WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozróba w dzień powszedni

- Już nie jesteś taki odważny, co? Pokrako? 
Wyszczerzył wilcze zębiska w kpiącym uśmieszku, podrzucając chochlika po raz dziesiąty, by zmienić uchwyt, bo się skurczybyk strasznie wiercił. Trzymał go już za ucho, za kinol, teraz zacisnął płonącą dłoń na jego skrzydełku. Ogon sobie darował ze względów wiadomych, szczególnie estetycznych. Ostentacyjnie wyprostował ramię, bo uparty karzełek mimo swojego położenia, wciąż rwał się do jego sakiewki z paroma groszami, miotając wulgaryzmami daleko bardziej, niż szewc. Cahir uniósł brew, nie bardzo wiedząc, jak tyle obelżywych komentarzy może mieścić się w tak mikrym ciałku. Przez pierwsze minuty był wściekły, kiedy próbowano go okraść, ale stworek skutecznie zbijał go z tropu swoim zachowaniem.
- Czy ty w ogóle, cholero, zdajesz sobie sprawę ze swojego położenia? 
Wyzwany od "kozich chędożerców" i "czarcich bobków", złapał chochlika za usta, po czym je ostentacyjnie zacisnął. Wiedział, że jeszcze jedno wyzwisko, a rozerwie go na strzępy albo, już demaskowanego, rzuci ograbionej gawiedzi na pożarcie. Oba pomysły były równie wspaniałe i pociągające...



(feimo.deviantart.com)

Imię: Cahir 
Nazwisko: di Ardo
Rasa: Człowiek, ale pospólstwo z reguły obwołuje go Zmiennokształtnym
Wiek: I tak jestem starszy niż ty, ale jeżeli już, kuźwa, musisz wiedzieć, to 92
Wygląd: Jaki chce, taki będzie miał. Przeważnie wygląda na młodzieńca o krwistoczerwonych włosach, chodzącego zawsze na boso i ubranego w, dosłownie, pół kurtki spiętej pasami. Każda zmiana wyglądu, oraz zachodzące wtedy procesy biologiczne, pozostawia po sobie ślad. Najbardziej widoczne jest pojedyncze i okazałe czarne skrzydło, otoczona płomieniami ręka oraz ciężki, kościany ogon z trzema wypustkami w kształcie żeber na ostatnich kręgach. 
Charakter: Bardzo wybuchowy. Nie potrzebuje wiele, by wszcząć bójkę. Jest szczególnie wyczulony na przytyki związane z jego wypaczonym wyglądem. Niczego nie znosi bardziej, niż ludzi. Sama ich obecność doprowadza go do pasji, bo w rażącej większości przypadków się na niego po prostu gapią. Do szczególnie życzliwych i dobrze wychowanych nie należy. Miewa też sadystyczne zapędy. Cahir ma brzydki zwyczaj zbywania wszystkiego co jest sprzeczne z jego "poglądami politycznymi" i zasypiania w środku rozmowy.
Umiejętności: Cierpi na polimorfię, "anomalię genetyczną występującą w co dziesiątym pokoleniu wśród rodzin o tradycjach magicznych, polegającą na odczytywaniu poprzez dotyk procesów biochemicznych danego organizmu" - jak tłumaczą to księgi medyczno-magiczne. Aby przybrać dopowiednią postać, Cahir musi dotknąć danej osoby bądź zwierzęcia. Z czasem nauczył się dokonywać zmiany czerpiąc z bardzo drobnych źródeł, takich jak włos czy przedmiot, z którym "obiekt" miał styczność. Jego organizm nauczył się zapamiętywać znaczniki biologiczne, co pozwala mu przybrać wybrany kształt bez potrzeby ponownego zetknięcia z przedmiotem. Bywa jednak, że owo zapamiętanie pozostawia na ciele trwałe ślady. Dodatkowo polimorfia znacznie zwiększa umiejętności magiczne - szkoda że kosztem zdrowia psychicznego.
Historia: di Ardo... Szanowane nazwisko szanowanej rodziny. Ojciec, matka, rodzeństwo, nawet dziadki i pradziadki, wszyscy są pieprzonymi magami. Jako tacy nie uznają czegoś, co nie jest idealne. Cahir nie był, ponieważ został dotknięty polimorfią. Finał całego przestawienia był taki sam, jak wielu innych. Tułał się ładnych dziesiąt lat po kraju, pomieszkując kątem u różnych rodzin do momentu, aż któryś z domowników nie nasyłał na niego całej wsi wyposażonej w widły i pochodnie. Teraz przyszła pora, by pomieszkać w tawernie "Uśmiech Fortuny".
Stanowisko: Myśliwy, Mag.

82 komentarze:

  1. MRMFHHH! *Chochlik próbował dalej dyskutować, ale mógł sobie co najwyżej poprykać zaciśniętymi przez napastnika wargami. Czarcie węgliki łypały na tego bezczelnego dziwaka mieszanką zaciętości, ale i też strachu, który nie pozwalał mu przestać się szarpać, zmuszał do rozpaczliwej walki o wyrwanie się z tego morderczego uścisku. W jednym zwinnym zrywie udało mu się majtnąć ogonem wystarczająco daleko, by jego lepka końcówka mogła przyczepić się do ognistego łapska i nie bez bólu szarpnąć. Przekoziołkował przez zastawiony stół, strącając po drodze parę talerzy i kielichów, po czym czmychnął z oszałamiającą prędkością, wrzeszcząc na cały regulator* SANTORIIIIN!!! Powierzchniacy, tfu! Żeby was wszystkich byk w ciasnej ulicy przechędożył... Najlepiej na wylot!

    OdpowiedzUsuń
  2. *W tawernie zawsze coś się działo, zawsze było głośno, a Hefan zawsze się pruł. Dlatego przez pierwsze pół godziny nie zwracał uwagi, tylko grzebał w beczkach z piwem na zapleczu.* Myślisz, że powinienem się zainteresować? *Zerknął na Gazrę, a właściwie jej wielki łeb wetknięty przez niewielkie okienko. Łypnęła na niego swoim małym oczkiem i, z należnym chochlikowi wsparciem, zaprzeczyła. Uważała, że Hefan sam w sobie jest zabawny, ale kiedy się wściekał, zabawny był znaacznie bardziej. Mruknęła na Santorina, żeby nie szedł na sale, skąd dobiegały wrzaski większe niż zwykle. Wampir wyjrzał zza futryny, nerwowo kręcąc kolczykiem w uchu. To, co zobaczył, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Hefan, bardziej podobny do piskorza, a nie pomarszczonego jak stara baba stworka, wisiał za usta w czyimś uścisku. Świeżo upieczony kierownik podszedł do baru, by lepiej wszystko widzieć, i ryknął śmiechem. Słaniał się po tej ladzie, nie zdolny do opanowania rozbawienia, podobnie jak cała reszta sali. Wytarł łzy wesołości, kiedy Hefan w histerii czmychnął na zaplecze. Odkaszlnął i dopiero teraz oceniał "rozmiary przeciwnika". Zmarszczył delikatnie brwi. Osobnik był doprawdy...oryginalny. Nic dziwnego że Hefan chciał go okraść. Ale też nie powinien być zaskoczony, że przybysz zdołał się obronić. Dopiero kiedy kościany ogon myknął Santorinowi w zasięgu wzroku, ten wytrzeszczył oczy. Długo żył, sporo widział, ale czegoś takiego jeszcze nigdy. Płynnym ruchem wysunął się zza blatu i nie bez obaw podszedł do nowego.* Wybacz zachowanie mojego wspólnika. Cierpi na kleptomanię. Nie umie się opanować. *Wziął się pod boki i przekrzywił podejrzliwie głowę.* A w ogóle to coś ty za jeden?

    OdpowiedzUsuń
  3. * Co do... Zmroziło mu i tak już lodowatą krew w żyłach, gdy ujrzał przez wąską szparkę - jedyne okno na świat spomiędzy worów ziemniaków - co się dzieje z tym cholernikiem. Żeby tak człowiek w gada, co za ohydztwo... Chociaż czort jeden wie, czy to człowiek, pokraka istna, jakiej nawet w podziemiach nie ujrzysz. Jednak nie miał zbyt wiele czasu na rozważania, bo cętkowany jaszczur już się do niego zbliżał; nie wiele myśląc, wystrzelił zza kartofli z powrotem na salę. Odwrócił się, mając nadzieję, że ta uparta menda da spokój - tak jak wszyscy poprzedni, w końcu Hefek to tylko mały szkodnik, nie należy go brać na poważnie... Płonne były to nadzieje...
    Po szeregu akrobacji, jakie wykonali, ku uciesze (bądź nie) gawiedzi, znów znalazł się w powietrzu, przytrzymywany za łapę jak jakiś niesforny dzieciak. Niebieska skóra chochlika zdawała się sinieć w oczach. I to chyba ze złości, sądząc po wyrazie jego twarzy, która wykorzystała wszystek swoich umiejętności mimicznych i wykrzywiła się tak, że nawet rysunki diabła mogłyby pozazdrościć takiej ekspresji.* Nie wolno używać magii pod dachem tawerny, kanalio! *Wycedził przez zęby stwór, machając przybyszowi brudnym paluchem przed nosem. Lecz cały zapas odwagi odpłynął gdzieś w nieznane, gdy ujrzał ogniową łapę, oczekującą zwrotu łupu. Złożył ręce i zaczął przebierać palcami, dodatkowo owijając sobie nadgarstki ogonkiem, chcąc wyglądając jak najniewinniej jak tylko można. O ile to było w ogóle możliwe. Z rozpaczliwym wołaniem o pomoc w czarnych, malutkich oczkach spojrzał na Santorina.*

    OdpowiedzUsuń
  4. *Obcesowe zachowanie przybysza trochę go uraziło, ale nie z takimi mendami miewał w życiu styczność. Odepchnięty na bok jak upierdliwa starucha na rynku, warknął trochę poważnie i trochę teatralnie. Cahir go zaskoczył, również szybkością z jaką ruszył w ślad za Hefanem. Ledwo zdążył mu wsadzić rękę do kieszeni...
    Przysiadł sobie wygodnie na blacie baru i założył nogę na nogę, machając sobie stopą w rytm nuconej piosenki. Przebiegał wzrokiem po kolejnych wersach dokumentu, który Cahir miał przy sobie, nic sobie nie robiąc z rozróby i zniszczeń, jakie tamten czyni, a także dzikich wrzasków wspólnika. Wampir mruknął ochoczo, wyławiając z lawiny słów to jedno jedyne - POLIMORFA - które przekonało go do zawarcia umowy z tym wyrzutkiem. Zmiennokształtny, w dodatku mag, mógł byś baaardzo użyteczny. W końcu kto inny mógłby się zmniejszyć aż tak, by rury przeczyszczać? Hefan był na to ciut za duży... W końcu oderwał się od świstka papieru i popatrzył na Cahira jak na kopiec złota.* Obawiam się, że nie ma pan prawa niczego żądać, panie di Ardo, bo nie ma tu wyższej pierdolencji, co by to sprawiedliwie zrobiła. *Oparł łokieć na kolanie i przez chwilę rozkoszował się wybuchami śmiechu klientów tawerny. Potem zaczął wskazywać łobuzów po kolei.* Hefan! Oddaj mu pieniądze. Cahir! Przyjmę cię do roboty. I puść w końcu chochlika! Żadnego magikowania w mojej gospodzie, jasne? *Wampir nagle uśmiechnął się jak każdy cwaniaczek, który nagle znalazł słaby punkt w negocjacjach ceny jabłka.* I mam coś, żeby załagodzić wasz konflikt. Bez obaw, sprawię, że się wręcz pokochacie, byle nie na widoku... Cahir, nauczysz Hefana latać, a nie tylko skrzypieć skrzydłami. Na nic nam tu "komornik" co uciec i zapalać świec w żyrandolach nie potrafi. Kara + szansa na podszlifowanie umiejętności = większy zysk, wilk syty i owca cała. Masz na to tydzień... I żebym nie musiał się powtarzać, że ma być spokój! Konflikty rozwiązywać poza tawerną, na podwórzu! *Dodał ostrzej na koniec i ruszył nalewać spragnionym gościom kolejnych porcji piwa.*

    OdpowiedzUsuń
  5. Żebyś się przypadkiem nie zdziwił, powierzchniaku... *Wycedził zgred, po czym splunął siarczyście na połamane krzesło, które, jak znając życie, będzie musiał później naprawić. Jeszcze trzeba będzie sprzątać po tym psie... Wyszczerzył się w doprawdy przeuroczym, wybrakowanym uśmiechu w reakcji na tekst Santorina. Złożył ramiona na chudziutkiej piersi, sięgnął ogonem ku zwojom szmaty opasającej pas i wyciągnął zeń mieszek z miedziakami. Cisnął nim w dziwaka; woreczek groteskowo przylepił się do właściciela, gdyż umazany był w dziwnej, lepkiej substancji wytwarzanej przez ogon Hefka.* Tyle zachodu o jakieś podłe grosze... ŻE CO?! *Chwilę temu można powiedzieć, że nawet żywił do wampira namiastkę sympatii. Teraz gotów go był rozszarpać, rozpłatać, a potem jego zezwłok opchnąć zainteresowanej klienteli.* Wszechstronny pracownik? TO ma nam się na coś przydać? Jak zmieni się w kubek albo podnóżek, to rozumiem, innej opcji nie widzę... Psia jego MAAAĆ!!! *Ryknął na całe gardło, że aż kurz sypnął ze strzechy, gdy jego nowy ulubieniec znów szarpnął go za fraki w intencji zabrania go nie wiadomo gdzie.*
    A jak ty znów mnie złapiesz bez mojej kurde mol wyraźnej zgody, przy pierwszej okazji wleję ci do piwa specyfik na sranie, a następnym razem na wieczne spoczywanie. Dotarło?! *Zatrząsł uszami, cały się wzdrygnął jak rozeźlona pszczoła i otrzepał ostentacyjnie. Jego uwagę przykuły ostatnie słowa morfa, co ewidentnie było widać po nadmiernym zmarszczeniu czoła.* To bez sensu. Nigdy mi nie było to potrzebne. Dlaczego miałoby mi to być potrzebne teraz? *Marudził pod nosem, jednocześnie rozgrzewając skrzydła, które strzelały raz po raz od długiego nieużytkowania.* Durni powierzchniacy. *Wzniósł się i pokracznymi zygzakami, tuż nad brukiem przeleciał parę stóp, lądując nie bardziej zgrabnie.* Zadowolony? Tfu!

    OdpowiedzUsuń
  6. *To sławne w całym Uśmiechu podejrzliwe spojrzenie małych paciorków Hefka spoczęło ponownie na magu. Widać było, że pod łysą kopułą aż się kurzy od złorzeczeń i planów, jakby tu najdotkliwiej dać się we znaki temu humanoidowi.* Mądruś z Ciebie. To nie uniwersytet, kozi bobku. *Mruknął i tak jak podejrzewał Cahir, wyłączył się, ignorując co tamten ma do powiedzenia. Pokazywał to ostentacyjnie, co i raz rozglądając się bądź ziewając, acz sytuacja drastycznie się zmieniła, gdy na planie pojawiła się... moneta. Błyskotek. Świecidełko. Chochlik potarł szponiaste łapska, a ogon majtnął za nim wręcz paląc się do roboty. Złoto świeciło pięknie w refleksach słońca, jakoby magiczne oko. Stworek przykucnął z zamiarem skoku na właściciela, zupełnie ignorując niedawne nieprzyjemne wydarzenia, jednak dziwak był szybszy, użył tych swoich kuglarskich sztuczek, by zawiesić monetę w powietrzu. Hefek machał ogonem jak zaintrygowany kot, a z wyszczerzonych zębów poczęła spływać mu ślina. Jak opętany urokiem, począł koślawo machać nietoperzymi skrzydłami, z rękami wyciągniętymi przed siebie. Nie zdejmował wzroku z monety, chociaż słońce raziło go strasznie. Nie wiedział, ile uleciał, po prostu trzepał tymi kikutami jak baba prześcieradłem, ulegając pokusie. Jednakże mimo największych starań, manewrująca w powietrzu moneta była nadal nieosiągalna. W końcu zgred uznał, że ta magiczna menda po prostu sobie robi z niego jaja, każąc mu ganiać za błyskotką jak pies za kijem. Zatoczył parę ciasnych kółek jak pijany bąk i spadł plackiem na bruk, o mało nie łamiąc sobie prostego jak gnat nochala.* Mam cię gdzieś oszuście!!! Bierzmy się do normalnej roboty! *Wrzasnął i zaczął maszerować w stronę drzwi od zaplecza.*

    OdpowiedzUsuń
  7. *Na biurko padała jedynie wąska smuga słońca. Blat zawalony był najróżniejszymi kosztownościami, od złota po szmaragdy i rubiny, a w jednym z niewielkich pierścionków zdawało się, że miga brylantowe oczko. Łupy, mimo, iż na wierzchu, znajdowały się w cieniu, by tylko jedna, jedyna para oczu mogła na nie spoglądać. Skarby doświadczały światła dziennego tylko w momencie ekspertyzy, szacowania ich wartości przez chciwego stwora.* Dziewięćdziesiąt osiem, dziewięćdziesiąt dziewięć... I sto! *Zgred zapiał z zadowolenia, gdy z namaszczeniem ułożył ostatnią z monet na szczycie wieżyczki. Na jego paskudnym pysku wymalowywały się emocje obecne tylko przy takich bądź podobnych czynnościach - zachwyt, uwielbienie i szczęście w czystej postaci. Lecz jakże ważki był to stan. W jednej chwili chochlik wychwycił ruch i trzasnął z całej siły w blat biurka. Karaluch zadrobił nóżkami niemrawo, lecz nie zdążył uciec, bo szponiaste paluchy już zakleszczyły się na jego pancerzu. Szczerbate uzębienie bez problemu poradziło sobie z twardą przekąską, makabryczne, głuche chrupanie wypełniło przestrzeń.
    Chwila nieuwagi wystarczyła; kamienne serducho podeszło zgredowi do gardła i ugrzęzło w nim twardo, żadne przekleństwo nie dało rady przemknąć się przez zaciśnięte usta. Cień ptaszyska zasłonił smugę światła, sroka złodziejka okradła jego, JEGO! O ironio! Z bitewnym wrzaskiem wystartował w kierunku zwierzęcia, by odzyskać pierścień, który właśnie miał być poddany szeregom zabiegów pielęgnacyjnych... Złapać ptaka faktycznie nie było łatwo, nawet, jeśli umiało się skakać po dachach jak kot. Ale przecież nawet przez chwilę nie pomyślał o lataniu. Przecież zawsze się bez tego obywał, zawsze dawał radę. Czemu miałby nie dać rady teraz?! Dodając sobie animuszu szeregiem wyzwisk pod adresem ptaszyny, nie poddawał się, dopóki nie przerwał mu ten zmiennokształtniak. Na wszystkich Strażników Podziemia, tylko nie on! Nie obdarzył go nawet powitalnym "wypchaj się", zmierzył go wrogim spojrzeniem i założył ręce na piersi, prężąc muskuły. Mimo, iż był mały, był kupą poplątanych mięśni, co wraz z koszmarnym usposobieniem dawało mieszankę wybuchową.* Też coś. Ktoś ostatnio pruł papę o mieszek miedziaków. Ja nie jestem taki jak Ty, powierzchniaku. Próba słaba, kamieni brak, jednym słowem kiepszczyzna. Zatrzymaj to sobie, może kupisz sobie nowe szmaty! *Prychnął, wskazując paluchem na wybrakowaną kurtkę. Grał dość dobrze, bo tak naprawdę w głębi chciwego stworka płonęła chęć posiadania wszystkich skarbów świata. Tych małych i dużych. Najmniejszych i największych... Musiał trochę pooszukiwać tego głupka, inaczej będzie go cały czas nabierał na tę samą sztuczkę.*

    [Nie ma sprawy, i tak jesteś błyskawica :D Mnie trochę nie będzie]

    OdpowiedzUsuń
  8. *Przemilczał uwagę przybysza, łypiąc nieufnie okiem na pierścień, który tak po prostu został mu zwrócony. Obejrzał go dokładnie, czy nie jest przypadkiem oblepiony czymś dziwnym... Wszystko było z nim w porządku, jedynie był nazbyt ciepły. Zamrugał powiekami, jakoby próbując ustalić, czy cała ta scena rozgrywa się we śnie, czy na jawie, po czym nałożył sygnet na chudy palec i zacisnął pięść, by świecidełko nie zsunęło się. Ewidentnie zadziwił się, bo przez te parę minut zdobył się na zamknięcie jadaczki. A to już COŚ znaczyło. Doprawdy dziwnie się czuł, zważywszy na fakt, że ktoś zapytał o jego skromniutką osobę.* Do wydobywania złota i diamentów zostałem przywołany. Jakbym ich nie miłował, to nikt by mnie nie zmusił do takiej harówy, jaką musiałem wykonywać w Podziemiu. Eh! Jak umiesz, odwołaj mnie z powrotem do nicości! *Sapnął ciężko, a w małych paciorkach zajaśniało o dziwo jakieś uczucie, czy emocja, trudno stwierdzić. Coś jak tęsknota? Jednak coś tkwiło w tym złośliwym i uciążliwym zgredzie. Stworek zasłonił sobie dłonią oczy, bo słońce kuło go niemiłosiernie i spojrzał na okazałe czarne skrzydła zmiennokształtnego. Z takimi żaglami to on sobie mógł wyrabiać w przestworzach co chciał. Nie to co z jego kikutami. Co za żałosny los spotyka chochliki na powierzchni!*

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie tak łatwo pozbyć się takich cudnych stworzonek jak ja na powierzchni, co? *Morda zgreda wykrzywiła się w zgorzkniałym uśmiechu, a zaraz potem z chudej piersi wyrwał się żabi rechot. Jednakże zaraz po tym chochlik przywdział swój naturalny, wiecznie niezadowolony, krzywy wyraz twarzy. Podniósł brew, widząc dziwną reakcję Cahira na własne głośne myśli. Charknął siarczyście i splunął poza granicę dachówki, wychyliwszy się, by popatrzeć, jak ślina spada na bruk. W sumie to nie rozumiał, dlaczego zmiennokształtniak w ogóle z nim rozmawia, zwłaszcza, że na pewno licho go obchodził jego los, zresztą z wzajemnością.* Nie wiem, co Ty tam gderasz. Magik ze mnie żaden, a czarnoksiężnicy z Podziemia, którzy posiedli umiejętność odwoływania demonów, już dawno gniją w ziemi. Tfu. *Burknął i bezwiednie podrapał się po wyrżniętym na czole piętnie, który odznaczał się bladym błękitem od skóry.* Już Ci mówiłem, zmiennokształtniaku! *Sapnął poirytowany i tupnął stopą o dach. Zakręcił się niebezpiecznie i zrobił tępą minę, bo jak się głębiej zastanowić, to... Nie przychodziły mu na język żadne sensowne odpowiedzi. Geniuszem to on nie był, a i nie zwykł się spowiadać obcym ze swoich... spaczeń.* A dlaczego Ty lubisz piwo? Bo jest dobre! Ja lubię złoto, bo się świeci!

    OdpowiedzUsuń
  10. Przestań do cholery!!! Już mam wystarczająco tutaj roboty, ty durniu! *Zapiszczał wysoko chochlik, łapiąc się za łysą łepetynę, kurcząc uszy w reakcji na dźwięki tłuczonych dachówek. Ogon latał za nim jak oszalały, omal nie fundując właścicielowi upadku spowodowanym utratą równowagi. Jak zwykle mag nic nie robił sobie z lamentów Hefana, wił się dalej, rżąc jak jeleń na rykowisku. Jedyne co pozostało stworkowi to gromić rozmówcę wzrokiem wybałuszonych ślepi. Jednakże kolejne słowa Cahira zdołały wprawić zgreda w totalne osłupienie.* "Alkoholu nie lubię"? Na wszelkie czorty! "Nieprzewidziane konsekwencje"? Nie-prze-wi-dziane? Toś taki poukładany? Powierzchniaku, przeto sam wyglądasz jak najbardziej nieprzewidziane wydarzenie w dziejach tego padołu! Jak mamusia zareagowała, jak pierwszy raz zmieniłeś się jej w kurczaka albo i inną pokrakę? Co, pięknisiu? *Parsknął, po czym wziął się pod boki, zabalansował na krawędzi dachu i zagdakał jak rasowa nioska. Tym razem on ryknął śmiechem na całe gardło, a widok był makabryczny, bo światła dziennego dojrzały wyszczerbione, żółte zębiska, zza których majtał rozdwojony język. Dobrze, że był dzień, bo jakby kto go dojrzał w takiej odsłonie o zmroku, żadna stopa już by nie przestąpiła progu tego przeklętego przybytku.* W Uśmiechu polubisz alkohol! Już ja się o to postaram! *Jakiś nieoznaczony bieg wydarzeń sprawił, że zmiennokształtniak zdołał rozweselić wiecznie nadętego zgreda, o którym powszechnie wiadomo, że nie ma za grosz poczucia humoru. Ale też wiadomo, że są takie dziwy w niebie i na ziemi, o których nie śniło się filozofom.*

    OdpowiedzUsuń
  11. *Zdawało się, że z każdym dalszym słowem Cahira gały chochlika coraz bardziej wychylały się zza oczodołów. Jednocześnie jego i tak już pomarszczone czoło poczęło fałdować się i naciskać na powieki - przez co wyglądał jeszcze brzydziej, niż zwykle. To był wyraźny znak, że pordzewiałe już trybiki w łysej pale nagle zaskoczyły i poczęły pracować, sypiąc iskrami. Wąski umysł nagle zaczęły zasypywać lawiny wniosków, ale i pytań.* Taak? *Mruknął podejrzliwie, mierząc Cahira od stóp do głów.* Jakoś nie chce mi się wierzyć. Skoro jesteś taki nieforemny "naprawdę", to czemuś się w przystojnego pazia nie zmienił, tylko w takie dziwadło, o? Byś się i ustawił, i motłoch by się na Ciebie nie gapił. No, pokaż się, jakie z Ciebie ziółko tak na serio! Sam mnie od brzydali wyzywasz, a się okaże, że jesteś jeszcze paskudniejszy! *Zatarł ręce jak rasowy rzezimieszek i usiadł na dachu. Z racji niewielkich rozmiarów nie musiał się długo mościć, by przybrać wygodną pozycję.* I tak już rozwaliłeś pół karczmy. Się naprawi. *Lepki ogon począł jakby żyć własnym życiem, bo podkradł się z prawej strony zgreda i zdjął z chudego palucha sygnet, o który niedawno był taki raban. Końcówka niczym rosiczka zaplotła swe skórne, obślizgłe fałdy wokół błyskotki, tak, by ów nie uwolniła się z morderczych objęć.* I dlaczego mnie to miałoby obchodzić, księciuniu, hę? To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że słuszne były moje próby oskubania Cię.

    OdpowiedzUsuń
  12. *Brał co chciał. Bo po to jest życie...nawet i nie-życie. Uśmiechał się przyjaźnie do każdego, komu usługiwał, kto go zagadnął i tych, co krzyknęli do niego po imieniu. Ponad połowa sali odwzajemniała ten szczękościsk, unosząc kufle i wrzeszcząc na całą gardziel "wypijem twoje zdrowie, jeśli dolejesz napitku!". Zdarzało się, że Santorin nawet brał udział w takim bądź podobnym toaście, "gościnnie" częstowany. Wszystko w imię powodzenia interesu, by zawsze się dobrze wiodło, za młodą parę lub szczęście czyjeś córki - którą czuł się w obowiązku odwiedzić pewnej nocki. Zdarzało się, że to Santorin zanucił początek jakieś piosenki, a reszta towarzystwa darła japy w ciągu dalszym. Uprzejmości ukrywały drobne występki, jakich wampir się dopuszczał; tu zanurkował dłonią w czyjąś kieszeń i mieszek, tam capnął parę groszy ze stołu pokerzystów, a jeszcze gdzieś indziej przygarnął ozdobną apaszkę, bransoletę albo pierścień... Przyniósł kilku mężczyznom 3 kufle piwa, pasztet z gęsi, pieczonego kurczaka z ziemniakami i słoik pikli, kiedy konspiracyjnie zagadnął go Cahir, wciśnięty w narożny stolik. Wampir wygiął usta w lisim uśmieszku, ciekaw czego nowy od niego chce, bo odkąd Santorin pogonił mu kota, że nie ma prawa tutaj niczego żądać, to ze sobą nie rozmawiali, bo brakowało okazji. On przebywał głównie na sali, a Cahir poza tawerną. Bez szczególnego pieprzenia kota za pomocą młotka podszedł do zmiennokształtnego, rozwalił się na krześle i władował nogę na stolik, uprzednio ciskając na niego poobijaną, żelazną tacę. Pozostając w tej swobodnej i...niecodziennej...pozie, splótł ramiona i wyszczerzył się do Cahira.* A wiesz? Ani trochę mi to nie przeszkadza. Z resztą popatrz na ten motłoch... *Dla przykładu, sam też popatrzył.* ...bawią się tak dobrze, że nawet nie wiedzą, że coś im ginie. Nie zabieram im dużo przecież. Pomyśl: jeżeli oskubałbym ich całkiem, nie wróciliby następnego dnia i zyskałbym dość niewiele jak na tutejsze możliwości. Ale gdybym zabrał od 100 klientów, bo tylu się mniej więcej tutaj przewija w ciągu 2 dni, tylko 1 złocisza, to mam 100 sztuk złota na czysto, a oni nawet nie zwrócą na to uwagi. I wrócą. Czyli 200 złociszy w 4 dni. Wynik nie najgorszy. *Ni z tego ni w owego spoważniał.* Gdyby oni wiedzieli kim, a raczej czym, jesteśmy to 8 na 10 klientów by nas ukamienowało a pozostałych 2 pobiegło do miasta po zbrojnych. I po wszystkim ograbili pewno z ostatnich gaci. Więc chyba nie ma sensu być takim humanitarnym, co, Cahir?

    OdpowiedzUsuń
  13. *Chochlik kiwnął łbem i machnął niedbale ręką, dając wyraźny znak, że rozumie i nie trzeba mu więcej tłumaczyć. Zniecierpliwiony czekał na przedstawienie, jakie miało się zaraz rozegrać. Szkoda, że nie wyłapał więcej karaluszków, miałby chociaż co teraz przekąsić... O ile na początku gały świeciły mu się jak perły na dnie czystego jeziora, to mętniały z każdą chwilą trwania metamorfozy Cahira. Od razu pożałował, czego sobie zażyczył... Zgred złapał się kurczowo za ogon, począł odpychać się od dachówek, chcąc choć trochę odsunąć się od zjawiska, bo sam strach ugryzł go w tyłek. Oparł się o ścianę, do której w końcu podpełzł i zakrył oczy łapami. Zupełnie wbrew sobie łypał co chwilę spod rozsuniętych paluchów, charcząc głucho. Co za paskudne doświadczenie! I cóż się było dziwić szanownej matuli zmiennokształtniaka? Urodziła rybo-jaszczuro-ptako-ludzia! Nawet w podziemiu czegoś takiego nie widział! To coś wyglądało, jakby go skrzyżowali z każdym żyjącym gatunkiem! W jednej chwili stworek poczuł się taki malutki i bezbronny... Ale i też... Normalny? Ładny wręcz! Spojrzał na Cahira słabym wzrokiem i mruknął zachrypnięty.* O panie. Z taką sztuczką zainkasowałbyś fortunę w cyrku... Złaź, bo wystraszysz klientów... *Przytknął wierzch dłoni do czoła w teatralnym geście. Podpatrzył, że tak robią damy dworu, gdy im słabo.*

    OdpowiedzUsuń
  14. *Z iście mysim piskiem na ustach zakrył się skrzydłami jak parasolką, tylko, że o wiele szczelniej. Ani drgnął, jak robal udający martwego, byleby dano mu spokój. Siedział tak jakiś czas, dla pewności jeszcze chwilę po słowach Cahira, po czym wreszcie uchylił rąbka bordowej zasłony, łypnął nieufnie na już "normalnego" zmiennokształtniaka, po czym powoli się odsłonił. Gapił się z przekrzywioną głową, wyraźnie nad czymś kontemplując. Malutki umysł chochlika ostatnio nurtowały obawy, że mogą zostać zdemaskowani i czar pryśnie, będzie trzeba uciekać gdzie pieprz rośnie. W Santorinie nie pokładał zbyt dużych nadziei, ten to tylko obrabiał damulki i pewno w jednej z nich zdechnie dźgnięty kołkiem, to już Gazra, jego jaszczurzyca była przydatniejsza. Za to ów pokaz powierzchniaka był trochę jak światełko w tunelu, w razie co iluzjonista może i samą gębą odstraszy napastników.* Nie rób. Tego. Więcej. Przy mnie. Bez potrzeby. *Mruknął, drapiąc się po ramieniu, jakby jeszcze męczyły go dreszcze strachu. Trzepnął uchem na pytanie Cahira.* Czemu pytasz? Jeszcze się nie przekonałeś na własnej skórze? *Zaśmiał się charcząco jak świniak.* Santorin, choć nie wygląda, jeszcze nie raz Cię zaskoczy. *Mruknął mało konkretnie, ale za to bez cienia ironii czy kpiny. Bądź co bądź, był jego wspólnikiem, a dziwne poczucie wartości Nochala stawiało rasę wampira na dość wysokiej półce, bo w podziemiu ów byli poważani. I bardzo przydatni.*

    OdpowiedzUsuń
  15. *Zaprotestowała przeciągłym "eeeej, uważaj sobie!" na pacnięcie skrzydłem, po czym wykonała parę podskoków tyłkiem na krzesełku, by ów się przesunęło na bezpieczną odległość od tego czegoś. Po chwili, dyskretnym ruchem zakryła kusząco odsłonięte wcześniej kolano i połowę uda, by przypadkiem ta hybryda nie zechciała być jej kolejnym klientem...* Hej, hej! Czy od tej ręki eee... Szanownego pana... Da się odpalać fajki?! *Krzyknęła, jakby uderzona genialnością własnego pomysłu, po czym nerwowo wyszperała z torebki papierośnicę, otworzyła ją i wyciągnęła w kierunku Cahira, by ten pokazał jakąś fajną sztuczkę. Kobiety lubią dobrą zabawę, a dziwki jeszcze bardziej. Cóż za miła odmiana! A jeszcze przed chwilą nudziła się słuchając paplania szlachcica! Mina jej zrzedła, gdy zobaczyła spitego Karola, który jakimś cudem zdołał odessać się od Scarlett i przywlec swoje zwłoki do baru. Przywołała wilka z lasu! No ale co za dureń szuka zwady po takim ognistym - dosłownie i w przenośni - pokazie? Nawet po pijaku? Westchnęła. No tak, ego to ten typek miał okazalsze niż własne zakola. Tylko, że prawda jest inna i zapewne bardzo boleśnie dziś ją odczuje. Zamarła w napięciu, zupełnie tak, jakby chciała, żeby przypadkiem szlachcic jej nie zauważył. Towarzystwo Santorina i nawet tego dziwaka o wiele lepiej rokowało. Już miała zapłacone, transportu tej nocy do domu też już raczej nie będzie... A część straży przed domem była dla niej, przysłana przez matkę. Mogła tu zanocować i skombinować transport następnego dnia, czy coś. Dałoby radę... Po tej krótkiej analizie uznała, że w sumie to wszyscy tu obecni mogli sobie robić z tym błaznem co tylko zechcą.*

    [początek u Santorina]

    OdpowiedzUsuń
  16. *Gdy z gardzieli zmiennokształtnego wyrwał się dziki koci zew, Lora zdezorientowana spojrzała na Murphy'ego. Nie, to nie on... Bez zrozumienia patrzyła chwilę na Cahira, a gdy ten poderwał się, by spuścić manto Karolowi, rzuciła papierośnicę na ladę i szybkim ruchem podwinęła suknię. W świetle świec błysnęła rubinowa łezka zatopiona w rękojeści sztyletu, który spoczywał w zręcznie uplecionym przy podwiązce ochraniaczu. Kot, zaciekawiony nowym zapachem, pacnął łapą w jeden z papierosów, które wypadły z pudełeczka i zabrał się za jego podgryzanie. Lily oparła dłoń na sztylecie, gotowa się bronić w razie potrzeby.
    Odwróciła się nieco, by móc przyglądać się walce. Chociaż nie mogła być świadoma tego, co działo się w umyśle Cahira, widziała, co grzmiało w jego dziwnych oczach. Gniew i ból napędzał go jak chrust ognisko, przepełniał go siłą zdolną wylać się poza jakiekolwiek granice. Była to niesamowita demonstracja... Zastanawiała się, co aż tak rozzłościło krwistowłosego. Poprzedni wieśniak też go przezywał i gapił się na niego, a nie oberwał tak mocno, zdaje się... Wstrzymała oddech, gdy ognista dłoń zawisła w powietrzu, przygotowując się do odebrania życia. Lepiej niech tego nie robi, inaczej Uśmiech będzie miał od samego rana zbrojnych u drzwi, a matka przesłuchania na głowie... Zupełnie jakby ją usłyszał, Cahir zrezygnował.*
    *Wściekle zielony wzrok Lily począł przeczesywać już dość ubogie grono klientów tawerny w poszukiwaniu Scarlett. Na szczęście blondyna drzemała sobie w najlepsze, oparłszy się na blacie stołu, cała i zdrowa. Następnie spojrzała na szlachcica Karola, stękającego i ociekającego krwią, która leciała mu ciurkiem z nosa.* Uważajcie, bo ten nadęty bufon ma przed tawerną oddział straży. Tylko nie tykajcie moich, mają wymalowane bażancie piórko na tarczach. *Mruknęła do Santorina. Nie była pewna, czy usłyszał ją Cahir, który zerkał w jej stronę. Uśmiechnęła się zadziornie, dając znak, że w razie czego, ona też się może na coś przydać...*

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie o tym mówię, panie mądry. Ale i nie mam zamiaru ciebie uświadamiać. Pewno się jeszcze zdążysz naoglądać. *Wzruszył ramionami, teraz studiując twardy jak u słonia spód swojej prawej stopy, nie będąc pewny, czy przypadkiem nie wlazła mu jakaś drzazga. Wyginał kończynę pod różnymi, nienaturalnie szerokimi kątami, kując się tu i ówdzie szpiczastym szponem. Jednocześnie kontemplował po cichu, co ten zmiennokształtniak się zrobił nagle taki ciekawski.* Co ty, na wsi chciałbyś więcej magiczniaków? Idź w miasto, będziesz miał większe szanse. I tak, jak na tę pospolitą, zabitą dechami dziurę jest tu wiele osobliwości. *Burknął i huknął triumfalnym śmiechem, gdy wreszcie wydłubał dość sporą zadrę ze skóry. Na naciski Cahira zareagował mroźnym spojrzeniem spode łba i uniesieniem brwi.* Na mnie nie patrz! Ja z reguły idę na ilość, nie na jakość, książąt nie muszę okradać, bo mają straży dużo. A takich jak ty to w ogóle z daleka omijam. No, chyba, że już nie dam rady się powstrzymać, he he. *Wyszczerzył się paskudnie, przypominając sobie dzień, w którym zmiennokształtniak przybył do tawerny.* A takiś ciekawy Santorina, to jego pytaj! Krwiak przegadałby i papugę, na pewno i dla ciebie się trochę poprzechwala. *Pokręcił głową ze sporą dozą niedowierzania, biorąc się pod boki. Przesłuchanie robi, cwaniak! No naprawdę!* A dlaczego ty mnie tak wypytujesz, co?

    OdpowiedzUsuń
  18. *Niby to bezwiednie głaszcząc kota, zmarszczyła brwi, ukradkiem spoglądając na Cahira, próbując stosować się do rady Santorina. Nie chciała ponownie go rozsierdzić poprzez zbyt nachalne gapienie się. Wówczas wizyta w tym ciekawym miejscu rychło dobiegłaby końca... Typ był dziwny, już nawet pomijając jego wygląd. Człowiek szybko się przyzwyczajał, zwłaszcza, że parę kroków dalej grasował niebieski chochlik i jaszczurzyca, a i kelner do szarzaków się nie zaliczał. Tak samo, jak Cahir nie zwracał uwagi na jej wdzięki - co było widać (kuźwa, to w ogóle jest samiec?!) - tak i ona nie odnosiła się do niego jak do mężczyzny, bardziej jak do wytworu magicznego. To była taka bardziej agresywna wersja dziadka w spiczastej czapce z kosturem u boku. Wzruszyła ramionami. Walka, jak się coś więcej umiało, faktycznie mogła sprawiać przyjemność, więc nawet powstrzymała się od kąśliwego komentarza, który błądził jej po ustach.* Cóż, pewnie i tak nikt z tutaj obecnych nie da rady pana powstrzymać, panie Cahir. Tylko niech pan zostawi bażancie piórka w spokoju, z łaski swojej. *Odwróciła wzrok od tego uśmiechu rodem z książkowych ilustracji diabła, a kaskady jej krwistych włosów, nawet podobnych barwą do tych Cahirowych, spłynęły jej powoli po ramionach.*

    OdpowiedzUsuń
  19. *Nucąc sobie jedną z tych przepięknych melodii wygrywanych na skrzypcach przez Santorina, poddawała się urokowi przyziemnej pracy, jaką było pranie. Miała na sobie zwiewną, śnieżnobiałą kieckę, która furkotała na skrzydłach sporadycznych powiewów wiatru, wpadających przez okno. Lubiła prace domowe, chociaż u matki nie musiała ich zbyt często wykonywać. Kołysała biodrami w takt motywu, zręcznie radząc sobie zarówno z bardzo skąpą bielizną, jak i ciężkimi materiałami wielobarwnych sukni. Gdy zawiesiła tę czerwoną, w której przybyła do tawerny, zamyśliła się na chwilę. Do rzeczywistości przywołało ją oskarżycielskie miauknięcie kota Murphy'ego, na którego skapnęła kropla wody z prania.* Z cukru nie jesteś, Murphy. *Zachichotała wesoło, pogłaskała zwierzaka po głowie, po czym złapała miskę pełną kolorowej, mydlanej wody i nawet nie spojrzawszy, czy ktoś jest na zewnątrz, wylała ją przez okno. Na potępieńczy wrzask nie zwróciła najmniejszej uwagi, w karczmie ktoś się darł na okrągło...*
    *Podskoczyła w przestrachu, po czym zamarła z mokrą suknią w rękach, w kolorze tygrysiej lilii. Cahir wparował do jej pokoju z hukiem godnym oddziału wojska... Niewychowany! Otworzyła usta, bo chciała coś powiedzieć, ale furiat ją ubiegł. Wydarł się na nią jak na nieposłuszną żonę. Chciała mu odfuknąć, ignorując samozachowawcze myśli, by może jednak pozostać potulną - gdy mężczyzna rozebrał się ze swojej wybrakowanej górnej garderoby i cisnął ją na stół. Lora podniosła brwi, nie kryjąc przejmującego zdziwienia, w reakcji zarówno na jego zachowanie, jak i widok, jaki przed nią wykwitł. Co za klata! Niejeden boski posąg mógłby mu jej pozazdrościć. Jej podejście diametralnie się zmieniło, a irytację brakiem manier zmiennokształtnego schowała gdzieś wgłąb siebie. Chwilę milczała, ogarniała go szmaragdowym wzrokiem w towarzystwie zalotnego półuśmiechu. Odchrząknęła, powiesiła mokrą suknię na sznurku i bez strachu stanęła na przeciwko niespodziewanego gościa.* Panie Cahir, raczy mi pan wybaczyć, nie widziałam pana. *Rzekła przymilnym tonem, nie spuszczając zeń swojego nachalnego wręcz wzroku i dygnęła przed nim. Sięgnęła po kurtkę, rozłożyła ją i obejrzała fachowo. W tym czasie, kocur Murphy, totalnie ignorując nie za dobry humor mężczyzny, wpierw otarł się o jego nogi, po czym bezceremonialnie wtrynił się na kolana.* Dla mnie to żaden problem. *Powiedziała wesoło. Zaraz, jak tylko uporała się z zaczętą już partią prania (gdzie również znalazła się jej bielizna - nie rozumiała dziwnych spojrzeń, jakie posyłał Cahir), nalała świeżej wody, dodała mydła i parę listków ziół z torby leżącej na stoliku. Jej pokój wyglądał jak garderoba dla tancerek, no i obecnie jak suszarnia. Tu i ówdzie leżała biżuteria i jej osobiste rzeczy. Jeszcze panował tu chaos, Lily nie zdążyła wszystkiego zaaranżować tak, jakby sobie tego życzyła. Dziewczyna wręcz pieszczotliwie obchodziła się z kurtą, co i rusz mieszała ręką wodę, by zielne ekstrakty równomiernie wsiąknęły w materiał. W pewnym momencie kiwnęła głową i wytarła ręce w szmatkę.* Teraz musi się trochę namoczyć. *Mruknęła, po czym przysunęła sobie krzesło obok płomiennowłosego i klapnęła sobie. Dopiero teraz dojrzała sieć blizn przecinającą plecy Cahira. Jednocześnie jej uwadze nie umknęło miejsce na łopatce, z którego wychodziło czarne skrzydło. Szybko otrząsnęła się, przypominając sobie radę Santorina, by zbytnio się nie gapić... Uśmiechnęła się nerwowo, zastanawiając się, czemu tak nagle opadł mu animusz.* No jasne, to Yvette, moja matka. *Mruknęła, marszcząc brwi. Opadła z wydechem na oparcie krzesła.* Słuchaj, widzę, że coś jest z Tobą nie tak. Gadaj, mnie nic już nie zdziwi, słyszałam już takie historie, że hej. *Podrapała się w zamyśleniu po brodzie. Często gęsto ludzie wynajmowali ją, żeby się po prostu wygadać...* Nie martw się, dzisiejszą wizytę masz za darmo, hihi.

    [Nie ma problemu :) Ja też tnę, ten limit to beznadzieja.]

    OdpowiedzUsuń
  20. I bądź tu dobra... Matuchno... *Fuknęła pod nosem Lily, po czym zniechęcona i urażona wstała z krzesła i usiadła znacznie dalej od Cahira, bo na parapecie okna.* Wyglądasz mi na nadętego bufona z poważnym problemem. *Wzruszyła ramionami, sięgnęła po papierośnicę i wyjęła zeń papierosa. Odpaliła go sobie od świeczki. Rzuciła pudełeczko na biurko, nie racząc poczęstować fajkami nieproszonego gościa. Jedną nogę zadarła wysoko, by drugą opuścić swobodnie, zastygając w bardzo niedziewczyńskiej pozie. Po ujawnieniu przez Santorina swojej prawdziwej wampirzej tożsamości, ruda nie miała już w sobie bojaźni. Skoro ten nie wyssał z niej całej krwi, to może i Cahir nie spali jej na popiół. Poza tym ani ona sama, ani nikt z jej straży nie zdołałby jej obronić, bo przecież jak? Była tylko człowiekiem, nawet nie wojownikiem, a i tylko na ludziach dotychczas mogła polegać. No i pozostawał ten wątły płomień nadziei, że skoro Santorin ją zatrudnił i chyba nawet ją trochę polubił, to nie pozwoli magowi dopaść jej skromniutkiej osoby... Nie zamierzała dać się poniewierać i miała zamiar odpłacać pięknym za nadobne, oczywiście w miarę możliwości. A co, niech się dzieje wola nieba! Zmarszczyła brwi, widząc, jak płomiennowłosy odnosi się do kota. Przynajmniej nie katował zwierząt, cholernik jeden. Brutalną wypowiedź Cahira na temat ludzkiego gatunku skwitowała prychnięciem i cichym "jak miło". Skoro nie chciał z nią gadać, to po co plótł te swoje farmazońskie przekonania? Zaciągnęła się i przygładziła sukienkę. Biały materiał lekko prześwitywał, kusząco ukazując kontury koronkowej bielizny. Spokojnie sobie paliła, do czasu, kiedy to polimorf sięgnął łapą ku jej zdjęciu z matką. Zeskoczyła z parapetu, gotowa protestować w razie zagrożenia obrazka. Jednakże nie zamierzał jej niczego niszczyć, dzięki Bogu. Zmarszczyła brwi i obserwowała mężczyznę w milczeniu. Wraz z jego kolejnymi słowami miny zmieniały się jej jak kalejdoskopie, aż w końcu została ta zdziwiona. Wyrzuciła peta przez okno. Napięcie i niedorzeczność sytuacji sprawiały, że w głowie poczęły jej się kłębić głupie teksty, takie jak "nie jestem człowiekiem, a żabą zmienioną w księżniczkę". Musiała odczekać parę chwil, by ułożyć sobie stosowną gadkę.* Panie Cahir. Ja nie jestem uczoną, tylko dziwką. Za trudne pytania mi pan zadajesz! *Złapała się za głowę w demonstracyjnym geście, po czym zajęła się płukaniem kurtki, by tylko się nie wgapiać w cielesne anomalie zmiennokształtnego.* Poza tym ja jestem jeszcze młodziutka i naprawdę mało złego mnie spotkało. *Zamarła na chwilę, zastanawiając się, czy to co powiedziała, było prawdą. Ona nie widziała nic złego w wychowywaniu się w burdelu, w tym, że sprzedano jej dziewictwo i w tym, że puszcza się za pieniądze; ale czy inni mieli takie samo zdanie? Uliczne prostytutki na pewno miały przesrane, żadnej straży ani opieki, ale ona?* Nasłuchałam się jak to jest źle na świecie i nie wątpię w prawdziwość tych opowieści... Ale ja to słyszałam od ludzi i na pewno ich punkt widzenia Ci się nie spodoba. Wy jesteście pierwszymi nieludźmi, z którymi miałam przyjemność rozmawiać i obcować bliżej, niż powierzchownie. *Czuła się głupio. Przez chwilę wypowiedziała więcej poważnych słów, niż to zdążyła zrobić bodaj przez całe swoje życie. I nie była pewna, czy dobrze oddała słowami swoje zdanie.* Chciałabym sobie wyrobić swoją opinię. Dobra, panie Cahir, o co panu chodzi tak serio? Nienawidzi pan ludzi, więc i mnie, to po co pan ze mną gadasz? Cokolwiek powiem będzie źle. Bierz pan swoją odzież i droga wolna... *Wyciągnęła ku niemu ociekającą wodą kurtkę, już w swoich oryginalnych barwach, a Lora mogłaby dać głowę, że kolory materiału stały się szlachetniejsze, czystsze.*

    OdpowiedzUsuń
  21. *Zamaszystym ruchem złapała oba rękawy kurtki i zmierzyła je krytycznym wzrokiem. Po chwili nadęła usta, zamachnęła się i rzuciła mokrą odzieżą prosto w Cahira.* Nic tu nie ma! Na oczy Ci się rzuciło?! Poza tym nie jestem Twoją służką! *Bezceremonialnie wytknęła mu język, wyminęła parę wiszących sukienek, by zniknąć za połacią kolorowej zasłony; tak na wszelki wypadek, gdyby miał zamiar jej oddać...*
    *Wróciła ze szkarłatną szminką na ustach i małą, przezroczystą buteleczką. Zmierzając ku swojej poprzedniej miejscówce, wypiła duszkiem zawartość naczynia, po czym rzuciła je na łóżko. Murphy ze zdezorientowanym miauknięciem doskoczył do nowego znaleziska i mimo skrzywionego pyszczka począł wylizywać ostatnie kapiące krople cieczy. W powietrzu wypełnionym kwiatowo-ziołowo-mydlanym zapachem zagościł ostry fetor spirytusu. Lora błysnęła bielą ząbków, jeszcze wyraźniejszą na tle czerwieni ust, gdy mijała zmiennokształtnego. Nawyki... Usadowiła się na parapecie i o mało z niego nie zleciała, gdy coś na dworze rozdarło się, jakby zarzynali.* Co jest? *Burknęła ruda, wychylając się przez okno, już poirytowana nadmiarem wydarzeń dzisiejszego dnia. Czy świnie normalnie tak się drą? Spojrzała z niedowierzaniem na mężczyznę, który nie wiedzieć kiedy znalazł się obok niej i powiedział to, co powiedział. Chwilę milczała, przytknęła dłoń do mostka, po czym zaniosła się dzikim śmiechem. Atak wesołości trochę trwał, bo kiedy już wydawało się, że się uspokoiła, spoglądała z powrotem na świniaka i od nowa w śmiech...* TO jest Karol?! *Wykrztusiła przez łzy.* Nie wierzę... Żartujesz sobie ze mnie, co? *Otarła z kącika oka łezkę i pokiwała bezradnie głową, bo ponury wyraz twarzy rozmówcy dobitnie wyjaśniał, że jest śmiertelnie poważny. O ile w ogóle miał poczucie humoru... I nagle jakby coś do niej dotarło, zapowietrzyła się i z przestrachem spojrzała na maga.* To... co mu zrobiłeś... jest permanentne? Lepiej żeby było, bo jak poleci do swoich... Będziemy mieli dosłownie pół szlachty na głowie! Nie wątpię w Twoje możliwości, no ale... *Mina jej zrzedła, kiedy wyobraziła sobie, w co JĄ mógłby zmienić Cahir. Przełknęła głośno ślinę i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy, uśmiechając się jak najniewinniejsze stworzenie na świecie, by tylko jej przebaczył każde słowo i złą myśl na jego temat...*

    OdpowiedzUsuń
  22. *Zmarszczyła brwi w tytanicznym wysiłku zrozumienia przemowy polimorfa. Zacięła się przy rozpadzie zaklęcia, lecz wyraźnie otrzeźwił ją zwrot "właściwości odmładzające". W bezwiednym geście pogładziła się po policzkach, jakby sprawdzając, czy jej skóra jest wystarczająco gładka i miękka. Stosowała naturalne, głównie ziołowe ekstrakty na cerę, które były skuteczne, ale potrzebowały czasu i częstego wcierania... Co mogła krew polimorfa? Kto to wiedział? Gdyby działała... Źrenice rozszerzyły jej się na myśl, jaka rewolucja rozpętałaby się w burdelach... Ona, zdrowa młódka, oczywiście niczego takiego nie potrzebowała, ale... Stare dziwki już nie byłyby stare, a ona i polimorf mogliby wzbogacić się w chwilę! Szybko wróciła do rzeczywistości. Na pewno Cahir nie jest aż tak łasy na pieniądze, no i na tyle zdolny do współpracy, by dawał sobie ściągać parę fiolek krwi co jakiś czas. Poza tym to obrzydliwe... Zachichotała ponownie, spoglądając na komicznie truchtającą i kwiczącą świnkę. Wysłała jej całusa w powietrze i pomachała, robiąc słodkie minki. To jeszcze bardziej rozwścieczyło przemienionego Karola, który teraz zadzierał raciczki, skrobiąc w ścianę. Lora zeskoczyła z parapetu i delikatnie pociągnęła zmiennokształtnego za ramię z dala od prania, by nie robił mokrym rzeczom sauny... Para buchała z niego jak z balii gorącej wody. Westchnęła zrezygnowana, spojrzawszy na krytycznie skąpy zasób zasadzonych w doniczkach ziółek, znajdujący się na biurku, przy ścianie. Trochę jeszcze było w ogródku za karczmą, co zdążyła znaleźć w lesie, to zebrała. Ale to i tak było mało. Dobrze, że miała swoją torbę... Podeszła do rośliny wygiętej pokracznie, pieszczotliwie pogładziła jej listki i podlała ją.* Masz rację, Cahir. Nie dość, że nie pomoże w interesach, to nadszarpnie dobre imię naszego cudnego "przedsiębiorstwa"... *Prychnęła niezadowolona, biorąc się pod boki. Z tego z pozoru zwykłego zlecenia narobił się niezły syf. Wyprostowała się na baczność, a oczy omal nie wylazły jej z orbit na propozycję mężczyzny. Nerwowo zaplotła palec w kosmyku włosów i poczęła się nim bawić. Szansa na poznanie tego, co czai się w głowie tego nadzwyczaj skomplikowanego typka była jedną na milion! Oczywiście nie dotarł do niej warunek "w graniach rozsądku" - po głowie poczęły jej galopować możliwości wyboru wspomnienia. Na jedną z nich zarumieniła się wyraźnie... Aż podskoczyła z ekscytacji, po czym sięgnęła po fajki. Znów odpaliła jedną z nich od świeczki. Uścisnęła dłoń Cahira trochę za mocno, jak na dziewczynę przystało.* Stoi! Och, poczekaj, coś mi się przypomniało! Jak chcesz, to się częstuj! *Wskazała na papierośnicę, po czym z fajką w zębach potruchtała wgłąb kolorowego pokoju. Wróciła z paskudnie okurzonym tomiszczem, której dźwiganie przysparzało jej niemało kłopotu. W końcu walnęła tomem o biurko, że aż doniczki podskoczyły. Niechcący popiół spadł jej z papierosa prosto na okładkę. Mruknęła "ups" pod nosem, po czym starła go ręką, razem z grubą warstwą kurzu, tym samym odsłaniając parę dziwnych liter, bynajmniej nie takich, jakie się stosowało w języku wspólnym.* Znalazłam to pod łóżkiem. Zdawało mi się, że w nocy, ee, ta książka warczy... *Burknęła z dziwną miną.* Nie jest napisana po naszemu, to sobie przeglądałam obrazki. Nie ma żadnych świnio-ludzi, ale za to są inne paskudztwa. Tak czy siak, mógłbyś to stąd zabrać? Sprawia, że czuję się nieswojo, a może Tobie się przyda. *To powiedziawszy, otworzyła szufladę biurka i pokazała mu obrazek pewnej roślinki, niby to najzwyklejszy w świecie chwast, tyle, że barwniejszy.* Skoro mamy znaleźć sposób jak zrobić ze świni królewicza... Placybius może pomóc. *Tym razem ona wypowiedziała mądre słowo, poczuła się taka ważna i uczona...* Tylko nie mam za cholerę pojęcia, jak to zdobyć, bo to cholerstwo rośnie na wydmach, nad morzem...

    OdpowiedzUsuń
  23. *Z niemym podziwem wymalowanym na ustach zaklaskała radośnie na widok antykurzowego zaklęcia. Cóż za niesamowita przydatność! Z taką sztuczką mogłaby wysprzątać całą chatę w pięć minut. A ona, śmieszna mała Lily, musiała latać parę godzin dziennie z szczotką do ściągania pajęczyn... Złożyła ręce, by je powstrzymać przed kuszącą chętką dotknięcia zarysów mięśni polimorfa i odcinających się pod skórą żył. Każdy miał swoje zboczenia, a umiłowanie żylastych rąk u facetów był zboczeniem rudej... Dziewczyna zgasiła kiepa w żelaznej popielniczce i pokiwała z przekonaniem głową.* Jak zeźlony bies. *Mruknęła, wzdrygając się na wspomnienie jednej z nocy, kiedy to tomiszcze wyrwało ją ze snu. Dobrze, że nie miała wtedy klienta, cholera... Dopiero by było... Marszcząc brwi ze skupienia, spoglądała Cahirowi przez ramię, za nic nie mogąc skojarzyć sensu choćby jednego słowa. Język ani trochę nie był podobny do wspólnego, przynajmniej w pisowni. W międzyczasie układała fajki z powrotem w równy, choć wybrakowany rządek w papierośnicy. Zastanawiała się, dlaczego polimorf nie może palić. Może jest chory...? Lora miała serduszko jeszcze młode, dobre i naiwne, choć skrywane pod rozhulaną jadaczką, to i lubiła troszczyć się o innych. Bywała tkliwa (co wyjaśniała objawem konkretnej fazy cyklu miesiączkowego...) i właśnie teraz zrobiło jej się zmiennokształtnego trochę żal, mimo, iż parę chwil temu gotowa była zaciupać go widelcem... Z zamyślań wyrwał ją dźwięk zatrzaśnięcia księgi, z instynktowną obawą odsunęła się od mężczyzny, na wypadek, gdyby mu się nie spodobała treść książki. Słuchała Cahira z wyraźnym zainteresowaniem, próbując nadążyć za sensem terminów, zadziwiona, że to niewygodne znalezisko było aż tak cenne. Zaraz znów się rozluźniła i odwzajemniła ten jego oszczędny uśmiech.* A widzisz. Założę się, że ani jeden ani drugi nie zczaili skrytki pod łóżkiem. Była dobrze zakamuflowana, bo nawet po gruntownym sprzątnięciu jej nie zauważyłam. Księga dopiero sama się zdradziła tym warczeniem. *Była zaniepokojona słowami "alchemicy", "czarodzieje", "łacina"... Kojarzyły się jej z opowieściami matki o wypaczonych zboczeńcach zaciągających dziewoje do lochów, którzy wpierw je gwałcili, a potem im robili sekcje i wykorzystywali ich zwłoki do eksperymentów i pozyskiwania składników. Ale przecież ani Cahir, ani Santorin, ani Nimra nie rokowali na AŻ takich psychopatów... Z lekkim ociąganiem kiwnęła potakująco głową. Nie chcąc przeszkadzać Cahirowi zaczęła krzątać się przy swoich ziołach. Zerwała listek to tu, to tam, coś wyciągnęła z torby, po czym wyszła z pokoju, znikając na jakiś czas.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Gdy wróciła, poczęła obserwować mężczyznę, a jej wzrok cały czas przyciągał niezdrowo zielony blask jego oczu i dłoni. Magiczne narzędzia działały wedle życzenia maga, robiąc coś, co w głowie Lory się nie mieściło. Przenośny tłumacz. Ludzie są naprawdę zbędni na tym padole. Podeszła najciszej jak tylko potrafiła. W pewnej odległości od księgi, postawiła na blacie drewniany kubek z aromatycznym zimnym napojem. Pachniał lekko owocami i miłym dla nosa zielem. Gdy Cahir ją wezwał, podeszła posłusznie i wysłuchała go. Pokiwała w otępieniu głową. Była świadkiem wydarzeń jak z jakiejś powieści!* Chyba rozumiem. Dzięki, Cahir. *Wykrztusiła, po czym z trudem przeniosła księgę na biurko. Chwilę patrzyła na nią, taką wymuskaną, wyczyszczoną. Teraz wyglądała naprawdę reprezentacyjnie, co dawało nadzieję na przydatność jej treści. Pytanie tylko, czy ona sobie z nią poradzi... Dotychczas w rękach miała tylko zielniki albo uczyła się na zasadzie prób i błędów. A to była profesjonalna alchemicka księga wiedzy. Z iście szatańskim wyrazem twarzy spojrzała na Murphy'ego wylegującego się w słońcu, na parapecie. Może ten gruby kocur też jest zmienionym człowiekiem? Niedawno grał na gitarze jak profesjonalny bard. Można by było coś popróbować... Oczywiście z zachowaniem rozsądku, nie chciałaby zostać wiedźmą rodem z opowieści matki...* No jasne, zrobię wszystko co w mojej mocy. Hej! Skoro tak, to nie możesz polecieć nad morze po tego placybiusa? To dla Ciebie i Twoich skrzydełek na pewno żadne wyzwanie, hm? *Uśmiechnęła się zaczepnie, wskazując palcem wskazującym na napój przygotowany dla niego.*

      Usuń
  24. Dobrze, już dobrze, rozumiem! Masz rację! *Zaśmiała się w zakłopotaniu, machając ręką w powietrzu.* Tak się tylko z Tobą droczę, mon cheri, na pewno niebawem znajdę coś innego, nie bój nic. *Błysnęła bielą ząbków w wypracowanym, profesjonalnym uśmiechu, po czym poprawiła nieposłuszną spinkę, plączącą się wśród kaskad płomiennych włosów. Mrużyła oczy ze sporą dozą rozbawienia, obserwując, jak mężczyzna z obawą przymierza się do napitku.* W życiu! Nawet najwrażliwsze żołądki cieszą się z połączenia antonówek z ehegerą. To prawie woda. Cahir, ja naprawdę nie lubię wyrządzać nikomu krzywd... Oczywiście jeśli delikwent sobie na to nie zasłużył... *Mruknęła niewinnie, acz szczerze, triumfując w duchu, bowiem zmiennokształtny w końcu się skusił, co znaczyło, że nabrał do niej choć krztę zaufania. Nic tam nie dolała, nic z tych rzeczy, choć nieraz miała ochotę... Usiadła przy biurku, z wyjątkową ostrożnością otworzyła księgę i ustawiła magiczne ustrojstwo na W, by książka ukazała treść w znanym jej języku współczesnym. Wokół narzędzia zajaśniały przez chwilę dziwne literki i już było po wszystkim. Lora zmarszczyła brwi, przejrzała spis treści. Chwilę trwało, zanim przypomniało jej się, do jakiej gromady roślin należy zielsko placybius i jemu podobne. W końcu skierowała się pod interesujący ją rozdział.* Ja też nigdy nie byłam nad morzem. *Mruknęła w zamyśleniu, czytając obce dla niej nazwy i te, które coś jej mówiły. Wywróciła oczami. Tego właśnie nie lubiła w uczonych książkach - ci, którzy je spisywali, wyspecjalizowali się w sztuce utrudniania czytelnikowi życia. Potrafili nazwać zwykłego mlecza, czyli mniszka lekarskiego, na dziesięć sposobów w dwudziestu różnych językach. I teraz znaj tu wszystkie...* Za daleko. Ale z chęcią bym się tam wybrała, słona woda - to dopiero dziwne. *Chciała dodać, że słona woda podobno wysusza skórę i musiałaby podczas wycieczki smarować się tonami kremu, ale stwierdziła, że takie rzeczy mało obchodzą facetów, a co dopiero magów i zmiennokształtnych... Zamarła, gdy usłyszała ton jego ostatnich słów. Z podejrzliwą miną wlepiła w Cahira jadowite oczy, czytając z jego ciała i twarzy. W momencie straciła zainteresowanie księgą, wstała i stanęła naprzeciwko mężczyzny. Długo milczała, nie wiedząc w sumie, co zrobić. Kobiety od razu wypłakiwały jej się na ramieniu, faceci czasem ją wynajmowali, bo sami chcieli jej się wygadać. Ale on? Już mu proponowała "sesję terapeutyczną", to odciął się chamską odzywką. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? A może to dlatego, że nigdy nie zajmowała się nieludźmi? Murphy'emu nie spodobała się cisza i począł miauczeć, drzeć się wręcz. Dziewczyna wyciągnęła rękę i koniuszkiem palca dotknęła kwiecistego znaku na piersi zmiennokształtnego. Wyglądało jak tatuaż, ale czym naprawdę było?* Jesteś jednym z nich. Czemu nienawidzisz innych? *Spytała ostrożnie, by nie obudzić mrocznej bestii czekającej tylko na jeden fałszywy ruch.*

    OdpowiedzUsuń
  25. *Cała odwaga, pewność siebie i beztroska ulatywała z niej jak dym z kadzidła; miarowo, wraz z każdym wypowiedzianym słowem polimorfa, wraz z bólem rosnącym w jego gadzich ślepiach. Błądząc zamglonym wzrokiem w przestrzeni, po jej głowie poczęły galopować obrazy wyobraźni, interpretujące wydarzenia z tej koszmarnej historii. Dostała gęsiej skórki... Opowieść Cahira była niczym jedna z opowieści matki ku przestrodze. Tylko, że... U niej to nieludzie zawsze byli "tymi złymi", bez wyjątku... Drżącą rękę przytknęła do ust, widząc dzieci zakute w kajdany jak psy, kopane, bite, głodzone. Pomyloną staruchę o mlecznym spojrzeniu, która paroma słowami zniszczyła życie wielu. Aż w końcu ujrzała jednego ze swoich szlachetnie urodzonych klientów, wyniosłego, zimnego. Zemdliło ją na myśl, że mogła sypiać z mężczyznami, którzy dopuścili się tych okrucieństw; złamała się. Po policzku popłynęła jej łza, zabarwiona ceglanym cieniem. Poczuła w sobie coś, czego nie mogła doznać nigdy wcześniej, żyjąc w rajskiej bańce pod protekcją matki. Poczuła naturę bezwzględnego świata. W jednej chwili zrozumiała, czemu Cahir taki był; a przynajmniej tak się jej wydawało.* Tyle bólu... *Szepnęła głucho, wpatrując się tępo w kwiecisty znak. Grzmiało w niej tyle różnorakich emocji, lecz żadna nie zdołała przeważyć, aż do pewnej chwili... Wtuliła się w niego, opierając ręce na torsie, drżąc jak przerażony szczeniak. Tyle pytań i ponurych wniosków kłębiło jej się w głowie, chciała odepchnąć je jak najdalej. I tyle było z ozdoby burdelu Yvette, pięknej, utalentowanej, charakternej Lily. W rzeczywistości to było tylko młodziutkie, niedoświadczone dziewczę, któremu kazano robić to, co robi, która najtrudniejsze lekcje miała jeszcze przed sobą...*

    OdpowiedzUsuń
  26. *Wzrokiem słabym i szklanym od łez spoglądała co i rusz na Cahira i na nowo wybuchała głośnym, dziecięcym wręcz szlochem. Widziała bierność, pustkę, nicość w jego wygasłych oczach, a widok ten zaciskał pętlę wokół jej szyi. Dławiła się żalem, współczuciem i strachem. Niesprawiedliwością. Furia zmiennokształtnego słabła, wycofywała się, bestia układała się do snu; wiedziała to po wolniejszym biciu jego serca. Mimo to nadal brzmiało jak najważniejszy dzwon w wieży, dumnie i wyniośle, a zarazem jak wojenny bęben, nawołujący do walki. On cierpiał już zbyt długo, wiódł swoje zniszczone życie jeszcze długo przed jej narodzinami, nie zaznawszy szczęścia czy radości... Zwykły człowiek nigdy tego nie zrozumie... W końcu uspokoiwszy się nieco, otoczona ramieniem i cienistym skrzydłem, przymknęła oczy. Żyła w nieświadomości całe dwadzieścia jeden lat. Kto wie, czy matka okłamywała ją, czy po prostu ma takie samo pojęcie o świecie nieludzi, co ona. Nagle granica zła i dobra zatarła się... Przez tę parę dni w karczmie zdołała ujrzeć niejedną prawdę... Uśmiechnęła się przez łzy; mężczyzna był ciepły, żył. Bogowie wiedzieli ile miał lat, ale przez ten cały czas nie ugiął się. Odetchnęła głęboko i zebrała się w sobie, by uwolnić się z jego kojącego uścisku. Na chwilę zniknęła w ferii barw suszącego się prania, by wrócić z dwiema materiałowymi chustami. Jedną już zdążyła obetrzeć sobie twarz, drugą poczęła delikatnie przesuwać po skórze mężczyzny, tam, gdzie ubrudziła go łzami i makijażem.* Zabijacie, by przetrwać. Oni zabijają, bo boją się utracić władzę. Ich nie da się usprawiedliwić... *Szepnęła, po czym zachrypiała niemrawo, przez płacz głos uwiązł jej w gardle. Jej twarz zamarła w wyrazie odrazy, kiedy to raz po raz okrutny umysł podsyłał jej wizerunki klientów-szlachciców, tych, którzy zwierzali się prostytutce ze swoich problemów, tych służbowych, jak i prywatnych. Mieli Lorę za tępą dzidę, która to i tak nie będzie wiedziała o co chodzi, a ona tylko słuchała, uśmiechając się głupio... O wojnach, o powiązaniach, przepowiedniach, czarodziejach, przeznaczeniu, królach i królowych... Nieświadoma przerażającej historii kwiecistego znaku wpatrywała się w niego jak w ostatnią deskę ratunku, nie mogąc powstrzymać drżenia ciała... Gdy oczyściła skórę polimorfa, bezwiednym ruchem wrzuciła chusty do kolorowej wody. Rzuciła się na fajki jak na pierwszy posiłek po trzech dniach postu i zapaliła, trzymając się możliwie z dala od okna, gdzie to wciąż kwiczał przemieniony Karol...* Zrobię wszystko, co w mojej mocy by Ci pomóc. I z tym zielskiem, no i... W ogóle... *Burknęła, spoglądając w końce palców u stóp, nagle poczuwszy wstyd, spowodowany zarówno swoim emocjonalnym wybuchem, jak i wyglądem, a konkretniej spuchniętą, czerwoną twarzą...*

    OdpowiedzUsuń
  27. *Zacisnęła usta i zapadła w milczące zamyślenie. Po cichu snuła w głowie nici myśli i próbowała je złączyć w konkretny wzór na tkaninie. A były to myśli podjudzane grzmiącymi w niej emocjami; nowe, obce, więc silne... Porzuciła zainteresowanie dymiącym się kiepem, na którym ledwo trzymała się długa lufka z popiołu. Mimo, iż ostatkiem sił trzymała się w ryzach, umęczona płaczem i smutkiem, nagle w środku siebie poczuła grzejącą iskrę, która na nowo ubarwiła jej oczy na jadowitą zieleń. Cisnęła fajkę przez okno.* Przynajmniej na coś się ten kurdupel przydaje. *Mruknęła z przekąsem, po czym uśmiechnęła się, lekko, acz ładnie, zbierając się na odwagę, by ponownie spojrzeć na Cahira. Podeszła do Murphy'ego i wzięła go na ręce. Grubas nie oponował, tylko zaczął wgapiać się hipnotycznie w zmiennokształtnego, jakby temu nagle na nosie wyrósł kaktus. Zwierzak zaczął mruczeć głośno, gdy Lora poczęła głaskać go po łebku.* Nie zmienię, ale... mogę załagodzić skutki. Na to zioła są najlepsze. Ale tylko jeśli będziesz chciał... *Kiwnęła głową na ostatnie słowa mężczyzny, po czym wypuściła kota z objęć. Nie czekając, zabrała się do roboty.*
    *Promień słońca padł prosto na oczy Lory i obudził ją momentalnie. Dziewczyna jęknęła, zaklęła, spojrzała wokół nieobecnym wzrokiem. Na biurku, na ziemi, na łóżku, dosłownie wszędzie walały się jej notatki, efekty męczeńskiej nocy spędzonej na szukaniu odtrutki dla Karola. Czuła się gorzej niż po solidnej biesiadzie. Była cała spocona przez upały, mimo, iż spała nago, w głowie huczało jej jak w dzwonnicy, a gardło bolało od zbyt dużej ilości wypalonych fajek. Już pomijając niewyspanie... Walnęła się z powrotem do łóżka, chowając twarz w poduszce. Myślami odpłynęła do poprzedniego wieczora, do Cahira, jego opowieści. Jego samotności. Po chwili ze wspomnieniem poczęły walczyć uczone nazwy roślin, niektóre tak długie i skomplikowane, że aż bolało. W końcu zebrała się, by wstać i brnąc przez sterty pergaminów, walcząc z zasłoną nadal suszącego się prania, dotarła do ręcznika. Owinęła się nim, wzięła pudełeczko z kosmetykami i perfumami i zabarykadowała się na dobrą godzinę w łazience.*
    *Nie oczekiwała spotkać go w sali głównej, bo tam Cahir bywał nieczęsto, ale chciała wrzucić coś na ząb, na głodniaka to i sam Emelsis - jak się dowiedziała z księgi, guru wśród zielarzy na północy - niczego mądrego by nie wymyślił. Wparowała do sali czyściutka i pachnąca, w zwiewnej, króciutkiej błękitnej sukience i od razu skryła się w kuchni; jednak nie umknęła uwadze skąpej klienteli, któryś z wieśniaków gwizdnął znacząco. Wpierw nawet nie zauważyła zmiennokształtnego, zdążyła zrobić sobie dwie kanapki z warzywami i serkiem. O mało nie upuściła talerza, widząc go pokładającego się na blacie baru.* Cahir? Cahir! *Położyła mu dłoń na łopatce i potrząsnęła lekko, a ten nic.* Cahiiir! Co Ci jest?! *Wrzasnęła, szarpiąc go w ataku paniki. Gdy zwrócił na nią swój zmętniały wzrok, zapowietrzyła się.* Jesteś cały mokry! To przez ten upał?! *Nie czekając na odpowiedź, pobiegła do kuchni i wróciła po chwili z zimnym okładem. Przyłożyła go zmiennokształtnemu do czoła. Nagle przypomniała sobie, co mówił o swojej odporności i krew jej w żyłach zamarzła, gdy skojarzyła, że...* ...czy to ehegera Ci zaszkodziła?! Niee, to niemożliwe, ona naprawdę jeszcze nikomu nigdy... No mówże! *Kompletnie zignorowała pytanie o efekt pracy nad księgą zielarsko-alchemiczną, patrząc na mężczyznę zarówno z troską, jak i strachem.*

    OdpowiedzUsuń
  28. Phi! *Fuknęła demonstracyjnie, zadzierając do góry nos, lecz nie odezwała się, w porę ugryzła się w język. Wiedziała, że Cahir nie grzeszył grzecznością, ale wiedziała też, czym było to spowodowane, no i był chory. Tylko ten temperamencik robił swoje... Gdy tylko zmiennokształtny wskazał powód swojego nędznego stanu, Lily spojrzała w tamtą stronę oczami węża, który zwęszył mysi smród. Wzięła się pod boki, zatupała w podłogę, po czym ruszyła w stronę trawionego jakąś cholerną infekcją mężczyzny.* Niech pan idzie na dwór z łaski swojej. *Gość, mimo, iż zmęczony chorobą, uśmiechnął się pod nosem drwiąco, po czym jak gdyby nigdy nic łyknął sobie piwka. Ktoś z sąsiedniego stolika zaśmiał się głośno.* Nie będę mówić dwa razy. Wszystkich nas pozarażasz i nie będzie chlania i dupczenia w tawernie! *Znów brak reakcji. Lora zdjęła z nogi szpilkę i zrobiła się niemal tak czerwona, jak jej włosy.* WYPIERDALAJ ŻESZ MÓWIĘ! *Klient zrobił zeza i zadziwił się wierutnie, bo omal nie udławił się trunkiem. Podniósł rękę w obronnym geście, po czym grzecznie opuścił tawernę, trzymając w ręku kufel. Zajął miejsce przy rozklekotanym stole ustawionym na nierówności na dworze. Wokół zapanowała nieprzenikniona cisza. Dopiero, gdy dziewucha założyła but z powrotem i powróciła do zmiennokształtnego, na nowo rozbrzmiały ciche rozmowy.* Hmm, skoro masz siłę na złośliwości, to na pewno nie jest z Tobą aż tak źle. *Powiedziała dziewczyna z przekąsem i leciutko pogładziła się po dość mocno pomalowanych powiekach. Przed lustrem robiła wszystko, by zatuszować zmęczenie.* Jasne, że znalazłam. Zaraz przyjdę. *Odchodząc wyrwała Cahirowi z ręki ciepły już okład, by po drodze go odświeżyć.*
    *Rzuciła na bar dwa zwoje pergaminu i podała Cahirowi kojąco zimną szmatkę. Oparła się plecami o blat, a potem jeszcze nogą. Sięgnęła po przygotowaną wcześniej kanapkę i poczęła zajadać ze smakiem.* To tak. Jak na razie wyczaiłam dwie opcje. Pierwsza - wywar ze zgrzebliny naciągliwej. *Wskazała na rysunek paskudnego grzyba, który wyglądał jak membrana przybita do pnia.* Sam składnik to nie problem, rośnie w lasach, najczęściej nad potokami. Ale trzeba pitolić się z wywarem. Zgrzeblinę trzeba namaczać i nacierać, by zechciała puścić soki. Może to trochę potrwać, a śmierdzi przy tym niesamowicie. No ale przemęczę się w razie czego... *Zmarszczyła ostentacyjnie nos.* Działanie tego wywaru ma charakter dość ogólny, przez co boję się, że może nie zadziałać, ale... Rzekomo neutralizuje wszelkie przyjęte substancje i przywraca naturalny stan rzeczy dla organizmu. Druga - inhalacja derijamem. Położenie tego zielska jest dość problematyczne. Jest rzadki, rośnie w okolicy górskich jezior, na skałach. *Podrapała się w zamyśleniu po brodzie.* Góry są bliżej, niż morze, prawda? Jak się go znajdzie, można od razu go wrzucić do wrzątku i dać delikwentowi do wdychania. Z tego, co pamiętam, "przywraca pierwotną postać dodatkowo niwelując wszelką nieforemność". Jak dla mnie pasuje. No i, jak mniemam, może Karolowi nawet buźka wyładnieje. *Dodała złośliwie, kończąc śniadanie i popatrując na Cahira badawczo. Czekała na jakiś komplement, no i była ciekawa, co polimorf zadecyduje.*

    OdpowiedzUsuń
  29. *Zgarbiła się, robiąc minę męczennicy. Pomyślała sobie o katuszach węchowych, jakie ją czekały przy nacieraniu zgrzebliny, fe... Już miała protestować, ale polimorf, choć wycieńczony, mówił dalej; kiedy usłyszała o rozczłonkowaniu jej własnej osoby bądź przykrych konsekwencjach magikowania napięła się jak struna, podnosząc ręce.* W porządku, zgrzeblina w zupełności wystarczy. *Zamartwiała się, widząc zmiennokształtnego w takim stanie. To była nowość; w pierwszy jej wieczór w tawernie dał nietęgi pokaz umiejętności, na dodatek biło od niego nadzwyczajne ciśnienie jakiejś niewyjaśnionej mocy. Nawet wczoraj, kiedy opowiadał swoją okrutną historię, kiedy zdawał się być skorupą bez uczuć, czuła jego niezwyciężoną aurę, bijącą wprost od serca. Teraz był bardzo słaby i to przez, zdawałoby się, zwykłą grypę albo podobne cholerstwo, które to babinki leczą mlekiem z miodem i czosnkiem. Ironio... Lora drapnęła pergaminy ze stołu i złapała okład. Był tak gorący, jakby kto go przed chwilą z wrzątku wyjął.* Dosyć tego. Nie będziemy nic robić, dopóki Ci się nie polepszy. *Burknęła i przestała słuchać bzdur wygadywanych w gorączce. Już miała się zabierać za szukanie pomocy w przeniesieniu polimorfa, kiedy to zza winkla wychynął paskudny, niebieski pysk, wykrzywiony jak zwykle.* Te, głupia dziewucho, dlaczego do cholery wyrzuciłaś klienta?! *Wydarł się wniebogłosy. Dwa skoki wspomagane skrzydłami wystarczyły mu, by znaleźć się na blacie, tuż przy ledwo żyjącym zmiennokształtnym.* A temu co? *Lily omiotła stwora pogardliwym wzrokiem, po czym podrzuciła ciepłą szmatkę, dając znak, że w razie czego nie zawaha się jej użyć.* Bo był schorowany, platfusie! I zaraził Cahira. Uchroniłam tawernę od epidemii! *Chochlik wywrócił czarnymi ślepiami i założył ręce na chudej piersi.* Ta, jasne. Zbawicielka od siedmiu boleści! Przesadzasz! A Cahirowi nic nie będzie. Ej, chorobo, mięsa nam brakuje! Musisz iść na polowanie! *Warknął i zaczął tykać mężczyznę paluchem. Tego Lily już nie wytrzymała i rozpruła się na cały regulator.* ZABIERAJ OD NIEGO TE ŁAPSKA! Tyfusa jeszcze nie ma! Jak chcesz, by wyzdrowiał to mi pomóż go przenieść do stodoły, tam, gdzie ta duża balia. Bo na górę chyba nie damy rady, zwłaszcza, że podobno nie umiesz latać, pokurczu... *Zagroziła stworowi szmatą, na co ten pokiwał z politowaniem głową. Ale chyba uznał podejście Lory za sensowne, jeśli ta go uleczy, Cahir prędzej powróci do służby i interes będzie się kręcił.* Niech ci będzie... Ale nie myśl, że nie szepnę Santorinowi o twoim dzisiejszym wybryku, pewnie utnie ci z pensji, hie hie...
    *Chociaż nie obyło się bez wyzwisk, bluźnierstw, stękań i złorzeczeń, w końcu Lorze i Hefanowi udało się przenieść Cahira do stodoły. Chochlik wpierw nie chciał się odczepić, rozpruł jadaczkę jak nienormalny, ale w końcu parę ciosów szmatą przekonało go i sobie poszedł. Balia, na której tak zależało rudej, faktycznie stała w stodole. Co prawda zwykle używano jej do prania, ale cóż, teraz miała spełnić inną funkcję... Opuściła Cahira na trochę, bowiem musiała znieść swój zielarski arsenalik z pokoju, no i napełnić zimną wodą prowizoryczną wannę. Trochę jej to zajęło, zmartwiła się, czy po drodze polimorf nie zdążył przypadkiem odlecieć.* Cahir? Cahir. Ładuj się do wody, sama sobie z Tobą nie poradzę... *Mruknęła i chwilę trzymała rękę przy jego gorącym czole. Następnie wyjęła ze swojej zielnej torby fiolkę. Odkorkowała ją i nalała zawartość do wody. Ekstrakt miał silny, orzeźwiający zapach. Po chwili namysłu dorzuciła też parę złotawych listków. * Ochłodzisz się i z gardłem będzie lepiej. Cahir...

    OdpowiedzUsuń
  30. *Chcąc pomóc, złapała polimorfa za nadgarstek i nakierowała go w stronę balii wypełnionej wodą. Gdy choremu udało się zanurzyć, złapała czystą szmatkę i pokropiła ją kolejnym z ekstraktów. Przysunęła się bliżej głowy zmiennokształtnego i położyła mu okład na czole. Lecznicze zioło po kontakcie ze skórą zadziałało natychmiast, wywołując wrażenie kującego zimna, roztaczając wokół specyficzny mentolowy zapach, od którego oddychało się lepiej. Z Cahirem było gorzej, niż myślała, szczękał zębami, a ciepło biło od niego jak z garnka pełnego wrzątku. Wędrowała okładem po twarzy zmiennokształtnego, z uwagą omijając oczy, nos i usta. W pewnej chwili jej wzrok przykuła lekko buzująca tafla wody, znajdująca się tuż nad ognistym ramieniem. Zmarszczyła brwi i przyjrzała się bliżej zjawisku. Na wszystkie burdele świata, ręka nadal mu się paliła! To rodziło problem, czy płomienie wydzielały ciepło? Jeśli tak, Cahir zagotuje się w tej balii jak kurczak na obiad... Mimo obawy ciekawość zwyciężyła, Lora nachyliła się (notabene dając zmiennokształtnemu okazję do podziwiania widoków, o ile w ogóle był w stanie je podziwiać...), wyciągnęła rękę i koniuszkiem palca dotknęła pieklącej się powierzchni - woda była letnia. To przez ten ogień, czy gorączkę mężczyzny? Podskoczyła przestraszona, jak przyłapany na brojeniu dzieciak, gdy Cahir się do niej odezwał. Ruda uśmiechnęła się, zarumieniła, po czym próbowała zrobić rozeźloną minę, ale nie bardzo jej to wyszło...* No wiesz?! Miałam Cię tak po prostu zostawić? W życiu! Lubię się troszczyć o innych, a zwłaszcza o... *Miała coś dodać o facetach z wyrzeźbioną klatą, ale w porę ugryzła się w język.* Hihi, nieważne. *Próbując zachowywać się zupełnie normalnie, zwilżyła dłonie w wodzie po czym zanurzyła je w jego włosach, bo i one były mokre od potu.* Powiedz, tolerujesz stare dobre sposoby na grypę? Głównie o mleko z miodem i czosnkiem mi chodzi. *Starała się mówić na tyle cicho, by go nie drażnić. Spojrzała z niepokojem na zanurzone w wodzie ogniste ramię.* Nie zagotujesz się od tego...? *Wskazała palcem na zjawisko. Nie do końca wiedziała, czy trawiony gorączką mężczyzna zdoła jej odpowiedzieć, wzrok miał szklany, oddech przyspieszony, w każdej chwili mógł odpłynąć z wycieńczenia... Stwierdziła, że lepiej trzymać z nim kontakt, póki jest świadomy.*

    OdpowiedzUsuń
  31. *Przewróciła oczami i zignorowała go. Tak jak poprzednio nabrała wody w ręce i delikatnie rozprowadziła ją po jego miękkich, płomiennych włosach.* Zamiast zrzędzić mógłbyś współpracować i podpowiedzieć mi, jak mam Cię wyleczyć. Nie chcę Cię otruć czymś, czego nie tolerujesz. Jakieś lekarstwa? A może narkotyki? Cholera, nie wiem, nie jestem medykiem. *Rozłożyła bezradnie ręce, patrząc się z wyrzutem na trudnego pacjenta. I tak musiała mu wystarczyć, pomyślała. Powątpiewała, by którykolwiek z lokalnych specjalistów miał na tyle odwagi i obycia wśród nieludzi, by na widok Cahira nie posrać się w gacie ze strachu i nie uciec z krzykiem, już nie wspominając o pomocy... W końcu nie każdy był tak ogarnięty jak ona, hihi. No, może przesadzała... Lekarze to pewnie niejedne dziwy na tym padole widzieli...* Dobra, dobra, ważne, że się nie ugotujesz, to mi wystarczy. Nie gadaj tyle, bo się zmęczysz. Ej, nie chlap! *Pisnęła, podnosząc ręce i zasłaniając się przed wodą. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, co się stało, gdy bezwiedne ciało Cahira poczęło niepokojąco osuwać się wgłąb toni. Rzuciła mu się na ratunek, objęła go i podciągnęła wyżej. Odgarnęła mu z twarzy włosy i uśmiechnęła się pod nosem.* Śpij, śpiąca królewno.
    *Gdy się przebudził, stała w przejściu do stodoły, gdzieś zapatrzona. Sączyła spokojnie, wręcz sennie papierosa. Część włosów upięła w niewielki kok, reszcie pozwoliła na swobodny spadek falami po plecach. Była ubrana dość skromnie jak na nią, aczkolwiek prosta bordowa sukienka podkreślała należycie jej wdzięki. Jedynym znakiem, po którym można by było stwierdzić, że ruda praktycznie non stop czuwała przy polimorfie, były odgniecione od słomy i betonu kolana. Woda w balii była świeża i przyjemnie zimna, choć nie lodowata. Nie było weń śladu po poprzednich listkach intensywnie pachnących ziół. Za to pływały w niej dziwne farfocle, jakby ktoś tam nawrzucał suszonych owoców. Gdy Lora zorientowała się, że Cahir nie śpi, wyrzuciła kiepa i zbliżyła się do niego. Pachniała dymem tytoniowym gryzącym się z kwiatową nutą jej perfum.* Dasz radę wstać? Myślę, że powinieneś zapakować się do łóżka. Już trochę za długo siedzisz w tej wodzie...

    OdpowiedzUsuń
  32. *Słońce już chyliło się ku zachodowi, rzucając na lesisty krajobraz złote refleksy. Upał zdecydowanie zelżał, a w korytarzach zagościł chłodny wiatr, robiąc przeciągi. Do tawerny poczęli ściągać goście, nie w takiej ilości jak na koniec tygodnia, ale jednak. Szczęknęły kufle, zapachniało jedzeniem. Lora spoglądała co i rusz na zewnątrz, próbując dojrzeć, jakiej jakości klientela zmierza ku Uśmiechowi. W zastanowieniu poprawiła włosy. Przydałoby się coś dziś zarobić, pomyślała.* Dużo, zwłaszcza, że się kąpałeś w moich ziołach, mądrusiu. *Mruknęła, choć złośliwie, to trochę nieobecnie. Urażona tym, że w nagrodę za swoje wysiłki nie dostała nawet głupiego "dziękuję", kopnęła ze złością koguta, który uczepił się do niej jak rzep psiego ogona. Od paru godzin nie dawał jej spokoju, darł się na nią i jak tylko nadarzała się okazja, próbował ją dziabnąć. Skąpy zasób cierpliwości Lory się wyczerpał i zwierzak dostał za swoje. Rozpaczliwie machając skrzydłami cofnął się w kierunku stadka kur, chociaż dziewczyny nie spuszczał z oczu. Lily gapiła się ponaglająco na polimorfa, a na jego oświadczenie, że nie zamierza iść do łóżka, prychnęła z niedowierzaniem, rozkładając ręce.* Co takiego? Poglądy polityczne? Co ty pieprzysz? *Zrobiła parę kroków, stukając obcasami, kręcąc głową.* Czyli masz kompletnie w dupie to, że wychodziłam z siebie przez cały dzień, by Ci pomóc, tak? Dobra, fajnie, rób sobie co chcesz. Tylko nie myśl, że jak Ci się pogorszy, to będę Ci nadskakiwać, o nie! *Wrzasnęła, rozeźlona, po czym skierowała się w kierunku wyjścia.* Ja idę do pracy! Czekam na zgrzeblinę! *Wypadła z pomieszczenia jak wichura, pozostawiając po sobie głuchą ciszę, przerywaną jeno pogdakiwaniem kur.*

    OdpowiedzUsuń
  33. Aaach, wreszcie trochę spokoju od tych chłopów... *Westchnęła z rozmarzeniem Lily, ułożywszy się wygodnie na mięciutkim posłanku, jakie rozłożyła sobie nad wodą. Przymknąwszy oczy, wypięła z włosów spinkę w szmaragdowe oczka i schowała do sporej, sztywnej torby, w której aż roiło się od fiolek i pudełeczek z różnymi specyfikami, na opalanie zapewne. Jak się odpowiednio spojrzało, wśród kosmetyków błyszczała niebezpiecznie rubinowa łezka w rękojeści sztyletu. Lily rozejrzała się wokół, by się upewnić, że nie ma w pobliżu napalonych natrętów, po czym odwiązała sobie z tyłu górę fikuśnego, turkusowego kostiumu, by było jej luźniej - każdy strój Lory opinał jej dekolt, ten nie był wyjątkiem. Miał na ramiączkach nawet wszyte małe muszelki. Odetchnęła z uwielbieniem, oddając się błogiemu relaksowi. Skrzyła się w słońcu równie intensywnie, co tafla jeziora, niemalże cała usmarowana olejkami. Jej skóra już była złocista, zapewne od wcześniejszych zabiegów starannego i kontrolowanego ziołami opalania. Płynąc myślami w stronę typowych dziewczęcych spraw, takich jak: co włożyć na siebie wieczorem i jaką dobrać biżuterię, stopniowo zatracała się w ciepłych objęciach słońca. Ostatnią myślą przed tym, jak zasnęła, była myśl, że trzeba było opalać się topless...
    Mruknęła niewyraźnie, gdy jakby przez sen dobiegły do niej jakieś słowa, zagłuszane przez szum, jaki wydaje stado ptaków przelatujące nad głową. Wyciągnęła się niczym przebudzony kocur, po czym przewróciła się na bok, nieświadoma, że przez nieopatrzny ruch mogła sobie odsłonić co nie co... Na jej szczęście przycisnęła sobie jedno z opadłych ramiączek i wiązanie pod pachą. Przysłonięcie słońca zdołało na tyle ją otrzeźwić, że w chwili sięgnęła po sztylet spoczywający w torbie, drugą ręką przyciskając sobie odzież do piersi.* A, to Ty... *Burknęła, ni to z ulgą, ni z rozczarowaniem, po czym jak gdyby nigdy nic odłożyła broń i zawiązała sobie stanik. Wstała i otrzepała tyłek z piachu, który zdołał wedrzeć się na tkaninę.* Oczywiście, że jestem czerwona z jednej strony! Słońce chodzi sobie po niebie i czasem grzeje bardziej z lewej czasem z prawej. Wiedziałeś o tym? *Ofukała go, po czym przejechała dłonią po nagrzanej skórze na udzie. Widząc zdezorientowaną minę Cahira, przewróciła oczami.* To przez olejek, chroni mnie przed nierówną opalenizną i czerwienieje, jak się za bardzo nagrzeje! Zejdzie! A tak poza tym to czego chcesz? Mam wolne i chcę odpocząć. Przecież wyglądasz mi na okaz zdrowia. *Prychnęła, mierząc go wzrokiem spod przymrużonych powiek.* Mógłbyś kopsnąć się w góry po derijam. *Nie patrząc na niego, ominęła go z wysoko podniesioną głową, zbliżając się do wody. Wpierw zamoczyła w niej stopy, a potem poczęła zmywać z siebie specyfiki.*

    OdpowiedzUsuń
  34. *Po jej ciele przeszedł dreszcz wywołujący gęsią skórkę; może w reakcji na kontakt z zimną wodą, a może na wieść o cuchnącej zgrzeblinie. Mimo to nie przerywała dotychczasowych czynności, musiała dokładnie wszystko z siebie zmyć, by nie ryzykować przykrych objawów później. Podczas obmywania się, zerkała kątem oka na polimorfa, coraz bardziej się wypinając, wyginając, wdzięcząc wręcz, raz nawet spojrzała mu prosto w oczy spod wachlarza gęstych rzęs. Jednak nie odezwała się. Wkrótce była cała mokra, kryształowe kropelki wody lśniły na jej rozgrzanej skórze. Prawdziwą uwagę zwróciła na mężczyznę wtedy, gdy usłyszała od niego to, na czym tak jej zależało. Kołysząc biodrami podeszła do niego i uśmiechnęła się, co było miłą odmianą od prezentowanych przez nią ostatnimi czasy fochów.* No wreszcie. Nie można było tak od razu? *Skierowała się w stronę swojego plażowego gniazdka, a kiedy przechodziła obok Cahira, dotknęła przelotnie jego ramienia, oddając odrobinę chłodu wody z jeziora. Poczęła składać swoje manatki i wkładać do torby, która zdawała się mieścić zdecydowanie więcej, niż fizyka pozwala.* Nie rozumiem, dlaczego w Twoim mniemaniu dziwki nie mogą być bezinteresowne. Przecież to cecha osobista, nie zależy to od profesji... Chociaż masz rację, powinnam się jej wystrzegać, bo jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę. *Zarzuciła sobie torbę na ramię. Gdy zrównała się z Cahirem, uśmiechnęła się trochę smutno, z przekąsem.* "Pod spodem" nadal jesteśmy kobietami i każda ma swoje pragnienia... *Zmrużyła oczy podstępnie, po czym przybliżyła się do niego i stanęła na palcach, by być bliżej jego twarzy.* Jesteś zbyt naukowy. Z babami tak się nie da. A ja Ci nie odpowiem, bo nie chcę, żebyś znikał z mojego życia. *Mruknęła, zaśmiała się, po czym obróciła się na pięcie i zmierzyła w kierunku Uśmiechu.* Znajdę Cię, jak zgrzeblina puści soki! *Rzuciła przez ramię, machając mu na pożegnanie.*

    [Hej, może mnie nie być parę dni, wyjeżdżam. Odpiszę, jak sobie uaktywnię tam neta ;)]

    OdpowiedzUsuń
  35. Tu jesteś... *Znalazła go w ostatnim miejscu, jaki miała zamiar przeszukać, zanim da sobie spokój - z tyłu tawerny, przy jej prowizorycznym ziołowym ogródku, ogrodzonym lichym, próchniejącym płotem. Oparła się o pokrytą mchem dechę, która zachwiała się niebezpiecznie pod jej ciężarem. Ruda wyglądała jak cień samej siebie, jak widmo - jej twarz miała bladozielony odcień, a pod oczami wykwitły sine wory. Wyciągnęła w stronę Cahira niewielką fiolkę z ciemnobrązowego szkła, opatrzoną kwadratową etykietą ze zgrabnym napisem "wywar - zgrzeblina".* Uch, zabierz to ode mnie... *Mruknęła, wolną ręką zakrywając sobie usta, powstrzymując odruch wymiotny.* Parę kropel śwince do ryja albo łatwiej - do koryta... Oby nie zdechł od tego smrodu... *Gdy polimorf zabrał od niej przykry specyfik, poprawiła sobie włosy i kucnęła przy jednym z ładniej wyglądających krzaczków, które zaczęły wypuszczać jaskrawopomarańczowe pączki.*

    OdpowiedzUsuń
  36. Ooch... *Jęknęła, gdy dojrzała beczkę pełną krwi i resztek flaków nieznajomego pochodzenia. Miała tylko nadzieję, że nie są to ludzkie podroby... Błyskawicznie schowała głowę w ziołowy krzaczek i na podobieństwo ryby wyciągniętej na brzeg chłonęła zawzięcie jego woń.* Taa, to Ci śmierdzi? *Zwróciła mętny wzrok na Cahira, nie zauważając, jak z jednego z listków na jej włosy spełzł pająk korsarz.* Co ja przeżyłam! Nie zbliżaj się do mojego pokoju przez parę dni, ani do okna z zewnątrz. Jezu, jak tam jebie... Trzeba było nacierać zgrzeblinę z dala od tawerny, dopiero będzie heca, jak smród przedrze się do kuchni i sali dla gości... Santorin mnie prześwięci...! *Złapała się za głowę i w tej chwili pająk zszedł jej na rękę. Jak go zauważyła, wydarła się w niebogłosy i rozpoczęła taniec połamaniec w rozpaczliwej próbie pozbycia się natręta. Dysząc ciężko, spojrzała po sobie w przerażeniu, sprawdzając, czy robal spadł. Po chwili zakwiliła jak rozpuszczony dzieciak.* A tak poza tym gdzie ja teraz będę spać?! Ej, a Ty dokąd? *Polimorf, co było do przewidzenia, nie zaszczycił ją odpowiedzią. Chociaż czuła się okropnie i miała ochotę spędzić resztę dnia na opierdzielaniu się, nutka ciekawości zwyciężyła. Lora zebrała się w sobie i podążyła za mężczyzną.*
    Hihihi... *Dziewucha usiadła sobie na "stołku", czyli na równo ściętym pieńku i tłumiła ataki śmiechu wywoływane próbami płomiennowłosego by pochwycić zaczarowanego świniaka. Widziała, że di Ardo wścieka się niemiłosiernie, ale to jeszcze bardziej dodawało całej scenie uroku - choć jego gniew był jedyną barierą powstrzymującą Lorę przed roześmianiem się w głos. Trzymała się zawzięcie za usta, podskakując jak przy napadzie czkawki. Potem nie było już jej wcale do śmiechu, bo piekielna siła Cahira totalnie rozpieprzyła całe podwórko, a jedno z pęknięć ziemi niebezpiecznie się do niej zbliżyło, po czym rozwaliło siedzisko w pół, przez co Lora zleciała na ziemię jak niedopilnowany bobas. Z nogami w górze chwilę kontemplowała, co się w ogóle stało, po czym w końcu doprowadziła się do pionu. Rozpoczęła trudną wędrówkę po nierównym podłożu ku łowcy świń, zaintrygowana, czy polowanie zakończyło się sukcesem. Mimo, iż założyła dzisiaj wygodniejsze buty, bo na mniejszym obcasie, to i tak droga okazała się trudniejsza, niż to się mogło wydawać. Raz noga utknęła jej w szczelinie i chwilę męczyła się, zanim się uwolniła. Polimorf oczywiście nie raczył poczekać aż ruda do niego dotrze - ba, nie wspominając już o pomocy - i począł naprawiać szkody odrobinę za wcześnie. Lora właśnie stawiała nogę na sporym wybrzuszeniu, kiedy owo schowało się. Straciła równowagę i runęła jak długa w towarzystwie oszałamiającego pisku.* Stokrotne dzięki! Ała! *Obróciła się, by usiąść na tyłku i zamarła. Kolana i łokcie miała obtłuczone i poobdzierane, z ran leniwie sączyła się krew, a skóra wokół siniała w oczach.* I jak ja teraz kurwa wyglądam?! *Czerwona ze złości złorzeczyła pod nosem, rzucając polimorfowi rozjuszone spojrzenia, kiedy to nieruchawa świnka nagle zaczęła podrygiwać raciczkami, nadal leżąc na boku. Wkrótce całym zwierzęcym ciałem poczęły wstrząsać niekontrolowane dreszcze.* Chyba działa...!

    OdpowiedzUsuń
  37. TO jest naturalne? Dla dzieciaka, może! Kto się teraz na mnie połasi? Cholera jasna...! *Jak na złość nie miała przy sobie choćby jednej chusteczki, by się oczyścić. Patrzyła z niedowierzaniem na obdarte kolana jak u jakiejś chłopki, co to wywinęła orła na polu. O zgrozo! Zignorowała komentarz Cahira o naturze Karola, zbyt pochłaniała ją własna żałosna sytuacja. Już miała drzeć skrawek swojej sukienki, na szczęście skromnej i niezbyt przez nią lubianej - miała za mało wyrazisty jasny brzoskwiniowy kolor, kiedy to ze świnką zaczęło się dziać coś więcej. Lora wstała i powolutku zbliżyła się do Cahira, stanęła za nim na na wypadek gdyby zwierzak miał wybuchnąć, czy coś. Choć widok metamorfozy lekko mówiąc nie należał do najprzyjemniejszych, Lora nie mogła oderwać wzroku, krzywiąc się i robiąc dziwne miny, jakby sama ją przeżywała.* Coś takiego! *Szepnęła z niedowierzaniem, pierwszy raz doświadczając takiego zjawiska i na dodatek wywołanego przez zioła. Zaśmiała się pod nosem. Karol był nago i można było go sobie dokładnie obejrzeć - i tak jak podejrzewała Lily, natura dość licho go obdarzyła... Bez słowa oglądała polimorfa, jak robi swoje, popatrując ze zmrużonymi oczami na jego żylaste ręce. Jakoś nie zrobiło jej się żal szlachcica, po opowieści Cahira urodził się w niej zalążek gniewu na tę kastę ludzi. Gniewu i obrzydzenia. Gdyby w pobliżu zjawił się jakiś charyzmatyczny przywódca, który zwoływałby chętnych na powstanie, na pewno w chwilę przerobiłby młodą Lorę... Kiedy usłyszała słowa płomiennowłosego, zrobiła zdezorientowaną minę. Nawet przestała czuć, jak krew ścieka jej z kolan i łokci. On chciał ją "przechować"? Boziu, w życiu nie spodziewała się takiej inicjatywy z jego strony, nawet w ramach rewanżu. Myślała, że będzie skazana na namiot w lesie. Złapała się za głowę. Co będzie, jak jej ubrania zaśmierdną? Żaden specyfik tego nie dopierze! Westchnęła krótko i spojrzała bezradnie na Cahira.* No. Zasmrodziłam całe piętro mieszkalne Uśmiechu. Moja sytuacja jest dość kiepska... *Złączyła ręce i wyszczerzyła się szeroko.* Ze mną nie będziesz się nudził!

    OdpowiedzUsuń
  38. *Zachichotała, zaklaskała w dłonie i okręciła się wokół własnej osi, nie kryjąc bezgranicznego zachwytu. Chyba już zapomniała o niedawnym incydencie, mianowicie twardym spotkaniem z ziemią i jego tragicznych konsekwencjach. Wyglądała trochę upiornie, bo zmęczenie nieprzespanych nocy odciskało się piętnem na jej twarzy, a od kolan aż po łydki była upaćkana zakrzepłą już krwią. Na ziemię sprowadziły ją wygłoszone stanowczo zasady Cahira, mimo to z jej zielonych oczu nie chciały zniknąć wesołe iskierki.* Wszystko jasne, szefie! *Zawołała, z udawaną powagą kiwając głową. Chyba może sobie pozwolić na krótki odpoczynek od pracy... Już zaczęła się zastanawiać, co musi spakować na te parę dni, kiedy to polimorf bez słowa ruszył w nieznanym jej kierunku. Podrapała się po brodzie w zamyśleniu, powędrowała wzrokiem w stronę Uśmiechu, po czym wzruszyła ramionami i ruszyła za mężczyzną. Weźmie rzeczy później... Miała przynajmniej taką nadzieję. Nie widziało jej się paradowanie tyle czasu w jednych gaciach...*
    *Nucąc sobie cicho pod nosem, podążała za Cahirem, dzierżąc w ręku zdjętą parę butów. Sprawnie omijała wszelkie przeszkody na ścieżkach, uważając, by nie wdepnąć w nic ostrego bądź kleistego bosą stopą, jednocześnie rozglądając się na boki w poszukiwaniu znajomych ziół bądź kwiatów. Była obeznana z leśnym terenem, jak to na zielarkę przystało. Droga nie dłużyła się jej wcale, bo mimo wszystko pozostała w szampańskim humorze. Raz przykucnęła i zerwała parę kwiatów czerwonego liliowca. Sądząc po charakterze Cahira jego mieszkanie mogło być, ee, ciut ponure, roślinki je rozjaśnią. Widząc, że polimorf szybko oddala się od niej, wstała i za nim pobiegła.* Dlaczego się zatrzymujemy? *Mruknęła zdziwiona, gdy płomiennowłosy stanął przed zwykłym drzewem. Wkrótce wszystko się wyjaśniło, gdy ten odsłonił mroczne przejście... Lora stanęła jak wryta. Matko i córko, on mieszka w jaskini?! Oj, tego nie przewidziała. Prawą ręką trochę za mocno ścisnęła mały bukiecik, a lewą uczepiła się kurczowo skrawka sukienki w reakcji na zapraszający gest.* Ja przodem...? Dlaczego ja, Ty idź pierwszy... *Zaprotestowała, krzywiąc się na widok ziejącej pustki.* Nie brzydzę się, ale... Aaa, nie chce!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Nie zdążyła niczego się złapać, by nie dać się wepchnąć do środka. Pisnęła w przestrachu i zakryła oczy, spodziewając się najróżniejszych widoków, od mlecznych pajęczyn po rozwścieczone niedźwiedzie. Nie usłyszała jednak ani spadających z wilgotnego stropu kropli, ani zwierzęcego posapywania. Z wahaniem zerknęła poprzez palce i zdziwiła się, że aż szczęka jej opadła. Jak jedna z bohaterek dziecięcych bajek, która znalazła się w zaczarowanym zamku, poczęła przechadzać się po dziwnym, przejmująco magicznym lokum Cahira, poświęcając uwagę każdemu szczegółowi. Przełknęła ślinę na widok czarnołuskiej kuszy, jakoby obitej skórą smoka. Najwięcej czasu spędziła na obserwacji kryształowych serpentyn, umiejscowionych na środkowym piedestale, podziwiając ich niezwykłe piękno. Pociągnęła nosem - kadzidła mieszały się z wonią jakiegoś nieznanego jej ziela, a gdy podeszła bliżej regału z książkami, poczuła charakterystyczny zapach starych stronic spoczywających w ciężkich almanachach. Tu było cudownie! Zmrużyła oczy i dojrzała schodki, dziwnie umiejscowione wśród półek. Spojrzała w górę. Z chęcią wspięłaby się po nich i odkryła co było ponad regałami - pewnie sypialnia, ale powstrzymała się. Stopnie były rozstawione dość rzadko, musiałaby ostro zadzierać nogi przy wspinaczce. Nie chciała się drugi raz spierdolić na ziemię...* Oo, dzięki. *Z trudem oderwała wzrok od mistycznego wnętrza i przyjęła od Cahira miseczkę z wodą. Na razie odłożyła bukiecik, przycupnęła sobie na niższej półeczce i zabrała się do opatrywania ran. Zamarła jak wryta w reakcji na kolejne jego słowa. O kurwa, jak mogła o tym zapomnieć?! Wspomnienie! Ze wszystkich rzeczy, które mogły jej wylecieć z głowy, musiało akurat trafić na wspomnienie Cahira! Milczała chwilę, zakłopotana, zmywając z siebie krew. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie zastanawiała się wcześniej, tak na poważnie, co chciałaby wyłowić z jego głowy. Co jak co, ale umysł Cahira był zapewne niebezpiecznym i mrocznym miejscem... Spojrzała się na niego strapiona i w końcu odezwała się cicho.* Wiesz co? Pokaż mi to, co sam chcesz mi pokazać. Nie czułabym się dobrze, gdybym wywlekła Ci z głowy coś, czego byś nie chciał... Mogę? *Wskazała palcem na podłużne naczynie stojące nieopodal.* Wstawiłabym tu kwiatki.

      Usuń
  39. *No jasne. Jak zwykle. Kiedy ona próbowała być miła i uprzejma, chcąc pokazać się z eee, lepszej? strony, Cahir szybko ściągał ją na ziemię gburowatym tekstem. Fuknęła i zagotowała się w środku, że aż zamrowiły ją końce palców. Spojrzała na polimorfa spode łba; ale w sumie on miał rację. Wcześniej cieszyła się jak nie wiem co na propozycję takiego typu wynagrodzenia, jak zwykle dała ponieść się chwili. Ujrzenie chociaż cząstki tego, co polimorf miał w głowie, było lepsze od najgorętszej plotki. Stety niestety trochę czasu już z nim spędziła i teraz nie czuła się ze świadomością wyboru tak swobodnie. No bo co, karze mu pokazać swój najlepszy podbój miłosny, tak jak chciała na samym początku? To mogło być zabawne, owszem, ale... Po głowie chodziły jej zupełnie inne, jeszcze bardziej intymne propozycje, tak samo nieodpowiednie, jak poprzednia... Zeskoczyła z impetem z parapetu. Uśmiechnęła się szeroko i podstępnie, jak dzieciak, który wpadł na szatański pomysł tuż po zdjęciu szlabanu.* Kobieta zmienną jest, ale skoro tak, to proszę Cię bardzo! Obyś tylko nie żałował swojej decyzji. *Syknęła jak prawdziwa wężyca, na złośliwość zareagowała tylko przymrużeniem oczu. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy odchodził w stronę regału, po czym sięgnęła po czarne naczynie. Podeszła do piedestału z wodą i chwilę kombinowała, monument był dość wysoki. Musiała postawić stopę na podstawie i mocno się wyciągnąć, by zanurzyć naczynie. Wsadziła kwiatki w wazon i ustawiła go obok kuszy, w myśl postawionej twardo zasady właściciela: "jeżeli już musisz coś wziąć do ręki, odłóż to z powrotem na miejsce"...
    Nareszcie wolna od śledzącego każdy jej ruch wzroku Cahira, zajęła się odkrywaniem tajemnic tegoż magicznego siedliszcza. Najpierw podjęła parę prób, by złapać choć jedną kolorową drobinkę unoszącą się w powietrzu. Niestety bezskutecznie - a już wyobrażała sobie, jak zamknięte w słoiku światełka zdobią jej pokój w nocy... Może znajdzie jakiś sposób na polimorfa, by jej takie wyczarował? Chwilę potem podeszła do kuszy. Opierała się pokusie, by sprawdzić, co jest w tych szklanych pojemniczkach porozrzucanych wokół broni. Trucizna? W ostatniej chwili się powstrzymała, kiedy to zobaczyła oczami wyobraźni, jak Cahir rozpruwa ją na strzępy w ataku ślepej furii, spowodowanej tykaniem jego rzeczy bez pozwolenia. No, może bez przesady, ale mógł ją wypieprzyć. W Uśmiechu narozrabiała, to tutaj wypadałoby być grzecznym... Aż podskoczyła, gdy odwróciła się i ujrzała polimorfa przy piedestale z kryształkami. Podniosła brew, gdy zobaczyła, że mężczyzna ułamał sobie jeden i począł go podgryzać z zaangażowaniem. Na jego pobieżne spojrzenie zareagowała niewinnym uśmiechem. Myślała, że jest pogrążony w lekturze, ale oczywiście ją zoczył, gdy próbowała go naśladować. Przynajmniej nie pozwolił jej zdechnąć od swoich przekąsek... Potem, gdy właściciel zniknął na "półpiętrze", do którego prowadziły niebezpieczne schodki, rzuciła okiem na okazały regał. Przeglądała tytuły, tak naprawdę mając cichą nadzieję, że znajdzie chociaż skrawek papieru i pióro z atramentem. Już zaczynała być zmęczona od nawału tytułów, kiedy to znalazła to, co chciała. Porwała arkusz pergaminu wraz z piórem i atramentem i rozwaliła się na podłodze, tuż obok książek. Chyba ją za to nie opieprzy? Poczęła smarować na papierze, jednocześnie zastanawiając się, czym są ulubione ziółka polimorfa, które niedawno sobie przygotowywał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dobra. Właściciel już sporo czasu się nie pokazywał. Zasnął tam na górze? Lora zwinęła pergamin w rulonik i wetknęła sobie pod pachę. Z niemrawą miną zmierzyła wzrokiem wyślizgane schody, tkwiące tu i ówdzie pośród regałów. Zbadała stan swoich łokci i kolan. Spore strupy były nadal strupami, po gwałtowniejszym spotkaniu z posadzką znów będzie tragedia. Zacisnęła usta i w końcu zdecydowała się na wspinaczkę. Nogi musiała zadzierać tak wysoko, że prawie szorowała kolanami po brodzie. Nie patrz w dół, nie patrz w dół... To, co dla Cahira było normalnym wejściem po schodach, dla Lory okazało się być wyczynem niemalże akrobatycznym. Dobra, został ostatni. Na szczęście nie upuściła kartki. Powoli podciągnęła się, przypominając sobie, jak niedawno Nimra ćwiczyła na drążku na podwórku. Cholera, trzeba było wyciskać razem z nią! Zmrużyła oczy. Cahir spał, nakryty książką. Stłumiła pod nosem chichot, ona też tak zasypiała, przy lekturze traktującej o etyce dworskiej. Wyłowiła wątłą smużkę pary unoszącej się znad kubka. Ziółka! No komu jak komu, ale jej polimorf mógł powiedzieć, co sobie tam popija. Chyba wiedział, że ciekawość zawodowa weźmie u niej górę? Wdrapała się na materac umiejscowiony na platformie, najciszej jak potrafiła. Chwilę podziwiała idealnie rzeźbioną klatę, wprawiającą ją za każdym razem w niesłabnące uwielbienie, po czym sięgnęła po napój. Pachniał ładnie, ale dziwnie, jakoś tak egzotycznie. W sumie zaschło jej w gardle. Upiła łyk i omal nie wypluła zawartości na egzemplarz "Języków Wymarłych". Odłożyła kubek i zasłoniła sobie usta ręką; nie widząc odpowiedniego miejsca na pozbycie się płynu, połknęła go i wydobyła z siebie serię prychających dźwięków. Podskoczyła z trwogą, gdy nagle mężczyzna się do niej odezwał. Skrzywiła się wierutnie, dreszcz wstrząsnął jej ciałem.* Nie wiem o co chodzi z tym mokrym psem, ale... Herbata?! *Pokiwała z niedowierzaniem głową.* U nas pije się herbatę z jednego-najwyżej dwóch listków na dzbanek, a tu pływa przynajmniej sześć! Uch! *Machnęła ręką, okropnie mocny smak już trochę zelżał. Chwilę potem uwaliła się bezceremonialnie tuż obok polimorfa, na brzuchu i poczęła majtać w powietrzu zgrabnymi nogami. Rozłożyła przed sobą pergamin i spojrzała na mężczyznę.* No dobra, chciałeś to masz. *Omiotła wzrokiem ostatni raz listę wspomnień, po czym podała mu ją.* Tylko nie mów: "nie ma mowy, wymyśl coś innego".
      *Na dokumencie panował istny chaos. Z całej kartki haseł rzucanych ewidentnie podczas burzy mózgu Lory, od skreślenia uchroniły się tylko dwa, które dziewczyna wyraźnie pogrubiła: Twoje pierwsze zabójstwo i Twoja pierwsza kochanka. Dziewczyna poczekała, aż mężczyzna je przeczyta, po czym nachyliła się, a powaga ściągnęła jej twarz.* Śmierć albo miłość. Dwa grube tematy i oba mnie ciekawią. Nie wiem co wybrać. *Spojrzała mu się w oczy wzrokiem zamarłym w trudnej do zdefiniowania emocji. Strach czy wyzwanie?*

      Usuń
  40. Nie zrzędź! Ładna kobieta musi ładnie pisać. *Wyprężyła się dumnie i uśmiechnęła demonstracyjnie, głaszcząc krwistoczerwone pasma włosów.* Skoro mnie nie możesz odczytać, to jak radzisz sobie z bazgrołami Santorina?! *Szepnęła złośliwie z błyskiem w oku, jak prawdziwy plotuch, który zwęszył sensację. Posłusznie usiadła naprzeciwko Cahira, rzucając w jego kierunku figlarne spojrzenia. Psotliwy humor szybko ją opuścił, gdy słowa polimorfa uświadomiły ją, co zaraz nastąpi. Nagle serce poczęło bić szybciej, trochę za mocno, bo boleśnie - obślizgłe szpony strachu ścisnęły za gardło. Nie powiedział, które wybrał wspomnienie, czyż nie? Nie obawiała się scen miłosnych, za to perspektywy ujrzenia morderstwa i to w pierwszej osobie owszem... To, co próbował jej przekazać Cahir, w jej uszach zlepiło się w zwartą oleistą masę bez wyrazu, z której trudno było odczytać jakikolwiek sens. Zmroził ją paniczny strach przed tym, co ją czekało. Zanim zdołała zaprotestować, kciuk mężczyzny dotknął jej czoła, zdawało się, że z siłą pioruna, odrzucając ją w niepokojąco nieznajomy świat mrocznych wspomnień zmiennokształtnego...

    Podczas wizji ciało Lory wierzgnęło parę razy w dzikich spazmach, jakby chciało odzyskać swój umysł z powrotem...
    Zmęczona twarz dziewczyny zamarła w grymasie niewysłowionego bólu, gdy palący płyn wżerał się w mózg, gniótł świadomość, rozkładał na cząstki. Później rozluźniła się, bo nie było już nic, świat prysł jak bańka mydlana.
    Wola, uczucia. Dusza. Życie.

    *Odzyskawszy siebie, spojrzała się na polimorfa wzrokiem pełnym niezrozumienia i żalu. Zupełnie tak, jakby przed chwilą usłyszała, że wymordowano jej rodzinę. Bała się, spoglądała wokół w przestrachu, jakby widziała pajęczy rój zmierzający w jej stronę. Długo milczała, raz wgapiając się w Cahira jak w winowajcę krzywd jej wyrządzonych, raz rozglądając się wokół, bojąc się, że rzeczywistość pryśnie. W końcu osunęła się na materac i odwróciła się plecami do mężczyzny, mruknąwszy jedynie pod nosem: * Tak. Położę się.

    *Czuła się jak wyżęta szmata, niepotrzebny kawałek materiału porzucony gdzieś na śmietniku. Jak stłuczony, pusty wazon, którego już nigdy nikt nie wypełni. Nie spała, była pogrążona w myślach. Składała do kupy wydarzenia ujrzane we wspomnieniu i wyciągała ponure wnioski. Nawet nie chciało jej się płakać, nie chciało jej się nic. A przecież tylko dostała to, co chciała, a nawet więcej - miłość i morderstwo złączone okrutną fuzją w jedno wspomnienie.* Nie chcę już Twoich wizji. *Szepnęła, zapatrzona gdzieś w losowy punkt przed sobą, nadal odwrócona do niego plecami.*

    OdpowiedzUsuń
  41. *Westchnęła i przyciągnęła nogi do siebie, w reakcji na nieprzyjemny chrobot - jakby pogodziła się z faktem, że kościany ogon zaraz huknie ją w głowę i roztrzaska czaszkę na części. Gdy tak się jednak nie stało, leniwie przewróciła się na drugi bok, by spojrzeć na krzyczącego na nią polimorfa. Patrzyła na niego mętnymi, poszarzałymi oczami, jakby cudze wspomnienie wyssało z nich życie. Resztkami sił podniosła się do siadu. Pokiwała przecząco głową.* Teatrzyk cieni? Nie wierzę... Po prostu nie wierzę. *Serce jej zabiło mocniej, zupełnie tak jak wtedy, gdy schwytany Cahir z przeszłości ujrzał kobietę o kobaltowych włosach, łkającą w kącie ciemnego pokoju.* To tylko słowa. Kochałeś ją! Jak możesz... teraz... *Słowa cicho i niewyraźnie wypływały z jej ust. Lora skrzywiła się, jakby obrzydziła ją wypowiedź mężczyzny, bądź swoja własna, po czym pociągnęła nosem, by powstrzymać łzy. Kotłowało się w niej tyle emocji i myśli, a nie potrafiła ich wyrazić.* Pech... Jednak jesteś zimnym potworem. Myślałam, że to skorupa, którą chcesz się ochronić przed bólem, ale nie! Zrobiłeś to specjalnie. Pokazałeś mi to, co chciałam, czyli najgorsze... Ale ja o tym nie wiedziałam! Mogłeś mnie od tego odwieść... Boże... Jesteś okrutny... *Narastająca panika zlepiła zdania w dziwną, nieskładną paplaninę. Złapała się za głowę, szlochając cicho i otwierając szeroko oczy, jakby bała się, że zaraz eksploduje. Pojękując w przestrachu stopniowo odsuwała się od polimorfa; gdy stopą wyczuła krawędź półpiętra, zerknęła przez ramię i poczęła osuwać się po schodkach w dół w nagłej chęci ucieczki. W jednej chwili magiczne lokum, które na początku oczarowało ją swym niecodziennym klimatem, przeobraziło się w jej głowie w ciemną celę straceńców podziemnych lochów. Zleciałaby parę razy, chyba złamała paznokieć, lecz była ślepa; oddychając szybko pobiegła w kierunku kuszy, pamiętając, że obok niej znajdowało się wyjście...*

    OdpowiedzUsuń
  42. *Wyjście... Gdzie - jest - wyjście... Rozgorączkowana klepała po ścianie w poszukiwaniu krawędzi zdradzającej drzwi, bądź dźwigni, która by je otworzyła... Nic! Była w pułapce. Wrzasnęła w przestrachu i odwróciła się, usłyszawszy tuż za sobą huk i furkot fruwających kartek. Była myszką zapędzoną w róg przez wygłodniałego kota. Kątem oka wychwyciła mętny błysk, który przebiegł po czarnołuskiej kuszy. Impuls dźgnął ją boleśnie, zmuszając do podjęcia ostatniej próby przetrwania. Chwyciła broń i zgarnęła garść kolorowych pałeczek-kryształków. Drżącymi rękami próbowała umieścić jedną z nich na właściwym miejscu, wymsknęła się jedna, druga, trzecia, brzdęknęły głucho o podłogę. Klik... Wycelowała w Cahira, który zatrzymał się tuż przed nią. Trzęsły jej się kolana, bolały ramiona od ciężaru kuszy, ale nie odpuszczała, organizm pompował w jej żyłach coraz więcej adrenaliny. Wyglądała jak pomylona, która zbiegła z psychiatryka, wlepiając w Cahira wielkie, przerażone oczy.* Wypuść mnie, zostaw mnie, wypuść mnie... *Powtarzała gorączkowo, coraz intensywniej kolebiąc się w spazmatycznych dreszczach. Prowadził ją pierwotny człowieczy instynkt, nakazujący przetrwanie za wszelką cenę. Nadal nękana przebłyskami wspomnienia, oddychała coraz szybciej, kręcąc przecząco głową. Słowa Cahira wkrótce poczęły przebijać się do jej otępionej strachem głowy. Jeszcze długo po tym, jak przebrzmiało ich echo, celowała w polimorfa, choć czuła, jak opuszczają ją siły.* Rozumiem... *Szepnęła, po czym zupełnie jakby zadziwiła samą siebie, pokręciła głową i osunęła się po ścianie na ziemię, rozluźniając uścisk; kusza opadła jej na kolana, szczęknąwszy głucho.* Nie rozumiem... *Ze zmętniałych oczu popłynęły jej niekontrolowane strugi łez, choć nie wyglądała na zrozpaczoną, lecz umęczoną.* Przepraszam. To moja wina. Z własnej woli... będę nosić... Twoją bliznę... Ty... jesteś silny. Ale ja nie. Potrzebuję... czasu... *Dukała, patrząc dziwnie na swoją stopę, okrwawioną przez złamany w pół paznokieć.* Chyba, że mnie zabijesz? *Podniosła na niego wzrok, chyba powracała do rzeczywistości, lecz był to powolny proces... Odepchnęła od siebie kuszę, szybko i z obrzydzeniem, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, co mogła zrobić w ataku paniki. Nagle przytłoczył ją sens słów Cahira. On miał rację. Nie mogła go osądzać, pieprzyła bez sensu. W nim kryło się więcej, niż mogłoby się wydawać. To ona nie podołała próbie...* A może wypuścisz? Chcę swoich rzeczy...

    OdpowiedzUsuń
  43. *Opuchniętej i pobladłej twarzy rudej nie zdołał rozjaśnić niemrawy, nieobecny uśmiech, jaki wykwitł na jej ustach. Podążała wzrokiem za ręką Cahira zbierającą kryształki, które pewnikiem zaraz rozedrą ją w pół, jako pocisk wystrzelony z mrocznej broni. Ale on nie strzelił. Usłyszała szept, podniosła pokorne spojrzenie, zawahała się. Wyciągnęła w jego stronę ręce jak dziecko domagające się uwagi. Przytuliła się do jego ramienia jak do uszytej przez mamę lalki, chowając twarz w jego uścisku, czując, jak ciepło studzi rozszalały puls. Zamknęła oczy, a na jej zmęczone powieki spłynęła kojąca ulga. Przez kotarę krwi i mgłę przerażającej mocy przebijał się widok uśmiechniętej Hifnir... Która nie lubiła, gdy inni się smucili. Choć najchętniej spędziłaby w ramionach Cahira resztę dnia, w końcu wstała i otarła łzy, w duszy zarzekając się, że już więcej nie upadnie. Jej tęczówki nabrały nieco koloru, a może było to złudzenie, powodowane zielonkawymi oznaczeniami, które pojawiły się podczas czaru... Chłód omiótł ją od stóp do głów, w próbie przegonienia złych myśli i męczącego otumanienia. Lora podbiegła do polimorfa, złożyła na jego policzku pospieszny pocałunek, po czym szepnęła.* Wrócę.

    *Chochlik zdążył na nią porządnie nadziamotać, jak tylko pojawiła się w Uśmiechu. Nawet na niego nie spojrzała, szybkim krokiem podążyła w kierunku schodów i wspięła się na piętro. Stęknęła głucho; już zdążyła zapomnieć o zatęchłych pomieszczeniach. Mimo, że wietrzyły się na okrągło, smród nadal panował twardą ręką - choć już dawało się oddychać bez konieczności zatykania sobie nosa spinaczem do suszenia prania. Jedynym osobnikiem, który za nic miał całe to zjawisko, był Murphy, który teraz wylegiwał się w łóżku Lily niczym baron na satynowych poduszkach.* Wiedziałam, że coś jest z Tobą nie tak, kocie, ale o brak węchu Cię nie posądzałam... *Mruknęła dziewczyna. Położyła się obok grubaska i mocno go przytuliła; kanapowiec jedynie uchylił jedno oko i westchnął, zdziwiony, że ktoś przeszkadza mu w popołudniowej drzemce.*
    *Dość szybko doprowadziła się do porządku, pamiętając, że ma niewiele czasu. Poświęciła chwilę na ekspresową toaletę w - o zgrozo - misce po praniu, opatrzyła złamany paznokieć, spakowała parę ciuszków i damskich dupereli oraz swoją torbę z ziołami. Przystanęła na chwilę i pokręciła głową. Co ten Cahir z nią zrobił? Jeszcze niedawno machnęłaby ręką i taplałaby się w gorącej, pachnącej kąpieli dobre parę godzin, bo przecież lepiej się spóźnić i ładnie wyglądać niż odwrotnie... Najwyżej błądziłaby później po lesie... Wzięła jedną z doniczek i bagaż, rozejrzała się wokół, by się upewnić, czy wszystko wzięła.* Murphy, dam Ci zaraz jedzenie na dole, tylko nie zeżryj od razu! Trochę mnie nie będzie, mon cheri. *Kot nawet nie otworzył oczu. Ruda wzruszyła ramionami i wyszła.*
    *Tym razem założyła odpowiednie, płaskie buty na leśne przeprawy, choć opatulony ziołowym opatrunkiem palec trochę jej przeszkadzał. Wyglądała zwiewnie i naturalnie w sukience koloru jej skóry. Kreacja była długa, bo Lily chciała zakryć obdrapane kolana, choć ładnie podkreślała dekolt i talię. Nie malowała się zbytnio, bo zauważyła, że polimorf tego nie lubi... Oprócz bagażu, doniczki i flaszki, bo alkohol jej się dziś przyda, taszczyła również posiłek zawinięty z tawerny, mianowicie dwie porcje pieczeni w sosie z ziemniakami i buraczkami. Słońce już zaszło, na świat kładł się wczesny cień, mimo to jeszcze było widno. Lily rozejrzała się z nieskrywanym niepokojem. To chyba tutaj... Obeszła parę razy jedną brzózkę, potem drugą, trzecią... Pewnie iluzja znów działała, cholera. Stresowała się już wcześniej, jeszcze tego by brakowało, by zabłądziła.* Cahir! To ja, Lora. Wpuść mnie!

    OdpowiedzUsuń
  44. *Nie doczekawszy się ani odpowiedzi, ani żadnych czarów, zmartwiła się. Nagle poczuła się samotna, a po chwili - bezbronna. Rozejrzała się niepewnie. Była sama na obcym terenie, a Uśmiech był kawałek drogi stąd. Co robić? Dosłyszała dziwne dźwięki dobiegające z oddali. Tąpnięcia? Jęki...? Pokiwała przecząco głową, szepcąc do siebie w duchu, że to na pewno tylko zwierzęce harce. Położyła bagaż i zielną torbę na ziemi, a na nich ułożyła mniej więcej w poziomie półmisek z jedzeniem. Chwilę poświęciła na sprawdzenie stanu wyjątkowo dla niej cennej roślinki w doniczce, po czym również ją odstawiła. Omiotła wzrokiem flaszkę i przygryzła wargę, w oznace ciężkiego dylematu - siorbnąć sobie trochę teraz, tak dla odwagi, czy może lepiej nie? Bieg wydarzeń zdecydował za nią. W złocisto-czerwonych koronach drzew coś huknęło, głośno i głucho, jakby coś dużego spadło z nieba, na przykład smok. Gałęzie łamały się pod naporem rozpędzonego ciała, sypiąc liściastym konfetti, aż w końcu ostatnia warstwa padła. Coś spadło tuż obok dziewczyny, Lora wrzasnęła ze strachu i nieopatrznie wypuściła butelkę, która roztrzaskała się w drobny mak na powalonym pniaku. Wgapiała się w miejsce wypadku zszokowana, nie wiadomo, czym bardziej - tym, że stłukła flaszkę, czy faktem, że obiektem z nieba nie był smok, a Cahir we własnej osobie i to w dodatku spętany. Chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Zamiast tego schyliła się, złapała rąbek długiej kiecki i podniosła go wysoko, ukazując obdrapane kolano, ale i zgrabne udo. W koronkową podwiązkę zmyślnie wpleciono pochwę na sztylet. Lora sięgnęła po Pokusę i uklękła przy Cahirze. Próbowała szarpnąć i zrobić trochę luzu w siatce, ale było to trudne, bo więzy były ciasne, mogła sobie co najwyżej poprzecinać palce. Robiąc zawziętą minę, poczęła ciąć sztyletem siatkę jak piłą drzewo, albo nożem twardą pieczeń.* Cahir, zrób coś! Pomóż! *Warknęła przez zęby, co i rusz zerkając na mężczyznę zaniepokojonym wzrokiem. Nie wiedziała, jakim cudem komuś udało się przechytrzyć zmiennokształtnego, wiedziała zaś jedno - ten ktoś był niebezpieczny i zbliżał się. Czuła, jak wisi nad nią miecz na jednej nitce. Przecięła parę splotów, ale szło to za wolno. Zdecydowanie za wolno...*

    OdpowiedzUsuń
  45. Nareszcie! Musiałam Ci przytknąć nóż do gardła, byś oprzytomniał?! *Pisnęła oskarżycielsko, tak naprawdę uradowana faktem, że Cahir przejął kontrolę nad sytuacją. Przygryzła wargę zakłopotana, gdy dojrzała czerwony ślad po lince na skórze, a zapewne ten nie był jedynym. Musiała się tym później zająć... Gdy polimorf szarpał się celem uwolnienia, Lora odwróciła się i poczęła rozglądać wokół, trzymając sztylet w dłoni tak mocno, że aż zbielała jej skóra. Miała ochotę wypatroszyć tego kogoś, kto złapał Cahira w siatę jak zwierza. Pokiwała przecząco głową. Ona nic nie zdziała, nie jest wojowniczką. Polimorf na pewno wytropi tego idiotę i odpowiednio się z nim rozprawi... Nie mogła porzucić wrażenia, że ten atak był częścią jakiejś większej sprawy. Jedyne co przychodziło jej do głowy, to podejrzenie, że agresorem mógł być jeden z tych, którzy zabijają zmiennokształtnych w ramach tej chorej wojny, o jakiej opowiadał Cahir. Czy to możliwe, by go tu odnaleźli...? Ale zaraz... z siatą na polimorfa? Jakieś to mało magiczne, jeszcze mniej wyrafinowane. Może to przypadek... Potok własnych myśli najpierw przerwał trzask, później świst i niebezpieczne uczucie utraty równowagi. Zdążyła stęknąć "szlag!", po czym rąbnęła szczęką w idealnie rzeźbioną klatę polimorfa, przy okazji nieopatrznie raniąc go sztyletem.* O cholera... Przepraszam, opatrzę Ci to później. Próbowałam pomóc! *Mruknęła, rozmasowując sobie brodę. Spoglądając niewyraźnie na ukrwawione ostrze, powoli oczyściła je jakimś dużym liściem zerwanym nieopodal i schowała Pokusę za podwiązkę. Później rzuciła się na swoje bagaże i o dziwo nie kazała mężczyźnie niczego taszczyć - uczepiła się tych rzeczy jak ostatniej deski ratunku, przygarniając do siebie doniczkę jak ukochaną maskotkę.* Chodźmy!
    *Kiedy tylko przekroczyli próg lokum Cahira, przystanęła na chwilę. Spojrzała ku górze, na kolorowe drobinki unoszące się w ciepłym powietrzu. Potem na pokaźny księgozbiór, na piedestał z kryształkami, na kuszę... Nie chcąc rozpamiętywać ostatniej sceny w tym miejscu, bez słowa zajęła się za rozpakowywanie. Doniczkę postawiła obok czarnołuskiej broni. Nie wiedząc, co zrobić z żarciem, podała półmisek Cahirowi.* Zjedz albo wyrzuć. Ja chyba nic nie przełknę... *Rzuciła nieprzytomnie, po czym torbę z ciuchami oraz ziołowe zapasy ustawiła blisko schodków prowadzących na półpiętro. Pogrzebała chwilę w bagażach, po czym wyjęła zestaw do łatania rannych, czyli igłę, nitkę, jakąś śmierdzącą chwastem maź i bandaż. Zanim jednak miała zamiar zająć się ranami polimorfa, a zwłaszcza tą, którą przypadkiem zarobił od niej, spojrzała na niego twardo i zaczęła strzelać pytaniami.* No dobra, wyjaśnisz mi co się dzieje? Co tam zaszło? Kto Cię złapał? *Zmrużyła oczy, widząc, jak Cahir wykręca się od odpowiedzi. Strzegł swoich tajemnic jakby to był jego najdroższy skarb. Miała ochotę go zdrowo opierdolić, ale nie ze złości, a najzwyklejszej w świecie troski. Kto wie, w jakie sprawki wdepnął polimorf, z racji swojej przeszłości, charakteru i przekonań. I jakie mogą być ich konsekwencje... Powoli traciła cierpliwość, było już mniej pytań, a więcej zgryźliwości, aż w końcu polimorf uciął wszelką dyskusję. W jego oczach była siła, pewność i władczość, której należało się podporządkować. Przy Cahirze zacierała się granica bezpieczeństwa, nigdy nie było wiadomo, jak zareaguje, co się wydarzy. To sprawiało, że jej serce przyspieszało, pompowało coraz więcej krwi... Nakryła swoimi dłońmi jego. Spojrzała, jak lekko syczące, ciepłe, przyjazne płomienie oplatają jej palce. Uśmiechnęła się nieobecnie, były piękne.* Cahir. Musisz na nowo przyzwyczaić się do świadomości, że dla kogoś nie jesteś obojętny. *Z trudem oderwała wzrok od jego oczu, z trudem odwróciła się i postąpiła parę kroków.* Nie chcesz mówić - nie mów. Przecież Cię nie zmuszę... *Odgarnęła do tyłu rudy kosmyk, który spadł jej na czoło. Podeszła do roślinki i zerwała dwa małe listki. Podała je polimorfowi.* Możesz mi zaparzyć? A potem Cię połatamy.

    OdpowiedzUsuń
  46. *W powietrzu zarysował się wyraźny, egzotyczny zapach naparu, którego nie dało przyrównać się do żadnej innej znanej dotychczas woni. Przy głębszym wdechu podrażniał śluzówkę, choć wcale nie zniechęcał zmysłu do kosztowania go, wręcz przeciwnie. Lora wspięła się na wyższy stopień i położyła obok siebie skromny zestaw pierwszej pomocy. Zgarbiła się i oparła brodę o dłoń, czekając w ciszy, aż polimorf będzie gotowy. Obserwowała go uważnie, studiując każdy mocny mięsień, opleciony siecią żył. Jej oczy na chwilę straciły na intensywności zieleni, kiedy to odpłynęła myślami w stronę kłamstw, jakie naopowiadała jej matka o... "innych". Wyrosła na pieprzonych bzdurach. Nie chciała winić za to Yvette. Wolała myśleć, że i jej ktoś ograniczył umysł na tyle, by uwierzyła w opowieści bez żadnego dowodu. O ironio... Za to gdzieś w środku Lily powoli rósł w siłę ogień. I wstyd. Za to, kim jest. Człowiekiem. Dziwką. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek jej pewność siebie i duma zostanie zachwiana. W prawdziwym świecie, księżniczka burdelu była taką samą szmatą, jak jej koleżanki po fachu. Ładniejszą, droższą, mądrzejszą. Ale szmatą...
    Karcący wzrok Cahira przywrócił ją do tu i teraz, zamrugała pospiesznie powiekami. Sięgnęła po kubek i napiła się ciepłego napoju, po czym nawlekła nić. Zagarnęła włosy za uszy. Chwilę zwlekała z zabraniem się do rzeczy. Medyczką to ona nie była. Ale szyć umiała. Zwykle ubrania... To było podobne, tylko trzeba było użyć trochę więcej siły... Nieprzyzwyczajona do widoku krwi i ran ciętych, wydała z siebie niepokojący dźwięk podobny do "ugh", po czym zacisnęła zęby i wbiła szpilę w skórę. Wzdrygało ją na samą myśl, że będzie szyć Cahira na żywca. Ból musiał być... obłędny. Prawdopodobnie ją bolało bardziej na sam widok, niż mężczyznę tak naprawdę. Szyła w milczeniu, co i rusz spoglądając na twarz pacjenta w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak sprzeciwu bądź cierpienia. Nic. Był jak bezbrzeżny ocean. Spokojny; choć gotów w każdej chwili wywołać sztorm. Nie zdziwiła się. Z uwagą wtarła maść w okolicach opatrzonej rany, zabawnie marszcząc nos w reakcji na chwastowy odór. Po chwili również potraktowała nią przetarcie na szyi polimorfa spowodowane jej nieudolnym przecinaniem siaty.
    Długo nie odpowiadała. Wbiła spojrzenie w taflę ciemnobrązowego naparu, nerwowo drapiąc paznokciem krawędź glinianego kubka.* Takie rzeczy po prostu się dzieją... prawda? *Zerknęła na niego wzrokiem nie tyle co zakłopotanym, co bezradnym, przygryzając lekko wargę. Nie widziała na jego twarzy zrozumienia.* Podejrzewam, że to... uczucie jest dla mnie bardziej obce, niż dla Ciebie. Dlatego... Nie męcz mnie! *Warknęła nagle i zeskoczyła ze stopnia, trochę ryzykownie, ale utrzymała równowagę. Stanęła na palcach i sięgnęła po kubek, a po chwili grzebania w bagażu wyjęła papierośnicę; była na tyle zestresowana, że nie mogła poradzić sobie z otworzeniem jej...*

    OdpowiedzUsuń
  47. *Przez krótki, tyci moment miała ochotę potraktować Cahira klasycznym liściem w twarz, by ukarać go za zuchwalstwo jakiego się dopuścił. Jednak ten pocałunek, tak inny od tych, jakie dotychczas znała, zniewolił ją, sprawił, że zmiękły jej nogi, a całe napięcie pętające ciało natychmiast odpuściło. To było jak... odkrycie. Odnalezienie ukrytego sensu w książce, którą przeczytano już setki razy. Impuls, odmieniający na zawsze. Ogarnięta nieznaną euforią, położyła dłoń na torsie polimorfa, tam, gdzie pod skórą biło gniewne serce. Czas przestał istnieć. Zapragnęła, by świat zewnętrzny podzielił jego los.
    Zachichotała cicho w reakcji na zabawny gest Cahira. Uśmiech nie tylko zdobił jej malinowe usta, ale też skrzył się zadziwiająco mocno w źrenicach.* Mhm... Jasne. Łatwo powiedzieć. *Mruknęła z przekąsem. Dzielnie trzymała emocje na wodzy aż do momentu, kiedy to polimorf zniknął na półpiętrze. W niekontrolowanym zrywie okręciła się wokół własnej osi, prawie potykając się o poły długiej sukienki, po czym zaczęła rozglądać się rozgorączkowana po pomieszczeniu. Niewiele myśląc chwyciła nieszczęsną papierośnicę i w końcu udało jej się dostać do zawartości. Schylona, na paluszkach podreptała do najbliższej świeczki i odpaliła od niej fajkę. Co i rusz spoglądała na półpiętro, jakby bała się, że zaraz wyleci stamtąd rozwścieczona Yvette i spierze ją, tak jak kiedyś, kiedy popalała z "ciotkami" jeszcze za małolaty. Cahir nie mógł palić, więc możliwe, że nie tolerował palenia w jego mieszkaniu; chyba nie chciała dopuścić do siebie myśli, że ta szopka nie uchroni jej przed doskonałym węchem mężczyzny... Szybko uwinęła się z dawką nikotyny, dopiła swój wieczorny napój, po czym zgasiła w kubku peta.
    Wdrapała się do siennika ze swoją poduszką, ubrana w nocną halkę, zadziwiająco grzeczną, bo choć krótką, to nieprześwitującą. Posłała Cahirowi radosny uśmiech. Roztaczała wokół woń lekkich, kwiatowych perfum, w których nadal igrała charakterystyczna nutka wiśniowego tytoniu. Wyglądała, jakby jedynymi rzeczami, jakimi się tego dnia zajmowała, były beztroskie spacery po lesie. Zdradzały ją tylko zadrapane kolana... Osunęła się miękko i przybliżyła do mężczyzny.* Nie podziękowałam Ci jeszcze za to, że mnie przygarnąłeś. Zatem - dziękuję. *Uszczypnęła go w ramię, dając wyraźny znak, że chce się przytulić.* Opowiedz mi coś. Tylko coś mniej strasznego niż zwykle.

    OdpowiedzUsuń
  48. Proszę, proszę... *Kąśliwy i cieniutki głosik dziewczyny ostatecznie odciął nić snu, która już zaczęła oplatać umysł polimorfa.* Kto by pomyślał, że nasz tawernowy postrach odpływa, jak tylko położy głowę... Zupełnie jak Murphy! *Zachichotała, podniosła się i oparła na przedramieniu, łaskocząc włosami tym razem nie szyję, a ramię mężczyzny. Z wiadomych przyczyn, Lily "królowa nocy" przyzwyczaiła się już do późnych pór zasypiania, bez względu na przebieg dnia, więc i wówczas nie czuła znużenia. Niesamowite, biorąc pod uwagę, co przeżyła zaledwie w ciągu niecałej doby. Co ją napędzało? Nawał wrażeń powstrzymywał od chętki na sen? Czy cicha zapowiedź dalszych doznań? Ruda ponownie pobłądziła dłonią po idealnie rzeźbionych mięśniach brzucha polimorfa, rodem z obrazka uczonej książki, po czym bezlitośnie dźgnęła go palcem między żebra.* I przestań się ciągle wnerwiać, bo w końcu pękniesz! *Zawołała i uprzedzając jakąkolwiek reakcję złapała za koc i poturlała się na drugi koniec siennika, zawinąwszy się w ciasny rulonik. Narobiła sporo rabanu, chichocząc w próbie uwolnienia się z okrycia, prawdopodobnie tym samym sprawiając, że na wskaźniku irytacji Cahira brakło podziałki. No cóż, w końcu to była tylko dwudziestojednoletnia latawica... Po minucie szarpaniny spod kolorowych łat wyłoniła się rozczochrana głowa.* Cholera! *Warknęła Lily, spojrzawszy w dół na dekolt. Poprawiła ramiączka halki i nie tylko, by znów wyglądać przyzwoicie, po czym uśmiechnęła się niby to niewinnie, usłyszawszy pytanie.* Ee, nie wiem. Hmm... Może... O, opowiedz mi o tym kocyku, jeśli nie ma krwawo-strasznej historii. Skąd go masz? Robiła pewnikiem jakaś początkująca, szwy już tu nie trzymają... *Mruknęła tonem fachowca, po czym wzruszyła ramionami.* No ale napracowała się bidulka. A potem dam Ci wreszcie spać, hihi.

    OdpowiedzUsuń
  49. Ohoho. Wybacz, panie ważny. *Mruknęła, niby to od niechcenia w reakcji na odwet słowny Cahira, moszcząc się w posłaniu w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji. Do złudzenia przypominała przy tym kocura ugniatającego pazurzastymi łapkami poduszkę. Skrycie poirytowana określeniem "nad aktywnej prostytutki", szczelnie zakryła się kocem, aż po nos, łypiąc na polimorfa skrzącymi się w półmroku oczami. Przez myśl mignęło jej ponure podejrzenie, że skradziony całus był jedynie pierwszym krokiem do zdobycia jej ciała za darmo, a ta cała emocjonalna otoczka była tylko sprawnym oszustwem. Musiała mieć się na baczności... Bądź co bądź dość nasłuchała się legend o "miłości", bez szczęśliwego zakończenia. Czyżby było w nich ziarno prawdy? Prychnęła, gdy przypomniała sobie rozmowę z Santorinem, który wręcz wychwalał ów uczucie, no i fakt, że w burdelu wiele się nasłuchała, a niewiele z tych historyjek miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nie odzywała się podczas obiecanej historii, błądząc wzrokiem po tu i ówdzie wypłowiałych łatach, oczami wyobraźni widząc, jak przemierzają je karawany Wędrownego Ludu. Termin ten nie był jej obcy, choć klientela z miasta nie zwykła mówić o nich pochlebnie. Bezpańscy złodzieje, cyrkowi kuglarze, oszuści... Bowiem ten, kto ma czyste sumienie, nie boi się osiąść i żyć wśród ludzi! Kolejna bzdura? Zdaje się, że Cahir nie zdążył dopowiedzieć końca historii, kiedy to usłyszał głębszy oddech Lily, bezsprzecznie oznajmiający, że nad aktywna prostytutka straciła wigor i pogrążyła się we śnie.*

    OdpowiedzUsuń
  50. *Nieświadoma obecności bestii siejącej zarazę wśród świata snów Cahira, ubrana tylko i wyłącznie w spódniczkę z trawy, hasała po kwiecistej łące, skąpanej w złotym blasku słońca. Wszystko byłoby wspaniałe, gdyby nie fakt, że przy każdym kroku czuła nieprzenikniony chłód; zimno niczym wąż powoli wspinało się wzdłuż łydek, by zaraz wtargnąć do płuc i gardła. Sięgnęła po kwiat; jej dotyk wysysał życie, zmieniał w figurkę niczym ze szkła, która rozpadała się przy najmniejszym podmuchu mroźnego wiatru. Sięgnęła po kolejny. I kolejny. Nic... Chyba już ostatni z żywych kwiatów na łące odpłynął w dal, zanim zdążyła do niego dobiec, bowiem sen opuścił jej ciało, tak samo jak i przeszywające zimno... Mamląc coś jeszcze pod nosem, przysunęła się do zbawiennego źródła ciepła. Nie dbała o to, kim lub czym było i skąd się wzięło, była zmarznięta jak cholera, jakby sen był prawdą. No, może oprócz spódniczki z trawy... Miała zamiar wrócić na łąkę i wreszcie pozrywać kwiatki na bukiet, kiedy to zaspany umysł wysłał niepokojący sygnał - cóż to za syczenie? Przetarła oczy, otworzyła je i zerknęła przez ramię. Stłumiła krzyk, zasłoniwszy sobie usta dłonią i wlepiła wzrok w dosłownie palącego się Cahira. Mowę jej odjęło na dobre parę minut. Dopiero uwaga mężczyzny przywróciła ją do rzeczywistości.* Nie, w porządku... Po prostu... Jeszcze nie leżałam przy aż tak... "rozpalonym" facecie. *Bąknęła dość tępo, wcale z humorem, odwróciwszy się na drugi bok. Niepewność szybko ją opuściła, ustępując pokusie dotknięcia cieplutkich, nieszkodliwych płomieni, pełgających po skórze niczym mgła bądź wietrzne prądy. Uśmiechała się jak mała dziewczynka, "bawiąc" się ogniem, to przykładając rękę, to ją zabierając. Zaskoczyła samą siebie, kiedy odważyła się na pytanie o pocałunek. Zwykle zanim powiedziała coś wprost, najpierw wolała trochę poknuć i pobawić się. Z nim... było inaczej. Wsłuchując się w jego słowa, próbowała odnaleźć jakąś wskazówkę w jarzących się nienaturalną zielenią oczach. Na próżno. Mężczyźni byli prości i przewidywalni. Nie on. Nie mogła go rozgryźć... I nie dawało jej to spokoju. Nie rozumiała. Jak mężczyzna może nie pożądać tylko ciała? To czego on chce? Jaką miała wartość prócz zgrabnego tyłka i ładnej buźki? Miłość była tylko iluzją, grą, mającą na celu zdobycie ciała za darmo... Prawda? Cóż innym mogłaby być? Co innego miłość do matki i burdelowych ciotek. Uśmiechnęła się na ich wspomnienie. Cały burdel troszczył się o siebie nawzajem, choć różnie się to objawiało. W końcu dlaczego Yvette ją sprała, gdy przyłapała ją na łażeniu po dachu? By nie zrobiła sobie krzywdy. Dbała o nią. Czy coś takiego jest możliwe... z mężczyzną? Zaplątała we własnych myślach. Długo milczała.* Dziękuję... Tak myślę. *Podniosła się wyżej, by być bliżej jego twarzy.* Ty... mnie opętałeś. Czy jesteś, czy Cię nie ma, myślę o Tobie. To jest nie do zniesienia! *Warknęła, niby to rozeźlona, ale w jej oczach nie było gniewu. Pocałowała go, ogarnięta falą emocji, znanych jedynie po części - bo oprócz namiętności, było coś jeszcze...*

    OdpowiedzUsuń
  51. *Kiedy się przebudziła, nie otworzyła oczu. Niemy strach przemknął jej po twarzy, ale po chwili zniknął, gdy pod dłonią poczuła gniewny łomot silnego serca. Wsłuchała się w jego rytm. Było równe i pulsacyjne, jak dźwięk kroków nadchodzącej armii. Zwiastowało koniec, bądź nadzieję - w zależności od strony barykady, po której się znajdowano... Wspięła się na łokcie, by spojrzeć na kochanka. Nawet teraz, pozornie spokojny, pogrążony w sennym świecie, taki...nieswój, skrywał uśpiony gniew. Bardziej go czuła, niźli widziała. Uśmiechnęła się, a w uśmiechu tym było tyleż samo szczęścia, co smutku. Stało się. Była stracona. Pokochała Cahira i była na jego łasce. Zniszczyła wszelki ład rządzący jej życiem, porzuciła go na rzecz nieznanego. Wyrzekła się rodziny i wpojonych zasad. Napluła na swoją przeszłość, owładnięta słodkim zwycięstwem nad oszustwem matki. Nagle zrobiło jej się trochę niedobrze, kiedy tylko pomyślała o tym, że nadal miałaby sypiać z innymi mężczyznami. Sparaliżowały ją nieznane emocje. Pogarda? Obrzydzenie? Jedna myśl wywołała lawinę kolejnych... By ustąpić najgorszej z nich. Mimo wszystkich pięknych słów i obietnic, jakich się nasłuchała od wielu, każdy znikał następnego poranka. Czemu tym razem miało być inaczej? O tak, będzie inaczej. Zostanie sama, ale z tym cholernym uczuciem. Będzie cierpieć... I to na własne życzenie.* Już nie będę. *Rzuciła chłodno i pospiesznie zabrała rękę. Zaraz po tym podniosła się do siadu i otarła łzę z kącika oka. Chwil parę wpatrywała się tępo w przestrzeń. Chciała, by jej głos brzmiał stanowczo, kiedy w końcu otworzyła usta. Nie udało jej się.* Daj mi chwilę i już się ulatniam. W Uśmiechu już pewnie tak nie śmierdzi... *Westchnęła i skuliła się, przycisnęła kolana do piersi, chcąc zatopić czas we wspomnieniu cudnej nocy. W kolorowym świetle magicznych drobinek zamajaczył niewyraźnie kontur wzoru na ciele. Tatuaż Lily był bardzo delikatnym, jedynie dwa tony ciemniejszym od koloru skóry, misternym, zdobnym zawijasem, choć krótkim, podkreślającym linię kręgosłupa na lędźwiach i odrobinę niżej. Miała smukłe, idealne ciało bez skazy. Ciało, które posiadło już wielu...*

    OdpowiedzUsuń
  52. *Toksyczne myśli nieznośnie pełzały w jej głowie niczym małe robale, próbując za wszelką cenę wytrącić ją z równowagi. I osiągnęłyby ten cel, gdyby nie Cahir, który szarpnął ją ku rzeczywistości ciepłym dotykiem dłoni. Zareagowała spłoszonym drgnięciem. Czego on jeszcze chce...? Tchnięta nagłą chęcią ucieczki, zebrała resztkę sił, żeby mu się przeciwstawić, ale opór był bezsensowny. Zacisnęła powieki i mocno przytuliła się, zbyt mocno, zbyt rozpaczliwie. Skryła się pod kotarą z czarnych piór, przyjmując zbawienne ciepło ciała Cahira. Pragnęła go jak słońca po długiej zimie i nie mogła się tego wyprzeć. Pierwszy raz w życiu nie potrafiła udawać... Usłyszawszy to jedno jedyne zdanie, decydujące o wszystkim, co teraz dlań znaczyło, zachlipała pod nosem, jak mała dziewczynka. I tyle było z wielkiej Lory Beaumont - pozbawiona fałszywej maski i wypracowanych złudzeń, pozostała tylko zagubiona młódka, która jeszcze zbyt wiele nie wie o życiu... Wlepiła w polimorfa oczy szklane od łez, gdy ten delikatnym gestem obrócił ją twarzą do siebie. Jej mag miał spojrzenie władcy nieznoszącego sprzeciwu. Uległa... I odezwała się zadziwiająco pewnie, jak na obecny stan.* Nie mylisz się. Pragnęłam Cię wtedy... Pragnę i teraz. Kocham Cię. *Jakby zawstydzona swoim wyznaniem, ponownie opuściła głowę i niespokojnie poczęła przebierać palcami.* Ale... boję się. Co teraz będzie? Yvette mnie wydziedziczy... *Złapała się za głowę, bowiem pełzające myśli powróciły huczącą kaskadą, krzycząc kolejno: "nie chcesz być już dziwką?! Wylądujesz na ulicy! Będziesz spać w rynsztoku! Chcesz być z magiem? Bądź przeklęta dziwaczko! ...*

    OdpowiedzUsuń
  53. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Santorin jest wampirem. *Mruknęła buntowniczo, kiwając palcem wskazującym. Jakby to miało coś zmienić... Bądź co bądź reszcie faktów nie mogła zaprzeczyć. Niejako podbudowana, pewniejsza uśmiechnęła się ładnie i zaczepnie szturchnęła Cahira. Ukazanie przez niego Yvette w takim świetle, a nie innym wyraźnie ją rozweseliło. A zwłaszcza wizja rozjuszonej, wrzeszczącej wniebogłosy matki, która właśnie usłyszała, jak ktoś tak na nią gada... I to jeszcze polimorf-mag!* Kurwa, masz rację. *Rzekła z właściwym dla niej wigorem, klasnąwszy w dłonie.* Co prawda nie mam zielonego pojęcia, jak wyżyję z nędznej pensji sprzątaczki, ale... walić to. Najwyżej szybko się odkochasz, jak nie będzie mnie stać na kosmetyki. *Jeszcze jakiś czas temu, gdyby zapytać starych znajomych Lory, osądziliby jednogłośnie, że pierwej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż Lily porzuci życie materialistycznej hedonistki. Zapewne, gdyby ją teraz ujrzeli, zbieraliby szczęki z podłogi...* Hmm... Może powinnam nauczyć się kraść... *Mruknęła bardziej do siebie, wspiąwszy się na kolana. Poczęła błądzić ręką po sienniku w poszukiwaniu halki. Jeszcze chwilę kontemplowała, mrucząc pod nosem coś o utrzymaniu tajemnicy przed Yvette, co by nie przestawała dosyłać pieniędzy, po czym ubrała się. No cóż, zmiany następują powoli... Zamiast wstać, usiadła naprzeciwko polimorfa i spojrzała na niego z nowym błyskiem w szmaragdowych oczach.* Tak w sumie to mógłbyś pokazać mi trochę świata. *Złożyła na jego ustach przelotny pocałunek. Po chwili podjęła próbę zejścia na dół po schodach, a że półmrok rozświetlały jedynie wirujące w powietrzu drobinki, temu trudnemu zadaniu towarzyszyły barwne słowne wiązki wypuszczane w eter. Gdy znalazła się na dole, zawołała.* Cahir, zapal świeczki czy coś! Nic nie widzę! Ano i muszę zapalić!

    OdpowiedzUsuń
  54. *Zatrzęsła się i zawołała krótko, rozcierając ramiona pokryte gęsią skórką. Koniec wychodzenia na dymka w bieliźnie, na dworze zaczęło już zdrowo piździć. Z nieco rozmarzonym uśmiechem na ustach omiotła wnętrze mieszkania, skąpane w miętowym blasku emanującym z krawędzi stopni schodów, przecinanym tu i ówdzie inną barwą powietrznej drobinki. Ten obrazek bił na głowę dzieła sztuki za bajeczne sumki, jakie widziała u niejednego bogacza.* Hej, masz tu łazienkę? Ja też chcę. *Mruknęła buntowniczo na widok mokrego Cahira. Po chwili sięgnęła bez pytania po poprutą kurtkę, obejrzała ją zdawkowo, po czym mrugnęła do mężczyzny okiem.* Zaraz Ci ją zeszyję. W końcu to należy do obowiązków kury domowej, czyż nie? *Wszystko się zgadzało, nie tak dawno musiała robić mu pranie. Do czego to doszło! Niezwykła woń już od jakiegoś czasu drażniła jej nos, jak tylko węch zignorował tytoń, ale teraz zlokalizowała jej źródło. Kiedy dotarło do niej, o czym traktuje wykład polimorfa, przewróciła oczami i przełączyła się w tryb "uśmiechaj się i potakuj", w gruncie rzeczy całą uwagę poświęciwszy tajemniczemu eliksirowi; choć powinna być bardziej podejrzliwa. Ostatnio, kiedy dowiedziała się, czym jest specjalny "trunek" pochłaniany w kółko przez Santorina - i którego miała wątpliwy zaszczyt skosztować, rzygała pół nocy. Poznała, jak smakuje wino zmieszane z krwią... Podjęła próbę podstępnego przyczajenia się. Nawet dobrze jej szło, a przynajmniej tak tylko myślała. Cahir zdemaskował ją, jak była już tuż tuż.* Ciekawa jestem, skąd Ty możesz wiedzieć, ile wynosi roczny dochód naszego burdelu. *Wlepiła w niego spojrzenie, mrużąc oczy, próbując za wszelką cenę utrzymać powagę. Ale gdy tylko wyobraziła sobie lubego rozłożonego na wiśniowej kanapie, w towarzystwie, hmm, obsługujących go burdelowych pań, parsknęła śmiechem i poczęła przepychać się, by kubek znów znalazł się w jej zasięgu. Lora, jak już coś sobie ubzdurała, potrafiła być równie nieustępliwa i męcząca, co brzęcząca pod sufitem mucha, więc lepiej było odpuścić, dla świętego spokoju... Po paru głębszych wdechach i oględzinach koloru, upiła malutki łyczek, zastanawiając się, czy coś się z nią zaraz przypadkiem nie stanie. Czy Cahir był zdolny do tego, by dać jej do picia coś, co zmieni ją w ropuchę? Tak dla jaj? Że też nie pomyślała o tym wcześniej... On mógł być uodporniony, w końcu był magiem, ale jej? Tak czy siak nic się nie stało. Nic złego znaczy się. Wręcz przeciwnie, poczuła się... ożywiona, a smak, choć dziwny, raczej przypadł jej do gustu.* Hmmm... Dobre, ale żeby aż tyle warte... *Przekrzywiła głowę i posłała Cahirowi sceptyczne spojrzenie. Mimo to, upiła kolejny łyk, i kolejny.* To jakaś używka? *Gdyby nie interwencja polimorfa, pewnie i wyżłopałaby mu cały kubek.* Dobre! Zrób mi też. *Poprosiła słodkim głosikiem, po czym przylepiła się do niego niczym pijawka, szepnąwszy mu do ucha.* Zapłacę Ci w naturze. *I to powiedziawszy, sięgnęła za siebie i gdy wyczuła pod palcem materiał, złapała za kurtkę i skierowała się w stronę swoich rzeczy.* Co do Twojego zdania a propo moich szans jako złodziejka... Zdarzało mi się parę razy coś przywłaszczyć...* ...zwykle kosztowności spitych do nieprzytomności klientów, dodała w myślach. Wypięła się bez krępacji, gdy szperała w torbie w poszukiwaniu igły z nitką.* Co niby innego miałabym robić? Sprzedawać ziółka? Wyrabiać maści na bolące tyłki i smarkate pryszcze?! O matulu...! *Złapała się za głowę, przerażona ów wersją dalszego życia. Znalazłszy to co chciała, usiadła obok kochanka i spojrzała krytycznie na półmrok w pomieszczeniu.* Przyświeć mi. Nie chcę, byś mnie zbił, bo szew krzywy...

    [Sorki za opóźnienie, artblock!]

    OdpowiedzUsuń
  55. *Siedział przy barze i popijał "herbatę", jaką mu niedawno zaserwował Santorin. Napojowi bliżej było do pomyj, dodatkowo pływały w nim jakieś dziwne fusy, ale w obecnej chwili nie był to jego największy problem. Poddał się obserwacji, bowiem nie miał lepszego zajęcia; Lora nakazała mu poczekać, aż upora się z porządkami na piętrze, a po skończeniu pracy mieli pójść poszukać Cahira. Z informacji, jakie zdążyły do Malgrana dotrzeć, wynikało jednoznacznie, iż mag nie cieszył się dobrą opinią, ba, wzbudzał strach. I elfowi nie było raźno na myśl spotkania się z "nieopanowanym zmiennokształtnym monstrum", które na dodatek jest w stanie "ukręcić łeb przy samej dupie" bez większego powodu... Na dęby Elenael, w co oni się wpakowali... Mus to mus, jeżeli to on ma być kluczem do stworzenia machiny Nissare... Widok grupy zbrojnych początkowo nie zdołał oderwać leśnego od podsłuchiwania dość ciekawej dyskusji dwóch kupców na temat wzrostu podatków i wpływu tegoż zjawiska na interesy, acz sytuacja zmieniła się, gdy czujny elfi słuch wychwycił brzmienie wyszeptanego w przestrachu imienia. Malgran chwilę bił się z myślami, po czym wstał od stołu i podążył tropem wojów, wpierw ostrzegłszy telepatycznie Eldara, by gad miał się na baczności.*
    *Fakt był taki, że głębokich śladów wojskowych bucisków, wyrytych w błocie, trudno było nie zauważyć, nawet w panującym wokół półmroku. Było też coś więcej; w pewnym momencie na szlaku śladów poczęło przybywać, a był to trop dziwny, nierównomierny. Nienaturalny. Malgran odetchnął głęboko, a słowo magii nadzwyczaj silnie odbiło się w jego oczach pod postacią jasnozielonego blasku. Musiał parę razy machnąć ręką, bo od nadmiaru mocy zdrętwiały mu palce - pewnikiem przez ilość eteru, o którym opowiadała Nissare, do jakiej nie był przyzwyczajony.*
    *Spotkanie z trupem zawieszonym na gałęzi, która przeszyła czaszkę na wylot do najmilszych nie należało. Elf musiał przystanąć na chwilę, bo od widoku już tracącego na sile wodospadu krwi, lejącego się z obrzydliwym dźwiękiem na leśne poszycie zemdliło go trochę. Jako dyplomata walczący przeciw niepotrzebnej przemocy i łucznik w drugiej kolejności, nie zwykł widywać takich sensacji zbyt często. Strzała zwykle zabijała szybko i... humanitarnie...* Weź się w garść... *Wkrótce dotarły do niego odgłosy walki i błyski rzucanych zaklęć, więc począł skradać się w zaroślach. Choć spodziewał się przykrych widoków, nie był przygotowany na to, że będzie mu dane doświadczyć dokonującej się masakry. Trzecia część strażników została pokonana w sposób obrzydliwie drastyczny, każdy inaczej. Wyschnięta trawa zamalowała się na bordo, przemieniwszy się w morze krwi. Pośrodku polany stał osobnik o jednym skrzydle, wymachując kolczastym ogonem na boki, pogrążony w furii i żądzy mordu. Tępy dźwięk kolejnego zaklęcia odbił się w umyśle elfa ciszą; mężczyzna padł na kolana, nie słysząc własnego krzyku, otępiony pierwotną mocą, która zdawała się wypalać krew w żyłach; siłą, której nie czuł od wielu lat, nad którą nie sprawował kontroli, która uwolniła się dziką, elektryzującą wstęgą i pogalopowała w kierunku polimorfa. Zarośla, w których się skrył, spaliły się na popiół, kiedy elfi mag wił się w epicentrum magicznego zjawiska, w rzeczywistości obdarzając Cahira silnym ładunkiem mocy.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Otumaniony i zdezorientowany, zacharczał głucho w reakcji na atak zmiennokształtnego. W pierwotnym odruchu chęci uratowania życia, złapał za duszący go uścisk, próbując zmusić Cahira do ustąpienia; wtem fasadami ziemi wstrząsnął ogłuszający ryk, a z nieba spadł ciemnołuski smok o brunatnych skrzydłach, szczerząc się w agresywnym grymasie.* "Puść go albo cię spalę!" *Wrzasnął gad upity gniewem, bo ktoś ważył się podnieść rękę na jego jeźdźca. Pojawienie się Eldara zdołało zaskoczyć Cahira na tyle, że ten puścił uścisk. Malgran odsunął się kilka kroków, kaszląc zawzięcie i machając na smoka ręką, dając znak, by nie atakował.* Eldar... To on, zostaw. *Wycharczał, zgięty w pół. Zdołał jeszcze na chwilę wyprostować się i wysapać do zmiennokształtnego* Z tobą, nawet Ci trochę pomogłem... *W jednej chwili stał się bledszy chyba nawet od Santorina, po czym odwrócił się i wyrzygał. Smok nie spuszczał silnie skrzącego się, turkusowego wzroku z dziwacznego napastnika, sapiąc lodowatym oddechem...*

      [Trochę Ci namieszałam, wybacz, ale nie mogłam się powstrzymać... ^^ Co do "boosta" Malgrana dla Cahira, więcej info jest w ich karcie na OCA, w Zdolnościach Specjalnych]

      Usuń
  56. "Mogę sprawić, że zaczniesz się bać." *Warknął smok, szczerząc kły, wstrząsany spazmami gniewu. Choć jeździec nakazał mu zaprzestanie ataku, widać było, że w gadzie toczy się walka pomiędzy usłuchaniem, a chęcią uwolnienia furii, jaka go ogarnęła. Nie pomagała też obecność eteru, która niczym paliwo napędzała moc magii w jego żyłach, w sposób narkotyczny wręcz otępiając zmysły. W chwili, gdy napastnik zadał elfowi cios, brunatnoskrzydła gadzina ryknęła wniebogłosy i stanęła na dwóch łapach, orząc zgęstniałe powietrze rozczapierzonymi szponami. Eldar poczuł ból Malgrana, wzmocniony mentalnym krzykiem, który pojawiał się zawsze, gdy jeździec znajdował się w niebezpieczeństwie. Elf, choć ledwo ustał na nogach, zdołał w porę zahamować bestię, jednym krótkim skokiem znalazłszy się między rozjuszonym gadem, a zmiennokształtnym. Mężczyzna ukląkł na jedno kolano i złapał się za piekące niby żywym ogniem miejsce po uderzeniu. Eldar pochylił się nad jeźdźcem i trącił go delikatnie nosem jakoby wysyłając nieme zapytanie, jak poważna jest rana. Jego spojrzenie na chwilę złagodniało, gdy ręka towarzysza pogładziła go po łbie; ale na nowo zapłonęło żądzą zemsty, gdy zwróciło się na Cahira. Malgran powoli odwrócił głowę w stronę napastnika, oddychając głęboko w próbie zdławienia adrenaliny. Poparzenie lewej części twarzy odcinało się brzydko na skórze. Słuchał w milczeniu opisu nie szczędzącego szczegółów zmiennokształtnego, który bodaj jawnie miał zamiar zmusić elfa do ponownego rzygania. Nie tym razem.* Wystarczyłoby "dziękuję". Dzięki mnie - a raczej magii, która zdecydowała się Ci pomóc, ja jestem tylko przekaźnikiem - to nie Ty jesteś ową papką. *Rzekł tonem grobowym, względnie opanowanym, kiedy dźwigał się z klęczek. Starał się nie patrzeć na panujące wokół pobojowisko, piętno śmierci, wojny i konfliktu, których wystrzegał się ponad miarę. Eldar warczał gardłowo, zupełnie jakby tylko czekał na znak, że już może pożreć tego zuchwalca, rozłupać każdą kość w jego wątłym i dziwacznym ciele... I tym znakiem okazało się być ostatnie zdanie wypowiedziane przez zmiennokształtnego.* "Nie tak szybko. Oko za oko, ząb za ząb! Lubisz ogień, to spalę cię żywcem!" Eldar, nie, przecież on nam jest potrzebny... *Ale Malgran już mówił po próżnicy. Smok w dzikim zrywie poderwał się do skoku i zionął lodowym ogniem wprost w Cahira. Jego unik jeszcze bardziej go rozsierdził, odebrał resztkę rozsądku, jakiej trzymał się jeszcze chwilę temu. W nieopanowanej furii ruszył do boju z polimorfem, nie będąc do końca świadom, na co się porywa...*
    Co? Jaja se robisz? *Wypaliła Lora, kiedy Santi po krótce opowiedział jej o wojach i o działaniach Malgrana. Zdradził jej również, że wkrótce po zniknięciu jednego zagranicznego gościa, swoje lokum w stodole opuścił też drugi. Ruda musiała na chwilę przysiąść z wrażenia. W jednej chwili opanował ją paniczny strach. Poczuła, jak drżą jej ręce, kiedy zaciskała je kurczowo na udzie, by upewnić się, że Pokusa jest na swoim miejscu. Próbowała poskładać myśli do kupy; na Cahira polowali zbrojni, Malgran i Eldar wyruszyli za nimi. Pomogli? Przeszkodzili? Jaki widok zastanie, gdy urwie się trop żołnierskich butów?* Ja pierdolę... Santi... Daj mi wódki...
    *Malgran nie chciał czekać, aż padnie albo jeden albo drugi, ale nie za wiele mógł zrobić. Łuk pozostawił w tawernie, jako, że nie wybierał się na polowanie. Nie spodziewał się też, że nie będzie mógł korzystać z magii bez ryzyka rozpieprzenia wszystkiego wokół. Z sekundy na sekundę czuł się coraz gorzej, osłabienie i ból wchodziły w kolana, dwoiły mu obraz przed oczami. Eldar odnosił rany, elf czuł to coraz dotkliwiej i wyraźniej poprzez więź, jaka ich łączyła. Ale obaj walczący tracili siły...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Wampir wskazał Lorze kierunek, trop nadal był wyraźny, a szef wyczuwał smród krwi już z daleka. Dziewczyna ledwo stawiała kroki, paraliżowana mdlącym strachem. Ale musiała iść, była ewentualną kartą przetargową... Choć nie wiedziała, co przyjdzie jej zobaczyć.*
      'Eldar, dość! On ma nam pomóc, słyszysz?' *Elf nieustannie namawiał telepatycznie smoka do zaprzestania walki, choć każda wiadomość była bledsza i cichsza od poprzedniej. Smok syczał z bezsilności, bo nie mógł pokonać napastnika. Zmęczenie przygaszało gniew, a wpuszczało wątpliwości. Po co z nim walczę? Za zniewagę...? Z rozerwanych łusek na smoczej wardze leniwie popłynęła krew. Bordowa kropla nie zdążyła skapnąć na ziemię, kiedy przestrzeń przerwał kobiecy szloch. Na skraju polanki stała młoda dziewczyna, płacząc w za długi szalik opatulający jej szyję. Nie chciała patrzeć na scenę masakry, ledwo trzymając wnętrzności w ryzach, protestujące w reakcji na sam gorzki smród. Przebiegła wzrokiem po zgromadzonych, po czym utkwiła przygasłe zielone spojrzenie na Malgranie.* Miałeś zaczekać... *I choć słowa te ubrane były w szept, w przejmującej, cichej przestrzeni zabrzmiały wręcz natarczywie.* Cahir. Nissare buduje dla nich machinę przenoszącą. Miałeś rozważyć propozycję pomocy przy niej... *Mruknęła, nie patrząc na zmiennokształtnego, w gruncie rzeczy obawiając się, że przeniesie swój gniew na nią. Nie powiedziała nic więcej, po prostu odwróciła się i skierowała w stronę tawerny. Eldar, dysząc ciężko, spojrzał na Malgrana, a w jego oczach miast gniewu widniało zdezorientowanie i coś jeszcze...*

      [Sorki, tym razem sesja...]

      Usuń
  57. Sknera. A ja Ci nosiłam okładziki i urządzałam kąpiele zielne, jak zaniemogłeś... Nie pamiętasz już? *Mruknęła i zmarszczyła nos, jak typowa naburmuszona panienka, licząc, że wytknięcie dawnych zasług coś zdziała. Praca nad rozcięciem pochłonęła ją bez reszty, uwijała się przy robocie zgrabniej niż niejedna krawcowa. Już kończyła, kiedy polimorf zdecydował się na ujawnienie pewnych szokujących faktów... Porządnie ukuła się w palec, pisnęła, choć cicho, jak mysz za ścianą, po czym wlepiła w Cahira wściekle zielone, równie zadziwione, co wystraszone spojrzenie.* Pieprzysz.... *Stęknęła, a szyte ubranie wyśliznęło jej się z rąk i opadło na kolana. Bądź co bądź, w porównaniu do całego towarzystwa Uśmiechu, Lora była najnormalniejsza w świecie, bardziej zwykłym nie dało się już być. Kimże jest zbuntowana ex-dziwka w obecności magów, wampirów i chochlików? Wieść o nowo-nabytych predyspozycjach do zdolności magicznych mogła śmiało konkurować ze "szczęśliwą nowiną" zajścia w ciążę, w kategorii informacji niespodziewanych... Świadczył o tym chociażby fakt, że Lora nie zareagowała na wzmiankę o matce nawet półsłówkiem. Powoli przeniosła wzrok z płomiennowłosego mężczyzny na swoje ręce, jakoby w obawie, że zaraz wystrzeli z nich błyskawica.* Chyba nie chcesz powiedzieć... Mój Boże... Czyli nie wyrośnie mi trzecia noga, ale... *Na jej twarzy nagle zajaśniało objawienie; w końcu do Lily dotarło, że niedawne, niedyskretne pytania Nissare faktycznie nie były objawem wścibstwa (przynajmniej nie tylko), ale chęcią... zbadania... Dotychczas myślała, że polimorf sobie żartuje... Sztywna jak kukła, dała się poprowadzić kochankowi w stronę otworu w ziemi...*
    *Schodzenie po schodach stworzonych ze splecionych korzeni nie należało do najłatwiejszych, ale początkowo sprawiało Rudej sporo radochy. Do czasu. W końcu przejście, przez które wkroczyli do tego mrocznego miejsca, z pewnego źródła światła przeistoczyło się w majaczący ledwo punkt gdzieś w oddali. Przestała polegać na wzroku, oszukiwanym przez kontrast mroku i pojedynczych ogników, zaś uważnie słuchała wskazówek Cahira, który mówił, gdzie kierować się, by nie zbłądzić. W końcu do jej uszu dobiegło ciche szumienie, za słabe, jak na potok, acz zadziwiająco wyraźne. W tymże tajemniczym miejscu panowało potężne echo, odbijające nawet wątłe syczenie pary tańczącej nad taflą termalnego źródła.*
    *Kiedy nadchodziły ich własne chwile, odzyskiwała siłę, której ubywało jej z każdym nieudanym dniem przeżytym w tawernie. Zapominała o szykanach, podupadającej reputacji, o chęci zemsty na tych, którzy obśmiewają ją za plecami, o niepewnej przyszłości... Liczyło się tylko nierówne, wojenne bicie serca, dzikie spojrzenie, namiętne pocałunki. Z niegasnącym zapałem poddawała się miłosnej grze, pragnąc więcej. I więcej. Bowiem żaden inny mężczyzna nigdy wcześniej nie posiadł jej tak, jak Cahir. Nikt nigdy wcześniej nie posiadł jej myśli.*
    *Czasami, kiedy nie było go przy niej, słabła. Wątpiła. Rozpamiętywała chwile, kiedy w jakiś dziwny sposób bardzo ją bolało to, że polimorf nie zwraca na nią uwagi, gdy są poza magicznym mieszkaniem. Próbowała to zrozumieć, wyjaśnić, poprzez płacz bądź gniew. I wtedy przypominała sobie, kiedy pierwszy raz wyjawił jej... swoje przeznaczenie. Przypominała sobie, kim jest. Jak ciężkie nosi brzemię...*
    *Podskoczyła w reakcji na huk ciśniętego w gniewie naczynia; nie chciała się bać. Cień zmęczenia położył się również i na niej, w sposób bolesny kreśląc rysę na urokliwej twarzy. Nie mogła znieść tego palącego uczucia, które pojawiało się zawsze wtedy, kiedy zmiennokształtny budził się z krzykiem. Nie chciała się bać... o niego.* Czy... to przeze mnie się złościsz...? *Jej cichy głos wręcz nachalnie zagrzmiał w przestrzeni, ważąc się podjąć ryzyko zbudzenia uśpionej bestii.* Chodzi o tego elfa? *Postąpiła dwa kroki naprzód, drżącą rękę położyła na jego łopatce, opatrzonej gęstą siecią blizn.* Nie chciałam sprawić, by przeszłość... wróciła.

    [No problemo, ja tu się doczekać nie mogę Twojego posta :D]

    OdpowiedzUsuń
  58. *Tym razem role się odwróciły. Donośne chrapanie smoka, wprawiające w drżenie ściany stodoły, słychać było do samego południa, za to elf poległ w walce z bezsennością. Zaniepokojony pogarszającą się sytuacją, trawiony bólem świeżego poparzenia twarzy, nie zmrużył oka. Gdy tylko poczęło świtać, zwlókł się z łóżka, choć był obolały i umęczony. Dotkliwie doświadczał nieprzyjemnych konsekwencji dzielenia emocjonalnej więzi ze smokiem, a mianowicie jego obrażenia. Zamknął oczy i schował twarz w dłoniach. Wspomnienia jak żywe pogalopowały przez jego świadomość, nagle zatrzymawszy się na morderczym uderzeniu w smoczą czaszkę. Serce drgnęło w odpowiedzi na echo ówczesnego strachu.* To nie powinno się zdarzyć... *Zobaczył swoje odbicie w wodzie, znajdującej się w niewielkiej misie ustawionej na nocnym stoliku. Przemył ranę, która zapiekła na nowo, niby żywym ogniem, promieniując do szyi. Poparzenie było...dziwne. Nie przejawiało chęci do gojenia się, mrowiło, co było odczuciem podobnym do wyczuwania nadmiaru eteru w powietrzu. Westchnął. Magiczne rany były znacznie mniej przewidywalne od tych zwykłych. Miał tylko cichą nadzieję, że nie rzuci mu się na oczy...*
    *Eldar spał jak pisklak, jak zabity. Nie przebudziło go ani pojawienie się jeźdźca, ani kojący chłód przyłożonego okładu. Jego zatykające uszy chrapanie było jedyną oznaką, że żyje. Gdyby nosił barwy innej pory roku, być może rany odniesione w walce z polimorfem byłyby bardziej widoczne; choć na pierwszy rzut oka nie dało się nie zauważyć ogromnego guza wyrastającego centralnie z czoła oraz poczerniałego wypalenia na jednym z rogów. Dalsze oględziny wyłoniły ślady po ugryzieniach i podrapaniach na karku oraz liczne sińce, przedstawiające się jako wybrzuszenia i ciemne przebarwienia na brunatnych łuskach. Malgran przysiadł przy towarzyszu i oparł się o ciepły bok gada, powoli unoszący się i opadający w rytm głębokiego oddechu.* Jak zwykle, Ty robisz co chcesz, a ja muszę sprzątać po Tobie cały bałagan... *Westchnął zielonooki, kręcąc głową. Wpakowali się w niezłą kabałę - jakby sam fakt wylądowania w odległym, nieznanym państwie był niewystarczający. Eldar swoim wybrykiem skutecznie zminimalizował ich szanse na namówienie Cahira do współpracy. Szczerze wątpił, czy jakakolwiek istniała w obecnej sytuacji. Po wybuchu polimorfa w tawernie, elf próbował wyciągnąć z Lory choć strzępek informacji dotyczącej rzeczywistego powodu niechęci Cahira, ale była zbyt roztrzęsiona, by cokolwiek powiedzieć. Zmiennokształtny nie zachowywał się tak, jakby chodziło mu wyłącznie o pojedynek... Lora, to była dobra dziewczyna. Tym bardziej Leśnego zadziwiały wnioski, jakie nasuwały się podczas obserwacji jej i tego beznadziejnego przypadku, jakim był płomiennowłosy mag. Zażyłość widać było jak na dłoni. A wcześniej myślał, że to jego życie uczuciowe jest popieprzone.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "...widać inni mają gorzej..." *Nieco zachrypnięty głos smoka zabrzmiał w przestrzeni, gdy gadzi łeb dźwignął się z łap.* Nie podsłuchuj. *Burknął Malgran, wcale zadowolony, choć nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.* Jak się czujesz? *Eldar chwilę myślał, co odpowiedzieć, a ślepia migotały mu jak dwie odległe gwiazdy.* "Moje ciało cierpi, ale w środku... Jest mi dobrze." *Odparł gad niepewnie, jakby sam zadziwiony tym, co właśnie rzekł. Widząc równie zdezorientowaną minę jeźdźca, kontynuował.* "Cahir był godnym przeciwnikiem, stanowił wyzwanie. Po raz pierwszy od wielu lat mogłem walczyć z pełną mocą. Zdobyłem motywację, by dalej polepszać swoje zdolności, by móc go kiedyś pokonać. To... satysfakcjonujące." *Malgran zmarszczył brwi. Rozumowanie smoka było jak najbardziej do przyjęcia, choć wybór Cahira na rywala nieuchronnie zwiastował niebezpieczeństwo...* Cieszę się, że coś dobrego wynikło z tej potyczki, ale... Mamy problem, Eldar. Jak mam przekonać Cahira, kiedy on zdaje się nienawidzić nas... bo tak? *Z gardzieli smoka wpierw wydobyło się coś na kształt świszczenia, a zaraz potem smok zakasłał ochryple, o mało nie zdmuchując strzechy stodoły. Gdy odzyskał oddech, pokręcił łbem.* "Trzeba było ryzykować długi lot." *Mężczyzna żachnął się, po czym poklepał smoczą łapę.* Teraz się tym nie zajmuj. To i tak nie wchodzi w grę, nie jesteś w formie. "Poczekaj, chwila... Santorin mówił, że Cahir jest potrzebny, bo jest źródłem tego całego eteru... Czyli magii... Czy Nissare nie może tego wydobyć... z nas?" Myślisz, że gdyby istniała taka możliwość, musielibyśmy przechodzić przez to wszystko? "Nie wiem... Ci ludzie są dziwni..." *Elf chciał powiedzieć coś jeszcze, ale kątem oka wychwycił ruch cienia przed wejściem do budynku.* "Malgran. Nie takie zawieraliśmy sojusze. Spróbuj. Zagroź mu, że jak nie pomoże... to go rozwalę... Tym razem na amen." Już nic lepiej nie mów, esht'at...
      *Światło dnia zmusiło elfa do zmrużenia oczu. Wyglądał jak cień dawnego siebie, jakby przed chwilą ktoś wykopał go z grobu. Odziany był w skromne, lniane łachy, pewnikiem wyciągnięte gdzieś z zakurzonego kufra, odnalezionego po wielu latach nieużytkowania w jednym z ciemnych i nieuczęszczanych zakamarków Uśmiechu Fortuny. Włosy miał brudne i nieuczesane, a sine wory pod oczami odznaczały się na jego twarzy równie brzydko, co nowo zdobyte "trofeum wojenne" - poparzenie od pięści polimorfa. Zupełnie się tym nie przejmując, ptasie stadko przybiegło do nowego gościa, co było zagadkowym zachowaniem z racji sypniętego gdzie indziej pożywienia. Aura otaczająca elfa silnie oddziaływała na zwierzęta, w dziwny sposób działając na ich pierwotne instynkty. Kury przestały gdakać, a dwa kaczątka usadowiły się na butach Leśnego, wyraźnie domagając się uwagi. Malgran kucnął i ujął oba stworzenia w dłonie, po czym spojrzał na polimorfa.* Wierzę, że masz swoje powody, choć nie oczekuję, że mi je wyjawisz. *Odrzekł, głaszcząc pisklę, począwszy przechadzać się w tę i z powrotem. Choć spojrzenie miał intensywne, grzmiało w nim zmęczenie, ale i coś jeszcze.* My... tu nie należymy, przywiał nas tu złośliwy przypadek. Chcemy wrócić do domu. Dlaczego nie chcesz nam pomóc? Znacznie przyspieszyłbyś nasze zniknięcie.

      [Wiedziałam, że pozostawienie Ci opisu walki będzie dobrym pomysłem!]

      Usuń
  59. Ja... nie wiem... Ale nie chcę Cię zawieść. *I choć mówiła niepewnie, z jej ust płynęła tylko prawda, która zdawała się ją zawstydzać, gdyż opuściła wzrok na kwiecisty tatuaż. Piękny, a stworzony z przerażającej przeszłości... Zakryła swoją dłonią jego, muskając ciepło płomieni, będących dla niej ostoją, ostatnim bastionem, lecz dla niejednych zwiastunem krwi i bólu. Nieświadoma myśli polimorfa, patrzyła na kochanka, walcząc z przejmującą bezsilnością. Choć z całego serca pragnęła przepędzić wszystkie jego troski, nie posiadła mocy zsyłania cudów... Mogła jedynie - albo aż - wierzyć w jej maga, w jego siłę. Podeszła do płomiennowłosego mężczyzny i ujęła jego twarz w dłonie. Kiwnęła potwierdzająco głową, na znak, że rozumie. Zmęczenie kładło się cieniem na jego przystojnym obliczu. Chciała, by choć na chwilę zapomniał, w jej ramionach... Miast zapomnienia otrzymał piekło. Wpierw zobaczyła biel na tatuażu niczym na rozżarzonym pręcie, później chorobliwie zwężone źrenice. Cofnęła się, zachłysnęła własnym oddechem, tąpnęła głucho plecami o ścianę. Wraz z pierwszym, niemal zwierzęcym krzykiem cierpienia polimorfa, po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Odwróciła wzrok i wstrzymała szloch, zacisnąwszy z mocą usta, aż zbielały. W szmaragdowych oczach rudej zajaśniał prawdziwy ogień, najczystsza forma nienawiści; do demona, który chciał posiąść mężczyznę bliskiego jej sercu. Ów emocja stłumiła wszelkie odgłosy z zewnątrz, zlepiła w jedno szelest kartkujących się w powietrzu ksiąg, skrzyp przemieniających się kryształów, odgłos spadających kropli krwi. Poprowadziła rękę dziewczyny ku rękojeści broni. Przygotowała tę ludzką istotę na bitwę z czymkolwiek by przyszło jej się zmierzyć... Cisza była jeszcze gorsza. Lily słyszała swój szybki, urywany oddech, kapanie krwi. Jednym skokiem znalazła się przy Cahirze, uklęknęła, brodząc kolanami w posoce, potrząsnęła nim bez słowa. Nie przypominała siebie samej sprzed miesięcy, kiedy to ledwie trzymając się świadomości, sparaliżowana strachem, celowała do ukochanego z czarnołuskiej kuszy. Kolejna fala gniewu wezbrała w niej ze zdwojoną mocą, kiedy mężczyzna ścisnął ją za rękę i wycelował Pokusą w wyrzeźbioną pierś. Zadrżała na dźwięk jego głosu. Wykorzystała milczenie, jakie między nimi zapadło; ciało zareagowało samoistnie, wyuczonym odruchem - palcem wskazującym i środkowym wolnej ręki strzeliła w biceps mężczyzny, szybko i precyzyjnie, trafiwszy prosto w nerw, powodując rozluźnienie uścisku. Pokusa ze srebrzystym brzdękiem odleciała na bok.* Mógłby mnie zabrać tylko w jeden sposób - musiałby mnie zabić. A ja nie dam się tak łatwo! *Syknęła, odwinęła się i sprzedała Cahirowi liścia. Dyszała ciężko, patrząc na mężczyznę wzrokiem gniewnym i zadziwionym, niedowierzającym. Złapała go za ramiona i potrząsnęła mocno.* Co Ty sobie myślisz?! Co się dzieje?! ...Co przede mną ukrywasz? *Jej krzyk słabł z każdym rozpaczliwie zadanym pytaniem, głos łamał się, usta drżały.* Ty naprawdę... chciałeś... *Opuściła głowę, skrzywdzona świadomością, że Cahir rozważał... Śmierć. Z jej ręki...*

    OdpowiedzUsuń
  60. Wystarczy! *Głośne warknięcie ucięło potok brutalnych gróźb, wymawianych przez polimorfa z niepokojącą łatwością i zdecydowaniem. Jasnowłosy zmrużył oczy, w reakcji na wniosek, jaki wtem zagrzmiał w jego głowie - osobnik stojący przed nim nie był zwyczajnym mordercą, ani pożartym przez szaleństwo psychopatą. Nie był też czymś pomiędzy. Był przerażającą zagadką, bowiem choć toczony zepsuciem, był zdolny do wytworzenia czegoś na kształt przywiązania. Intuicja elfa podpowiadała mu, że to nie była gra... Mężczyzna pogłaskał w zamyśleniu bezbronną kaczuszkę, która ułożyła się wygodnie na jego dłoni i przymykała już ślepka, gotowa uciąć sobie drzemkę. Przez chwilę gdybał, jaki byłby wyrok Starszyzny Zakonu na Cahirze, gdyby ten zagroził smoczemu zakonowi. Czy w przypadku takiego osobnika rekonwalescencja w ogóle wchodziłaby w grę? Czy jedynym rozwiązaniem mogła okazać się... egzekucja? Malgran podniósł wzrok na Cahira, a w zielonych tęczówkach na próżno szukać było wahania bądź strachu.* Masz moje słowo.
    *Jego umysł przeniósł się w czasie i przestrzeni, do historycznych wydarzeń rozgrywających się na terenach cherońskiej kolonii. Wielka Czystka, Schizma... Magistrzy. Mimo zupełnego braku baśniowej otoczki historia opowiedziana przez Cahira posiadała tak wiele niesamowitych wątków, że niejeden odważyłby się poddać ich realność w wątpliwość. Tak samo, jak surrealistyczna, tak samo przerażająca była to opowieść... Cheron okazał się być miejscem mrocznym i zacofanym. Świadomość, że parę wieków temu, kiedy to Malgran zaczynał się przyzwyczajać do życia w Ordo Corvus Albus, tutaj tworzono kolonie karne dla magów, sprawiła, że głos uwiązł mu w gardle. Przypomniał sobie, jak kiedyś Almariel opowiedziała mu, jak źle obchodzono się ze smokami i ich jeźdźcami w czasach jej połączenia z Mulkherem, wiele, wiele wieków temu w Killinthorze. Traktował to jako odległą przeszłość, a okazuje się, że po drugiej stronie świata, takie rzeczy dzieją się... obecnie... Z odrętwienia szybko i skutecznie wyrwał go polimorf, łapiąc za fraki i unosząc w górę. W jego dłoni zajaśniała wiązka energii w postaci trzeszczącej rezonansem kuli, podniósł rękę, by przybliżyć ładunek do twarzy Cahira.* Puść mnie. *Wycedził przez zęby, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Elf był cierpliwy, ale pobyt w Uśmiechu szybko wyczerpywał jej zapasy i napełniał ciągłym stresem. Kiedy wreszcie stanął na ziemi, otrzepał się i oskarżycielsko wymierzył palec w polimorfa.* W obecnej sytuacji naprawdę nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie współpracujemy! Mój wspomagacz, jak to ładnie nazwałeś, nigdy nie uaktywnia się bez przyczyny. To nie była moja decyzja, to słowo MAGII, która widocznie ma wobec Ciebie jakieś plany. *Odetchnął głęboko i opuścił rękę, poruszał głową w prawo i w lewo, aż strzeliły napięte mięśnie.* Kto wie, może to TY będziesz tym magistrem? Słuchaj. Przecież nie musisz mierzyć się ze swoim oprawcą sam. Ta tawerna mieści pod dachem sporo... potencjału. Esht'at, przecież łączy was wszystkich chociaż nić koleżeństwa, czyż nie? Z wampirem? Ze smoczycą? Poza tym, jesteśmy jeszcze my. *Te słowa zdołały wywołać smoka, który dumnie prezentując pierś wymaszerował ze stodoły, prezentując się niczym weteran wojenny na rozdaniu orderów. Szkoda, że efekt psuł komiczny guz idealnie na środku czoła...* "Tak! Razem pokonamy wroga, a w zamian pomożesz nam wrócić do domu."

    OdpowiedzUsuń
  61. Nasi przełożeni nie są ani naszymi rodzicami, ani władcami, na dęby Elenael. Nasze życie należy do nas, zarówno jak i decyzja, czy chcemy je narazić dla sprawy, czy nie. *Rzekł z niezwykłą jak na niego pasją Malgran, z impetem przeciąwszy powietrze gestem ręki. W jego oczach zajaśniał silny, szmaragdowy blask, gdy składał rękę do pięści, kiedy postępował krok naprzód. Eldar spojrzał na swego jeźdźca z nieskrywanym zdziwieniem, lecz po chwili skinął łbem i spojrzał na Cahira z widocznym w neonowych tęczówkach zacięciem. Zdawało się, że kolejne słowa polimorfa nie zdołały zgasić w nich ducha, który niespodziewanie i nagle zbudził się w ich sercach po mileniach uśpienia...* Choć jesteś tak skory do wytykania innym błędów i słabości, zdajesz się nie zauważać swoich. Nie doceniasz sojuszników... *W jednej chwili żyły na prawym ramieniu elfa, tuż pod skórą, rozjarzyły się soczystą zielenią, a wokół jego dłoni rozszalał się wyścig wstąg energii. Magiczne zjawisko buczało niskim rezonansem, co i rusz rozbłyskując niespokojnym, pulsacyjnym blaskiem.* Eter tutaj, w Cheronie... Jest... silny... *Pokaz możliwości został zdławiony szybko, niespodziewanie, za wcześnie, w momencie, kiedy smoczy łeb zawisł milimetry nad ludzką głową. Gad szczerząc kły dmuchnął polimorfowi prosto w twarz mrożącym oddechem.* "Nie jestem jego pupilem." *Wysyczał, do złudzenia przypominając przy tym rozeźloną kobrę.* "Myślisz, że jesteś taki potężny... Gdybym tylko mógł, zjadłbym Cię na podwieczorek. Wierz mi, bardzo chciałem." Eldar. *Malgran położył dłoń na smoczej szyi, a smok po chwili cofnął się, nie spuszczając jednak hardego wzroku z płomiennowłosego.* Sprawiasz nam zawód, Cahirze. Powód naszej - a zwłaszcza Eldara - jak to ująłeś, nieudolności, jest oczywisty. Nie mogliśmy, ani nie chcieliśmy Cię zabić... "Mów za siebie..." ...w końcu jesteś nam potrzebny. A na temat więzi jeźdźca ze smokiem nie masz bladego pojęcia, co dowiodły Twoje dotychczasowe słowa. Weźmy na przykład taką telepatię... Mówi Ci to coś? Mogłem milczeć, a moje instrukcje były dla smoka słyszalne. Więc... na ten temat nie będę z Tobą dyskutował. A przynajmniej nie teraz. Więc zamiast pieprzyć farmazony, może weźmy się wreszcie do roboty. *Eldar zamachnął ogonem i ryknął donośnie, na pożegnanie posyłając Cahirowi wymowne, grożące spojrzenie. Może i ów gest osiągnąłby pożądany skutek, gdyby nie ten komicznie wystający guz...* A, jeszcze jedno. Hefan to diabeł wcielony, tylko mniejszy, na pewno niejednym by Cię zaskoczył, a Lora podobno może czarować... Wszyscy już znają te plotki... Więc naucz ją czegoś przydatnego, do cholery. Na pewno coś wymyślisz... *Elf chwilę jeszcze popatrywał na Cahira. To dziwne, że to Santiego i Nissare wyznaczył im na "nauczycieli", a nie samego siebie, ale tylko głupiec mógłby narzekać na zaistniały stan rzeczy...*

    OdpowiedzUsuń
  62. *Widok jej niepokonanego maga, słaniającego się na nogach, był obcy i bolesny. Tak bardzo chciała mu pomóc, ale on zdecydował się ją odrzucić. Dlaczego...?* Porozmawiaj ze mną, do cholery...! *Zawołała w ostatnim, desperackim zrywie, głos jej się załamał. Ale jego już nie było. Nie mogła znieść ciszy, wrzasnęła z całych sił, cisnęła ręką w szkarłatną kałużę, rozchlapując krew, zdobiąc ścianę makabrycznym wzorem. Jedna z kropel spadła na ostrze Pokusy, zawstydzając rubin w rękojeści swą głęboko czerwoną barwą. Wkrótce w przestrzeni komnaty brzmiał jedynie cichy płacz. Nikt nie słyszał...*
    *Niebieskoskóry chochlik zatrzepotał skrzydłami i wylądował niezgrabnie na blacie baru. Potarł się po olbrzymim, krzywym kinolu i pokręcił głową. * Ej, krwiaku. Co jest z tą dziewuchą, do kurwy nędzy? Siedzi tam, w tym kącie od dobrych dwóch godzin, coś czyta i mamrocze przy tym jaka jakaś wiedźma, tfu. Do tego pali jakieś śmierdzące gówno, że mnie w nocha gryzie, ja tu dłużej nie wytrzymam! *Zasyczał jadowicie, wskazując pluchem na rudowłosą. Raz smarknął obrzydliwie i wytarł się w szmatę, którą nosił. Zawiercił się niespokojnie na tyłku, jakby wahał się, co robić. Santorin doprawdy się zadziwił, bo zwykle Hefan z Lorą się nie cyrtolił i nie pytał o zgodę na działanie, a teraz Impek sprawiał wrażenie, jakby czegoś się obawiał.* A coś Ty taki wrażliwy się nagle zrobił Impek, hę? Daj jej spokój, a jak Ci tak źle to ogródek wypiel, na coś się przydasz. *Hefan zazgrzytał zębami i pewnie, gdyby miał włosy, to rwał by je sobie teraz z głowy, ale o dziwo długo nie stawiał oporu. Mamrocząc pod nosem przekleństwa wylazł z tawerny... Lily faktycznie wyglądała inaczej. Ubrała się w czerń, a powieki usmarowała krwistym cieniem. siedziała w kącie, w którym miała zwyczaj przesiadywać z Cahirem, jak już się w Uśmiechu pojawił i ślęczała nad jakimś tomiszczem. Czasem odpalała od świeczki ziołowego skręta. Nie wiadomo, czy za fakt, że stoliki blisko niej pozostawały puste, trzeba było winić intensywny, chwastowy smród fajek, jej sporadyczne mamrotanie, czy coś innego... Wampir jeszcze chwilę obserwował pracownicę, kiedy nagle stało się coś dziwnego - coś pykło, zaśmierdziało spalenizną, ktoś w tawernie zaskrzeczał głucho, a ruda jak poparzona zamknęła księgę, zgarnęła skręty i wypruła z Uśmiechu, jakby ją sam diabeł gonił. Santi, zaciekawiony sytuacją, przeskoczył bar i podążył w stronę kącika. Jak się okazało, po świeczce została usmalona na czarno plama wosku, rozlana bezkształtnie na stoliku.* Nasz mały rudzielec bawi się w czary? *Zmarszczył brwi i cichutko zazgrzytał zębami. Jasno wyraził się w regulaminie tawerny oraz przy pierwszym spotkaniu z Lorą, że wszelkich magicznych sztuczek zakazuje się surowo na terenie Uśmiechu. I choć Santi dla każdego serduszko miał jak ze złota, Lily drugi raz już załaziła mu za skórę wybrykami-czarami. Najpierw zgrzeblina by odczarować szlachcica, teraz wybuchami świeczki. Ile można to znosić...? Zeźlony zdrowo popatrzył w ślad za spieprzającą ex-dziwką.* Już ja Ci tutaj poczaruję, gnoju Ty.... Won stąd, co się gapicie? Nie ma tu nic ciekawego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Ruda biegła co sił, a kierowała się w stronę najbliższego jeziora, nad którym lubiła opalać się w ciepłe dni. Ciężkie tomiszcze dało jej się we znaki, zziajała się strasznie, aż wreszcie klapnęła na piasku przy brzegu.* Na burdel Yvette, zjarałam świeczkę! I to czarem! Ja pierdolę! *Rozszalałe myśli, które galopowały jej przez głowę głównie oscylowały wokół zachwytu dokonaniem, a niepotrzebnymi wizjami, co by zrobiła z nią matka, gdyby dowiedziała się, co jej córunia wyprawia. Zupełnie zdawała się nie przejmować tym, że efekt zaklęcia daleko odbiegał od oczekiwanego... Zachęcona odkryciem swoich nowych nadprzyrodzonych zdolności, ponownie otworzyła księgę i zagłębiła się w lekturze. Chłonęła treść z takim zainteresowaniem, jakby to był najcudowniejszy w świecie romans, choć mało co mogła z niej zrozumieć. Ale czy to było ważne? Nowe zajęcie pochłonęło ją bez reszty i sprawiło, że zupełnie straciła czujność. Gdy nad uchem zagrzmiał jej ostry i władczy głos, podskoczyła jak poparzona i dostała gęsiej skórki. Odwróciła się. W jednej chwili uderzyło w nią wspomnienie tęsknoty za kochankiem, która nie dała jej spać przez pierwsze dni po jego zniknięciu; ale pojawił się też żal i gniew, że ją opuścił. Z jednej strony cieszyła się, z drugiej... Wstała i otrzepała tyłek z piasku, chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją widok jego zimnych oczu.* Nie udawaj, że Cię to obchodzi. *Burknęła, odwróciwszy wzrok gdzieś w bok.* Musiałam się czymś zająć, by nie myśleć o Tobie! *Zawołała, po czym złapała księgę i wcisnęła mu ją do rąk.* Przepraszam, że wzięłam bez pozwolenia. *Ponownie usadowiła się na piasku i odwróciła do niego plecami.* Czego jeszcze ode mnie chcesz? *Zapytała opryskliwie po chwili ciężkiego milczenia.*

      Usuń
  63. Tak, tak, popisuj się dalej... Jakbym nie wiedziała, że jesteś magiczną szychą, prff... *Burknęła pod nosem w reakcji na dojrzane kątem oka zielonkawe światło, zwykle towarzyszące czarom polimorfa. Nie raczyła się odwrócić, by obejrzeć zjawisko od początku do końca. Coś tam jeszcze mamrotała, w międzyczasie przetrzepując swoje obcisłe, demoniczne wdzianko w poszukiwaniu ziołowych fajek. Skąd ona wytrzasnęła ten gorset? Gdyby nie drobniejsza budowa i mniejszy wzrost, no i rude kłaki, ktoś mógłby ją pomylić z Nissare... Kiedy wreszcie znalazła zygzakowato pogiętego skręta, którego wyjęła sobie zza stanika, ognista łapa szarpnęła ją ku górze, aż świat jej zawirował. Wypuściła peta z rąk i wydarła się, jakby ją ze skóry obdzierali.* NIIIEEE CO ROBISZ! POSTAW MNIE NA ZIEMI, NATYCHMIAST, SŁYSZYSZ?! Jak mnie nie puścisz, lowelasie przebrzydły Ty, to NICI Z BZYKANIA NA MIESIĄC!!! ...no dobra... NA DWA TYGODNIE! *Kakofoniczny pisk urwał się wręcz makabrycznie, pozostawiając bolesne dzwonienie w uszach, gdy Cahir wrzucił Lorę do jeziora. Dziewczyna dopiero po krótkiej chwili poczuła, jak zimna jest woda. Na nowo poczęła drzeć się i szamotać, a komizmu ów scenie dodatkowo dodawał pojedynczy, acz spory glon, który przyczepił się jej centralnie na środku głowy. Lora rozjuszona do granic, acz tak samo bezsilna, poczęła wierzgać z całej siły, żeby tylko jak najdotkliwiej ochlapać sprawcę jej niedoli. Oczywiście szybko się zmęczyła, więc w końcu zrezygnowała z prób oporu, rzucając Cahirowi nienawistne spojrzenia, narzekając przy tym tak intensywnie, że niejedna wsiowa starucha mogłaby jej pozazdrościć animuszu. Kiedy poznała powód jej niezamierzonej kąpieli, rozdziawiła paszczę i spojrzała na mężczyznę z wyrzutem.* Serio? O to chodziło? Nie można było po prostu POWIEDZIEĆ? Tylko od razu wrzucać mnie do wody?! Co za typ! *Mimo to posłusznie poczęła zmywać mocny, czerwony cień z powiek. Wyglądało to koszmarnie, bowiem woda zmieszana z barwnikiem ściekała jej po twarzy, dopiero teraz realistycznie upodabniając ją do wiedźmy i to w czasie jednego z demonicznych rytuałów... Kiedy dotknęła ręką włosów, na których spoczywał obślizgły glon, jęknęła z obrzydzeniem i z impetem strzepała go do wody.* Poza tym nie znasz się, w tej Twojej książce z czarami są obrazki czarownic i one się malują. *Dodała, dosadnie przekonana o swojej racji. Próbowała wytrzeć oczy w swój jak na złość mało chłonący wodę strój, a kiedy jako tako już mogła widzieć, Cahir uchylił rąbka tajemnicy przeznaczenia tych zgrabniutkich rękawiczek, które plasnęły jej na kolana. Nagle zupełnie zmieniła front; spojrzała się na kochanka z nieskrywanym pożądaniem, zatrzepotała rzęsami i przygryzła wargę.* Nie mogę się doczekać. Jestem gotowa na nauki, mój mistrzu... *Przybrała zachęcającą pozę, przyłożyła dłoń do ust i przesłała Cahirowi całusa. Ale z magią nie było żartów, toż to nie był czas na igraszki! Sięgnęła po rękawiczki i bez większego trudu założyła je na dłonie. Były za duże i dość paskudne, przez co Lora zaśmiała się złośliwie.* Chyba śnisz, że w czymś takim pokażę się publicznie. *Pogarda i śmiech szybko zniknęły z jej twarzy, gdy mężczyzna złapał ją za nadgarstki.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Nawet nie słyszała własnego krzyku, otumaniona przez potworny ból. W jednej chwili nawet miły w dotyku materiał zmienił się w kwas, przeżerający się przez ciało, łaknący dostać się do kości. Myślała, że umiera, że tak jej się odpłacił, że uwiódł, by zabić i robić eksperymenta na jej zwłokach, tak jak mówiła mama... Gdy poczuła słony smak swoich łez, poczęła go błagać, by ją puścił. Nie mogła dojść do siebie, gdy wszystko tak niespodziewanie minęło. Na czoło wystąpił jej zimny pot. Poczuła się tak niewyobrażalnie dobrze, kiedy kojący chłód przetoczył się po organizmie, rozlewając się jak woda po poparzonej skórze. Tłumaczenia Cahira przebijały się ku jej świadomości w postaci mętnego potoku słów, który być może dopiero gdzieś w połowie nabrał sensu. Chciała pooglądać dopasowane teraz rękawiczki, sprawczynie jej cierpień, ale kochanek zganił ją szybciej, niż zdążyłaby dojrzeć jakikolwiek szczegół. Po pokazie wyczarowanego światełka, na którego widok w oczach Lory na ulotną, ledwo zauważalną chwilę pojawił się rozmarzony błysk, podniosła ręce i pokręciła głową.* Zaraz, zaraz. Za szybko mówisz. Kurwa, nie za wiele z tego rozumiem! Ale powiedz mi jedno - *W tym momencie wstała i westchnęła z zacięciem.* Czy ta... odzież jest już przytwierdzona do mnie na stałe? Czy mam za każdym razem zdejmować, zakładać i od nowa przeżywać to piekło?! *Pod koniec zdania podniosła głos.* Jak tak, to ja pierdolę te Twoje czary! Mogłeś mnie uprzedzić do chuja! Co...? Eksplodują?! *Nagle ogarnęła ją taka niemoc, że zachwiała się na nogach...* Nie, nie, Cahir... ja się boję, kurwa.

      Usuń
  64. *Malgran odprowadził wzrokiem złotowłosą dziewczynkę, która wbiegła do tawerny z kwiatem lilii uniesionym wysoko w górze, dzierżąc go z dumą niczym trofeum wojenne bądź sztandar. Elf uśmiechnął się i zamyślił, przetarł wierzchem dłoni mokre od potu czoło. Mellody przypominała mu Nirin - młodziutką jeźdźczynię, dawno temu zamieszkującą mleczny zamek na południu Killinthoru. Wesoła, pełna energii, szczęśliwa - gdyby nie spotkanie z nią, za moment może i by uwierzył, że w tym kraju nie ma takich dzieci... Bądź co bądź, Cheron od początku był dla niego miejscem boleśnie obcym. Nieprzyjaznym. Dzikim. Nawet słońce grzało tutaj tak, jakby za wszelką cenę chciało wypalić skórę i mięso do gołych kości, a wiatr, wiecznie goszczący w górach, budził się tu dopiero na wieczór. Westchnął ciężko, gdy jego wzrok przykuło dwóch mocno wstawionych gości, siedzących na ściętych pieńkach z kuflami pełnych piwska, przekomarzających się o jakąś pierdołę. Może przesadzał. Może po prostu zapomniał jak wygląda prawdziwy świat, prawdziwe życie, od wielu, wielu lat spoglądając nań zza kolorowych witraży okien odległego zamczyska... Z ulgą zauważył, że wreszcie "zwolnił się" cień pod jednym z drzew rosnących nieopodal podwórza na tyłach tawerny. Czym prędzej podążył w jego stronę i choć było tam trochę chłodniej, parne powietrze nadal dawało się we znaki... Jego uwagę przykuł znajomy głos, spojrzał w stronę, skąd dobiegał. Zmarszczył brwi i mimowolnie podrapał się po bliźnie na twarzy. On sam nie reagował tak samo entuzjastycznie na spotkania z Cahirem, co Eldar. Smok uznał sobie za punkt honoru, by przynajmniej dorównać potęgą polimorfowi, a najlepiej przewyższyć go na tyle, by móc pewnego dnia zwyciężyć nad nim w boju. Nie mówił tego wprost, ale mag zaimponował gadowi umiejętnościami podczas potyczki; z Malgranem sprawa miała się zupełnie inaczej, choć jego reakcja na Cahira raczej nie odbiegała od normy. W końcu mag zapracował sobie na taką reputację, jaką miał i trudno było się dziwić ludziom, którzy ulatniali się z tawerny na sam jego widok. Ponadto Leśnemu nie podobał się układ, w jaki się wplątał, ale niestety to była jedyna szansa na przekonanie Cahira do pomocy. Uśmiechnął się gorzko na myśl, że chyba wolałby jednak wyruszyć w karkołomną podróż przez pół globu... Cholera... Obserwował parę już jakiś czas, ale po długiej kontemplacji coś w niego uderzyło, sprawiło, że zaczął widzieć, choć trudno mu było w to uwierzyć. Czyżby pozory i przykre doświadczenia zamgliły mu osąd? Czy możliwym było, żeby ten sam szaleniec, który jeszcze jakiś czas temu w niekontrolowanym amoku nie wahałby się wybić wszystkich, którzy stanęliby mu na drodze, był zdolny do miłości? Malgran pokiwał przecząco głową. Miłości nie buduje się na kłamstwie... Krew mu zmroziło w żyłach, kiedy dotarło do niego, że polimorf przemówił do niego - choć nie dał tego po sobie poznać.* Taa, śmierdzę. Wybacz. *Mruknął, kiedy do niego podchodził, cały zlany potem, ledwo żywy. Spojrzał się podejrzliwie na rozmówcę po zadanych jak gdyby nigdy nic, zwyczajnych pytaniach, po czym oparł się o rozchwiany płot.* Myślę, że bardziej łucznikiem magiem, ale... Bariery? Prościzna. Choć musiałbym poćwiczyć. *Po chwili wahania kiwnął głową w stronę tylnych drzwi od tawerny.* Pewnie przeklniesz mnie za wścibstwo, ale brzydszego mnie już nie zrobisz. Ona powinna wiedzieć, co Ci grozi. Kochasz ją, tak? Zasługuje na to. Inaczej ją stracisz.

    OdpowiedzUsuń
  65. *Westchnęła płytko i pokręciła głową. Czyżby za bardzo się uniosła? Czy go... zezłościła? Po chwili namysłu podniosła wzrok na mężczyznę, który odpłynął swą duszą gdzieś w dal, być może w świat marzeń albo wspomnień. Chciałaby wiedzieć, o czym myślał. Ale jego twarz była nieprzenikniona... Wiatr zatańczył w jej ognistych włosach, otulając chłodem, który ostudził nieco skołatane nerwy. Ostrożnie przybliżyła się i wyciągnęła rękę, chcąc zanurzyć dłoń w żółtopomarańczowych jęzorach ognia, leniwie pełzających po skórze kochanka. Zmarszczyła brwi z dezaprobatą, widząc, jak płomienie miast otulić ją swym ciepłem, zasyczały i zalśniły żywiej, tylko po to, by uciec od obitej w rękawiczkę dłoni. Ruda zapatrzyła się w refleksy ognia, błyskające w metalowych wstawkach rękawicy, zastanawiając się nad sensem sentencji wypowiedzianej przez Cahira. Otrząsnęła się dopiero w chwili, kiedy poczuła na sobie twardy wzrok polimorfa. Zaklęcia, wybuchy... Łowcy czarodziejów. Poczuła gryzące mrowienie na karku, niebezpieczeństwo; magią były kolorowe światełka wirujące w mieszkaniu Cahira, ale też ukazane przez niego wspomnienia. Koszmary. Cierpienie. Chciała coś powiedzieć, kiedy ją mijał, ale nie zrobiła tego... Rozpogodziła się wyraźnie, kiedy zrozumiała, co jej mężczyzna zamierza. Położyła dłonie na jego. Wykazała się parę razy niesubordynacją, odchylając do tyłu głowę by móc być jeszcze bliżej, lecz w końcu skupiła swoją uwagę na ćwiczeniach. Słysząc jakoby z oddali nierówne bicie serca potężnego maga, czuła się bezpieczna.* O, patrz. Wyszła mi bańka z oczami...! Nosz kurwa. *Zaklęła, kiedy chyba najładniejszy wg niej twór, jaki udało jej się wtedy wytworzyć, pyknął głośno i zniknął. Ale i tak wszelkie granice przyzwoitości przekroczyło jej następne "zaklęcie". Zamarła w bezruchu, w przestrachu pociągając nosem, błagając wszelkie znane jej bóstwa, by tylko nie poczuła tego, co obawiała się poczuć... Tak czy siak spaliła raka i nie wiedziała, czy ma się z ów incydentu jakoś wytłumaczyć. Chcąc coś powiedzieć, zaczęła się jąkać, jednak na jej szczęście Cahir wybawił ją z opresji słowem pocieszenia. Pokiwała zawzięcie głową i podjęła temat, chcąc jak najprędzej odwrócić uwagę kochanka od tego żenującego zdarzenia...* Nie myśl sobie, że ja się tak szybko zniechęcam, nie, nie! To po prostu... coś dla mnie nowego... I widzisz, eee, coraz lepiej mi idzie... *Westchnęła, zrozumiawszy, że tylko się pogrąża, po czym wpadła na pomysł, który dodał jej animuszu.* A nauczysz mnie robić taki malutki płomień, jak od świeczki? Będę mogła odpalać od niego fajki! *W jednej chwili przypomniała sobie pierwsze spotkanie z Cahirem, kiedy tak głupkowato do niego palnęła, by ten odpalił jej papierosa od swojej ręki...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Mimo, iż w Lorę wstąpiły nowe pokłady chęci, dość szybko poczuła zmęczenie. Z każdym zaklęciem szło jej coraz gorzej - co prawda raz zamiast ognia udało jej się wytworzyć coś na podobieństwo bioluminescencyjnego światła, ale w końcu nie taki był zamysł... Słońce nieubłaganie schodziło z nieba, rzucając na taflę jeziora różnorodne refleksy czerwieni. Ruda klapnęła z ciężkim westchnieniem na piasek.* Mam dość! Cholera, ostatni raz się tak zmęczyłam, kiedy... kiedy... *W ostatnim momencie ugryzła się w język, kiedy uświadomiła sobie, że sytuacja, którą chciała przytoczyć, miała miejsce jeszcze za jej kariery w burdelu Yvette...* ... nieważne. Tak czy siak - bardzo! *Wskazała znacząco miejsce obok siebie. Kiedy polimorf usiadł obok niej, chwilę nie odzywała się, aż w końcu mruknęła z poważną miną.* Musimy pogadać. *Spojrzała mu w oczy i odważnie nie spuszczała wzroku jeszcze parę chwil.* Słuchaj. Wiem o Twoich wybrykach. Wiem, co Ci grozi... *Urwała, kiedy po chwili majstrowania przy tym groteskowym gorsecie wreszcie poluźniła go i w końcu mogła złapać pełny oddech. Nieświadoma niedopowiedzenia, jakie zawisło w powietrzu po jej zdaniu, niczym gilotyna nad skazańcem, dalej grzebała przy odzieniu. Nie zdawała sobie również sprawy z emocji mężczyzny, jakie w nim wezbrały po jej słowach.* Wiesz, że po nocach grasują ghule w okolicy. Nie chcę, żebyś łaził po lasach, kiedy te paskudztwa żerują. A wiem, że chodzisz, nie wykręcisz się! Ja wiem, że byś sobie z nimi poradził i w ogóle, no ale martwię się, tak? Słyszałam, że te cholery obżerają ofiary do połowy, a potem zamieniają w podobne sobie... Fuj...

      [Mam nadzieję, że się nie porządziłam za bardzo pod koniec, z tą małą "prowokacją". Jakby co to pisz, to wymyślę coś innego]

      Usuń
  66. *Choć elf pozostawił tę groźbę bez komentarza, założył ręce na piersi i obdarzył rozmówcę spojrzeniem twardym, ostrzegawczym, lśniącym się charakterystycznie na soczyście zielono. Nie usunął się w cień, nie wykonał obronnego gestu. Powoli, acz nieustannie wzbierał w nim niezdrowy gniew, który odnosił systematyczne zwycięstwa nad cierpliwością i pokorą. Cahir robił wszystko, by wyprowadzić go z równowagi, ba, by go znienawidził. Przeszło mu przez myśl, że będą mieli naprawdę dużo szczęścia, jeśli nie pozabijają się nawzajem, nim dotrze do starcia z prawdziwym wrogiem. Pojawiły się wątpliwości. Jak mieli walczyć po jednej stronie, skoro nie było między nimi porozumienia, o zaufaniu nie wspominając? Czy Cahir pomoże jemu bądź Eldarowi w ogniu walki i odwrotnie - czy oni będą w stanie machnąć ręką na waśnie między nimi i położyć własne życie na szali, kiedy będzie wymagała tego sytuacja...? Kolejne słowa polimorfa wprawiły elfa w zażenowanie, choć tęskne spojrzenie na horyzont nie mogło pozostać niezauważone. Chyba pierwszy raz w jego życiu Malgran wyglądał na tyle lat, ile spoczywało mu na karku, a tych mało nie było. W jednej chwili uleciało z niego życie, pozostawiwszy pustą skorupę, prowadzoną przez świat nie wiadomo z jakich pobudek, nie wiadomo w jakim celu.* Źle na to patrzysz. Popełniłem chyba każdy książkowy błąd - i parę nadprogramowych - w zakresie relacji z kobietami. Powinieneś korzystać z mojego doświadczenia. *Rzekł bez cienia emocji, pogodzony z faktem, że odpuścił wtedy, kiedy najgorliwiej należy walczyć, że zniknął wtedy, gdy najbardziej był potrzebny. Wzruszył ramionami i bez większego zaangażowania kopnął kamyk, który potoczył się po wyschniętej ziemi z rytmicznym klekotem.* I tak teraz nie ma to już znaczenia. *Deklaracja uczuć di Ardo względem Lory sprawiła, że pośród tego całego spustoszenia, które trawiło wnętrze Malgrana niczym pasożytnicza choroba, pojawiło się... współczucie? Czy może litość? Pozostawało jednak pytanie, kogo ów emocje dotyczyły - Cahira czy Lory. O ile wcześniej nie mógł powiedzieć na pewno, jakie jest stanowisko polimorfa, to po Rudej widać było od razu, że wpadła po uszy. Cholera, nawet przestała z nim rozmawiać po incydencie w lesie, bo ten psychol naopowiadał jej nie wiadomo co. Westchnął. Niezależnie od tego, jak potoczą się wydarzenia, Ruda będzie cierpieć. Zmrużył oczy, kiedy o mały włos nie zostało wyjawione imię, chwilę obserwował maga, próbował coś odczytać z jego wyniosłego i odpychającego oblicza, na próżno.* Mam cichą nadzieję, że wiesz co robisz. I czym ryzykujesz. Ale obawiam się, że sprawy mogą się pokomplikować... szybko. *Pokiwał głową, przyznając rację w kwestii Santorina. Wreszcie do rzeczy. Być może nawet ustalą jakiś plan działania.* Stara się ukrywać pod maską bawidamka, ale tym może oszukać wieśniaków, no i panny. To wampir, na dęby Elenael, wystarczy spojrzeć, jak szybko potrafi zadbać o to, by cała sala Uśmiechu miała co chlać. Jest szybki, cwany, no i stary. Myślisz, że uruchomi kontakty? Rozmawiałeś z nim? *Począł przechadzać się i drapać w zamyśleniu po brodzie.* Nissare zrobi porządne zamieszanie, nieważne, czy z łuskami czy bez... Jak przyciśniesz przykurcza, też się na coś przyda, jest mały, to ma swoje zalety. A wiesz może, yyy, jaki potencjał... bojowy... może mieć Kogita? Znasz ją w ogóle? *Zdawało się, że zrobił kwaśną minę, kiedy wspominał o lisicy, a może po prostu doskwierał mu upał?*

    OdpowiedzUsuń
  67. *Skwitował puentę gorzkim uśmiechem, który za chwilę zniknął i pozostawił po sobie grymas rezygnacji. Malgran przez czas jakiś sprawiał wrażenie, że nie słucha - nagle mu się coś przypomniało i począł szukać po kieszeniach portek. W końcu znalazł zapomniany fant, a konkretniej - podejrzanie wyglądający papieros, skręt raczej. Wyglądał jakby ktoś zawinął w równo ścięty kawałek papieru siano i chciał zrobić interes na oczywistym przekręcie. Dostał to już spory czas temu od Santorina, który z kolei zakosił go Lorze, ciekaw działania jej wynalazku. Mówił, że to go odpręży. Elf w wręcz nabożnym namyśleniu złapał zwitek za oba końce i wahał się. Wahał się długo, słuchając wielu, wielu słów jakimi bombardował go mag. Był jednak niewzruszony, pusty, wypalony jak ognisko bez drwa, jak knot bez świecy. Bez przekonania i jakby bezwiednie złapał zębami papierosa; oczy zabłysły mu na ulotny moment szmaragdem, pyknęło, tajemnicze zielsko puściło ze swoich trzewi siwy dym. Malgran zaciągnął się i skrzywił niemiłosiernie. Z trudem powstrzymał kaszel, kiedy specyfik począł wżerać mu się w gardło. Zamachnął parę razy ręką, żeby przegonić dym i spojrzał się na Cahira. Patrzył na niego długo, milcząc, a w jego spojrzeniu widniało tylko zmęczenie.* Kurwa. Nie wiedziałem, że w Cheronie, chcąc dać odczuć, że wywarło się na kimś "dobre wrażenie", daje się w ryj, grozi i traktuje jak śmiecia. To najdziwniejsze miejsce, w którym byłem. *Każdą kolejną dawkę dymu przyjmował spokojniej, z większą wprawą, choć białka oczu zaszły mu czerwienią, jakby miały dość gryzącego działania tajemniczego zielska.* Zanim się rozpędzisz w swoich osądach, pozwól, że wytłumaczę - wierz lub nie, w swoich stronach jestem dyplomatą. Mam w nawyku powtarzanie wszystkiego co wiem, przed tym, co mnie czeka, oczywistości również. Tak się przygotowuję. Na dęby Elenael, ale tu wszyscy są drażliwi. *Pyknął sobie ze dwa kółka, które tuż przed rozpłynięciem się w ciepłym powietrzu wydłużyły się, wybrzuszyły i połączyły w malutką postać wróżki albo nimfy, która puściła Malgranowi oczko i wysłała całusa. Elf zaśmiał się pod nosem. Najwidoczniej specyfik zaczął działać...* Poza tym zawsze przydaje się rozważyć wszelkie zalety i wady dostępnych sił, jeśli mamy ułożyć jakąś... strategię? Ale widzę, że nic z tego nie będzie. *W reakcji na dość dogłębną analizę jego pojedynku z Santorinem - zadziwiająco dogłębną, jeśli wierzyć di Ardo, że została zbudowana tylko na plotkach - zmrużył oczy i cmoknął parę razy z przekąsem.* Ta... Jest tylko jeden drobny szczegół, drobny, ale ważny. Jeśli chodzi o tę bójkę, to... Nie chodziło o to, kto wygra, a kto nie. Nie chodziło też o test umiejętności. Puściły mi nerwy. Musiałem się wyżyć. Musiałem też dostać, jakkolwiek głupio to nie brzmi. Typowe w Cheronie męskie odstresowanie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Nie wiadomo, czy mówił prawdę czy nie, ale humor mu się wyraźnie poprawił; zdarzało mu się czasem głupkowato uśmiechnąć bez powodu.* Człowieku, jeden czar i bach, byłoby po szybkości wampira. Jestem magiem, do tego łucznikiem i jeśli zależy mi na wykonaniu zadania, to z magii korzystam, załatwiam sprawy na dystans. Lanie się po mordzie gołymi rękami na polu bitwy to jak rzucanie się na smoka z drewnianą dzidą. Owszem, taki sposób może dostarczyć sporo rozrywki, ale jest... mało skuteczny. A jeśli chodzi o Santorina to nie dramatyzuj. On wydaje się lubić wszystkich, jeśli się nie bruździ Uśmiechowi oczywiście. *Kiedy padło nazwisko, Malgran podrapał się po głowie, próbując odnaleźć daną osobę w zwojach pamięci. Miał jakieś dziwne wrażenie, że coś mu mówi to imię, ale czy możliwym było, by ów osoba była tak sławna, że słyszano by o jej tutejszych wyczynach aż w Killinthorze? Może o niej czytał?* Czarodziejka? *Zapytał, nadal nie mogąc sobie przypomnieć dokładniej. Na określenie "zdziczałego lumpa" elf wybuchnął dzikim śmiechem, aż niektórzy goście się obejrzeli. Rżał jakiś czas, łapiąc się za brzuch. W końcu spróbował się uspokoić, choć wargi mu czasem drżały z rozbawienia.* Ten zdziczały lump jest dziwny, fakt, ale przypomina mi pewne górskie człekokształtne, o których krąży wiele legend u nas, w górach. Ciekawe, czy jest skrajcowany... Co do Kogity - *Urwał, znowu mu się japa rozjarzyła* Demon, nie kobieta. Ale co ja Ci będę gadać, pewnie sam zobaczysz. Lora się nią trochę opiekowała w dzień jej przybycia, pewnie co nie co Ci opowie. *Oczywiście nie omieszkał zdradzić Cahirowi całej tej żenującej historii o tym, jak się poznali, miał zbyt dobry humor, by go sobie psuć takimi szczegółami...* Na dęby Eleanel, dobre te skręty. Masz pojęcie, z czego Lora to robi? *Gdy dotarło do niego, co powiedział, zaraz dodał* Nie dostałem tego od niej, od Santorina, a on jej zwinął parę z ciekawości. Wiem, że mam z nią nie gadać. *Mruknął z przekąsem i przetarł oczy, nadal czerwone od specyfiku. Chwilę później począł obserwować kurę poganiającą swoje kurczęta. Szczypała je przy tym w kupry, co niezmiernie bawiło elfa...*

      Usuń
  68. Tak! Ogień! *Wydała z siebie zduszony okrzyk i zamaszystym ruchem nakreśliła rękami półkole. W oczach zatańczyły jej chyże iskierki, miała minę prawdziwej psotnicy, którą w rzeczywistości była. Na wyobrażenie o zaklęciach ognia, rozbłyskujących szkarłatem, barwiących niebo na wszelkie odcienie różu i pomarańczu, wzbierały w niej zagadkowe emocje, miotające się w piersi jak skłębione w morderczym uścisku wilki.*
    *Ziewnęła nieskrępowanie i opadła na plecy prosto na miękki piasek, nie ważąc na to, że potem będzie jej się sypał z włosów przez dobre parę godzin.* Kaganek, czemu Kaganek? To takie mało poetyckie... Zawsze myślałam, że zaklęcia mają jakieś takie wzniosłe nazwy... W łacinie czy coś tam... *Mamrotała pod nosem, nie spodziewając się komentarza ze strony płomiennowłosego. Ona często gęsto paplała za dużo, a Cahir szybko się nauczył, kiedy przestać słuchać, by nie zwariować... Nieświadoma burzy szalejącej w duszy mężczyzny, wywołaną jej słowami, leniwie sięgnęła dłonią w stronę skrzydła i pogładziła jedno z dużych, czarnych jak bezgwiezdna noc piór. Po słowach kochanka prychnęła i rozłożyła ręce na boki, nadal leżąc.* Jak to gdzie?! U mnie! *Dźwignęła się do siadu i potargała po włosach, by wytrzepać z nich chociaż część wszędobylskiego piachu.* Co prawda nie jest tak ładnie, jak u Ciebie, ale... W końcu od teraz musimy spędzać jak najwięcej czasu w łóżku, skoro mam czarować! Musisz mi przekazywać magię, co nie? Hihihi! *Zachichotała, wielce zadowolona z takiejże perspektywy, po czym dodała.* A potem mnie nauczysz robić ogniowe pociski i wypalimy ghule z całej okolicy! *Westchnęła z lubością i oparła głowę o ramię polimorfa, spoglądając na horyzont. Kto by pomyślał, że tak potoczy się jej życie? Jakkolwiek infantylnie i naiwnie by to nie brzmiało, chciałaby...* ...wiesz, chciałabym, żeby było tak już zawsze. *Mruknęła, wpatrując się w jastrzębia, kreślącego koła na niebie.*
    *Przez to, że próbowała czarować pod dachem Uśmiechu, Santorin nagadał jej tak, że aż jej w pięty poszło, po czym zarzekł się, że wieczorem zrobi jej "test białej rękawiczki" w każdym, choćby i najmniej uczęszczanym kącie budynku. Także tego dnia czego jak czego, ale roboty to miała dostatek. Może to i dobrze, pomyślała, kiedy z impetem opadła na miękkie łóżko, wzbijając w powietrze pojedyncze, niesforne piórka pierza, które uwolniły się z pościeli. Odetchnęła głęboko. Dobrze, bowiem głowy nie zaprzątały jej niechciane kwestie. A teraz, kiedy miała chwilę dla siebie... Zapaliła papierosa i zrobiła groźną minę, kiedy jej myśli znów wróciły do konfrontacji z Kogitą. Rozpamiętywała określenia, jakie padały z jej ust, oszczerstwa, jakich użyła, by opisać jej... mężczyznę. Co i rusz prychała ze złości jak rozjuszona kotka, aż Murphy przyszedł, zaciekawiony nastrojem jego przyszywanej pani. Lora podeszła do parapetu i tęsknie spojrzała na horyzont. Zastanawiała się, co właśnie robi ten, który siał grozę w tak wielu, a w niej...* Spróbowałaby mu to powiedzieć prosto w twarz, kiedy nie spał. *Mruknęła do siebie, próbując jakoś uspokoić skołatane myśli. Nie mogła jej wybaczyć, nie mogła tego przełknąć, jakoś usprawiedliwić. Zupełnie nie zauważyła, jak ni stąd ni zowąd na knocie jednej ze świeczek stojących na biurku pojawił się płomyk.*

    OdpowiedzUsuń
  69. *Uśmiechnął się szeroko, z taką dozą satysfakcji, jakiej nie powstydziłby się łamacz serc po zdobyciu upatrzonej, nadzwyczaj płochliwej ofiary. A przewrotnym powodem ów zadowolenia był sceptycyzm Cahira, wyraźnie wywołany informacją o stanowisku elfa. Takież jego podejście tylko podkreślało, że polimorf na dyplomacji się nie zna. Cóż, w sumie to żadne odkrycie, zważywszy na brutalne podejście do życia furiata... Tak czy siak, elf nie miał zamiaru go uświadamiać, niech dalej sobie żyje w przekonaniu, że prawdziwy dyplomata to jedynie ubrana w piórka ładna buźka... Zmarszczył brwi, słuchając o tej całej czarodziejce. Wzruszył ramionami, Kohira wykształciła wiele, wiele słynnych postaci, tych o niewyparzonej gębie też. Czemu ta cała Jellena miała być taka wyjątkowa?* Na co dzień mieszkam w - delikatnie mówiąc - zapadłej dziurze i mało istotne informacje, takie jak plotki, jeśli w ogóle do nas dochodzą, to po czasie, na dodatek w przeinaczonej wersji. Także coś tam słyszałem, nie wiem, ile z tego jest prawdy, a tak szczerze... to mało mnie to obchodzi. *Ziewnął. Nie lubił zarozumiałych i przemądrzałych. Szkoda, że większość wpływowych osób właśnie taka była.* Tak czy siak, dlaczego ona miałaby Ci pomóc? Czarodziejki rzadko bywają bezinteresowne... Lora? Dlaczego? *Zdrefił, no bo niby czemu Lora miałaby się cieszyć na spotkanie z magiczką? O czymś nie wiedział? Po reakcji Cahira na nieskładnie wydukaną historyjkę, znowu wybuchnął szaleńczym wręcz śmiechem. Łapał się za brzuch, a oczy zaszły mu łzami. Rozmówca szybko ukrócił mu dobry humor, wyrywając mu z zębów skręta. Elf pomemlał, pociamkał i wypluł resztki zielska, po czym spojrzał się spode łba na maga.* Czego jak czego, ale że TY będziesz mi tatusiował, to się nie spodziewałem...

    OdpowiedzUsuń
  70. *Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy usłyszała pukanie. Wiedziała, że to on. Nikt inny nie potrafił tak oszczędnym gestem oznajmić wszem i wobec, że ma zamiar wejść, choćby wymagałoby to wyważenia drzwi. Ona jednak nie odwróciła się, jedynie odpaliła papierosa od świeczki i zapatrzyła się w mrok ziejący zza okna. Nie widziała, co działo się z Murphy'm pod wpływem Cahira. Skupiła się na czymś innym; na tym, co poczuła, kiedy polimorf przekroczył próg jej pokoju. Zgęstniałe powietrze, mrowienie w koniuszkach palców, nieokreślone ciepło wzbierające na sile w okolicach mostka. Odkąd kochanek począł wdrażać ją w tajniki magii, miewała takie czy inne, dziwne odczucia w towarzystwie niektórych osób, miejsc czy też zjawisk. Dziś o mało nie porzygała się, kiedy na widok Hefana ścisnęło jej kiszki, myślała, że wywróci ją na lewo. Fakt, nigdy za nim nie przepadała, ba, nie znosiła gnoja, ale żeby aż tak... Po tych paru słowach wygłoszonych pewnie, bez zawahania, zawisło między nimi grobowe milczenie. Lora w niepasującym doń spokoju dopaliła papierosa, po czym zgasiła go w drewnianym naczyniu. Było tak cicho, że wyraźnie można było usłyszeć syk duszonego tytoniu. W końcu postąpiła parę kroków i usiadła przy mężczyźnie.* Skąd do cholery wiesz, że ja... aa, zresztą. *Prychnęła i spojrzała Cahirowi prosto w oczy. W szmaragdowych tęczówkach, takich, jakich nie powstydziłaby się żmija, odbił się blask świecy.* Liczyłam się z tym, że jednym z di Ardo... mogłeś być Ty. *Westchnęła. Jej uwagę przykuł zakurzony, stary portrecik przedstawiający ją i Yvette. Uśmiechnęła się gorzko, pokręciła głową.* Ja już nie wierzę w czyjeś historyjki. Ale nie chcę też słyszeć tej prawdziwej. Wiem, kim jesteś, jaki jesteś i dlaczego. Pozwól mi żyć w przekonaniu, że miałeś wystarczająco dobry powód... *Schowała twarz w dłoniach, czując, jak ciepło w piersi, które pojawiło się na widok płomiennowłosego, tężeje i zmienia się w nieznośny ciężar...*

    OdpowiedzUsuń
  71. [Hej. Zerkniesz na maila? Napisałam w sprawie Malgrana i Eldara :) ]

    OdpowiedzUsuń
  72. [Co do nieobecności - rozumiem, nie przejmuj się, mam nadzieję, że wszystko już ok. Ale dobrze, że wróciłeś. W sumie to tak nieopatrznie zrzuciłam na Ciebie tak mocne powiązanie z Malgranem i Eldarem, a teraz poganiam - sorry. Porządzenie wyszło bardzo fajnie. Od Lory odpisuję teraz, jako zakończenie wątku (planuję jeszcze napisać do Santiego o zniknięcie Cahira - czy go nie widział itp, jak będziesz chciał to śledź), a od Malgrana odpiszę tak zbiorczo, bardziej do Kogity, ale uwzględniając wydarzenia z odpowiedzi od Cahira. Więc zostanie tylko wątek z Kogitą. Nie ma problemu, czekam niecierpliwie na notę! Hefek]

    *Te parę słów wystarczyło, by zedrzeć z jej twarzy maskę pewności, jaką za wszelką cenę chciała przy nim utrzymać. Spojrzała na niego, z niedowierzaniem i smutkiem, wątłe światło świecy odbiło się w zielonych oczach, które nagle się zaszkliły. Nie odpowiedziała, posępnie zwieszając głowę, po czym przetarła ręką przymknięte powieki, chcąc sprawić wrażenie, że tylko wpadło jej coś do oka. Wzdrygnęła się, gdy rodzinny portrecik przeciął ze świstem powietrze, by zaraz wylądować w wyciągniętej dłoni polimorfa. Pociągnęła nosem, gdy śledziła, jak kochanek ociera z obrazka kurz.* Piszę do niej, ale... kończą mi się wymówki... Chciałaby się ze mną spotkać. Nie rozumie, dlaczego tak długo tu siedzę, nie może uwierzyć, że trafiła mi się tu lepsza "fucha"... Grozi mi, że przestanie mi wysyłać pieniądze, ba, twierdzi, że to ja powinnam oddawać jej część swoich zarobków, skoro tak dobrze mi się tu wiedzie... Oddać za te wszystkie lata, kiedy mnie utrzymywała. *Dodała po chwili i zagryzła wargę. Nimo wszystko poczuła się podle, gdy w pierwszej chwili pomyślała nie o tęsknocie do matki, a o swoich bogatych kreacjach i biżuterii, które niechybnie będzie musiała sprzedać, kiedy Yvette przestanie ją wspierać. Szczerze wątpiła w to, że zdoła zaspokoić wszelkie swoje potrzeby z marnej pensji pokojówki... Chyba, że zacznie sprzedawać narkotyki, na większą skalę, na które w tawernie był największy popyt.* Ona o niczym nie wie... O Uśmiechu... O nas... Gdyby się dowiedziała, zdarłaby ze mnie skórę pasami. Albo coś gorszego. *Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem, otworzyła szerzej oczy w niemym przerażeniu. Matka mogłaby wynająć zbrojnych, by wydrzeć swoją córkę z łap parszywych nieludzi. Nie uwierzyłaby, że Lora przebywa tu z własnej woli... W końcu nie tak ją wychowała.*
    *Zaskoczona, w końcu uległa kochankowi i usiadła mu na kolanach. Jak zwykle wyczytał z niej wszystko, jak z otwartej księgi. Ostatnie, czego chciała, to go martwić, ale on przyparł ją do muru. Wyznała jak na spowiedzi, gdzie ją boli i w jaki sposób. Niestety nie takiej "terapii" się spodziewała. Spojrzała na niego z jawnym buntem, po czym zarzuciła mu ręce na szyję.* Nie! Nic mi nie jest! *Ale on nie słuchał. Był niezłomny, niczym góra wobec potężnego wichru. Drobne i oszczędne gesty, jakimi od tej pory ją obdarzał w zamian za namiętną miłość do białego rana, były niczym oliwa dolewana do ognia. Pożądała go coraz bardziej, aż w końcu wybuchła... A on zniknął. I zostawił ją samą...*

    OdpowiedzUsuń