WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

niedziela, 13 grudnia 2015

Diabelska opiekunka

Mężczyzna siedzący na koźle niczym nie różnił się od innych Cherończyków. Był to niewysoki człeczyna, nieco otyły i z wiecznie znudzoną mordą, po której od razu dało się poznać tendencję do spożywania znacznych ilości alkoholu. Gdyby się nad tym zastanowić... Widział ktoś NIE pijącego Cherończyka? Albo takiego, co nigdy żonki nie zdradził, nie tańczył albo ma komplet zębów? 
Monotonię podróży, całkowicie wypełnioną klekotem kopyt zwalistego gorgona i skrzypieniem osi wozu, przerwał głuchy łomot spoconej dłoni w płachtę oddzielającą wnętrze wozu i woźnicę.
  - Za trzy kwadranse będziemy na miejscu. - Zawyrokował obwoźny sprzedawca.
Atrox podniósł rękę do twarzy, nieśpiesznie podłubał pazurem w oku, po czym usiadł na dywanie, który kilka godzin wcześniej rozłożył w ramach prowizorycznego posłania. Niemal natychmiast wściekle pomarańczowa kreacja spadła mu na głowę. Zaczął szarpać się z kiecką, co by jej nie podrzeć albo podrzeć w jak najmniejszym stopniu. Później nadleciała podwiązka, którą z głośnym trzaskiem pękających koronek zdarł z rogu. Obrócił się i spiorunował wzrokiem Lorettę Fleront, podopieczną od lat przeszło szesnastu.
  - Pani, nie wypada ciskać bielizną na lewo i prawo.
Ale ona nie słuchała, jak wariatka szalała w swoim kufrze podróżnym i wywalała zeń wszystko: sukienki, halki, majtki, staniki, rękawiczki, a nawet jedwabną maseczkę na twarz rzekomo przydatną przy zasypianiu. W pewnym momencie w kierunku Atroxa poszybował zdobiony perełkami pantofelek, ale chybił celu i wyleciał z powozu. 
  - Boże, nie mam się w co ubrać!
Aż go dreszcz przeszedł, kiedy zaczęła wzywać bóstwa na pomoc. Dziewucha nigdy się nie nauczy, żeby tak nie... bluźnić. Wiele kosztowało go zachowanie profesjonalizmu.
  - Zapewniam Cię, Pani, że masz. Po prostu już dawno byś coś znalazła, gdybyś takiego burdelu nie robiła. Jeszcze coś tutaj zostawisz i ten łachmyta, co nas wiezie, będzie miał dodatkowy towar lub zacznie dopuszczać się różnych perwersji.
Delikatna, nieco pyzata buzia usiana piegami zwróciła się ku niemu. Piwne ślepka zerkały podejrzliwie, a wydęte czerwone usteczka wiele mówiły o nastroju właścicielki. Loretta przekrzywiła blond główkę.
  - Batrox...? Sugerujesz, że jestem głupia?
  - Nie to miałem na myśli... Ehh, zapomnij, Pani, że cokolwiek mówiłem...
Wóz nareszcie stanął. Atrox wyskoczył na wyssane z życiodajnej wilgoci klepisko i dość krytycznie popatrzył na fasadę przybytku, jeżeli w ogóle można to było tak nazwać. Jedna stłuczona latarnia, okiennica wisząca żałośnie na ostatnim zawiasie, a sądząc po plamie na ścianie ktoś się tam przed chwilą wyszczał. Aż stęknął na myśl, jakież to potworności dzieją się wewnątrz gmachu. Tylko i wyłącznie wieczorne ciemności powstrzymywały go przed znokautowaniem domokrążcy oraz pognaniem gorgona w dalszą drogę. W trudem odczytał napis na szyldzie. "Uśmiech Fortuny"? Nosz, kurwa, w którym miejscu?! Wrócił do wozu, gdzie już czekała na niego Loretta . Wcisnęła się w granatową sukienkę z wyszywanym na boku różanym wzorem.  Złapał ją ostrożnie w talii i zestawił na ziemię, jak małe dziecko. Okazały kufer, z którego poupychane naprędce ubrania wystawały niczym pierwsze lepsze szmaty, chwycił za fikuśną rączkę i zarzucił sobie na grzbiet.  
Kiedy przekroczyli próg przybytku, jakiś wieśniak przeleciał im przed nosami, a tuż za nim następny, bo chciał dorwać oponenta. Atrox uniósł wysoko brwi, popatrzył za kmiotkami i doszedł do wniosku, że nawet w jego... ekhem... "ojczyźnie"... nie dzieją się aż tak dantejskie sceny. Kątem oka dostrzegł, iż Loretta drży, więc pochylił się, by szepnąć jej do ucha, bo normalnie nie byłby w stanie przekrzyczeć tego harmideru. 
  - Jeżeli się Panienka boi, możemy ruszyć dalej. Tamten łachmaniarz może jeszcze nie odjechał...
 Zachowanie młódki po raz kolejny udowodniło Atroxowi, jak bardzo pogorszyły się jego umiejętności w kwestii odczytywania myśli nastolatków. 
  - Ahh, popatrz tylko! Jakie to miejsce jest żywe! Ile rozmów, ile muzyki, jakie tłumy! Wspaniałe! Nie to co zamek tatinka! ...Tylko ciekawe jak znajdziemy mojego narzeczonego...?
  - Nie wiem, ale może Pani się rozejrzeć. Tylko, proszę, dyskretnie. Myślę, że nic gorszego niż złapanie dżumy Cię nie spotka.
Nim się spostrzegł, Loretta już gdzieś pociekła. Westchnął z rezygnacją, te nastolatki... Powiódł wzrokiem dookoła. Większość osób w miarę możliwości usuwała się na boki, kiedy szedł do upatrzonego stolika. Postawił kufer podróżny na podłodze, przez oparcie zdezelowanego krzesła przewiesił krótką pelerynę obszytą futerkiem i rozsiadł się wygodnie. Oparłszy łokcie na brudnym blacie, obserwował podopieczną, jak lata od faceta do faceta, przygląda się badawczo, coś tam zagadnie, a jednemu długowłosemu blondynowi niemal zajrzała do talerza. 
  
  - Santi, co mu?
  - Mam nadzieję, że umrze...
  - No właśnie nie wiem, co mu jest, ale wygląda, jakby miał się zesrać ze szczęścia.
Dwójka pracownic z szefem na czele z wytrzeszczonymi oczami przypatrywała się chochlikowi, którego zachowanie znacznie odbiegało od normy: zaciskał pięści pod brodą, usta zassał i trząsł się, jak te maleńkie pieseczki bogatych dam. Maniakalnie się w coś wgapiał i nikt nie wiedział o co chodzi, aż paskuda nie dała upustu emocjom. Złapał brudnymi łapskami wampira za przysłowiowe klapy, po czym zaczął energicznie nim potrząsać.
  - Demon! Jebany demon, krwiaku! To prawdziwy demon! 
  - Impek... powoli...
Chochlik puścił wspólnika i dał koślawego susa z baru. Przemykał między nogami klientów, niczym najprawdziwszy mistrz sztuk szczurzych, aż dotarł w okolice stolika, przy którym siedział rogaty jegomość. Wyjrzał konspiracyjnie zza taboretu. Tak! DEMON! Tchnęło od niego złem na milę! Głowę ułożył na ramionach, chyba drzemał. Na dole mówiło się, że im piekielniak potężniejszy, tym więcej śpi, bo energii potrzebuje. Ta perspektywa podobała się Zgredowi daleko bardziej i nie zamierzał godzić się z opcją zmęczenia bądź znudzenia. Wreszcie na świecie zapanuje właściwy porządek! Pokrzepiony ta myślą podpełzł bliżej i wskoczył na krzesło obok. Miarkował chwilkę, aż podjął decyzję. Wyciągnął łapsko, by dotknąć rogu czy na pewno prawdziwy, a nie dorabiany, bo takie rzeczy na dole też się zdarzały. Wtem zastygł w tej pozycji, kiedy mężczyzna powoli podniósł głowę i zaczął przewiercać konusa wzrokiem. 



tira-owl.deviantart.com
Imię: Atrox
Nazwisko: Balzigeer
Przydomek: Większość ludzi ma problemy z pełnym wymówieniem bądź zapamiętaniem jego miana, więc ktoś wpadł na pomysł, by skrócić je do dźwięcznego "Batrox".
Wiek: Nieznany
Rasa: Demon
Wygląd: Jak na wojownika przystało, kawał zeń chłopa zarówno wzrostem, jak i muskulaturą. Twarz o ostrych rysach zazwyczaj jest zastygła w pokerowym wyrazie, lecz gdy przydarzy mu się uśmiechnąć, pokazuje ostre kły. Niestety, owej wesołości nie podzielają oczy, w których na tle czerni rzekomych białek ogni się czerwono-złota tęczówka z pionową źrenicą. Cechą charakterystyczną są wystające z burzy kruczych włosów pokaźnych rozmiarów, zakrzywione do tyłu rogi. Na jednym z nich tkwi złota klamra z ozdobnymi żłobieniami, nijak pasująca do dyndającego w uchu rubinowego kolczyka na srebrnym łańcuszku. Pierś Atroxa poryta jest drobnymi bliznami, które w zagadkowy sposób układają się w konkretny wzór imitujący kolię. Demony posiadają pewną fanaberię, ludzie mawiają "bzika", na punkcie odzieży w ciemnych barwach i nie ważne, jak bardzo Atrox jest odmienny mentalnie, to zboczenie dopadło i jego. Przeważnie nosi burgundowy kubrak, czarne spodnie, solidne buty z utwardzonej skóry oraz nabite niewielkimi ćwiekami karwasze. W przeciwieństwie do pobratymców nie posiada skrzydeł, ale ostał się sczerniały ogon zakończony subtelnym grotem.
Charakter: Zaskakująco spokojny, zważywszy na jego demoniczne pochodzenie. Cierpliwość, jaką siłą rzeczy musi wykazywać by nie ocipieć w tym padole, uczyniła z niego doskonałego słuchacza, trzeźwego doradcę i ostrożnego łowcę - ci, którzy mieli okazję przebywać w jego towarzystwie dłużej niż kilka godzin, mawiają, iż ma nieco "tatusiowe" podejście. Właśnie te odczucia pozwalają mu wkradać się w łaski innych, ponieważ za metodę manipulacji obrał sobie dawanie ofierze złudnego poczucia bezpieczeństwa, mylące chodzenie na ustępstwa, aby w efekcie końcowym całkowicie znalazła się na jego garnuszku. W ferworze walki wszelkie dobrotliwe gierki odchodzą w zapomnienie, gdyż jego pole widzenia ogranicza się do przeciwnika, któremu nie popuści, choćby miał za nim poleźć na koniec świata. Mimo delikatnego dystansu do ziemskich uciech, grze w kości czy karty nie odmówi. 
Zdolności: Magia ognia nie jest mu obca. Preferuje walkę kontaktową przy pomocy całej gamy broni, którą bez większego wysiłku przywołuje. Jest jednak pewien haczyk - jej wymyślność, a co za tym idzie, skuteczność są w pełni zależne od tego, ile złego ma na sumieniu ten, kto go przywołał. Spora krzepa pozwala Atroxowi podnosić znaczne ciężary. 
Stanowisko: Rzemieślnik, Strażnik.
Historia: Termin "nefilim" to miecz obosieczny - może odnosić się  do pół-anioła z domieszką ludzkiej krwi, ale również do człowieka, który po śmierci stał się demonem ze względu na popełnione okrucieństwa. Czy jest to skaza dla rasy? A może zaszczyt? Bowiem trzeba zdrowo nagrabić sobie, by dostąpić "wywyższenia"... Balzigeer nie urodził się demonem i w przeciwieństwie do większości sobie podobnych, pamięta poprzednie wcielenie. Za życia, o ile można tak powiedzieć, dopuszczał się najgorszych gwałtów, mordów i rabunków, lecz wszystko z rozkazu panujących bądź na hasło urzędników kościelnych. W myśl klasycznego "krzewienia dobra mieczem". Mimo działań w dobrej wierze, los osądził go inaczej... Dzisiaj jest Wasalem, co znaczy mniej więcej tyle, że jest bezpośrednim podwładnym potężniejszego od siebie potwora-arystokraty, narzędziem do spełniania ludzkich zachcianek, aby pan mógł umocnić swą pozycję na arenie politycznych podchodów. Obecnie? Od kilkunastu lat "spełnia się życiowo" w roli opiekuna Loretty Fleront, młodziutkiej szlachcianki, przez której pomysły przyjdzie mu niedługo osiwieć...