gdy wampir zaczął ją drapać w okolicach szczęk. Wygięła też gruby kark, żeby nie zapomniał popieścić i podgardla.* Nie, ta ślicznotka nawet nie jest spokrewniona ze smokiem. Najzwyklejsza w świecie jaszczurka. *Odparł Santorin, drapiąc Gazrę po nosie, przez co zwierz wysunął nieco jęzor, a błyszczący punkciki z żółtego przeszły w delikatny róż... Cały przyjazny nastrój wyparował wraz z wybuchem szału Cahira. Nikt nie wiedział co go sprowokowało, bo podobnymi wyzwiskami obrzucali go wieśniacy. Dlaczego więc padło na szlachcica? Wampir przesadził wysoki bar z elegancją należną akrobacie, ale i tak pozostawało to trochę poza możliwościami zwykłego człowieka. Próbował złapać zmiennokształtnego, centymetrów zabrakło, żeby chwycił go za ogon. Odpuścił pogoń, kiedy prawie zabiło go uderzenie skrzydłem. Cofnął się czym prędzej. Cahir teraz świata nie widział... Trzymał się na uboczu dopóki pracownik nie klapnął sobie w kącie. Podszedł do Karola, stanął nad nim okrakiem i zaczął przeszukiwać kieszenie. W ferworze walki mignął mu kawałek papieru, wystający z kieszeni szlachciura, więc był ciekaw co to jest. Weksel? Obligacje? Nie interesowały go złote guziczki, jakieś sygnety i inne insygnia. Chciał ten papier. Szarpnął za żupan, narzucając znaczną jego część na facjatę Karola i pokazując światu jego piękne kalesony wpuszczone w wysokie buty. Znalazł właściwy łup tylko dlatego, że maleńki rąbeczek wystawał z ukrytej kieszeni. Nic nie ukryje się przed okiem wampira, co bardzo sobie chwalił. Wyprostował się i zaczytał w świstku pergaminu. Uśmiechnięty pacnął dokumentem w dłoń i podszedł do Lory, zostawiając poszkodowanego na łasce Hefana.* Panno Loro Beaumont, proponuję Pani pełną współpracę, wikt i opierunek oraz wolność. Dozwolone jest tu niemal wszystko, oprócz używania magii na terenie tawerny oraz mordowania się nawzajem. Pomijając drobne obowiązki, jakie będziesz musiała wypełniać, masz wolną rękę, a cały dochód z Twojej...dodatkowej... profesji, zatrzymasz dla siebie. Szybko się tu dorobisz. Ponadto... *Pokazał jej skradziony przed chwilą papiór.* Pójdziesz ze mną na bal i dostaniesz nową kolię. *Puścił do niej oczko. Takiej okazji do porządnego zarobku daaawno nie było. A o Karola i jego towarzyszkę zadbają jak należy: zawloką ich do wolnych pokoi, a następnego dnia zedrą ostatnie pieniądze za nocleg. Jeżeli krzykną coś o Lily, to Hefan albo Cahir burknie, że wróciła do siebie poprzedniego dnia. Zarobek w czystej postaci.*

    OdpowiedzUsuń
  9. Santorin Vega, okoliczny zbawiciel i dumny złodziej. *Skłonił się przesadnie nisko, zabawnie odgarniając czerwoną szarfę do tyłu, wszystko w parodii szlacheckiego ukłonu. Oparł dłonie na barze, poskoczył i usadowił się po turecku. Ot, beztrosko. Wpatrywał się w skradziony papier. Zaproszenie na bal. Będzie potrzebny powóz, konie, przebrania... Łatwizna. Zerknął na Lily, gdy ta zaczęła lamentować nad swoimi ubraniami. W zamyśleniu podrapał się po policzku. No tak, on elegancki ubiór miał, ale Lora przecież nie wystąpi w męskim zestawie. Skąd on weźmie teraz suknię balową!? Może Cahir dałby radę coś wyczarować, ale wątpił by chciał teraz współpracować. Kiecka, kiecka... EUREKA!* Tak się składa, że mamy jedną suknię, do przeróbki co prawda, ale chyba dasz sobie radę z taką pierdołą. Jak coś, Cahir pomoże Ci coś wymagikować. W końcu w byle czym na szlachecki bal nie pójdziesz. Masz podbijać serca, a nie błagać o pomstę do nieba. *O tak, pamiętał tę sukienkę. Z bursztynowego materiału, wzorzysta i z drogimi koronkami. Tę samą, w którą wciskał się po środku lasu, żeby Hefan mógł z niej wyciąć wszystkie błyskotki. Wzdrygnął się na samo wspomnienie.* Biżuteria też się znajdzie na chwilę, na miejscu znajdziemy Ci coś ładnego. *Znowu zerknął na zaproszenie. Zaczął wyliczać na palcach.* Zaproszenie z podpisem jest, przebrania będą, powóz z końmi...weźmiemy od Karola. Prezent okolicznościowy. *I tu się zamyślił na poważnie. Co można podarować dzianemu szlachcicowi? Tym zajmie się później. Spławienie żołdaków Karola było dziecinadą dla wampira. Wystarczy im we łbach zamieszać i sobie pójdą, a ich pan wróci na piechotkę.* To jak będzie, panno Beaumont? Przystajesz na to? Jesteś dorosła, sama możesz decydować. *W międzyczasie Gazra siedziała koło baru, spoglądając na Santorina z oburzeniem. Wyraźnie czekała, aż ten się przyzna, czym jest naprawdę*

    OdpowiedzUsuń
  10. *Z głową schowaną między ramionami, próbował otrząsnąć się ze wszelkich emocji. Przed chwilą wszyscy widzieli skutki utracenia kontroli nad sobą. Odetchnął głęboko kilka razy. Wsparł się o ścianę i podniósł. Wytarł umazane krwią Karola pięści w połowę kurty, otrzepał bose stopy z co większych drzazg. Ułożywszy dłoń na ramieniu, zaczął poruszać energicznie ręką, chcąc pozbyć się napięcia w kapturach. Machnął energicznie ogonem, wygrzebując go ze starty odłamków po krzesłach i stole. Wzmianka o grupie zbrojnych natychmiast zwróciła jego uwagę. Obrócił się do Lory, po raz pierwszy zwracając na nią szczerą uwagę. Nie skupiał wzroku na jej walorach, szczupłej talii i zgrabnych nogach. Nie przypatrywał się też specjalnie twarzy dziewczyny. Jej urok zdawał się na niego nie działać, spływać bez efektów. Musiało być to nowością dla prostytutki. Całkiem pokaźne grono osób wielokrotnie zwracało uwagę na to dziwne zachowanie, chociaż Cahira nigdy to nie obchodziło. Mógł sypiać z kobietami, ale czuł ku temu takiego pociągu jak Santorin. O mężczyznach mowy nie było. Zmiennokształtny dobrze wiedział, że jego szanse u panien są marne ze względu na mutacje, dlatego do romansów wagi nie przywiązywał. Jakby odepchnąć od siebie te myśli, wyciągnął ramiona przed siebie, wyłamując palce ze stawów z głośnym chrupnięciem.* Zbrojni? Chętnie się rozerwę. *Wyszczerzył zębiska w krwiożerczym uśmieszku. Od dziesięcioleci prześladował go niemal każdy oddział, gdy dowiadywał się o istnieniu polimorfa o okolicy, więc Cahir szybko nauczył się, czym i jak radzić sobie z bandą zakutych łbów. Nie zdawał sobie sprawy z faktu, iż czasem nawet szukał patrolu, traktując zbrojnych niby sparing-partnerów. Bliskość kolejnego oddziału, bo tuż za drzwiami, podnosiła ciśnienie krwi, napawała dziką, zwierzęcą euforią. Kochał to uczucie magicznej wyższości, a nawet wypaczonej równości, ponieważ gwardzistów nie obchodziło szlachectwo, poważane nazwisko di Ardo, czy inny banał. Czysta, piękna walka.*

    OdpowiedzUsuń
  11. *Wytrzeszczył oczy, wcale a wcale nie kryjąc swojego zszokowania. Kobieta, która nie umie tańczyć? Takie egzemplarze w ogóle istnieją?! Przez chwilę miał wyraz twarzy podobny do pierwszego etapu wymiotów, tak tłumił wybuch śmiechu. Głośno wypuścił powietrze, chociaż wzrok miał wciąż szklany od wesołości. Wyprostował się i dumnie poprawił czarną kamizelę, przypominając sobie, że nie może się wiecznie zachowywać jak szczeniak. Wziął się pod boki.* No to będę musiał Cię nauczyć. I mów mi po prostu Santorin. A teraz chodź, załatwimy priorytety. *Przywołał ją do siebie palcem i wyszedł przez z pozoru niewidoczne drzwi zaraz obok wejścia do spiżarni. Zaczął się wspinać po znacznie wysłużonych, wąskich schodach na drugie piętro, chociaż otoczenie było tak monotonne, że wspinaczka wydawała się wiecznością.* Pokój wybierzesz sobie jaki tam będziesz chciała, wybór jest spory. Nie ma tu podziału na ważnych i mniej ważnych. *Odezwał się, docierając na właściwy korytarz i kierując się ku ostatnim drzwiom po prawej stronie. Nie wyglądały one jakoś szczególnie, Santorin nawet ich nie oznaczył, że mieszka pod tym...numerem.* Zapraszam. *Wskazał gestem, by bez oporów weszła do pokoju, ale mimo wszystko on wszedł pierwszy. Pomieszczenie było jak wycięte z zupełnie innej bajki. Ciężkie zasłony zakrywały okna, sporych rozmiarów łoże nakryto purpurową narzutą, a pomimo lekkiego półmroku, widać było srebrzyste drobinki wszechobecnego kurzu. Ale nie to rzucało się w oczy, tylko porozrzucane wszędzie skarby, jakby na chaotycznych ekspozycjach. Tu na biurku leżał jakiś złoty wisior, tam na półce bransoleta, a w gablotce na ścianie tkwiły pierścienie z różnymi motylami z kamieni szlachetnych, które wampir ewidentnie kolekcjonował. Miał 4, brakowało chyba 2. Wszystko wszędzie. Koronne miejsce zajmowały dwa lśniące kusząco na atłasowej poduszeczce miecze. Skarbiec w zapyziałej tawernie. Magii dodawały jeszcze stare, trochę podniszczone meble i jakiś tandetny obraz z powbijanymi w niego nożami.* Gdzie ja to wsadziłem... *Mruczał, otwierając masywną szafę i przeszukując ją namiętnie. Większość zawartości była czarna i biała, może czasem granatowa, więc przebłysk bursztynowej tkaniny na pewno by się wyróżnił. Santorin w porę rzucił okiem na Lorę, bo dziewczyna już trzymała w rękach butelkę z ciemnego szkła.* To nie jest wino. *Ostrzegł zagadkowo. Zamknął szafę. Podskoczył lekko, chcąc chwycić sporą skrzynię. Zdjął ją i przyniósł na środek pokoju jakby to było zwykłe, małe puzdereczko, jakby nie ważyła nic. Otworzył ją z triumfalnym uśmieszkiem.* Bal jest za 2 tygodnie, więc masz 13 dni na przeróbkę tego łaszku. *Pokazał Lorze kiedyś zrabowaną suknię w całej okazałości: złocista, z drogiego, połyskującego materiału z wyszywanymi wzorami. Długa do ziemi i rozłożysta wyglądała trochę staroświecko. Na szczęście nieco pikanterii dodawał głęboki dekolt i morze koronkowych wstawek. Tu i ówdzie wystawały pojedyncze nitki, ślady po tym, jak Hefan dobrał się do ozdób.* Na krawiectwie się nie znam, więc z kiecką rób co chcesz. Grunt żeby była elegancja, klasa i umiar nagości. Mam nadzieję, że się rozumiemy. *Położył suknię na łóżku i zajął się grzebaniem w szkatule na biurku. Co chwila coś wyjmował, zerkał na Lily i znowu chował. Yyy...umiał kraść biżuterię, ale nie bardzo znał się na dobieraniu jej do stroju. Uznał, że dziewczyna sama zdecyduje. Nie bał się też, że go okradnie. W końcu i tak wszystko wróci do Santorina, po dobroci lub po złości. Co najdziwniejsze, wampir wygrzebał również...skrzypce.* Co się patrzysz dziwnie? Trudno będzie uczyć tańca bez muzyki. *Pieszczotliwie ułożył instrument z powrotem w futerale, po czym zajął odkorkowywaniem wyciągniętej przez Lorę butelki. Bezwstydnie pociągnął z gwinta i nawet nie zaproponował jej kieliszka!* No, wybieraj co tam chcesz, skompletuj konkret, złazimy na dół do jadalni i bierzemy się za lekcje... *Łyknął sobie i uśmiechnął się.* Wampir i prostytutka na balu. Ha! Nie sądziłem, że tego dożyję!

    OdpowiedzUsuń
  12. *Odczepił się w końcu od butelki i popatrzył na Lily z zainteresowaniem. Dopóki nie powiedział, co z niego za ziółko, to wszystko było dobrze. Odstawił na blat zawalonego kosztownościami biurka do połowy pełną butelkę i oparł się o nie tyłkiem, z zawadiacko założonymi rękami. Nie wiedział czy poinformować dziewczynę, że przed chwilą pociągnęła z gwinta to samo co on, czyli mieszankę krwi i wina. Z czego wina było bardzo mało, tylko żeby przełamać metaliczny posmak. Uśmiechnął się po raz niezliczony dzisiejszej nocy. Ale to był już inny wyszczerz. Pociągający, drapieżny i piękny, wabiący niewyobrażalnymi obietnicami, przyozdobiony widocznymi kłami. Były o połowę dłuższe niż reszta zębów, chociaż ledwo widoczne bo śnieżnobiałe tak jak reszta. Teraz uwypukliły się wszelkie jego wampirze cechy: gibkość i elegancja ruchów, nienaganny wygląd oraz przepych w pokoju. Wampiry uwielbiały otaczać się drogimi przedmiotami, to wiedział każdy. Były jak sroki. Za to jakie piękne... Nagle jasnym się stało, że Santorin musi mieć rodowód z wyższej półki, bo czy ktokolwiek widział wampira-wieśniaka? Santorin podniósł dłonie, poddając się na całej linii dyskusji o jego rasie.* Nie szczuj mnie kiecką, nie zrobię Ci krzywdy, Lora, nie popadajmy w paranoję! Przestałem gryźć co popadnie po pierwszej setce. Nie rób ze mnie jakiegoś dzikusa, dobrze? Umiem się opanować, głodny też nie jestem. Gdybym chciał się na Ciebie rzucić, to bym nie zostawiał otwartych drzwi. *Jakby na potwierdzenie tego, wskazał wejście do pokoju, nadal stojące otworem. Opuścił ręce i zbliżył się do Lily. Spoglądając w oczy, delikatnie wyjął jej z rąk suknię. Był niebezpiecznie blisko, a jednak cofnął się o parę kroków.* Już? Koniec strachu? *Rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukał. Wyciągnął te skrzypce, owszem, by ktoś im przygrywał, ale najpierw musiał je nastroić i odświeżyć. Dawno nie grał na nich, mogły zapyzieć. Splótł ręce na klatce piersiowej, jak to miał w zwyczaju. Z zabawnie przekrzywioną głową, popatrzył znowu na Lorę.* Ah no tak! Zapomniałem że mamy nieco inne poczucie czasu! *Klasnął radośnie w dłonie i odezwał się do Rudej, jak do nieznośnego berbecia. Według jego daty, takim smykiem Lily akurat była.* No! Kawał nocki za nami, ale najwyższy czas się zdrzemnąć. Nawet ja tego potrzebuję... Nie śmiej się, jestem śmiertelnie poważny! Jeżeli nadal chcesz się ze mną wybrać na ten bal szlachecki, to potrzebujesz sił. Taniec sam się nie nauczy. A jak nie, to trudno. I tak muszę się przespać, bo nie mogę wyglądać przecież jak trup, prawda? *Puścił do niej oczko. Trochę drętwe były te jego żarty. No i humorek trochę grobowy.*

    OdpowiedzUsuń
  13. *Natura Santorina na parę chwil wzięła górę. Wprawnym okiem studiował wybrane miejsca na ciele Lory, odczytując reakcje dziewczyny - rozluźniające się mięśnie ramion, zwężone źrenice, wolniej pulsująca na szyi żyłka czy pierś unosząca się ze znacznie mniejszą częstotliwością. Wszystkie te drobne niuanse wyłapywał ze zdwojoną siłą. Nie mógł zaprzeczyć, że wampiry nie są drapieżnikami. Niektórzy uczeni wierzyli, że krwiopijcy stanowią ewolucyjną elitę, królowie wśród myśliwych, swobodnie chadzający wśród zwierzyny, szybcy i śmiertelnie precyzyjni. Niestety nie mieli pojęcia, jak grubymi nićmi szyta była ta teoria. No i wiele innych... Ale Santorin resztkami dziwacznego współczucia chwytał się strzępów człowieczeństwa. Nie lubił i nie chciał postrzegać ludzi jako nic więcej jak żarcie, dlatego doskoczył do mdlejącej Lory chcąc ją złapać. Wziął na ręce wiotkie dziewczę jakby nie ważyła nic, nie chciał przecież by rozbiła sobie głowę o kant łoża. Popatrywał na nią parę chwil, dochodząc do wniosku, że w takim stanie jest bardziej urocza, po czym ułożył ją ostrożnie na miękkim materacu... Stał przy oknie, cicho brzdąkając strunami zdobionych skrzypiec w kolorze ciemnego wina. Mimo że brzmiały pięknie, jego nie zadowalały, wciąż uznawał je za nieczyste.* Już lepiej? *Zagadnął, zerkając w stronę bladej jak papier Lory, gdy tylko oprzytomniała. Nie zdziwił się, że od razu wyszła czy raczej uciekła... Dzionek ledwo się zaczął, on już był obecny w jadalni, chociaż drzwi tawerny wciąż były zamknięte na klucz. Wampir siedział przy jednym ze stolików z nogami na blacie i grał na skrzypcach po prostu magicznie. Instrument wydawał się wręcz śpiewać, czyste jak łza dźwięki wyślizgiwały się spod smyczka, kojąc nerwy i poprawiając humor. Nastrój repertuaru przestawał mieć znaczenie, Santorina po prostu chciało się słuchać... Dopóki nie przerwał i nie spojrzał na Lorę, kiedy ta zeszła na śniadanie. Od razu też zdjął nogi ze stołu.* Dalej uważasz mnie za potwora z chłopskich plotek?

    OdpowiedzUsuń
  14. *Podwójne, przejrzyste skrzydełka zadrżały lekko, ale szybko, wywołując podmuch wystarczający, by zafalować sukienką Lory. Nimra nawet nie mrugnęła, kiedy mokra szmatka pacnęła na podłodze i ochlapała buty jakimś ziołowym wywarem. Wpatrywała się twardo w swoje kolana, z twarzą zasłoniętą włosami. Nie miała nic prócz imienia i nazwiska, a te znała tylko dlatego, że wyryto je na karwaszu. Poza tą zbroją... straciła wszystko, czym była, jest i mogła być. Nieustannie męczyły ją pytania, czy gdzieś na świecie ktoś jej szuka albo tęskni? Co się wydarzyło? Podniosła blond główkę, gdy Santorin pozwolił jej zostać. Kącik ust delikatni uniósł się ku górze. Była szczerze wdzięczna, chociaż nie potrafiła tego okazać... Płochliwie odchyliła się od Lory, podejrzliwie spoglądając na jej smukłe dłonie. Nie była przekonana do pomysłu zamiany całego dobytku na coś innego. Wgapiała swoje dziwne oczy w Lorę, dokładnie tak, jak węże hipnotyzują gryzonie, po czym szybko odpuściła, bo i ona nie czuła się komfortowo.* Je-Jeżeli muszę... *Szepnęła cichutko. Pełnię tego uroczego obrazka, jaki sobą przedstawiała, dopełniał jej głosik. Delikatny, ale dźwięczny i odrobinę tajemniczy.*

    OdpowiedzUsuń
  15. *Uśmiechnął się figlarnie, wyraźnie uradowany oceną, jaką wystawiła mu Lora. Była z w jednym pomieszczeniu i nie uciekała, widział postęp. Odłożył na stół skrzypce i smyczek z taką ostrożnością, jakby to była święta relikwia czy coś jeszcze innego. Chwilkę skubał włażący mu do oczu kosmyk włosów, po czym popatrzył się zdziwiony niemożliwie. Takie pytanie osobiste na pierwszej randce? Oj nie ładnie - zuch dziewczyna. Santorin szybko odsunął na myśl głupie myśli, które namnażały się w zastraszającym tempie, i nerwowo poprawił się na krześle. W sumie podobne pytanie zadał mu kiedyś Cahir. Z wargami wydętymi w oznace namysłu, podrapał się po brodzie, jakby zarost doprowadzał go do pasji. Ale Santorin zawsze był wzorowo ogolony i żaden włosek nie miał szans na przeżycie, kiedy wampir z brzytwą w ręce przypuszczał szturm na swą przystojną buźkę. Nawet zafundował się sobie specjalne lustro, bo w zwykłych nie miał odbicia. Cienia w zasadzie też nie rzucał.* Jeżeli pytasz o to, czy słońce mnie pali, to nie do końca tak działa. Na chwilę obecną mogę się nawet opalać godzinami. Nie żeby skóra miała mi od tego zmienić kolor, to jedyny mankament w tym temacie. *Jakby na potwierdzenie tych słów, Santorin wyciągnął się wygodnie na krześle, przymykając oczy z rozkoszy, kiedy światło wpadające przez otwarte okno zaczęło łaskotać go w twarz. Nie pojawiła się nawet smużka dymu! To było dziwne... * Jestem stworzeniem nocnym, więc w dzień moje umiejętności są odrobinkę przytłumione, ale nie tak bardzo, jak kiedyś. Teraz da się żyć z tym lekkim otępieniem. *Nagle popatrzył na Lorę groźnie, wyraźnie z czegoś niezadowolony. Strach pomyśleć, co wyprowadziło go z równowagi. Wskazał dziewczynę długim palcem, gotów zaraz skoczyć ku niej i wyrwać serce. Można było zrobić w gacie... I nagle wampir uśmiechnął się beztrosko, jak gdyby nigdy nic.* Czemu wczoraj stwierdziłaś, że moje imię jest staroświeckie? Mi się bardzo podoba.

    OdpowiedzUsuń
  16. Mała.. *Powtórzyła pod nosem, jakby smakowała to słowo. Gdyby było przydomkiem, miało by ono sens. Santorinowi nie sięgała nawet do ramienia, a Lora przewyższała ją o pół głowy z hakiem. Mała to dobre przezwisko. Przygarbiła się płochliwie, jakby bała się, że dziewczyna zabije ją swoim entuzjazmem, przez co wyglądała na jeszcze mniejszą. Skrzydełka ponownie zatrzepotały w nerwach, raz po raz krótko acz dość mocno uderzając Lorę i podmuchem opinając na niej suknię. Przytakiwała w milczeniu każdej propozycji, skołowana ilością myśli, imion i informacji. Podniosła smutne oczy na Lorę, cieniem uśmiechu kwitując propozycję odpoczynku. Podniosła się sztywno z krzesełka i pozwoliła poprowadzić się pod rękę do schodów, wyraźnie przy tym utykając. Widząc, iż stopnie są wąskie, uwolniła się z uścisku i zaczęła podlatywać po kilka schodków, przypominając trochę odbijającą się dziecięcą piłeczkę.. O tym, że Lora umieściła ją w sąsiadującym z nią pokoju, przekonała się następnego dnia, gdy ta przytaszczyła całe naręcze kreacji. Od białych prostych, po wielobarwne eleganckie. Nimra siedziała po turecku na łóżku w swojej ukochanej ale i wciąż brudnej od ziemi i krwi zbroi, wodząc wzrokiem za każdą suknią, którą Lora oglądała i ciskała na osobny stosik. Rusałka oderwała od kolejnej kiecki w stanie lotnym, kiedy ruda krzyknęła triumfalnie i kazała się rozebrać.* Tak tutaj...? *Pisnęła speszona, omal nie odlatując z łóżka w pozycji siedzącej, ale szybko przekonała się, że Lora w kwestiach ubrań jest bezlitosna... Zbroja miała znacznie więcej zapięć, niż można było zakładać, a i utworzyła na podłodze pokaźny stosik włącznie z pasami na broń. Rusałka posłusznie wciskała się w każdy ubiór, ale problem powtarzał się na okrągło: suknia była za długa, za duża, w dodatku Nimra miała biust parę rozmiarów mniejszy, niż Lora, nad czym bardzo ubolewała.* Chyba nie znajdziesz nic na moją miarę. *Mruknęła smętnie, znowu siedząc na łóżku w wiszącej na niej kiecce jak na wieszaku.*

    OdpowiedzUsuń
  17. *Czuła się odrobinę niezręcznie, stercząc po środku pokoju nie mając nic na sobie, podczas gdy Lora mierzyła ją wzdłuż i w szerz. Do kwestii nagości podchodziła mniej swobodnie co nowa koleżanka, dlatego poczuła wielką ulgę, kiedy mogła usiąść na łóżku w sukience, nie ważne, że nie jej. Z drobnym uśmieszkiem śledziła ruchy Lory, gdy ta przeprowadzała obdukcję poszczególnych fragmentów zbroi. Wszystkie, co do jednego, były poplamione krwią, w każdym zakamarku rządził się brud zmieszany z błotem. Aż dziw, że karwasze nie dostały własnych nóżek i po prostu nie uciekły.* Nigdy nie użyłaś sztyletu, który nosisz przy nodze. *Odezwała się nagle, bardziej stwierdziła fakt niż pytała. Nie wiedziała skąd ta pewność, ale głowa pękała jej od informacji wyłapanych 6 zmysłem, którym posługują się osoby, mające na koncie tyle ofiar, ile liczy słusznych gabarytów miasto.* Gdybyś choć raz raniła kogoś, nie krzywiłabyś się tak na widok krwi. *Sięgnęła po oparty o łóżko miecz i wyciągnęła przed siebie, trzymając dość toporny kawał żelastwa w jednej tylko rączce. Ponura klinga z ciemnego metalu pełna była ozdobnych żłobień i zwykłych rys. A długa w cholerę, co najmniej jak pół rusałki! Nimra wpatrywała się z dziwną miną we własne odbicie, za to trupi łeb zaraz przy jelcu szczerzył się kpiąco do Lory. Po prostu... wiedziała, że razem zabili nie jedną istotkę. Nagle złapała za jeden z bardzo licznych pasów na broń i umieściła miecz w odpowiedniej pętli. Popatrzyła na swoje "działo" jak patrzy się raczej na bieliznę, niż zestaw do zabijania.* Ciekawe co z resztą... *Mruknęła do siebie. Pytanie było poniekąd uzasadnione, bo w pasie świeciła pustkami jeszcze jedna duża pętla, z pewnością na drugi miecz, i 4 nieco mniejsze na inną broń. Nie wspominając już o 2 innych pasach, z czego każdy miał po 10 małych pochw na noże. W pełnym rynsztunku Nimra musiała bardziej przypominać chodzącą zbrojownię, niż drobną rusałkę... Znajda popatrzyła się trochę zagubiona na Lorę, gdy temat zszedł znowu na kreacje.* Kolor? Ja... Emm... Może indygo? Seledyn?

    OdpowiedzUsuń
  18. *Rozochocony zadziorną postawą dziewczyny, oparł brodę na dłoni z nieznośnie maślanym uśmieszkiem. Zabawna była, tego nie mógł jej odmówić! Lubił takie sikorki. Śmiałe, uparte...w zdobywaniu ich serc i nie tylko było znacznie więcej radochy, dreszczyk emocji, aniżeli uwiedzenie mdlejących w ramionach mimoz. Otrząsnął się z kolejnej porcji kosmatych wyobrażeń, zręcznie przerobił rozanielenie na twarzy na chytrość. W końcu co to byłby z niego za wampir, gdyby dał się wystrychnąć dzierlatce z burdelu! Wskazując Lily palcem, wykonywał dość znaczące ruchy.* Mogę dostrzec różnicę temperatur, to jak nakładanie obrazu na obraz, tyle że w obecnej sytuacji... nawet nie muszę tego robić, by widzieć wszystkie Twoje walory jak na dłoni. *Wybuchnął zaraźliwym śmiechem. Okazało się, że światło nie tylko padało na Santorina, ale i na Lorę, nieszczęśliwie prześwitując przez zdobyczną koszulę w taki sposób, iż wyraźnie odcinały się pod nią wszelkie krągłości prostytutki. Wampir uspokoił się dopiero po dłuższej chwili, ocierając pojedynczą łezkę wesołości. Miał tak dobry nastrój dzisiaj, że śmiechem skwitował cios w łeb szmatą do wycierania blatu, jaki wymierzyła mu Lora, doczepiwszy jeszcze łatkę zboczeńca.* No przepraszam, że jestem mężczyzną. *Santorin odchrząknął głośno , opanowując własne rozbawienie. Sięgnął z powrotem po skrzypce i kilka razy brzdąknął dla rozładowania napięcia. Jakoś lubił sprawdzać czy instrument był w należytej kondycji, szczególnie w takich niezręcznych sytuacjach jak ta. Nawyk ten wyniósł jeszcze z domu.* Tak rozmawiając na poważnie... To mam niecałe 7 setek na karku, 680 z kawałkiem dokładnie. Smarkiem nie jestem, ale już na pewno nie starym prykiem. Lewitować nie potrafię, znikać też nie. Pojęcia zielonego nie mam kto wymyśli to i napchał Ci takich bzdur do głowy. Czytać w myślach mogę, fakt, ale tylko wtedy, kiedy jestem naprawdę ciekawy. No i osoba jest tego warta. W przeciwnym razie odkryję tylko stek bzdur o tym, że sąsiad szwagra siostry ostatnio trzepał kapucyna z bratową ciotki syna jakiegoś chłopa imieniem Oleg. *Ułożył skrzypce na ramieniu i gładko pociągnął smyczkiem po strunach. Dźwięk naprawdę upajał zmysły, a mimo to wampir cmoknął z niezadowoleniem. To wciąż nie było to brzmienie. Wciąż strojąc instrument, odpowiedział na kolejne niezadane pytania.* To, co wy nazywacie urokiem, to nic więcej jak wtykanie sugestii bezpośrednio w ludzki umysł. W ten sposób pozbyłem się straży Karola i zyskałem jego karocę - powiedziałem tej bandzie zakutych łbów, że ich pan już wrócił do domu. Zabrali tyłki w troki i poszli bez protestów. *Siłą oderwał się od skrzypiec, odkładając je wraz ze smyczkiem do czarnego futerału. Wstał z krzesła i otrzepał uda z drobin kurzu, jakie się na nim osadziły. Bóg wiedział, ile Santorin siedział w tej jadalni.* To jak? Dalej będziesz przede mną uciekać, czy jednak skusisz się na ten bal? ...A imię to mam zagraniczne, nie staroświeckie, i jestem do niego bardzo przywiązany. W dodatku ładnie brzmi, dostojnie. *Demonstracyjnie udał obrażonego.*

    OdpowiedzUsuń
  19. *Zmarszczył brwi, próbował zapanować nad swą dziką naturą, by ukazane w okrutnym uśmiechu kły nie zabłysły wyzwaniem. Podskoczył kilkukrotnie w miejscu, rozluźniając mięśnie ramion. Ponownie rzucił okiem na teść rozłożonej na ziemi księgi, skupiając pełnię uwagi na pierwszym członie magicznej formuły: "...jednakże, aby zaklęcie przybrało formę widzialną i nabrało pożądanych właściwości, pozostając jednocześnie wystarczająco stabilne do użycia, rzucający musi uspokoić umysł, jak i skupić pełnię mocy w głównych ośrodkach lewej ręki...". Spokój ducha, przecież to nie jest takie trudne. Założył atłasowy czerwony paseczek zakładki i zamknął tomiszcze zdobne w ciemnobrązową okładkę ze skóry, nabijaną na rogach kanciastymi nakładkami, które wyglądały prymitywnie i miały swój własny, zagadkowy urok. Cahir niezwykle cenił tę książkę, bowiem "Arcanus Magicus Noctus" był jedynym egzemplarzem traktującym wyłącznie o magii, jaki polimorf aktualnie posiadał. Zdobycie go było dość kłopotliwe, ponieważ przejezdny handlarz wcale nie chciał się z nim rozstać, chociaż Cahir zaoferował wszystkie swoje oszczędności. Oddał księgę dopiero pod groźbą obrócenia w perzynę całego swojego dorobku, z rodziną włącznie. Całkiem przyjemne było to wspomnienie... Cahir odtrącił na bok zbędne myśli, biorąc kilka głębokich wdechów. Rozstawił szeroko nogi przy czym je ugiął. Chwycił się za lewy nadgarstek i skierował rozczapierzoną dłoń ku ziemi. Przymknął oczy, koncentrując się w pełni na równomiernym przepływie mocy w opuszkach palców. Wokół chłopaka powietrze szybko stało się gęste, buzując uwalnianą mocą, a po klepisku podwórka co jakiś czas pojawiał się obłoczek pyłu, zaznaczający krańce dość sporego koła, w którym szaleńczo wirowała energia. Tworzący się, delikatny wietrzyk szarpał ubraniem i włosami polimorfa, pióra skrzydła szeleściły przyjemniej. Mag zmarszczył lekko nos, wkładając w ćwiczenie jeszcze więcej mocy, aż samozwańczy okrąg rozbłysł światłem. Rosnące z zadowolenia serce Cahira stanęło rychło, a czar chwili prysł wraz z ohydnym pluskiem wylewanej przez okno wody. Powieka nerwowo dygotała, na twarzy wymalował się czysty obłęd, gdy chłopak patrzył tępo w kolorową kalugę wody z prania, powoli i skrupulatnie tworzącą wielobarwne błoto. Stał po środku niej, ociekał tym ściekiem. Kropla za kroplą. Żyłka pękła.* Kto się ważył...!? *Ryknął na całe gardło, odrzucając mokrą głowę do tyłu i wyginając ciało w pozycji gotowej do walki. Dostrzegł otwarte okno. Winny. Zwierzyna...*

    [Ciąg dalszy niżej...]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Z furią w oczach wbiegł do tawerny, skakał po kilka stopni, prując bezlitośnie ku pokojowi wandala. Nie trudził się pukaniem, omal nie wyrwał drzwi z zawiasów, gdy w nie uderzył pięścią. Nie rzucił się z zębami na Lorę tylko dlatego, że nie był przygotowany na to, co zobaczył w jej pokoju. Czerwony jak burak ze złości i speszenia prawie że parował. Dziewczyna prała swoje wielobarwne suknie i resztę garderoby, lecz Cahir, który okrucieństwa w życiu zaznał naprawdę wiele, nie był w stanie znieść bez skazy na honorze widoku rozwieszonej w pokoju gdzie się tylko dało damskiej bielizny, z której ponad połowa składała się z góra trzech tylko sznurków. Stał tak chwilę w drzwiach, lekko drżąc przez tę wizualną torturę dla jego wrażliwych zmysłów. Choć udało mu się odzyskać głos, nie kipiał on już takim szałem, jak kilka minut wcześniej, ale i tak ton nie był przyjazny.* Wylałaś mnie ten syf! *Wskazał miskę pełną nowej, już siwej nieco od mydła wody, w której powoli przebijały się barwy ubrań pranych w tym rzucie. Nagle Cahir zrobił coś, czego zapewne nawet jego przybrane rodziny by się nie spodziewały. Sprawnie rozpiął dwa paski swej osobliwej kurty, teraz ociekającej wodą i dziwnie zielono-żółto-różowej, następnie cisnął ją na stół i usiadł na krześle bez skrupułów.* Nie wyjdę stąd, dopóki tych swoich świństw nie zmyjesz z kurtki. *Burknął arogancko, nie pozostawiając miejsca na sprzeciw. Widać jednak było, iż taki obrót sprawy nie napawa go radością. Już nieco spokojniejszy, rozejrzał się po pokoju, zarówno ciekaw jak i unikając pozierania na damską, sadystycznie wyglądającą bieliznę. Cahir, pomimo swych odpychających mutacji oraz skandalicznego zachowania, miał budowę prawdziwego atlety, ale i bardzo mroczną przeszłość. Niechcący przez Lorę ufarbowana kurta kryła przed ludzkimi oczyma nie tylko wyrzeźbioną sylwetkę, również sieć pokaźnych blizn, jakimi były poorane plecy Cahira. Ten zdawał się jednak chwilowo nie przejmować nachalnym spojrzeniem dziewczyny, zbyt pochłonięty wpatrywaniem się w niewielki obrazek stojący na małej komodzie. Lora i jakaś kobieta. Sentymentalny portrecik? Zapewne kazała go przywieźć razem z bogatą garderobą. Polimorf nagle spuścił wzrok, na krótką chwilę dotykając wypalonego znaku na piersi. Jego głos wydał się bardzo odległym echem.* Jesteście podobne.

      [Przepraszam za takie pocięcie. Limit znaków daje w kość.]

      Usuń
  20. Czy ja wyglądam na kogoś, kto ma zamiar płacić za informacje, które chce wyciągnąć od niego kobieta? *Tym krótkim, oschłym zdaniem skwitował całą chęć rozmowy, z jaką wyszła prostytutka. Spod przymrużonych powiek obserwował skorego do pieszczot kocura. Z pobieżnym półuśmiechem podrapał rozpalonymi do białości pazurami kocie podgardle, napawając się widokiem przymkniętych ślepek oraz położonych po sobie uszu. Zanim Murphy na dobre zadomowił się w gniazdku Lory, Cahir sprawował nad nim opiekę, co z pewnością było widać po posturze rudego spaślaka, który nijak nie obawiał się magii polimorfa, a nawet z ufnością łaknął ciepła płonącej dłoni. Ta specyficzna więź nie wynikała z przypadku, a dziwnego przyciągania, jakie czują do siebie koty i magowie. Z czasem wykształcił się zabobon, iż czarodzieje trzymają właśnie te zwierzęta ze względu na ich zdolności magiczne. Trudno jednak było nie dopatrywać się choć ziarnka prawdy w tej bzdurze, gdy obserwowało się Murphy'ego, siedzącego bez obaw na kolanach Cahira i ocierającego się pufami o koniec nosa tego wrogo nastawionego i nieufnego typa. Mężczyzna nagle złapał kota za liczne fałdy na karku i zestawił na podłogę, lecz zwierzę wolało ocierać się o groźnie wyglądające kolce na kościanym ogonie, aniżeli ułożyć się na jakieś poduszce i pogrążyć we śnie. Dręczony latającymi w powietrzu i kującymi skórę kłaczkami kota, Cahir podrapał się po łopatce naznaczonej wieloma bliznami, podobnie jak większość pleców. Długie, małe, gładkie po cięciach, szarpane po rozerwaniu ciała, drobne po ciężkich przemianach. Ludzko wyglądające ramię nie miało się lepiej. Gdy cała ta misterna sieć okrutnych pamiątek pracowała pod wpływem ruchu zaledwie kilku mięśni, Cahir przedstawiał sobą obraz nie wolnego człowieka, a nieustannego gościa komnat tortur o bardzo wymyślnym wyposażeniu.* Przez 92 lata nauczyłem się, że nie ma istot bardziej okrutnych, niż ludzie, z którymi już dawno przestałem się utożsamiać. Traktuję ich jak chorobę cywilizacji, zasługującą na nic więcej, jak wyplenienie. Potrafią tylko odbierać. Życie, wolność...przyjaciół. *Oparłszy łokcie na kolanach, złożył dłonie jak do modlitwy. O swym okrutnym przekonaniu wypowiadał się bez cienia emocji, jak rasowy morderca, który nie ma już nic do stracenia.* Ale masz rację, jest coś ze mną nie tak... *Podniósł się, bosą stopą nieświadomie potrącając Murphy'iego. Piękne pióra rozłożystego skrzydła, ciemniejszego niż najczarniejsza noc, zamiatały pochlapaną wodą z prania podłogę, przybierając na końcach odrobinę siwy odcień gdy zbierały wilgoć zmieszaną z kurzem. Polimorf stanął przed małą komodą, śmiało sięgnął po oprawiony w zdobioną ramkę obrazek i chwilę się mu przypatrywał. Nie kolorowym sukniom, nie podobieństwu Lory i Yvette, nie ich ładnym twarzom, nie temu, co było w tle, a całości. Obrócił twarz do dużego lustra stojącego nieopodal, studiując własne wypaczone magią oblicze. Ta z reguły zastygła w potępieniu twarz teraz nie wyrażała nic.* Jesteś tutaj jedynym człowiekiem, Lora, więc odpowiedz mi. Co pozwala wam decydować, kto może być szczęśliwy, a kto nie? Komu wolno żyć, a kto zostanie niewolnikiem? Co jest źródłem tego prawa? *Odstawił portret na miejsce i spojrzał na dziewczynę. Choć twarz miał poważną, dziwnie bezbarwną, jakby z kamienia wyciosaną, w oku pełgał ten sam zagubiony wyraz, co kiedy rzucił się na Karola. Jasnym było, iż patrzy przez pryzmat swojej przeszłości, której był więźniem po dziś dzień. Jednocześnie ten smutny blask oczu pozwalał odróżnić go od posągu sportowca, zwycięscy starożytnych igrzysk.*

    OdpowiedzUsuń
  21. Jeszcze na rękawie jest fioletowa plama. *Schował ręce za plecami na wzór generała podczas oblężenia kupieckiego miasta. Niczym grzechotnik śledził ruchy Lory, nie puszczając żadnego z nich bez instynktownej czujności. Jednocześnie pokazywał, iż nigdzie się nie wybiera, przynajmniej dopóki kurta nie będzie czysta jak łza, albo bez kolorowych łat. Powędrował wzrokiem znowu gdzieś na bok, gdzieś tam w duszy uśmiechając się do siebie, rozbawiony zachowaniem Lory, jej wybuchem, że zadaje zbyt mądre pytania. Ktoś to już kiedyś mu powiedział, ale kto? Ah tak... Słowik wystosowała podobne oskarżenie, gdy jeszcze uchodził za jej przyszywanego brata. Nagle wlepił oczy bliżej nieokreślonego koloru w dziewczynę. "Obcowanie bliżej niż powierzchowne"...? Twarz Cahira na krótką chwilę zmieniła odcień z marmurowej bladości na delikatny róż, gdy bogata wyobraźnia, jak każdego maga, ubrała te słowa w konkretne obrazy. Znając pracodawcę, główne skrzypce grał Santorin w tym obcowaniu. To mogło też wyjaśniać tę płomienną koncentrację damskiej bielizny, wiszącej beztrosko w każdym zakamarku pokoju. Cahir otrząsnął się z seksualnych scen, jakich dostarczała wyobraźnia, wzbogacona męską płcią posiadacza. Przytknął nasadę dłoni do czoła, marszcząc przy tym brwi. Obecność wampira, jego przechwałki o popularności wśród kobiet oraz bezceremonialne zachowanie źle wpływały na samopoczucie polimorfa. Godziło to w jego dumę i przekonania, że kobiety to nie zabawki, które można wykorzystać i porzucić na rzecz kolejnej. Ale był osamotniony w tym przekonaniu, zważywszy na fakt, że rozmówczynią była prostytutka. Westchnął, jakby mu kamień na piersi położyli, jednocześnie zachodząc w głowę, jakim sposobem rozmawiać z człowiekiem, by nie dochodziło do scysji tak banalnych, jak te obecne. Mógł przewidzieć, że się nie dogadają. Tym bardziej, gdyby powiedział Lorze, iż wygląda bardziej na stare krówsko, bo dziwki widywał już znacznie młodsze od niej. Nagły jazgot od strony podwórza przerwał ponury spór polimorfa z prostytutką. Klientów tawerna miała wielu i różnego usposobienia, w dodatku Hefana, ale nawet oni nie byli zdolni do takiej kakofonii. Dopiero po wyjrzeniu przez okno można było odkryć źródło zgiełku, bowiem ni mniej ni więcej jak wielka świnia wszczynała rwetes, kręcąc się w panice niemal w kółko. Deptała wszystko, kwiliła bez końca, a i co chwila próbowała zadrzeć głowę do góry, by popatrzeć małymi oczkami w ozdobione praniem okno. Cahir oparł się udami o drewniany parapet tuż obok Lory, popatrując na świnię tyle o ile. Splótł muskularne ramiona w wyrazie swoistego zwycięstwa.* Myślisz że Santorin wścieknie się, jak mu powiem, że Karol odnalazł swoje prawdziwe powołanie?

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie zakrywaj się tak, ładne widoki miałem! ...I nie marudź, 1 kieckę Ci dałem, więcej nie mam. Po co miałbym je kraść komukolwiek? Nie noszę się w takich łaszkach. 34 razy Cię przeżyłem i zapewniam, że przez ten czas moda się nie zmieniła: baby noszą kiecki, faceci spodnie, nie na odwrót! *Odparł dumnie unosząc głowę. Boże, jak on kłamał, biorąc pod uwagę ten jeden jedyny występ w sukience w warunkach polowych. Aż go zaczynało wszystko gryźć i swędzieć na samo wspomnienie, a im częściej drapał się publicznie, tym bardziej zakrawało to na jego dziki fetysz. Uniósł ręce do góry, jakby go mieli zaraz aresztować, przybierając jeszcze wyraz twarzy tak niewinny, że niemowlak wychodził na zbrodniarza, a maleńkie, puszki-okruszki kociaki na krwiożercze bestie z piekła rodem.* Nie bij mnie, proszę... *Każdy, kto by go teraz usłyszał, mógłby się założyć, że przemówił głosem małej dziewczynki, na kolanach błagającej o skórkę od chleba, albo sprzedającą zapałki. Oczy Santorina miały tak biedny wyraz...przynajmniej dopóki wampir nie wytrzymał i nie ryknął śmiechem na całe gardło.* Ale masz minę!! *Zgięty wpół, zatoczył się to tyłu, aż wleciał na krzesło, ale zamiast rąbnąć jak długi na powycierane dechy podłogi, w porę wykonał wdzięczne salto do tłu. Wesołości i urywany śmiech nie ułatwiły lądowania, ale też nie uczyniły niewykonalnym. Wygładził luźną, białą koszulę sznurowaną na klatce piersiowej i popatrzył na Lorę.* No dobrze, dość żartów na jakąś godzinkę. Zjedz śniadanie, jak chcesz to się w coś ubierz, chociaż dla mnie może zostać obecny uniform i zaczynamy lekcje tańca. *Klasnął w dłonie, jak to miał w zwyczaju zakańczać temat. Wziął się pod boki, popatrując raz na futerał ze skrzypcami, raz na starą gitarę, bardziej ozdobną niż muzykalną, na ścianie, i raz na Murphy'iego, z błogością wylegującego się na blacie baru. Uśmiechnął się do kota szatańsko. Właśnie znalazł grajka.*

    OdpowiedzUsuń
  23. *Lora długo się przebierała, więc wampir miał wystarczająco dużo czasu na deliberacje co jest najlepszym wyjściem: dać Murphy'emu skrzypce i zaryzykować ich uszkodzenie, czy nabiedzić się nad nastrojeniem starej gitary. Doszedł do wniosku że to drugie, bo kot mógł podrapać skrzypce pazurami - lakiery były ostatnio bardzo trudno dostępne. Czym prędzej doskoczył do nieczynnego kominka w jadalni i ściągnął ze ściany gitarę, nędzną imitację myśliwskiego trofeum. Przysiadł znowu przy stoliku, kręcąc zapamiętale kołkami na gryfie i nasłuchując każdego dźwięku. Po ciężkich bojach uznał, że są wystarczająco dobre. Porwał gitarę i podszedł do Murphy'ego. Złapał go za puchate uszko i podniósł jego łeb, jednocześnie po kolei wyjaśniając co i jak ma grać.* Załapałeś repertuar? I nie udawaj że nie wiesz o czym mówię. Widziałem jak brzdąkałeś na niej wieczorami. *Zastrzelił kota oskarżycielskim spojrzeniem, by po chwili wyszczerzyć się bezmyślnie do Lory. Wyczuł ją już ze znacznym wyprzedzeniem. Ahh te perfumy! Wszędzie było je czuć!* Gołębie? Gońcy? Po cholerę mam płacić za to, że jakiś chłop łaskawie ruszy dupę do miasta, albo za czyszczenie zasranych klatek dla ptaków?! Daj przesyłkę Cahirowi i po prostu powiedz gdzie ma dostarczyć. Jeżeli Ci się śpieszy, poproś go może by poczekał, aż przygotują wszystko. Tak samo możesz zrobić, jeżeli będziesz potrzebowała jakieś roślinki do ogródka czy na okno. Ptaka na pewno ma w repertuarze. Sprawy "być albo nie być" mojego pracownika nie powierzę byle komu, wszystko zostaje w rodzinie. *Wzruszył obojętnie ramionami. Towary mógł nabywać w sposób legalny, fakt, ale na pewno nie będzie płacił człowiekowi, który jak zobaczy kawałek gołego tyłka chłopki, to zgubi list. Na wzmiankę o jednoczesnym tańcu i grze, położył bladą dłoń na piersi i uśmiechnął się zniewalająco.* Mogę tańcząc grać bez problemu, ale nie tańce na miarę balu szlacheckiego. Ja dzisiaj tylko uczę, gwiazdą będziesz Ty i...Murphy. *Wskazał palcem grubego rudzielca, przed którym komfortowo spoczywała gitara prawie dwa razy większa niż kot.*

    OdpowiedzUsuń
  24. To się nazywa wykorzystywanie ludzi, wiesz? *Rzucił oskarżycielsko, ale butelkę z żądanym trunkiem zdjął, a nawet nalał stosowną ilość do miski, w której zazwyczaj podawał gościom zupę. Zrobił to z potworną boleścią na twarzy. Czym prędzej zakręcił flaszkę, w obawie, że kocisko będzie chciało jeszcze, uzależni się albo wparuje zaraz Hefan i opierdoli wszystko co się rusza.* Zadowolony? *Burknął i błyskawicznie odłożył butelkę... Parę chwil później w milczeniu wysłuchiwał opinii Lory o tym, czemu nie chce pomocy od Cahira. Biegła w wydziczaniu się fantazja wampira od razu podsunęła obraz rzeczonego jegomościa z dziką radością podpalającego budynek, podczas gdy wokół biegały świnie. Aż się uśmiechnął. Nagle podszedł do Lily, złapał ją delikatnie za podbródek i zmusił, by na niego popatrzyła.* Dobrze, już nie marudź. Wykosztuję się na tego gońca, ale potrącę Ci z pensji. I Twój list "Cześć mamuś, mieszkam z wampirem!" bezpiecznie - mam nadzieję - trafi gdzie ma trafić. Umowa stoi? A teraz schowaj gdzieś głęboko w swój zgrabny tyłek tę masę żali i innych i bierzemy się do pracy, tawerna nie generuje zysków jak jest zamknięta! *Oparł nogę o najbliższy stół i jednym pchnięciem posłał go na drugi koniec jadalni. Zadziałało to jak rzut kulą do buli, mebel wpadał na inne, roztrącając je na boki lub "zabierając ze sobą" pod ścianę. Jeden kopniak stworzył parkiet. Santorin stanął po środku, skinieniem dłoni zachęcając Lorę do tego samego.* Dzisiaj poćwiczymy tylko kroki. Jakieś figury dojdą jak będziesz miała swoje kiecki, bo ta się nie nadaje. *Skwitował wygląd dziewczyny dość krytycznie. Chociaż było w tym trochę racji, że kreacja jest nieodpowiednia do tańca. Gdyby Lily w trakcie tańca wygięła się do tyłu, oparta jedynie na ręce wampira, suknia mogłaby rozejść się w szwach na boku czy koło mostka, a ta figura nie była ani trudna, ani specjalnie widowiskowa. No cóż, kroki są najważniejsze.* No chodź, nie pogryzę... Dobrze, teraz połóż mi 1 rękę na ramieniu, a drugą mi podaj na wysokości ramienia. Ja muszę trzymać dłoń na Twojej talii.. W porządku. Teraz pokażę Ci kroki. Ja robię 1 krok w przód, Ty 1 do tyłu...*Objaśniał po kolei podstawy. Niestety, szło to dość opornie, już po pierwszym kroku został zdeptany. Potem po drugim, trzecim, piątym i dziesiątym. Próbował nauczyć Lily piruetu, ale odpokutował to prawdopodobnie przedziurawieniem stopy, gdy dziewczyna wbiła w nią ten morderczy obcas. Wampir nie wytrzymał i cofnął się od partnerki. Odszedł kawałek, biorąc się pod boki i śmiesznie otrząsając stopy, by przywrócić krążenie w palcach. Co za uczennica, aż westchnął boleśnie, chociaż do Lory odwrócił się z uśmiechem na twarzy. Ewidentnie dobra mina do złej gry.* Nie przejmuj się, ja nie żyję, teoretycznie bólu nie czuję. Ale wiesz co? Mam pomysł. Zaczniemy jeszcze raz. Tym razem staniesz mi na stopach, dobrze? *Ponownie przybrali pozycję. Santorin wcale nie czuł się niekomfortowo, gdy dziewczyna przystała na jego pomysł. Mimo swojego stażu, wampir nigdy nie widział małych dziewczynek tańcujących z ojcami i stojących im na butach. Lora pewnie nie raz miała z czymś takim styczność. Santorin uśmiechnął się pociesznie, błyskając śnieżnobiałymi zębami.* Widzisz? To nie takie trudne... Hej, hej! Nie patrz na stopy, patrzysz zawsze na partnera. *Upomniał uczennicę. Piękny wampirzy uśmieszek przed nosem, bliskość magnetycznego stworzenia i muzyczka w tle. Czego więcej chcieć...?*

    OdpowiedzUsuń
  25. *Podrapał się po brodzie w ciężkim namyśle, nie bardzo z początku wiedząc co ma odpowiedzieć. Sam nie był do końca pewien, co odmieniło szlachcica, który do niedawna był szanowaną personą, a teraz przedstawiał sobą obraz co najmniej prześmiewczy. Był więcej niż pewien, iż w ferworze walki w karczmie, nie rzucał zaklęcia Zamiany Ciał czy Zezwierzęcenia Określonego. Być może zrobił to nieświadomie, kierowany jedynie potwornymi uczyciami jakie wzbudzały w nim osoby szlachetnie urodzone czy bardzo bogate. Ale nie, było to nie możliwe, czułby różnicę w poziomie mocy. Chyba, że wpływ miał inny, znacznie mniej oczywisty czynnik. Gdy walczyli, Karol zdołał ugryźć, co nie należało do zagrań godnych opiewania w pieśniach czy chwalenia się nim w towarzystwie. Teoria ta brzmiała banalnie, jednak była najbardziej prawdopodobną przyczyną obecnego stanu Karola.* Prawdę powiedziaszy, to nie mam pojęcia jak do tego doszło i czy jest to efekt permanentny. Raczej wątpię. Nawet nie jestem w stanie określić, kiedy został przemieniony, by obliczyć ewentualny czas rozpadu zaklęcia. Słyszałem co prawda pogłoski, jakoby krew polimorfa miała właściwości odmładzające, ale nigdy nie wspominano o zmianie postaci osób, które ją zastosowały. Może przemiana to efekt dostania się krwi bezpośrednio do ogranizmu? Normalni ludzie zazwyczaj kiepsko znoszą takie ekstremalne procesy... *Odsunął się od okna, z knykciem tkwiący między zębiskami zaczął spacerować w kółko. Mokra kurta, którą rzuciła mu Lora, już tkwiła z powrotem na jego plecach, dziwnie parując, prawdopodobnym było więc, że Cahir zwiększał temperaturę ciała, by ubranie szybciej wyschło. Zerknąwszy na Lorę, gdy ta poinformowała go o zagrożeniach ze strony szlachty, jakby Karol wrócił do postaci człowieka i rozpowiedział co mu się przydarzyło, podjął decyzję. Czy tego chciał czy nie, należał wciąż do rodziny di Ardo, szlachty o tradycjach magicznych, więc z konfliktami w akurat tej klasie społecznej był dość dobrze zaznajomiony.* Nie, najgorsze co byśmy w tej sytuacji mogli zrobić, to zostawić tego sukinsyna w obecnej formie. Jeżeli nie wróci w ogóle pomyśl co się może stać: rodzina zacznie go szukać, a żołdacy pierwsze co zrobią to pójdą do Twojego burdelu. To, zdaje mi się, nie pomoże Yvette w intetesach. Później mogą przyleźć tutaj i jestem pewien, że zlikwidowanie "demonów" stanie się dla nich priorytetem. Trzeba Karola odczarować, i jeżeli to odpowiednio rozegramy, będzie nam nawet wdzięczny... Zawrzyjmy umowę: Ty mi pomożesz, a ja...hmm...pokażę Ci jedno wspomnienie, dowolne jakie sobie wybierzesz. Oczywiście w granicach rozsądku. Stoi? *Wyciągnął do dziewczyny rękę, jak to czynią kupcy, gdy dobijają zadowalającego obie strony targu. Nie mógł pozwolić sobie na luksus zrezygnowania z pomocy osoby, która zna się na ziołach, tym bardziej, iż nie znał charakteru uroku ani czasu jego wygaśnięcia, nie był więc w stanie dobrać odpowiedniego antyczaru.*

    OdpowiedzUsuń
  26. Cahir...? Dziwne imię... *Odłożyła mieczusia z powrotem na miejsce, to jest oparła go o łóżko, i usiadła na piętach, przekrzywiając zabawnie główkę na bok i popatrując ciekawie na Lorę, jak na jakaś wróżbitkę, co wyłudza pieniądze za eliksir na płodność, który tak naprawdę jest zwykłym sokiem miętowo-jabłkowym. Kilka blond kłaczków sterczało jej nad czołem w jakieś pieruńskiej wariacji stylistycznej, pewnikiem przez te przymiarki, co nie zmieniało faktu, że wyglądały jak jakieś bajkowe elfie czułki. W wężowych ślepkach nimfy pojawił się nawiedzony błysk, kiedy usiłowała przypomnieć sobie, czy widziała typa odpowiadającego opisowi Lory. Chyba mignął jej ktoś taki za oknem, pamiętała, że "dziwne coś" pałętało się po podwórku nad ranem, jak oglądała wschód słońca. Nagle westchnęła ciężko, z rezygnacją patrząc na swoje cienkie, przezroczyste skrzydełka.* Jeżeli ten Cahir może latać, to musi osiągać znacznie wyższe pułapy niż ja. *Zaczęła bawić się rąbkiem żółtawej sukienki, kręcąc się nerwowo na tyłku pod spojrzeniem Lily. Ona chyba nie rozumiała, czemu Nimra ubolewa nad taką rzeczą, ale nimfa nie zamierzała wdawać się w szczegóły. Wstyd jej było przyznać, że trochę zazdrości Cahirowi paru anomalii. Ona mogła latać szybko, chociaż stosunkowo niewysoko. Mutant zapewne mógł pozwolić sobie na znacznie więcej.*

    OdpowiedzUsuń
  27. Takie ekstrakty mimo wszystko są przydatne w Twoim zawodzie, prawda? Takie antydzieciowe? *Popatrywała na Lorę z miną daleko bardziej tępą, niż u barana na pastwisku. W dodatku łypała jak jakieś paskudne żabsko. Nie potrafiła pojąć, co też było w stanie wytrącić prostytutkę ze stanu ekstazy, jakim był dla niej ewidentnie temat mody. Nimra straciła pamięć, ale jakaś damska cząsteczka podpowiadała jej, że świat kobiet kręci się wokół 4 rzeczy: mody, urody, pieniędzy i... Skrzydełka zafurkotały ostro, a sama rusałka wystrzeliła w kierunku Lory z zawrotną prędkością. Z rękami opartymi o biodra, zawisła jakieś pół metra nad ziemię i spoglądała rozmówczyni podejrzliwie w oczy, jednocześnie mając twarz dosłownie parę centymetrów od jej nosa.* Mhmm...Hmm... On Ci się podoba. Ten Cahir. *Zawyrokowała i dumna ze swego odkrycia, wycofała się. Chyba nie zamierzała szybko schodzić na ziemię. Ani puścić płazem tak gorącej plotki. Wybaczcie Stworzyciele, że była kobietą.* Gderasz, że to dziwoląg, ale Cię coś do niego ciągnie. Nie wykręcaj się, że tak nie jest! *Założone na piersiach ramionka śmiesznie komponowały się z zadziorną minką tej latającej słodyczy. W końcu w tej zagubionej drobince zapłonął babski ogień ciekawości, który potrafiłby chyba wyżreć dziurę w kawale granitu.* No dalej, przyznaj się: co takiego w tym maszkaronie powaliło na kolana wielką Lorę, księżną wśród prostytutek?

    OdpowiedzUsuń
  28. Ah, ah, jak się pręży! *Przyłożyła palce do ust i zaśmiała się słodko, ale z naprawdę dużą nutą konspiracji. W dziadowskich oczach palił się błysk triumfu, bo odkryła piętę Achillesa Lory. Kto by pomyślał, że będzie ona taka szkaradna. A fuj... Nimra odwróciła wzrok niby obrażona, że Lora straszy ją niczym innym jak okazały biustem, na którego punkcie rusałka miała kompleks, ale korzystając z okazji, schowała się za wygrzebanym zza szafy starym parawanem i zamieniła żółtą kreację na wciąż brudnawą zbroję. Oddała suknię Lorze i kilkukrotnie podskoczyła lekko, by wszystko wskoczyło na swoje miejsce. W opancerzeniu wyglądała na jeszcze mniejszą, ale emanowała "tym dziwnym czymś" co sprawia, że faceci oglądają się za wojowniczkami. Wraz z ulubionym ubrankiem, powróciła ciekawość, ale o znacznie większej mocy.* No nie wiem nic, fakt. Za to logicznym jest, że prostytutki na myśl o facecie się nie rumienią. Chyba, że ten ma coś szczególnego w sobie... No dalej, przyznaj się. Przecież nie rozpowiem, przysięgam na moje skrzydła!

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie palę. Nie mogę. *Skwitował sucho propozycję papierosa, spozierając z odrazą na cieniutkie ruloniki, wysypujące się nieskładnie z porzuconej niedbale papierośnicy. Wstrząsnął nim lekki dreszcz na myśl, do czego mogłaby doprowadzić dziecinna chętka na nikotynę. W najlepszym wypadku skończyłby z infekcją. Przez całe swoje długie życie nie mógł pogodzić się z myślą, iż pomimo swojej fizycznej wyższości nad ludźmi, jego organizm jest bezbronny wobec wszelkich toksyn. Ciekaw, co też może mieć dla niego Lora, oderwał nienawistny wzrok od papierosów, spoglądając z nieukrywanym zaintrygowaniem w ślad za dziewczyną. Aromatyczny dym ciągnął się za nią niczym welon. Z natury nieufny i powściągliwy, chętnie wyciągnął ręce po ciężkie tomiszcze, które przydźwigała Lily. Kilka krótkich chwil szukał punktu równowagi, by móc trzymać księgę w jednej ręce. Drugą uczynił specyficzny gest: wyprostował palec wskazujący i środkowy, po czym nakreślił w powietrzu niewielki okrąg i machnął w stronę otwartego okna. Gęsty, szary obłok kurzu zbitego w solidną masę oderwał się od okładki książki i wyleciał przez okno, jak pierwszy lepszy śmieć.* Mówisz, że to nie po naszemu...? I warczy? *Powoli otworzył tom na losowej stronie, z namaszczeniem przerzucał kolejne strony. Bowiem Cahir mimo swego szorstkiego charakteru nade wszystko kochał książki, nie ważne o czym były, każda z nich była dla niego cenniejsza niż życie. Bo on kiedyś umrze, było to nieuniknione. A książki przetrwają jeszcze wiele wieków po jego śmierci. Poza tym lubił ten specyficzny zapach starości i suche w dotyku karty, zawikłaną delikatność trzymanego w rękach dzieła. Wzrokiem skrupulatnie studiował kształt fantazyjnych liter, często opatrzonych kilkoma kropkami bądź ozdobnym ogonkiem. A gdy tak stał z dłonią przy ustach, cały ciężar zgromadzonej w księdze wiedzy spoczywał w jednej ręce, na której agresywnie zarysowały się i tak widoczne już żyły oraz nienaganne mięśnie. Czar prysł wraz z zatrzaśnięciem książki, na twarzy Cahira, zwykle zastygłej w poirytowaniu czy gniewie, mignął cień uśmieszku. Sztywnego, lecz jak najbardziej naturalnego, skierowany do nikogo innego jak do Lory.* Hefan albo Santorin jest zaskakująco zdolny, zadziwiająco głupi albo ma nieskończony tupet. Nie wiem skąd to masz, ale jest bardzo cenne. Książek w tenno już nie piszą, używali go głównie alchemicy i czarodzieje starej daty. To taka jakby bardzo stara łacina. Biegle nim nie władam, ale mogę spróbować Ci to przetłumaczyć, jeżeli chcesz. A myślę, że słownik alchemiczno-zielarski się przyda, szczególnie w obecnej sytuacji. Zajmie to ze dwie godziny, więc od razu zabiorę się za to. Może znajdziemy jakiś zamiennik dla tego...placybiusa. *Podszedł pod ścianę, gdzie przysiadł dyskretnie i położył książkę przed sobą. Wyciągnąwszy z kieszeni monetę o drobnym nominale, zamknął ją w dłoniach jak do modlitwy, szepnął trzy słówka i po chwili położył na okładce słownika maleńkie okrągłe szkiełko oraz coś, co przypominało mosiężny trybik z trzema kółkami w środku. Wyciągnął rękę nad księgę i zaczął coś monotonnie mamrotać. Szeroko otwarte oczy Cahira rozbłysły bladozielonym światłem podobnym do tego, które sączyło się teraz z jego dłoni. Tom otworzył się sam, trybik i szkiełko lewitowały tuż nad nim, otoczone wirującymi dziko znaczkami, powoli i mozolnie wykrzywiającymi się w znane powszechnie litery. Proces tłumaczenia trwał nieco więcej, niż dwie godziny...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skończyłem. Zachowałem tenno i wprowadziłem współczesny. Chodź wytłumaczę Ci jak z tego teraz korzystać. *Oświadczył nareszcie, trąc zapamiętale oczy, gdyż piekły go niemiłosiernie. Poczekał, aż Lora podejdzie, dopiero wtedy otworzył księgę zaraz na pierwszej stronie, ale wskazał okładkę. Wcześniej była pusta, teraz znajdowało się na niej coś, co w przybliżeniu przypominało pieczęć z wyraźnymi literami T, W oraz Z. Na środku tkwił ten mosiężny trybik z osadzonym szkiełkiem.* Wskaźnik obracasz i w zależności na jakiej literze zatrzymasz oczko, w takim języku będzie książka. Teraz masz tu Tenno, Współczesny i Zaklęty, bo nie wszystko byłem w stanie przetłumaczyć, więc trudniejsze formuły masz w zaklinaczu. A książka warczała, bo ma tam przepis na ekstrakty z krwią jakiś potworów. Typu "Esencja Pełni Księżyca" co, może kogoś w wilka zmienić i jak pozyskać składniki. *Zamknął książkę, pogładził chwilę jej powycieraną okładkę, delektując się wypukłościami wytłaczanego tytułu. Niechętnie oddał ją Lorze z powrotem, lecz on pożytku wielkiego by z niej nie miał. Roztarł obolałe kaptury, jednocześnie kręcąc szyją, aż kręgi obrzydliwie strzelały.* Nie wiem jakie konsekwencje będzie miała dla Karola moja krew, więc musimy się sprężyć. Poszukaj zamiennika tego placybiusa, a ja spróbuję go na jutro zdobyć. I nie obchodzi mnie czy będzie to rosło w górach czy na dnie jeziora.

      Usuń
  30. Lora, po co ja Ci tę książkę tłumaczyłem? Żebyś znalazła inne ziele, gdzieś w naszym zasięgu, a Ty mnie dalej nad morze wysyłasz! *Trudno rzec, czy krzyczał czy wzdychał z udręką, z głową opartą na pięści. Ze zmęczeniem pomasował skronie, tok myślenia Lory powoli i skutecznie zaczynał go przerastać, bynajmniej nie w pozytywnym kontekście. Podniósłszy się z podłogi, machinalnie otrzepał tyły z różnych drobin. Z dziękczynnym przymrużeniem oczu sięgnął po kubek. Lekkim ruchem dłoni zamieszał jego zawartością, popatrywał na płyn z podejrzanie uniesioną brwią, niepewny, czy sobie nim nie zaszkodzi. Wątpił w złe intencje Lory, mimo że była człowiekiem, ale wciąż było pewne prawdopodobieństwo...* No trudno, najwyżej mnie tym zabijesz. *Burknął i pociągnął niewielki łyk. Nie smakowało to źle, nawet całkiem całkiem. Zaczął stukać palcem w kubek, wyglądając zagadkowo przez okno z lekka zamyślony.* Nigdy nie byłem nad morzem. *Wyznał nagle, lecz nie przyznał się, iż taka podróż nigdy nie wydawała mu się atrakcyjną. Ot masa wody, nic ciekawego. Dotychczas z resztą miał większe problemy na głowie, które w zasadzie ukształtowały to, kim i czym był obecnie, więc nie było kiedy wybrać się na taką eskapadę. Wrócił uwagą do Lory, wpatrując się w jej zielone oczy wzrokiem twardym, nieodgadnionym i dość dzikim.* Nie wątpię w to, że nie dolecę nad morze, ale taka podróż szybkim lotem to prawie trzy dni w jedną stronę. A powrót? To już sześć. Szukanie placybiusa - pół dnia. Na kolejne pół złoży się drobne nadkładanie drogi, żeby ominąć co większe miasta, bo nie chcę uszkodzić przesyłki, gdyby się żołdacy podpierdolili i zaczęli strzelać do mnie. I tak mamy tydzień, plus minus parę godzin. Nie ma też gwarancji, że placybius po prostu nie zwiędnie w podróży. Sama widzisz, że to duże ryzyko. *Wypił napar do połowy i odstawił go na blat. Nagle przestał mu smakować. Wystarczyła jedna tylko myśl, by instynktownie podrapał się po nieco kwiecistym wzorze na piersi, a łaknienie czyjeś śmierci zagościło mrocznym cieniem w oku Cahira. Ta bezbrzeżna nienawiść była tak czysta, tak pierwotna, że w wypaczony sposób piękna.* No i są jeszcze magowie. *Wycedził przez zęby. Dopiero widząc spojrzenie Lory, z głośnym westchnieniem spuścił z tonu. To nie chwila na wyładowywanie frustracji i gniewu.*

    OdpowiedzUsuń
  31. *Śledził uważnie ruchy Lory, gdy pogładziła palcem kwiecisty znak. Był to dotyk całkiem przyjemny, lecz polimorf w końcu cofnął się. Pamiętał dzień, kiedy go nałożyli. Jak żywe stanęło mu przed oczyma wspomnienie kobiety, której purpurowo-czarna suknia, usiana wzorami ze srebrnej nici, ciągnęła się po ziemi, a kasztanowe włosy spływały falowaną kaskadą po plecach. Wydawała się silna oraz piękna, najpiękniejsza na świecie. Prowadziła za rękę małego chłopca, niemogącego dotrzymać jej kroku, płakał rzewnie, powtarzał "Mamo, ja nie chciałem. Przepraszam, nie chciałem!". Opierał się, ale kobieta nie słuchała. Zaprowadziła go do pokoju, a tam próbował skulić się za jej suknią, przerażony ogromnym mężczyzną w kapturze, pręgierzem i ojcem, ponurym osobnikiem noszącym się z elegancją w granatach i czerniach. Spojrzał na chłopca bez cienia emocji "Już nigdy się nie zaznasz śmiechu" - zapowiedział i wyprowadził kobietę z pokoju. Chłopiec rzucił się do drzwi, walił w nie małymi piąstkami i nawoływał rodziców, lecz mężczyzna w kapturze złapał go za włosy i cisnął pod ścianę. Echo przeraźliwego wrzasku rozniosło się po surowo udekorowanej rezydencji i brzmiało jeszcze przez wiele dni... Cahir z trudem wyrwał się z otępienia wspomnieniami, łapczywie łapiąc każdy haust powietrza. Spuścił głowę, świadom faktu, że dawno temu wypowiedziane słowa wciąż miały moc. Od tamtego dnia nigdy już się nie śmiał, czysta radość była odległym pobożnym życzeniem, a i wszelkie powody do niej były odbierane raz po raz. Zacisnął pięści tak mocno, że wbijał paznokcie w ciało. Drżał w ślepej furii i rozterce, lecz w oczach tego nie dojrzałby nikt. Panoszyła się tam beznadziejność osoby, która wiedziała, że dla niej słońce nie wstanie już nigdy.*
    "I łby podniosą stwory uparte,
    Których życie dla wielu jest nic nie warte,
    Raz na szalę w pieniędzmi rzucone,
    Nigdy im już nie zostaną zwrócone.
    Spojrzą oni swym panom w wykrzywione twarze,
    Poddadzą ich należną za grzechy i krzywdy karze.
    Łańcuchy pękną,
    Ludzie uklękną.
    Los tyranów śliski,
    Zew śmierci bliski,
    Bo ten, kto wzbudził ten zew tysięcy,
    Nie przeżyje choćby i miesięcy..."
    Fragment durnowatego wierszyka, który zmyśliła Solmyria Drona, rzekoma wieszczka z Herfalli, zmienił życie wielu w piekło. Widziałem dzieci, zmiennokształtne jak ja, prowadzane na łańcuchach i kopane jak zwykłe kundle przez magów i szlachtę, którzy KUPILI je tylko po to, by ludzie widzieli jacy to oni są wspaniali. Karmili je ochłapami gorszymi niż te dla świń lub w ogóle odmawiali za to, że śmiały się odezwać. Trzymali w ciemnicach, aby złamać ich ducha. Widziałem jak magowie urządzają sobie polowania na polimorfów, jak rozkładają ich ciała na ingrediencje, jak ich głowy wkładają do słoi z formaliną bądź nabijają nad kominkiem jako trofeum. Napuszczają nas na siebie, zabijają tylko dlatego, że jakieś stare próchno miało sen o zabraniu im stołka spod spasionego dupska! Żyjemy z dnia na dzień, zaszczuci, samotni, zdziczeli z braku innego wyjścia. Pozbawili nas człowieczeństwa, pozbawili praw, a nawet zdrowia, bo nawet byle przeziębienie może nas zabić. Oferują po trzy wsie każdemu chłopu, który wskaże miejsce pobytu zmiennokształtnego. Powiedz mi Lora...powiedz jak...jak można ich nie nienawidzić. *Głos Cahira chwiał się, niemal łamał pod ciężarem złości i smutku, a on sam przestał wpatrywać się w poczynania Murphy'iego. Popatrywał na prostytutkę, lecz nie oczekiwał od niej współczucia czy drwiny. Być może zrozumienia dla tak wrogiej postawy polimorfa. Ponieważ jak można pozostać spokojnym, gdy bagaż doświadczeń jest tak ogromny i kładzie się cieniem, a sens życia...*

    OdpowiedzUsuń
  32. Nie jesteśmy bez winy. Zabijają nas dziesiątkami, my setkami. Ale to wojna tak zaściankowa, że wielu nawet nie ma o niej pojęcia. *Długo przypominał posąg, spoglądający na świat swymi zastygłymi w jednym tylko wyrazie oczyma. O głowę wyższy od Lory, obserwował ją, lecz nie pustym wzrokiem rzeźby, a osoby dziwnie biernej, kiedy zapał i furia stopniowo wygasały w nim. Jakby bez tych dwóch potężnych uczuć był niczym więcej, jak skorupą bez życia. Nawet, gdy Lora się w niego wtuliła. Pozwolił jej na to, na wylewanie łez, na szloch, na tulenie, na ubrudzenie rozmazanym makijażem. Była to lekcja, którą musiała odebrać. Życie wcale nie jest bajką, w jakiej próbuje się utrzymać większość ludzi, a bezpieczeństwo to nic więcej, jak iluzja stworzona dla własnej wygodny. Ci, którzy są w stanie ją przejrzeć, stają się panami i ofiarami zarazem, już nigdy nie patrzą tak samo na wyciągniętą w pomocy rękę, na czyjeś powitanie rzadko kiedy odpowiadają. Ale dostrzegają niemal niewidoczne ślady potężnych machinacji, napędzających niezmordowane koło tortury. Ostrożnie przygarnął Lorę ramieniem, które nie płonęło, a także z cichym szelestem otoczył wielkim skrzydłem, niby to odcinając ją od problemów świata. Na pierwszy rzut oka szorstkie pióra okazały się miękkie i przyjemne w dotyku, chociaż bardzo sztywne. Z jednej strony kojące usypianie zmysłów oddawanym ciepłem, z drugiej rozbrzmiewający w uszach, miarowy huk nie do końca już tak młodego, lecz silnego serca, nadal pełnego werwy i chęci do walki. Dopiero po dłuższym wsłuchaniu się w te uderzenia można było dostrzec pewną nieprawidłowość, jakby...znajdowało się po niewłaściwej stronie piersi. Cahir delikatnie rozluźnił uścisk, gdyby Lora chciała cofnąć. Nie mruczał, aby się uspokoiła, nie pocieszał, a pozwalał jej samej rozładować napięcie. To jej chwila słabości, jaką musi przełknąć. Nie widział sensu w poganianiu... Pomimo pokaźnej listy wad, wyglądu oraz charakteru, ten polimorf chyba potrafił być także bardziej ludzki, niż nie jeden człowiek.*

    OdpowiedzUsuń
  33. Śmiała propozycja, ale wątpię, czy jesteś w stanie cokolwiek zrobić, dla mnie już za późno. Odporności mi nie przywrócisz, a lat nie odejmiesz - nie jestem Santorinem, żeby wiek mnie nie obchodził. Tego, jaki się urodziłem, też nie zmienisz. Jeżeli nie możesz wpłynąć na przeszłość ani na obecny stan rzeczy między magami, nie oferuj mi pomocy, to zdrowsze. Poza tym... Mogę rozwijać moje umiejętności magiczne, a perfuma Hefana bez problemu zatuszuje to przed łowcami. Ale przede wszystkim jestem wolny. Mam więc całkiem dobre życie, chociaż bardzo samotne. *Wyciągnął szyję, chcąc ze znacznej co prawda odległości od okna skontrolować poczynania uwięzionego w świńskim ciele szlachcica. Nieokreślone prychnięcie wyrwało się z ust Cahira. Po ciężkiej historii, jaką opowiedział, przytłaczającej serce słuchacza niezasłużoną winą, pełnej bezsensownego okrucieństwa, gdzie każdy element, winny bądź niewinny, ociekał krwią jednostek, tajemnicą stał się upór polimorfa, aby przywrócić Karolowi pierwotną postać. Przecież ten bogaty jegomość również mógł dopuszczać się podobnych magom przestępstw.* Jak tylko znajdziesz jakąś odtrutkę na moją krew, przyjdź do mnie. Jutro pewnie będę pałętał się tutaj na miejscu. *Z tymi słowami na ustach odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom, nie pogładziwszy chociaż mięciutkiego futerka Murphy'ego na pożegnanie. Zdolny wystraszyć po nocy nie jedną osobę kościany ogon poruszał się powoli w mimowolnym machaniu, nie z zadowolenia a najzwyczajniej w świecie w rytm kroków właściciela.
    Tego dnia ruch był niewielki, kilku wieśniaków i jeden podróżny raptem. Zapewne ludzie woleli spędzać te ciepłe letnie dni w miejscach znacznie przyjemniejszych niż zadymiona gospoda, nad rzeką na przykład. Być może ta niewielka ilość klientów zachęciła Cahira do pojawienia się w tawernie. Nie stronił od bójek, lecz dziś wyjątkowo nie miał ochoty nawet na życie, dlatego Lora znalazła go przy barze, niemal leżącego na blacie, z kubkiem chłodnej wody w zasięgu ręki. Jednakże coś było z nim nie tak. Na zawołanie ani drgnął, na położenie ręki na łopatce nie odpowiedział chociaż wulgaryzmem. Czyżby aż tak napój Lory na niego zadziałał? Otruła go? Zabiła?! Dopiero silne szarpnięcie skłoniła Cahira do tworzenia oka i powolnego uniesienia głowy ze splecionych na blacie ramion.* O co chodzi? Znalazłaś coś? * Wzrok miał nieobecny, jakiś zaszklony, a głos ochrypły, jakby zdarł gardło od wrzasków. Obrócił w kierunku prostytutki twarz bledszą niż zwykle, zlaną potem, który cienkimi stróżkami spływał mu po czole i bokach twarzy. Pozbawiona odporności istota, dzieło magów w pełnej krasie tkwiło przed Lorą, jak żywy obraz nędzy i rozpaczy.*

    OdpowiedzUsuń
  34. *Mokra szmata na twarzy była ostatnią rzeczą, na jaką Cahir by sobie pozwolił publicznie, lecz dzisiaj nie zamierzał się wzbraniać przed czymś, co było tak przyjemne, tak kojące... Z głośnym stęknięciem obrócił się na stołku, by móc oprzeć plecy o bar, i odchylił głowę do tyłu, w międzyczasie poprawiając na czole przyniesiony okład. Na parę cennych sekund przymknął oczy w błogiej uldze.* Zamknij się chociaż na chwilę... Dziękuję. *Wrodzony brak uprzejmości względem kobiet jakimś cudem przebijał się echem w zachrypniętym tonie polimorfa, który nie potrafił w inny sposób zasygnalizować potrzeby minutki czy dwóch zwykłej ciszy. Zapewne dlatego, że nigdy o nic nikogo szczerze nie prosił. A przynajmniej nie o takie pierdoły.* To nie do końca wina Twojego zielska, a tamtego skurwysyna. *Wskazał jeden z najodleglejszych stolików na sali, gdzie nad kuflem zimnego piwa siedział samotnie chłop dość postawny, nawet jak na rolnika, lecz dziwnie zmarnowany i przygarbiony. Co jakiś czas zdarzało mu się dostać ataku kaszlu czy kichnąć bo kufla. Tym razem też dostał drgawek w próbie powstrzymania potężnego charknięcia.* Siedzi tam i śmierdzi już ze dwie godziny. *Zaskrzypiał i przestał wycierać wilgotną szmatką spoconą twarz i szyję, po czym wywrócił ją na drugą, wciąż chłodną stronę i przytulił do niej policzek. Zapatrzony w nieokreślony punkt nawet nie zauważył wywołanych gorączką cieniutkich stróżek łez, jakie nieustannie znaczyły z lekka fioletowe sińce pod oczami. Męcząc się tak w milczeniu przypominał poniekąd uwięzione we wnykach zwierze, oczekujące tylko i wyłącznie na śmierć, która jak na złość wcale nie chciała przyjść tak prędko. Jak jakieś przeklęte ogary najpierw pojawiało się cierpienie i kąsało najmocniej.* Jeszcze nie umarłem... *Zganił Lorę półprzytomnym zdankiem, trochę poirytowany jej gapieniem się na niego, jak na jakieś fantastyczne widowisko.* ...ale po złości to zrobię na Twoich oczach, jeżeli nie wydusisz w końcu, czy znalazłaś odtrutkę.

    OdpowiedzUsuń
  35. *Z niemałym ubawem śledził poczynania Lory względem chorego klienta, popatrując na tę scenkę znad drewnianego kubka, z którego miał w zwyczaju pić chłodną wodę pozbawioną wszelkich dodatków, lecz nie z byle jakiej bańki, jakie posiadał na stanie Hefan z Santorinem, a ze specyficznego źródełka, całkiem przypadkiem znalezionego gdzieś w okolicy. Z trudem połykał kolejne porcje, zdarte gardło wcale nie zamierzało łatwo puszczać dalej jakichkolwiek płynów czy pokarmów. Zacisnął oczy i niemal siłą przepchnął ten łyk, wzdychając ciężko po tej dziwacznej bitwie. Skrzywił się potężnie, kiedy ciepło oddechu podrażniło gardło. Kciukiem wytarł spływające mu po policzkach łzy i sięgnął drżącą ręką po wilgotną szmatkę, leżącą na blacie, po czym przyłożył ją sobie do szyi z błogością na twarzy. Tę chwileczkę uniesienia bezwzględnie i brutalnie przerwała Lora, łapiąc za ogon i sprowadzając do parteru swoimi zielskami. Przewrócił szklanymi oczyma, by patrzeć tępo na pokazywane obrazki. Minę miał tajemniczą, chociaż brwi zmarszczył w tytanicznym wysiłku. Jak na dłoni widać było, że polimorf próbuje nadążyć za przekazywanymi informacjami, lecz z powodu choroby ledwo docierał do niego sens pojedynczych słów, o zrozumieniu uczonych nazwy roślinek czy ich zastosowaniu nie mogło być mowy. Mimo to podjął próbę sklecenia skąpych urywków w jedną, względnie czytelną całość.* Ta która jest bliżej...będzie w sam raz. W górach byłem... Mógłbym użyć Przeniesienia z Docelownikiem...jednak to cel wielkości dziurki od klucza i nie mam pojęcia jak to...derijam...wygląda, nie widzę wyraźnie. Musiałbym wziąć i Ciebie...ale w obecnej sytuacji...mógłbym gdzieś zgubić pół albo więcej Ciebie i byłby...problem. No i skutki wystawienia na taki czar. Nigdy pewnie się nie Przenosiłaś. Mogłaby... wystąpić paranoja, depresja, wymioty...halucynacje. Żadnego...łażenia po górach. *Chrypiał, że ledwo można było go zrozumieć, a jego plączący się w gorączce tok myślenia i wypowiedzi tylko pogarszały całą sytuację z odmienieniem Karola. O ile zaraz po przyłapaniu Cahir względnie kontaktował ze światem, teraz siedział jak pijany na stołku, chwiejąc się co rusz w inną stronę, z głową przechylającą się nieprzytomnie na boki, jak jakaś boja w porcie. Gdy przyszła pora zakołysania się niebezpiecznie w kierunku Lory, dziewczyna mogła poczuć na skórze bijący od niego gorąc. Przez te niekończące się męczarnie spontaniczną smużką błysnęło poirytowanie. Pokrzepiony tym ognikiem polimorf chwycił się blatu baru i z głośnym stęknięciem obrócił tak, by móc swobodnie położyć na nim głowę i ramiona, w majakach burcząc coś o powrocie do domku w lesie i pieprzonych wieśniakach.*

    OdpowiedzUsuń
  36. To będzie bolało... *Jęknął z miną najnieszczęśliwszego faceta na świecie. Jeszcze tylko pociągania nosem zabrakło. Podszedł do Lory, położył dłoń na jej biodrze, a drugą chwycił jej dłoń. 4 kroki wystarczyły, by wampir został zdeptany. Ale nie poddawał się, nie byłby sobą, gdyby odpuścił kobiecie. Plama na honorze większa niż te na szmacie Hefana! Mimochodem nie mógł się powstrzymać od pomysłu, czy Lily siłą nie wbić kroków do głowy, taka mało delikatna sugestia... Nie! Bo w przyszłości już w ogóle by się nie nauczyła jakiegokolwiek innego tańca. Santorin wziął na siebie tę misję, by obudzić w tym gnacie a nie dziewczynie poczucie rytmu! No popatrzcie, chyba znalazł sens życia... Santi był cierpliwy, naprawdę, ale 15 zdeptanie w przeciągu 10 minut dało mu się we znaki. Westchnął ciężko pod nosem na kolejne histeryczne "Przepraszam!" i szczerze zaczął żałować, że nie założył twardych butów do jazdy na Gazrze, bo jeszcze trochę, a Lora przerobi mu stopy na płetwy. Zawsze wydawało mu się, że wszystkie kobiety umieją tańczyć. Teraz okazuje się, że nie wszystkie, a te, które nie tańczą, są chyba najgorszymi uczennicami na świecie! Cholera, Nimra straciła pamięć, ale gdy przychodziło co do czego podczas żywszych wieczorów, tańczyła jak mało kto, nie ważne czy z partnerem czy bez. Jak zrobić z Lily tancerkę na salony? - wiecznie zadawał sobie to pytanie, aż podwójnie po każdym zdeptaniu... Już wiedział! Zaczął lekko tupać, próbując przydepnąć Lorę, w efekcie ta odskakiwała i chcąc nie chcąc robiła poprawne kroki. To się nazywa sposób!* Na mnie patrz, nie na stopy *Upomniał ją po raz nasty, dalej próbując przydepnąć. Bawił się tak przez dłuższą chwilę, a potem przestał, ale nie zamierzał powiedzieć o tym Lorze. Zdecydował się na to po dobrych kilkudziesięciu minutach.* Gratuluję, nauczyłaś się tańczyć. *Uśmiechnął się wesoło i podniósł rękę, zmuszając dziewczynę do wykonania - aż 3! - piruetów. Puścił ją, podszedł do stojącego pod ścianą stolika i usiadł na blacie, z namaszczeniem rozcierając obolałe stopy. Z zadowoleniem obserwował poczynania Lily, ciekaw jej reakcji na wieść, że zaliczyła egzamin. W słodkiej zemście za wpakowywane w stopy szpilki, Santorin wylał na nią wiadro zimnej wody, a właściwie opinii.* Może nie tańcujesz jak Nimra, ale na salony ujdzie. *Puścił do niej oczko, że to niewinny żarcik był. Teraz skupił się na Murphy'm, który chyba tak się wciągnął w to granie, że nie zauważył kiedy tańce się skończyły. Wampir był z natury mściwy i nie zamierzał kotu popuścić faktu, że żłopał trunek dla gości.* Nasz Murphy był bardzo pomocny, prawda Lily? Nie męczmy go już. Może dałabyś mu jakąś nagrodę, co? Zasłużył sobie...

    OdpowiedzUsuń
  37. Mrahmm...*Wymamrotał, zbierając w sobie dość sił, by rozkleić załzawione ślepia i spod półprzymkniętych powiek popatrzeć, gdzie też ma iść. Obraz przechylał się niebezpiecznie na boki, ziemia wirowała w chaotycznym tańcu, a wszelkie narzędzia i szpargały w stodole podrygiwały w ten sam takt, niekiedy wyrywając się z okowów swych konkretnych kształtów i wykręcając się w ślimaka w samym środku swojej postaci. Powolnym i dość nieporadnym ruchem Cahir wytarł oczy o nadgarstek, chcąc zatrzymać tę szaleńczą spiralę, od której zaczynało kręcić mu się w głowie. Przypominał przy tym odrobinę kota, próbującego wytrzeć ślepię świeżo wylizaną łapką. Ponownie popatrzył na świat półprzytomnie, lecz tym razem wszelkie kształty zbiły się w jedną, stałą masę zasnutą grubą mgłą, a jednak ta specyficzna ślepota była znacznie łatwiejsza do zaakceptowania aniżeli dzikie harce sprzed dwóch minut. Podniósł niewidzący wzrok na Lorę, właściwie jej niebiesko-czerwony zarys. Z trudem wyłapywał jej głos w fali szumu krwi w uszach i ciężkiego otępienia. Wejść, lecz gdzie? Nie widział. Poniekąd przybity własną tępotą, której nie był zwyczajny, cudem dał radę wbić sobie za cel zdanie się na łaskę i niełaskę najbardziej prymitywnego zmysłu, jakim był węch. Gdzieś w tej zawierusze promieniującego w skroniach bólu pełgało niejasne wspomnienie, iż wszelkie zioła, jakie posiadała Lora, wydzielają silny zapach, duszący chyba każdego, kto wejdzie do jej pokoju. A miał niejasną świadomość, że w obecnej sytuacji dziewczyna ma przy sobie jakieś zielsko. Idąc za tropem z lekka gryzącej woni, szczerząc kły z bólu, schylił się ostrożnie i wymacał brzeg balii. Zsunął dłoń nieco niżej w poszukiwaniu linii wody. Chwycił się niepewnie drewnianych desek i powoli zanurzył w zimnej wodzie, witając zbawienny chłód cichym mruknięciem. Zjechał aż do pozycji półleżącej, opierając głowę o brzeg balii. Blady jak kreda, lekko drżał, szczękając wilczymi zębami w gorączce. Męczył się bardzo, bo oddychał szybko jak zmordowane biegiem zwierze. W któreś krótkiej chwili, gdy Lora nie patrzyła, musiał odpłynąć, bo ciało Cahira nagle sflaczało... Pomimo tego smutnego obrazu miejsce miało dość niezwykłe zjawisko. Ręka, którą zawsze otaczał ogień, podobnie jak reszta ciała tkwiła teraz pod wodą, lecz wciąż płonęła. Z mniejszą mocą, bo nie raz w ferworze bójek słychać było ten specyficzny szum ognia, a jednak nie gasła. Czymże więc były owe płomienie?* Czemu mi pomagasz? *Ciche, niewinne, ochryple wypowiedziane pytanie przerwało niekończący się potok teorii i zabobonów. Cahir wpatrywał się zaszklonymi oczami w Lorę, której rozmazany kształt powolutku nabierał ostrości.*

    OdpowiedzUsuń
  38. To infekcja, nie grypa... I nie głaszcz mnie po głowie... jak kota. *Nieporadnym ruchem głowy próbował poprzeć swój bunt czynem, lecz był to mało znaczący argument w starciu z dotykiem jego włosów, które kpiącym zrządzeniem losu były miękkie, jakby dbał o nie godzinami, na podobieństwo kobiet szykujących się na ważne spotkanie czy bal, kiedy to poświęcają ponad pół dnia na dopieszczaniu każdego milimetra twarzy i każdej ozdoby, żeby tylko na nią spoglądał "ten jedyny" zamożny półgłówek. Przymknął oczy, niemalże pogrążając się w półśnie. Dziwny zapach roślinnych ekstraktów, którymi śmiało gospodarowała Lora, dość mocno go otępiał. To słodkie, nijakie uczucie zasnuwało gęstą mgłą ostry ból w okolicy czoła, nic więcej jak pokutę za nieopatrzny ruch. Mnąc w ustach parę nieskładnych słów, z cichym stęknięciem znowu otworzył ślepia czerwone od wystających żyłek i popatrzył bez śladu zaangażowania na zanurzone w balii ramię, wcale a wcale nie gasnące, jak na złość naturze i logice. Wyciągnął dłoń z wody, cała drżała i woda po niej spływała zamiast parować. Gdy się odezwał, brzmiał już lepiej, bo nie chrypiał tak bardzo, lecz głos wciąż nie miał dawnej mocy.* Nie ugotuję się celowo. Ta ręka, nazywana też... Umową Demona... Nie do końca wiadomo, jak działa. Gromadzi się w niej... najwięcej energii magicznej, więc łatwiej... nią rzucać zaklęcia. Intensywność, z jaką płonie odzwierciedla... mój stan zdrowia. Jeżeli umrę, zgaśnie. Ale też... gromadzi i oddaje tyle ciepła...gorączki ile się da. Może też parzyć...i nie parzyć, zależy od mojego na...nastroju...uuu. *Ostatnie słowo było dlań limitem. Płonąca ręka pacnęła w wodę, ochlapując wszystko wokół mniejszymi i większymi kroplami. Głowa Cahira powoli zaczęła opadać na bok i gdyby nie reakcja Lory, utopiłby się w kąpieli, która miała być dla niego tymczasowym rajem, pogrążony w nieświadomości bądź śnie. Ponownie bezpiecznie oparty o brzeg balii, nie wzbraniał się przed niczym, zdany na łaskę i niełaskę prostytutki. Tą swego rodzaju podatnością przypominał trochę księcia z popularnej bajki dla dzieci, której bohater dzielił serce ze smokiem, strażnikiem zaczarowanego grodu. Bestia, chcąc żyć jak najdłużej, uśpiła szlachcica, więc nie wiedziała, że do zamku dostał się złodziej, nade wszystko pragnący złota i klejnotów, ukrytych gdzieś w zamku. Rzezimieszek przeszukał całą fortecę, lecz nic nie znalazł poza nieprzytomnym księciem w największej komnacie. Zawlókł więc ciało młodzieńca przed oblicze rozjuszonego smoka i zażądał wskazania miejsca, gdzie jest skarb. Stwór niechętnie zdradził ten sekret, lecz okazał się nim sam książę, bowiem, w filozofii gada, nie istniało nic cenniejszego niż życie. Wściekły złodziej przebił serce chłopaka, przez co zabił i smoka.*

    OdpowiedzUsuń
  39. *Miał dziwne sny. Para nienaturalnie skośnych oczu odcinała się czerwonym światłem w ciemności, wpatrywała się w niego, a zaraz pod nimi szczerzył się aż nadto szeroki uśmiech. Później rozeszło się echo wyimaginowanego chichotu, lecz brzmiał on jakby jednocześnie śmiała się kobieta i mężczyzna. Potem otworzyła się wielka księga, pożółkłe i poszarpane na krawędziach karty same się przerzucały. Z każdej strony tryskał schemat nowego zaklęcia, runy, pieczęcie, pojedyncze symbole, lecz zbyt szybko, by można było je zapamiętać. Przytłoczony tymi bezsensownymi wizjami, jakie podsuwał mu pogrążony w gorączce rozum, zmarszczył brwi i mruknął po cichu przez sen...
    Z lekka zaspanym wzrokiem śledził unoszący się na wodzie dziwny gniotek, leniwie przepływający mu przed nosem. Nie wydzielał podobnego zapachu, jaki czuł wczoraj, chociaż z drugiej strony wcale nie obchodziło to Cahira. Odchylił głowę do tyłu, bezrozumnie wpatrzony w deski drugiego piętra stodoły, gdzie trzymano siano i paszę dla koni gości tawerny oraz zwierząt hodowlanych, bowiem Cahir wystarał się o kilka kur i gęsi, stwierdziwszy, że nie będzie codziennie kilka godzin przed świtem wyprawiał się do gospodarstwa oddalonego o dobrych kilka kilometrów tylko po jajka czy drób. Ale nie głodne zwierzaki zaprzątały teraz myśli polimorfa, a uciążliwa świadomość, że jego ciało waży tyle, co menhir. Zwabiony cichym cmoknięciem obrócił głowę, wpatrując się w plecy Lory. Zmarszczył brwi w ciężkim pomyślunku, przypominając sobie dość oględnie, że dziewczyna miała na sobie niebieską sukienkę, nie bordową. Ile więc musiał dochodzić do siebie, że Lora zdążyła się wyszykować na nowo? Słysząc pytanie, przez chwilę wydawał się nader zdziwiony, ale po sekundzie bądź dwóch znowu był...bezbarwny.* Co ma długość kąpieli do stanu zdrowia. *Nie spierał się jednak. Chwycił w miarę pewnie brzegi balii i ostrożnie podniósł się z wody, której nagle zrobiło się o połowę mniej. Moment stał pochylony, z rękami opartymi na kolanach, obserwując spływające mu po nosie liczne stróżki wody, chociaż znacznie więcej ściekało ich po ramionach czy udach. Czarne skrzydło wciąż jednak tkwiło zanurzone do połowy, przypominając nieco ciężką kotarę, jaką miewają szlachetnie urodzone damy, aby nikt nie przeszkadzał im w igraszkach ze służącym. Wyprostował się i odgarnął do tyłu włosy, pokazując ostro zarysowany profil i niezgorszej urody twarz, przeważnie znacznie przysłoniętej przydługą grzywką. Z przekąsem stwierdził, że Lora nie przestała go "gładzić", gdy spał, bo czupryna wciąż była mokra. Wylazł z balii i niemal od razu rzucił się do oczyszczania ubrania z niezidentyfikowanych farfocli, a następie zaczął wyżymać skrzydło, raz po raz energicznie przesuwając ręką po piórach.* Nie wybieram się do łóżka. Nie teraz. To by było sprzeczne z moimi poglądami politycznymi... *Oświadczył ze znajomą już siłą w głosie, wyraźnie dumny ze swojego samozaparcia w przekonaniach. Pozostało tylko gdybanie, czy jest w wystarczająco dobrej kondycji, by pozwolić sobie na takie harce, czy też jego męska duma wzięła górę i nie zamierza ulec kobiecym namowom.*

    OdpowiedzUsuń
  40. *Zbaraniał. Z wysoko uniesioną brwią podrapał się po głowie i dalej gapił się bezrozumnie za odchodzącą Lorą. Co ją nagle ugryzło? Wściekła się bo skrytykował jej taniec? Ale miała problemy...* Powiedziałem coś nie tak? *Zapytał Gazrę. Zwierzak od dłuższego czasu wylegiwał się pod stołem, chociaż nie wiadomo jakim cudem się tam zmieściła. Podglądała ciekawie jak ukochany pan usiłuje nauczyć rudą samicę dziwnych podrygów godowych, na jakie ona osobiście by się w życiu nie połasiła. Ale ludzie byli dziwni i kropka. Dziwnie pachnęli, dziwnie ryczeli, dziwnie się zachowywali i dziwnie jedli. Kiedy niedoszła tancerka sobie poszła, gadzina wypełzła spod stołu i usiadła koło pana, z oddaniem drapiąc się po karku, aż fałdy skóry na gardle falowały. Zapytana, zerknęła na wampira i mrauknęła, prychnęła albo jęknęła w odpowiedzi. Trudno stwierdzić.* Mi też się wydaje że nic. Kobiety... *Westchnął z udręką, zwracając oczy ku niebu i załamując ręce.* Brau-mrau-niachp. *Mruknęła Gazra, mrużąc przy tym znacząco ślepia, krnąbrnie wręcz. Nie trudno było zgadnąć, co też chciała przekazać: "I tak będziesz z nimi sypiać". Bo kto jak kto, ale akurat ona była jedną z najlepiej poinformowanych co do wybryków wampira. W końcu ktoś go musiał do panienki dowozić. Santorin, który do tej pory zajął się ustawianiem stołów na miejsca, popatrzył na pupilkę z jawnym wyrzutem.* No wiesz? Ranisz moje uczucia... *Zwierzak podniósł się z miejsca, komentując tę skargę serią "Wrle-wrle-wrle" co w przekładzie na ludzki znaczyło nic więcej jak "Bla-bla-bla", po czym polazł na zaplecze, gdzie Santorin i Hefan trzymali część zapasów. Wyniuchała chochlika i znając życie, próbował się dorwać do pikli. A Gazra też lubiła pikle... Nucił pod nosem jakąś piosenkę i złapał kolejny pusty kufel, żeby go wytrzeć. Ruch dzisiaj był spory, więc każdy pusty kubeł na browar musiał być chociaż z pozoru czysty. Rzucił okiem w bok, gdzie Nimra, kelnerka w zastępstwie, właśnie odbierała z kuchni zamówienie i zaczęła przeciskać się między klientami, żeby dostarczyć posiłek do właściwego stołu. Wampir mruknął gniewnie, szczerze wściekły na Sevi, bo się od dłuższego czasu opierdalała i musiał się wykosztować na 2 kucharzy. Od makabrycznych pomysłów oderwał go nagły łoskot. Patrzcie państwo kto przyszedł. Lily energicznie klapnęła na stołku przy barze. Santorin szczerze się zdziwił, że dziewczyna była bardzo nie w sosie, ale coś mu mówiło że nie tylko na niego była zła. Otworzył szafkę pod ladą, po czym postawił na blacie dwie małe szklaneczki oraz butelkę czegoś przezroczystego, czego zapach ostro dawał po nosie.* Co Ty taka wściekła chodzisz ostatnio, co? *1 szklankę ustawił przed Lorą i nalał renomowanego pocieszacza. Dziewczę ewidentnie potrzebowało się wygadać.*

    OdpowiedzUsuń
  41. *Obejrzał się przez ramię, a w jego postawie próżno było szukać skruchy czy żalu za swe zachowanie. Niezależnie od okoliczności, nie ufał ludziom, nie ważne, jak dobre mieliby intencje. W oczach Cahira Lora pozostawała odrobinkę rozpuszczoną pannicą, która jednak miała dar do zadawania właściwych pytań. Czy miał w dupie jej starania? Być może, bo powody, dla których udzielała mu pomocy były wciąż zagadką. Cierpkim prychnięciem skwitował wszystkie te bajeczki, jakich się nasłuchał. Bezinteresowność u prostytutki? Równie dobrze mogła pozwalać, żeby mężczyźni sobie na niej używali za darmo. Już jako myśl brzmiało to bezsensownie. Lecz był świadkiem jej empatii, gdy przytuliła się, będąc cała we łzach po usłyszeniu ułamka opowieści, jaką było całe, długie życie Cahira.* Kurwa... *Warknął zacisnąwszy dłonie w pieści. Wciąż pełna wody balia, jakby usłuchała tegoż dziwnego rozkazu i rozprysnęła się w ułamku sekundy na tysiące drzazg, każda utopiona w innej kropli. Cahir stał jak wryty, wpatrzony z otwartymi ustami w przestrzeń, ponieważ to, co się wydarzyło, nie miało prawa się zdarzyć. Cofnął się o krok, potem dwa i uciekł, zaintrygowany i wystraszony zarazem, a w "Uśmiechu Fortuny" nie widziano go potem przez parę dni.
    Krytycznym spojrzeniem obrzucił trzymaną przed nosem kartkę, na której Hefan wypisał długą listę mięs, jakie Cahir miał zdobyć. Nie dominowała na niej o dziwo dziczyzna tylko ryby i ptactwo. Kury, gęsi, przepiórki, kaczki, gołębie przetykały się z leszczami, płociami, sumem, szczupakami, węgorzami, wzdręgami. Szczególnie odznaczała się długa pozycja "6 okoni - zamówienie Lory". Polimorf parsknął poirytowany, gdyż tego jeszcze brakowało, by robił za chłopca na posyłki dla mieszkańców tawerny. Złożył kartkę na cztery i wetknął do kieszeni spodni, po czym ruszył przez podwórko prosto do stodoły po sieć na ryby, bo tylko te zostały dzisiaj do schwytania.
    Zawisł nad południowym krańcem pobliskiego jeziora i ściągnął z ramienia pokaźny zwój ciemnozielonej plątaniny żyłek. Chwycił kraniec sieci, opatrzony pomarańczową wstawką z niezbyt grubej liny, do której przyczepione były ciężarki, jednocześnie pozwalając, by ciężki zwój rozwinął się do rozmiarów kilku metrowego kwadratu. Machnął skrzydłami i śmignął w dół, lecz sieć puścił dopiero, gdy znalazł się nad środkiem jeziora i odbił w niebo. W locie obejrzał się, drobny uśmieszek mignął na ustach na widok regularnych spienień, jakie tworzyła opadająca pułapka. Wtem kątem oka dostrzegł coś czerwonego na brzegu. Wiedziony zwierzęcą ciekawością wywinął w powietrzu pętlę i pomknął sprawdzić, cóż to jest.*
    Doprawdy, nie wierzę w to, co widzę. *Ostrą krytykę niemal zagłuszył tępy huk, jaki towarzyszył każdemu uderzeniu skrzydeł. Wytwarzane przy tym ciśnienie zatykało bębenki w uszach. Cahir splótł ręce na piersi, cierpliwie czekając, aż Lora otworzy oczy, jednocześnie przysłaniając jej całe słońce, którego widocznie łaknęła, bowiem w powszechnej mentalności nie istnieje nic bardziej atrakcyjnego niż zgrabna, opalona młódka. Polimorf uniósł dłonie w obronnym geście, spodziewając się nie lada riposty. Nie miał nastroju na kłótnie. Nie bez pokątnego rumieńca wskazał dziewczynę mającą na sobie tylko tyle, by osłonięte były najintymniejsze części ciała.* Lora... Ty jesteś czerwona. Z jednej strony.

    OdpowiedzUsuń
  42. Moja skóra nie ma pigmentu, nie opala się, więc nie interesują mnie smarowidła. *Odparował, jednocześnie nie dając dziewczynie tej satysfakcji, gdyby wyprowadziła go z równowagi. Ze splecionymi ramionami obserwował ruchy Lory. Nie komentował jej zarozumiałego zachowania, niewybrednych złośliwości czy sposobu, w jaki się doń odnosiła. To wszystko było zbyt małostkowe, aby zasługiwało na większą uwagę bądź rozpatrywanie w poszukiwaniu źródła tych kaprysów. Po prostu wiedział, że jednym z powodów jest on, bo było tak od zawsze. Machnął lekko skrzydłami, żaglami, jak je ochrzcił niegdyś Hefan, o niecałe pół metra zwiększając wysokość, po czym przestał kontrolować pułap i wylądował na ziemi na ugiętych nogach. Wyprostowawszy się, przycisnął lewą dłoń do prawego zamienia, którym zaczął energicznie poruszać, żeby zmniejszyć napięcie mięśni. Prawa strona pleców nie znosiła długich lotów tak dobrze jak lewa, nawykła od dawna do ciężaru skrzydła. Doprowadzony wreszcie do porządku, ponownie skupił uwagę na Lorze, wypiętej do niego podczas zmywania olejków, ekstraktów, balsamów oraz innych ziołowych maści.* Nie ma po co się fatygować. Twoja zgrzeblina od dobrych kilku godzin czeka w misce z wodą u Ciebie w pokoju. *Zacisnął usta w kreskę, aż mu wargi zbielały na widok braku zainteresowania ze strony Lory. Przez dość długą chwilę miał wrażenie, że to jemu bardziej zależy na odmienieniu Karola. Cahir nic nie zyska na przywróceniu szlachcica do ludzkiej formy. Nie dostanie za to pieniędzy czy dobrego słowa, a straci jeszcze mniej, jeżeli świnia pozostanie świnią. Robił to dla zasady, jaką wprowadził w życie dziesiątki lat temu, aby ludzie mieli jak najmniejszy kontakt z magicznymi efektami, które mogłyby spowodować poważne zmiany w ich funkcjonowaniu. To Lora mogła stracić najwięcej, małe imperium jej matki mogło legnąć w gruzach finansowo, prawnie, jak i w oczach klientów. W jej obecnej postawie Cahir nie dostrzegał choćby zalążka obawy. Głupia dziewucha... Polimorf nagle westchnął ciężko, dość zrezygnowany i zły zarazem. Lubił myśleć o sobie, jak o łuku - ugiąć się, ale nie złamać. Teraz też musiał wygiąć w pokucie kręgosłup swej dumy, aby oddać strzał, który mógł zmienić jego życie bądź czyjeś.* Wdzięczność nie leży w mojej naturze, ale... Dziękuję. Za pomoc i opiekę. Chociaż nie ukrywam, iż zagadką jest dla mnie powód tej bezinteresowności, szczególnie ze strony kogoś o Twojej... profesji. Codziennie jakiś gość tawerny potrzebuje pomocy w zatamowaniu krwotoku z nosa po bójce, a mimo to ciągle skupiasz się na mnie. Chcesz znaleźć lekarstwo na mój brak odporności, próbujesz zrozumieć moją niechęć do ludzi i magów, opiekujesz się mną, gdy jestem dogorywający. *Nagle uczynił dziwny gest. Położył sobie dłoń na piersi i wykrzesał z siebie skromny zalążek całkiem sympatycznego uśmiechu, chociaż właściwie trudno było go nazwać nawet cieniem.* Naukowa ciekawość każe mi zapytać... Dlaczego? Odpowiedz mi, a po tej aferze z Karolem zniknę z Twojego życia raz na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  43. *Zamarł z uniesioną szklanką, wlepiając wytrzeszczone gały w Lorę. A to ci wnioski wyciągnęła. Przełknął głośniej, niż należało w towarzystwie i uśmiechnął się totalnie bezmyślnie, za grosz profesjonalizmu. Odkorkował butelkę znowu i polał kolejkę, żeby chociaż trochę uspokoić Lorę. Kiedy zionęła argumentami, przypominała mu trochę smoka. Nie żeby taką gadzinę kiedykolwiek widział na prawdę. Zamiast pochylać się nad dziewczyną czy coś, po prostu złapał kolejny kufel do piwa i zaczął go wycierać. Na dodatek pozostawał, sukinkot, pobłażliwie uśmiechnięty, co mogło doprowadzić chyba każdego do pasji.* Zabawne, że z taką armatą wychodzi dziwka, bo tego jeszcze tutaj nie grali, no ale kłamać i słodzić to Ci nie będę. Większości naprawdę chodzi o seks. Seks, żarcie, spanie i kiszenie grosza. I tyle. Względnie przyzwoite sztuki to chyba 1 na 100. Pytanie: co nam to przeszkadza, że ludziom głównie seks we łbach? Spójrz na naszą dwójkę. Seks to nasz sposób na życie i się tego nie wyprzesz. Ty na tym zarabiasz, dla mnie to narzędzie przy zdobywaniu posiłku. Nic więcej nic mniej. A miłość? Pewnie to całkiem przyjemne uczucie, chociaż nie żebym go zaznał. Nie znam się na tym głębiej, poza tym że udając zakochanego też zdobywam posiłek. *Szorował kufel, że mało nie wybił w nim dna. Odstawił go na żelazną tacę, jak resztę jego kolegów, i złapał następny syfilis.* Ja się nie zakocham. Za stary jestem. A nawet jeśli by się zdarzyło, to przecie wybrankę przeżyję, a gdybym zrobił z niej wampira i miałaby mi zrzędzić przez resztę wieczności, to bym nie wytrzymał. I tyle u mnie miłość widzieli. Na dodatek zmysł romantyzmu mocno mi się przytępił po 200 latach karnej odsiadki w grobowcu, jak mnie tatulo zamknął za "złe prowadzenie się i przynoszenie wstydu rodzinie". *Przymrużył jedno oko, drugim badając zawzięcie, czy kufel jest już czysty. Zadowolony z obdukcji zabrał się za następny.* Ty możesz się zakochać, nie zaszkodzi Ci to... *Ni z gruchy ni z pietruchy oderwał wzrok od wycierania i dodał krytycznym tonem.* ...o ile przestaniesz się gapić na wszystko przez pryzmat dziwkowania i taksowania ludzi wedle schematu "dużo mogę na nim zarobić czy nic". *Równie szybko, jak zaczął warczeć, znowu się uśmiechnął całkiem niewinnie i polał znowu pocieszacza. Od ręki opróżnił zawartość swojej szklanki.* Jak usprawiedliwiam się zawsze przed wszystkimi: należy zdobywać nowe doświadczenia i znajomości. Chociażby dla zabawy.

    OdpowiedzUsuń
  44. W takim razie to życie musiało być bardzo nudne. *Otworzył szeroko oczy w kontekście udawanego szoku. Albo nie udawanego? Nie-życie zbrzydłoby Santorinowi już wieki temu, gdyby cały wolny czas poświęcał na przygotowywanie się do pracy męskiej dziwki. Chociaż gdyby się nad tym głębiej zastanowić... z jego sposobem na polowanie mógłby uchodzić na taką personę. Przestał wycierać kufle, wywinął szmatę na drugą stronę i zabrał się do polerowania blatu. Szczególnie uparcie szorował miejsce, gdzie Lora wbiła swoje szpony, bo tam jakimś cudem siedziało najwięcej brudu. Wciągnął się w to tak bardzo, że dopiero po dłuższej chwili dotarły do niego pytania o rodzinę. Popatrzył zbity z tropu.* Co? Jaka żyjąca rodzina, co Ty za brednie produkujesz? Ja się wampirem urodziłem i jestem z tego dumny! *Wziął rozwód ze szmatą i przytknął sobie kciuk do klaty, chcąc pokazać, jaki to on szczęśliwy i zadowolony ze swoich korzeni.* Moja rodzina jest mała i ma dość krótki rodowód w stosunku do reszty tutejszych Wielkich Rodzin. Nie podobało im się, kiedy 900 wiosenek temu ojciec, totalnie spłukany i w ostatniej parze gaci na dupie, przybył do tej wtedysiejszej dziczy. Szybko zaczął zarabiać, szybko zdobył wpływy na ludzkich dworach i szybko Wielkie Rodziny musiały przygarnąć go do Unii. Nie jestem jedynakiem, mam aż trójkę rodzeństwa, a że wampirze nazwiska są z reguły prawie nie do wymówienia, nadali nam przydomki: Maerasa "Stalowy Wzrok", Grimm "Zwierzęcy Władca", "Pędzący" Vipir i najmłodszy ja, Santorin "Lekkoduch". Więc jeżeli pytasz, czy jestem czarną owcą, to zastanawiałbym się między sobą, a Vipirem. Ale chyba padłoby na mnie, w końcu ten przydomek robi swoje... w dodatku żadne inne dziecko nie narobiło takiego wstydu, i to w TAKICH ilościach, ojcu z przezwiskiem "Krezus"... *Na powrót złapał szmatę i zajął szorowaniem blatu. Westchnął cicho.* Najlepsze jest to, że nie podał konkretnego powodu, czemu mnie zamknął w krypcie. Zawlókł za kołnierz, dał jakiś drąg w łapę i wepchnął do...hmm... nazwijmy to sarkofagiem. Zamknął na cztery spusty i po prostu poszedł. Żadnego kazania, nic. *Uśmiechnął się dziwnie. Niby to wesoło, niby smutno. Nie pies ni wydra.* Jakaś pierdoła, nazywająca siebie archeologiem, wypuściła mnie 60 lat temu. O, przepraszam. OBUDZIŁEM się 60 lat temu. Możesz sobie wyobrazić jaki byłem zdziwiony, kiedy znajome mi wiochy to teraz wielkie miasta, a naprawdę wielkich miast już daaawno nie było. Trzeba było zacząć wszystko od początku: nowe miejsce, nowe nazwisko. Jest zabawnie... A co do zakochanej prostytutki to widziałem, i to nie raz. Co więcej, powiem Ci, że byli całkiem szczęśliwi. Facet się nocami nie nudził, to pewne. *Potarł konspiracyjnie nos z głupawym uśmieszkiem. Odczepił się w końcu od tej cholernej szmaty i polał kolejkę, tak na zdrowie i za dobrą zabawę. Po drobnym toaście, jak wychlał wszystko za jednym zamachem, cmoknął cicho i oparł się łokciami na blacie. Fajek nie miała, co za tragedia...* No jak się pali i dymi, jak z pieca zimą, to się papieroski kończą. Zdrowsza będziesz, paznokcie i zęby Ci nie zżółkną, kudły nie wypadną. Same superlatywy.

    OdpowiedzUsuń
  45. *Zaprawdę trudno było odróżnić chwile, gdy Cahir uchodził za spokojnego od tych, gdzie skory był do zamordowania niewinnego człowieka jedynie za krzywe spojrzenie. To również był jeden z tych momentów, z bardzo zaciętym wyrazem twarzy, jakby dopiero co wrócił z bitwy, szorował czerwone od krwi ręce w beczce z deszczówką. Szczerzył gniewnie swoje zębiska, niemalże zdrapując z dłoni skórę, ponieważ zaschnięta posoka wcale nie chciała zejść. Beczka, której Cahir używał do mycia, tak jak reszta stała na tyłach tawerny, tuż przy niemrawym zalążku ogródka. Było to wygodne miejsce na pozbywanie się śladów krwi, klienci tawerny nie musieli oglądać makabrycznych obrazów zaraz przed posiłkiem. Byłoby to co najmniej...niefortunne w skutkach. Wtem ponad ostrą woń ziółek i kwiatów rosnących w ogródku przebił się niebotyczny fetor.* Kurwa, co tak cuchnie. *Wrażliwy, prawie że psi węch polimorfa, podrażniony intensywnymi zapachami hodowanych przez Lorę roślin, teraz przyprawiał właściciela o solidny ból w okolicy czoła. Cahir rozejrzał się, mrużąc ślepia w wysiłku i marszcząc nos szukał źródła owego smrodu. Prawdziwe widmo zawsze zadbanej Lory przywitał długim przymknięciem oczu. Podaną fiolkę zmierzył potępieńczym wzrokiem, lecz mężnie zniósł ból i obrzydzenie i zamknął ją w dłoni, po czym schował do kieszeni spodni. Powietrze stało się chociaż odrobinkę bardziej zdatne do oddychania.* Do koryta? Nie będę się pierdolił z karmieniem tej bogatej szumowiny. Wleję mu to do gardła, choćby i miał się tym udławić. *Oświadczył, strzepując ostatnie krople wody z krwią z powrotem do beczki. Nie bacząc, czy Lora za nim pójdzie czy też nie, ruszył w kierunku podwórka, aby szukać Karola.
    Świnia ani myślała wchodzić z kimkolwiek w układy, a próby jej pochwycenia bardziej niż polowanie przypominały pokazywane przez błaznów parodie. Cahir, na lekko ugiętych nogach i z rozczapierzonymi palcami krążył po podwórku, usiłując zagonić wieprza pod ścianę stodoły bądź stajni. Ale zwierz z dzikim kwikiem biegał, jak chciał. Polimorf usiłował pochwycić go od prawej, Karol najmniejszą możliwą szparką uciekał w lewo. Irytacja Cahira sięgała zenitu, gdy szybki wypad do przodu kończył się upadkiem w piach podwórza. Po raz niezliczony rąbnął pięścią w klepisko, wściekły, że nie może użyć żadnej ze swych metamorfoz do złapania wieprza, ponieważ zabiłby go niechybnie. Podniósł się, otrzepał ręce i kolana z pyłu. Jego zgrzytanie zębów musiało być doskonale słyszalne dla każdego w promieniu kilku metrów, kiedy świniak podniósł łeb, kwiląc niby to w wyzwaniu. Cahirowi nerwy puściły, a powietrze dziwnie zgęstniało od buzującej w nim mocy.* Zaczynasz mnie naprawdę wkurwiać! *Wrzasnął, po czym z wojowniczym rykiem uderzył gołą pięścią w ziemię. Ta z początku zaczęła drżeć, później potężne pęknięcia rozbiegły się po placu. Poszczególne fragmenty podwórka zapadały się bądź wyżynały ku górze. Polimorf z nieskrywaną satysfakcją obserwował swe dzieło, szczególnie, gdy wieprz zniknął pod zwałami ziemi. Z wprawą godną wschodniego wojownika czy doświadczonego górskiego myśliwego skakał po co stabilniejszych fragmentach podłoża, systematycznie zbliżając się do uwięzionego zwierza. Młodzieniec zajrzał do dołu, po czym bez strachu skoczył tylko po to, by zaraz wywlec z nogę wystraszoną świnię. Karol rzucał się na wszystkie strony, wierzgał krótkimi nóżkami, dopóki potężniejszy łowca siłą nie otworzył świńskiej mordy i nie wlał gorzkiego płynu w głąb gardła. Cahir popatrzył dość sceptycznie na nieruchomego wieprza i podrapał się pazurem po policzku.* Na efekty tego wywaru długo trzeba czekać? *Zerknął niecierpliwie na Lorę, lecz widząc, że tą bardziej pochłania dobrnięcie na miejsce niż odpowiedź, z cichym warknięciem zajął się naprawą szkód - przykląkł i położył na ziemi otoczoną zielonkawą mgiełką płonącą dłoń. Szepnął parę słów. Seledynowe blaski, podobne do sławnych zorz północy, rozbłysły w pęknięciach i szczelinach, wypychając bądź ściągając fragmenty ziemi z powrotem na miejsce.*

    OdpowiedzUsuń
  46. Wyglądasz bardziej naturalnie, niż zwykle. *Bąknął pod nosem, lecz wcale nie rzucił choćby okiem na Lorę, na efekty tragicznej w estetycznych skutkach przechadzki po podwórku. Całkowicie pochłonęło go zacieranie śladów po swym wybryku, mimo że działał z "dobrymi intencjami". W miarę coraz to dłuższego szemrania pod nosem kolejnych fragmentów zaklęcia, szkód systematycznie ubywało, nie minęło kilka minut, a Cahir machnął energicznie ręką do tyłu, urywając czar, po czym powstał z klęczek i otrzepał zakurzone kolana. Z dłońmi opartymi na biodrach omiótł wzrokiem podwórze, szukając jakichkolwiek niedoróbek. Jego kościany ogon zachrzęścił groźnie, gdy machnął nim dwukrotnie najwyraźniej zadowolony z efektów swej pracy. Ze znudzonym mruknięciem obejrzał się przez ramię, ciekaw, czy Karol odzyskał już postać człowieka, lecz nie dopatrzył się choćby zalążka ludzkiej formy.* A może ten prosiak to prawdziwe ja Twojego przyjaciela i nic się nie stanie? Byłoby to całkiem zabawne. *Ale los ani myślał go nagrodzić chociaż odrobiną uciechy, bo w tej oto chwili kształt świni zaczął się wydłużać, a jednocześnie wcale nie wysmuklać. Racice rozdzielały się na palce, ryj ulegał degradacji podobnie, jak długie, zwisające uszy. Obraz postępującej zmiany nie należał do najbardziej apetycznych, gdyż widok poruszających się kości oraz budujących mięśni potrafił przyprawić nie jednego o mdłości. Ze splecionymi na piersi ramionami Cahir beznamiętnie obserwował tę scenę, wiedział, że jego własne przemiany wyglądają bardzo podobnie, chociaż przebiegały one szybciej i znacznie płynniej, niż ta chaotyczna ewolucja. Ani myśląc poczekać, aż nowo narodzony Karol dojdzie do siebie bądź nacieszy ponownym kształtem, polimorf przerzucił go na plecy solidnym kopniakiem w szczękę. Dopadł go w mgnieniu oka i chwycił za zaniedbaną brodę, aby mieć pewność, że będzie wysłuchany. Jeżeli istota tak eteryczna, jak demon, stąpała po ziemi i żywiła do czegoś urazę, spoglądałaby na to takim samym wzrokiem, jaki Cahir wlepiał w twarz szlachcica. Nie były to żarty, nie były blefy, a najczystsza w świecie obietnica wypowiadana z mrożącym krew w żyłach spokojem.* Nie rozpowiesz o tym nikomu, nie pokażesz się tu więcej sam lub w towarzystwie. Jeżeli złamiesz chodź jeden z tych warunków, znajdę Cię i Twoich bliskich, a także przyjaciół i zatłukę jak psy, spalę was i wasze domy, że nie zostanie kamień na kamieniu, wypalę wszystko do gołej ziemi. Wszyscy znikniecie z kart historii, zdechniecie w płomieniach śmiercią długą i bolesną. Wiesz, że to zrobię, bo wiesz, jak mnie nazywają... A teraz wypierdalaj! *Puścił szlachcica i obdarzył go solidnym kopniakiem w zad na pożegnanie. Chwilkę popatrzył, jak niedawna świnia ucieka w stronę traktu. Z założonymi ramionami popatrzył na Lorę niby to złośliwie, niby żartobliwie.* Czyli to ma być rewanż, tak? Przez smród w tawernie Santorin pewno Cię wypieprzy i to na mnie spada adopcja na parę dni?

    OdpowiedzUsuń
  47. Nikt nie powiedział, że nie zamieniamy ludzi w podobne do nas stwory. Są tacy co to lubią albo zdarzają się przypadkiem. Tak powstają względnie opanowane Mieszańce, których ktoś z nas przeprowadził przez najtrudniejszy okres i nauczył sobie z głodem radzić, albo totalnie nieobliczalne osobniki - Dzikusy, ludzie zostawieni sami bez pomocy. Bardziej przypominają zwierzęta niż...to co powinni. W obu przypadkach nie dopuszczamy ich do Rodziny. Taka nasza mała duma bierze górę. *Nowy klient podszedł do baru, przerywając Santorinowi wykład, i poprosił o szklankę "czegoś mocniejszego". Wampir usłużnie odwrócił się, spoglądając badawczo na zapełnione różnorakimi trunkami półki. Swoją drogą ta wystawa zajmowała prawie całą ścianę za bufetem. Ostatecznie wybór padł na butelkę z przezroczystego szkła, w której wesoło chlupotał sobie bursztynowy płyn. Santorin postawił przed mężczyzną z japą pełną bruzd kwadratową szklankę i już chciał nalewać, kiedy ten odparł, że bierze całą butelkę. Kierownik mocniej zacisnął palce na szyjce, ale zbaraniał na widok małej kupeczki złota, wyłożonej na blat i pachnącej bogactwem. Dobre 100 złociszy wylegiwało się mu przed nosem. Wampir uśmiechnął się jak rasowy bezmózg, postawił butelkę, zgarnął kasę i wrócił do ploteczek najszczęśliwszy na świecie, a gość poszedł sobie w diabły.* Jakby mnie nie znalazł, to bym dalej w letargu siedział. Wampiry nieco inaczej postrzegają czas, nie ma dla nas znaczenia na dłuższą metę. Nie jemy, zapadamy w pewien rodzaj snu. I wtedy nie robi nam różnicy czy śpimy 5 dni, 5 lat czy 5 stuleci... Nie zapominaj, że wampiry to typy samotników. Więzi rodzinne to tylko dodatek do przedłużania gatunku. Tak więc nie wiem, gdzie obecnie urzęduje mój stary razem z matką. A rodzeństwo, jak je znam, to się rozlazło. Maerasa pewnie siedzi gdzieś u jakiegoś barona w charakterze doradcy i zmusza go żeby tańczył, jak mu zagra. Grimm podróżuje szukając nowych bestii, które mógłby ujarzmić pod wierzchowca. Jedynie Vipir może grasować po okolicach, spłukany i rządny nowych przygód z kobietami. *Na niewybredny żart Lily nie zareagował w ogóle, no może poza zmarszczeniem brwi i obrażonym odwróceniem głowy. Schował butelkę pocieszacza i zabrał dziewczynie szklankę sprzed nosa, uznając twardo, że starczy już tego picia. Alkohol schował, szkło wytarł do czysta, a na wzmiankę o balu mściwie przymrużył oczęta i założył ręce na klacie.* Po jutrze, więc radzę wziąć się za szycie, zamiast prowadzić w pokoju jakieś eksperymenta, że na piętrze się oddychać nie da! *Oj, chyba wampir dowiedział się o śmierdzących grzybkach, z jakimi bawili się ostatnio jego pracownicy. I choć zawsze chadzał z uśmiechem od ucha do ucha, to teraz był od tego bardzo daleki. Można się było temu dziwić, gdy w tawernie, na piętrze mieszkalnym, smród panował niemiłosierny, że wytrzymać tam nie mógł chyba nawet Hefan, który od dobrych kilku godzin ciskał mięsem na wszystko, we wszystko i wszędzie...?*

    OdpowiedzUsuń
  48. Dziwisz się chłopu? Kto by chciał popitalać dobre 108 razgów, mil po Twojemu, po 3 chwasty na krzyż?! *Machnął energicznie ręką w bardzo wymownym geście. Szczerze mówiąc nie dziwił się, że Cahir wolał załatwić grzybek stąd. Lora też głupia nie była, a przynajmniej na taką nie wyglądała, żeby nie przewidzieć pojawienia się uciążliwego smrodu rozkładu i solidnych pierdów jak po grochówie "baj Hefan". Zagadką było dla Santorina PO CO był im ten grzybek, ale czy chciał znać powód? Nie będzie im wiecznie patrzył nad ramieniem co robią, gdzie robią i z kim robią. Ale ten smród... Bogowie, przecież Santorin też mieszkał na tym samym piętrze co Lily!! Westchnął ciężko. Ludzie - wiecznie sprawiający problemy gatunek... Podniósł rozeźlony wzrok na rudą, kiedy zaczęła papę pruć, bo ją Hefan gonił.* Bierz ją impek, zasłużyła sobie. *Wyszczerzył kiełki w rozradowanym uśmieszku, nie bez satysfakcji gapiąc się na dzikie slalomy pracownicy. Było to o tyle widowiskowe, że zapierdzielała na tych swoich szpilach - wampir tylko czekał, aż obcas utknie w deskach podłogi. Nieziemskie wrzaski i piski, a także wulgaryzmy Hefana, wywabiły z leża na zapleczu Gazrę. Zwierzak wypełzł zza futryny i przycupnął koło baru, kołysząc z lekka biodrami. Ewidentnie brała na cel niebieskiego stworka. Już ugięła łapy, już tyłek jej chodził na boki w gotowości do skoku, już dreptała w miejscu i buczała.* Zostaw, niech się bawią. Ruda może nabierze kondycji do tańca. *Jaszczurzyca podniosła zdziwione oczy na pana, a przynajmniej tak się wydawało, bo światełka na jej ciele jarzyły się na żółto. Z zawiedzionym pomrukiem usiadła i lampiła się zabójczo na błękitnego śmierducha. On miał się bawić, a ona nie mogła? To było niefajne..*

    OdpowiedzUsuń
  49. *Wampir zasuwał z miotłą równie sprawnie, co z tańczącą kobietą. Tutejsza pokojówka-sprzątaczka nie kwapiła się od czasu do czasu zajrzeć na salę jadalną, szczególnie po tym, jak zebrała opier za produkowanie smrodu na piętrze mieszkalnym, więc pan kierownik musiał się pofatygować osobiście. Akurat udało mu się zebrać piach, kurz i resztki żarcia na całkiem zgrabną kupkę...dopóki nie wlazła w nią rzeczona pokojówka. Wampir zagryzł uszczypliwy komentarz w sobie. Stanął, wsparł się nonszalancko na miotle i w skupieniu wysłuchał o co Lorze chodzi. Ale nie kwapił się, żeby wziąć od niej pakuneczek.* Nie uważasz, że wyglądałbym co najmniej dziwnie tudzież śmiesznie, gdybym paradował po tawernie z takim pakuneczkiem? Sama zanieś to Nimrze, ćwiczy na podwórku... *I wrócił do zamiatania, jak taki cieciu.*

    *Trudno było nazwać Nimrę "kobiecą", gdy, cała w pyle podwórka i zziajana, wyciskała kolejne serie na drążku, który tak naprawdę był trzepakiem pozbawionym niższego pręta. W swojej ukochanej zbroi podciągała się raz po raz, nie używając przy tym skrzydeł. Patrzyło się na nią i myślało, że to łatwizna. Długie, bujne blond włosy miała związane w niedbały koński ogon, ale kilka pasm wysunęło się. Po jej dziecinnej nieco buźce spływały stróżki potu, podobnie jak po gołym brzuchu, plecach i ramionach, na których odcinały się delikatnie bicepsy, niepasujące do kobiety. Sztywna i skoncentrowana podciągnęła się po raz kolejny, aż drąg nie dotknął jej karku. Oderwała wzrok od nieznanego punktu i, dalej pozostając w dziwnej pozycji, popatrzyła ciekawie na Lorę.* Część, przyszłaś poćwiczyć? Nudno tak samemu... Po co Ci to pudełko? *Przekrzywiła ciekawie główkę. Jej ważkowe skrzydełka zaszumiały głośno, utrzymując dziewczynę w górze, gdy puściła w końcu drążek. Wylądowała sobie ostrożnie. Takim troche tanecznym krokiem zbliżyła się do Lory i w oczekiwaniu na odpowiedź, gapiła się na nią ciekawie, chociaż dość natarczywie. Musiała do tego zadzierać głowę, bo Lily była od niej o głowę wyższa - i to bez obcasów. A teraz? Szkoda gadać, kompleksów można było się nabawić...*

    OdpowiedzUsuń
  50. Ouh, no tak. Zapomniałam. W Twojej pracy...emmm...mięśnie i... kondycja, o tak właśnie... to ważna rzecz, no nie? *Jeżeli próbowała się uśmiechnąć bezmyślnie albo głupio, to jej to nie wyszło. Efekt był raczej przeciwny, słodki i niewinny grymas. Zdziwiona wskazała siebie, kiedy usłyszała, że pakunek jest dla niej. Ściągnęła twarde, okute rękawice i wcisnęła je za pasek. O bogowie, jakie miała smukłe i zadbane - o dziwo - dłonie!* Sukienki? Nie przypominam sobie, żebym... Jakie śliczne! *Krzyknęła, wyjmując z pudełka kieckę w kolorze seledynowym. Nie dość, że była zwiewna i nieco za kolana, to pod biustem miała wstawkę z błękitnej wstęgi, żeby podkreślić atut, który Nimra miała zdecydowanie najbiedniejszy. Sukienka nie miała ramiączek czy coś. Jedynymi ozdobami były ciemnoniebieskie wzorki u dołu. Niby zwykły kawałek szmatki, a jaki ładny. Rusałka, cała w skowronkach, ostrożnie złożyła prezent i chwyciła kolejne wdzianko, to indygo, zdecydowanie bardziej wyjściowe. Ta kreacja była bardziej obcisła, z niewidocznym, wszytym gorsetem, żeby jakoś podkreślić wybrakowany biust, a wiązanie znajdowało się na szyi - dwa długie do ziemi pasma musiały spływać po plecach efektownie, bo ozdobiono je sporadyczną srebrną nicią. W dodatku długie, bardzo obcisłe rękawy nie podciągały się dzięki pętelce na środkowy palec. Najsmakowitszym kąskiem pozostawały chyba granatowe cekiny, zdobiące dół sukni i stopniowo przerzedzające się ku górze, podobnie sprawa miała się przy rękawach. Gdyby Nimra założyła tę kreację wieczorową, nie potrzebowałaby żadnej biżuterii bo sama w sobie byłaby klejnotem.* Nie wiem, kto szyje Twoje suknie, ale pewnie robi je też dla królowych... *Szepnęła z zachwytem, wlepiając gały w niedowierzaniu w przepiękną suknię indygo. Złożyła ją pieczołowicie, troskliwie nakryła pudełko wieczkiem i chwilę obserwowała Lorę.* Dziękuję! *Wrzasnęła i, nie myśląc wiele, rzuciła się rudej na szyję, w kółko powtarzając, jak bardzo jej dziękuje. Odsunęła się po chwili i schowała ręce za plecami. Zakołysała się na piętach z wesołym uśmieszkiem.* Nie rób takiej zdziwionej miny. Ty nie zabiłaś nikogo mi, ja nie zabiłam Tobie. Nie ma co tracić czasu na złość o parę chlapniętych słów. To głupie! *Radośnie złapała podarunek i obróciła się z nim wokół własnej osi. Przypominała trochę roześmiane dziecko.*

    OdpowiedzUsuń
  51. W to nie wątpię... *Westchnął ciężko, ściskając dość mocno nasadę nosa. Jego żylasta dłoń płynnym ruchem znalazła się przy oku, kilkukrotnie przetarł je, doszczętnie pogrążony w myślach, czy dobrze postąpił, przygarniając dziewczynę pod swój skromny dach. Obecne lokum polimorfa w żadnym razie nie było przystosowane do zamieszkiwania go w dwie osoby. Cahirowi można było wiele zarzucić, jednakże nie to, iż łamie słowo, lecz trudno było stwierdzić, czy zdaje sobie sprawę z tego faktu. Podniósł jak zwykle nieustępliwy wzrok na Lorę, w jednej zaledwie sekundzie rozpraszając otaczającą ją mgiełkę dziecięcego zachwytu, że ma gdzie pomieszkać na parę dni.* Nie liczyłbym na luksusy. Zapamiętaj sobie jedną rzecz: biorę Cię pod swój dach jako kobietę, a nie dziwkę, rozumiemy się? Nie rządzisz się w moim domu, a jeżeli już musisz coś wziąć do ręki, odłóż to z powrotem na miejsce. Jeśli jesteś w stanie z tymi zasadami żyć, problemów nie będzie. *Wymogi młodzieńca nie były wcale tak wygórowane, jak można było zakładać, a on sam ani myślał tracić czas na wymyślanie kolejnych bezsensownych reguł, których wścibska dziewczyna pewnikiem by nie przestrzegała, i bez słowa minął ją. Nie patrzył, czy zgodziła się na jego warunki, czy za nim podąża. To w jej interesie było, aby się pilnowała.
    Trudno rzec, czy Cahir kluczył po leśnych kniejach celowo. Jeżeli tego nie robił, musiał mieszkać całkiem spory kawałek drogi od tawerny. Polimorf potrafił latać, więc tej odległości zapewne nie odczuwał. Można było go wyśmiać, gdy nagle stanął przed najzwyklejszym w świecie klonem, ani to imponujących rozmiarów czy też opatrzonym jakimś specjalnym symbolem. Chwycił kilka gałęzi rosnącego nieopodal pokaźnego krzewu bliżej nieznanego gatunku, odsłaniając tym samym odpychającą, ziejącą czernią dziuplę. Cień rozbawienia wykrzywił twarz Cahira na widok miny Lory, gdy uczynił zapraszający gest, żeby szła przodem.* Kto by sądził, że taka brzydliwa z Ciebie sztuka... *Zakpił. Bez choćby śladu ostrzeżenia położył dłoń na jej plecach i siłą zmusił opierającą się dziewczynę, by postąpiła te parę kroczków w stronę dziury w pniu... Lecz zamiast ohydnej lepkości bądź wilgoci nie nastąpiło nic. Wystarczyło otworzyć oczy, by ujrzeć inny świat, rodem z bajek, jakie matki opowiadają swym dzieciom do snu...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *...Dom Cahira okazał się pojedynczym pokojem, bardziej niż pomieszczenie przypominającym wieżę, od sufitu po podłogę, całą z jasnego drewna, z meblami włącznie. Tuż przy wejściu wystawał ze ściany niewielki blat, na którym spoczywała potężna, jakby pokryta czarnymi łuskami kusza, a wokół niej porozrzucane były różnokolorowe szklane pojemniczki o kształcie ołówka. Po przeciwnej stronie pokoju wyrastał z podłogi swego rodzaju postument z miską, do której spływała woda, leniwie sącząca się z łezkowego sęku w ścianie. Na środku pomieszczenia również znajdował się taki piedestał, lecz na nim rosły i skrzyły się szkarłatno-błękitne girlandy fantazyjnie powykręcanych kryształków nieznanej substancji: ten przypominał serpentynę, inny hortensję, a kolejny cierniową gałązkę. Prawdziwym dowodem na miłość Cahira do słowa pisanego był potężny regał, będący częścią drzewa i stanowiący niemal jego ćwierć. Nie wszystkie księgi spoczywały jednak na swych miejscach. Były wszędzie, ułożone w pokaźne stosy bądź leżały luzem gdzie się dało, często otwarte, jakby polimorf czytał je wszystkie na raz. Historia, baśnie, dzienniki, dociekania, poezja przeplatały się z tematyką religijną, herezją, nauką i pieśniami. A w tym wszystkim tylko jedna księga o magii leżała samotnie w wyznaczonej pod tę tematykę wnęce. Kłopotliwa myśl, gdzie znajdowało się łóżko, rozwiązała się sama, zaraz po odkryciu zgrabnych stopni, wystających z poszczególnych półek, i prowadzących do dość wysoko usytuowanej platformy na tyle dużej, by mieścił się tam materac albo siennik. Magii temu miejscu dodawały dziesiątki unoszących się w powietrzu, kolorowych światełek, które wcale nie były nieruchome. Ponad tym specyficznym cudem dominował zapach starego papieru, odurzający aromat kadzidełek i gorzka woń jakiegoś ziela, rzadko spotykanego w tych stronach. Siedziba maga rodem z legend... Z tego dziwnego, bajkowego nastroju, w jakim można się było zatracić, wyrwał Lorę tymczasowy gospodarz, podając jej miseczkę z wodą, w której pływała niewielka szmatka.* Masz, przemyj te zadrapania. Na magii leczniczej się nie znam, więc musi Ci to wystarczyć. Pozostaje jeszcze kwestia naszej umowy: Twoja pomoc w zamian za jedno moje wspomnienie.

      Usuń
  52. Co za niespodzianka. Jeszcze tak niedawno rwałaś się, żeby mi we łbie grzebać. Cóż takiego zmieniło się przez te parę dni? Sama wybierzesz wspomnienie, kiedy już się namyślisz, nie będę Cię za rączkę prowadził. *Z dość kpiąco uniesioną brwią splótł ramiona na piersi, tym samym wypominając dziewczynie, z jaką gorliwością zgodziła się współpracować po wzmiance, czym będzie jej nagroda. Wciąż przed oczami miał obraz zielonych oczu, błyszczących werwą jeszcze bardziej niż zwykle. Otrząsnął się lekko, wyrwany z zamyślenia prostym zapytaniem o pojemnik na kwiatki. Popatrzył uważnie na wskazany wazon z czarnego szkła, w którym zręczny twórca zawarł pojedyncze wiązki żółtego barwnika, im bliżej denka tym więcej. Nie przypominał sobie, aby cokolwiek przechowywał w tej ozdobie, postawionej na blacie zaraz obok kunsztownej choć nietypowej kuszy. Zwykłym skinieniem głowy pozwolił Lorze wziąć go i chwilowo zagospodarować.* Tylko tego nie zepsuj. *Dodał cierpko, nie mogąc sobie odmówić tej odrobiny złośliwości, tym bardziej, że prostytutka nie cieszyła się zbyt długo jego towarzystwem, bowiem polimorf odszedł oddać się swoim własnym rozrywkom, jakimi było lustrowanie regału i wybieranie książki z niewielkiego zbioru, który jeszcze nie był częścią bogatych stosów, ułożonych skrzętnie na podłodze gdzie tylko się dało.
    Stosunkowo szybko dało się zauważyć, iż Cahir ma kilka dość osobliwych nawyków, mogących mieć swe korzenie w sposobie wychowania bądź zdobytej wiedzy. Jeden bądź dwa razy Lora przyłapała go, jak odłamywał kawałeczek fantazyjnie powyginanych kryształów z piedestału, po czym z pewnym trudem, nawet jak na jego wilcze uzębienie, pogryzał je, niby dziecko chrupiące cukrową laseczkę podczas jarmarku. "To Cię zabije, nim zdążysz połknąć" - oświadczył, dostrzegając chęci dziewczyny do naśladownictwa. Inny zwyczaj był znacznie bardziej niepozorny. Młodzieniec napełniał zwyczajny, gliniany kubek zagotowaną w niewiadomy sposób wodą, po czym wrzucał do wrzątku pokruszone wcześniej listki rośliny, której gorzka woń mieszała się ze słodkimi kadzidełkami. Zawsze zabierał naczynie ze sobą, wspinając się wytrwale po pozbawionych podparcia schodach aż do platformy "na piętrze". I tak kilka razy w ciągu niecałych dwóch godzin. To podejrzane zachowanie siłą rzeczy budziło ciekawość i pociąg do rozwiązania zagadki. Wystarczyło zakraść się i... Coś, co z założenia wyglądało na sypialnię Cahira, nie sprawiało wrażenia równie magicznego, co reszta mieszkanka. Na platformie nie było łóżka, a dość spory i cienki biały materac, wypchany skromnie sianem i pierzem, zaś zamiast kołdry był tam tylko koc, cały uszyty ręcznie z niezliczonych, kolorowych łat. Cahir wylegiwał się w tym drobnym barłogu ze swoją osobliwą kurtką wetkniętą pod głowę, ponieważ poduszek nie posiadał. Twarz miał zakrytą książką pod tytułem "Języki Wymarłe" i musiał drzemać, wnioskując po miarowym oddechu i spokojnie unoszącej się nagiej piersi. Bez trosk, bez snów, bez gniewu. Rzeczony napar, wielka zagadka, stał tuż przy głowie polimorfa, wciąż ciepły, parujący i przyjemnie pachnący... Lecz jeden maleńki łyczek, który miał nie pozostawić różnicy w ilości napoju, wystarczył, by znienawidzić jego smak do końca życia. Gorzki i cierpki wcale nie chciał uwolnić języka od swego aromatu, pomimo ciamkania czy prychania. Człowiek chcąc nie chcąc wykrzywiał się w niemożliwych z pozoru grymasach. Przytłumiony chichot wprawił w drgania ciało Cahira, do momentu, aż ten uniósł książkę na tyle, by rzucić okiem na przyczajoną Lorę. W jego zawsze gniewnym wzroku, teraz tliły się iskierki szczerego rozbawienia.* Ten kraj nie dość, że śmierdzi mokrym psem, to jeszcze musi był dzikszy niż sądziłem, skoro nie znasz smaku zwykłej herbaty.

    OdpowiedzUsuń
  53. *Chwycił spoczywającą mu na twarzy książkę i zatrzasnął ją z hukiem, wtykając następnie pod głowę, podobnie jak kurtkę. Szczerze ciekaw, cóż takiego jest nasmarowane na pergaminie, bez większej dozy podejrzliwości wziął go do ręki. Na jego twarzy szybko wykwitł srogi grymas, podsycony mocno zmarszczonymi brwiami. Rozzłościł go wybór Lory? Dziewczyna mogła tylko gdybać, nie wiedzieć, że powodem frustracji nie są wypisane pomysły, tylko kaligrafia. Dłużej niż by sobie tego życzył zajęło mu odkrycie, czym jest "qevwse carlgcie" - "pierwsze zaklęcie" i kilka innych pozycji.* Ahh, więc to "miłość" i "morderstwo" jest. W życiu bym na to nie wpadł... Piszże normalnie, po cholerę jebnęłaś tyle tych ozdobnych ogonków przy literach. Przez to "miłość" wygląda jak "njtośk". *Zrzędził, wcale nie kryjąc ironii w głosie. Ale była to ta dobra ironia, przyjazne podpuszczanie drugiego człowieka, a nie drażnienie, by wszcząć kłótnię. Westchnął przeciągle, gwałtownym skurczem mięśni miażdżąc kartkę w palcach. Podniósł się do siadu i poprosił Lorę, by uczyniła to samo. Popatrzył jej poważnie w oczy.* To będzie jedno wspomnienie. I tylko wspomnienie. Pamiętaj: cokolwiek zobaczysz nie jest w stanie zrobić Ci krzywdy, Ty jedynie będziesz to widzieć z perspektywy pierwszej osoby. Ale to, że nie doświadczysz bólu fizycznego, nie oznacza, iż będzie to "pusta" wizja. Poczujesz wszystkie moje emocje i myśli. Prosta zasada: ciało nie boli, rozum może. Ostrzegam też, że nie będę mógł Cię wyrwać, dopóki wspomnienie się nie skończy. Gotowa? ...To siedź spokojnie, zamknij oczy i spróbuj nie myśleć. *Uniósł normalnie wyglądającą rękę, powoli zbliżył ją do twarzy Lory, przycisnął kciuk po środku jej czoła. Niemal natychmiast pojawiło się dziwne uczucie, jakby po dziewczynie spływała zimna woda oraz gwałtowne mrowienie rozchodzące się od czubka głowy aż po stopy. Nie było to przyjemne...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Pojawiło się dziwne otumanienie, ale wszędzie jest ciemno. Mruganie nic nie daje. Potem światło zmusza do mrużenia oczu, ktoś ściągnął worek z głowy. Obraz stopniowo się wyostrza. Widać podłogę ze starych, nielakierowanych desek oraz ponure, szare ściany, od których miejscami odłazi wapienna zaprawa. Źródłem światła jest maleńki świetlik pod sufitem. Po drugiej stronie pomieszczenia siedzi jakaś postać, a za nią zakurzone lustro. To kobieta, młoda, zgrabna, niewysoka, z bladą cerą i burzą kobaltowych loków, ubranie to prosta tunika i bryczesy. Jest ważna, bo serce bije, jak szalone. Ale ona płacze, dlaczego? Dlaczego siedzi i nie podejdzie? Silne dłonie chwytają głowę, inne otwierają usta, leją do gardła płyn, który wżera się w ciało i pali żołądek. Przytłumione głosy w tle są pełne ekscytacji. Coś zaczyna naciskać na umysł, miażdży go i miętosi, szarpie jak głodne zwierze. Zimne szpikulce wbijają się w mózg, świdrują go powoli. Szarpanie się nie daje efektu, a boli coraz bardziej i coraz okrutniej rani. Nie da się krzyczeć, bo krtań się zacisnęła, aż nie można nabrać powietrza. Rozrywa się... rozrywa się na strzępy wola, osobowość rozpada, świat rozpada, wszystko zgaśnie. "Dość! Zaklinam was, wystarczy!" - myśli to tylko echo.
      ...pustka, nie ma nic. Uwolnione z pęt ręce opadły bezwładnie na podłogę. Co z tego. Kobieta płacze. Co z tego. Słychać rozkaz: wstań i podejdź do kobiety.
      - Tak jest.
      Ciało samo reaguje, podnosi się i idzie bezbarwnym krokiem. Mechanicznym. Bezsensownym. Kobieta patrzy przerażona i próbuje się odsunąć, błaga, chociaż słowa są głuche. Kolejny rozkaz: zabij.
      - Tak jest.
      Rozczapierzona dłoń ląduje na twarzy kobiety i podnosi ją bez wysiłku. Zaczyna naciskać, powoli i metodycznie. Coś chrupie. Ofiara wrzeszczy, wierzga. Serce płacze w rozpaczy. Głowa eksploduje, a ciało upada na podłogę. Krew i fragmenty ciała są wszędzie. W lustrze widać oprawcę. Pociemniałe, nieludzko obojętne oczy są nieruchome, wieńczą bladą, jakby nieżywą twarz, po której spływa czerwień. To ja. Następny rozkaz: wróć.
      - Tak jest.
      Trzej mężczyźni się pakują w pośpiechu, wymieniają żarliwie uwagi.
      - Nikt nie może wiedzieć, co tu robiliśmy. Trzeba się pozbyć wszelkich światków!
      -...Pozbyć się...
      - Nie zapomnij spalić dowodów, musimy zniszczyć wszystko!
      -...zniszczyć wszystko...
      - A co z nim?
      - Jak to co? Zabieramy go ze sobą, kretynie! To nasze epokowe dzieło!
      -...tak jest.
      - Co? Co ty wyrabiasz!? Przestań!
      Między rękami rośnie świecąca kula, wciąga do siebie i niszczy wszystko. Przedmioty, kawałki ścian, ludzi. Rośnie nieprzerwanie. Wybucha.*

      Jak się podobało? Wyglądało całkiem prawdziwie, co? *Cahir siedział ze skrzyżowanymi nogami, z głową opartą na pięści i popatrywał na Lorę w oczekiwaniu na jakieś konkretne reakcje. W jego wzroku nie było jednak ponaglenia. Tylko dlaczego był taki krzywy...?* Nie głupim pomysłem byłoby, żebyś chwilę jeszcze poleżała. Rozum musi się znowu przestawić na Ciebie. Prawie osiemdziesiąt procent ludzi, którzy podrywają się zaraz po wizji, mają zawroty głowy i rzygają, jak dzicy - w najlepszym przypadku. W najgorszym wpadają w szał, bo myślą, że wciąż są we wspomnieniu. Kończy się to w stu procentach samobójstwem.

      Usuń
  54. Pfe! Nikt nie powiedział, że dostaniesz drugą. *Parsknął, niby to poirytowany, lecz było to działanie wyraźnie na pokaz. Długi, kościany ogon zachrobotał nieprzyjemnie o nagie drewno, gdy Cahir poruszył nim w zaintrygowaniu brakiem riposty. Po chwili doń dotarło, iż nie ma prawa drażnić dziewczyny, szczególnie po tym, czego doświadczyła. Spojrzenie polimorfa przypominało trochę tępe ostrze, było pokorniejsze niż zazwyczaj. Lora niejednokrotnie podkreślała poniekąd z dumą, że matka zaciekle broniła córce styczności z nieludźmi. Po raz pierwszy doświadczyła na własnej skórze prawdziwie magicznego procesu. Teraz efekty braku... edukacji... widoczne były, jak na dłoni. Osowiałość, próby analizy. Cahir wplótł palce we włosy i podrapał się po głowie w ciężkim zamyśleniu, nie bardzo mając pomysł, jak wyrwać prostytutkę z otępienia. Najprościej byłoby wymierzyć delikatny, lecz pewny policzek. Jednak perspektywa usadzenia Lory siłą na tyłku i uderzenia wydawała się mało artystyczną. Same utrapienia z tą kobitą. Nareszcie usiadł prosto, wziął głęboki oddech, po czym huknął na dziewkę, jak miał w zwyczaju odzywać się do każdej irytującej go osoby bądź sprawcy irytujących działań.* Weźże się w garść! *Doczekawszy się nareszcie uwagi, uniósł i wygiął ogon na podobieństwo wiewiórki, lecz bardziej niż to sympatyczne zwierzątko przypominał przyczajonego gargulca.* TO już było, TO przeszłość, rozumiesz? W dodatku moja. Nie masz po co nad tym rozmyślać. Oglądałaś to, jak zwykły taetrzyk cieni podczas jarmarków. Rozważania, analizy - bezsensowne marnowanie czasu. Przebiegu zdarzeń nie odwrócisz. Jedyne co robisz to kaleczysz samą siebie, mało to pożyteczne. Ludzie, którzy mnie złapali? - co mnie obchodzą, dostali to, na co zasłużyli. Eksperyment? - nie dbam o to. Morderstwo jedynej kobiety, która mnie kochała i oświadczyła, że za mnie wyjdzie, choćby miała mnie do małżeństwa zmusić - pogodziłem się z tym. Moja przeszłość Ciebie niedotyczy i najlepsze, co możesz zrobić dla siebie to zapomnieć, że widziałaś jej fragment. *Oderwał wzrok od Lory, kierując uwagę na pokręconą kolumnę różnobarwnych światełek. Gdy wyglądał na tak zamyślonego, trudno było określić, czy jest na tyle silny duchem, by dźwigać ciężar bolesnych doświadczeń, czy to zimnokrwisty potwór, po którym wszelkie dokonane zło po prostu spływa.* Nie wszystkie moje wspomnienia spływają krwią. Jedne są wesołe, drugie głupie, a jeszcze inne sprawiają, że mi ciepło na sercu. Ty po prostu trafiłaś na te ponure. Zwykły pech...

    OdpowiedzUsuń
  55. *Z kamienną miną wysłuchał obelg. Gdyby wypowiedział je ktoś inny, dawno skończyłby w nieoznaczonym grobie. Lecz wyzywała go kobieta, którą znał, była nawet całkiem mu bliska, a która widziała o parę rzeczy za dużo. Nim otworzył usta, aby odpowiedzieć na jakiekolwiek oskarżenie, Lora podjęła próbę ucieczki. Zamiast gnać za nią po schodach, chwycił krawędź platformy sypialnej i zeskoczył z niej śmiało. Wylądował z hukiem, wzbijając w powietrze kilka kartek z notatkami i rozrzucając książki na boki siłą zderzenia z podłogą. Poderwał się na równe nogi w pogoni za dziewczyną, bo miał ją na wyciągnięcie ręki... Ale stanął jak wryty, otwierając szeroko oczy w nieskrywanej dezorientacji, a może i strachu. Drzwi do siedziby polimorfa siłą rzeczy pozostawały niewidoczne nawet ze strony wewnętrznej, więc osobie dobrze nie zaznajomionej z rozkładem lokum trudno było znaleźć właściwe miejsce demaskujące iluzję. Lora była tu całkiem nie długo, właściwie zaciskała zapamiętale oczy, gdy gospodarz ją wprowadzał, co uniemożliwiało odnalezienie wyjścia. A teraz celowała w Cahira z łuskowatej kuszy, załadowanej nie bełtem, a jednym z podłużnych kryształków, tym o barwie delikatnej żółci. Desperacja ją do tego pchała? Strach? Nie można było odgadnąć, lecz z takimi odczuciami borykał się w tej chwili właśnie polimorf. Znał moc tej broni i osadzonego w rowku pocisku. Instynktownie cofnął się o krok, energicznie machając ogonem na boki.* Lora... Odłóż to... *Widocznie odłożyć nie chciała, a Cahir tak bardzo skupił się na tym, czy palec dziewczyny nie naciska spustu, że nie słyszał co do niego mówi. Przynajmniej nie całość.* Nazywasz mnie "potworem", choć nie wiem czemu. Wiedziałem, jakie będzie wspomnienie, to prawda, lecz spełniłem TYLKO Twoje życzenie. Nic mniej nic więcej... Wolę być poczwarą, której ludzie się boją i dają spokój, aniżeli kłamcą i oszustem. Myślisz, że nie żałuję tego, co zrobiłem? Sześćdziesiąt lat temu gołymi rękami zabiłem jedyną kobietę, którą kochałem. Jedyną osobę, do której naprawdę żywiłem silne uczucia! Nie wiesz, jak to jest żyć z taką świadomością. Ponad piętnaście lat rozpaczałem, każda kolejna minuta egzystencji była wiecznością pełną bólu i swoistego brudu... Ale podniosłem się z kolan i chcę zapamiętać Hifnir, jako kobietę radosną i ciepłą, z zadziornym uśmiechem, która nie lubiła, gdy inni się smucili. Szła przez życie nie patrząc za siebie, niezależnie od okoliczności. A teraz Ty, Lora, potępiasz mnie za podobną próbę. To prawda, ból przekułem w barykadę, żeby odgrodzić się od ludzi i nie cierpieć więcej. Czy według Ciebie nie mam prawa do przyszłości? Dalej mam gnić?

    OdpowiedzUsuń
  56. *Napięcie, gnieżdżące się w każdym miejscu, jak wściekły stwór, stopniowo odpuszczało, przyprawiając zesztywniałe w gotowości mięśnie o niemały dyskomfort. Przestał przypominać zaszczute zwierze, zmuszone go egzystowania w ciasnej klatce, i chwilę popatrywał na Lorę, sterczał nad nią niby przerośnięty cień z roziskrzonymi w półcieniu oczyma. Wzrok miał bezbarwny, ni to smętny ni gniewny. Postąpił kilka kroków i chwycił ciężką kuszę Łowcy, zebrał z podłogi porozrzucane kryształki, po czym na powrót umieścił na blacie.* Nie mam powodów, by zabić. *Szepnął, i mimo że wiadomość ta była dobrą, ulgi nie przynosiła. Ognisty palec prześlizgnął się po policzku Lory, zabierając ze sobą łzy. Zaraz potem świat ograniczył się do ciepłej w dotyku skóry Cahira, a także echa bijącego serca, gdy polimorf przykląkł na jedno kolano i przygarnął do siebie zdezorientowane dziewczę. Nie gładził jej po plecach na pocieszenie, dłonie nie wędrowały podejrzanie po ciele. Po prostu trzymał ją w uścisku pewnym, ale delikatnym, porównywalnym do tego, w którym ojcowie trzymają zapłakane dzieci, skarżące się na krzywdy ze strony rówieśników. Dziwne uczucie nie chciało opuścić Cahira, że w tej chwili jest dla Lory, jak tarcza chroniąca ode złego, niezaprzeczalny dowód, że to rzeczywistość... Polimorf pierwszy cofnął się, przerywając jednocześnie ciężką ciszą, wiszącą w powietrzu, niby burzowe chmury. Wstał i odszedł pod ścianę, niecały metr od Lory położył dłoń na drzewie. Pod palcami Cahira rozbłysło zielonkawe światełko, rysując się jako okręg z różnymi, dziwnymi oznaczeniami. Gdy znikło, fragment ściany cofnął się na zewnątrz i począł bezgłośnie wsuwać w pień. Do środka wtargnął popołudniowy chłód, zapach wilgotnej kory oraz kilka przygnanych wiatrem liści. Las, znajomy fragment ścieżki. Mężczyzna spojrzał na prostytutkę dość hardym wzrokiem, jednocześnie wykonując zapraszający do wyjścia ruch.* Jeżeli chcesz, możesz iść. Ostrzegam jednak, o ile wciąż chcesz tu pomieszkiwać, wróć przed zmrokiem. Po ciemku tu nie trafisz.

    OdpowiedzUsuń
  57. *Obrót za obrotem, podłużny kryształek pozornie wypełniony żółtawą cieczą, mieszającą się, jak piach w klepsydrze, co i rusz strzelał po oczach odbitym światłem. Cahir złapał go i spojrzał weń, niby to próbując dojrzeć swe odbicie w gładkiej powierzchni, chociaż tak naprawdę traktował pocisk jako zabawkę, przez której pryzmat mógł bez obaw obserwować zachodzące słońce. Z krótkim prychnięciem podrzucił kryształ i zamknął go w pięści, zerkając niecierpliwie na fioletowiejące niebo. Po raz kolejny przyłapał się na rozmyślaniach, na co też Lora marnuje tyle czasu.* Ja pierdole... *Warknął, opierając plecy o wilgotny i dość oślizgły pień całkiem już sędziwej sosny. Nie należała do najstabilniejszych drzew w tej części lasu, lecz jej wysoko usytuowane gałęzie doskonale nadawały się na punkt obserwacyjny, z którego można było zobaczyć spory kawałek terenu. Jedno z ulubionych miejsc Cahira, pozwalające w porę dostrzec zagrożenie ze strony kłusowników, a także fragment świata, do którego dostęp miał wyłącznie on; niewielu poważyłoby się na żmudną wspinaczkę po pionowym pniu, z kolei osób zdolnych do latania było naprawdę mało w tej okolicy. Lot... to uczucie wolności było prawdopodobnie najpiękniejszym doznaniem, na jakie polimorf mógł sobie pozwolić bez obaw, że straci nad sobą panowanie. A nawet gdyby tak się stało, gdyby do głosu doszły umiejętności dziedziczne, nic by się nie stało. W powietrzu był sam, nie było nikogo i niczego co mógł zniszczyć. Życie to równoważnia, z której ludzie spadają bez większych konsekwencji dla otoczenia. Mag spaść nie może... Mężczyzna potarł ze zmęczeniem oko, jakby chciał odgonić złe myśli. Wtem dostrzegł ruch gdzieś w dole, pomiędzy półnagimi, jesiennymi koronami drzew w dole mignął mu fragment ubrania. Zmarszczył brwi, jak wielki gargulec kucając na gałęzi. Lora nie nosiła się w ciuchy koloru gówna. Kłusownicy. Cahir zgrzytnął zębami, rozłożył czarniejsze od nocy skrzydła. Jedno silne machnięcie wyniosło go pod chmury.
    Pochylił się nad ciałem jednego z kłusowników, by wytrzeć zakrwawioną pięść w brudne łachy. Brodaty rudzielec z pooraną po trądziku twarzą był pijany, jak bela, że cudem był fakt, iż w ogóle mógł się poruszać. Jego czarnowłosy, brudny do granic możliwości kompan wcale nie miał się lepiej, jeżeli pytać o upojenie alkoholowe. Cahir zabijał kłusowników, nie krył się z tym. Lubił to robić, ponieważ w końcu się nauczyli nie wchodzić na te tereny. Jego tereny. Uzależnił się od tego dziwnego dreszczyku emocji. Lecz tym razem nie bawił się, pozbycie się pary całkiem pijanych mężczyzn nie dawało żadnej satysfakcji, było wręcz nudne, dlatego ograniczył się do nokautu. Jeszcze raz omiótł wzrokiem miejsce bójki, po czym czmychnął w powietrze z hukiem uderzeń skrzydeł. Gładki lot zachwiał się minimalnie. Polimorf obejrzał się za siebie, gdy do jego uszu dotarł dziwny szelest.* O kurwa...
    *Niespotykany dotąd wizg zwrócił chyba uwage każdego na przestrzeni kilometra kwadratowego. Gałęzie trzeszczały szaleńczo. Pokaźnych rozmiarów pocisk przebił się przez baldachim jesiennych koron i zarył w ziemi nieopodal Lory. Dopiero, gdy deszcz zeschłych liści opadł wydało się, iż ową spadającą gwiazdą był Cahir. Oplątany ciasno wieloma linkami, zakończonymi ciężarkami, z głuchym stęknięciem obrócił się na bok, popatrzył na Lorę bez słowa, ewidentnie ogłuszony zderzeniem z ziemią.*

    OdpowiedzUsuń
  58. *Dla kogoś, kto znał Cahira, jako osobę gwałtowną i drażliwą, jego obecna bierność musiała być przerażająca. Nie zdradzał żadnych oznak zainteresowania spętaniem czy prośbami Lory. Leżał na boku wśród stert gałęzi i liści, pozwalając szarpać sobą podczas mozolnego przecinania kolejnych pętli. Ni śladu pomocy, jedynie nieobecny rozumem wór mięcha, który zaczął dziwnie stękać i charczeć, gdy Lora pociągnęła za kolejny splot, aby go zneutralizować. Lecz ta sama linka, którą dziewczyna trzymała w ręce, łączyła się z tą owiązaną wokół szyi polimorfa i każde szarpnięcie, aby zrobić miejsce dla ostrza Pokusy, powodowało zaciśnięcie się pętli coraz mocniej. Cahir zrobił się bledszy niż zwykle, bezbarwne ślepia zaczynały mu uciekać do tyłu, otwierał i zamykał usta niby ryba wyjęta z wody. Brzydki, czerwony ślad został na skórze, gdy Lora puściła sznur, a on głośno i chciwie zaczerpnął tchu. Problem, by uwolnić szyję Cahira miał tylko jedno, nader delikatne rozwiązanie - dziewczyna musiała wsunąć Pokusę pod sznur, bacząc, żeby nie poderżnąć mężczyźnie gardła co wydawało się bardziej niż prawdopodobne.* Ani mi się waż. *Zbeształ prostytutkę, bo widział, że bardzo trzęsie jej się ręka w miarę zbliżania ostrza do grdyki polimorfa. Na powrót był sobą, zniknęła niedawna obojętność, jakby podduszenie przywróciło mu świadomość. Niezgrabnie przekręcił się na plecy, jednocześnie nabierając tyle powietrza, ile tylko mogły pomieścić płuca. Szczerząc kły, napiął mięśnie, jak najmocniej. Przypominał trochę strunę, tak się prężył i wyginał na leśnej ściółce. Wreszcie pęta ustąpiły, rozpadając się na kawałki, a skrzydła, które Cahir próbował rozłożyć, i na które wywierany był największy nacisk, wystrzeliły na boki, podcinając Lorę silnym uderzeniem w kolana. Cahir sapnął głośno, gdy dziewczę uderzyło go brodą w klatkę piersiową, twardą jakby z kamienia, ale wciąż czułą na ból.* Zaczynam bać się o swoje życie. *Mruknął, niby to żartobliwie, chociaż w oczach nie sposób było użyczyć iskierek dowcipu. Nie, gdy spoglądał na Pokusę, nieszkodliwie rozcinającą mu ramię. Zwykłe zadrapanie, a jednak rana.* Byłbym wdzięczny, gdybyś to zabrała, dobrze? Czeka nas kawałek drogi, więc im szybciej stąd pójdziemy tym lepiej...
    *Obserwował Lorę, gdy biegała w te i z powrotem po mieszkaniu Cahira, rozmieszczając w nim swoje rzeczy. Doniczka z roślinką zajęła miejsce obok feralnej kuszy, miejsce na ubrania trudno było znaleźć, polimorf nie posiadał szafy, ponieważ cała jego garderoba ograniczała się do tego, co miał na sobie. Później przyszedł czas na salwę pytań, kto i jak schwytał Cahira, ale główny zainteresowany nie zamierzał odpowiadać. Wykręcał tylko głowę z prychnięciem bądź burknięciem. Ostatecznie nie zdzierżył ostrzału i nim ktokolwiek by połapał się w sytuacji, już trzymał w rękach twarz Lory. Spoglądał jej w oczy długo i głęboko. W jego własnych tliła się dziwna siła i pewność, że wie co robi.* Nawet ja wpadam w pułapki. Ale byle komu tanio skóry nie sprzedam. Rozumiesz? Więc jeżeli próbujesz się o mnie martwić to przestań.

    OdpowiedzUsuń
  59. *"...nie jesteś obojętny". Proste trzy słowa w nieskończoność rozbrzmiewały w uszach Cahira, gdy stał oparty o ścianę, beznamiętnie zapatrzony w trzymany w ręku gliniany kubek. Grzał wodę o własne płomienie. Machinalnie wrzucił wetknięte kilka minut wcześniej listki. Obserwował, jak napar zmienia barwę. "...nie jesteś obojętny". Zmarszczył brwi, lecz nie w gniewie, namyśle raczej. Rażącą większość życia unikał styczności z ludźmi, kontaktu bliższego niż znajomość z widzenia. Zdarzało się jednak, iż angażował się bardziej. Był bratem, opiekunem, kochankiem... Czasy się zmieniły, pojawił się niewygodny trend wyniszczania wszystkiego, co wyłamuje się z powszechnie narzuconych norm społecznych. Większość ludzi do daru magii podchodziła z bronią w ręku, ta tajemnicza moc przestała być podziwiana i szanowana. Najmniejszy przejaw degeneracji, zwykły wypadek niósł potężne konsekwencje. I aby takowych uniknąć, Cahir trzymał emocje na wodzy, serce pod kluczem, wybudował mur z gniewu, frustracji i bólu, zza którego nie zamierzał wyglądać. Teraz, ktoś próbował to zmienić. Kobieta. Prostytutka w dodatku. Warto było wszystko zmieniać...?
    Postawiwszy parujący intensywnie napar na jednym ze schodów, siadł kilka stopni niżej. Posłusznie odpiął oba paski kurty, ściągnął ją i położył obok siebie, jednocześnie nastawiając zranione prawe ramię do szycia. Jedynie raz posłał Lorze karcące spojrzenie, czując na sobie nachalny wzrok, chociaż nie do końca znał jego powód. Gdy tylko prostytutka przebiła skórę zakrzywioną, długą igłą, po dolnej powiece Cahira przebiegł nerwowy tik, nic więcej. Nie krzyczał, nie syczał, jakby notoryczny ból kaleczenia ciała i przeciągania nici go nie dotyczył. Może nie miał w tej ręce czucia? Jednak miał, bo cicho mruknął, gdy Lora pociągnęła za szew, chcąc lepiej zaciągnąć supełek. Mimo nienaturalnego milczenia, pilnie obserwował każdy ruch dziewczyny, ostrożnie wcierającej ziołową maść, aby zabezpieczyć miejsce rozcięcia, ponieważ było ono brzydko zaczerwienione.* Czemu nie jestem Ci obojętny. *Zapytał, podnosząc wreszcie wzrok. Jak zawsze był on twardy i uparty, lecz za tą kotarą kryła się domieszka dezorientacji.*

    OdpowiedzUsuń
  60. *Poruszanie głową, by móc podążać wzrokiem za Lorą, powodowało nieprzyjemne szczypanie zadrapań na szyi, lecz nie było to przeszkodą. Większym problemem stał się uciążliwy zapach maści, ogłupiający węch polimorfa do tego stopnia, iż nie byłby w stanie odróżnić woni gulaszu od kobiecych perfum. Kichnął kilka razy, chociaż poprawy nie zauważył, ku swojemu rozczarowaniu... Podniósł się z miejsca i podszedł do dziewczyny krokiem, który do najpewniejszych nie należał, bo wciąż dzwoniło mu w uszach po uderzeniu w ziemię. Jego bliskość, centymetry dzielące bijącą się z myślami prostytutkę i półnagiego mężczyznę, wszystko to napawało dziwnym uczuciem, obcym, niby to zakazanym przez świat, potępianym przez społeczeństwo. Co zadziwiało, Cahira zdawało się to mniej peszyć, aniżeli Lorę, polimorf po prostu wyjął dziewczynie papierośnicę z roztrzęsionych rąk i zamiast oddać, rzucił z powrotem na stertę bagażu i damskich ubrań. Tym razem to on był spokojem, bo podjął decyzję. Kto nie ryzykuje, nie gra, nic nie zyskuje. Tą samą ręką, którą Lora parę minut wcześniej opatrywała, chwycił ją teraz za podbródek i uniósł wyżej, aby być pewnym, że go wysłucha.* Bez przyczyny się nie dzieją, o tym mogę zaręczyć. *Charakter i temperament polimorfa odpowiadał zawikłanej zmienności samej natury. Zwykle porywczy i szalejący w gniewie, teraz emanował czymś nieokreślonym. Do starej tajemnicy było temu czemuś najbliżej... Pocałunek Cahira różnił się od reszty. Pozbawiony nachalności, sztucznej namiętności, wymuszonego bądź wyuczonego wyrachowania, z jakim odnoszą się mężczyźni do prostytutek. Był czysty, z zaskoczenia, a jednocześnie umiejętny i instynktowny. Sprawiał, że przyjemne dreszcze przebiegały po ciele, przyprawiał o namiastkę euforii. Przypominał ten rodzaj niespodzianki, na którą z niecierpliwością czeka każdy. Granica czasu mogła się zatrzeć, problemy świata i ostrożność odejść na dalszy plan. Liczyła się tylko ta chwila zaufania, pewności i bezpieczeństwa... Czar jednak prysł szybciej, niż ktokolwiek by sobie tego życzył. Cahir cofnął się, popatrując na Lorę ze swego rodzaju zadowoleniem, że po raz kolejny zaskoczył dziewczynę.* Ktoś kiedyś powiedział: "Nic co ludzkie, nie jest mi obce". W moich ustach brzmi to karykaturalnie, ale Tobie będzie pasować. Więc nie nazywaj rzeczy obcymi tylko dlatego, że są nowe. *Gdzieś po ustach przebiegł mu cień uśmiechu, gdy delikatnie puknął Lorę w środek czoła, jak to się zazwyczaj robi niesfornemu dziecku. Obszedł dziewczynę i zaczął wspinać się po schodach na półpiętro, po drodze zabierając swoją kurtę. Nerwy Cahira były mocne jak postronki, lecz i jemu niekiedy dawał się we znaki nadmiar emocji, jak na jeden dzień...*

    OdpowiedzUsuń
  61. *Z kurtką wetkniętą pod głowę miast poduszki, ułożony w ulubionej pozycji, przeciągnął się z cichym pomrukiem. Jego myśli już odpłynęły ku nieznanemu. To był ten stan, kiedy człowiek waha się między nieświadomością, a śladowym reagowaniem na bodźce zewnętrzne. Przez półmrok dobiegło go echo czyjegoś głosu. Skwitował je krótkim mrukiem, które jasno mówiło, że słyszał wiadomość, lecz jej treść mało go obchodzi. Warknął cicho, gdy poczuł szczypanie w ramieniu. Dość niechętnie rozkleił jedno oko i leniwie skierował wzrok na Lorę. Nie zdradzał choćby zalążka zadowolenia z pobudki. Uszyty z różnokolorowych łat koc, dzieło jednej z wychowanek, Cahir pozostawił sublokatorce. Sam zamierzał spędzić tę noc nakryty jedynie skrzydłem. W zabawny sposób przypominał wielki, czarny kokon. A teraz, gdy się z niego uwalniał, aby spełnić drobną zachciankę dziewczyny, przyjemnie nagrzane powietrze buchnęło i zmieszało się z wszechobecnym chłodem. Popatrywał na poczynania Lory, lecz na wpół przytomny, nie przejawiał szczególnego zainteresowania. Nie reagował na łaskotanie rudych kosmyków na szyi, dotyk smukłej dłoni na piersi czy z pozoru niewinne wodzenie palcem po wyraźnie zarysowanych segmentach mięśni brzucha. Z błogim westchnieniem obrócił głowę w drugą stronę, ponownie szykując się do słodkiego snu. Kolejna prośba, kolejne sapnięcie, tym razem okraszone niewielką dozą irytacji. Był zły i zniecierpliwiony, że Lora tyle gada, a objawiało się to delikatnym wibrowaniem klatki piersiowej, jakby w basowym warkocie. Ciężko przyszło mu opanowanie, a jeszcze ciężej zatuszowanie rozeźlenia. Takie małe pyrrusowe zwycięstwo.* A o czym chciałabyś posłuchać?

    OdpowiedzUsuń
  62. Powiedzmy, że czarowanie jest męczące. *Wybąkał mimochodem, chociaż było w tym więcej prawdy niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Magowie przez cały czas byli wystawieni na działanie tegoż uczucia, wielu już do niego przywykło tak bardzo, iż nie zwracali na nie uwagi. Przypominało ono dziwne parcie na żyły, jakby zamiast krwi serce pompowało w nie powietrze. Nacisk na ścianki powodował drobne uszkodzenia, energia magiczna wyciekała i rozlewała się na ciało. Nie czyniła szczególnych obrażeń, coś na podobieństwo wewnętrznych zadrapań. Ale to wciąż były ranki, których liczbę łatwo można było zredukować poprzez rzucanie zaklęć, takie spuszczanie powietrza. Potem przychodziło zmęczenie. Fizjologia magów wahała się między wycieńczeniem, a osłabieniem z boleściami. Tylko sen potrafił czasowo znieczulić na oba te czynniki... Dźgnięty buntowniczo między żebra parsknął głośno, machinalnie łapiąc się za obolałe miejsce. Zgromił dziewczynę wzrokiem tylko po to, by z politowaniem popatrywać na psoty Lory z kocem w roli głównej. Dopiero potem przyszła krytyka zmieszana z powątpiewaniem, obie wyraźnie wymalowane w oczach i minie mężczyzny, gdy dziewczyna obiecała Cahirowi, że się wyśpi.* "Dasz mi wreszcie spać"? Jestem u siebie, nie muszę się godzić na takie warunki. Poza tym średnio chce mi się wierzyć w obietnice nad aktywnej prostytutki... *Zapatrzony w drewniane, nieco kopułowe sklepienie mieszkania przetarł dłonią twarz, jeszcze na chwilkę przeganiając zmęczenie i zbierając wspomnienia do opowieści. Wiedział, że jeżeli Lora nie otrzyma historyjki, nie da mu spokoju. Mimo wszystko zmęczony uśmieszek wymalował się na wąskich ustach. Lubił wspomnienia związane z twórczynią koca, bo był to jeden z najciekawszych okresów długiego życia polimorfa.* Miej trochę szacunku, ten koc jest starszy od Ciebie. I szyła go nie taka znowu początkująca. Po czterdziestu latach bez mała szwy mają prawo się trochę rozejść...*Odczekał odpowiednio długo, aż umiejętnie zbudowane zaskoczenie trochę zelżeje. Nagle podrapał się ognistym pazurem po grzbiecie nosa, jakby nie do końca był pewny wieku narzuty.* Tak... jakoś tak będzie. Plus minus czterdzieści lat temu go dostałem od dziewczynki, która mnie, że tak powiem, przygarnęła. Nazywała się Titta, ale wołali ją Słowik, bo szczebiotała bez przerwy, wcale nie zważając, czy jest noc czy dzień, i należała do Wędrownego Ludu - nie posiadali ziemi, by się osiedlić, więc podróżowali i mieszkali w wozach. Ich życiem był handel, muzyka i taniec. Mieli w sobie tyle radości i godności, choć nie wszędzie byli mile widziani. Spotkaliśmy się przypadkiem. Słowik szukała malin, ja po prostu... siedziałem. Już wtedy miałem rękę w płomieniach, wyglądałem, jak potwór. Ale ona się nie bała, ośmioletnia dziewczynka podeszła do mnie bez oporów, roześmiała się, zapytała czemu jestem sam, czy mam rodziców, dlaczego jestem smutny, a potem stwierdziła, że "zabierze mnie ze sobą do domu, bo babcia mówi, że trzeba pomagać ludziom". Zabawne dziecko. Nie byłem dobrej myśli, ludzie z karawany patrzyli na mnie wrogo. Ale szanowali magię i moje zdolności. Czas mijał, zdążyłem się zadomowić, babcia Słowika zmarła ze starości, więc zostałem opiekunem dziewczynki. Zaczęła mnie nawet nazywać bratem... W ten sposób pewnego dnia oświadczyła mi, że skoro mam urodziny, co podobno wyczytała w gwiazdach, da mi prezent. Własnoręcznie uszyła koc, którym się bawisz. Dzisiaj Titta to już starsza pani, babcia kilku wnucząt, ale wciąż ma wielkie serce i szacunek do sztuk magicznych. Oto cała historia...

    OdpowiedzUsuń
  63. *Spokojny oddech Lory napawał Cahira dość uszczypliwym uczuciem ulgi. Śpi, drobna groźba spędzenia nocy na niekończącym się odpowiadaniu na pytania, historiach oraz przekomarzaniach odpłynęła gdzieś w siną dal, podobnie jak myśli polimorfa zaledwie minuty później.
    To był nader dziwny sen. Bezkresna, gęsta ciemność, lepka, a jednocześnie odpychająco oślizgła. Mrowie szeptów zdawało się dobiegać z każdego cala tego niebytu. Wtem wszystkie szmery ucichły, warkot wypełnił uszy. Para groteskowo skośnych ślepi otworzyła się, żarząc się złotem szału równie mocno, co samo słońce. Rozbrzmiały głosy, konkretne słowa, lecz powtarzane nierówno i nakładały się na siebie. Dziwne wrażenie, że trzeba na nie odpowiedzieć, nie dawało spokoju. Lecz co powiedzieć, gdy treść pytania jest nieznana? Istota przymrużyła ślepia, szczerze rozsierdzona. Zaczęła zarzucać łbem, wpychać go, naciągając ciemność, aż ogromny pysk rozwarł się karykaturalnie. Nie było tam nic, prócz kolejnej, świetlistej tym razem, pustki. Przenikający przez ciało, jak przez byle świstek papieru, ryk wstrząsnął całym światem...
    Cahir ze stłumionym krzykiem zerwał się do siadu, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Bolały go płuca z każdym oddechem, gdy pierś unosiła się w szaleńczym tempie. To sen. Przesunął dłonią po mokrej od potu twarzy i włosach. Niektóre mięśnie drżały w napięciu, nerwowe tiki. To tylko sen... Rozchylił odrobinę palce, spoglądając na śpiącą Lorę. Jej chyba nie doskwierały nocne mary, chociaż gnębił ją inny problem. Chłód. Mieszkanie polimorfa nie było wyposażone w piec czy palenisko, bo groziło to pożarem zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz drzewa, dlatego zimno dawało się we znaki nawet pomimo koca. Z natury ciepłokrwisty Cahir nie przewidział, iż ktoś może nie tolerować niskiej temperatury.* Będzie, że ją napastuję... *Mruknął, splatając palce na karku w wyrazie rezygnacji, lecz nie rozmyślał nad najlepszym rozwiązaniem zbyt długo. Ostrożnie ułożył się za plecami Lory, bacząc, aby jej nie obudzić. Delikatnie przygarnął ją do siebie, płomienną ręką obejmując w pasie, lecz nie nachalnie i bez niecnych zamiarów. Oparł brodę o ramię dziewczyny, na chwilkę przymknął oczy, by zaraz szybko otworzyć je. Musiał przy tym rzucić zaklęcie, bo wnet jego ciało pokrył ogień, a źrenice błyskały zielenią w rytm gorących języków. Emanował ciepłem, po tysiąckroć przyjemniejszym, gdy wokół panował chłód. Poczuł, że dziewczyna instynktownie się przysuwa. Zerknął na Lorę, wyczuwając, że patrzy się na niego raczej nie życzliwie.* Jeżeli wolisz się przeziębić, powiedz słowo, to się wygaszę. *Bąknął, całkowicie nie przejmując się niemym pogromem. Lecz jego nastawienie szybko przeszło z szczerze zainteresowanie, gdy padło pytanie o wcześniejszy pocałunek.* Czy istnieje powód, dla którego nie powinienem tak postąpić? W przeciwieństwie do Ciebie, nie egzekwuję zasad, robię co chcę. Ale nie o to Ci chodzi, prawda?... Nie obchodzi mnie Twoje ciało, nie pożądam go obsesyjnie. Przyzwyczaj się do faktu, że postrzegam Cię nie jako kurwę, tylko kobietę. *To zdanie, niby zwykłe i proste, miało w sobie dziwną moc. Większość mężczyzn traktowała prostytutki, jak rzeczy, kawał świeżego mięcha, które można szybko i łatwo wykorzystać; nie widzieli nic poza ciałem. Nie ważne czy delikwent był wysoko urodzony, czy z samego dna społeczeństwa. Utarte poglądy, niepisane zasady, niewidoczne łatki na profesji kurtyzan znane i widoczne były dla każdego. Prócz Cahira.*

    OdpowiedzUsuń
  64. *Cahir nie miał w zwyczaju ulegać pokusom czy czyimś namowom. Tym razem to jednak uczynił, rezygnując z maniakalnej ostrożności, która tyleż razy uratowała mu życie, co wpędzała w kłopoty. Pocałowany, przymknął oczy, a otaczające jego ciało płomienie, szalejące w dzikich tańcach, natychmiast zgasły, przez parę sekund pozostawiając po sobie jedynie smużki dymu i wspomnienie ciepła. Gdy dłonie Lory znalazły się na jego karku i delikatnie pociągnęły, nie stawiał oporu. Pochylony wciąż oddawał się drobnym, acz namiętnym igraszkom. Pełne żaru pocałunki na głodnych ustach, niewinne pieszczony na szyi dziewczyny, przyprawiające całe ciało o przyjemne dreszcze, kokietujące pomruki obojga. Czuł, jak palce Lory przesuwają się po jego usianych bliznami plecach w miarę dalszej zabawy w kotka i myszkę. Świat i zdanie innych zeszły na dalszy plan, podobnie jak wady i zalety drugiego kochanka, gdy przeszkoda w postaci ubrań została pokonana. Ta noc należała do nich i tylko do nich. Nawet przeszywający chłód stracił na znaczeniu...
    Po pełnej uniesień nocy pozostało tylko słodkie wspomnienie zmieszane z dziwnie obcym uczuciem zadowolenia, które jak dotąd nigdy nie miało miejsca. Cahir, pomimo swego pustelniczego sposobu na życie, znał się na sztuce miłosnej wcale nienagannie. Teraz spał obok, bezbarwny wyraz jego twarzy był przerażającym kontrastem dla wiecznie widocznej zaciętości czy napięcia. Śpiąca bestia, na swój niewytłumaczalny sposób piękna. Pierś polimorfa, na której spoczywała głowa Lory, unosiła się i opadała w miarowym, głębokim oddechu, a waleczne serce raz za razem uderzało z werwą, czystą siłą, jakiej nie powstydziłby się bitewny bohater. Ale pracowało dziwnie, jakby znajdowało się po złej stronie... Dość długo trzeba było się wpatrywać, by odkryć, że za wieczną maską rozdrażnienia kryje się twarz przystojnego mężczyzny, chociaż urody raczej nietutejszej. Równie dobrze mógł to być efekt licznych zmian wyglądu. Był też inny pod względem charakteru. Zdawał się egzekwować znacznie inne wartości niż reszta mężczyzn, z którymi Lora miała styczność. Ciało było elementem drugorzędnym, co zakrawało na herezję, pogląd niemal tabu w dzisiejszych czasach. Więc co miało dla niego znaczenie? Cahir mruknął coś w sennych majakach i obrócił głowę w drugą stronę. Zabawne, jakby wiedział, że ktoś o nim myśli.* Łaskocze... *Wymamrotał będąc na krawędzi sennej nieświadomości, a przytomności. Nie otwierał oczu, wystarczyło, że czuł, jak dziewczyna wodzi palcem po tatuażu w kształcie kwiatu.*

    OdpowiedzUsuń
  65. *Lodowata nutka w głosie Lory zaintrygowała Cahira. Otworzył ślepia gwałtownie, aż go zapiekły i zakryły się łzawą mgiełką. Obrócił głowę w stronę dziewczyny, machinalnie i nie do końca świadomie zmarszczył brwi. Uniki, ucieczki nie pasowały do niej, do obrazu, jaki pokazywała każdego dnia, do osoby bezpośredniej, szczerej i śmiałej. Wtedy też dojrzał cień kładący się na postać kochanki, tak dobrze znane widmo zagubienia i odrzucenia. Coś na kształt pobłażliwości przemknęło po twarzy polimorfa, gdy leniwie podnosił się do siadu, a wielobarwny koc zsunął się po korpusie, zakrywając właściciela jedynie od pasa w dół. Ciepłą dłonią przesunął po kręgosłupie Lory, rozbawiło go jej speszone drgnięcie. Gdy dotarł do łopatki, przygarnął dziewczynę pomimo drobnego oporu, który z łatwością pokonał siłą. Pozwolił, by oparła się o jego pierś, otoczył ramionami i nakrył skrzydłem, chroniąc nagie ciało przed porannym chłodem.* Kiedy ja wcale tego nie chcę. *Szepnął. Uścisk polimorfa działał uspokajająco, chociaż nie zagłuszyło to dezorientacji wywołanej wypowiedzią. Przypuszczalnie Cahir lepiej niż ktokolwiek inny w tej chwili rozumiał uczucia Lory. Jej zagubienie, bo w ciągu jednej nocy obróciła w pył fundamenty świata, w którym została wychowana. Jej odrazę do przeszłości i ludzi. A przede wszystkim smutek, że w jakiś sposób zawikłany sposób zawiodła samą siebie. Lecz Cahir nie do końca był świadom tej mieszanki, z policzkiem przytulonym do głowy prostytutki snuł jedynie domysły o dezorientacji... Długo tkwił w ciszy, tuląc dziewczynę i wpatrując się w jasne drewno ścian, badając każdy najmniejszy sęk z uporem archeologa, który zwietrzył trop epokowego odkrycia. Wreszcie wykonał pierwszy krok, cofnął się, obserwując zrezygnowaną minę Lory. Wzrok miała wbity gdzieś w dłonie zaciśnięte na udach. Na równi zirytowany i zaciekawiony chwycił ją delikatnie za brodę po czym obrócił twarzą do siebie. W jego oczach nie było troski czy wzruszenia, a coś, co kazało wstać z ziemi, otrzepać kolana z pyłu porażek i iść na przód z dumnie uniesioną głową.* Lora, spójrz na mnie... Nie uważam tej nocy za błąd, rozumiesz? Ty też nie powinnaś, jeżeli jakaś część Ciebie tego pragnęła. Chyba, że się mylę...?

    OdpowiedzUsuń
  66. *Przez kilka sekund równych mrugnięciu oka miał ochotę roześmiać się w głos, lecz wesołość w ryzach utrzymała pieczęć na piersi. Miast tego gdzieś tam w głębi siebie próbował zrozumieć obawy Lory. Zakochanie musiało być dla niej czymś nowym. Kobieta, która obcowała z mężczyznami wszelkiej maści, przywiązała się do jednego. Wątpliwości miały prawo wkraść się w jej myśli. Ale nie mogły rządzić całym życiem, jak to się stało z nim samym. Każdy dzień podporządkował wahaniom, jednocześnie stając się tym, kim jest teraz. Jednak takie myśli w niczym nie pomagają. Chcąc przełamać ponury tok, Cahi położył dłoń na głowie Lory i odchylił ją minimalnie, żeby ich spojrzenia znowu się spotkały.* Kto zdecydował się na współpracę z wampirem, mimo iż widział, czym jest wspólnik? Kto pomógł potępianemu przez wszystkich magowi? Z kim spędziłem dzisiejszą noc? Na każde pytanie odpowiedzią jesteś Ty. Nie Yvette. Jej zdanie nie może kształtować Twojego postępowania. To, że ta stara dupa poznała tyle świata ile poznała i, nie ukrywajmy, żyje zgodnie z informacjami do jakich ma dostęp jedynie poprzez ludzkich klientów, nie oznacza, iż musisz wylądować podobnie: aż do końca swoich dni być dziwką. Skończyłaś 21 lat, masz jeszcze okazję poznać świat z innej perspektywy. Zwiedzić go. Zobaczyć cuda, o jakich Ci się nie śniło. Spotkać innych ludzi. Słowem: masz szansę wyklarować sobie własne zdanie o życiu... O ludziach i stworzeniach takich jak ja również.

    OdpowiedzUsuń
  67. *Jeżeli ktokolwiek kiedykolwiek dobrze wyglądał w ciuszkach tak pokrajcowanych, jak podpowiadały najnowsze trendy w modzie, to był to Santorin. Wampir stanowił w jadalni tawerny główny obiekt zainteresowania, aż do pojawienia się Lory. Miał na sobie zwykłą białą koszulę, a na nią wciągnięty nietypowy kubrak: jedna połowa była z granatowego materiału, druga z kremowego, obie haftowane srebrną nitką w różne dzikie esy floresy. Czarne, elegancko skrojone spodnie wpuścił w świeżo wypastowane wysokie buty. Na ramiona narzucił grafitowy płaszcz długi do ziemi, z wyszywanym, okrągłym wzorem, którego wcale nie byłoby widać, gdyby nie połyskiwał od czasu do czasu w skromnym świetle. Był tylko o 1 ton ciemniejszy. Najciekawsza była jednak sama tkanina, bo na pierwszy rzut oka wyglądała na ciężką, jakby z drobniuteńkich łuseczek, ale wraz z ruchami wampira pracowała równie lekko co jedwab. Łach chyba żył własnym życiem, bo świetnie maskował ruchy właściciela... A cały smaczek zepsuł nieodzowny, charakterystyczny, czarny kapelusz z wywiniętym na bokach rondem i z długim, bażancim piórkiem za paskiem.* A zmieścisz się w tym do karety tak, żeby mnie nie rozpłaszczyć na siedzeniu? *Wziął się pod boki, krnąbrnie przekrzywiając głowę. Dopiero teraz się wydało, że przy uchu nie dyndało złote kółeczko, a na cienkiej kitkę zawiązał czerwoną wstążkę. Ehhh, ta miłość do szkarłatnych dodatków. Poczekał, aż Lora podejdzie do niego, otaksował kreację jak profesjonalista i... No... W zasadzie to nie wiadomo, kiedy wampir wszedł w posiadanie maleńkiej buteleczki gorzały, ważne, że się nią bawił przerzucając z ręki do ręki.* Lala, Ty masz być trzeźwa, ani grama wódy przed skokiem. Koniec kropa. A teraz ładuj swój zgrabny tyłeczek do karety i idziemy się zabawić. *Puścił do niej oczko i otworzył drzwi. Kareta już czekała, pomalowana w pastelowe żółcie, czerwienie i biel, a w zaprzęgu stały 3 gniadosze z pióropuszami na łbach. Mdło jak cholera. Na szczęście wnętrze pozoru wyściełane było purpurą, troszkę złotych ozdóbek... Ciekawe jak Santorin zdołał zorganizować całą tę szopkę? Odpowiadać najwyraźniej nie miał zamiaru, bo jak tylko Lora się wymościła na jednym siedzeniu, on rozwalił się na przeciwnym, nogi oparł o okienko, a kapelusz naciągnął na twarz. Spał skubaniec całą drogę, raczej nie podzielając podekscytowania Lory...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...Celem podróży okazał się pałac pełen kolumienek i z okazałą kopułą. W licznych oknach gościło ciepłe światło. Tej nocy chyba nikt nie spał. Przed budynkiem rozciągał się żwirowy podjazd, w centrum którego stała fontanna z rzeźbami amorków plujących wodą z fletów. Na tyłach zapewne znajdował się ogród. Zewnętrzna fasada była pyszna, wnętrze... po prostu ociekało bogactwem. Marmurowe podłogi, złote wstawki na ścianach, obrazy, lustra. Po krótkim pitoleniu się z biurokracją, paru wampirzych urokach i setkach wnerwionych prychnięć parka złodziei dotarła do sali balowej. Aż dwupiętrowej! Długie stoły pod ścianami uginały się od wykwintnego żarcia, srebrna zastawa oślepiała, ciężkie kotary nie zasłaniały okien, na balkonach orkiestra wygrywała sztywne melodie. Prawdziwe wrażenie jednak robiła bajeczna okazała kaskada szklanych kryształów, będąca najwyraźniej żyrandolem. Wśród tego całego galimatiasu brylowała szlachta. Kolorowe jedwabie, satyny, aksamity, koronki, szale, futra przeplatały się z blaskiem biżuterii: od pereł, przez szmaragdy, szafiry i diamenty, aż po bursztyn. Skarbiec, a nie pałac! Santorin chwilkę popatrywał z uśmieszkiem na Lorę, która nagle przestała zachwycać wszystkich wokół i zlała się z towarzystwem. Stanął obok niej, prześlizgnął okiem po zwierzynie i wyciągnął rękę, prosząc Lily do tańca.* Zamknij buzię, koteczku, i wybieraj.

      Usuń
  68. *Króciutkim parsknięciem skwitował pomysł Lory, by nauczyła się kraść. Postrzegał to jako dziecinadę, płonną zachciankę. Niektórzy ludzie mieli złodziejstwo we krwi, ich sztuka tylko z pozoru wyglądała na łatwą. Ot, zanurzenie ręki w czyjeś kieszeni i wyciągnięcie z niej kilku monet. Tak naprawdę wymagało to znacznie więcej precyzji, niż dopieszczanie makijażu na ważną uroczystość. Nie ulegało wątpliwościom, prostytutki umieją kraść, lecz nie są to umiejętności tak doszlifowane, aby dało się z tego wyżyć przez miesiąc i jeszcze mieć na przyjemności... Bawił się czarnym piórem, całkiem sporą lotką, odznaczającą się fioletowym pobłyskiem, gdy Lora przysiadła tuż przed nim. Usłyszawszy dziwaczną propozycją, polimorf uniósł pytająco brew.* Ja...? Skąd taki pomysł...? *Jednakże wszelkie bunty szybko stłumił prędki, choć nie mniej żarliwy pocałunek. Spojrzał zaskoczony, ale milczał, ograniczając się do śledzenia wzrokiem ruchów kochanki. Po cichu zastanawiał się, jak długo tym razem potrwa ta mała idylla. Miesiąc, dwa może? Przelotnym uśmieszkiem zareagował na utyskiwania pod adresem panującego w mieszkaniu półmroku, lecz prośbę spełnił. Przeważnie nieokreślonego koloru oczy zajarzyły się w ciemności intensywną zielenią, a niewiele ponad sekundę później na krańcach stopni rozbłysły kolejno niewielkie ogniki miętowej barwy. Do potrzeby zapalenia papierosa odniósł się znacznie mniej chętnie... Cahirowi najwyraźniej niewiele trzeba było czasu, aby wykonać wszelkie czynności poranne, które kobiecie zajęłyby więcej niż godzinę. Gdy Lora wróciła z przysłowiowego dymka, polimorf już siedział na schodach, ubrany jedynie w spodnie, i krytycznie spoglądał na rozcięcie na rękawie kurty, oglądając je chyba z każdej możliwej strony. Co więcej, woda spływała po nim strugami. Musiała być o dziwo gorąca, bo Cahira wręcz otaczała mgiełka pary. I ten zapach unoszący się w powietrzu - intensywny, pieszczący zmysły i pobudzający, zdecydowanie nie będący aromatem niezdrowo mocnej herbaty. Mężczyzna podniósł wzrok na Lorę, niemal od razu odkładając uszkodzone ubranie na wyższy stopień. W zamian wziął stojący obok gliniany kubek z parującą zawartością i upił łyk, po czym cmoknął krótko.* Ekspert ze mnie żaden, ale moim zdaniem nie nadajesz się na złodziejkę. Brakuje Ci ich dyskrecji. Lubisz się stroić i dobrze wyglądać, zwracać na siebie uwagę... *Umilkł, szybko orientując się, że dziewczynę bardziej interesuje zawartość kubka aniżeli wywód, dlaczego kradzieże nie są dla niej. Udawał nieświadomego, pozwolił niewinnie usiąść obok siebie, przyczaić się... Aż bez ceregieli nakrył dłonią kubek, jakby nie chciał wypuścić w świat więcej nęcącego zapachu, i odsunął go poza zasięg rączek Lory.* Nie ma. Moje. Worek tego jest droższy niż burdel Twojej matki i roczny dochód razem wzięte. *Oświadczył stanowczo, popatrując na kochankę z pewną dozą złośliwości. Nie sądził jednak, iż prostytutka jest stworem tak niepozbytym. Nic nie dało przekładanie z ręki do ręki lub ogona czy chowanie pod skrzydło, dopięła swego. Napój miał prawie czarny, niezachęcający do skosztowania kolor, ale smak równie intensywny co zapach. Wystarczył łyk, by po ciele rozeszło się błogie ciepło i dziwne pobudzenie. Skąd u Cahira taki napar i wystarczająco dużo pieniędzy zakup składników? Pozostawało to równie wielką tajemnicą, co jego pochodzenie...*

    OdpowiedzUsuń
  69. *Mruknął wesoło, że zrozumiał i wykręcił Lorą piruet zakończony przechyłem, dzięki czemu mógł bez przeszkód przyjrzeć się wskazanej błyskotce znad odsłoniętego biustu dziewki. Oh, zdobycz doprawdy godna uwagi, a mimo to Santorin cmoknął cicho i poderwał partnerkę do pionu, dalej idąc w tany. Czuł na sobie dziwny wzrok Lory, więc wyjaśnił czemu nie dla psa kiełbasa, nie spuszczając przy tym oka z właścicielki wisiora: kobitki wysokiej, chudej, szpakowatej i wykonującej ruchy tak... eleganckie.. jakby nie miała już na nic siły.* Przypatrz się... Hrabina d'Fivare przez większość tego wieczoru obnosi się z tym klejnotem, błyska cackiem byleby ktoś zwrócił na niego uwagę. Zaraz zorientuje się, że zniknął, bo lekki to na bank nie jest. No i jak planujesz go stąd wynieść, co? A nawet jeśli go wyniesiesz, nie sprzedasz nigdzie, nie w całości. Trzeba by go pociąć na mniejsze, przez co mógłby stracić na wartości, o kosztach nie wspomnę. Chcę tu zarobić, trofea później... A teraz udawaj nieśmiałą. *Puścił do niej oczko. Zmieniła się muzyka, na tylko kapkę ruchliwszą. Czas na inny taniec. O ile do tej pory pary krążyły wokół siebie, teraz kobiety musiały ustawić się w kole, a mężczyźni wykonywali odpowiednią sekwencję ruchów z każdą: kłaniali się sobie, wyciągali przed siebie jedną dłoń ale ich nie składali, okrążali, zmieniali rękę, znowu okrążali trzymając się na wyciągnięcie ramienia. Następnie wykonywali parę obrotów właściwych już dla standardowego tańca towarzyskiego, pokłon, ucałowanie ręki partnerki i następowała zmiana. I tak gdzieś z 7 razy, aż każdy zatańczył z każdym. Na koniec oklaski wstrząsnęły salą. Parka złodziei na chwilę rozdzieliła się. Santorin znalazł się dopiero przy stołach zastawionych różnorakimi, mniej lub bardziej wymyślnymi potrawami, gdzie opierał się o blat, sącząc powolutku jakiś napitek ze srebrnego kielicha upstrzonego złotymi zdobieniami. Na widok Lory skinął delikatnie głową, znosząc dzielnie potępiające spojrzenie, że woli się upijać i obżerać niż pracować.* Wybacz, ale od tego całowania rąk wyschły mi usta. Poza tym na każdy balu warto spróbować ponczu... *Zmarkotniał pod ciężkim wzrokiem z jasnym przekazem "Udław się tym".* No co? Eh, dobra, już się biorę do pracy. *Westchnął, dopił resztę na biegu i wyprostował, rozglądając za kolejnym celem i możliwościami jego zdobycia. Hmm, maestro na górze zarządził zmianę repertuaru na żywszą. To by jakiś pomysł...* Chodź, zrobimy z Ciebie gwiazdę wieczoru. *Nagle złapał Lorę za rękę, nim sama zdążyła umoczyć dzioba w ponczu, i pociągnął na środek sali, gdzie sunęły leniwie może ze 3 pary. Szarpnął energicznie dziewczyną przez co zatoczyła szeroki łuk. Przyjęli postawę taką samą jak na ćwiczeniach w tawernie, lecz kroki były znacznie szybsze - dobrze że długa suknia skrywała wszelkie gafy. Dopiero po chwili Lily chyba przestała przejmować się cała tą szlachtą i wczuła w rytm. Santorin z zadowoleniem dostrzegł te zmianę, więc pozwolił sobie na więcej. Położył dłoń na jej boku i kilka sekund krążyli wokół siebie, mierząc wzrokiem. Nie wiadomo kiedy inni zeszli z parkietu. Znowu tańczyli razem, chociaż nie trwało to długo, bo wampir puścił Lorę w piruet. Ponownie standardowa sekwencja. Teraz "przerzucił" partnerkę z ręki na rękę. Para złodziei wirowała po parkiecie wśród tysięcy "zajączków" puszczanych przez kryształowy żyrandol nad głowami gości. Tym razem Santorin odepchnął Lily, wprawiając w kilka obrotów zakończonych chwyceniem za dłoń i przyciągnięciem ku sobie. Całość tańca zwieńczył dość mocny przechył, z którym oboje zastygli na dobre 2 minuty. Cisza... Cisza... I oklaski, a maestro wypinał pierś dumny, że ktoś chciał tańczyć do tego gniota.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz? Nie każdy bal to nuda. *Uśmiechnął się wesoło i pomógł dziewczynie stanąć na nogi, bo taniec, choć emocjonujący, był też męczący. Tradycyjnie ukłonili się sobie, nim zeszli z widoku. Wampir dyskretnie pochylił się i zaczął szeptać.* Teraz wszyscy będą chcieli z Tobą rozmawiać, bo aprobatę dworu mamy w kieszeni. Rozmawiaj z każdym, kto Cię zaczepi, uśmiechaj się, przytakuj, udawaj niewinną. Kup mi czas. Jak już skończysz obgadywać cały świat to masz nowe zadanie: widzisz tego tam, faceta koło 30, ubranego w purpurowy płaszcz obszyty futrem? To syn gospodarza. Przypatruje się odkąd tu weszliśmy. Będzie chciał porozmawiać na osobności. Zgódź się, nie ważne czego będzie chciał, po prostu z nim idź. Przyda nam się. A teraz miłej zabawy życzę... lady Isabel Montier. *Oddalił się, pozwalając Lorze otoczyć się przez tłumek wygłodniałych plotek dam i dwórek. Komentowały wszystko jak najęte: że taniec był śmiały, że mało szlachecki ale wspaniały, że one też chciałyby kiedyś by ich mąż/narzeczony wyprawiał z nimi takie rzeczy, że ma piękną suknię. W międzyczasie Santorin krążył pod balkonami, uśmiechając się do kogo trzeba, i tylko Lora dostrzegała co tak naprawdę robił: witając z odpowiednią czcią kolejną szlachciankę z rzędu, ściągał z jej palca pierścionek gdy cofał rękę; zaszył się w alkowie w towarzystwie innej panny, gdzie położył dłoń na jej szyi i coś szepnął do ucha, choć tak naprawdę przegryzł łańcuszek; następną w podobny sposób pozbawił kolczyków. W pewnym momencie wampir został złapany przez właściciela posiadłości, mężczyznę lekko posiwiałego, nieco otyłego, nie ubranego szczególnie krzykliwie, jak to teraz mieli wszyscy w zwyczaju, i o dość sympatycznej aparycji. Chwilkę rozmawiali, nie wiadomo o czym, ale co chwila wybuchali śmiechem - zapewne sztuczka z urokiem. Pogaduchy musiały zejść na tor nieco osobliwy, bo Santi poruszył się nerwowo a gospodarz pochylił konspiracyjnie. Uścisnęli sobie nawet ręce, złodziej pewnikiem udawał wdzięczność teatralnym dotknięciem mostka. Po tym zajściu wampir dyskretnie obserwował Lorę, jak pogawędkę o modnych kolorach sezonu przerywa pojawienie się syna właściciela pałacu, i jak tamten zabiera ze sobą dziewczynę. Póki co szło dobrze... Dopóty synalek nie zaczął się przystawiać do ex-prostytutki na korytarzu. I dopóty Santorin nie zjawił się za jego plecami, fundując mu uderzenie mosiężnym świecznikiem w kark. Oddał zszokowanej towarzyszce kandelabr a sam zajął się zamkiem przeciwnych drzwi.* Lepiej chyba, że oberwał świecznikiem, niż żeby Cahir oberwał go żywcem ze skóry. A może się mylę...? *Odparł na zarzuty o zniesławienie i przesadną przemoc, klęcząc na ziemi aż zatrzask nie kliknął. Cokolwiek Santi miał wcześniej w łapach, znikło to w rękawie. W ciągu paru sekund szlachcic został zaciągnięty do pokoiku dla gości i tam też zamknięty. Wampir otrzepał kolana i poprawił klapy płaszcza.* Co powiesz na małe..."sprzątanko"? *Uśmiechnął się, bo zaczęła się część właściwa tego wypadu.*

      Usuń
  70. *Ledwo zrobił kilka kroków, już musiał się zatrzymać. Odchylił przekornie głowę do tyłu, popatrując na Lorę, jakby dopiero co powiedziała mu, że tak naprawdę to woli kobiety.* Ja? Bawidamkiem? To żeś odkryła... *I poszedł dalej, ale chód miał jakiś...dziwny. W niczym nie przypominał złodzieja, o których mowa w plotkach czy plakatach z wielkim nagłówkiem "Żywy albo martwy" - Santi nie krył się panicznie po kątach, raczej szedł środkiem korytarza; nie skradał się, tylko nucił coś pod nosem i w takt tejże pioseneczki tudzież ballady podrygiwał delikatnie. Tak zachowuje się prawdziwy kradziej na misji w pałacu, gdzie za każde nieodpowiednie zachowanie grozi stryczek?! Mimo tego rażącego kontrastu dało się coś zauważyć: wampir wyraźnie liczył drzwi, jednocześnie prowadząc luźną rozmowę z pominięciem fragmentu dotyczącego kradzieży.* Naprawdę sądziłaś, że nie wiem o romansie Twoim i Cahira? Za kogo Ty mnie masz... Może zachowuję się beztrosko, ale to nie oznacza, że jestem durniem i nie zauważyłem tych drobnych... ciągot. Wciągnął Cię w ratowanie świniaka - stąd pewnie ten smród w tawernie. Zaopiekowałaś się nim sama z siebie, gdzie o bezinteresowność u dziwki trudno. Pardą, ex-dziwki - przed chwilą koleś Cię nie pociągał, chociaż ma sporo kasy, więc w tej dziedzinie TEŻ ma się coś na rzeczy. Później oboje wyparowaliście gdzieś z tawerny. A teraz reagujesz nerwowo jak tylko się o naszym magu wspomni. Ładny łańcuszek zależności, wręcz szczęścia rzekłbym. *W spokoju liczył drzwi i wchodził tylko do wybranych. Choć każda była pyszna, pełna eleganckich mebli i cieszących oko dupereli, Santorin nie krzątał się, łupiąc co tylko wpadnie mu w łapy. Pracował metodycznie: cichutko otwierał drzwi i zamykał, wodził wzrokiem dookoła, ale rzadko sięgał po cokolwiek. Prawdopodobniej najpierw szacował przybliżoną wartość zoczonego przedmiotu i, jeżeli nie była zadowalająca, nawet nie dotykał. A gdy nic ciekawego nie widział, równie ostrożnie opuszczał pomieszczenie. Gdy po raz 3 pozostawiali nietknięty pokój, padło podstawowe pytanie dlaczego nic nie biorą. Wtedy też Santorin usłyszał za rogiem korytarza ciężkie kroki i charakterystyczne dla zbroi podzwanianie.* Ciii... *Syknął, złapał Lorę za ramię i dość delikatnie przybił do ściany, jednocześnie pochylając się do ucha, co, dzięki odpowiedniemu wyprofilowaniu kapelusza krwiopijcy, z boku wyglądało na obściskiwanie się.* Szukamy tylko wartościowych rzeczy. To wcale nie taki mały pałac, w cholerę tu pokoi, więc nie ma sensu obciążać się śmieciami, bo niektóre mogą być ładne. Przyszedłem po konkrety, nic więcej. *Szeptał, podsłuchując kroki wartownika. Na ich widok rycerz przystanął, gotów do walki. Trwało to tylko kilka chwil, bo zaraz wzruszył ramionami i pomaszerował dalej, gderał przy tym "...szlachta, nawet 1 wieczoru bez pieprzenia się dla układów nie mogą wytrzymać". Wampir cofnął się, chwilkę popatrywał na twarz Lory, czy aby tego fortelu nie przekuć w czyn, ale zrezygnował i ruszył dalej. Już nie podśpiewywał... Natrafili na kilka par drzwi, które wymagały majstrowania przy zamkach, lecz Santorin nie zamierzał demonstrować, jak to robić właściwie, bo kazał dziewczynie pilnować, czy nie idzie ktoś nieproszony. Chyba zależało mu na czasie. A jak brał coś, to najczęściej była to zawartość szkatułki bądź maleńkim nożykiem wycinał z ramy płótno konkretnego obrazu. Tylko...gdzie znikały te skarby?*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *...Niby kolejne drzwi, ale Santorin stanął przed nimi jak urzeczony. Z namaszczeniem nacisnął na klamkę. To co było w środku potrafiło zaskoczyć: w pokoju praktycznie nie było mebli, za to z sufitu zwisały dziesiątki klatek ze szpakami, a na podłogę składały się same stare, miejscami odstające dechy. Prócz tego jedynym wyposażeniem zdawał się być obraz na przeciwległej ścianie, przedstawiający nagą żebraczkę zalaną krwawymi łzami. Wampirowi aż się oczy świeciły.* Zaczekaj tutaj i ani drgnij. *Szepnął. Pochylił się i na znacznie ugiętych nogach ruszył naprzód. Szedł bokiem, powoli i ostrożnie stawiając każdy krok. Nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów. Lawirował między klatkami, czasem jednak schodził do przysiadu i wyginał ciało często pod niemożliwymi kątami, jakby coś przekraczał. Gdy tylko słyszał szelest piór, natychmiast zastygał, nie ważne jak niewygodną pozycję przyszło mu przy tym przyjąć. Wreszcie dotarł do upragnionej ściany, ale nawet wtedy się nie prostował. Znowu w ręce błysnął miniaturowy nożyk. Santorin wycinał obraz bardzo ostrożnie, by trzeszczenie przerywanych włókien nie zbudziło mrowia szpaków. Po "uwolnieniu i zabezpieczeniu" dzieła oczom ukazał się prawdopodobnie prawdziwy cel wizyty w pałacu: we wnęce za obrazem, na kamiennej rzeźbie imitującej szyję, spoczywała jedyna w swoim rodzaju kolia. Cała składała się z mniejszych i większysz rubinowych łez, splecioncyh siecią cieniutkich wiązek przydymionego srebra. Prawdziwe cacuszko! - dobrze, że Santorin wcześniej pozwolił Lorze z innych komnat zabrać 1 wybraną część biżuterii, inaczej na pewno zajebałaby tę. Delikatnie wziął skarb do ręki i zważył go. Słodki ciężar bogactwa. Padające przez okno światło księżyca oświetliło centralny, największy kamień, a pomieszczenie utonęło w setkach czerwonawych światełek. Czar chwili spieprzył huk drzwi, dzwonienie zbroi, wrzaski wartowników i zbudzonych szpaków oraz siarczyste santorinowe "KURWA..."*
      To chyba jakiś żart. *Bąknął z wyraźnym zdegustowaniem na twarzy, zaraz po tym jak za skrępowane liną ręce powiesili go pod sufitem w lochach. Z zaciśniętymi w kreskę ustami wpatrywał się nienawistnie w opancerzone plecy dwóch strażników przedtrząsających jego płaszcz. Mamrotali między sobą, że co mają zrobić z więźniami, skoro pan zamku jest na balu. Poszli sobie gdzie po godzinie. Wampir poczekał, aż szczęknie zamek. Zerknął na Lorę tylko raz, potem zabrał się do roboty. Podciągnął nogi wystarczająco wysoko, by chwycić stopami łańcuch, następnie lekko podciągnął się i, wolny od haka, wleciał na klepisko. Przy lądowaniu troszkę się zatoczył, ale już po chwili wykręcał ręce by uwolnić się z więzów. Wściekły burczał pod nosem.* Już ja się postaram, ty skurwielu, żebyś popadł w niełaskę.

      Usuń
  71. Nie. *Odparł lakonicznie na prośbę Lory o napój, pomimo jej milusińskiego zachowania i słodkiego głosiku. Łyk za łykiem, spokojnie dokańczał tę trochę naparu, która ostała się przed łakomstwem kochanki. Łypnął okiem znad rąbka kubka, gdy przysiadła obok z podartą kurtką i igłą w ręku. Obserwował każdy jej ruch; przebicie materiału, przeciągnięcie nici, delikatne szarpnięcie i wszystko od nowa. Ta powtarzalność coś mu przypominała. Po dyskretnym sprawdzeniu opatrzonej rany na ramieniu odkrył, że Lora połatała go tym samym sposobem, co naprawia się ubrania, bo ścieg był identyczny. Nie był do końca pewny, czy dziewczyna nie wyciągnie szwów tak samo, jak pruje się nieudane suknie... Na pomysł nowej profesji zdziwił się okropnie, oparł głowę na pięści i szeroko otwartymi oczami popatrywał na cudo, które wymyśliło zawód aptekarki. Jako tako znał zielarskie zamiłowania Lory i kreatywność, lecz żeby z prostytuowania się tak gwałtownie przerzucić zainteresowania na coś innego? Wątpił w powodzenie tejże misji.* Plotka głosi, że wystarczy pocałunek maga, by zwykły człowiek mógł przez pewien czas posługiwać się magią. Jeden pocałunek. A jak stoi sprawa po spędzonej nocy? Nie mam pojęcia. Może tym się zajmij póki co, i tak nie masz nic lepszego do roboty, a matka nie zgnoi Cię jeszcze bardziej, bo sam fakt, że przespałaś się z magiem, w dodatku o moim... wyglądzie, to dla niej katastrofa. *Na wzmiankę o kąpieli, skinął ledwo widocznie głową, podniósł się ze stopnia i przeszedł pod ścianę, gdzie w podłodze krył się niepozorny sęk. Wcisnął palce w niewielkie drewniane wgłębienie po czym uniósł klapę, niemal natychmiast w chłodnym powietrzu zarysowała się siwa mgiełka pary.* Tędy. *Wskazał mało zachęcający otwór w ziemi, na którego dno prowadziły wystające spiralnie, imitujące schody korzenie drzew, prawdopodobnie tych rosnących w bezpośrednim sąsiedztwie schronienia Cahira. I choć co pewien kawałek migotał w ciemności ognik podobny do tych zawieszonych w powietrzu nad piedestałem z kryształami, końca tunelu nie było widać. Lecz gdyby jednak pokonać tę ciemność, nagrodą była możliwość kąpieli w niewielkim, ale gorącym źródełku.
    Cahir ni razu nie dał Lorze powodu, by zwątpiła w przywiązanie polimorfa. Kiedy znajdowali się sam na sam, mężczyzna nie stronił od przygarnięcia dziewczyny czy złożenia na jej ustach żarliwego pocałunku, a nawet od czasu do czasu pozwalał wodzić się za nos, czego efektem były mniej bądź bardziej namiętne igraszki, gdzie jedna nawet miała swój finał w wodach termalnych pod mieszkaniem Cahira.
    Trudno rzec, w którym momencie w polimorfie zaszła drastyczna zmiana. Być może wina leżała w incydencie z udziałem Malgrana. Cahir stał się nader ostrożny, niespokojny, swój magiczny domek opuszczał jedynie wtedy, gdy musiał wypełnić tawerniane obowiązki. Teraz mało kto widywał go podczas barowych bójek czy na niebie, z wizgiem tnącego przestworza.
    Zerwał się do siadu ze zduszonym krzykiem na ustach. Oddychał szybko, znalny zimnym potem . Rozejrzał się i, nie dostrzegając nic nadzwyczajnego, przycisnął nasadę dłoni do oka. Znów ten sen, znów paszcza, znów szepty. Zeźlony odrzucił na bok koc i niepewnym krokiem zszedł z platformy sypialnej. Do drewnianej miski zebrał trochę wody z cieku na ścianie, po czym przemył kilkukrotnie twarz. Oparty o blat, na którym spoczywała kusza, wpatrywał się w swoje odbicie, co chwila mącone skapującymi kroplami. Spoglądały na niego podkrążone i przekrwione ślepia, opatrzone zmęczonym tikiem powieki, umieszczone na pobladłej twarzy. Westchnął, jakby mu na pierś położyli kamień. W porywie złości pacnięciem odrzucił miskę. Nie dbał o rozlaną wodę, po prostu stał ze spuszczoną głową, nie dostrzegając przybycia Lory.*

    [Przepraszam za opóźnienie. Miałem, jak to ujęłaś, artblocka, a potem zająłem się opracowywaniem postu]

    OdpowiedzUsuń
  72. *Drgnął nerwowo, gdy tylko poczuł na łopatce delikatny dotyk. Obejrzał się przez ramię, a zobaczywszy, że to nikt inny, jak Lora, odwrócił się do niej przodem. Przekrzywił z lekka ciążącą mu od jakiegoś czasu głowę, po czym położył ognistą dłoń na jej policzku.* Za co miałbym się na Ciebie gniewać...? *Delikatnie pogładził kciukiem idealnie gładką i miękką skórę. Lora była kobietą piękną nawet bez makijażu, bardzo żałował, że nie potrafiła tego dostrzec. Lecz gdy rozmowa zboczyła na najczęściej poruszany ostatnimi czasy temat, Malgrana i Eldara, poszarzałe ze zmęczenia oblicze Cahira pociemniało jeszcze bardziej. Cofnął rękę, i, spojrzawszy gdzieś w bok, wsparł się o drewniany blat. Malgran... elf, który sprawia więcej kłopotów niż mu się wydaje. Jednym mniejsze, innym większe. Jego ingerencja w ostatnią walkę... Zapoczątkował łańcuch zdarzeń, które położą się cieniem na cały personel tawerny oraz okolicznych mieszkańców. Tego koła już nie uda się zatrzymać... Polimorf potrząsnął lekko głową, jakby licząc naiwnie, że przegoni precz czarne myśli. Bezwiednie potarł ręką kwiecisty tatuaż.* To przez elfa i nie przez elfa. Po prostu...nie pamiętam kiedy ostatnio spałem spokojnie. Jestem zmęczony, to wszystko. A przeszłość, ona... tak naprawdę nigdy nie odeszła. *Podniósł na Lorę zmętniony niewyspaniem wzrok, kiedy ujęła jego twarz w dłonie. Spoglądali tak na siebie parę cennych chwil. Wtedy Cahir zesztywniał nagle, źrenice zwęziły się do wielkości łebka od szpilki, a znak na piersi błyskał pulsacyjnie bielą. Mężczyzna z krzykiem wysunął się z rąk kochanki i uderzył kolanami o parkiet podłogi. Skulił się w sobie, wbijał paznokcie w czaszkę, miotał na boki w bezładnym odruchu. I krzyczał, bogini, jak on krzyczał. W straszliwej katuszy, na całe gardło, aż do utraty głosu. Kościany ogon uderzał we wszystko wokół. Kropla za kroplą, na podłogę poczęła skapywać płynąca z nosa krew. Kilka najbliżej leżących książek w niekontrolowany sposób uniosło się w powietrze, kartkowały szaleńczo, a wspaniałe i wymyślne kryształy, zajmujące zaszczytne miejsce w centrum pomieszczenia, zaczęły rosnąć w oczach - pojawiały się kolejne spirale w serpentynach oraz odnogi cierniowych gałązek, a te, które z początku imitowały hortensje, teraz przypominały najeżone kolcami kule... Bez jakiegokolwiek znaku wszystko ustało. Księgi opadły z głuchym łoskotem, kryształy zatrzymały w połowie formowania kolejnych tworów. A Cahir, wciąż skulony, zamarł w bezruchu i ciszy. Jedynym dźwiękiem był ohydny plusk rozbijających się na podłodze kropel krwi. Wreszcie drgnął. Powoli odjął dłonie od głowy i położył na panelach. Zacisnął je w pięści, żeby bezskutecznie ukryć ich drżenie, które targało każdym mięśniem ciała, a nawet oddechem. Wytarł nadgarstkiem cieknącą z nosa krew. Przechyliwszy się do przodu, z westchnieniem oparł czoło o ramię Lory. Była przy nim zawsze, gdy tego potrzebował i nie pozwoli sobie tego odebrać... Ręka Cahira powędrowała ku dłoni dziewczyny, w której spoczywała rękojeść Pokusy, prawdopodobnie chwyconej w odruchu strachu. Lecz zamiast wytrącić broń, zmusiła do jej ściśnięcia i wycelowania w pierś.* On... nie może... tu przyjść. Ciebie... mi nie zabierze. *Chrypiał z przekonaniem, jednak słyszał szybki oddech Lory i czuł drżenie jej ciała, kiedy ją obejmował. Odsunął się odrobinę, spojrzał w oczy. Cahir nigdy nie miał podobnego ataku, co więcej, nigdy nie patrzył, jak człowiek wybierający między życiem, a miłością. Wtedy też zdał sobie sprawę, że biedna dziewczyna nie spełni jego prośby, bo miała zbyt dobre serce. W dziwny, nieokreślony sposób ciążyła mu świadomość, iż na taki skarb nie zasługuje.*

    OdpowiedzUsuń
  73. *Drzwi całkiem szybko się uchyliły i w szparze ukazała się postać Nissare. A właściwie jej głowa ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Za to to, co działo się NA głowie przechodziło ludzkie pojęcie; kiedyś to chyba był kok, spięty nie szpilką tylko jakimś metalowym 20cm prętem, ale teraz włosy sterczały we wszystkie strony. Drakonautka miała w zwyczaju malować się bardzo mocno, chociaż teraz cienie były trochę rozmazane od ciągłego tarcia oczu. Dobre 2-3minuty trwała w takim zawieszeniu umysłowym, z którego wyrwała się energicznym potrząśnięciem głowy.* Przepraszam, nie przypuszczałam, że ktoś mnie odwiedzi... Jasne, wchodź. *Otworzyła drzwi szerzej, ale nie czekała aż Lora wejdzie. Tak jakby nawet ją zostawiła przy wejściu, zabierając się do względnego ogarnięcia pokoju. Kartki walały się WSZĘDZIE: na podłodze, na niewielu z resztą meblach, poprzypinane do ścian i czegokolwiek się jeszcze dało. Wszystko zapisane było drobniutkim pismem. Tylko co z tego, skoro w treści panował istny chaos? Obliczenia mieszały się z wnioskami, szkicami oraz strzałkami. W dodatku do większości notatek przyczepiony był sznurek, łączący je z innym świstkiem i jeszcze innym i kolejnym; w przybliżeniu przypominało to pajęczą sieć. Na domiar złego, gdzie by nie spojrzeć, tam leżała jakaś śrubka, nakrętka, gwóźdź, dziwne narzędzie, fragment urządzenia i wiele wiele innych akcesoriów. Nissare zgarnęła większość kartek z podłogi i ułożyła plik grubszy niż nie jedno pismo religijne na "cudownie odnalezionej" szafce nocnej.* Przepraszam za bałagan. Usiądź sobie...eeee... gdzieś. *Odkopanie łóżka trochę zajęło i, w przeciwieństwie do wyrka Lory, było dość twarde. Jak to się mówi, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia: o ile na początku kwatera smoczycy przypominała burdel na kółkach, to teraz z rozgardiaszu zaczęły wyłaniać się kolejne cudeńka.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [...]*Przy oknie na wysokim trójnogu stała duża luneta, wyglądająca jakby zrobiono ją ze złota, a wokół leżały odręcznie wykonane mapy nieba. Na stole znajdował się prawdziwy dziw; wynalazek wyglądał na ludzką rękę wykonaną całkowicie z metalu i w poszczególnych miejscach nadzianą na cienkie, drewniane patyczki. Z miejsca, w którym powinien być nadgarstek, wystawało 5 drucików zakończonych kółkami. Przedmiot nieznanego przeznaczenia mógł śmiało konkurować z innym, znacznie zabawniejszym odkryciem. Na parapecie okna stały...miniaturki. 5 figurek wielkości dłoni również wykonano z jakiegoś stopu, ale pomalowano tak, by to zatuszować. Kulki imitowały główki, twarze tworzyły tylko oczy i usta, włosy namalowano, lecz ubranka były już wykonane z materiału. Jakby się lepiej przyjrzeć... każda laleczka to 1 z mieszkańców tawerny, przedstawiony w postaci śmiesznej karykatury! Santorin uśmiechał się "od oka do oka" i wystawały mu kły; Malgran zezował potężnie; Hefan przypominał bezkształtny zbitek metalu, do którego doczepiono nóżki, rączki, skrzydełka i pogięty ogon, a do tego zamiast nosa miał jakiś szpikulec i usta w zgrabną podkówkę; Lorę tworzyły prawdopodobnie same kulki: jedna na głowę, druga na zabawnie wielki biust, trzecia na jeszcze większy tyłek, czerwone usta zajmowały chyba pół głowy, z kolei drugie pół zielone oczy z zajebiście długimi 2 rzęsami; Eldar zdecydowanie był jeszcze w fazie produkcji bo na jego "kupce" walały się łapki i inne fragmenty; figurka ze szpikulcem/ogonem wystającym z tyłka, zygzakiem zamiast ust i zmarszczonymi brwiami na pewno była Cahirem, chociaż mocno okaleczonym, bo nie miał rączki.* Uważaj, jak przekręcisz skrzydełko to z dziurki, gdzie powinna być łapka, bucha płomień. *Ostrzegła smoczyca, która od dłuższego czasu obserwowała jak Lora bawi się "Cahirem". Speszenie Lily, przyłapanej na gorącym uczynku, skwitowała głośnym śmiechem.* Jak chcesz to możesz go zatrzymać, zawsze mogę zrobić sobie drugiego... Hmm, chyba nie mam szklanek albo kubka... Pijemy z gwinta? *Wzięła od rudej butelkę i bez większego problemu wyjęła korek stalowym pazurem rękawicy, po czym oddała trunek.* Ciekawość mnie zżera: cóż takiego Cię do mnie przywiało? *Usiadła na parapecie obok zabawek, założyła nogę na nogę i wzięła butelkę, kiedy przyszła jej kolej, aby pociągnąć łyka rumu.*

      Usuń
  74. E tam, wydaje mi się, że kopia jest całkiem wierna! *Wytknęła zadziornie język w odpowiedzi na reklamację. Z kolei na wszelkie tłumaczenia machnęła niedbale ręką.* Oj daj spokój. Myślisz, że przejmuję się takimi pierdołami? To było dawno temu i nie prawda, nie? *Puściła do Lory oczko, ale nie było to tak beztroskie zagranie, jakim miało być. Drakonautka znowu pociągnęła łyk rumu i zapatrzyła się przed siebie. Obojętnie wzruszyła ramionami.* Tak na dobrą sprawę to miałaś powody by mnie nie lubić. Nimra pewnie sprawiała wrażenie przyjemnej i niewinnej dziewuszki, a ja się jej pozbyłam. Przypuszczam nawet, że się tutaj zadomowiła. Wierz mi bądź nie, ale tak jest lepiej. Gdyby choroba Nimry osiągnęła punkt zwrotny, zrobiłoby się... nieprzyjemnie, delikatnie mówiąc. Rusałkom w ostatnim stadium bliżej do wiedźmokruka niż niewinnych ślicznotek z lasu, za którymi uganiają się młodzieńcy. Łysieją aż zostaną im 3 włoski na krzyż, chudną, robią się wręcz karykaturalnie powykręcane, dostają pazury i kły jak u niedźwiedzi, ze skrzydeł zostają szczątki. I cały czas żerują, wiecznie nienasycone ludzkiej esencji. Osobiście uważam, że są gorsze niż wygłodniały wampir... A jeżeli nie chcesz zobaczyć tego na własne oczy, trzeba mieć baczenie na Santorina i pilnować, czy "spożywa witaminki", bo skubaniutki ostatnio nie odżywia się regularnie. RACZEJ trudno zapanować nad zdziczałym krwiopijcą. *Znowu wychyliła kolejkę po tym, jak butelka ponownie trafiła w jej ręce. Chwilkę obserwowała Lorę, jak wzdraga się na widok metalowej ręki. Smoczyca zeskoczyła z parapetu, podeszła do prowizorycznego warsztatu i zdjęła wynalazek z "rusztowania".* Nie ma co się brzydzić. To prototyp nowej protezy. *Widząc po raz niezliczony brak zrozumienia, szybko zabrała się za tłumaczenie.* Jeśli pociągnę za te uchwyty... *Przełożyła palce przez kółeczka wystające z nadgarstka i zaczęła nimi poruszać. Nagle wynalazek przestał być bezużyteczną abstrakcją i zmienił się w "żyjący" żelazny twór, bo natychmiastowo reagował na każdy gest Nissare.* Widzisz? Naśladuje moje ruchy... Działa to na prostej zasadzie: kółka są połączone z wnętrzem rękawicy siecią sznurków, dzięki czemu wystarczy odpowiednio za nie pociągnąć, by mechanizm reagował. To wszystko. *Odłożyła wynalazek z powrotem na miejsce. Nie wiedzieć czemu pogłaskała go sentymentalnie.* Zdarza się, że ludzie tracą kończyny. Bo wda się zakażenie, coś wybuchnie albo zostaną zmiażdżone. Dzięki takiej protezie mogą odzyskać rękę czy nogę, wystarczyłoby jakoś przymocować mięśnie do uchwytów. Teoretycznie jest to możliwe, ale w praktyce... Znam się trochę na medycynie, jednak nie mam odwagi podjąć prób. *Odwróciła się do Lory, przywołując na twarz najniewinniejszy uśmiech na świecie - widać rum zaczął działać.* Dlatego bardzo chciałam przeprosić za moje...niedyskretne... pytania a propo Ciebie i Cahira. Po prostu o skutkach związków magiczno-niemagicznych krąży tyle teorii, że moja naukowa strona duszy wzięła górę. Ot, małe zboczenie zawodowe.

    OdpowiedzUsuń
  75. *Wybałuszyła oczy na Lorę jakby ta nagle oświadczyła, że tak naprawdę jest mężczyzną, któremu wyrosły piersi, a chwilę potem zaniosła się śmiechem.* Ty? Miałabyś dostarczać Santorinowi "witaminy"?! Przed czy po tym jak Cahir rozerwałby go na strzępy? To, że Santorin co jakiś czas urządza sobie wypad w teren, nie oznacza iż nie ma zapasów tutaj na miejscu. Ma w piwnicy kącik na swoje skarby, 3 półki zapełnione granatowymi butelkami podobnymi do tych do wina. Problem tkwi w jego "braku apetytu", co raczej normalnym nie jest. *Kwestię zbijania fortuny na czyimś kalectwie przemilczała. Nawet jako lekarz od siedmiu boleści, średnio zdolny, poczuła się trochę urażona. Brzydziła się podobnymi pomysłami. Jej wynalazki mają pomagać ludziom potrzebującym, a nie tylko "wybrańcom", których na nie stać. Halldera była bogata w surowce, całymi tonami sprowadzanymi codziennie z dziesiątek rozsianych po świecie kopalni, do tego dochodzą profity ze stanowiska Szóstego Technika Wydziału Do Spraw Balistyki i Rozwoju, więc około 100 protez mogłaby oddać z dobroci serca, gdyby zaczęła produkcję masową. Kiedy rum trafił w jej ręce, popatrzyła się na pozostałe resztki i zmartwienie tym faktem pochłonęło ją na dłuższą chwilę. Że też alkohol zawsze musi się kończyć, kiedy rozmowy najlepiej się układają! Za jakie grzechy!? Pytanie Lory o papierosa skwitowała oparciem ręki na wymownie wypchniętym biodrze.* Jestem smokiem, jeżeli zapomniałaś, i w zianiu ogniem to nie mam sobie równych! Naprawdę myślisz że pseudo-dymy papierosowe jakkolwiek mnie drażnią? Kochana, pal w mieszkaniu do woli! Jak chcesz poczuć prawdziwy odór dymu i żar to przyjdź jutro na podwórze, będę testować wytrzymałość tarczy na ekstremalne zmiany temperatury! Santi będzie... i Eldar - Pomponik mi nie odmówi. *Teatralnie wplotła palce we włosy i uniosła nieco fryzurę, przybierając pozycję tak znaczącą, że większość facetów zaczęłaby się ślinić jak buldogi ze szczęścia. Po upływie niecałej minuty uspokoiła się i klasnęła radośnie* Ah! Nie mogę się doczekać! Będzie zabawa! *Rum uderzył smoczycy chyba do głowy, bo nagle zaczęła pstrykać i delikatnie zarzucać biodrami w śmiesznej parodii "tańca szczęścia". Jednak kiedy temat zbaczał na poważne tory, Nissare potrafiła natychmiast doprowadzić się do porządku. Popatrywała na Lorę w skupieniu (na tyle na ile pozwalał krążący w żyłach alkohol).* Nigdy nie sądziłam, że spotkam prostytutkę, nawet byłą, która będzie "seks" nazywać "tegesem", jakby to było czymś konspiracyjnym, mimo iż na tym się ta profesja opiera. *Uśmiechnęła się troszkę kpiąco, ale to nie była kpina złośliwa, raczej humorystyczne wytknięcie gry słó. Po przedstawieniu sytuacji, mruknęła głośno, trawiąc fakty.* Zacznijmy od tego, że niekoniecznie pogłoska jest prawdą. Może nie jesteś w stanie czarować? Ale przyjmijmy, iż jest to możliwe... Jeśli tylko bzykałaś się z Cahirem, to NIE ma opcji byś mogła tkać eter na stałe. Jedynie przez jakiś czas. Parę dni, tydzień, 2, a może miesiąc, nie wiem od czego może to zależeć. Dlaczego tak krótko? Już mówię: co jest źródłem życia? Krew, w dupie z duszą. Dusza sobie gdzieś tam może powędruje, fru-fru, jeżeli jesteś wierząca oczywiście, a krew nie. Stracisz jej za dużo, idziesz do piachu. Proste? Proste. Dlaczego mówię o krwi.. Bo jest największym nośnikiem magii. Ktoś kiedyś powiedział "Magia jest życiem, życie jest magią", i miał więcej racji niż myślał. Mogłabyś posiąść umiejętność używania magii na stałe, gdybyś napiła się krwi naszego polimorfa. Ale że miałaś styczność z innym, słabszym... ekhem, nośnikiem... to czarować możesz przez chwilę. I jeśli mogłabym coś poradzić... Z doświadczenia wiem, że magia to BARDZO kapryśny żywioł. Przy najbliższej okazji zgarnij Cahira czy Malgrana, niech nauczą Cię jakiś podstaw zanim coś odpierdzielisz... i póki jeszcze możesz się nią posługiwać, bo to, iż jej nie używasz, nie oznacza jej stałego poziomu. Wyparowuje z każdą chwilą.

    OdpowiedzUsuń
  76. *Nie spodziewał się tak ostrej reakcji ze strony Lory, chociaż powinien z racji jej temperamentu. Mimo że siła uderzenia w policzek była niewielka, w pełni wystarczyła, by obrócić w bok głowę polimorfa, a i pozostawić wyraźny, czerwonawy ślad okraszony drobnym zadrapaniem na kości policzkowej - pamiątkę po paznokciach. Niemal nieskończone pokłady rozdrażnienia, ujawniane raz po raz podczas barowych burd, teraz gdzieś znikły.* Dzieje się wszystko, co nie powinno mieć miejsca. *Szepnął nareszcie. Powoli otworzył oczy, jakby w potwierdzeniu bolesnego faktu, którym było rozważanie śmierci. Wydawał się przytłoczony. Wszystkimi tajemnicami niemożliwymi do ujawnienia, prawdą, że niemal siedemdziesięcioletni wysiłek, jaki włożył w ukrycie się, poszedł na marne przez cholernego elfa oraz obawami, co stanie się ze wszystkimi, których tutaj poznał, gdy nadejdzie prześladowca. I o żadnej z tych rzeczy nie mógł nikomu powiedzieć... Ruchy miał nieporadne - ręce za bardzo drżały, jak próbował wesprzeć się na nich, a w kolanach brakowało pewności czy utrzymają ciężar ciała. Wstał powoli i niemal od razu zarzuciło nim w bok. Niezgrabnie oparty o ścianę nagle wyszczerzył zęby i uderzył w nią pięścią.* Zostaw mnie! *Warknął na Lorę, kiedy zamierzała podejść. Był dumny, nie chciał by oglądała go w takim stanie. Zgiętego wpół, słabego, bezradnego. Potrzebował więcej siły. Odepchnął się od ściany, minął Lorę, dobrnął do drzwi i wyszedł, stąpając niby to pijany. Na żadne z rzucanych za nim pytań nie odpowiedział. Bez słowa zniknął. Na długo...
    Odgarnął na bok zwisające żałośnie, zeschnięte wąsy wiszącego mchu, broniące dostępu do ziejącej czernią pieczary. Z duszą na ramieniu przekroczył próg jaskini i w tym samym momencie wzdłuż odgórnie wytyczonej ścieżki rozbłysły dziesiątki małych świetlików kujących w oczy bladoniebieskim światłem. W miarę zagłębiania się w nieznane, to zapomniane przez świat miejsce ulegało przemianie. Gliniaste ściany, sklepienie oraz stopnie ustępowały miejsca ziemi, by ostatecznie przejść w litą skałę. Krajobraz był uciążliwie jednostajny, dlatego trudno określić ile czasu upłynęło nim Cahir dotarł do serca jaskini. Miejsce to było we wszech miar...magiczne. Głęboki granat wulkanicznej skały kontrastował z obecnością rosnących tu niezbyt okazałych drzew, wygiętych fantazyjnie, podobnych do wschodniego gatunku wiśni. Miast pączków liści z gałęzi zwisały kryształy - jedne czerwone, kolejne żółtawe, jeszcze inne różowawe i bladozielone. Ich z pozoru mdły blask cudownym sposobem oświetlał całą tę okazałą komorę. Cahir rozglądał się ciekawe, chłonąc każdy najmniejszy i piękny detal. O tym magicznym sanktuarium usłyszał niegdyś w pewnej tawernie od górnika. Wtedy wyśmiał go, sądząc, że zalany w sztok mężczyzna zmyśla, aby ktoś zechciał go wysłuchać. Teraz okazało się, że mówił prawdę... Dziecięcy śmiech wyrwał polimorfa z otępienia.* Kto tu jest? *Krzyknął, rozglądając się wokół. W odbiciu jednego z lustrzanych kryształów ujrzał postać. Na głazie, który swym kształtem przywodził na myśl kieł, siedziała dziewczynka na oko trzynastoletnia. Lecz w jej postawie było coś, co nakazywało ostrożność. Śnieżnobiałe włosy przycięte były na wysokości szczęki, a urodziwą twarzyczkę zastygłą w wyniosłym wyrazie szpeciły poniekąd oczy - ich barwa wahała się między brązem i czerwienią, do tego pozbawione były litości. Istota miała na sobie wiśniową sukienkę bez rękawów i długą do kolan. Nie nosiła żadnej biżuterii prócz ślicznej przypinki za uchem - róży z czarnymi listkami, a między nimi zwisało kilka łańcuszków pereł. Najdziwniejsze okazały się twory imitujące skrzydła: dwie pojedyncze gałęzie, z których zwisało po sześć różowawych kryształów. Nim Cahir zdążył mrugnąć, dziewczynka znalazła się przy nim i spojrzała w oczy bez śladu jakiekolwiek emocji.* Darmo się lękasz. Pozbawię Cię wątpliwości. *Rzekła nim jej smukła dłoń zagłębiła się w klatce piersiowej polimorfa. Chwyciła coś, szarpnęła energicznie, a całą jaskinię rozdarł wrzask Cahira. Wtedy rozpoczęła się próba...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Gdy tylko przekroczył próg swej kryjówki, dotychczas trwające w zawieszeniu wielobarwne ogniki natychmiast weszły w ruch wirowy, zupełnie jakby napędzała je magia wydzielana przez gospodarza. Polimorf powiódł wzrokiem dookoła czy wszystko jest na swoim miejscu. Kilka bibelotów Lory wciąż walało się tam, gdzie je rzuciła, kusza tkwiła na blacie, a księgi leżały w całkowitym nieporządku. Jednak coś było inaczej. Dopiero po chwili to doń dotarło. Przycisnął nasadę dłoni do oka i zazgrzytał zębami. Głupia dziewucha! Czym prędzej otworzył klapę, kryjącą zejście do niewielkiego źródła termalnego, i zbiegł po wystających korzeniach, niekiedy pokonywał po dwa-trzy stopnie naraz, a gdy dotarł na dno tunelu, przeszedł na drugą stronę basenu po niewielkim, ziemnym występie. Dobrych kilka minut męczył się w poszukiwaniu wypukłości-przełącznika. Znalazłszy wreszcie, wcisnął go. Kilka grudek ziemi posypało się ze ściany, kiedy zakamuflowane drzwi cofnęły się i odsunęły. Natychmiast uderzył Cahira zapach stęchlizny i duchota, mimo to wszedł do środka. W schowku tym znajdowały się raptem cztery rzeczy: przerażająco gruba księga o poszarpanych i mocno pożółkłych kartach spoczywała na pulpicie czytelniczym pod ścianą; po drugiej stronie zaś nad mizernym piedestałem lewitował jakiś fragment broni, przypominający rękojeść, lecz zbyt krótki i wąski; w głębi straszyła nienaturalnie wielka, trochę zaśniedziała zbroja, składająca się nie z płyt tylko pasów stali, a swym wyglądem przypominała wspartego na lancy archanioła w cierniowej koronie; środek zajmował stojak z pancerzem: skórzany kaftan zapinany na paski stanowił prawdopodobnie jedność z granatową, atłasową koszulą z kapturem, której przedłużenie stanowiły sięgające ziemi poły, czarne spodnie nie prezentowały się specjalnie, metalowe płytki przytwierdzono jedynie do rękawic, wyglądających jak szpony, oraz przedniej części wysokich butów. Cahiry bez chwili namysłu zabrał rękawice oraz zagadkowy element broni, po czym opuścił schronienie...
      Trudno rzec, czy nauka czarów na własną rękę była dobrym pomysłem. Nawet jeżeli nie, próżno doszukiwać się konsekwencji, gdy każda próba rzucenia zaklęcia spełzała na niczym. W jedynej magicznej księdze, jaką posiadał Cahir - "Arcanus Magicus Noctus" - pełno było magicznych formuł, lecz ich opisy pozostawiały wiele do życzenia. Z pozoru łatwe instrukcje okazywały się być ponad siły żółtodzioba. "Skupić moc"? "Kontrolować przepływ"? Cóż to znaczy? Jak to zrobić? Te fundamentalne pytania odchodziły w zapomnienie, gdy w życie wcielało się metodę prób i błędów...
      Coraz to nowe zawirowania powietrza kołysały Cahirem, kiedy ciął niebo. Pędził śladem niestabilnych wiązek magii, które wiatr niósł ze sobą. Nie trzeba było tropiciela, aby domyślić się od kogo one podchodzą - już nowicjuszy uczy się, jak ukryć wydzielającą się magię. Takie "wyładowania" w większości przypadków zdradzały obecność osoby nieświadomej swych zdolności bądź dopiero je odkrywającej. Dostrzegłszy wreszcie rudy łeb nieogarniętego adepta pochylony nad niecierpliwie kartkowaną księgą czarów, polimorf ostro skręcił ku ziemi. Nie sposób było nie usłyszeć charakterystycznego wizgu powietrza i miarowego huku uderzeń skrzydeł. A jednak Lora nie zareagowała, gdy Cahir lądował i podszedł do niej wielkimi krokami. Zerknął na nazwę zaklęcia, którego formułę czytała dziewczyna, splótł ramiona, po czym zagrzmiał jej nad uchem.* "Okrzyk Ptaka Gromu"? To nie Twój poziom. *Nawet jeżeli zrobił to nieumyślnie, minę miał równie groźną co ton. Coś się w nim zmieniło. Zniknęła wcześniejsza paranoja i słabość, w oczach gościł bezbrzeżny chłód. Ten Cahir był...straszny.*

      Usuń
  77. "Żeby życie miało smaczek, raz dziewczyna raz chłopaczek!" *Zanuciła, złożyła ręce jak do modlitwy, po czym przytuliła je do policzka i podskoczyła kilka razy z najniewinniejszym w świecie uśmieszkiem. Próbowała zachować kamienną twarz, jednak nie wytrzymała. W odpowiedzi na komplement, że smoki są fajne, stanęła w rozkroku i wskazała kciukiem wypiętą dumnie pierś.* A jak! Jesteśmy zajebiści! Zajebiście piękni, zajebiście mądrzy i zajebiście silni! *Bojowo zmarszczona zaraz uniosła się ku górze wraz z nadejściem napadu śmiechu. Darła papę nawet jak Lora poleciała po nową "dostawę" procentów (przy czym zezowała potężnie na drzwi, kiedy raz za razem rozlegał się huk). Na wciśniętą do ręki butelkę spojrzała spod przymrużonych powiek, ale zaraz wzruszyła ramionami i bez ceregieli ją otworzyła. Wychyliła łyczek, potem Lora łyczek i znowu Nissare. Smoczyca nagle popatrzyła gniewnie na Rudą, ewidentnie już jej na łeb padło.* I szo s tego sze Pomponik bedzie? Pod pantofelem Cahira bedziesz szyć...? Ale on butóf nie noszi, więc nie muszisz wiecznie bacz szie tego jego morderczego wszroku. *Demonstracyjnie odwróciła głowę w drugą stronę. Niestety, nie doceniła słodkiego ciężaru swego intelektu i zatoczyła się, co skończyło się głośnym klapnięciem tyłka w stertę papierów. Zaczęła się śmiać na widok deszczu kartek. W sumie nie tylko ona... Nagle podniosła palec do góry z uczoną miną. Oczywiście, powagę sytuacji zburzyła totalna nieskładność wypowiedzi smoczycy.* To, ile bedziesz szarować zaleszy od tego, ile bedziesz sie z Cahirem bszykacz i czałować. Bo dopóki bedziesz to robicz, w czo nie wątpie, to tesz możesz magikowacz. *Napiła się znowu winka i ni z gruchy ni z pietruchy klasnęła z najidiotyczniejszą miną na świecie.* Mam pomyszł! Choczmy do miaszta! Impresza, która nie kończy szie przybiczem czyisz gaczi do tabliczy ogłoszeń, to szadna impresza!

    OdpowiedzUsuń
  78. *Gdy tak bezceremonialnie wepchnęła mu w ręce księgę, uderzenie w pierś ciężkim tomiszczem przyprawiło go o utratę powietrza w płucach. Zaraz zaczął jednak pośpiesznie przebiegać wzrokiem po okładce w poszukiwaniu uszkodzeń. Nie znalazłszy ich, odetchnął cicho z ulgą. Uniósł rękę nad książkę. Tuż pod dłonią rozbłysła naznaczona szpikulcami obręcz, a w jej wnętrzu dwie kolejne. Każda wirowała powoli, jaśniała delikatną zielenią. Generowały jednak pewną energię, na którą zareagowało "Arcanus Magicus Noctus" - zaczęło lśnić, pokrywać się miętowym blaskiem, aż pochłonęło je bez reszty. Nagle poszarpane zlepki światła zaczęły odrywać się i wystrzeliwać w centrum obręczy. Kiedy zniknął ostatni strzęp, przepadła i księga. Cahir z przyzwyczajenia otrzepał dłonie. Wziął się pod boki, popatrzył na naburmuszoną kochankę. Poniekąd rozumiał powody jej gniewu, lecz czasem potrafiła manifestować to w sposób nie lepszy niż dziecko, odmawiające zjedzenia buraków. Westchnął krótko, podszedł do Lory i bez jakiegokolwiek słowa uprzedzenia chwycił ją wpół. Przerzucił dziewczynę przez ramię, jednocześnie łapiąc ją za nogę, aby nie wyrżnęła mu kolanem w twarz. Nie bardzo przejmował się kolejnymi gniewnymi uderzeniami pięściami w plecy, wyzwiskami, groźbami celibatu - chociaż to ostatnie wprawiło go w nie małe zdziwienie. Wmaszerował do jeziora, zagłębiając się w nie nieco ponad kolana. Równie nagle, co podniósł Lorę, tak zrzucił ją z barku prosto do zimnej wody, upstrzonej na powierzchni resztkami okolicznych roślin i glonów. Wrzasków i plusków było przy tym co niemiara. Polimorf osłonił twarz przed ochlapaniem, czekając dostatecznie długo, by w potoku skarg kochanki wyłapać lukę. Uniósł dłoń.* Najpierw zmyj ten makijaż, wyglądasz jak pośmiewisko. Żadna znana mi wiedźma by się nie afiszowała. *Więcej nie zamierzał dyskutować o kwestiach mody bądź bezguściu, być może to niewzruszenie zmuszało do dostosowania się do jego nakazu. Gdy po raz kolejny usłyszał dziś czego chce, zerknął na dziewczynę. Jakby w odpowiedzi na to pytanie wyciągnął zza paska spodni skórzano-metalowe rękawice, delikatnie je podrzucił w ręce i cisnął Lorze na zatopione kolana.* Zamierzam nauczyć Cię czarować. Migiem, zakładaj je. Nie przejmuj się, to nawet lepiej, że jesteś mokra, bo woda dobrze przewodzi i prąd i magię. *Z błyskiem chamskiego rozbawienia w oku obserwował, jak Lora próbuje wcisnąć swoje szczupłe, ale wilgotne, dłonie w sporo za duże rękawice. Niespodziewanie podszedł i mocno chwycił dziewczynę za oba nadgarstki, nie wyjaśniając nawet co dalej będą robić.* To może troszkę zapiec. *Mruknął.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Zabolało znacznie bardziej. Proces dopasowywania się rękawic przypominał wżeranie się ich w ciało. Jednocześnie w żyłach coś się ruszyło, istny potok żaru przetoczył się po organizmie. Cierpienie i gorąc sparaliżowały na nieskończenie długie sekundy pełne krzyku i szarpaniny. Ale z uścisku Cahira nie tak łatwo było się wyrwać, nie puścił Lory ani na chwilę, głuchy na błagania czy jęki. Nagle wszystko uspokoiło się, dręczące pieczenie znikło, zastąpione ledwo wyczuwalnym chłodem i dziwnym uczuciem...odprężenia. Mężczyzna cofnął się, po czym wytłumaczył, co tak naprawdę zaszło.* Te rękawice nie scalają się z ciałem, jak pewnie zakładasz, ale stabilizują przepływ magii w organizmie. Dlatego w tej chwili czujesz się uspokojona... Później je pooglądasz, na razie skup się. Podstawą korzystania z zaklęć jest kontrola emocji, magii, jej przepływu i kształtowania formy. Używanie czarów jest jak... oddech. Kumulujesz odpowiednią ilość energii w danej części ciała - ręce, nodze czy płucach - a następnie uwalniasz całość w jednej chwili. Rękawice pomogą Ci na starcie skupić moc w dłoniach... Na początek nauczę Cię czegoś prostego, żadnego ciskania ogniem, przywoływania błyskawic czy innych bzdetów. Przypatrz się i zapamiętaj co robię... *Stanął w delikatnym rozkroku, ułożył ręce w coś, co przypominało chwyt wyimaginowanej piłki. Wkrótce w przestrzeni między dłońmi zaczęły pojawiać się widmowe, zielonkawe smużki.* Widzisz? W tej chwili uwalniam magię przez opuszki palców, to wolna energia. Posłuchaj teraz uważnie - każde zaklęcie ma swoją nazwę, która określa formę i właściwości, ale to pragnienie stanowi o jego sile. Po prostu siłą woli nadaj mocy kształt. Czar, którego chcę Cię nauczyć to magiczne światło. Świetlik. *Na dźwięk ostatniego słowa wydzielana swobodnie energia zawirowała gwałtownie, smugi splatały się ze sobą coraz mocniej i mocniej, by w ostateczności przybrać kształt kuli wielkości jabłka, emanującej chłodnym, miętowym światłem - było to zaklęcie, którego niegdyś Cahir użył do oświetlenia schodów, kiedy Lora wybrała się na papierosa po nocy spędzonej na igraszkach. Jednak wtedy polimorf nie użył żadnego słowa, aby przywołać zaklęcie... Nagle mag, klasnął, zatrzaskując świetlik w dłoniach i anulując go.* Teraz Twoja kolej. Ale uważaj, nieudane czary eksplodują.

      Usuń
  79. *Przekrzywił nieznacznie głowę i zmarszczył brwi, w pierwszej chwili nie bardzo wiedząc, czego Lora nie rozumie, jakie ma pytania. Przecież starał się cały skomplikowany proces kształtowania zaklęcia i nadawania mu pożądanych właściwości wyjaśnić w miarę najprościej. Jednak to nie w pracy nad magią tkwił problem, tylko w rzeczach bardziej prozaicznych, kosmetycznych. Cahir potarł policzek, nie wiedzieć czemu miał wrażenie, jakby podobna sytuacja już się wydarzyła. Odchylił głowę do tyłu, przez chwil parę spoglądał w niebo, ale wraz z pierwszym podmuchem wiatru przymknął oczy. Wtedy przypomniał sobie, dawno temu jego również magia przerażała, nie rozumiał jej, nie potrafił nad nią zapanować. Godzinami ćwiczone zaklęcia nie wychodziły, raz za razem wybuchały, a ojciec wzdychał ciężko i zżerany rozczarowaniem wychodził. W tamtym czasie jedynym, czego chciał, czego pragnął i o czym marzył, to aby ujrzeć na twarzy Roderica chociaż najlichszą oznakę zadowolenia. Ale tak się nigdy nie stało. Po nieudanych ćwiczeniach zawsze zostawał sam w wielkiej sali, wpatrzony w marmurowy krąg magiczny na posadzce - miał on pomagać przy zbieraniu i uwalnianiu energii. Na tej właśnie pieczęci mieszały się krople krwi, cieknące z pokrytych ranami rączek, oraz łzy bólu i poczucia bezużyteczności. Pewnego dnia, gdy niezliczony raz nie podołał ojcowskim wymaganiom, nie zniósł tłumionego w sobie żalu i uciekł. Bez celu biegł korytarzami zamku, całkowicie samotny, bo w wielkim, przepięknym zamku było służby równie wiele, co rodzinnego ciepła. Tamtego popołudnia zgubił się, usiadł między witrażowymi oknami i ukrył zapłakaną buzię w podciągniętych kolanach. Jego szloch odbijał się echem od ścian z ciemnego kamienia, a portrety przodków spoglądały na niego groźnie. Wziął szybki wdech, kiedy poczuł czyjąś dłoń na głowie. Podniósł zaszklony smutkiem wzrok na przygarbioną mocno staruszkę o kręconych włosach barwy popiołu, związanych w niechlujny kok. Nosiła czarne szaty pozbawione ozdób, lecz eleganckie w swojej prostocie. Wspierała się na lasce ze zwykłego kawałka drewna. Jej pociągłą, pomarszczoną niemal karykaturalnie twarz rozświetlił współczujący uśmiech. Mimo że miała poważne problemy z kolanami, uklękła przed nim i ostrożnie wzięła za pocięte ręce. Spoglądając na nie spod przymrużonych powiek, westchnęła ciężko, doskonale znając przyczynę ich stanu. Nagle tuż nad ramieniem staruszki pojawiła się nienaturalnie wielka dłoń - należała do wspaniałego ducha, który zawsze kroczył u boku kobiety, i na którego Cahir bał się chociaż spojrzeć. Istota podawała parę metalowo-skórkowych rękawic. Starowinka przyjęła ochraniacze z wdzięcznym skinieniem głowy i zamknęła je w dłoniach chłopca. Po raz kolejny uśmiechnęła się ciepło, po czym rzekła...* "...póki wierzysz w siebie i tak długo, jak kochasz magię, ona będzie Ci sprzyjać. Bo życie to magia, a magia to życie...". *Wyszeptał z cieniem sentymentalnego uśmiechu na ustach. Otworzył oczy i spojrzał na Lorę bez śladu emocji innej niż nieugiętość.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te słowa wypowiedziała dawno temu moja babcia, kiedy sam dopiero uczyłem się czarować. To ona podarowała mi te rękawice. Jak widzisz, nie są przytwierdzone do ciała i, jak wspominałem wcześniej, jedynie stabilizują przepływ magii. Więc nie powinnaś znowu odczuwać skutków, nazwijmy to, porządkowania energii. Co więcej, wytłumią część ulatniającej się magii na tyle, by nie wyłapali jej ewentualni łowcy czarodziejów... A wybuchy czarów to nie jakieś wielkie eksplozje zdolne zmieść miasto z powierzchni ziemi. Co prawda, niektóre rzeczywiście mogą to robić, ale z pewnością nie tak podstawowe, jak Świetlik. Jestem więcej niż pewien, że nie jeden taki wybuch miał już miejsce, kiedy na własną rękę próbowałaś uczyć się formuł z księgi. Powiedz mi, jeżeli się mylę. *Ruszył w kierunku Lory, ale minął ją i stanął za jej plecami. Wyjrzał znad ramienia dziewczyny. Wyciągnął przed siebie ręce, kilkukrotnie acz znacząco poruszył palcami, domagając się, aby kochanka położyła swoje dłonie na jego.* Nie masz czego się bać. Póki tu jestem nie pozwolę, by coś Ci się stało. A teraz skup się na ćwiczeniu i nie zniechęcaj. Jeszcze nie urodził się na tym świecie człowiek, któremu magia już od początku przychodziłaby bez trudu. *Mimo, że postawa Cahira skutecznie odpychała każdego, kto na co dzień próbował zamienić z nim parę słów, dla Lory był inny. Pod tą potężną, najeżoną kolcami dawką szorstkości kryła się nieskutecznie tłumiona opiekuńczość w stosunku do tych, na których polimorfowi zależało. Tych z kolei było niewielu... Cahir pochodził z rodziny o wielopokoleniowej tradycji magicznej i nie do końca rozumiał rozterki osoby stawiającej pierwsze kroki w tej dziedzinie. Samo uwalnianie magii z ciała przychodziło z trudem, wymagało skupienia i kontroli znacznie większych niż na przykład podczas szycia, kiedy w głowie kiełkuje koncept na nową kreację. Właściwe ukształtowanie sączących się z palców witek energii było znacznie łatwiejsze, aniżeli utrzymywanie ich w formie kuli przez kilka sekund. W rękach Lory Świetlik przybierał najróżniejsze kształty. Wybrzuszał się dziwacznie, miotał lub skręcał. Za każdym razem jednak wybuchał z tępym, acz cichym hukiem - za bardzo naciągany rodzaj progresu można było uznać próbę, podczas której z zaklęcia zaczęła chodzić moc, czemu towarzyszył dźwięk nader bliski żołądkowej obstrukcji. Trudno określić, co było większe - piekące Lorę zażenowanie czy rozbawienie, jakie wzięło Cahira, zagryzającego usta, aby chociaż spróbować pozować na osobę, która nie widziała i nie słyszała tej magicznej klęski. Głośno przełknął wesołość i spróbował pocieszyć Lorę, wyraźnie pozbawioną animuszu przez coraz to nowsze porażki.* Nauka magii, tak jak i innej dziedziny, wcale nie jest prosta. Różnica polega na tym, że widzisz efekty swojej pracy oraz są one piękne. To dopiero pierwsza lekcja, więc nie zrażaj się tak szybko.

      Usuń
  80. *Z odchylonymi na boki uszami i drobnym zażenowaniem obserwowała Lorę podskakującą, niczym piłeczka z kauczuku, oraz istną ekstazę jaśniejącą w jej oczach, gdy tylko dotarło do niej, że ma do czynienia z kimś, kto zna się na modzie. Kogicie zakręciło się w głowie, może zrobiło trochę niedobrze, kiedy Ruda, prawdopodobnie nie będąc tego nawet świadoma, chwyciła ją za ramiona i zaczęła potrząsać, jednocześnie prosiła, by opowiedzieć jej wszystko o Trizon. Ponieważ rozmówczyni zaraz pobiegła pochwalić się zasobami materiałów, lisica skorzystała z chwilki wytchnienia - przytknęła dłoń od czoła i otrząsnęła się z tego wybuchu entuzjazmu. Ta dziewczyna była dziwna. Przez umysł Trizonki prześlizgnęła się myśl, czy przebywanie koło Malgrana nie było bezpieczniejsze. On przynajmniej tak ogłuszająco nie piszczał... Nie! On był zboczeńcem i żadne tłumaczenia tego nie zmienią! Skąd te głupie myśli! Kogita machnęła puchatym ogonem, jakby chciała wszelkie te idiotyczne pomysły zamieść pod dywan. Podeszła do okazałego łóżka Lory, lecz w tej chwili zarzuconego mniejszymi i większymi paletami różnych materiałów. Okiem fachowca oceniała odcienie, brała skrawki tkanin i sprawdzała, jakie są w dotyku, przy pomocy palca wskazującego i kciuka odmierzała orientacyjne długości. Na wzmiankę o trizońskiej projektantce lisica popatrzyła na Lorę zaskoczona. Do tej pory zakładała, że dziewczyna po prostu nigdy nie była w Trizon, ale nie sądziła, iż także niewiele o nim wie. Nagle zrobiło jej się żal Rudej, żal jej marzenia, które nie miało już szans się spełnić.* Falenya Gardo zamknęła swoją pracownię rok temu. Czy też powinnam powiedzieć, PRZEJĄŁ ją Ulberito Dace. *Zdecydowała się na białą tkaninę, najbardziej przypominającą wielbiony przez lisicę jedwab, oraz wiśniowy atłas - mało kto decydował się na ten trudny w obróbce materiał, ponieważ nie zapewniał odpowiedniej przewiewności tak pożądanej w obecne, niemal zabójcze temperatury. Do tego capnęła również roleczkę paskudnej, złotawej taśmy, którą prędzej obszyłoby się brzegi firan, niż dodało do kreacji, oraz, obowiązkowo, kawałeczek batystu. Rozłożyła wszystko na podłodze, po czym wydobyła białą kredkę z kuferka, szczerzącego rzędy igieł do każdego, kto go otworzy. Zaczęła kreślić kontury płatów, z których powstanie nowa kreacja. Uporała się z tym na tyle sprawnie, że trudno było nie podejrzewać jej po sporą dozę wprawy w krawiectwie. Chwyciwszy nożyce i rozpoczynając dalsze prace, opowiadała o konflikcie trizońskich projektantów...* Widzisz, Trizon to jeden wielki kalejdoskop. Jednego dnia modne są kolory pastelowe, drugiego ozdoby z rzecznych kamieni. Falenya Gardo dość długo, jak na nasze standardy, dzierżyła tytuł jednej z lepszych projektantek - bo u nas jedni projektują i podpisują się pod kreacją, ale szyje sztab osób trzecich, jeżeli jest się na tyle zdolnym, by dorobić się własnej pracowni... Na corocznym Festiwalu Sztuki, urządzanym przez Empressę, swoje dzieła prezentują jubilerzy, szewcy, garncarze, rzeźbiarze, malarze i szklarze. Wisienką na torcie są oczywiście pokazy mody. Zaprezentować może się każdy, kto uważa, że jest wystarczająco dobry i ma wystarczająco dużo tupetu, by konkurować ze starymi wyjadaczami. Pod koniec każdego Festiwalu Empressa wyłania najlepszą "pracę" w każdej kategorii. Nagrodą jest roczny kontrakt na wyłączność - oznacza to, że przez rok Empressa będzie zamawiać biżuterię, ozdoby czy ubrania tylko i wyłącznie u zwycięzcy w danej kategorii. Niby nic, zwykły papierek z podpisem i pieczęcią, ale pomyśl - przez rok byłabyś wyznacznikiem trendów, rozpierałaby Cię duma, że sama Empressa chodzi w Twoich dziełach, oraz zarobiłabyś krocie, bo Empressa sowicie płaci za spełnianie każdej swojej zachcianki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez dwa lata Gardo była nadworną projektantką, aż pewnego dnia, podczas spaceru po stolicy, Empressa zachwyciła się pewną suknią na wystawie w sklepie Ulberito Dace'a. "Ta frywolna ekstrawagancja!", "Powiew świeżości!", mawiała. Wbrew warunkom kontraktu, Empressa zakupiła suknię od Dace'a. To rozsierdziło Gardo. W całym Drezden było głośno o tym, jak projektant odważył się robić głowie państwa wyrzuty, oraz o wielkim konflikcie Falenyi z Ulberito, którego wyraźnie rozpierała duma, że to JEGO kreacja tak zachwyciła Empressę, iż ta odważyła się złamać warunki umowy wyłączności. W świecie mody nastąpił rozłam, jedni popierali ekscentryzm Dace'a, połączenie piór, kamieni lub metalu z materiałem. Inni elegancję Gardo, jej sławne falbany, koronki, wariacje kolorów i perły. Ostatecznie, biorąc na świadków cały dwór, projektanci założyli się, że w ciągu trzech miesięcy stworzą kreacje, które będą ich życiowymi dziełami i Empressa wybierze tę pod każdym względem naj. Zwycięzca nie tylko miał podpisać kontrakt na wyłączność, ale również całkowicie przejąć warsztat przegranego. Jak się domyślasz, wygrał Dace... Gotowe! Rizzoni to nie jest, ale chyba i tak nieźle wyszło. Gdzie mogę się przebrać? *Zapytała, ściskając w ręku niezbyt konkretnie wyglądający łaszek, jakby to był największy na świecie skarb. W sporadycznych podskokach pobiegła za wskazany parawan, zza którego zaczęło dochodzić rytmiczne dzwonienie maleńkich dzwoneczków, tak pracowicie doszywanych w ostatnim etapie tworzenia stroju. Nie upłynęło wiele czasu, nim zza zasłony wyszła zupełnie inna kobieta, uszyta przez Kogitę kreacja zmieniła zagubione dziewczę w kusicielkę rodem z najskrytszych żądz ludzkich. Głęboki dekolt obszyty złotą tasiemką uwydatniał i tak niczego sobie biust lisicy, zaś uwidaczniający wcięcie w talii obcisły, wiśniowy korpus delikatnym trójkątem również obszytym taśmą wgryzał się w coś na wzór białej spódniczki nie dłuższej niż do połowy uda. W pasie przewiązała się "jedwabnym" pasem, którego długie końce spływały gładko na boki, obciążone doszytymi, okrągłymi dzwoneczkami. Trzeci znajdował się przy piersiach Trizonki. Najdziwniejszą częścią stroju były rękawy - szerokie na końcach, ozdobione szpicami przy ramionach i trudno rzec czy jakkolwiek łączyły się z sukienką. Kogita obejrzała dół swego dzieła, jednocześnie otrzepując zgrabne, długie nogi z kilku kurzowych "kotów", które musiały osadzić się na niej, gdy wciągała na siebie sukienkę tworzoną nie na blacie stołu szwaczki, a na zakurzonej podłodze.* Wyszła troszkę krótsza niż myślałam, ale na te wasze upały będzie akurat... Jeden fatałaszek - dwa, licząc bieliznę - i kobieta od razu inaczej wygląda, nie? *Uśmiechnęła się do Lory z zadowoleniem lśniącym w modrym oczku. Postąpiła w stronę swej wybawicielki dwa kroki, trzeci zakończył się spektakularnym upadkiem okraszonym zdziwionym wrzaskiem. Lisica pozbierała się do klęczek i z cichutkim sykiem roztarła bolące czoło. Rzuciła gniewnym spojrzeniem za siebie, po czym z wylęknionym krzykiem odpełzła bliżej łóżka.* Co to jest?! *Pisnęła, drżącym palcem wskazując leżący na podłodze kościany ogon, o który się potknęła, oraz jego właściciela. Cahir siedział w kątku pokoju, oparty o zapomniany stoliczek z glinianym kubkiem na blacie. Oddychał powoli i głęboko. Spał jak zabity, prawdopodobnie po jednej z ziołowych herbatek Lory, bo tylko ona jedna wiedziała, jak wielkie kłopoty ze snem ma polimorf.*

      Usuń
  81. A pewnije, sze opronie! Pszed wrzystkym! *Zakrzyknęła wojowniczo i uniosła bojowo pięść, co nie skończyło się dobrze, bo smoczyca nagle straciła równowagę i ponownie zatoczyła się do tyłu, z czego tym razem wywaliła się o taborecik. Siedziała chwil parę z miną wybitnie idiotyczną. Tak się zamyśliła, próbowała dojść jakim cudem ten wypadek miał miejsce, że nawet nie zauważyła przybycia i wybycia chochlika. Trwała w stanie zawieszenia umysłowego dobrych parę minut z butelką w łapie i wyrwała się dopiero, gdy Lora wróciła do tematu bzykania.* To asz taak planujesz roszkochaćśś w szobie Cahira? Przeca smenczy szię chopak...Aaa! Więc to taaaak! Chczesz go smenczyć, żeby Czi nigdzije nie poszedł! *Zakrzyknęła nie do końca tak konspiracyjnym tonem, jakim zamierzała. Dość nieporadnie podniosła się z podłogi, w zasadzie to przypominało to pełzanie po ścianie. Popatrzyła na Lorę z ogromnym wyrzutem, kiedy ta wspomniała o jeździe na koniu. Nissare zmarszczyła idealnie wydepilowane brwi, po czym uderzyła się pięścią w pierś, która aż zafalowała bajecznie - przynajmniej dla faceta.* A na czo jakaś... HIP!... chabeta! Ja Czie zawiozem. Smokiem tam zajedziemy! *Pomijając kiepski dobór słów do wyrażenia swojej myśli to pomysł nie był znowu taki głupi. Na pewno do miasta dostaną się bez porównania szybciej, jeżeli polecą, w końcu smok nie potrzebuje dróg.* Zaszuwaj-aj-aj szie pszebraććć, a ja poszekam na podwyrku! *Zarządziła i wyszła z pokoju. A przynajmniej próbowała, bo pierwsza próba zakończyła się przywaleniem w ścianę. Potrząsnęła głową, zezowała chwilę, chcąc namierzyć właściwe drzwi i wylazła zwycięsko na korytarz. Spojrzała w ciemną dziurę, jaką były schody wiodące do jadalni. Stęknęła na myśl o przeprawie, jednak nie wahała się długo. W końcu powszechnie wiadomo, że alkohol dodaje odwagi. Pierwsze 6 stopni pokonała solidnie wspierając się o ścianę, po dalszych zjechała dupskiem.* Au-au-auuu! *Jęknęła rozcierając fronty. Otworzyła drzwi do sali biesiadnej i aż przełknęła ślinkę. Nie przypominała sobie, aby Santorin wstawiał TYLE stołów i krzeseł, które... pływały sobie na boki? A co tam! "W końcu jestem smokiem!", powiedziała sobie, zawzięła się i ruszyła do drzwi wyjściowych. Boże, ile przy tym hałasu narobiła! Pomyśleć by można, że ktoś usiłuje tawernę wyburzyć! Gdy szczęśliwie-nieszczęśliwie dotarła na zewnątrz, niemal od razu zmieniła postać na gadzią - a że zrobiła to ciut za wcześnie, ogon został w gospodzie i kiedy i on "wychodził" to rozwalił framugę. Nieco silniejszy powiew wiatru wydął wielkie skrzydła smoczycy, przez co zatoczyła się do tyłu. Niewiele brakowało by wybiła rogiem okno pokoju Santorina. Prychnęła parę razy. Wpadła na pomysł! Rozłożyła szeroko skrzydła, po czym rozpłaszczyła się na ziemi, chociaż kuprem śmiesznie celowała w niebo. Ale przynajmniej już jej nie zwieje, co za patent! Łypnęła na Lorę, kiedy nareszcie się wyszykowała.* Nie na pleczy! Za roghami siadaj i lecim! *Niby żadne wyzwanie, jednak tylko Malgran, bo jak na razie jedynie jego Nissare dopuściła "na siebie", wiedział o nader śliskiej skórze Drakonautki. I jak trudno się na niej utrzymać...*

    OdpowiedzUsuń
  82. *Wielkimi od strachu oczyma wpatrywała się w drzemiącego potwora. Ją nazywali dziwaczną, mieszańcem. W takim razie...jak plebs ochrzcił tę poczwarę? Skrzydło sterczało dumnie, niczym u upadłego anioła, zaś kościany ogon opatrzony trzema kolcami przywodził na myśl szatańskie powiązania. Lecz czemu miała równać się ognista graba? Była prawie, jak odnóże jednego z żywiołaków, którymi zwykła wysługiwać się w walce lisica. A te krwistoczerwone włosy? Nawet przy pomocy różnych farb i ekstraktów trudno byłoby uzyskać taki kolor! Kogita z wytrzeszczonymi, modrymi ślepkami patrzyła, jak Lora bez większych oporów podchodzi do mężczyzny i przygarnia go do piersi. Przerażenie Trizonki sięgnęło wszelkich limitów na widok kłów, bowiem usta stwora nieznacznie rozchyliły się, gdy całkowicie bezwładnym ruchem oparł głowę o ramię Lory... Później nagle lisica poderwała się z pokracznego siadu, nieco zbyt czujnie pochylona postąpiła kilka kroków do tyłu. W jej tonie próżno było szukać drżenia innego niż niedowierzanie. Nie mogła skłamać - naiwność tutejszych ludzi ją drażniła.* di Ardo? Trzymacie tutaj di Ardo?! Czy Ty w ogóle wiesz, co to za potwór?! Najlepiej poderżnąć mu gardło na śpiku, póki bronić się nie może! Wystarczy, że skinie tym swoim ognistym paluchem, a naszpikuje nas mieczami "Gniewu Bożego", poszatkuje na mielone albo i drobniej! Cała ta rodzinka to jakaś banda psycholi z kompleksem wyższości! *Syczała bardziej niż drażniona kijem żmija. Wystarczył głębszy oddech Cahira, by stuliła po sobie uszy, zamiotła podłogę gniewnym machnięciem ogona. Nie spuszczała błyszczącego od gniewu wzroku z dziwadła.* Wiesz z kim sypiasz? Z rasowym MORDERCĄ, który okrucieństwo wypił z mlekiem matki! Ci di Ardo... siedzą na tej swojej wyspie razem z sobie podobnymi zwyrodnialcami i jedyne, co im w głowie, to jakieś absurdalnie wielkie ambicje! Obsesje na punkcie władzy! Pod wszystko podszywają tabliczkę "Jesteśmy ofiarami ignorancji idiotów z kontynentu", ale o tym, że w imię chorej "sprawiedliwości za dawne krzywdy" utoczyli krwi więcej niż ma niejedno morze, to już nie wspomną. Raz kiedyś zjawiło się w Trizon, w Sekizo dokładniej, dwóch di Ardo. Jeden wlazł do siedziby Konsularium Magiczego i tam zabił ministra, ponieważ "mu bruździł" - jak mu zrobili sekcję, to minister Gioldorf był podobnież cały... ścięty... w środku, bo mu di Ardo krew doprowadził do wrzenia. Drugi został na zewnątrz. Jak z Konsularium zaczęły dobiegać wrzaski i ludzie uciekali, to na schodach zjawiło się pół garnizonu straży miejskiej. Bełty odbijały się od powietrza, niczym od szklanej ściany. Później di Ardo roześmiał się, że "Teraz jego kolej", użył "Gniewu Bożego" i posłał przyzwane dwieście mieczy w żołdaków. Najśmieszniejsze jest to, że przewodniczący Konsularium, Fioldrowick, zamiótł całą sprawę pod dywan, bo nie zamierzał skończyć, jak Gioldorf. Na dodatek wystosował oficjalne przeprosiny za "oszczerstwa" świętej pamięci ministra, mimo że tamten miał słuszność. Wszystko, byleby ugłaskać di Ardo... Więc Lora, nie ważne, jak bardzo Cię polubiłam, nawet nie próbuj mi mydlić oczu, że TEN di Ardo jest cacy. *Pomimo ognistych słów, w oczach lisicy błyszczało nic innego, niż obawa oraz nieufność względem śpiącego maga i nic nie zapowiadało, by cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić. Nie, kiedy za dowody miała historię. Po chwili ciężką ciszę, jaka zapadła po jej wypowiedzi, przerwało nieśmiałe pukanie do drzwi...*

    OdpowiedzUsuń
  83. Magii Ognia chcesz się uczyć? *Otworzył szeroko oczy, całkiem mile zaskoczony zaangażowaniem uczennicy. Przytknąwszy pięść do ust, zerknął kątem oka na swoje ogarnięte płomieniami ramię. Co kilka sekund ogniste jęzory wyciągały się w świat, jakby chciały pochwycić za gardło każdego, kto na nie spoglądał. Szkoła Zniszczenia to ciężki kawałek chleba. Najlepiej radzą sobie w niej osoby zapalczywe i z wyobraźnią, ponieważ Szkoła ta w sporej mierze opiera się na fantazji oraz finezji użytkownika. Jest najbardziej widowiskowa i niebezpieczna jednocześnie. Tworzą ją trzy fundamentalne typy magii - ognia, wody, powietrza. Podziału tego nie dokonano przypadkowo, gdyż łącząc odpowiednie zaklęcia typu wody i powietrza, mag uzyska lód bądź, mieszając wodę z ogniem, rzucający rozpęta deszcz ognia często nazywany przez osoby niewtajemniczone "Armagedonem" albo "końcem świata". Kluczem są proporcje. Zdarzają się jednak ryzykanci, którzy porywają się na mieszanie ze sobą wszystkich trzech typów, by stworzyć zaklęcie o charakterze burzowym, popularną błyskawicę. Niestety, raptem cztery na dziesięć prób kończy się powodzeniem, gdyż magia o tak niestabilnych, nieregularnych strukturach oraz gwałtowności działania nie jest łatwa w trzymaniu w ryzach. Współczynnik pomyślnego rzucenia czaru zależy również od charakteru energii magicznej użytkownika... Cahir rozmasował kark, jakby chciał uciąć filozoficzne rozważania na temat, czy Lorze uda się opanować najprostsze z możliwych zaklęć Szkoły Zniszczenia. Ehh, czemu akurat ta Szkoła? Przecież na terenie tawerny byli inni magowie, praktykanci pozostałych Szkół - Przywołania oraz Przywracania. Pozostało mu tylko mieć nadzieję, że Lora będzie miała dość animuszu.* No dobrze, słuchaj uważnie, bo tłumaczyć dwa razy nie mam ochoty... *Uniósł palec wskazujący lewej ręki. Na samym końcu opuszka w jednej chwili rozbłysł ciepłym blaskiem maleńki płomyczek nie większy niż te w kandelabrach. Chybotał się, niby to niepewnie, lecz nie gasł pomimo podmuchów wiatru.* Zasada ukształtowania jest mniej więcej taka sama, jak przy Świetliku. Również opiera się na uwalnianiu energii w odpowiedniej ilości, jednakże, aby wygląd czaru i właściwości zgadzały się z zamierzeniami, musisz w wyobraźni odtworzyć dokładną kopię oryginału - to znaczy, obraz oraz uczucie ciepła jakie wywoływał. Samo zaklęcie nazywa się średnio adekwatnie, bo "Kaganek". I tyle. *Jak się spodziewał, wiele prób przyzwania czaru w odpowiedniej formie spaliło na panewce. Raz jednak udało się niepokornej uczennicy zmaterializować coś, czemu mimo chęci bliżej było do Świetlika niż Kaganka. Zmęczenie, które ogarnęło Lorę było w pełni zrozumiałe i nie powinno dziwić nikogo, bo podczas nauki magii eksploatowane jest zarówno ciało jak i umysł. Efektem katorżniczego treningu jest zahartowany byt niczym nie ustępujący pola paladynom z przybocznej armi królewskiej. Poważny ton Lory zaintrygował go, ale nie dał tego po sobie poznać. Z kamienną miną siadł obok, ogon zwinął w zgrabne "C". Ze skrzydłem chwil parę się zmagał, ponieważ było zbyt duże, by mogło pozostać złożone na plecach. Ostatecznie ułożył je brzydko na piasku i oparł łokcie na kolanach. Po pierwszych słowach serce Cahirowi stanęło. Ona... wie? Skąd?! Pierdolony, killinthorski ostrouch się wygadał! Zacisnął pięści, z cicha zgrzytając zębami knuł, jak zwabić kurwanckiego, by wyrwać mu ten długi jęzor i wsadzić głęboko w dupę. Lecz druga część wypowiedzi kochanki sprawiła, że z polimorfa uszło powietrze. Czyli jednak nic nie wiedziała! Aby zamaskować westchnienie ulgi, odkaszlnął, bo to przecież zdarza się każdemu.* Do późna pracuję przy uzupełnianiu zapasów tawerny. Więc co? Mam nie wracać do domu w ogóle, bo nocą wyłażą jakieś pokraki głupsze niż Hefan? Jak Ty to sobie wyobrażasz? Gdzie mam mieszkać w takim razie?

    OdpowiedzUsuń
  84. *"Zawsze myślałam, że zaklęcia mają jakieś takie wzniosłe nazwy... W łacinie czy coś tam...". Lora miała więcej racji niż myślała. Każdy czar ma swój wydźwięk w Dawnej Mowie, w Tenno. Niewiele określeń w tym wymarłym języku uchowało się do dziś, a jeszcze mniej ksiąg przetrwało czasy, gdy magiczna łacina uważana była za herezję. W tamtym okresie żyło bardzo niewiele osób, które potrafił zapanować nad tajemniczym darem i ich brak umiejętności napiętnował całe społeczeństwo. Na potęgę zaczęło niszczyć wszystko, co miało coś wspólnego z magią. Skarby kulturowe takie, jak ruiny dawnych cywilizacji, ich dorobek naukowy, nawet idee były usuwane. Doszło do tego, iż osoby znające w Tenno choćby proste określenia zachowywały je w tajemnicy, niczym największe skarby. Szczególną skłonność do tego typu zachowań przejawiają magowie. Dzięki temu do dziś przetrwało kilka nazw zaklęć. Lecz nie są one stosowane. Proste "Ognik" czy "Kaganek" po przyzwaniu w Starej Mowie ulegają wypaczeniu, bowiem Tenno nie określa właściwości, a dosłowną naturę czaru i nad jako takim daleko trudniej zapanować nawet arcymagom. Mimo to mniej więcej każda magiczna rodzina znała jedno zaklęcie i straszą się nawzajem jego użyciem. W rodzie di Ardo również przechowywano takową broń. A imię jej brzmiało..*
    - Błagam, nie zabijaj mnie!
    *Cahir oderwał wzrok od maleńkiej, nieco wytartej kamei z wizerunkiem kobiety i popatrzył bez cienia emocji na mężczyznę, odpełzającego aż pod najbliższe drzewo. Nie był to szkolony wojownik, raczej mieszczanin, który kilkanaście lat temu był w wojsku, bo wymagał tego obowiązek i z tamtego okresu została mu dość zaniedbana kolczuga, część napierśnika, naramiennik i nakolanniki. Za broń posłużył mu buzdygan.*
    - Czego tu szukasz?
    - Błagam, mam żonę i trójkę dzieci!
    - Zapytałem: czego tu szukasz! *Warknął. Surowy chrupot zgniatanej w dłoni kamei wywołał na twarzy niedoszłego wojaka przypływ przerażenia. Jego zielonkawe oczy zrobiły się jeszcze większe, a usta rozdziawiły, ukazując garnitur żółtych zębów. Pisnął wysoko, gdy polimorf cisnął mu w twarz kamienny pył z kilkoma drobinami. Zaczął się otrzepywać, jakby to były larwy much, rozłażące się po nim na podobieństwo żerowania na truchle.*
    - Ja nic nie wiem! Powiedzieli mi, że zarobię tyle złota ile jeszcze na oczy nie widziałem jeśli tylko przyjadę do tego kraju!
    - Kto tak powiedział?
    - Fa-Fa-Fa...
    - "Fa-Fa"-kto? *Cahir wyciągnął rękę w bok. Rozległ się dziwny świst, powietrze w dłoni mężczyzny zdawało się gęstnieć, scalać i skawalać do konkretnego kształtu. Krystaliczny zgrzyt zakłócił ciszę, a wraz z nim błysła klinga pięknego miecza. W głowni skrzyła się czarna perła w metalicznej obejmie, jelec rozdzielał się na pazurowate odnogi, zaś zgrabne ostrze smuklejsze było przy rękojeści, odrobinę rozszerzało się aż do pokaźnego zadziora, następnie znowu zwężało do formy lekko zagiętego ku górze szpikulca. Zastraszony mężczyzna spróbował podkurczyć trzęsące się kolana i na jego kroczu wykwitła ciemna plama.*
    - Fathir!
    *Krzyk mieszczanina urwał się raptownie po wymienieniu ostatniej litery. Wytrzeszczonymi oczyma wgapiał się bezrozumnie w grzbiet ostrza sterczący z jego szyi, a później w osobę ściskającą drugi koniec broni. Charknął głośno, nieco krwi trysnęło z gładkiego rozcięcia i ochlapała rękę oprawcy. Polimorf zdawał się tego nie dostrzegać. Szarpnął ramieniem chcąc przekręcić miecz, lecz klinga z trzaskiem złamała się blisko jelca. Wyszczerzył zęby, gniewnie wpatrzony w bezużyteczną resztkę broni. Wiedział czemu to się stało, dlaczego miecz był nietrwały, dlaczego metal zbyt miękki. Z warkotem cisnął fragmentem w najbliższe krzaki i odszedł, wcale nie interesując się już ofiarą, ani też nie zamierzając z czystej przyzwoitości czy humanitaryzmu skrócić jej cierpienia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Cahir pukał w dość charakterystyczny sposób. Zazwyczaj można z nich wyczytać nieśmiałe zapytanie, o pozwolenie na wejście. Polimorf nie bawił się w takie niuanse, on wszem i wobec obwieszczał, że wejdzie, nie ważne, czy gospodarz sobie tego życzy czy też nie. Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi napadł go Murphy, z głośnym pomiaukiwaniem zeskakując z łóżka i drobiąc grubymi łapkami. Cahir ukląkł na jedno kolano i zaczął miętosić obiema dłońmi łeb kocura, aż nagle zwierze zamarło z otwartym pyszczkiem oraz wielkimi źrenicami. Mężczyzna nie bywał w tawernie, ponieważ miał większe problemy niż zaczepki klientów, którzy chcieli popisać się przed wszystkimi, jak wielkie mają jaja. Mimo to wiedział, co dzieje się w przybytku, a to dzięki Muphy'iemu. Kocur nie rzucał się w oczy i łaził tam, gdzie działo się coś ciekawego. Cahir wydobywał z futrzaka te wspomnienia, które go interesowały w sposób podobny do tego, gdy chciał przekazać własne odczucia komuś innemu. Dziś chciał dowiedzieć się czegoś o niejakiej Kogicie - Malgran wspomniał o nowej czarodziejce i polimorf był ciekaw, czego może się po niej spodziewać. Lecz zamiast szczątkowych obserwacji, od rudego spaślaka dowiedział się o sprzeczce Trizonki z Lorą. Puścił kota i wstał z klęczek, po czym usiadł na łóżku. Oparł łokcie na kolanach, jednocześnie wpatrując się w kochankę. Jego słowa były jak siarczysty policzek.* Kogita powiedziała Ci prawdę. Zrobiłem to. I nie dlatego, że mi kazano, a dlatego, że chciałem.

      Usuń
  85. "Dobry powód"? Dzieci zrobią wszystko, by ujrzeć w oczach rodziców chociaż cień aprobaty. Nawet potworne rzeczy, do których realizacji potrzebne są jeszcze potworniejsze narzędzia. *Rzekł ponuro, chociaż po słowach Lory, jakoby wiedziała kim jest i jakim człowiekiem jest, serce do gardła mu podeszło. Coraz większym wyzwaniem było znoszenie spojrzenia tych pięknych, szmaragdowych oczu, w których się zakochał. Odwrócił głowę, skupiając uwagę na portrecie Yvette i Lory. Użyte farby nieco straciły na mocy, a zdobiona misternie ramka posiwiała od kurzu. Wyciągnął rękę w stronę obrazka. Ten z początku drżał coraz mocniej i mocniej, aż z piskliwym świstem przeciął pokój i zakleszczyły się na nim pazury Cahira. Polimorf, oglądając portret, systematycznie wierzchem palca ścierał z niego warstwę szarawych kłaczków. Niespodziewanie podał pamiątkę Lorze.* Powinnaś do niej napisać. Mogę się jedynie domyślać, ale chyba ucieszyłaby się. *Na widok podejrzanego zachowania dziewczyny, przechylił nieznacznie głowę i zmarszczył brwi. Przypatrywał się pilnie, badawczo.* Chodź do mnie. *Położył dłoń na tali ukochanej i delikatnym, acz nieznoszącym sprzeciwu szarpnięciem zmusił ją, by siadła mu na kolanach. Objął ją w pasie.* Gdzie Cię boli? *Zapytał głucho. Po oczach poznał, że początkująca magini podejmie próbę wykręcenia się.* Lora... *Zaczął ostrzegawczym tonem, a na odzew nie musiał długo czekać. Przejechał palcem wskazującym i środkowym po wskazanym miejscu. Westchnął ciężko. Przecież mógł się domyślić, że osobie, która nie urodziła się z predyspozycjami magicznymi, nagle nabyty dar zacznie ciążyć. Fizjologia Lory po prostu nie była do tego przystosowana i prawdopodobnie dlatego odczuwała dyskomfort. Przywołał na twarz najmizerniejszą na świecie imitację uśmiechu, którego nawet trudno było się dopatrzeć niezależnie od wielkości chęci.* Wygląda na to, że nici z czułostek przez...pewien czas. *Jak zapowiedział, tak też niestety się stało. Nie chciał się kochać, żarliwe pocałunki stały się jedynie słodkim wspomnieniem, zastąpionym przez względnie troskliwy całus w głowę czy policzek i przytulenie. Dość mocno rzutowało to na związek, mimo że była to cena, jaką nieszczęśni kochankowie musieli zapłacić za lepsze samopoczucie Lory. Bo Cahir nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby z jego winy, przez to czym i kim jest, zdrowie jego ukochanej legło w gruzach... Może w pewien sposób niemożność okazania głębszych uczuć wymusiła na polimorfie szereg dziwnych zachowań. Jedno z nich doprowadziło nawet do kłótni, podczas której di Ardo wyszedł z tawerny i zniknął bez wieści...*

    [Podobnie, jak w przypadku Malgrana, porządziłem się w komentarzu, za co przepraszam. Zdaję sobie sprawę, że końcówka jest niejasna. Wspomniana kłótnia będzie rozpisana w poście. Tym samym ucinam wątki - jeżeli masz życzenie, możesz odpisać na te komentarze, może to dodać nawet nieco pikanterii i pomóc mi w oddaniu nastrojów poszczególnych bohaterów po "tajemniczym zniknięciu". Byłbym wdzięczny za nie pisanie do Cahira, jego oficjalnie nie ma. Do dyspozycji pozostaje Kogita. Jeszcze raz przepraszam za zwłokę.]

    OdpowiedzUsuń
  86. *Dzisiaj wszyscy dali do wiwatu i nawet Vegę dopadło zmęczenie. Normalnie zaraz po rozliczeniach na baby by poleciał, ale mu się nie chciało. Co to się dzieje?! Starzeje się!? Za barda w "Uśmiechu Fortuny" robił właśnie wampir, dzisiaj jednak napatoczyło się paru chłopa z objazdowej trupy i zaproponowali występ. Nie było żadnych konfliktów interesów etc, bo towarzystwo całkiem zgrabnie zgrywało się z repertuarem skrzypka. Grali tak żwawo, że Vega mógł sobie pozwolić na powrót za bar oraz drobne kradzieże "w drodze powrotnej". Dorobił się przy tym niezgorzej, bo klienteli było po uszy. Jakiś przypływ przez fazy księżyca? Fajki Lory schodziły równie szybko, co alkohol i żarcie. W godzinie szczytu na sali było tak nadymione, jakby wybuchła jakaś bomba dumna albo odbiło się Nissare. Do tej pory w powietrzu unosił się gryzący odór.. Santi przetarł zmęczone oczęta i przysunął sobie bliżej świeczkę, bo już mu cyferki latały na boki i mylił rubryczki, gdzie co wpisywać żeby Impek mordy nie pruł. Nie miałby problemu z księgowością w ciemnościach, ale jakoś tak... potrzebowało wampirzątko światełka, jedynego jakie jeszcze paliło się na tym piętrze, bo ogień w kominku już wygasł, a ze świeczek w żyrandolu pozostawały resztki knotów i parę woskowych glutów. Trzeba jeszcze będzie zmienić wkłady w lampach zewnętrznych oraz upewnić się czy okiennice są solidnie zamknięte. Śpiących pod krzesłami pijusów nie miał serca wywalać na dwór na pewną śmierć. Pierdolone ghule... Zatrzasnął skrzyneczkę, którą zawsze trzymał w szufladzie pod barem. Służyła za rodzaj kasetki w godzinach roboczych, zaś jej zawartość później trafiała do innego kuferka. Ten z kolei wędrował razem z szefem tawerny do pokoju rozliczeniowego, gdzie caluśki dorobek przechodził pod opiekę Hefana i bynajmniej były ciężkie boje, by spod tej protekcji wyrwać choć monetę na zakup towarów. Akurat wsunął kluczyk w solidną kłódkę, kiedy odezwała się Lora. Znowu przetarł oczy. Że też jej wcześniej nie zauważył!* Wódki chcesz? Oj, to gruba sprawa musi być. Tylko wtedy może Ci wybaczę, że zmuszasz mnie do poprawek w papierologii. *Uśmiechnął się marnie. Zmarszczył nieco brewki, widząc jak Ruda grzebie w poszukiwaniu mamony. Kasy nie pilnuje? Co za dziw! Przyjął jeszcze ciepłą monetę (takiej trzymanej w kształtnych cyckach by nie brał!?), zaksięgował datek i dopiero potem odwrócił się do ścianki z alkoholami. Wybrał tę z etykietką "Pieprzówka Vardzka". Postawił przed pracownicą butelkę i niewielką szklaneczkę. Sam nie był pewien czy jeszcze jeden kieliszek wódki by mu wszedł, dzisiaj chyba limit osiągnął. Generalnie jakiś taki nieswój był. Nalał kolejkę wyżerającego gardło alkoholu. Dopiero kiedy Lora pochyliła się nad zamówieniem, dostrzegł jej sińce, brak makijażu... Boże, co tu się dzieje dzisiaj?!* Nie, myszeczko, nie widziałem Cahira. Ostatnio rzadko tutaj do nas na sale wchodził, praktycznie w ogóle. Sama najlepiej wiesz jak on tłumów nie lubi, bo się na niego gapią. Ale myślałem, że jeżeli ktokolwiek ma pojęcie, gdzie się szlaja, to akurat Ty. Blisko jesteście przecież, gruchacie do siebie jak głupi... A to stało się coś, że mnie pytasz, gdzie naszego polimorfa wywiało? *Zatrzasnął skrzynkę z dorobkiem, skitrał klucz i oparł się o blat, próbując pocieszysz dziewczynę zaskakująco ciepłym jak na umarlaka uśmiechem.* Lora, może nie jesteśmy jakąś zajebiście szanowaną zgrają, ale my też nie świnie. My jak rodzina, tylko taka trochę ciekawsza biologicznie. Jak coś Cię trapi, nawet się nie zastanawiaj i wal jak w dym. Akurat z problemami potrafimy sobie radzić. *Puścił do niej oczko. Bo przecież nie raz nie dwa się razem w kłopoty wpakowali, ale na wspominki jeszcze przyjdzie czas...*

    OdpowiedzUsuń
  87. *Demony nie śpią tak jak ludzie. Te zajmujące wyższe pozycje w hierarchii ogólnej zapadają w katatonię na kilka dekad albo wieków, od wielkiego dzwona na milenium. "Śpiącego" nie da się wyzwać do walki o status, co działa na jego korzyść. Demon z definicji "pracujący" może pozwolić sobie co najwyżej na czuwanie podczas pilnowania interesu. Jedne lubią układać się na kanapach i symulować drzemkę, a drugie otwarcie manifestować swój stan zawieszenia. Atrox należał do drugiej grupy. Przyjmował wygodną dla siebie pozycję i oddawał się balansowi na granicy nieświadomości przy jednoczesnym zasłuchiwaniu się we wszystkie dochodzące go odgłosy. Żeby nie zatracić się w słuchowisku, podsumowywał dzień, planował następny i komentował ciekawsze wydarzenia sam dla siebie. Poszukiwał życiowej konkluzji. Nieświadomie przekrzywił głowę, kiedy wyłapał nowy dźwięk. Ktoś śpiewał. Nie, ktoś zdzierał gardło recytując słowa, które w ogóle nie kleiły się z przyjętą melodią. Zmarszczył brwi. Z żołnierskimi piosenkami był całkiem nieźle obeznany, ale i tak nie kojarzył, by jakakolwiek zawierała słowa "...Chwyciłem ja wielki młot, lecz zamiast we wroga, przywaliłem w płot...!". Pokręcił głową, dochodząc do wniosku, że to po prostu jakiś niepoprawny śpiewak, który przebudził się za potrzebą. Gromkie przekleństwa i trzask czegoś drewnianego pozbawiły go tych złudzeń. Podniósł się i wyjrzał przez okno. Przetarł bolące ślepia. Widok dziewki trzepoczącej się wśród zielsk był dość intrygujący. Atrox z ciekawością, której nie dało się poznać po oczach, śledził walkę kobiety z grawitacją, czepiającą się wszystkiego sukienką, butelką, resztkami płotu i roślinności. Finałem całego zajścia był płacz chyba nad stłuczoną flaszką. Później dopiero zaczęła wzywać albo wyzywać kogoś imieniem "Cahir". Oparł się łokciem o parapet próbując zrozumieć coś z potoku słów. Kiedy nareszcie zauważyła, że ma słuchacza, demon nie okazał jakiegoś większego współczucia czy potępienia.* To Ci trochę, dziewczyno, nie wyszło. *Stwierdził bez zaangażowania. Chwilę napawał się tym jak dziewka kaja się pod naciskiem jego wzroku, po czym wychylił się by złapać okiennice i zamknął je na tyle cicho na ile pozwalało ich skrzypienie. Obejrzał się na Lorettę. Z rozrzuconymi na boki rękami i kołdrą skopaną tak, że tkwiła w poprzek łóżka prezentowała się mało szlachetnie. Demon westchnął cicho. Nakrył młodą Fleront jak należy, na dodatek powciskał pościel pod jej boki i opuścił pokój. Od kiedy wynajął kwaterę dla podopiecznej klucz zawsze nosił przy sobie, po prostu zawiesił go na rzemyku i nosił jak brzydki wisiorek... Tawerna była dziwnym miejscem, kiedy nie było w niej ludzi. Trochę niczym grobowiec dla sztuki i radości ludzkiej. Atrox nauczył się, iż Santorin zamyka budynek na kłódkę. Dlatego musiał odnaleźć tylne wyjście, którym dostarczano towar, i zajęło mu to więcej niż chciałby przyznać... Zszedł po oszczędnie wykonanych schodkach i rozejrzał się za pijaną dziewczyną. Ku jego zręcznie skrywanej uldze nie ruszyła się ani o metr. Podszedł do niej i butem odgarnął na bok szkło z potłuczonej butelki.* Wstawaj, dziewczyno, bo to aż wstyd. *Chociaż z jej perspektywy musiał wyglądać jak okryta cieniem góra albo potwór z szafy, całkiem dobrodusznie pochylił się, rękę podał, a nawet złapał za bok i postawił do względnego pionu. Przytrzymując pijaną za ramiona, zaprowadził ją do stolika, przy którym niedawno grał w karty z elfem i smokiem. Usadził dziewczynę na pieńku i skrzyżował ramiona.* Co Ty wyprawiasz, dziewczyno? Jak można doprowadzić się do takiego stanu? Zaraz, zaraz... Ty tu pracujesz, prawda? Porządkujesz pokoje z tego co pamiętam... Szef zawsze pozwala Ci pić, aż zniżysz się do poziomu rynsztoka?

    OdpowiedzUsuń
  88. *Zrobił zmartwioną minę. Spuścił oczy i chwilę bawił się palcami. Nie żeby od razu nerwowo czy coś, ale i tak niepodobnie do siebie. Zakasłał paskudnie w pięść, czego nigdy wcześniej nie robił. Od jakiegoś czasu nie wyglądał wcale lepiej od Lory, bo łaził z dymnoszarymi cieniami wokół oczu jakby ktoś mu przywalił, pokasływał i zasypiał do pracy (wszak trzeba zauważyć, że Vega miał w zwyczaju pomykać po tawernie od 5 rano, a teraz miał problem, by zwlec się z wyra o 8). Czasem zapominał się uczesać i niemal straszył wszystkich obeznanych z modą jeżem na głowie a nie fryzurą, o związaniu czymś swojej cienkiej kitki nie wspominając. Raz czy dwa zdarzyło się, że pokazał się w pogniecionej trochę koszuli. Zakrył usta ręką, kiedy ziewając rozdziawił paszczękę aż za mocno jak na kogoś, kto podszywa się pod człowieka. Przez kilka sekund Lora miała wgląd w cały garnitur zębów wampira i nie trudno było odkryć, że kły zrobiły mu się nieco dłuższe niż zwykle. Otrząsnął się.* Nie jestem inżynierem, żeby oceniać ile zajmuje wymyślenie takiej maszyny. Sama wiesz, że prosty ze mnie chłop z prostymi pomysłami. Ale wiem, że jak Niss już się raz na coś uprze, to nie odpuści. Będzie dobrze, zobaczysz. *Uśmiechnął się, żeby podnieść Lorę nieco na duchu, wysyłając jej jasny przekaz "Nas nieuków jest wielu" i z cichym tąpnięciem zamknął księgę rachunkową. Kiedy Lily zaczęła go wypytywać, czy cokolwiek o Cahirze słyszał, zassał policzek i spróbował sobie przypomnieć.* Coś niecoś słyszałem, ale niebyt dokładnie. Raz jak rozmawiał z Malgranem koło Twojego ogródka, w cholerę zaniedbanego jak zauważyłem, to mówił coś o jakimś niesamowicie potężnym magu. Nazywał go... Cholera, jakoś tak od tytułu naukowego! Jeja jeja, jak to szło... A! Magister! Opowiadał o nim coś, ale nie usłyszałem co konkretnie. No a później zarzekał się, jak bardzo Cię kocha, że nie pozwoli Ci zrobić krzywdy. Że z Ciebie to takie jego "światełko w tunelu". Więcej nie usłyszałem, bo Hefan pruł mordę, że mam zostawić okno w spokoju i wrócić do polewania klientom. A poza tym tylko to, co gadają ludziska. Podobno wywiało go z okolicy, bo nikt nie wspomina o żadnym nowym trupie. *Wzruszył bezradnie ramionami. Naprawdę chciał pomóc dziewczynie i w dziwnie ludzki sposób bolało go, iż nie może tego zrobić.*

    OdpowiedzUsuń
  89. *Kiedy zaczęła przechylać się do tyłu, położył dłoń na plecach Lory i lekkim pchnięciem przywrócił ją do pionu. Chwilę stał za nią na wypadek, gdyby znów zaczęła lecieć w niewłaściwą stronę, lecz nic takiego na szczęście się nie wydarzyło. Przeszedł za stół i na knykciach oparł się o jego blat. Delikatnie przekrzywił na bok rogatą głowę. Uparcie milcząc, nie spuszczał z dziewki świecącego w ciemności wzroku o pełnym nagany wyrazie.* Czy Ty naprawdę sądzisz, że... *Nie dane było mu skończyć, bowiem mocno pijana rozmówczyni niemal rzuciła się na coś na ziemi. Westchnął z leciutkim warkotem w gardle i spuścił głowę. Czasami szczerze zapytywał sam siebie, po cóż się produkuje? Ludzie nie chcą i nie będą nigdy chcieli wysłuchiwać tego, co demon ma im do powiedzenia. Taka już kolej rzeczy. Nieznacznie uniósł głowę, spozierając na Lorę zza kurtyny włosów czarnych, niczym krucze pióra. Potępiającą miną niemo skomentował jej wypowiedź odnośnie aparycji - chociaż ktoś niegdyś już nazwał Atroxa "przystojniaczkiem" to nigdy nie uważał siebie za osobę jakkolwiek pasującą do ów przytyku. Skupił wzrok na swojej dłoni, począł owalnymi ruchami trzeć kciukiem o palec wskazujący i środkowy. Mocno zrogowaciała skóra wydawała z siebie charakterystyczny dźwięk, sugerujący jej szorstkość.* Zabójczynią chcesz być, czarować próbujesz, a nawet ognia nie potrafisz wykrzesać... *Pstryknął palcami przed twarzą rudowłosej dziewczyny. Kilka wznieconych, czerwonych iskierek poleciało we wszystkie strony. Wtem na środku dłoni Atroxa buchnęła kołatanina rubinowych oraz czarnych płomieni, zamiast ciepła wydzielająca lekko siarkowy zapach. Ogień ten, jak się okazało po zapalaniu od niego papierosa, nie nadawał się do tego typu czynności, bowiem całkowicie psuł smak tytoniu. I przyszło Lorze dowiedzieć się o tym w mało przyjemny sposób. Demon zacisnął pięść - płomień zgasł z przeciągłym sykiem, pozostawiając po sobie z każdą chwilą blednące smużki siwego dymu.* Naprawdę uważasz, że osobnik, którego tak wyczekujesz, pochwaliłby to co robisz? Upijasz się, wrzeszczysz po nocy, rzekomo śpiewając piosenki i niszczysz własny ogród? Gdyby pojawił się jutro i zobaczył Ciebie w takim stanie... Nie byłoby Ci wstyd?

    OdpowiedzUsuń
  90. Jak sobie życzysz... *Odrzekł, gdy niemal nawrzeszczała nań, by zostawił ją w spokoju. Widać trafił w czuły punkt wspominając o wybranku dziewczyny. Jej postępowanie wskazywało na szczere przywiązanie, nie przelotny romans. Lecz Balzigeer nie był znawcą ludzkich uczuć związanych z miłością, a ponieważ nie czuł się jakkolwiek związany z Lorą, bez sentymentów obrócił się na pięcie i ruszył do budynku. Z lekka machał ogonem w rytm pewnych siebie kroków.
    Czas w Uśmiechu Fortuny biegnie inaczej niż w innych miejscach Cheronu. Różnice między obyciem ludzi z północy i południa dawało się zawsze wyczuć, lecz to nie w tym tkwił sekret. Tutaj po prostu życie toczyło się innym rytmem - żwawiej, bo bardziej ekscytująco, ale pokrętnym sposobem bez ostrza terminów na gardle, kiedy to coś musi być wykonane teraz-zaraz, ponieważ ktoś wyżej ma takie widzimisię. Obowiązki należy wykonywać tak jest wszędzie, tutaj jednak wypełnia się je bez bolączki, bez gorączki. Co ciekawe, czasem sprawia to nawet radość. Atrox przekonał się o tym, gdy tylko dane mu było dołączyć do kadry Uśmiechu Fortuny. Pomysł poddał mu Malgran, uprzednio zapytawszy o dalsze plany po wypełnieniu kontraktu z rodziną Fleront. Demon wieczorami naprawiał zniszczone wyposażenie tawerny, a za dnia pilnował porządku wśród klientów, niekiedy umilając sobie wachtę krótką partyjką pokera. Grupka starych wyjadaczy zaprosiła go raczej pro forma, zapewne zakładając, iż ktoś tak skupiony na swych obowiązkach nie zna się na hazardzie. Atrox jednak okazał się pokerzystą niemal pokazowym, niejednokrotnie udowadniając, iż nie korzysta ze "szczęścia żółtodzioba". Często zgarniał pulę dla siebie, lecz później oddawał ją Szefuńciowy, Avenowi oraz reszcie, ponieważ na nic był mu stos bezużytecznych fantów. Bierne podejście pozwoliło mu zaskarbić sobie jako taką ufność ludzi i być może dlatego przymykali oni oko na jego drobniuteńkie dziwactwa.
    Nefilim dał się poznać jako ranny ptaszek, jeżeli można tak rzec o istocie, która nie sypia. Śniadania zwykł jadać bardzo wcześnie, bo tuż po wschodzie słońca, gdy powietrze jeszcze było chłodne, i jeżeli wierzyć "legendom" racje te były nader obfite. Lora mogła te plotki zdementować bądź potwierdzić, gdyż udało jej się zastać mężczyznę przy posiłku. Czy też przy jego końcu. Na blacie stołu wystawionego przed tawernę znajdowały się trzy talerze, pusty koszyczek na pieczywo, nieduży gliniany dzbanuszek z resztką ciepłej zawartości, pełny kubek i co najmniej pięć rulonów pożółkłego pergaminu, opatrzonego na końcach drewnianymi listewkami, by łatwiej było je rozwinąć. Atrox czytał jeden z nich, w międzyczasie odrywając kawałek chleba od części, która stanowiła chyba jedną trzecią całego bochenka, i wetknął ją do ust.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry. *Odezwał się na widok Lory, po czym wrócił do lektury. Przyzwalająco machnął ręką na znak, iż nie ma nic przeciwko obejrzeniu pozostałych pergaminów. Papier miał inną strukturę niż zwykle - był grubszy, lecz mniej szorstki. Drewniane listewki różniły się zdobieniami na końcach oraz kolorem, jakby rodzaj użytego drzewa miał jakieś specjalne znaczenie. Treść była dość dziwna, bowiem prócz przepięknego obramowania tekstu zawierała dwa zestawy danych osobowych - jeden w prawym górnym rogu, drugi z lewej strony nieco poniżej - oraz oszczędny opis sprawy. Większą część stanowiły złożone na dole podpisy osób postronnych, których godności nie dało się rozczytać. Zostawiono także miejsce na kolejną parafkę, najwyraźniej należącą do osoby podejmującej się rozwiązania danego problemu. Jednak Lorze nie dane było doczytanie o cóż chodzi w trzymanym przez nią zleceniu. Z jej nadgarstkiem zderzyło się coś dziwnego. Pokryta brunatnym puszkiem kulka nie większa od pomarańczy pacnęła na stół. Zaczęła pomrukiwać niby z boleścią, po czym otrzepała się i popatrzyła na Lorę z ciekawością. A miała czym patrzeć. Przyjemny w dotyku stworek okazał się niebieskim okiem wyposażonym w nieduże skrzydełka, różki i długi ogonek, który zaciskał na kolejnym pergaminie. Może to rodzaj demonicznej poczty? Diabełek zamruczał głośno i począł się wykręcać pokracznie, gdy Balzigeer podrapał go pazurem między rogami. Mężczyzna zajął się czytaniem najnowszego zlecenia, podczas gdy burasek rozdziawił pełną kiełków paszczę ukrytą pod dolną powieką i rzucił się na jedyne co zostało na talerzach - plasterek szynki. Próbował szarpać, lecz nie miał czym przytrzymać mięska.* Scarlett... Z Medary... Pracownica w burdelu niejakiej Yvette... Zaczyna się robić ciekawie. *Mruknął Atrox. Zauważwszy zmianę na twarzy Lory zdziwił się odrobinę.* Znasz tę dziewczynę? *Podsunął pergamin Rudej i oparł brodę na splecionych palcach. Czujnie ją obserwował, pragnąc dowiedzieć się jak najwięcej o zleceniodawcy, którego sprawa wydawała się nefilimowi najciekawszą pośród wszystkich przyniesionych przez diablika Pyrykstyxa. W tym czasie okryty wiśniową pelerynką ghul wysunął się spod nóg Atroxa i przysiadł przed stołem. Wygiął kręgosłup niemal pionowo, by oprzeć opatrzone niezwykle długimi pazurami dłonie na blacie. Ułożył między nimi niedużą, kanciastą główkę, a spod kaptura wystawił krótki pyszczek o szparkowych nozdrzach. Zaklekotał z cicha i zaczął wyciągać chudą "rękę", najwyraźniej chcąc dosięgnąć burego diablika. Bez rezultatu. Zachowywał się troszkę jak Murphy, gdy po ziemi lub innej powierzchni ciągnęła się nitka. Może dlatego było to do pewnego stopnia urocze.*

      Usuń
  91. Zasadniczo, prócz Ciebie i mnie, nie wstał jeszcze nikt. *Odrzekł i począł składać talerze, będące dowodem na całkiem spory demoni apetyt. Pyrykstyx złapał w ząbki kawałeczek szynki, który usilnie próbował porwać na mieszczące się do pyszczka porcje, i rozpoczął pokraczny mikropokaz skoków po blacie, by nie zostać uderzonym fragmentem zastawy. Zamruczał gniewnie i zamachał skrzydełkami, kiedy Atrox przypadkiem stuknął go dzbankiem w różek. Napuszywszy brunatne futerko, przycupnął spokojniej dopiero, gdy Lora przybiła go do stołu głaskaniem. Łypał na ghula niebieskim okiem, buczał cichutko w obronie swojego kawałka mięsa... Balzigeer przestał układać zwoje w zgrabną piramidkę, wystarczyło, by Lora nań naskoczyła. Popatrzył się na dziewczynę jednak bez większej dozy zdziwienia. Bo niby dlaczego by miał, skoro przyznała się do znajomości ze Scarlett. Oparł łokcie na blacie i dość wymownie wskazał dzierżony przez Lorę pergamin ze zleceniem.* To, czy burdel Yvette jest legalny czy nie, nie ma tu nic do rzeczy. Z kolei co, że jest to burdel, już tak. Widzisz, demony lgną do tego typu przybytków, gdyż są one głównym źródłem grzechu "nieczystości". Prostytuujesz się dla zysku bądź z dobroci serca, by, jak to ładnie określiłaś, ulżyć komuś w napięciu - to nie istotne. Grzech to grzech i koniec. Jednakże sutenerstwo nie leży w polu moich zainteresowań, to domena innego demona, dlatego ja wybieram się tam w interesach. Jak jest napisane w zleceniu, sprawa dotyczy Scarlett i pewnego jej notorycznego klienta. *Wyjął dokument z ręki Lory akurat w momencie, gdy okryty płaszczykiem potwór wskoczył na ławkę obok dziewczyny i podjął próbę jej powąchania. Atrox uniósł dłoń w stopującym geście.* Spokojnie, chce tylko zbadać Twój zapach. Poznaje "stado". *Szparkowe nozdrza stworzenia co chwila zaciskały się i rozszerzały. Oddychało chrapliwie, troszkę nawet upiornie. Kilka razy bardzo delikatnie uderzyło zimnym pyszczkiem w nadgarstek Lory, po czym gwałtownie cofało łebek, jakby było zaskoczone nagłym brakiem dystansu. Później powąchało jej ramię. Potworek zareagował raptownym machnięciem łapy uzbrojonej w sztyletowate pazury, gdy po ławce przesunął się pasek od szlafroka. Bez trudu odcięło kawałek materiału. Najpierw ostrożnie szturchnęło pluszowy strzępek, potem ugryzło szpilkowymi zębami. Wtem zagulgotało raczej radośnie, porwało zdobycz i uciekło na podwórze. Nie wiedzieć czemu Atrox uśmiechnął się nieznacznie na ten widok.* Onko to nie pies, lecz ghul. Czy też powinienem powiedzieć, ghulę. Te stworzenia nie mają podziału płci, więc jestem niemal pewien, że Onko był lub była kiedyś dzieckiem. W końcu jest nie większe od psa, a dorosły ghul alfa potrafi osiągnąć rozmiar bydła. *Mówił o siejących strach potworach, jakby była to pierwsza lepsza nowinka. Być może dlatego, iż sam za potwora uchodził... Jasnym było, iż Balzigeera od zamiaru podjęcia pracy dla Scarlett się nie odwiedzie. Wątpliwe, by komukolwiek się to udało, więc jedyne, co można było zrobić to zabrać się razem z nim. Tak na wszelki wypadek. Co zaskakujące, demon nawet nie opanował...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Wyprostowany niby struna, z rękami splecionymi za plecami i zapatrzony przed siebie wyglądał dokładnie tak samo, jak wysoki rangą rycerz, którego zadaniem było strzec głowę państwa i lustrować surowym spojrzeniem każdego robaka pchającego się przed oblicze majestatu. Miał w tym wprawę i czynił to mimowolnie. Może właśnie taki tryb życia niegdyś prowadził, a może była to część autoprezentacji wobec rozmówców...? Drgnął dopiero wtedy, gdy Lora wreszcie się wyszykowała i wyszła z tawerny. Nieznacznie pochylił głowę.* Obejmij mnie za szyję. *Nim się zorientowała, Atrox już trzymał ją na rękach. Bez grymasu na twarzy, bez sapnięcia przy podnoszeniu, jakby nic nie ważyła. Teraz mogła spojrzeć na świat z perspektywy Balzigeera, skoro był od Rudej znacznie wyższy, i była to perspektywa, przed którą nic by się nie ukryło.* Trzymaj się. Po wszystkim może Cię, dziewczyno, troszkę mdlić. *Dwukrotnie uderzył czubkiem buta w ziemię, a ta... nagle zniknęła! Zapadli się w nią!
      Przy akompaniamencie tępego huku oraz świdrującego pisku, postawny demon z dziewką na rękach dosłownie wyskoczył z bruku nieopodal targowiska w centrum Medary. Pentagram na ziemi wypalił się z sykiem, chociaż nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, bowiem pobliskich przechodniów bardziej absorbowała tudzież drażniła wrzeszcząca, ruda młódka.* Jesteśmy na miejscu. *Mruknął mrużąc oko w wyrazie cierpienia. Postawił Lorę na ziemi i począł rozcierać obolałe ucho. Podróż z "Uśmiechu Fortuny" do Medary zwykle zajmowała około półtorej godziny, a oni dostali się tu dosłownie w parę sekund. Ledwo Balzigeer odzyskał słuch, już ktoś ich zaczepił. I to wcale nie byle kto...*
      - Balzigeerciu, tygrysku, dawno Cię nie widziałam!
      *Tłum gapiów rozstępował się przed kobietą, za którą trudno było się nie obejrzeć. Była po prostu tak piękna. Krucze loki związała w schludny kok, chociaż dwa pasma puściła wolno po bokach twarzy, którą to z kolei zakrywał czarny welon. Mimo to dało się dostrzec roześmiane, niebieskie oczy oraz wściekle czerwone usta. Była blada, szczupła i wysoka, co podkreślała gustownie skrojoną suknią z połyskującego, szkarłatnego materiału i wykończoną czarnymi koronkami. Odkrywała sporo, nie po dziwkarsku, ale z klasą. Nawet obcasami uderzała jak dama.*
      - Madame Tatur, to zaszczyt.
      *Atrox ukłonił się dworsko, ucałował kobietę w urękawiczkowaną dłoń, zaś ona roześmiała się uwodzicielsko. Bez ogródek przytuliła policzek do policzka demona i cmoknęła cichutko, niby to go całując.*
      - Słoneczko, musisz przystopować z etykietą! Ileż to razy mówiłam Ci, byś mówił mi po prostu Carmilia! Jesteś tutaj, bo się za mną stęskniłeś, czy w interesach?
      - W interesach.
      - Jak zawsze, prawda? W pogoni za nie swoją chwałą... To ciekawy zbieg okoliczności, czyż nie? Ty, tutaj, w interesach. Ja również. Niestety, Yvette dalej nie chce ustąpić i sprzedać mi swojego bordello.

      Usuń
    2. *Carmilia Tatur była osobą o poglądach dość kontrowersyjnych i głównie to było powodem jej sławy. Prowadziła w Galateyi przybytek o wdzięcznej nazwie "Dom Przyjemności". Nie był to jednak burdel. Madam Tatur mówiła o nim "instytucja". Świadczono tam usługi zarówno "dla ciała" jak i "dla ducha", dla mężczyzn tak i dla kobiet. Dawano nie to "czego klient chciał" lecz to "czego potrzebował". Począwszy od czytania poezji, wykonywania kameralnych recitali, wszelkiej maści usług relaksujących, zaś te seksualne uchodziły raczej za rzadkość. Ale prawdziwym powodem zadziwiająco dobrej opinii "Domu Przyjemności" był fakt, iż pracownicy nie do końca byli ludźmi - elfy, różne mieszańce, sylfy, driada, inwentarz "stworzeń mroku", a podobno syrena grała na harfie dla klientów, którzy oczekiwali na swoją kolej. Podobno sama Madam Tatur zawiązała nie jeden pakt z diabłem. I własnie dlatego jakikolwiek układ między nią oraz Yvette, zatwardziałą konserwatystką gdy chodzi o rasizm, nie miał racji bytu. Kobieta zrobiła wyraźnie zbolałą minę na wieść, że Atrox również ma sprawę w burdelu Yvette.*
      - Ojej, gdybym wiedziała o tym, poszłabym do niej później, aby nie pozostawiać niesmaku.
      - Nie ma powodu do zmartwień, Pani Tatur. Praca to praca, wiesz, Pani, jak to działa. A teraz proszę o wybaczenie... Dziewczyno, najlepiej nie pokazuj się matce.
      *Demon ukłonił się po raz kolejny, ucałował dłoń Carmilii i odszedł. Właścicielka "Domu Przyjemności" popatrzyła ciekawie na Lorę, po czym, stwierdziwszy, iż nie ma sensu stać na ulicy, bez ogródek zaprosiła ją na "herbatkę różaną i ciasteczko". Zaprowadziła ją do jednej z tych luksusowych, jak na standardy Medary, kamienic. Na miejscu okazało się, iż Madam Tatur przybyła z dwójką pomocników: ludzko wyglądającą meduzą z wężami związanymi w kucyk oraz niebieskoskórym mężczyzną o karminowych włosach i czerwonych oczach. Bardzo szybko spełnili polecenia swojej pani, po czym zajęli się sobą - dżin szkicował strój wśród bel drogich materiałów, a meduza stawiała kabałę na dywanie. Początkowo sztywna atmosfera szybko została przełamana za pomocą ploteczek z życia szlachty, zabawnych anegdotek... a także dość szokującej wzmianki, jakoby Atrox miał żonę.
      Balzigeer omiótł wzrokiem burdel Yvette. Nie podziwiał architektury, raczej wypatrywał kogoś w oknie. Przysiadł na ławeczce dosłownie na przeciwko bramy i zastygł tam na dobrych kilka godzin. W międzyczasie ludzie mu się przypatrywali, jakaś sierota usiadła obok i zaplotła mu warkoczyka za uchem, inny niesforny szkrab wdrapał się na ławkę by dotknąć jego rogu. Demon dalej wpatrywał się niewzruszenie w burdel. Pracujące tam dziewczęta zrobiły się nerwowe z tego powodu. Dwóch wysłanych strażników podeszło do Atroxa i próbowało go przegonić, na co tamten stwierdził, że nic złego nie robi, bo ławka to własność publiczna, ponadto ma on interes do Scarlett, a nie wchodzi do budynku, gdyż mogłoby to nadszarpnąć wizerunek Yvette. Wojacy spojrzeli po sobie i wrócili do swej pani z formularzem zlecenia, w którym stało, iż Atrox nieodpłatnie podejmuje się rozwiązania sprawy klienta Scarlett, który "w ramach ostrej zabawy" okładał prostytutkę - niezbyt mocno, ale i tak widocznie. Lecz póki płacił sowicie i za zabawę i za anonimowość, sprawa była zamiatana pod dywan. Przynajmniej do teraz.*

      Usuń