Jak to zawsze w życiu bywa, ktoś się nakazom sprzeciwi. Dwójka zagranicznych gości, pewna swych umiejętności, nie mogła znieść ciągłego traktowania, jakby byli nieporadnymi dziećmi bądź ciemnotami, co nie wiedzą, za który koniec miecza się łapie, i postanowili spędzić trochę czasu na łonie natury. Pobliski bór wydawał się po temu idealny.
W głowach cherońskiej ludności panował taki sam chaos, jak na ich upstrzonych różnymi śmieciami drogach. Byli zdolni zrobić tysiąc rzeczy na raz - tu pić, tam tańczyć, gdzieś po drodze dać sobie po mordzie i poużalać się na ciężki los - a gdy już osiągali ten pułap, momentalnie wynajdywali następny, jeszcze dzikszy niż poprzedni. Samo patrzenie na tę zgraję wiecznie kipiących energią, wbrew pozorom pogodnych ludzi, gdzie normalny człowiek dawno padłby z wycieńczenia lub wpędził się w alkoholizm, potrafiło zmęczyć. O braniu udziału w ich szaleństwie nie wspominając... Ale cherońskie puszcze były, jak dzień do nocy. Ciche, tajemnicze. Ich mroczność dziwnie koiła nerwy. Delikatna mgiełka snuła się leniwie wśród krzaków borówek i wilczych jagód. W półmroku ledwo dostrzec można było sieć wystających z ziemi korzeni. Chociaż księżyc dzisiaj był w pełni, jego światło nie przebijało się przez gęste korony dębów, buków oraz jaworów. Elf z błogością na twarzy przystanął na środku wydeptanej przez zwierzęta ścieżki i wyrzucił w górę ręce, rozkoszując się wilgotnym, tak czystym, że aż słodkim powietrzem.
- Tego mi brakowało. - Westchnął, opuszczając ramiona.
HUK!
- "Czemu te drzewa są takie niskie?" - Maszerująca obok bestia prychnęła po raz niezliczony. Wyginała szyję, jak tylko mogła najbardziej, a i tak co chwila zaczepiała rogami o konary. Eldar, korzystając z przerwy między drzewami, poruszył łbem na boki, bo chciał się lepiej przyjrzeć okolicy. - "Wiesz... Słyszałem, że gdzieś tutaj mieszka Cahir..."
Malgran westchnął z udręką. Ręce mu opadały, gdy chodziło o talent towarzysza, objawiający się psuciem nastroju. Chociaż z drugiej strony... nigdy nie widział, aby ten uparty mag, który nie chce im pomóc wrócić do domu, kiedykolwiek wchodził na piętra mieszkalne.
- Może gdzieś ma tu swoją dziurę, a może nie ma. Nie mam ochoty na zatruwanie sobie myśli tym prostakiem. Przyszedłem odpocząć.
- "Nie popuszczę mu następnym razem...!" - Smok warknął, już zaczął się nakręcać.
- Eldar, na litość boską... Co Ty wyprawiasz?
Czasem naprawdę nie rozumiał tego gada. Czasem łapał go na czyszczeniu podarowanej kolii, gdzie podczas tej wręcz maniakalnej czynności nie zwracał uwagi na otaczający go świat. Innym razem Eldar gotów był zagryźć niewinną kaczuszkę... A teraz z pyskiem schowanym między gałęzie węszył w koło, niczym najprawdziwszy ogar myśliwski. Elf zdążył spleść ramiona, unieść wysoko brew i porządnie natupać się niecierpliwie, nim wierne smoczysko raczyło podzielić się zdawkowym odkryciem.
- "Malgran...? Czujesz to?"
- No właśnie nie czuję, bo zastanawiam się, co wyczyniasz?
Smok spojrzał się krzywo i wykręcił łeb obrażony.
- "Skoro tak to odbierasz to Ci nie powiem."
- Eldar...
- "Przeproś."
- Oj daj spokój...
- "PRZEPROŚ."
Malgran pomruczał chwilę, pomstując na upór Eldara, ale przeprosił. Bestia machnęła wesoło ogonem, ewidentnie uradowana osiągnięciem celu. Pochyliła ostrożnie rogaty łeb i odezwała się konspiracyjnym szeptem.
- "Czujesz ten zapach jaśminu?"
- Na dęby Elenael, i to jest to odkrycie? Eldar, jesteśmy w lesie i tu może rosnąć jaśmin!
- "Ale to nie taki zapach! Ten jest taki bardziej... Ja wiem? Mydlany? Podoba mi się." - Z zadowoleniem wystawił język, żeby możliwie jak najdłużej delektować się jaśminowym posmakiem powietrza.
- No dobra... To gdzie ten Twój jaśmin? - Elf z załamaniem przytknął rękę do czoła, rozbrojony postawą smoka po raz drugi tej nocy. Pobyt w "Uśmiechu Fortuny" chyba nie wpłynął dobrze na i tak już spory upór towarzysza. Spojrzał sceptycznie ze wskazanym przez gada kierunku - na największe z możliwych krzaczory wilczych jagód. Sapnął ciężko i zaczął przedzierać się przez chaszcze.
- "Czekaj! Pójdę z Tobą!" - Zaoferował się Eldar, lecz Malgran zbył go ruchem ręki i rzucił przez ramię, że ma zostać, bo jest za duży. Oburzony usiadł z impetem, aż ziemia zadrżała. Warknął pod nosem. - "Wcale nie jestem GRUBY!"
Leśny szybko przestał zwracać uwagę na utyskującego smoka, w pełni poświęcając się walce z gałązkami, które chyba za cel istnienia obrały sobie utrudnianie innym życia. Przebijały się przez ubranie i kuły zaciekle, szarpały za włosy, raz po raz uderzały w twarz. Malgran, podobnie jak większość pobratymców, kochał naturę, lecz te drobne przeciwności losu naprawdę zaczynały działać mu na nerwy. Właśnie zaczynał formować soczystą wiązankę, gdy nagle na nosie rozprysła mu się bańka. Zdziwiony aż przystanął. Mydlana bańka w lesie? Rozejrzał się czym prędzej, lecz bezskutecznie. Eldar mówił coś o jaśminie... Wziął głęboki wdech. Faktycznie! Powietrze było aż słodkie od tego kwiatowego zapachu. Skręcił w prawo, w pogoni za przyjemną wonią zagłębiając się w zarośla jeszcze bardziej.
Bańkowy szlak wywiódł elfa w ten zakątek puszczy, którego nie zdążył zwiedzić podczas swych krótkich acz spontanicznych wycieczek za dnia i jeszcze krótszych nocą. Rozejrzał się dookoła z rosnącą niepewnością, posępnie zwieszone konary otaczających go starych olch napawały go dziwnym niepokojem podobnych do tego, który czują maluchy podczas opowieści o czarownicach. I te dziwne szmery... Może nieopodal naprawdę swe gniazdo mają ghule?
Wyuczony odruch wziął górę. Na dźwięk plusku Malgran skoczył w najbliższy krzak nieznanego mu gatunku i tam przypadł do ziemi. Po raz niezliczony zlustrował pogrążoną w brudnogranatowej ciemności puszczę. Dopiero teraz, gdy wszystkie zmysły pracowały na najwyższych obrotach, między oplecionymi bluszczem pniami dostrzegł nikłą, niebieskawo-różową poświatę. Stamtąd też dobiegał plusk wody, echo podśpiewywania oraz odurzająco słodka woń jaśminu. Kierowany bardziej ciekawością niż obawami odpełzł w tamtą stronę...
Oblał się rumieńcem aż po końcówki szpiczastych uszy. Nie dalej niż trzy metry od krzaczka, który obrał sobie za kryjówkę, w niewielkim leśnym źródełku zażywała kąpieli niewiasta. Zanurzona była od pasa w dół, skierowana plecami do podglądacza i nieświadoma niczego wyżymała ciemne włosy, które następnie skituliła w prowizoryczny kok. Wokół źródła unosiły się dziesiątki większych i mniejszych baniek, rzucających różowawe refleksy na idealnie gładką skórę dziewczyny. Obróciła się nieznacznie i sięgnęła po mały, szklany flakonik stojący na pobliskim kamieniu, przez co subtelnie zarysowała się krągłość jej piersi. Malgrana na ten widok aż twarz zapiekła, ale szybko obrócił głowę w drugą stronę. W duchu toczył istną batalię z samym sobą - z jednej strony moralność nie pozwalała mu patrzeć, z drugiej męska część zawzięcie domagała się więcej. Wziął kilka głębokich wdechów. "Spokojnie, Malgran. Zbadałeś, co tak pachnie jaśminem, więc możesz już wracać do Eldara..." - powtarzał sobie, jednak na ulotną chwilę samcza część świadomości wzięła górę. Siłą rozchylił zaciśnięte wcześniej powieki i ostatni raz rzucił okiem na kąpiącą się dziewkę... Wtedy też na oku rozprysła mu się mydlana bańka na tyle mała, by zdołała przemknąć między liście krzaka-schronienia. Elf syknął głośno i zaczął trzeć szczypiące nieznośnie oko. Nieznajoma wzięła szybki wdech, zanurzyła aż po szyję i obróciła się w stronę Malgrana. W jednej chwili od włosów odkleiła się para szpiczastych, niby psich uszu i zaczęły pracować, wyłapując każdy najmniejszy szmer.
- Wyłaź, wiem, że tu jesteś! - Krzyknęła wojowniczo.
Killinthorczyk chwil parę tkwił w bezruchu, licząc, iż zmyli dziewczynę. Lecz kiedy podniósł na nią szmaragdowe ślepia zrozumiał, że daremny jego trud. Zwierzęce uszy wychwyciły jego obecność równie skutecznie, co wprawiły w osłupienie. Zmieszany, czerwieńszy chyba niż burak, powoli podniósł się z ziemi. Skruszony do reszty sterczał między krzewami, nie śmiąc oderwać wzroku od ich gałązek. Nim zebrał się na odwagę, by jakkolwiek spróbować wytłumaczyć swoją obecność, dziewczyna już na niego naskoczyła.
- Nie wstyd ci podglądać kobietę w kąpieli!? Zboczeńcu jeden!?
Malgran, o ile to możliwe, zmieszał się jeszcze bardziej, lecz gdy zwyzywała go od zboczeńców wyciągnął przed siebie ręce i zaczął nimi wymachiwać w obronnym geście.
- Kiedy to nie prawda! Ja tylko...
- "Tylko"?! Powiedziałabym, że AŻ!
- Droga Pani, przepraszam za moje zachowanie, ale to... - Podniósł oczy na dziewczynę i czerwień pokryła jego twarz ponownie, bowiem rozmówczyni splotła ramiona tak, że jej i tak kształtne walory uwydatniły się jeszcze bardziej. Utknął między młotem a kowadłem, nie mając odwagi popatrzeć rozgniewanej dziewce oczy i jednocześnie nie mając gdzie indziej spojrzeć niż jak na jej piersi. - ...nieporozumienie...?
Nagle spomiędzy drzew wychynął Eldar, chociaż przyszło mu to dość ciężko. Na widok masywnego smoczego łba, szarpiącego się z gałęziami, wśród których utknęły rogi, przyłapana w kąpieli dziewczyna krzyknęła z zaskoczenia, po czym stuliła gniewnie uszy.
- Jeszcze tego...czegoś!... tu brakowało! Kompana sobie przyprowadziłeś? Może jeszcze przywlecze się tu pół wsi!?
- "Wypraszam sobie! Jestem smokiem! I WCALE nie jestem GRUBY!" - Ryknął z oburzeniem, uwolniwszy się wreszcie z naturalnej pułapki. Otrząsnął głowę z liści, które w czasie szarpaniny zerwał i popatrzył krytycznie na swego Jeźdźca. - "Wyczułem dziwne sygnały. Co się dzieje?"
Malgran tkwił w bezruchu, nie bardzo wiedząc jak ma się zachować, co odpowiedzieć. Eldar podejrzliwie zmrużył neonowe ślepia. Zlustrował elfa, a później pannę w źródle.
- "Co Ty? Przed nami bitwa życia, a Ty najpierw chlejesz na umór, tańcujesz sobie z Santorinem i tym niebieskim szczurem, teraz poczynasz sobie z dziewką?! Malgran, co się z Tobą dzieje, ja sie pytam! Przed pojawieniem się w Cheronie byłeś zupełnie inny, nie poznaję Cię!"
Uszata stukała niecierpliwie w ramię, co chwila głośniej powtarzając: "Ekhem!", jednak ani smok, ani usprawiedliwiający się podglądacz nie zwracali na nią najmniejszej uwagi. Wściekła, że ktoś obserwował ją w kąpieli oraz przyprowadził kumpla, a teraz ignorowali bliska była osiągnięcia stanu krytycznego. W końcu zatrzęsła się w gniewie i wrzasnęła, uzyskując tym samym to, czego chciała - pełnię uwagi obu panów. Wskazała Eldara długim, szczupłym palcem.
- TY! Zabieraj swojego zboczonego ziomka i won stąd obaj!
Stwór uniósł kształtną głowę, mrugając kilkukrotnie. Po raz kolejny, odkąd Baldis przeniosła ich do tego kraju, został zrugany przez istotę znacznie mniejszą i słabszą od siebie. W tej barbarzyńskiej krainie chyba nikt nie znał pojęcia "szacunek" dla czyjeś potęgę. Lecz miast odgryźć się, jak to miał ostatnio w zwyczaju, wystawił czubeczek języka w głupawym grymasie.
- "Malgran... Ona ma psie uszy!"
- Wcale nie mam psich uszu! One są lisie! - Krzyknęła, już na dobre wyprowadzona z równowagi, najwyraźniej Eldar dotknął drażliwego tematu.
Gadzina ani w głowie miała przejmować się złością golasa, przeciwnie, jej rozdrażnienie, czy raczej śmieszne miny strugane, gdy się gniewała, zaczynały mu się podobać, więc prowokował dalej. Co więcej, uważał to za swoisty odwet za odwracanie uwagi Leśnego od ważnych spraw i zachęcanie do nierządu.
- "Ależ oczywiście, że są PSIE. Bardziej PSICH uszu nie widziałem!"
- Eldar, przestań...
- "Daj spokój, Malgran! Przyjrzyj się! Nawet psy nie mają AŻ tak PSICH!" - Wygiął szyję w zgrabną "dwójkę", zanosząc się chrapliwym śmiechem.
Podczas tego jakże krótkiego wybuchu wesołości niewielka mydlana bańka, jedna z dziesiątek odklejających się leniwie od tafli źródełka, niepostrzeżenie wleciała smokowi do nosa. Kiedy pękła, eksplozja intensywnego jaśminowego zapachu podrażniła śluzówkę, zmuszając Eldara do serii szybkich, acz potężnych kichnięć. Podczas jednego doszło nawet do przypadkowego splunięcia lodowatoniebieskimi płomieniami.
Dziewczyna obróciła się, spoglądając w ślad za lazurową smugą. Naraz stulone w gniewie uszy opadły na boki, a karminowe usteczka rozdziawiły się w wyrazie zdziwienia. Trafione ogniem drzewo wnet zaczęła pokrywać stopniowo grubiejąca warstewka lodu. Liście, gałęzie, a wraz z nimi rozwieszone na nich ubrania i bagaże ułożone między korzeniami, wszystko nagle stało się lodowymi lustrami, które przy pierwszym lepszym podmuchu rozbiły się na tysiąc kawałków. Uszata w pierwszym odruchu zaczęła krzyczeć w rozpaczy. Później obróciła się do Eldara i Malgrana i zwyzywała ich od najgorszych, energicznie wymachując rękami. Po chwili do niej dotarło, cóż uczyniła. Zakryła się czym prędzej i zanurzyła aż po nos, spoglądając w bok z zakłopotaniem nie mniejszym, niż to wypisane na ciemnych od rumieńców obliczach panów...
Malgran potarł nagie ramię, gdy chłodny powiew przyprawił go o gęsią skórkę. Najpierw nakrył uszatą w intymnym momencie, co samo w sobie było niewybaczalne dla dyplomaty i dżentelmena, za jakiego się uważał. Później Eldar niechcący pozbawił ją dobytku. Ich reputacja ległaby w gruzach, gdyby wieści o tych wypadkach dotarły do uszu kogoś ze Starszyzny! Na dęby Elenael, honor członków Zakonu Białego Kruka nakazywał im zreflektować się chociaż częściowo!
- Już możesz się odwrócić...
Elf powoli obrócił głowę, spomiędzy rzęs sprawdzając, czy widok jest "bezpieczny". Kogita, bo tak im się przedstawiła, stała nieopodal resztek oblodzonego drzewa i ściskała rąbek obciągniętej do granic możliwości koszuli, którą oddał jej Malgran. Dziewczyna wciąż była mokra, więc tu i ówdzie materiał przylgnął do ciała. Uwieszony za skórzaną pętlę, na nadgarstku dyndał spory, jakby szklany sześcian.
Eldar zbliżył się ostrożnie i przycupnął za swym Jeźdźcem, przylegając do ziemi możliwie jak najbardziej. Killinthorczyk z nieudolną imitacją ciepłego uśmiechu wskazał kciukiem grzbiet smoka.
- Wskakuj, zabierzemy Cię do "Uśmiechu Fortuny".
- "Lora albo Nissare na pewno mają jakieś ubrania, które będziesz mogła wziąć."
Kogita zbliżyła się do przedniej łapy smoka i zadarła głowę do góry. Wzrostem natura jej nie pobłogosławiła, więc wyglądała przy Eldarze niczym filigranowa laleczka. Obrzuciła Malgrana potępieńczym spojrzeniem.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz? JAK mam się na to bydle wdrapać nie świecąc tyłkiem, hę?!
Obaj winni popatrzyli po sobie skonsternowani. Byli w szoku, później cieszyli się, że zdołali jako tako rozwiązać problem nagości dziewczyny oraz, że wiedzą u kogo pomocy szukać. Ale o problemach...technicznych, nie pomyślał żaden.
"Ty naprawdę jej nie...?"
Nie, Eldarze.
"To wyglądało inaczej!"
Wiem, Eldarze.
"Malgran... Wyczuwam u Ciebie dziwne myśli..."
Eldar - NIE!
"Stwierdziłem tylko fakt."
...Eldar...
"Wybacz, to przez Nissare. Na okrągło wyzywa mnie od Pomponika, czepia się i mi się udzieliło."
Na dęby Elenael...
... takie to zażarte dyskusje toczyły się w umysłach Eldara i Malgrana, gdy powoli przedzierali się przez puszczę w drodze do tawerny. Przekonanie Kogity, aby usadowiła się elfowi na kolanach należało do zadań tak trudnych, że aż tytanicznych. Na początku wniknęła z tego nielicha awantura, podczas której killinthorczyk ponownie został obrzucony chyba wszelkimi istniejącymi synonimami "zboczeńca". Dopiero tłumaczenie, że smocze łuski bez trudu zedrą nieosłoniętą niczym skórę zmusiło uszatą do kapitulacji. Zastrzegła jednak, by elf za dużo sobie nie wyobrażał, bo wydrapie mu oczy.
W sprawach męsko-damskich niewiele było rzeczy zdolnych zadziwić Santorina. Osobnik ten prawdopodobnie do perfekcji opanował różne teksty na podryw, a i sposoby jego konsumpcji. Jedynie zbereźne, jakże obrazowe opowieści Hefana o erotycznych podbojach miały taką moc, by wampirowi obrzydzić dzień. Lecz to, co ujrzał wieczorem, kiedy klienci już rozchodzili się do domów lub wynajętych pokoi, a tawernę przyszedł czas zamknąć, wprawiło go w osłupienie. Bowiem półnagi od pasa w górę Malgran oraz przyprowadzona przez niego dziewka naga od pasa w dół do częstych widoków nie należał. Wyszedł zza baru, gdzie ślęczał nad księgą rachunkową, zbliżył się do pary i, wodząc wytrzeszczonymi ślepiami od jednego do drugiego, wskazał elfa.
- Nie licz, Święty, że Ci znowu dam jedną z moich koszul...
- Wiedziałem, ostrouchy wypierdku, żeś dziwny, ale żeby chędożyć półkundla? W lesie? To chyba szczyt Twoich możliwości! I kto tu jest gorszy, heee heee! - Zawył Hefan, wykonując jeden ze swych ohydnych tańców zwycięstwa na świeżo wytartym stole. Z wymyślonych naprędce docinków był o tyleż bardziej dumny, bo w porę dostrzegł wystający spod koszuli dziewczyny długi, biały, puchaty ogon.
* * *
(chenbo.deviantart.com)
Imię: Kogita
Wiek: "Nic Ci do tego!"
Płeć: Kobieta
Pochodzenie: Trizon
Wygląd: Zamiast wzrostem, natura obdarzyła ją nader kobiecymi kształtami. Buźkę ma delikatną, bez skazy, o zdolnościach mimicznych na miarę najświetniejszych trefnisiów. Rzadko kiedy upina w jakieś wymyśle fryzury długie włosy, pełne karminowych i granatowych pasm, po których bez ustanku spływają drobne iskierki energii. Ten szczuplaczek zwykł nosić się w jedwabie, chociaż ostatnimi czasy jest to z winy Eldara niemożliwe, dlatego paraduje w czerwono-białej sukni z dużym dekoltem, al'a złotymi wykończeniami i ozdobionej gdzie-niegdzie maleńkimi, okrągłymi dzwoneczkami. Nie rozstaje się ze srebrnym wisiorkiem z przywieszką w kształcie gwiazdki, z różowym diamencikiem po środku. Pomimo urody, Kogita zwraca na siebie uwagę przede wszystkim z powodu pokrytych ciemnym futerkiem lisich uszy, z czego jedno ma przekute dwoma kolczykami, oraz długiego, białego ogona - posiada ich aż siedem, lecz sześć przeważnie pozostaje "odwołanych".
Charakter: Najprawdziwszy wulkan energii okraszony nie lichą śmiałością. Do tego jest istotką bardzo ciekawską, więc stwierdzenia "A co to?" bądź "Daj spróbować!" są na porządku dziennym. Jeżeli czegoś się lęka, nie reaguje krzykiem, a złością. Ogromną wagę przywiązuje do kwestii higieny, przez co potrafi spędzić w kąpieli nawet półtorej godziny i roztaczać wokół zapach ulubionego, jaśminowego olejku. Nie znosi, kiedy ktoś czepia się jej uszu albo tyka rzeczy, nie ważne jak mało by ich było, dlatego bywa nieco...wrzaskliwa - a że przypomina wtedy kapryśną panienkę, jest to po prostu śmieszne i trudno jej nie wybaczyć tych monologów wyzwisk i gróźb bez pokrycia. Ma doprawdy złote serduszko dla zwierząt, zapewne dlatego zazwyczaj kręci się koło niej płowy lisek z ogromnymi uszami, Serafin...Oczywiście poza Eldarem, który skrystalizował cały dobytek trizonki i dalej ma mu to za złe. Malgran stał się dla niej symbolem zboczeńca.
Umiejętności: Całkiem nieźle zna się na Magii Leczącej. Posługuje się również Magią Żywiołów, której używa w dość osobliwy sposób - przy pomocy szklanego sześcianu jest w stanie przyzwać i zapanować nad golemami czterech podstawowych żywiołów. Śpiewać i tańczyć też umie.
Stanowisko: "Mam pracować? Chyba żartujesz! ...Emm, nie, nie mam grosza? Dobra, to niech będzie kelnerka i medyk. Jakieś obiekcje?"
Historia: "Podróżowałam sobie. Z resztą...Co to kogo obchodzi! To łuskowate bydle zjarało wszystkie moje rzeczy - TO jest prawdziwy problem, a nie to skąd co przywiozłam!!!"
*Co za licho go podkusiło, żeby przedzierać się przez te krzaki. Po stokroć wolałby spotkać ghula, bowiem lepsza już ropiejąca rana, niż infamia, jaką się okrył przez tą całą chorą sytuację, cholera jasna. Gdzież tu oczy podziać... Swoją drogą, dziwne, że Kogita się go nie wystraszyła, z taką gębą... Kto wie, może i okazałoby się przy ewentualnym spotkaniu, że ghule by go wzięły za swego... Zszokowany wzrok, jakim lustrował go Santorin, wcale nie sprawił, że elf poczuł się lepiej, wręcz przeciwnie. Szok, dla Cherończyka? Dla właściciela Uśmiechu? Dla pogromcy cycatych i nie? Jak wielka musiała być gafa, jaką właśnie strzelił, żeby Santorin zaniemówił? Na dęby Elenael... Załamane, przygaszone oczy zagubionej sieroty nijak pasowały do niezgorszej prezencji elfa, nienagannie urzeźbionego, choć nie na przerost muskularnego torsu, silnych pleców przeciętych na skos trzema cienkimi bliznami jakby po ataku zwierza, wyłaniającymi się spod kaskady splątanych, jasnych włosów. Niepotrzebnie się garbił, kulił jak zbity pies, niszczony przez wstyd, jaki go jeszcze palił w policzki po spotkaniu z...ekhem, po podglądaniu Kogity.* "Niech no tylko w Ordo usłyszą, co żeś nawyczyniał, ale będzie zabawnie!" *Za drzwiami tawerny doskonale było słychać chichoty smoka, który w chwilę po wygłoszeniu niecnego zamiaru łypnął ślepiem do wnętrza budynku, niepomiernie ciekawy rozwoju wydarzeń.* To... wszystko... Twoja... wina... wąchokwiatku... *Wycedził Malgran przez zęby, nie spuszczając wzroku z wampira. Tak bardzo skupiał się na tym, by choćby i nie zerknąć na półnagą lisicę, że na czoło wstąpiły mu kropelki potu.* "Przepraszam bardzo - Pomponiku, jak już! To taka miła, puchata kulka, pamiętaj." *Malgran zacisnął ręce w pięści, zadrżała mu warga.* Tylko puchate się zgadza. *Ryk jak grzmot wstrząsnął fundamentami budynku, wywołując mikro trzęsienie ziemi.* "WCALE NIE JESTEM GRUBY!"
OdpowiedzUsuń*Leśny przyłożył palce do skroni i pokiwał przecząco głową. Taniec Hefana to już było za dużo... Mężczyzna próbował sobie przypomnieć choćby jedną sytuację w swoim wieloletnim życiu, kiedy czuł się choć odrobinę tak zażenowany, jak teraz - na próżno. Westchnął potężnie i wskazał prawą ręką na Kogitę, nadal nie ważąc się podnieść na nią wzrok. W świetle świec niebezpiecznie zajaśniał granat tatuażu wyszczerzonego wilka, tuż pod nadgarstkiem.* Poznajcie Kogitę. Spotkałem ją, ee, w okolicy... Nastąpił, no cóż, taki przykry wypadek... *Nie zdążył dokończyć, kiedy Eldar parsknął, że aż okno otworzyło się z trzaskiem, wpuszczając do środka karczmy chłodny powiew nocnego powietrza.* "Wypadek?! Nie słuchajcie go. Mój jeździec podglądał psiouchą jak się kąpała, a ona nazwała go zboczeńcem, a potem przyszedłem ja..." *Eldar nie szczędził szczegółów opowieści, a opowiadał z zaangażowaniem i pasją, której mu niejeden bajarz mógłby pozazdrościć. Z każdym zdaniem Malgran zdawał się kurczyć jeszcze bardziej, no i czerwienić... Aż w końcu żyłka pękła. Nie wytrzymał napięcia, odwrócił się na pięcie i począł wrzeszczeć jakby go kołem łamali.* DOSYĆ! MAM JUŻ CIEBIE SERDECZNIE DOSYĆ! WYNOŚ SIĘ STĄD JUŻ JA RESZTĘ ZAŁATWIĘ!!! *Nie zdążył dojść do drzwi wejściowych, a już można było dosłyszeć z zewnątrz charakterystyczny huk membran smoczych skrzydeł wprawianych w ruch w towarzystwie wesołego śmiechu...* Najmocniej przepraszam, Kogito - *Zawołał, wreszcie na nią spojrzawszy i postąpiwszy w jej kierunku parę kroków* - ale nie miałem zamiaru podglądać Cię w kąpieli! W ogóle nie wiedziałem, że tam jesteś, ale Eldarowi jaśminem tak pachniało, że zechciał to sprawdzić. Ot, cała historia! Przeżyję bez koszuli... *spojrzał w stronę Santorina, próbując ignorować zaczepki chochlika, choć cierpliwość to mu się już dawno skończyła* ... ale czy nie masz na, ee, stanie jakichś... damskich ubrań?
[Uśmiałam się! :D]
*Za nic sobie mając wyraźne sygnały wkurwienia zarówno Kogity, jak i Malgrana, jeszcze chwilę tańcował sobie w najlepsze, w ten swój charakterystyczny obrzydliwy sposób, w "zmyślną" choreografię wplatając sprośne gesty.* Jak myślicie, jak to coś ewoluowało? *Wymierzył palucha w lisicę, mrużąc podstępne, czarne oczka.* Czy to pies przechędożył babę, czy chłop sukę? Oj gęsto posypie się jutro mamona przy zakładach! *Chciwie zatarł ręce i zarechotał, ukazując swój odrażający, wybrakowany garnitur pożółkłych zębów. Chochlik zdecydowanie NIE słynął z nienagannych manier ani poczucia dobrego smaku, i o ile dla stałych bywalców był to chleb powszedni, nieznajomych konfrontacja ze stworem mogła zaszokować... Chwilowo tracąc zainteresowanie nowym "nabytkiem", machnął Santorinowi ogonem przed twarzą i zdzielił go łapą w plecy.* Ej, krwiaku, dam se skrzydło obciąć, żeś jeszcze takiego dziwadła nie ruchał, co? Hee, hee! A poza tym... *Tu skierował swoje złośliwe spojrzenie na elfa*... na co psu ubrania? Zwierząt się nie ubiera, TFU!
OdpowiedzUsuń*Nagle w powietrzu rozległ się świst, a chwilę potem ogłuszający dźwięk tłuczonego szkła. Zanim ktoś zdążył zareagować, chochlik leżał już jak długi na podłodze z łysą pałą porytą od ostrych odłamków.* HA! Trafiłam! Zabiłam go? *Z zaplecza wyłoniła się niewysoka kobietka o włosach koloru płomieni, ubrana w zwiewną beżową kieckę. Choć sukienkę miała skromną, nie powstrzymała się od nałożenia burgundowego cienia do powiek i obwieszenia się kompletem złotej biżuterii wysadzanej rubinowymi łezkami. Któż by pomyślał, że to tawernowa sprzątaczka? Zastukała obcasami i z nadzieją grzmiącą w zielonych oczach podeszła do niebieściucha, by ocenić jego stan. Wyjęczane "mrgmgm głupia dzifka..." niestety nie pozostawiało wątpliwości - zgred miał jeszcze wystarczająco pary w płucach, by niejednego obrazić. Wyraźnie rozczarowana Lora westchnęła i machnęła pojednawczo ręką.* Nie martw się, Santi, posprzątam. *Pusta butelka, która posłużyła dziewczynie za pocisk idealnie roztrzaskała się na czole chochlika i teraz tłuczone szkło było dosłownie wszędzie.* Należało mu się, takich pierdolców od razu powinno się kasować! Nie mogłam słuchać, jak obraża nam gościa! *Wtedy spojrzała na Kogitę i uśmiechnęła się szeroko, ale na widok jej półnagości oczy prawie wylazły jej z orbit. Nawet nie zauważyła jej lisich atrybutów. Miała podobną minę, co szef przybytku, kiedy wykwitł przed nim ten niecodzienny obrazek. Chwilę potem spojrzała na Malgrana... i zachichotała jak rasowa plotkara, co to zwęszyła sensację.* Ooo, Malgran, tego się po Tobie nie spodziewałam! Cicha woda brzegi rwie, co? Hihi! No ale dlaczego się nie ubraliście po wszystkim, ktoś was okradł? Mam na imię Lora, ja tu tylko sprzątam. *Dygnęła przed nieznajomą i podrapała się po głowie, kiedy dotarło do niej, że dziewczyna... to nie człowiek. Przez myśl przeszła jej zgorzkniała myśl, że oprócz niej jedynym ludzkim pierwiastkiem nawiedzającym tawernę był ten spocony i pijany tłum, który schodzi z pola... Zaraz potem jej wyobraźnia zaczęła pracować na pełnych obrotach, kiedy próbowała sobie wyobrazić jak Malgran z nią... Czy lisica miała wszystko na miejscu tak jak zwykłe dziewczyny?* Z ogonem czy bez, na pewno znajdę dla Ciebie jakieś ubrania. Najwyżej się powycina, ee, otworki.
OdpowiedzUsuń*Oj niekulturalnie długo wgapiał się w Kogitę, czy raczej w jej sterczące uszki albo opinającą się na piersiach, naciągniętą koszulę....albo ogonek... Olśniło go, że ma śliczne, takie modre oczy. I że przypomina mu pluszaka. Dopiero kiedy Malgran zwrócił się do niego, wampir zamknął jadaczkę ze szczękiem walących o siebie zębów i otrząsnął się z otępienia, w jakie wprowadziła go półnaga lalunia... no, może nie do końca, bo spojrzenie dalej miał dalekie od bystrego.* Ale że co? *Łypnął raz, drugi, trzeci, zmarszczył brwi. Trudno było określić, czy to z wysiłku, aby się skupić na rozmówcy, czy też uderzyła go niedorzeczność prośby. Odchrząknął teatralnie, artystycznie wygięte palce dłoni przytknął sobie do środka klatki piersiowej.* Malganie, lubię przebieranki ale... czy ja Ci wyglądam na jakiegoś biseksualistę? Albo innego zwyrola, Święty? Dbam o siebie, fakt, różne skarby też zbieram, jednak nie popadajmy w AŻ TAKIE absurdy! Nie kolekcjonuję kiecek! *Jakby urażony, splótł ręce na piersiach i spoglądał wcale nie tak przyjaźnie na elfa. Uniósł palec, już otwierał usta, aby wygłosić kolejną gorzką uwagę, kiedy nagle odezwał się Hefan. Gromowładny wzrok szybko przeszedł w najczystsze na świecie cwaniactwo.* Och, doprawdy, Impek? Chciałbyś by latała bez ubrań, zobaczyć ją w pełnej krasie? Aż tak Ci się chędożyć chce, że fantazjujesz na głos? No kto by pomyślał... *Santorin wytrzeszczył oczy, bo nim zdołał dokończyć zdanie, Hefan został...zestrzelony?...butelką, którą wampir sam omal nie oberwał. Rozejrzał się czym prędzej, ciekaw kto jest na tyle odważny i ciska drogocennymi trunkami "Uśmiechu Fortuny" pod nosem szefa. Spojrzawszy na Lorę, delikatnym pacnięciem strzepnął sobie odłamek szkła z ramienia.* Lora.... *Mruknął groźnie. Na tym poprzestał, bo ex-dziwka tak się zafascynowała Kogitą, że nawet nie próbowałaby słuchać, co Santi ma jej do powiedzenia (a miał całkiem sporo). Westchnął z udręką, nikt już nie szanuje władców podwórka... Popukał się paznokciem w kieł jak miał w zwyczaju, kiedy puścił w ruch trybiki myślenia. Może Malgran połechtał się z lisicą, może nie (plotka pewnie już zaczęła krążyć!), ale to nie zmieniało nic w repertuarze podstawowych problemów.* No widzisz? Lora zaraz ubierze Kogitę, jeden problem z głowy. Jest jeszcze jeden... Wiesz, Malgran, nic co Ciebie nie mam, jednak ta tawerna, choć dziwaczna, to jednak przedsiębiorstwo i tego i owego pilnować trzeba. Troszkę już u nas siedzisz, lada dzień kasa Ci się skończy... Eldar bąknął coś, że rzeczy Kogity uległy destrukcji, tak? Więc, skoro ją przyprowadziłeś, rozumiem, iż będziesz ją utrzymywał dopóki nie będzie zdatna do pracy, prawda? I tutaj moje pytanie: jak chcesz to zrobić, kiedy Tobie mamona topnieje? *Wziął się pod boki. Może troszkę przekombinował z wnioskami, jednak miał pewne podejrzenia, że elf ujmie się honorem i otoczy Kogitę należną jej za krzywdy opieką... Tam gdzie, problem, jest i rozwiązanie, podsunięte przez Zgreda, którzy powolutku zbierał się do kupy i gderał 3 po 3 para 15. Wampir aż klasnął z zachwytu, wyraźnie rozradowany są genialnością.* Wiem! Malgran, nie masz wyjścia. Musisz zacząć u nas pracować - nie martw się, to tylko przez pewien czas, na pół etatu - i zarobić na swoje i tymczasowe Kogity utrzymanie. Jutro dostaniesz klucz do kanciapy i zaczynasz karierę stajennego, bo do baru to Cię, bratu, nie dopuszczę. *Rad ze swej wspaniałomyślności, zatarł ochoczo dłonie.*
OdpowiedzUsuń[Koment od Hefa, Lory i Malgrana]
OdpowiedzUsuńNie strugaj głupka, Santorin, i tak mam już naprawdę dość dzisiejszej nocy. *Burknął elf przykładając palce wskazujące do skroni i masując je lekko.* Słyszałem, że pożyczyłeś kiedyś Lorze jakąś bursztynową kreację, no to myślałem, że po prostu trzymasz takie rzeczy, na wszelki wypadek, dla gości... *Kiedy spojrzenie wampira wystrzeliło w kierunku rudej, ta skuliła się i przyłożyła dłoń do ust. Zaraz po chwili podniosła ręce i pokręciła głową, robiąc minę prawdziwego niewiniątka.* Ojej, ale ze mnie papla, musiało mi się wymsknąć, przepraszam, szefie! Malgran, Ty świnio, wydałeś mnie! *Syknęła na elfa już półszeptem, po czym zaśmiała się w zakłopotaniu i uśmiechnęła się pojednawczo do Santiego.* Będzie błysk, szefie, już lecę po miotłę, widzisz? *I to powiedziawszy czmychnęła na zaplecze. Wampir miał dobre serce, ale dziewczyna doskonale wyczuwała, że kończy mu się zapas cierpliwości odłożony dla niej. Musiała troszkę zluzować, bo grabiła sobie, oj grabiła... Hefan usiadł z ciężkim westchnieniem na blacie i z boleścią pomasował się po pociętej szkłem łysej pale. Guz będzie galanty, oby tylko na mózg mu się jeszcze bardziej nie rzuciło. I tak otoczenie miało z nim wystarczająco przesrane...* Idąc twoim tokiem myślenia, krwiaku, chce mi się chędożyć świnie, jaszczurki i gołębie, bo nago popitalają, tfu. Tak to już jest ze zwierzętami, no do chuja, że się ich nie ubiera! A chędożyć owszem, chce mi się, bom żywy jest, czego nie można powiedzieć o tobie, zdechlaku, hee hee! A bym se trollicę wziął ze dwa razy w jakiejś norce, hmm-mhmm! *Malgran schował twarz w dłoniach, kiwając głową z niedowierzaniem... Niebieściuch warknął zeźlony na widok swojej głęboko granatowej krwi, która została mu na palcach po oględzinach rany i wyszczerzył żółte kły.* A propo tej rudej suki... Niech no dojdę do siebie, to jej wyrwę te wypindrzone kłaki i wsadzę jej głęboko w dupę! Ze zmiennokształtniakiem po swojej stronie czy nie, NIE DAM SIĘ TAK TRAKTOWAĆ! *To powiedziawszy zeskoczył za bar, odkorkował butelkę wódki i zajął się jej konsumpcją, dając całemu zgromadzeniu upragnioną chwilę ciszy...*
*Malgran uważnie wysłuchał dedukcji wampira i chwilę się zastanawiał. Boleśnie ukuły go wyrzuty sumienia. W końcu nie mógł się oszukiwać, to on spowodował tę całą chorą sytuację, mógł olać wrażenia zapachowe Eldara i nic nadzwyczajnego by się nie wydarzyło... A teraz dziewczyna nawet nie miała ubrań. Propozycja, a raczej nakaz Santorina mógłby się okazać idealnym rozwiązaniem. Może dzięki zapewnieniu dziewczynie zabezpieczenia materialnego, lisica wybaczy mu ten wybryk w lesie? Leśny podrapał się z rozbawieniem po szyi.* Przecież nie opróżniłbym Ci arsenału, nie mam aż takich, ee, problemów... *Przymknął oczy, kiedy dotarło do niego, jak beznadziejnie zabrzmiała ta wypowiedź w obecnej sytuacji...* Zgoda.
*Trudno rzec, czy pąs na delikatnej buzi Kogity był wynikiem wstydu, jakiego doznała ze strony Malgrana, teraz nieudolnie próbującego się wybielić w oczach zgromadzonych pracowników tawerny, czy też powodem był gniew. Na to, że przekomarzali się beztrosko, podczas gdy ona potrzebowała pomocy. Na to, że elfowi o zboczonych zapędach nie dostanie się żadna kara. Przygryzła kiełkiem dolną wargę i ścisnęła mocniej przedramię. Nie wierzyła, że cały ten cyrk dzieje się naprawdę...Stuliła po sobie uszy, nienawistnie spoglądając na niebieską pokrakę, wywrzaskującą w jej kierunku przeróżne wyzwiska oraz chamskie przytyki.* No, właśnie widzę, że zwierząt się w tej budzie nie ubiera. *Prychnęła, spoglądając znacząco na szmatę wokół bioder chochlika... Huk tłuczonej butelki, wyzwiska. Uszy Kogity natychmiast stanęły na baczność. Nieco zdezorientowana hałasem, który wyszarpnął ją z potoku ponurych i złych myśli, rozejrzała się dookoła. Z nieskrywaną ulgą powitała widok innej kobiety. Postąpiła krok do przodu, lecz Malgran, wciąż pogrążony w dyskusji z Santorinem, energicznym machnięciem ręki zagrodził jej drogę. Kogita prychnęła niczym rozjuszona kotka, popatrzyła po sali. Ruda zniknęła gdzieś. Trizonka nieznacznie cofnęła się i zaczęła sunąć wzdłuż ściany, robiąc użytek z niewielkiego wzrostu, by skrywać się za stołami. Obejrzała się na elfa i pozostałych dwóch. Nawet nie zauważyli, że odeszła.* Mężczyźni... *Mruknęła i zniknęła w wejściu na półpiętro. Przyczajona, jakby tropiła straszliwego potwora albo płochliwe stworzonko, pięła się po stromych schodach. Ostrożnie wyjrzała spomiędzy szczebli barierki na pierwszym piętrze. Poruszała uszami we wszystkie strony, wyraźnie zaciekawiona łowiła chciwie każdy, nawet najlżejszy dźwięk. Wychwyciwszy niezadowolone mamrotanie odnośnie miotły, której "nigdy nie można znaleźć, kiedy jest potrzebna", podkradła się do otwartych drzwi. Przywarła plecami do ściany, wzięła kilka wdechów, zajrzała do środka zza framugi. Znalazła. Ruda dziewczyna, na tyle odważna, by strzelić tamtą niebieską...ohydę... teraz krzątała się przy toaletce w ewidentnie zamieszkiwanym przez kogoś pokoju. Lisica zapukała i odchrząknęła jednocześnie. Przedstawić przedstawił ją wcześniej Malgran, więc mogła od razu przejść do rzeczy.* Nie zostawiaj mnie z tymi szowinistami. *Jęknęła teatralnie. Nie minęły nawet trzy minuty, a panowie na dole wszczęli rwetes, gdzie podziała się najnowsza przybłęda. Uszki Kogity opadły na boki w wyrazie nie mającego granic zdegustowania, kiedy machała obojętnie ręką w stronę drzwi.* Nie słuchaj, niech sobie szukają, przynajmniej się czymś zajmą, bo wszyscy tacy rozgarnięci... Nawet nie zauważyli jak poszłam, uwierzysz? A ten zboczeniec to już w ogóle taki bystry, że wątpię, czy by własnego koguta w portkach znalazł.
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu ogarnąć tutaj ten syf... *Mruknęła gniewnie, kiedy i w ostatnim miejscu, jakie jej przychodziło do głowy, nie znalazła tej przeklętej miotły. Wzięła się pod boki i bezradnym wzrokiem omiotła swoją kwaterę w Uśmiechu. Pokój wyglądał coraz gorzej, od kiedy Lora wolała pomieszkiwać u polimorfa. Łóżko niepościelone, tu i ówdzie nieposkładane pranie, kurz na półkach; jedynie toaletka zastawiona kosmetykami różnej maści uchroniła się od zaniedbania. Jeden malutki szczegół zdołał utrzymać uwagę Lily na dłużej - na biurku, obok smutnie poszarzałej, uschniętej roślinki leżała przewrócona ramka. Dziewczyna postąpiła parę kroków i sięgnęła po nią. Uśmiechnęła się ni to smutno, ni sentymentalnie na widok portretu jej i matki. Przypomniała sobie dzień, kiedy do drzwi burdelu Yvette zapukał uliczny artysta, zdrowo napruty i zaoferował portrecik "rudych syrenek" w zamian za butelkę wódki. Matka tak się opierała, a potem... Malarzyna musiał zamieszkać na parę dni w domu rozkoszy, bo Yvette kazała mu uwiecznić na płótnie każdą z dziwek i to najlepiej podczas pracy, żeby potem powiesić na honorowym miejscu... Tak jej się spodobała jego sztuka! Zasmuciła się, gdy dotarło do niej, jak dawno nie pisała do mamy. Zaraz potem zdławiło ją uczucie strachu. Yvette chyba nie przeżyłaby szoku, gdyby dowiedziała się, co się stało z jej córcią... A jakby przeżyła... Bogowie... Ponury natłok myśli przerwał przeraźliwy miauk. Murphy wparował do zaniedbanej kwatery Lory i gdy tylko zobaczył swoją rudą panią, począł ocierać się o jej nogi z taką zaciętością, jakby chciał ją przewrócić.* Ooo, Ty mały rudzielcu... Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że już razem nie śpimy w łóżku, co? *Pochyliła się i podniosła go, grubasek zamruczał zadowolony w odpowiedzi.* Pogadam z Cahirem, może weźmiemy Cię do jego mieszkania, co o tym sądzisz? *Nagle zwierzak prychnął zeźlony i wyrwał się z objęć rudej, gdy w drzwiach pojawiła się Kogita. Lora otrzepała się z sierści kocura i zaśmiała się.* Wejdź, wejdź, kochana. Wybacz mi za ten burdel, jeszcze tylko nasrać tu na środku, serio! O, jest! *Zawołała, gdy wreszcie ujrzała miotłę, wystającą spod łóżka.* Szowiniści to dobre określenie, ale nie przejmuj się. Pobędziesz tu z nami trochę, to się przyzwyczaisz, a potem to Ci się nawet spodoba! Wiem co mówię. *Gdy usłyszała wołania z parteru, poklepała lisicę po ramieniu i rzuciła jej porozumiewawcze spojrzenie.* Nie martw się, ja się tym zajmę. Klapnij sobie gdzieś, zaraz wrócę.
UsuńDobra, panowie, koniec tego dobrego! Kogita chce trochę spokoju, idźcie już spać, z łaski swojej. *Zawołała, ni to prosząc, ni nakazując, machając miotłą jak się patrzy. W mig posprzątała, zapewniła Santiego, że zajmie się lisicą, po czym po drodze zgarniając flaszkę skierowała się w stronę piętra. Kiedy Malgran chciał ją zatrzymać, podniosła rękę i kiwnęła przecząco głową.* Odpuść. Jak będzie gotowa się z Tobą widzieć, to dam Ci znać. Swoją drogą, ciekawość mnie zżera, co Ty żeś odwalił, chłopie!
*Energicznie wparowała do pokoju i postawiła na biurku flaszkę, obok papierośnicy.* No, dziewczyno, musisz mi opowiedzieć, co tak właściwie się wydarzyło. Ale najpierw Ci naleję. *Znalazła gdzieś szklankę i nalała jej bimbru.* Jak chcesz to tu są fajki. No i trzeba Ci coś skombinować do ubrania! Jakie lubisz kolory? Kurwa, muszę Ci uszyć majtki! Jeśli je w ogóle nosisz... *To powiedziawszy odpaliła od świeczki papierosa i z kiepem w zębach podążyła w kierunku szafy...*
Ale... *Nie dane jej było skończyć, ponieważ ruda już wybiegła z pokoju. Zdezorientowana stała chwil parę, nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić. Głośne, gniewne miauknięcie wyrwało ją z otępienia. Popatrzyła krzywo na grubą, pomarańczoworudą górę futra, która usadowiła się na niezaścielonym łóżku i szczerzyła kiełki. Kocur zjeżył się, niemal podwajając swe i tak już imponujące rozmiary, po czym syknął demonstracyjnie. Kogity nie zdziwiło zachowanie rudzielca - wszystkie koty reagują tak samo na widok kogoś, kto chociaż w maleńkiej cząstce przypomina ich odwiecznych wrogów, psy. Nagle lisica uderzyła piąstką w otwartą dłoń. Przecież została tu sama! Niczym nieograniczona ciekawość, która wykształciła się wśród jej rodaczek przez całe pokolenia, pchnęła ją do bezceremonialnego przetrząśnięcia każdego zakamarka pokoju. Gdy chodzi o odkrywanie tajemnic, wszystko jest dozwolone... Na pierwszy ogień poszła toaletka. Trizonka chwyciła najbliższy zgrabny flakonik, odkorkowała i przytknęła do nosa. Aż stęknęła, tak mocna była ta perfuma. W innym, bardziej pękatym i lekko żółtawym, znajdowała się najprawdziwsza płynna poezja. Kwiatowa słodycz mieszała się harmonijnie z subtelną, rześką nutą. Kogicie podobał się ten zapach, był oryginalny i bardzo kobiecy. Sięgnęła po buteleczkę z barwionego fioletem szkła, ale porzuciła ten pomysł, przyciągana przez niewielką szkatułkę, stojącą na honorowym miejscu. Otworzyła ją, a na widok zawartości zachichotała konspiracyjnie. Drogie kamienie, ciskające wokół kolorowe zajączki, osadzone w przeróżnych splotach złotych i srebrnych kolczyków nie przemawiały do lisicy. Tego typu biżuterię mogły nosić kobiety o bardziej ludzkim kształcie uszu. Lecz bransoletki, wisiorki bądź pierścienie to co innego. Zauroczona, zdjęła z małego kołeczka powlekanego atłasem srebrną obrączkę z trzema szafirowymi oczkami, z których środkowe było znacznie większe od reszty. Zakładała pierścień kolejno na każdy palec. Drobna iskierka smutku ubodła serce Kogity, gdy okazało się, że świecidełko nie trzyma się stabilnie nawet na kciuku. Szkoda. Wyraźnie zniechęcona dalszymi przymiarkami, wyłowiła ze szkatułki naszyjnik - misterną plątaninę złotych niteczek, wśród których radośnie błyskały owalne, rubinowe oczka. Z ochoczym pomrukiem uniosła znalezisko i przyłożyła je sobie do szyi. Spoglądając w lustro stwierdziła, że ta kolia wcale nie brzydko by się na niej prezentowała, jednak znacznie lepiej czuła się w swoim srebrnym wisiorku z przywieszką w kształcie gwiazdki. Odłożywszy wszystko, co wzięła, z powrotem na należne im miejsca, zakończyła rekonesans na toaletce. Dostrzegła przewróconą ramkę.* Nic ciekawego. *Stwierdziła, spoglądając chwilkę na portrecik, nim położyła go z powrotem. Jej uwagę przykuła solidna komoda z ciemnego drewna. Otworzyła pierwszą szufladę.* Są nieziemskie... *Szepnęła, odchylając uszy do tyłu. Z nabożną czcią uniosła parę nader skąpych, batystowych majtek ozdobionych błękitną koronką. Trwałaby w stanie zachwytu bodaj i resztę nocy, gdyby nie odgłos kroków na schodach. Spłoszona, czym prędzej złożyła bieliznę w zgrabną kostkę i odłożyła na miejsce, a szufladę zamknęła dosłownie w ostatnim momencie. *
Usuń*Ciekawość ponownie przejęła nad nią kontrolę. Niewiele myśląc, wzięła od Lory podaną szklankę i jednym, szybkim haustem opróżniła jej zawartość. Nagle zesztywniała, zaniosła się spazmatycznym kaszlem, aż po policzkach pociekły jej łzy. Zakryła dłonią usta, bo nawet oddech nieznośnie piekł gardło. Dopiero po dłuższej chwili Kogita przetarła zaszklone oczy rękawem podarowanej koszuli.* Takiego cyrku absurdalności to dawno nie widziałam i wszystko, co Ci powiem, to prawda. Najprawdziwsza prawda! Dla kobiety higiena to rzecz święta, nie? Po całym dniu w drodze, po upale... No nie ma bata, trzeba się wykąpać, bo wszystko aż gryzie. Zatrzymałam się nad źródełkiem w lesie. Mydła, olejek jaśminowy. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki to relaks, normalnie nirwana... I nagle ktoś kicha za moimi plecami. Co się okazało? Ten blond gagatek mnie podglądał! POD-GLĄ-DAŁ! Do tego nieudolnie, skoro się zdradził. Wściekłam się. Nawrzeszczałam na niego, a on co? Tłumaczył się, że "On chciał tylko...", uwierzysz? Prawie gardło zdarłam, tak go opieprzałam. Słuchaj co było dalej! Nagle wylazła skądś gadzina wielkości budynku, zaczęła gderać, że wcale nie jest gruba - do tej pory nie wiem o co chodziło - a potem... potem kichnęła ogniem i spaliła, skrystalizowała wszystkie moje rzeczy! Ubrania, kosmetyki, bieliznę, nawet biżuterię, WSZYSTKO! Koniec końców blondyn dał mi koszulę i zadecydował, że przyjedziemy tutaj. Kazali wsiąść na smoka. Powiedz mi, jak niby miałabym wspiąć się na to bydle nie świecąc tyłkiem przed światem, co? Ty wiesz co wymyślili? Tej tyczce, blond sierocie i erotomanowi przebrzydłemu wpadło do głowy, że mam mu na kolanach usiąść, bo "na goły tyłek na smoku się nie da"! No ręce mi opadły normalnie... Daj fajkę, spróbuję zapalić, bo się zdenerwowałam. *Kiedy Lora podała papierosa oraz świeczkę, lisica zaciągnęła się dymem po raz pierwszy w życiu. Zakrztusiła się całkiem potężnie, znowu pociekły jej łzy, ale po dłuższej chwili popalała niezgorzej od nowej koleżanki. Popatrywała w okno, próbując uspokoić wzburzone opowieścią nerwy. Nie udało jej się, ruda na srebrnej tacy podała nowy powód do gniewu.* Oczywiście, że noszę majtki, co to za stwierdzenie!? Daj mi tylko kawałek materiału, igłę z nitką i nożyce, a sama sobie wszystko uszyję. Pokażę Ci, jak dzisiaj nosimy się w Trizon! *Nie od dziś wieść wśród kobiet głosiła, że z państw wschodnich pochodzą towary drogie i ekskluzywne, takie jak jedwab, niezwykłe pachnidła, porcelanowo-szklane dekoracyjne przedmioty. Prawdziwą mekkę dla kultu piękna stanowiła Dhakia, kraj daleko za południowo-wschodnią granicą, do którego o udaniu się marzyła każda szlachcianka, ponieważ świadczyło to o wysokim statusie społecznym. Ale w świecie kapryśnej mody to Trizon niepodzielnie dyktował warunki.*
UsuńPowoli, powoli! To nie szczyny dla szlachcianek, bimberek ma kopa! *Zawołała Lily i poklepała lisicę po plecach, by pomóc jej dojść do siebie po starciu z alkoholem. Chwilę potem sama sobie nalała, po czym zapaliła fajkę i usiadła na łóżku tuż obok Murphy'ego. Kot nadal co i rusz podejrzliwie łypał na nieznajomą, mimo, iż jednocześnie wystawiał się do głaskania do Lory. Ruda cierpliwie słuchała opowieści Kogity, ale musiała tak często powstrzymywać się od śmiechu, że zrobiła się cała czerwona. W końcu, kiedy lisica skończyła, Lily wybuchnęła tak głośnym rechotem, że aż kocur uciekł. Pokładała się na łóżku o mało nie podpalając papierosem pościeli, aż w końcu otarła łzę z kącika oka i pokręciła głową z niedowierzaniem.* Nie no, padnę. Serio. Haha! A jednak jest tak jak mówiłam, cicha woda brzegi rwie, tylko nikt mnie nie chciał słuchać! *Kiwnęła głową i poczęstowała lisicę fajką, nadal chichocząc pod nosem.* Czyli nasz poczciwy elf też ma potrzeby seksualne! A już zaczynałam wątpić... Kogi, nie denerwuj się tak! Bardziej bym była zła na Pomponika, yy, to znaczy Eldara, smoka. Faceci to faceci, mózg mu odjęło jak Cię zobaczył w tym lesie, to normalka, ale jak smok mógł zjarać Ci cały dobytek?! Na Twoim miejscu kazałabym im wszystko Ci odkupić, co do ostatniej skarpetki! *Zawołała, po czym zgasiła kiepa w popielniczce. Mimo, iż faktycznie bardziej bulwersował ją fakt zniszczenia mienia nowej znajomej przez Eldara, to ta akcja z Malgranem była co najmniej intrygująca.* Na Twoim miejscu uzbroiłabym się w cierpliwość, tutaj kręcą się jełopy po stokroć bardziej wkurwiające do Malgrana - ten to jest taki spokojny, bezkonfliktowy gość, a erotoman to z niego żaden. Odkąd tu wylądował razem ze smokiem, a to już sporo czasu temu było, nie widziałam ażeby nawet zechciał poflirtować z jakąś chętną. Jednym słowem posucha. Może właśnie dlatego mu na dekiel padło. *Podrapała się z zamyśleniem po brodzie, próbując rozwikłać tę psychologiczną zagadkę, ale w końcu wzruszyła bezradnie ramionami. Jej uwagę przykuła toaletka. Lora podejrzliwie zmrużyła oczy. Zdawało jej się, że kładła flakonik z kwiatową perfumą na brzegu, teraz stał dalej, za szkatułką z biżuterią. Dyskretnie zerknęła na lisicę. Jednak Kogita błyskawicznie odciągnęła jej uwagę, kiedy zakomunikowała jej, że pochodzi z Trizon. Lorze aż poszerzyły się źrenice, zupełnie jakby wciągnęła coś innego, niż tylko dym papierosowy.* Trizon? Pierdolisz. Jesteś Trizonką?! Aaaa! *Zapiszczała z ekscytacji i podskoczyła parę razy w miejscu, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. * Raaanyyyy, od zawsze chciałam tam się wybrać, słyszałam tyle historii! Och i odwiedzić Falenyę Gardo w jej pracowni, marzy mi się suknia spod jej ręki... Ach! Opowiedz mi, opowiedz mi jak tam jest, proszę! Tylko poczekaj chwilkę! *Pobiegła do szafy i po kolei wywalała na łóżku palety różnych materiałów w podstawowych kolorach.* Mam tylko tyle, nie zmieściłabym tu wszystkiego co mam, w takich warunkach... *Mruknęła, troszkę zawstydzona jej obecną kwaterą - teraz, kiedy wiedziała, że Kogita pochodzi z ojczyzny mody, kolebki trendów, legendarnego Trizon! Potem wyciągnęła zestaw do szycia i podała ją lisicy.* No i przepraszam, nie obraź się za te majtki, ale nigdy nie spotkałam drugiej... no... takiej jak Ty!
UsuńZgubić pierścionek, kolczyk... spodnie... To mogę zrozumieć, naprawdę. Ale żeby zgubić dziewczynę, w dodatku półnagą to po prostu trzeba być Tobą, Święty! Jakiś pieprzony antytalent z Ciebie. *Mamrotał, przechylając się przez bar, bo chciał sprawdzić, czy Kogita nie schowała się właśnie tam.* Nie ma. *Westchnął. Zerknął przez ramię i mimowolnie uśmiechnął się na widok Malgrana, wygiętego pokracznie, gdy zaglądał pod któryś już z kolei stół. Zgubić nagą kobietkę... Bogowie, jak to brzmiało! Nie dość, że zabawnie, to wręcz niewyobrażalnie dla faceta, niewybaczalnie! Ale Kogita gdzieś przepadła i to była ich wina (Malgrana oczywiście w większym odsetku). Tak się zagadali, ustalając nowe godziny pracy elfa i wysokość wynagrodzenia, że żaden z nich nie zwrócił uwagi na "braki kadrowe". Dopiero Hefan swoim "A gdzie jest pies?" ściągnął ich na ziemię. Malgran oczywiście od razu zaczął się miotać i nawoływać Kogitę, jakby rzeczywiście była psem. Santorin aż się skrzywił, kiedy znowu padło głośne "Kooogiiitaaaa!". I wtedy z wyżyn sprzątania piętra zstąpiła do nich Lora, oświadczając, że nowa jest teraz pod jej protekcją, a panowie mają iść lu-lu jak pierwsze lepsze smarki, co jeszcze mleko pod nosem mają. Wampir wyprostował się i uniósł sceptycznie brew w odpowiedzi na takie rozkazy. Od kiedy to Ruda dyktowała tutaj warunki?! Impek miał trochę racji, Lora zanadto się rozkokosiła, bezwstydnie czerpiąc garściami z faktu, że mało kto chce drażnić lub postawić się Cahirowi. Rycerza sobie, kurwa jego mać, znalazła. Przymrużył nieznacznie oczy, gdyż abyż ponieważ wpadł na doskonały pomysł.* Faktycznie, troszkę już późnawo. Dzionek był pełen wrażeń i odpoczynek każdemu się przyda. Malgran, zasuwaj do siebie. Pośpij ile możesz, bo w najbliższym czasie będziesz zapieprzał w systemie 14-godzinnym aż się będzie za Tobą kurzyć. Albo Ci łapy odpadną, obojętne mi byleby robota była zrobiona. Lily, zajmij się Kogitą do stopnia użyteczności...Co się patrzysz dziwnie? Daj jej jakieś łachy, żeby mi goła nie latała, a nie jakieś perwersy wymyślasz! Na dzisiaj wpakujemy ją z Malgranem do pokoju... Czego się gapisz jak to ciele? Przyprowadziłeś ją, to za nią odpowiadasz i koniec. A Lily... *Popatrzył z zacięciem na ex-dziwkę, której, sądząc po minie, nie przypadł do gustu pomysł szefa, by lisica i elf mieszkali przez jedną noc razem.*... Lily będzie żyć ze świadomością, że przez nią Kogita z Malgranem będą się męczyć, bo popierdala za magią zamiast pracować i zapuściła trochę to miejsce. O wybryku ze zgrzebliną nie wspominając. Do rana mają być wszędzie pomyte podłogi, starte kurze i pozmieniane pościele w każdym pokoju, wyraziłem się jasno? Jutro będzie przejeżdżać tędy delegacja z Galateyi, więc na pewno wpadną by odsapnąć. Wracam koło 9 i do tego czasu ma tu być BŁYSK! Impek! Impek, rządzisz tu pod moją nieobecność. *Zakomenderował, a całą listę zadań zamknął 3-krotnym klaśnięciem. Odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi. Przystanął dosłownie na parę sekund, kiedy Hefan dość dyskretnie zapytał go gdzie się wybiera. Wampir błysnął kłami w demonicznym uśmieszku.* Wybieram się na kolację. Stwór ze mnie nocny, Impek, dobrze o tym wiesz. *Zamruczał wesoło i wybył z tawerny.*
OdpowiedzUsuńTrizonka! Niebywałe! *Co i rusz Ruda mamrotała pod nosem, wpatrując się w Kogitę jak na objawienie, cud dziejący się na wzgórzu, jak na guru, ukochaną artystkę, muzę, ideał po prostu! Chłonęła jej każdy ruch, kiedy ta rozpoczęła pracę nad nową kreacją dla siebie. Czuła, że Kogita posiadła jakąś sekretną wiedzę na temat szycia ubrań - a Lora, kiedyś księżniczka burdelu Yvette, też chciałaby ją zdobyć! Choć informacja o zamknięciu pracowni Falenyi Gardo spadła na nią jak grom z jasnego nieba, nie zdołała zgasić jej entuzjazmu. Wywołała tylko rozpaczliwy słowotok Lily, mówiła coraz szybciej i szybciej...* Ooo, naprawdę?! Jak to się mogło stać?! Widziałam mnóstwo jej kreacji, mama też ją ubóstwiała! Te nietuzinkowe kolory, perełkowe łezki w towarzystwie koronek, no cudo po prostu... Och, nie przerywam, opowiadaj dalej! *Znowu podskoczyła w miejscu i zajarała kolejną fajkę, ucieszona do granic możliwości, bo oto miała usłyszeć opowieści z pierwszej ręki o najwspanialszym miejscu na świecie... Słuchała Kogity z nabożnym skupieniem, wyobrażając sobie opisywane wydarzenia, przeżywając je tak, jakby sama była jedną z projektantek walczących o uwagę Empressy. Ach, któż o niej nie słyszał! Demon, nie kobieta, zabójczo piękna i tyleż samo bogata, zmienna jak pogoda. O jej choćby pobieżnej atencji marzyli wszyscy projektanci, choć nieświadomi, iż podtrzymanie tejże uwagi było chyba jeszcze większym wyzwaniem, niż jej zdobycie... * Cóż za historia! Aż trudno uwierzyć, że Falenya przegrała w tym starciu, była genialna, ten wysublimowany styl... Och, a z drugiej strony połączenia metalu - albo piór! - z materiałem autorstwa pana Dace'a na salonach, kto by pomyślał? Obie wiemy, że świat mody jest niestały, ile razy miałam tak, że zanim przybył do nas transport ze specjalnym zamówieniem najmodniejszych kreacji, jakie zdołałyśmy namierzyć, styl, jakie prezentowały, zdążył już się stać passe... Nie ma co rozpaczać! *Wskazała jej parawan i jak na szpilkach oczekiwała, by zobaczyć, co rodowita Trizonka zdążyła skroić naprędce. Potwierdziło się, że lisica znała się na rzeczy, Lily zaklaskała i zawołała z aprobatą.* Świetnie wyglądasz! Ale będziesz kusić, uważaj na Malgrana, skoro już go raz, hmm, zainteresowałaś, to kto wie, kto wie... Miałam podobny ciuszek, tylko bez tych fikuśnych rękawków, kiedy... kiedy... no - kiedyś! *Machnęła ręką i zaśmiała się z zakłopotaniem, o mało nie zdradziwszy swojej dawnej profesji...* No pewnie, mnie nie musisz mówić! Uszyjesz mi też coś? Proooszę! ...uważaj! *Ostrzeżenie przybyło za późno, Kogita runęła jak długa potykając się o... ogon Cahira. O kurwa! Jak mogła o nim zapomnieć? Z tego wszystkiego... Lora złapała się za głowę, lecz po chwili ogarnęła się i podała lisicy rękę, by pomóc jej wstać; ale ta wyraźnie czymś przestraszona podpełzła w stronę łóżka.* To? Nie martw się, to tylko ogon Cahira! *Zawołała, po czym w dwóch skokach znalazła się przy ukochanym, pogrążonym w głębokim śnie. Przytuliła się do niczego nieświadomego mężczyzny i uśmiechnęła wesoło.* A to jest Cahir di Ardo we własnej osobie, najpotężniejszy mag na świecie, tylko ćśś, bo to tajemnica. Ciacho, nie? Tylko uważaj, on jest mój! *Zawołała, ostro spojrzawszy na Kogitę i grożąc jej palcem wskazującym. Lora zdziwiła się niepomiernie, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Kogo jeszcze niosło o tej porze?! Dziewczyna zerwała się i przyłożyła ucho do framugi.* - Kto tam? - To ja... Malgran... *Lily ledwo usłyszała te nieśmiałe słowa i uchyliła nieco odrzwia.* - Po co żeś przylazł?! Przecież mówiłam Ci, że na razie masz się nie pokazywać. Sama do Ciebie przyjdzie, jak będzie chciała! - No wiem, ale... Ale słyszałaś Santorina, on mi kazał się nią zaopiekować. Nie mam zamiaru zaciągać jej do swojego łóżka, nie myśl sobie! Ale powiedz jej, że ja się na noc wynoszę do Eldara, więc może spać u mnie... Jak chce... *Lora uniosła brew i zerknęła pytająco na Kogitę. Po chwili jej spojrzenie dobitnie dawało do zrozumienia, że wg niej to jest dobry moment na rozmowę...*
OdpowiedzUsuń*Przebywał w tej dziurze od kilku dni a roboty miał więcej niż przez miesiąc w stolicy, niebywałe ile rzeczy może się zepsuć a raczej może zostać zepsute w tawernie na końcu świata. Roztrzaskane stoły, skrzypiące drzwi, powyginane tace i wiele innych a obowiązków bynajmniej nie ubywało. No cóż... decyzja została podjęta i trzeba było się jej trzymać. Z drugiej strony zaczynał to nawet lubić. Z dala od zgiełku i smrodu miasta czuł się wolny, nie miał zamiaru porzucać dawnej pracy po prostu postanowił działać na własną rękę, tam gdzie go oczy poniosą. Ten dzień nie różnił sie niczym od poprzednich, nie musiał przebywać z hołotą więc w spokoju oddawał się przyjemności palenia fajki. Kupił ją niedawno od jednego z kupców a puszczanie kółek z dymu stało się jego rozrywką podczas tak niewielu wolnych chwil. Trzasku tacy w takim zgiełku słyszeć nie mógł za to doskonale usłyszał lisice przy barze. Wygląda na to że znowu wpadnie mu jakaś fucha. Aż dziw że taka mała, niepozorna istotka może być aż tak zadziorna, no cóż może to odwaga a może strach przed światem, nie znał jej na tyle by to ocenić. Właściwie wcale jej nie znał, może za chwile się to zmieni. Puścił ostatnie kółko i wysypał resztke ziół i popiołu do popielnika przy piecu. Robota czeka, wyszedł z kuchni swe kroki do baru kierując* Czyżbyś potrzebowała pomocy?
OdpowiedzUsuńRobol? Przygarnął? * wyszczerzył się pogodnie, miał dzisiaj o dziwo ewidentnie dobry humor ale może to i lepiej. Tłok w połączeniu z alkoholem i ograniczonym umysłem prowadził nieuchronnie do jednego a on nie miał zamiaru zabijać wieśniaków bez powodu, pozatym kto by za to zapłacił ? Omiótł spojrzeniem dziewczynę , nie była brzydka, ale te psie uszy?* Zdaję się że spotkałem w tej pipidówie psią królową ,której wydaje sie ze jest lepsza od innych?* jego ton nie był wyzywający , nie próbował jej również obrazić . Rozbawiła go ot co, zawsze bawiły go kobiety w takich miejscach traktujących innych z góry. No ale... dość pierdolenia robota czeka, chwycił w swe dłonie tace tak by objąć wgniecenie , swoja drogą szkoda że nie widział zdarzenia, mogło być ciekawie.Wracając... naparł na naczynie odginając je do właściwej postaci, przy okazji zastanawiając się ile czasu minie nim znów bedzie musiał powtórzyć ten wyczyn. Swoją drogą Santorin powinien już się zastanowić nad zakupem nowego sprzętu bo przy tej dziewczynie obecny długo nie posłuży, cóz nie jego karczma więc dlaczego miałoby go to obejść? * Gotowe...* rzucił krótko i odłożył tacę by powtórnie skupić się na dziewczynie i chochliku*
OdpowiedzUsuń* Wiedział czym jest ból a i blizn pare by się znalazło, to że potrafił go ignorować nie znaczyło że mógł się go wyzbyć. Cholera nie dość że wyszczekana to jeszcze kąsać potafi, patrzcie jakie tu ostre kobiety podają, może i by się uśmiechnął ale jakoś te palce nie dawały mu możliwości. Dla niepoznaki wypuścił powoli jaczkolwiek dobitnie powietrze nosem kontrolując się by zignorować ból, nie było to łatwe a jednak w walce adrenalina robiła swoje. Zaintrygowała go, zirytowała ale i zaintrygowała. Cóż z drugiej strony zawsze te najmniejsze były najbardziej wyszczekane i agresywne. Czyżby taki system obronny? Faktem było to iż niewiele kobiet w stolicy było go w stanie zainteresować a jeszcze mniej przykuło jego uwage na tyle by je zapamiętać a tej kruszynce się udało, Cóż kolejna sprawa która warto będzie się zainteresować w przyszłości. Zanim jednak zwrócił uwage na Nissare obiegł wzrokiem po pozostałych* Tępy humor?* położył nieco teatralnie dłoń na sercu* Ała* ból już puścił na tyle by mógł posłać obecnym krótki uśmiech zerknął na Santorina, chyba nie chciał drążyć tematu jej cnoty*Cóż widać że ma łeb na karku zamiast czekac na pacjentów próbuje tworzyć ich sama*rzucił krótko z uśmiechem. Tyle sie działo a tu znowu kolejna barwna postać przyłączyła się do rozmowy Nissare, całkiem ładna choć jak na jego standardy nieco zbyt wyzywająca, z pewnością ciekawa postać, podrapał się długimi szponami po karku puszczając kolejne kółko z dymu, obserwował je przez chwile by spowrotem wrócić do rzeczywistości, ogon z wolna kołysał się w tę i we wtę jakby niesiony podmuchami wiatru.* Bo najważniejszy jest umiar* skwitował krótko stan dziewczyny i przeczesał wolną reke swa srebrną czupryne*
OdpowiedzUsuń*Westchnęła ciężko i z czułością pogładziła policzek krwistowłosego mężczyzny. Takich chwil zaznawał zbyt mało; chwil spokoju od sennych demonów, które trawiły go niemal każdej nocy. Choć był to spokój wywołany sztucznie, przez ziołowe herbaty i inne eliksiry, które Lora ważyła z niegasnącą determinacją, dziewczyna wiedziała, że był mu potrzebny. Trzymał go na powierzchni, nie pozwalał otchłani wciągnąć duszy w bezkresną toń... Szaleństwa... Gdyby Kogita tylko wiedziała... Widziała, to co ona. Ale Lora nie mogła dziwić się jej reakcji, nie mogła negować jej strachu. Świat nie był w stanie przedrzeć się przez cierniowy mur, jaki polimorf wzniósł wokół siebie. Widział tylko krew tych, którzy próbowali go zburzyć, zbyt ślepi by zrozumieć, że mur zbudowano w konkretnym celu... Każde kolejne słowo lisicy było jak pchnięcie ostrzem w samo serce Rudej. Spojrzenie Lily stężało, zajaśniało jadowitą zielenią. Czuła gniew i żal, pragnienie obalenia kłamliwych tez Trizonki paliło ją jak żywy ogień. Wszelki zachwyt nową znajomością został wyparty przez ból i instynkt nakazujący jej bronić największego skarbu, jaki miała. Szybko odwróciła głowę i spojrzała w kierunku leżącego nieopodal sztyletu, którego rubinowe oczko umiejscowione w rękojeści skrzyło się czerwienią w wątłym świetle świec.* Jesteś taka sama jak reszta. *Warknęła Lily z trudem powstrzymując drżenie warg.* Jak możesz go oceniać przez pryzmat opowieści i doniesień o czynach, których on sam się nie dopuścił?! Nie zamieniłaś z nim ani jednego słowa, nie wiesz, jaki jest, kim tak naprawdę jest, a nie zawahałaś się go oczernić, wyzwać od mordercy, zwyrodnialca i okrutnika. Dlaczego? Bo jest di Ardo? Czy każdy z nas musi całe życie płacić za to, czego dopuścili się nasi krewni? A nie pomyślałaś nawet przez chwilę, dlaczego nie siedzi razem z rodziną na wyspie, tylko tutaj? *Wstała nagle i stanęła przed Cahirem, złożyła ręce w pięści i pokręciła przecząco głową.* Cahir był tu już na długo przed Tobą i jak widzisz, nic nam nie jest. Skoro jesteś tak skora do zabijania każdego tak na wszelki wypadek, bo może zrobić coś złego w przyszłości, zacznij już teraz. Będziesz miała pełne ręce roboty! *Nerwowym, szybkim ruchem otarła samotną łzę, która spłynęła jej po policzku.* Kiedyś... Też byłam taka jak Ty. Wychowałam się na bzdurnych opowieściach przestrzegających przed nieludźmi, magami i innymi "odstającymi od normy". Wyrosłam na kłamstwie. Kiedyś byłabyś dla mnie tak samo niebezpieczna, jak Santorin, czy Cahir. Ale on... *Wskazała ręką na polimorfa*... nauczył mnie, że świat nie jest czarno-biały, a granica między dobrem a złem często się zaciera. *Milczenie zawisło między nimi jak ostrze gilotyny nad skazańcem, przedłużało się nieznośnie, ciążyło na barkach jak niewidoczny ciężar. Lora z niejaką ulgą przywitała zamieszanie, które rozgorzało po przybyciu Malgrana. Na powrót przysiadła przy Cahirze, skupiła się na jego miarowym oddechu, próbując uspokoić skołatane nerwy. Miała jednak nieprzyjemne przeczucie, że to nie jedyna tego typu rozmowa, jaką przyjdzie jej przeprowadzić z lisicą. Szybko odrzuciła tę myśl i nie zaszczyciwszy odchodzących gości choćby spojrzeniem, mruknęła.* Nie ma za co...
OdpowiedzUsuń[Nie odpisuj mi na to już, będę kontynuować akcję odpisując od Malgrana. Możemy rozegrać jakiś wątek Kogita-Lora później :) ]
...Idę, już idę. *Odparł po dłuższej chwili, otrząsając się wreszcie z osłupienia. Nie wiedział, co zdziwiło go bardziej - fakt, że Kogita się na niego nie wydarła na dzień dobry, co później wytłumaczył zmęczeniem, bo cóż innego zdołałoby ją od tego odwieść, czy też odzienie, w które była ubrana. Czyżby coś się ostało z jej dobytku po spotkaniu z mroźnym oddechem Eldara? Coś mu mówiło, że Lora się tak nie nosi, zwłaszcza te spiczaste rękawy nie pasowały mu do kanonów Cherońskiej mody. Wyglądała w nowej kreacji ładnie, stylowo. Wyjątkowo. Podążył szybkim krokiem za lisicą, zastanawiając się, czy w szparze powstałej przez uchylone odrzwia przypadkiem nie mignął mu niewyraźny fantom kościanego ogona, wyłaniającego się z mroku niczym szkielet padłego zwierza.*
OdpowiedzUsuń*Wsłuchany w głęboki, miarowy oddech smoka, przywodzący na myśl odgłosy pracy potężnego miecha, nie mógł zasnąć. Myśli krążyły mu w głowie jak kruki nad padliną, uciążliwie, natrętnie. Ani myślały odpuścić, dopóki na kościach było jeszcze mięso. Nie wiedział, ile dokładnie już tkwili w tym miejscu. Nie wiedział, ile jeszcze przyjdzie im tu tkwić. Mimowolnie pomyślał o mlecznobiałej fortecy, oddalonej o bez mała pół globu. Czy ktoś tam się w ogóle martwił? Prychnął pod nosem i pokręcił głową. Mogło być też tak, że kiedy on poddawał się sentymentom, smoczy Zakon cieszył się, że wreszcie miał spokój od ich kłótni. Czy tak przeznaczenie zdecydowało się go ukarać? Zmusić, by wreszcie zaczął doceniać to, co ma? Jeśli tak, przeznaczenie miało wyjątkowo dziwne poczucie humoru, bo... zaczęło mu się tu podobać, jakkolwiek pokrętnie by to nie zabrzmiało. Odpieprzył tyle dzikich akcji, odwalił tyle faux pas, że aż bolała go głowa, kiedy o tym pomyślał, a jednak nie czuł się z tym jakoś specjalnie źle. Wstał i otrzepał portki z słomy, spoglądając na pogrążonego w głębokim śnie smoka. Ten to w ogóle był w swoim żywiole. Dla niego cała ta sytuacja była przygodą, oderwaniem od dobrze znanej rzeczywistości, szansą na test umiejętności; na udział w być może największej walce, jaką do tej pory przyjdzie mu stoczyć. Ale on sam jednak czuł niepokój. Dreszcz. Strach przed czymś, czego do końca nie potrafił nazwać. Zatopiony we własnych myślach, wyszedł ze stodoły, pewien, że i tak nie zmruży już oka tej nocy.*
*Długo zwlekał przed powrotem do swojej kwatery. Nie chciał jej przeszkadzać, budzić, w ogóle nie chciał się już jej więcej narażać. Słońce było wysoko na niebie, kiedy poprosił Eldara, by ukradkiem zerknął przez okno, czy aby już nie wstała. Było to ryzykowne zagranie, bo jakby go zobaczyła, tylko bogowie mogliby wiedzieć, co by się mogło wydarzyć. Jednak mieli szczęście, lisicy już nie było, a smoczysko z lubością pociągnęło nosem, czując ten sam zapach jaśminowych pachnideł, który zdradził Kogitę w lesie. Kiwnął potakująco głową, dając znak Malgranowi, że teren czysty...*
*Eldar z początku był wyjątkowo podejrzliwy co do motywów lisicy, kiedy ta przyniosła mu smakołyki. Nie omieszkał pomyśleć, że chciała go otruć za to, co nawywijał. Mimo to łakomstwo nie pozwoliło mu na odrzucenie propozycji, także parę pierwszych pomarańczy i mandarynek pieczołowicie obwąchał, by sprawdzić, czy aby na pewno jest z nimi wszystko w porządku. Jednakże słodki smak owoców i stosunkowo przyjazne nastawienie Kogity sprawiły, że szybko porzucił ostrożność i praktycznie jadł jej z ręki, wesoło przy tym ciamkając.* "Te małe... Te małe są jeszcze lepsze! Jak to się nazywa? Mandaryński?" *Wykrzywiał się niemożebnie, nie mogąc prawidłowo wypowiedzieć obcej nazwy, nieważne, ile razy Kogita by go poprawiała. Elf stał kawałek dalej, oparty o licho wyglądający płotek. Ze zmarszczonymi brwiami obserwował Murphy'ego, tawernianego kocura, który wyjątkowo wylazł z budynku i usiadł w cieniu. Nic dziwnego, sierściuchowi też było gorąco w taki skwar, zastanawiało go jednak jego zachowanie. Wiadomym było, że zwierzę do zwykłych nie należało, chyba nawet w Cheronie koty-gitarzyści to rzadkie zjawisko, ale... Odkąd wyszedł na dwór, gapił się na niego praktycznie bez ustanku wielkimi obręczami zielonych ślepi. Czuł się dziwnie i bardzo go ów zjawisko zastanawiało, dlatego też drgnął lekko na brzmienie głosu Kogity, nie zauważywszy nawet, kiedy do niego podeszła. Podrapał się po karku, odwrócił spojrzenie gdzieś w bok, zwlekając z odpowiedzią.* To nic takiego. Miałem małą sprzeczkę z Santorinem. *Mruknął wymijająco i dopiero wtedy skierował wzrok na nią, obdarzywszy ją lekkim półuśmiechem. Zawiał lekki wiaterek, wpadł w jasne włosy mężczyzny, wyrwał zeń świeżą woń, jakoby zapach lasu po deszczu. Malgran zmarszczył brwi, kiedy dojrzał na granatowym paśmie włosów dziewczyny skrzący się pajączek energii, który zniknął tak szybko, jak się pojawił.* Czy to eter? *Zapytał, dotknąwszy przelotnie końcówkę pasma, po czym cofnął rękę.*
Usuń*Obdarzył lisicę spojrzeniem tak niechętnym, jakby właśnie zaproponowała mu spróbowanie znienawidzonej przezeń potrawy.* Co Ty nie powiesz... *Mruknął, uniósłszy brwi, po czym odwrócił wzrok gdzieś w bok. Elfowi nie było do śmiechu, bo o ile radził sobie z bólem fizycznym, towarzyszącym po bitce przy każdym gwałtowniejszym ruchu, o tyle z upokorzeniem sprawa się miała z goła inaczej... Na powrót ściągnęła jego uwagę, gdy poczęła stukać paznokciami o artefakt, nad którego przeznaczeniem Malgran zastanawiał się już wcześniej. Kiedy zobaczył jej uśmiech, niebezpiecznie balansujący na granicy życzliwości i szaleństwa, przez krótką chwilę poczuł nieodpartą chęć ucieczki przed tym, co go czeka. Kogita wyglądała jak pomylony naukowiec, który wreszcie będzie mógł rozciąć swój obiekt badań na żywca i zobaczyć, co też ma tam w środku. Leśny mimowolnie zerknął w kierunku Eldara, który już przysypiał, rozleniwiony dzięki smakołykom i sporą dawką słońca. Po długiej chwili wahania, podążył w kierunku pieńka i posłusznie posadził na nim rzyć.*
OdpowiedzUsuń*Przeszedł go dreszcz, nie wiadomo, czy w reakcji na przelotny dotyk lisicy, czy też na wspomnienie o bliznach na plecach. Nagle jak za uderzeniem gromu powróciło wspomnienie konfrontacji z nieznanym przeciwnikiem. Bestia, która zostawiła ów pamiątkę, omal nie posłała elfa do piachu. Miał szczęście, że znajdował się blisko miejsca, w którym mieszkało wiele życzliwych mu osób. Dzięki szybkiej pomocy medycznej udało mu się przeżyć, choć sprawy po dziś dzień nie wyjaśniono. Nieprzespane noce, spędzane na grzebaniu w bibliotecznych zbiorach w poszukiwaniu chociaż wzmianki o gatunku zwierza, były bezowocne, tak samo jak i poszukiwania pobratymców bestii w okolicy ataku. Na próżno. Nie zdołał również natrafić na trop nieznanego wojownika ubranego w biel, towarzyszącego bestii...* Zostaw. Proszę. *Mruknął dość nieobecnym tonem, choć nie zechciał wytłumaczyć, dlaczego podjął taką decyzję. Zamyślił się, zatopiony we wspomnieniu o kobiecie, która zażarcie go leczyła po ataku, obkładała tonami parzącego ziela i cuchnących maści. Studiował ów wizję, którą widział jakby przez mgłę... Przekazana przez smoka, bowiem on sam był wtedy nieprzytomny, majaczył w gorączce. Do rzeczywistości przywołało go uciążliwe swędzenie na łopatce. Chciał się podrapać, ale Kogita dała mu po łapach, więc odpuścił. Na jego twarzy mignął wyraz ulgi, gdyż proces leczenia sześcianem był bezbolesny, można by nawet rzec, że przyjemny.* Zdradzisz mi, co to takiego? Mniemam, że leczysz za pomocą magii. Czy ta.. kostka pomaga Ci przekierować energię? *Zapytał z czysto akademickiej ciekawości, a może bardziej po to, by przerwać głuchą ciszę, przerywaną sporadycznie przez pochrapywanie smoka. Pokiwał bezradnie głową w reakcji na kolejny komentarz lisicy. Wyobraził sobie, jaką minę miałaby Sir'ca bądź też Aerlin, zakonne medyczki, gdyby zobaczyły Kogitę podczas pracy, malowniczo porównującą stłuczenie do ubitej na kolację karkówki bądź ranę szarpaną do rozprutego fotela. Uśmiechnął się pod nosem. Gdy była blisko, bez większych oporów spojrzał w jej modre oczy, przywodzące na myśl płatki chabru w pełnym słońcu. Szybko ukróciła ten zuchwały gest, przekręciwszy mu głowę. Musiał naprawdę źle wyglądać, skoro komentarz nastąpił po dłuższej chwili.* Dzięki... Tak myślę. *Mruknął, po czym zaśmiał się krótko. Posłusznie zamknął oczy. Od leczniczego światła biło wątłe, rytmicznie pulsujące ciepło.* Tak, ojciec Mairlenki nie godził się na związek jego córki z ostrouchem. *Po efektywnej pauzie, jaką wywołał swoją wypowiedzią, uśmiechnął się i dodał, nadal z zamkniętymi oczami.* A tak na serio, to pamiątka po spotkaniu z waszym tawernianym magiem, niejakim Cahirem di Ardo. *Jego miano wycedził jadowicie, podkreślając tym samym niechęć, jaką do niego żywił...*
*Prowadzony przez lisicę, próbował za nią nadążyć. Było to tym trudniejsze, kiedy głowę wciąż i wciąż okupowała mu makabryczna wizja człowieka, któremu któryś di Ardo magicznie "zniknął" usta. Przerażające, niegodne, prymitywne wręcz, niecywilizowane, okrutne... Już lepiej zabić... Byłby i nad tym dalej rozmyślał, gdyby nie rudy ogon, który smagnął go po nosie. W ostatniej chwili skręcił w dobrą stronę, unikając spotkania z wystającymi z ziemi skałami, ostrymi niczym smocze zęby. Nie sądził, że Kogita weźmie go na biegi przełajowe, zwłaszcza, że sama ubrała klapki. Przemierzanie gęstwiny w takim obuwiu nie mogło być wygodne, zresztą, sam miał nie lepsze. Odetchnął i uspokoił przyspieszony oddech, gdy wreszcie dotarli na miejsce, które lisica chciała mu pokazać. Zmarszczył brwi, gdy puściła jego rękę, chciał ją ponownie złapać, śmiejąc się przy tym, ale nie dała mu się, podeszła do ciemnego drzewa. Elf chwilę jeszcze podziwiał pejzaż, przyjemny, odświeżający, kojący, po czym podążył za dziewczyną. Położył ręce na biodrach i podniósł prawą brew na widok osobliwego drzewa o nagim konarze. Niepokojącym zjawiskiem był równy, jakby nakreślony okrąg suchej, niepłodnej ziemi, która go okalała. Przymknął oczy. Nie czuł żadnej aury magicznej wokół drzewa, więc nie zostało ono w żaden sposób zaklęte. Utkwił zielone spojrzenie w Kogicie, gdy ta zakomunikowała mu, że roślina wcale nie jest rośliną, tylko skałą. Właściwości obsydianu były powszechnie znane, często wyrabiano zeń amulety rzekomo chroniące przed magią. Ale odbijanie? Czy nie były to przypadkiem tylko przesadzone plotki? Również podszedł do drzewa i położył na nim dłoń. Wzdrygnął się, biło od niego zimno jak od zamrożonej tafli jeziora.* Mówisz poważnie? Moglibyśmy spędzić czas w o wiele milszy sposób. *Odparł z uśmiechem, ale lisica nie podjęła tematu, kazała mu ćwiczyć i już. Oddalił się o parę kroków i pokiwał z politowaniem głową. Walenie zaklęciami w drzewo, tego jeszcze nie grali. No cóż, co kraj to obyczaj, jak powszechnie mawiano, a obyczajów krytykować nie wypada. Po chwili jego spojrzenie spochmurniało. Z drugiej strony będzie to na pewno... milsze ćwiczenie, niż te, którymi katował go jego nowy... mentor. Tak, katował, to nie było przesadzone określenie. Z niewielkim przekonaniem rzucił pierwsze lepsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy, mianowicie przywołujące tryskający iskrami, zielony ładunek cieplny. Już miał się odwrócić do Kogity, by uśmiechnąć się do niej złośliwie, kiedy kątem oka zobaczył, jak kula leci prosto na niego. Rzucił się w bok na ziemię, w ostatniej chwili unikając zaklęcia. Musiał mieć naprawdę głupią minę, bowiem po chwili w przestrzeni rozbrzmiał dźwięczny śmiech lisicy. Pospiesznie wstał i otrzepał portki, a w jego oczach zalśniła nagle determinacja i chęć do działania. Okazało się, że będzie miał idealną okazję do tego, by się popisać i nie zamierzał tego zepsuć. Wzmożył czujność i począł ćwiczyć, wpierw spokojnie, by wyczuć, czy drzewo faktycznie reaguje na natężenie i rodzaj zaklęcia, a jeśli tak, w jaki sposób. Początki były trudne, ale w końcu złapał rytm. Przyspieszył, a prócz prostych magicznych pocisków w stronę drzewa poczęły wylatywać przywołane strzałki, eteryczne ptaki, świetliste strzały, przetestował również zaklęcia atakujących spod ziemi pnączy i korzeni.*
OdpowiedzUsuńWtem, gdy drzewo odbiło kolejne z zaklęć, nagły ruch i blask zaklęcia gdzieś po lewej przykuł jego uwagę. Błyskająca światłem kula, jego własne zaklęcie, zostało zamknięte w szponiastych łapach Cahira. Nie wiedział, czego mógł się spodziewać, dlatego w dwóch skokach doskoczył do Kogity i zasłonił ją swoim ciałem, by w razie czego być gotowym ją bronić. Jednakże przemienione w rękach krwistowłosego zaklęcie nie poszybowało w ich kierunku, a prosto w obsydianowe drzewo i rozprysło się na tysiące drobin na jego nagiej, lodowatej powierzchni. Nim Malgran zdążył spytać, po co Cahir zasymilował jego własny czar, po co się wtrąca, co to wszystko ma na celu - polimorf wyjął z kieszeni tajemniczą rękojeść. W tym momencie powietrze zgęstniało do tego stopnia, że elf stracił dech w piersiach. Ukląkł na jedno kolano, zdławiony ilością eteru, jaka uderzyła w niego z siłą, prosto w serce, jak celnie wystrzelona strzała. Zakasłał, oczy zaszły mu łzami. Szybko jednak wrócił do siebie, mimo, iż był to proces powolny, to przyzwyczajał się do wzmożonej aktywności eteru w tym rejonie świata. Na niejakie wyznanie ze strony Cahira skrzywił się, bo nic nie rozumiał. A'tar co? Co to miało wszystko znaczyć? Gdyby jeszcze dziwów w zachowaniu di Ardo było mało, ten wypowiedział następne słowa. Malgran spojrzał na Kogitę, w jego oczach brzmiał niepokój, ale i pytanie. Gdy chciał zwrócić się do polimorfa w celu żądania wyjaśnień, ten zniknął. Malgran stęknął i dźwignął się na nogi, odetchnął głęboko. Patrzył jeszcze chwilę w miejsce, w którym przed chwilą był polimorf i pokręcił głową.* Kluczem do zbawienia? Ja? Rozumiesz coś z tego? *Zapadła między nimi cisza, przerywana jedynie sporadycznym nawoływaniem pustułki.* Chyba... muszę się napić...
Usuń[Przepraszam za opóźnienie]
*Krótko wzruszył ramionami i posłusznie pochylił się w stronę Kogity, z góry zakładając, że po prostu chce mu coś powiedzieć na ucho. Dawno nie miał okazji przeżyć tak miłego zaskoczenia. Na ten ułamek sekundy świat zwolnił, a on nie potrafił stłumić uśmiechu zadowolenia, który wtem zagościł na jego ustach. Nie był to uśmiech podobny do tych, które Santorin hurtowo słał w stronę przedstawicielek płci pięknej, acz naturalny, prawdziwy, spontaniczny, bez krzty drwiny czy też zuchwałości. Szmaragdowe, lekko lśniące w gęstniejącym półmroku oczy, w których wprawny obserwator dojrzałby nutę niedowierzania, jeszcze długo obserwowały skrzydło odrzwi, za którymi zniknęła Kogita. * "Fiu fiu. Jeszcze chwilą i będą z tego małe lisiątka." *Na ziemię Malgrana ściągnęła kąśliwa uwaga łuskowatego stwora, który pochylił rogaty łeb i cmoknął z naganą. Elf odwrócił się prędko w stronę Eldara i zmieszał się wyraźnie, jąkając pod nosem nieskładne usprawiedliwienia. Zachowywał się, jakby żona przyłapała go na flirtach z chichrającymi się smarkulami.* "Mnie nie oszukasz. Jesteś pewien, że chcesz wracać do Zakonu? Może niepotrzebnie zawracamy Nissare głowę? Zdaje się, że wcale nie jest tu tak źle, prawda?" *Choć w pierwszej chwili mężczyzna miał wręcz palącą ochotę nie zgodzić się ze smokiem, w końcu nie powiedział ani słowa. Tylko westchnął ciężko i spojrzał w bok. Nie podejrzewał się o wahania i wątpliwości w tej sprawie. Nie przypuszczał, że wizja pozostania w Cheronie, w Uśmiechu Fortuny, przeistoczy się z najgorszego koszmaru w... nadzieję? Tyle się wydarzyło, tyle tutaj przeżyli, że perspektywa powrotu do mroźnej, zapomnianej przez bogów części Killinthoru wydawała się co najmniej abstrakcyjna. Kto by pomyślał...* Nie, Eldarze. Choć nie mam pojęcia, jakim cudem Uśmiech Fortuny zdołał rzucić na nas czar, mam przeczucie, że on szybko pryśnie. Już niedługo. Pamiętaj, czeka nas walka, być może najcięższa w naszym życiu... *Smok pokiwał łbem z zaciętym wyrazem pyska, a oczy zalśniły mu jasnym blaskiem, niczym żołnierzowi przed bitwą pod wpływem wzniosłej przemowy dowódcy.* ...a świat Cherończyków nie jest dla nas. My tu nie należymy. *I tym ponurym wnioskiem zakończył wywód, marszcząc brwi, a jego myśli mimowolnie popłynęły mile stąd, ku mlecznobiałej twierdzy, do piórowłosej kobiety, której policzki skrzyły się od złotego pyłu... Eldar najwidoczniej nie spodziewał się takiej przemowy, bowiem przekrzywił łeb i mruknął coś gardłowo. Po chwili rozłożył na poły skrzydło i trącił nim elfa w pojednawczym geście.* "E tam, za bardzo filozofujesz. Mógłbyś kiedyś powiedzieć coś w stylu: tam Twój dom gdzie Twój zadek! Tak byłoby weselej." *Malgran spojrzał z ukosa na gada, po czym zaśmiał się i sprzedał mu kuksańca w bok.* "Także ten, korzystaj póki możesz!"*Szepnął konspiracyjnie Brunatnoskrzydły w kierunku odrzwi, robiąc znaczącą minę* "Nic nikomu nie powiem. Tymczasem ja muszę iść, umówiłem się z grupą krasnoludów na podwórzu, wyobraź sobie, że jeden z nich wypił antałek piwa za dużo i chce próbować się ze mną na rękę. Co za głupek! Porozmawiamy jutro!"
OdpowiedzUsuń*Choć ta krótka rozmowa z Eldarem zdążyła mu nieco zepsuć humor, długo nie poddawał się ów ponurym myślom. Zabawa trwająca w najlepsze w tawernie jak i parę lampek wybornego czerwonego wina rozluźniła napięte mięśnie. Sprawiła też, że myśli elfa uporczywie wracały do wspomnienia delikatnego pocałunku, do tej niepozornej, diabelskiej iskry wyzywająco grzmiącej w dużych, śmiałych oczach, do różanych pajączków słanych przez diament w zawieszce w kształcie gwiazdy. Z zastygłym w zamyśleniu obliczu, z uniesioną lampką wypełnioną do połowy karminową cieczą, pozostawał głuchy na żarty Santorina, ślepy na pytające spojrzenia Lory, obojętny wobec gróźb płynących z ust Hefana. W końcu, jakoby właśnie podjął ważną decyzję, ocknął się i pospiesznie rzekł do Santorina, który akurat stał za barem* Podaj mi jeszcze tego wina. Nie, całą butelkę daj! *Machnął niecierpliwie ręką, rzucił monety na blat i pospiesznym krokiem podążył w stronę kwater, czując na sobie badawcze spojrzenie właściciela dobytku.*
Usuń*Zanim dotarł pod drzwi komnaty lisicy, zdążył się już nakląć i nabiedzić nad efektem czaru; za cholerę nie chciała mu wyjść czerwona róża, zaś przez tę krótką odległość zdążył już wyczarować niebieską, żółtą, fioletową i brązową. Chyba przez alkohol... W końcu udało mu się uzyskać kolor na pograniczu kremowego i pomarańczowego, dodatkowo przy każdym nawet najmniejszym ruchu z płatków spadały skrzące się w płomykach świec drobinki. Z kwiatem w jednej ręce i z butelką wina w drugiej, zapukał do drzwi. Wpierw dotarły do niego zapachy; wanilia, potem różany, chyba drzewo sandałowe... nuta egzotycznej, nieznanej woni... dopiero później słowa, dopiero później miękkie światło, okalające kobiecą sylwetkę skrytą pod cienkim szlafrokiem. Elf oparł skroń o framugę i spojrzał z lekkim uśmiechem w oczy z diabelską iskrą. Wpierw nieznacznie przechylił kwiat w jej stronę i nieco wyciągnął rękę, po chwili zrobił to samo z butelką z ciemnego szkła, okraszoną etykietą napisaną w nieznanym Malgranowi języku.* Ja? Absolutnie. Uściślając, to nocy jeszcze nie ma, po prostu dzień jest krótszy o tej porze roku... zatem będziemy pić kulturalnie, wieczorem. *Oznajmił, z wyraźną pewnością siebie i spojrzał jakby ponaglająco na upominki, dając znać, że nie da się tak szybko spławić...*
[Rany... Strasznie przepraszam za to opóźnienie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam taki zanik weny :/ ]
*Choć od lat potrafił robić dobrą minę do złej gry, Kogita była twardym przeciwnikiem. Jej wyraz twarzy zaraz po jego odpowiedzi zdołałby złamać największego macho w mieście. Jeszcze chwila i by pękł, wymamrotał namiastkę przeprosin i prysnął trawiony wstydem. Reakcja na otrzymany prezent była jeszcze gorsza... O mało nie padł jak długi, kiedy pozwoliła mu wejść. Miał ochotę odetchnąć głośno, ale tylko przełknął gulę, która utkwiła mu w gardle i jak gdyby nigdy nic, z trochę za szerokim uśmiechem na ustach skorzystał z zaproszenia. Miał teraz chwilę na zebranie myśli, więc począł przechadzać się po pokoju, zwracając uwagę to na gwieździstą roślinę, to na inny ciekawy szczegół. To pomogło mu się rozluźnić, a może była to sprawka egzotycznych woni, oplatających zmysły delikatną woalką? A może to coś zupełnie innego?* Naturalnie. *Odpowiedział i zgodnie z prośbą sięgnął po pakunek zawinięty w miękki materiał. Podał go lisicy i nagle poczuł nieodpartą dumę, choć sam nie miał pojęcia, dlaczego. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś go o cokolwiek poprosił, zwłaszcza o coś tak małego, codziennego. No, nie licząc Eldara, który czasem dostawał wściku, gdy swędziało go między łopatkami i wręcz wył, by go drapać... Na kolejne słowa lisicy podniósł brew w nieskrywanym zdziwieniu i przestrachu jednocześnie. Co takiego było wypisane na etykiecie? Krew mu zmroziło w żyłach, jak rozbujała wyobraźnia poczęła podsyłać mu co jedną to gorszą nazwę. "Rozkoszny Trunek", "Zamtuzowe", "Krew dziewicy"... Na bogów, a jak to prawdziwa krew?! Jeśli Santorin postanowił mu dopiec, wpuszczając go w kanał w tak podły sposób, sprawa była jasna... Wojna.* Ale... skąd wiedziałaś...? Ashe'ta bala'na, powiedz, że tam nie jest napisane nic nieodpowiedniego. *Mruknął, mając wrażenie, że pierwsza wtopa tego wieczora zaliczona... Skupił się na powierzonym zadaniu otwarcia wina, próbując nie myśleć o tej przeklętej etykiecie, ale na próżno. Ponownie ją przeczytał, ale nadal tekst w obcym języku nic mu nie mówił. Wyjął z kieszeni spodni korkociąg i sprawnie usunął korek. Uderzył w niego intensywny aromat owoców, po chwili również słodki, kwiatowy. Więc nie krew... Co za ulga... Zdołał przestać myśleć o tej niezręcznej sytuacji dopiero wtedy, gdy zobaczył kielichy, jakie wyjęła lisica z pudełka. Oczy mu zabłysły. Małe dzieła sztuki, szkło w troskliwych dłoniach mistrza przekute w misterne zdobienia, w przedstawienie żywiołu ognia i ziemi. Nalał do nich trunku, powoli, z czcią, obserwując, jak malinowa ciecz wypełnia żłobione listki i płomienne języki. Za przyzwoleniem Kogity spojrzał również na pozostałe dwa kielichy, te przedstawiające żywioł wody i powietrza.* Piękne. W swojej codzienności... I wyjątkowości zarazem. *Mruknął cicho, jakoby bardziej do siebie, niż do rozmówczyni, po czym bardzo ostrożnie odłożył kielichy na swoje miejsce. Kogita bezceremonialnie rozłożyła się na łóżku i poczęła beztrosko wymachiwać nogami. Uśmiechnął się do siebie. Coraz bardziej mu się tu podobało...*
OdpowiedzUsuń*Złapał za taboret stojący przy szafie i zamaszystym ruchem przysunął go bliżej. Usiadł i napił się wina.* Święta prawda. U nas, w Killinthorze, na południu, żeby dostać porządne wino, trzeba się nieźle napocić. Najbliższe winnice znajdują się wiele dni drogi od zamku. *Zamilkł, gdy Kogita podjęła temat przyjęć dyplomatycznych. Zawiercił się, szczerze zainteresowany i zamienił się w słuch. W jednym z ogniw sznuru nieregularnie złączonych ze sobą złotych kółeczek odbił się ciepły płomyk świecy. Malgran był ubrany schludnie, ale skromnie. Nie miał innego wyjścia; jego własne rzeczy, które wziął w podróż były za ciepłe na pogodę w Cheronie. Miał na sobie koszulę z barwionego na czarno lnu, z takiegoż samego materiału spodnie i proste skórzane ciżmy. Był to lepszy ubiór niż ten, który dostał "z przydziału" od Santorina, a który zdołał zakupić u przejezdnej krawcowej. Jedynym elementem, który zdradzał, iż nie jest elfem niższego urodzenia i do tego w kiepskiej sytuacji finansowej, był właśnie ów łańcuszek, zdobiący jego szyję. Kogita trafiła z tematem rozmowy w dziesiątkę, bo gdzie jak gdzie, ale na salonach wszelkiej maści elf też miał niejedną okazję bywać. I o dziwach oraz zabawnych sytuacjach mógłby opowiadać po świt. Huknął wesołym śmiechem, gdy wyobraził sobie dhakijskiego ambasadora opiewającego wdzięki rzeźby bazyliszka i demonstrującego taniec godowy zwierzyny łownej.* Wiem o czym mówisz! Czasami mam wrażenie, że wśród służby dzieje się największa polityka i stąd te alkoholowe "sabotaże". Założę się, że niejeden nieprzychylny ambasadorowi byłby gotów opłacić choćby i cały zamek, by później móc szydzić ile wlezie z jego pijańskich wybryków. Ale to temat rzeka... Pewnie, że znam! *Tutaj zrobił krótką pauzę. Do głowy od razu wpadło mu parę szalonych przygód wartych opowiedzenia, lecz w odpowiednim momencie złapał się rozsądku, by może jednak pominąć akcję w Ispanioli, gdzie zwyczaj karze przypieczętować sojusz wizytą dyplomatów w zamtuzie... Wszystkich dyplomatów, bez względu na ich rasę, gatunek czy też płeć... Ależ się nabiedzili, by to obejść... Korzystając z chwili, dolał im wina i pokręcił z przekąsem głową.* Nie jest to opowieść z salonów, ale obiecuję, że się nie zawiedziesz... Któregoś pięknego dnia postanowiliśmy z Eldarem wyruszyć w długą podróż na północ, ku niezwykłym wyspom Risho. Na północy Killinthoru panuje zlodowacenie, lecz w pewien nie do końcy jasny dla mnie sposób mniej więcej jedna trzecia wysp od południa pokryta jest gęstą i wiecznie zieloną dżunglą. Ów gaj przerzedza się wraz z każdym metrem ku północy, aż w końcu ustępuje śnieżnej skorupie. Wśród zielarzy, alchemików i druidów panuje niejedna legenda, której bohaterami są rośliny z tego rejonu o cudownych bądź nadzwyczaj zabójczych właściwościach. Już mówię, dlaczego zachciało nam się podróży na drugi koniec kontynentu...
UsuńOtóż Aerlin, jedna z członkiń Starszyzny Ordo Corvus Albus, nasz pierwszy uzdrowiciel, opowiedziała mi o Asean Tholypsis - roślinie, której legendy przypisywały zdolność wytwarzania pól mocy. Gdy sięgnąć po literaturę, wiele uczonych mówi tu o "hipotezie", gdyż śmiałkowie, którzy rzekomo podjęli się udowodnienia istnienia i właściwości rośliny, przedstawiali nadzwyczaj wątłe dowody i słabe teorie. Nie muszę tłumaczyć, jak przydałaby się nam ta roślina... Gdyby zasadzić parę krzaczków wokół siedziby Ordo, zadziałałyby jak paliwo dla potencjału magicznego wszystkich osób w zamku. Gdyby Aerlin trzymała Tholypsisa w swojej komnacie, mogłaby uleczyć całą armię bez odpoczynku... Jako, że wówczas nie mieliśmy na głowie żadnych ważnych zadań, podjęliśmy się zdobycia egzemplarza lub dwóch... Po wielu dniach męczącej i często gęsto niebezpiecznej podróży dotarliśmy do zielonego brzegu pierwszej z wysp Risho. W życiu nie widziałem tak bujnej roślinności, o wszystkich kolorach tęczy, krzaków o rozmiarach dębów, nawet w swoich rodzinnych stronach. Eldar z racji swoich gabarytów nie miałby szans przedrzeć się przez gaj, więc czuwał w przestworzach i nawigował w razie potrzeby. Wypuściłem się w las sam. Śmiać mi się chce ze swojej głupoty, ile rzeczy nie byłem w stanie przewidzieć... *Zrobił pauzę, uśmiechnął się do Kogity znad kielicha, po czym niespiesznie napił się.* Na szczęście znam leśne prawa i udało mi się uniknąć śmierci, która szła za mną tuż tuż, czekała na jeden fałszywy ruch. Było tam pełno jadowitych węży, żab, insektów, stworzeń i roślin, których nie potrafię zkategoryzować. Raz natknąłem się na żółtego kota w kropki wielkości wyrośniętego psa, ale szybko prysnął, gdy poczuł, że czerpię z mocy. Nie wiem ile czasu tułałem się po tym przeklętym miejscu, ale w końcu natknąłem się na to, po co przyszedłem. Przeszedł mnie dreszcz, powietrze było naelektryzowane od magii. Roślina nie była imponująca w porównaniu do otoczenia na wyspie, zaś inaczej sprawa wyglądała wg standardów Killinthoru. Miała grube, mięsiste liście koloru ciemnego fioletu, które układały się w wiatrak, a ze środka wystawała śmiesznie cienka jasnozielona łodyżka, a na jej końcu - śmiesznie mały czerwony kwiatuszek. Chwilę odsapnąłem, po czym nie zwlekając wysadziłem krzak razem z kawałem ziemi. Spakowałem go do wora, uprzednio rzuciwszy na roślinę czar zatrzymujący atmosferę, by mi nie padł w trakcie podróży od zimna. Wtedy poczułem ostry ból i straciłem przytomność... *Zamilkł, jakby na nowo przetrawiając wydarzenia z tamtego dnia, po czym wstał z taboretu.* Nie jesteś może głodna? Wino zaostrza apetyt... Może przyniosę coś z kuchni? Masz na coś konkretnego ochotę? Dzisiaj Nissare serwuje raczki... *Uśmiechnął się szerzej, mrużąc oczy i odsłaniając drapieżnie zaostrzone kły...*
Usuń*Zmartwił się trochę odmową, co było widać przez zakłopotane przygryzienie dolnej wargi. On z chęcią by coś zjadł, ale co, będzie żarł sam, a ona będzie się przyglądała? Bez sensu... Stwierdził, że pójdzie chociaż po jakieś lekkie przekąski, bo głośne burczenie brzucha w towarzystwie też jest kłopotliwe. Pomyślał, że na pewno w kuchni ostały się jakieś owoce albo orzechy, może się skusi? Przeprosił ją na chwilę i energicznie zszedł na dół, o mało nie łamiąc sobie nóg na schodach. Bądź co bądź, on wypił trochę więcej niż Kogita, bo jeszcze parę lampek przed ich spotkaniem na odwagę - i właśnie dały o sobie znać. Musiał uważać, żeby nie doprowadzić wieczoru do katastrofy... Było późno, w Uśmiechu nie było już tak żwawo jak jeszcze przed godziną, mimo to trochę zgłodniałej klienteli jeszcze siedziało. Zastał Nissare przy garach. Zastanawiało go to, przy jakiej sposobności uczona Drakonautka nauczyła się gotować. Po tym, co widział na Legacie, powietrznym statku, którego Niss była kapitanem i z własnych obserwacji raczej zakładał, że naukowcy z Halldery mają od tego sztab służby. Ciekawe, musiał ją kiedyś o to zapytać. Teraz nie miał czasu na pogawędki, pozdrowił ją krótkim "cześć", po pobieżnych oględzinach zapasów zgarnął kiść winogrona i miseczkę bakalii.* Nocne podjadanie? To niezdrowe! *Zawołała Nissare odwracając się w jego stronę z wielką chochlą w ręce, z miną taką, jakby miała ochotę nią zdzielić elfa. Choćby za to, że próbował cichcem przemknąć za jej plecami z łupem.* Wielkie mi podjadanie... Owoce i orzechy są zdrowe! W przeciwieństwie do tego, co tam właśnie gotujesz... Co to, żeberka w miodowym sosie? Kto je takie rzeczy po nocach?! Zapaść na miejscu! *Odpowiedział jej, zdemaskowany, ostentacyjnie zmarszczył nos, gdy pochylał się nad duszącą się na ogniu potrawką.* Nie wiem, mam to w dupie kiedy płacą, i to sowicie, inaczej nie porywałabym się na takie wyczyny o tej godzinie. No, won mi stąd, bo mi się tylko pałętasz pod nogami!
OdpowiedzUsuń*Malgran jeszcze po drodze zawinął do Santorina, który ziewał przeciągle za barem, co i rusz pokazując nad wyraz długie kły. Kupił od niego drugą butelkę tego samego wina, dzielnie znosząc komentarze w stylu "będą z tego dzieci", "Święty-wcale-święty", "kuj żelazo póki gorące, brachu!"... Z przekąskami w miseczkach i winem pod pachą wrócił do Kogity, uśmiechnął się do niej szeroko i postawił jedzenie na stoliczku. Wino na razie odstawił na parapet przy otwartym oknie, by się nie zagrzało. Następnie polał ostatnie krople jakie zostały ze starej butelki.*
*Jasnowłosy w skupieniu wysłuchał Kogity i jej opowieści o tajemniczych wyspach. Opowieści albo też legendy. Myśl, że na świecie mogą istnieć tak potężne istoty o niewyobrażalnych umiejętnościach, jak ta, o której mu opowiedziała Kogita, była przerażająca i niepokojąca. Malgran miał tendencję do czarnowidztwa. Wolał przygotować się na najgorszy scenariusz, niż bagatelizować sprawę. Wtedy ta cecha również się w nim odezwała. Ciekawy był, na ile sposobów istota władająca materią mogłaby zabić dzięki takim zdolnościom...* Równie ciekawe co niepokojące. Obawiam się, że nagromadzenie zbyt dużej ilości takich "kryształów" w jednym miejscu mogłoby spowodować całkowite "wysuszenie" powietrza z eteru i niezdolność czarowania na danym obszarze... Niebezpieczne, jak ktoś polega tylko na magii... *Mruczał w zamyśleniu. Podniósł na Kogitę wzrok o zagadkowym wyrazie, gdy wspomniała o Cahirze. Jak na osobę, która tak zapalczywie wypierała się jakichkolwiek powiązań z polimorfem, nie chciała go znać, widzieć i obcować, zaskakująco dużo o nim wiedziała. I równie podejrzanie często o nim mówiła. Mogło istnieć na to wiele wytłumaczeń, jednakże pewien szósty zmysł Malgrana zasiał w nim pewne podejrzenia. Lisica zdołała odwrócić jego uwagę od ów kwestii, gdy zagaiła go o kontynuowanie opowieści.
Zaśmiał się ładnie, dźwięcznie w reakcji na trudność w wypowiedzeniu imienia jednej z przywódczyń Zakonu. Sięgnął po parę orzechów, pochrupał, przepił winem po czym pokiwał z rozbawieniem głową na wspomnienie tamtego dnia.* Dostałem w łeb i obudziłem się w obozie ludzi o czarnej skórze, włosach i oczach. Byłem w szoku, nigdy wcześniej nie widziałem takiej rasy. Ubrani byli jedynie w przepaski na biodra... *Stwierdził, że ominie szczegół, że to tyczyło się również kobiet.*... a wymalowani w najróżniejsze kolorowe wzory, przypominali trochę tropikalne ptaki. Niestety, na tym kończyły się podobieństwa. Obudziłem się przywiązany do słupa, rozbrojony i bez butów. Jeden z tubylców zaczął coś mówić, potem wrzeszczeć, gorączkowo wskazując na sadzonkę w worze, którą wcześniej przywłaszczyłem. Domyśliłem się, że nie był z mojego wyczynu zadowolony. Potem się zorientowałem, że mają sporo tych kwiatów posadzonych wokół obozu, były wszędzie, tak jak u nas trawa czy mlecze... Wkrótce obcy darował sobie rozmowę ze mną, ale nie rozwiązali mnie, mimo moich prób pertraktacji we wszystkich językach, jakie tylko znałem. W końcu Eldar odpowiedział na moje telepatyczne zawołania i szybko mnie znalazł. Dosłownie spadł z nieba na sam środek obozu, taranując po drodze rozłożyste korony drzew. Jak tylko czarnoskórzy go zobaczyli, porzucili wszelką broń, w jaką zdążyli się zaopatrzyć i padli na kolana. Eldar zbaraniał, a potem tak się napuszył, że myślałem, że mu nowe pióra wyrosną. Potem kazał mi nazywać siebie "Eldar-wybawiciel" albo "Eldar bóg przestworzy" przez dobry tydzień... *Prychnął, po czym pokręcił z przekąsem głową.* To się nazywa mieć więcej szczęścia niż rozumu. Jak łatwo się domyślić, uznali go za jakieś legendarne stworzenie czy coś. W końcu na migi się jakoś dogadaliśmy i suma sumarum opuściliśmy bezpiecznie wyspy z jedną sadzonką. *Dopił wino i odstawił kieliszek. Wciągnął głęboko powietrze wypełnione egzotyczną mieszaniną zapachów i powoli wypuścił.* Jak się okazało, sprawa tak idealnie się nie zakończyła. Okazało się, że Thylopsis zupełnie sobie nie radzi w górskim klimacie mimo podstawowych modyfikacji magicznych. Aerlin biedzi się nad wyhodowaniem odpornych szczepów, ale z tego co wiem okazało się to trudniejsze, niż poprzednio zakładała... I ot, cała historia. Mam nadzieję, że nie umarłaś z nudów. *Mruknął i puścił do niej oczko.*
Usuń