Imię: Santorin
Nazwisko: Vega
Wiek: Nie zwraca na to uwagi
Rasa: Wampir
Wygląd: Wysoki i smukły, wyrobione z racji zawodu muskuły nie odcinają się pod ubraniem jak w przypadku górników czy rycerzy. Zawsze zadbany, lubi nosić się prosto, ale elegancko; głównie w czerni i bieli, z jakimś czerwonym akcentem. Nigdy nie rozstaje się z platynowym naramiennikiem, w którym błyszczy owalny klejnot lunarny. Wrażenie dystyngowania skutecznie burzy złota obrączka w uchu, chiglarne ogniki w szarozielonych oczach i wszechobecny uśmieszek na twarzy. Całość tego osobliwego uroku osobistego wieńczą modnie wystrzępione blond włosy, chociaż przed balwierzem zdołała uchować się długa do pasa, acz śmiesznie cienka kitka.
Charakter: Trudno zliczyć ile już osób narzekało na jego sposób bycia. W przeciwieństwie do swoich pobratymców, Santorin lubi się bawić, dlatego nie traktuje wielu spraw na poważnie - chyba że chodzi o przyjaciół, wtedy to co innego. Należną wampirom dumę i wyniosłość już dawno porzucił na rzecz nie-życia bez krępujących go zasad, na przykład jak chodzić, ubierać się, mówić czy jeść, aby być poważanym. To wolny strzelec, który nie stroni od hazardu, błazeństwa, kiepskiego dowcipu i szczynopodobnego piwa. I choć słowo "wstyd" jest mu obce, a ŻADNEJ ładnej sikorce nie popuści chociaż bez flirtu, potrafi zachować pozory powagi, gdy sytuacja tego wymaga. Niekiedy dość... niekonwencjonalna... kreatywność sprawia, że bywa nieprzewidywalny nawet w codziennych czynnościach.
Historia: Wampiry z dziwnego powodu kochają wspominać stare czasy, ale lubujący się w łamaniu schematów Vega żyje dniem dzisiejszym. Kiedyś był nawet akrobatą, dziś to zręczny złodziejaszek, który wygrał w karty tawernę i nazwał ją ironicznie "Uśmiechem Fortuny".
Umiejętności: W walce posługuje się dwoma mieczami; są to dwa zgrabne ostrza stylizowane na modę wschodnią, na jednym wygrawerowano feniksa a na drugim wężopodobnego smoka. Wielu może mu pozazdrościć arsenału złodziejskich sztuczek, od zabawy z wytrychami po niechlubne posługiwanie się garotą. Nienaturalna gibkość, tak przydatna w fachu, często odbija się na nim ostrymi bólami stawów. Co ciekawe, ta kanalia cierpi na chroniczne zamiłowanie do muzyki, stąd też umiejętność gry na skrzypcach. Ostatnio do wachlarzu zdolności doszło posługiwanie się strzeblą eterową na dystans.
Stanowisko: Kierownik, bard, złodziej.
WIERZCHOWIEC:
Autor: x_ste_x.deviantart
Imię: Gazra
Rasa: Algamia
Wiek: Nieznany
Płeć: Samica
Wygląd: Niewiele niższa od konia, lecz dłuższa i dobrze zbudowana. Ciało w całości pokryte jest drobnymi, szaroburymi łuskami, tworzącymi nad wyraz szczelny i śliski w dotyku pancerz. Choć algamie poruszają się na czterech silnie umięśnionych łapach, posiadają jeszcze jedną parę, znacznie słabszych lecz zręczniejszych łapek, schowaną w fałdach skóry w okolicy mostka. Duży, masywny łeb pozbawiony jest kolców, nie licząc niewielkiego wyrostka przy nosie. Czuły węch i doskonały słuch rekompensują kiepski wzrok. W arsenale tego dziwnego, kopalnego stworzenia znajdują się mocne pazury i wyposażone w podwójne uzębienie szczęki przystosowane do kruszenia, a także kły jadowe. Niepozorną bronią jest też długi, biczowaty ogon rozdzielający się na trzy pełne zdobnych zadziorów wąsy. Na całym ciele rozsiane są wypełnione płynem drobne wypustki, które jarzą się różnymi kolorami zależnymi od nastroju zwierzęcia.
Charakter: Na każdym kroku udowadnia, że nie jest kolejnym głupim pupilkiem, który robi "SIAD!" na skinienie. Ma własny rozum i poglądy, przez co jest nad wyraz lojalnym i upartym stworzeniem. Kiedy tylko może, demonstruje swoją niechęć do Hefana.
Historia: Świat na powierzchni nie jest jej naturalnym środowiskiem i do tej pory nikt nie wie, co zmusiło ją do wyjścia z jaskiń i podziemnych tuneli. Pierwszy napotkany przez nią człowiekowaty, Santorin Vega, usiłował ją złapać i sprzedać. Uparta a zarazem ciężka, zaparła się w miejscu ze wszystkich sił. Ostatecznie do transakcji nie doszło i została z Santorinem, jako wierzchowiec, czasami nawet głos rozsądku.
Umiejętności: Naturalne, a jakie inne?
***
Santorin z powrotem wepchnął bażancie pióro za pasek czarnego kapelusza z wywiniętym na bokach rondem i popatrzył z dumą na swoje dzieło. Nie wiedział po co Hefanowi taki dokument osobisty, bo przecież kartoteki chyba nie prowadził, ale jak mus to mus. Zerknął na Gazrę, niecierpliwie lawirującą między stołami w jadalni. Słysząc przymilne cmoknięcie, podniosła łeb i przeskoczyła najbliższy stół, ciekawa czego tym razem chce wampir. Zamiast jakiegoś przysmaku, na przykład króliczka, dostała do obejrzenia jakiś papier. Popatrzyła z krytyką na Santorina.
- I jak? Podoba się? - Zwierzak prychnął i odwrócił wzrok. - Ooo, twierdzisz, że napisałabyś ładniej? Czekaj... Tam ci nie wolno!
Poderwał się z krzesła i jak sarna zaczął skakać po schodach, chcąc złapać Gazrę zanim dotrze do pokoi dla przyszłego personelu. Jeżeli gadzina coś zniszczy, to jego, Santorina, Hefan obedrze ze skóry i zrobi sobie z niej dywanik...
*Zlustrował mężczyznę nieufnym spojrzeniem. Szczególną uwagę poświęcał jego dłoniom, wystrzegając się kolejnej kradzieży. Cała ta tawerna dziwnie śmierdziała. Wiele rzeczy było aż nazbyt dziwnych. Niebieski pokurcz rzucał się w oczy w oczywisty sposób. Ten facet również, ale jeszcze nie wiedział dlaczego. Zacisnął pięści i wyprostował się, pewny swojej racji. Nic go nie obchodziły usprawiedliwienia, chochlik chciał go okraść i tylko to się liczyło. Kiedy tak obserwował Santorina, analizował jego zachowanie i ruchy. Dopiero po chwili uderzył go widok długich kłów, sporadycznie pokazywanych. Wampir. Wąskie usta Cahira wygięły się w delikatnym, zaczepnym uśmieszku. Tawerna prowadzona przez wampira, zabawne i jednocześnie genialne. Pieniądze są, krwi nie brak a i nikt nic nie podejrzewa. Z bijącą arogancją popatrzył Santorinowi w oczy.* Rozumiem, że jesteś człowiekiem interesu, skoro prowadzisz tę budę, więc przejdźmy do rzeczy: jestem gościem. I być może się dogadamy. Ty zyskasz wszechstronnego pracownika, a ja wikt i opierunek. Umowa stoi? *Cahir splótł ręce na plecach i zmarszczył brwi. Nie poczuł drobnego wybrzuszenia w kieszeni. Kiedy ją przetrząsnął, zorientował się, że brakuje sakiewki z groszami. Parszywy wsiór! Odepchnął Santorina na bok i popędził za Hefanem, gotów na wszystko by odzyskać swoją własność. A po całym zamieszaniu, jakie miało miejsce w ferworze gonitwy za chochlikiem, kiedy już trzymał mikrusa w garści, nawet nie spojrzał czy przeprosił wampira za poczynione szkody. Liczyło się tylko to, aby odzyskać pieniądze i dostać zadośćuczynienie.* Ten szczur okrada mnie już drugi raz! ŻĄDAM WYMIERZENIA MU KARY! *Warknął rozeźlony na dobre. Jakby dla poparcia tego faktu, płomienie na jego ręce buchnęły silniej, niż zwykle*
OdpowiedzUsuń*Przyglądał się ponuro napływającej powoli zgrai wieśniaków i podróżnych, całkowicie nieświadomych, co ich czeka w tym przybytku. Ze swojego miejsca w kącie sali, gdzie niechętnie, ale z uporem obgryzał surową łapkę świeżo oskórowanego królika, lustrował kupców w pstrokatych płaszczach i fantazyjnych czapkach, licytujących się na opowieści, spracowanych wieśniaków w zapoconych tunikach, powtarzających lokalne plotki, oraz zmęczonych przejezdnych, zachwalających rodzime strony. Całą tą różnorodność i swój własny folklor wrzucał do jednego wora Santorin, pod płachtą uprzejmego uśmiechu błyszczącego bielą nad metalową tacą, trzymaną w usłużnym geście. Cahir przymrużył oczy, chcąc wychwycić momenty, ruchy, kiedy wampir zagłębia swoje dłonie w cudzych kieszeniach i sakiewkach.* Nie przeszkadza ci, że to twoi klienci? *Zagadnął konspiracyjnie Santorina, gdy ten akurat obsługiwał sąsiedni stolik.*
OdpowiedzUsuń*Jako, że wreszcie miał chwilę wolnego, oczywistym było, czym zaraz się zajmie. Mamona musi się zgadzać a i zarazem błyszczeć, bo w końcu po to była, nie? Czyszczenie, chuchanie, polerowanie (i to nie byle czym, bo miękką chustą, która - wg niego - dotychczas tylko bez celu walała się po pomieszczeniu) - ten zestaw zajęć wprawiał chochlika w uwielbiany trans. Był wtedy spokojny jak dziecko, które dostało nową zabawkę i mogło się nią pobawić. I analogicznie, wpadał w szał, gdy tylko próbowano mu ją odebrać. Zamachał łapskami, jakby się poparzył, charcząc w głębokim zdziwieniu i przerażeniu zarazem. Głuchy na poprzednie wołania Santorina, teraz gromił go wzrokiem ostrzejszym niźli gilotyna. Wampir wiedział, że trzeba skorzystać z pierwszego szoku, zanim zgred zacznie pruć papę. Stworek począł niepokojąco sinieć i to nie tylko na twarzy. Zacisnął szpony na blacie i uśmiechnął się tępo, jakby miał zaraz zemdleć.* Dobra, dobra, zdechlaku. Żarty na bok. A teraz oddawaj. *Zamachnął ogonem, próbując się rozluźnić, próbując za wszelką cenę uwierzyć, że to naprawdę tylko żarty...*
OdpowiedzUsuń*Oczywiście nie umknął uwadze sknery ten malutki, uroczy złoty krzyżyk, dyndający na łańcuszku, zdobny w misterne ornamenty. Hefek nawet puścił do wisiorka oczko, tak jakby oboje dobrze się znali. Zdaniem zgreda ów skarbek pasował do Santorina jak wół do karety i powinien należeć do jego własnej skromniutkiej chochlikowej osoby. Niestety, wampir był równie dobrym złodziejaszkiem, jeśli nawet i nie lepszym, co przyznał niechętnie w duchu. Ale może nadarzy się okazja. Kiedyś... Spryt właściciela sprawił, że udało mu się zgasić na chwilę temperament niebieściucha. Lecz tylko na chwilę. Gdy lista zakupów spadła na chuderlawe kolana stwora, odbiła się od nich i poturlała jeszcze dalej, uszy chochlikowi opadły, jakby przed chwilą dostał ścierą. Zmrużył oczy i oddalił od siebie pergamin, próbując coś odczytać ze sławnych bazgrołów Santorina. Jego reakcję można by było przyrównać do reakcji osoby czytającej listę poległych bliskich na wojnie - wpierw szok, chwila milczenia, a może i nawet smutku, a później wybuch bezsilnej złości. Złorzeczenia chochlika nawet nie układały się w jakieś konkretne, bądź znane wampirowi słowa, stwór burczał, skrzeczał, wymachiwał łapskami, aż w końcu cisnął we wspólnika pergaminem i odwrócił się do niego ostentacyjnie plecami.* Siła wyższa. Pozbiera się od nowa... Cholera... *Burknął, a rozsądek walczył z chciwym sercem. Wiedział, że na tym polega biznes - trzeba wydać, by później zwróciło się z nawiązką. Ale on tak nie lubił wydawać... Nie lubił oddawać swoich skarbów...* Za to Ty jesteś ekonomiczny, krwiaku. Uważaj, bo Ci panienek do picia i do rżnięcia za przeproszeniem w okolicy zabraknie, kurde molek.
OdpowiedzUsuń*Spoglądał na rozmówcę wzrokiem pełnym zmieszania i swoistego niezdecydowania, ale też ciekawości. Nie jemu pierwszemu zapewne wampir nie wyglądał na osobę przebiegłą, raczej wioskowego bawidamka i głupka bez zahamowań. Dlatego wysnuta przezeń analiza odrobinę go zaskoczyła swoją logicznością i drobiazgową budową. Przecież ten plan był niemal doskonały. Gdyby Santorin udał się do miasta i każdej osoba, która go minie, skradł tylko jedną monetę, zostałby bogaczem w jeden dzień. Dlaczego więc zdecydował się na prowadzenie tawerny, zamiast realizować swój zamysł w stolicy? Kiedy tak obserwował wampira powoli doszedł do wniosku, że to nawet lepiej, iż za swój teren uważał wieś. Był energiczny, przystojny i potrafił rozpalić do czerwoności nawet najcnotliwsze dziewczę, ale nie pasował do wielkomiejskiego pijaru. Szybciej niż złoto i uciechy, znalazłby stryczek. Nie koniecznie za przestępstwa, a zachowanie. No i wampiryzm. Zerknął na wpadające przez szyby okien promienie słońca, zmarszczył brwi, usiadł prosto. Czegoś nie rozumiał...* Santorinie, jest dzień, a Ty siedzisz w świetle. Powinieneś co najmniej spłonąć. W jaki sposób się uodporniłeś?
OdpowiedzUsuńCOOO?! *Wrzasnął i doskoczył do wampira jak jakaś pijawka, uczepiwszy się jego fraków przy szyi. Machał ogonem jak rozwścieczony kocur, a tak się rozsierdził, że gruczoł wytwarzający lepką substancję zgłupiał i począł aż pienić się od nadmiernej produkcji mazi.* Po moim trupie kurrrwa! Najpierw podział zysku! PODZIAŁ ZYSKU! Będziesz mógł wydawać SWÓJ przydział, a nie NASZ! *Wrzeszczał mu prosto w twarz, a gęba wykrzywiała mu się jak w kalejdoskopie. Wyglądał, jakby jednym okiem chciał nadal patrzeć na Santorina, a drugim już wypatrywać okazji, jak zwinąć skrzynkę. Jego sprzeciw był dość logiczny, w końcu wystarczyło porównać wygląd ich obu - chochlik obwiązany jeno brudną szmatą w pasie miał się jak miedziak do diamentu, jakim był zadbany przystojniaczek w schludnym stroju. Mimo to nie zamierzał być w tyle tylko dlatego, że wampir ma większe potrzeby finansowe. W kolejnym nagłym zrywie puścił Kierownika i odfrunął od niego parę stóp, pokracznie niczym poparzona ćma. Choć umysł miał zaćmiony emocjami, to wiedział, nawet w tamtej chwili, że nie ma co się mierzyć na siłę z wiekowym wampirem. Zdołał uśmiechnąć się obrzydliwie, zupełnie tak jak uśmiechają się rozochoceni spaślacy, którzy dorwali niewinną młódkę.* Pilnuj swojego kutasa. Poza tym ty wszystkie tutaj, na powierzchni obrabiasz, ośmielę się podejrzewać, że te bardziej ODPOWIEDNIE dla mnie też. *Wziął się pod boki i przekrzywił głowę, sycąc się satysfakcją z własnego tekstu, po czym znów przywdział swój zwykły zgredowaty wyraz twarzy.* Co mi to przeszkadza? W sumie to nic. Deprawowanie dziewic to nawet szlachetne zajęcie, powiedziałbym. Ale zamiast ćwiczyć te swoje umiejętności wampira, to ty bzykasz i bzykasz. Jak się biznes zbytnio rozwinie albo i nas zdemaskują, trzeba będzie się bronić, cholera!
OdpowiedzUsuń*Wykazał się błyskawicznym refleksem, bo w porę przewidział zamiary buta lecącego w stronę kufra i zabrał paluchy. Pisnął jak przestraszona mysz na myśl o połamanych grabach albo co gorsza - uciętych. Zmierzył Vegę nienawistnym wzrokiem i wziął się pod boki.* No jasne. Inaczej będziesz śpiewał, jak ci niebo na głowę spadnie, w postaci stropu, kiedy NAPRAWDĘ zacznę się opierdalać. TFU! *Splunął siarczyście za siebie. Jeszcze go będzie od leni wyzywał, cholernik jeden. Mały stworek uwijał się przy rozklekotanej chacie jak tylko potrafił i nawet pół słowa aprobaty do dziś nie usłyszał. Co za parszywy los!* No i dobrze. A teraz zmiataj, w przeciwieństwie do tego, co myślisz, mam co robić, krwiaku. *Fuknął, wyraźnie dotknięty przyprawionym przed chwilą tytułem nieroba, odwrócił się do Santorina plecami i założył ręce na chudziutkiej piersi.* A poza tym to wszystko co chcesz kupić, mógłbyś ukraść. Nie rozumiem was, powierzchniacy!!!
OdpowiedzUsuń*Zaszczycił go jedynie kpiącym fuknięciem. Zadarł nochala do góry w wyniosłym geście, że aż wystawał mu powyżej czoła. Wampir miał jeszcze czelność podskubywać go w ucho. Niech ta kanalia już sobie idzie, miał dość! Niestety nie spodziewał się, że to jeszcze nie koniec... Santorin poruszył kwestię, która była niczym wisienka na torcie z gnoju. Chochlikiem wstrząsnął dreszcz wścieklizny, morda wykrzywiła mu się w zwierzęcej furii. Mikrus pacnął podskubującą go rękę obślizgłym ogonem i ryknął na całą tawernę.* NAJLEPIEJ SAMYM SOBĄ JĄ NAKARMIĘ KURDE!!! WRESZCIE BĘDĘ MIAŁ SPOKÓJ OD CIEBIE I TEJ CAŁEJ HAŁASTRY! TY KRWIAKU NIEMYTY! MOŻE JESZCZE MAM JEJ DUPĘ PODCIERAĆ?! AAAAA! *Wpadł w amok, zaczął się drzeć i wymachiwać łapami, w jednym nieprzemyślanym zrywie rzucił się na wampira, już z otwartym pyskiem, chcąc go uchapać. Wszystko tylko nie Gazra, ta głupia kreatura, która tylko żarła i świniła gdzie popadnie...*
OdpowiedzUsuń*Przechyliła nieco głowę, gdy zapalała papierosa, zaciągnęła się porządnie, po czym skinęła z uśmiechem w podzięce. W powietrzu i tak już przesiąkniętym fetorem kiepskiego tytoniu, alkoholu i potu, zagościła kwiatowa nuta. Gdy kelner podał cenę, poczęła przypatrywać się uważnie jego twarzy. Przygryzła wargę i pogłaskała kota po głowie.* Szybko zechciałeś się go pozbyć. Rudy ma jakieś grzeszki na sumieniu? *Zapytała, spoglądając na Santorina spod gęstych wachlarzy rzęs. Założyła nogę na nogę, rozcięta sukienka osunęła się dokładnie tam, gdzie miała i odsłoniła zgrabną nogę, do połowy uda. Mimo wszystko 30 srebrników dla niej to nie był żaden wydatek i gotowa była tyle wydać na tego uroczego grubaska, który dzięki jakiejś tajemniczej mocy zdołał posiąść jej serce. Dziewczyna przyłożyła wolną rękę do dekoltu i zachichotała cicho, na podany warunek. Ponownie się zaciągnęła.* Szlachetny panie, patrzeć to pan może ile się panu rzewnie podoba. Jednakże pozostaje pytanie, jak długo wystarczy panu samo patrzenie... *Dopiero teraz wypuściła dym nosem; mruczuś miał szczęście, bo właśnie ocierały się o niego wdzięki panny Beaumont, gdy ta pochyliła się w stronę Santorina.*
OdpowiedzUsuń*Przysłuchiwała się mu z zainteresowaniem, wolną ręką błądząc po srebrnej kolii, zdobiącej jej szyję. Gdy usłyszała o destrukcyjnej naturze kocura, uśmiechnęła się iście diabelsko, jak wąż nad myszą w kącie. W domu dopiero będzie wesoło, gdy rozbrzmią złorzeczenia, krzyki i lamenty koleżanek po fachu, jak te zaczną znajdywać poprute kiecki. Oj tak, rudy będzie miał raj w burdelu Yvette! O ile ta go nie dorwie i nie przerobi na dywanik... W sumie to kot był kolejną z jej zachcianek i nikomu nic do tego. Nawet, jeśli jego obecność miałaby mieć jakieś niepożądane skutki...* Aż trudno uwierzyć, że jesteś takim wrzodem na tyłku dla tego miłego pana, Murphy. *Mruknęła Lily, drapiąc zwierzaka za uchem. Ten otworzył szeroko ślepia i nie wiedzieć czemu, począł wgapiać się w Santorina.* Wygląda na to, że spadłam panu z nieba. Inaczej musiałby pan dalej użerać się z futrzakiem. Jakiego zwierzaka pan ma? *Sięgnęła ku torebeczce i wyjęła zeń zamszowy, mały woreczek, w którym ochoczo brzdęknęły monety. Dyskretnie podała go kelnerowi, finalizując transakcję kupna Murphy'ego. Jej wzrok wyłowił perłowy blask owalnego klejnotu, usadzonego w naramienniku. Droga błyskotka... Nie dość, że kelner był przystojny, to jeszcze zamożny, a i znał się na etykiecie. Co do cholery robił w tej spelunie?! To było wszystko jakieś dziwne. To już ten odpychający chochlik bardziej pasował do obrazka... Jako, że z racji zawodu zwiedziła wiele tawern, gospód i karczm, widziała pracujących i odwiedzających je nie-ludzi, także widok niebieściucha zbytnio jej nie dziwił ani nie raził. Nagle tawernę wstrząsnął ogłuszający rumor, po nim chwila ciszy, którą przerwał obcy jegomość. Lily podskoczyła na stołku, że aż papieros wypadł jej z ręki - prosto na podłożoną przed sekundą przez Vegę popielniczkę - i odwróciła się z wyrzutem. Widząc scenę bójki, machnęła niedbale ręką, jako że wiele z nich widziała i w paru nawet brała udział. Już miała kontynuować przerwaną rozmowę z kelnerem, gdy coś jakby do niej dotarło. Zaraz, zaraz. Czy temu facetowi jarała się graba? Ponownie zwróciła wzrok na przybysza i zawierciła się niespokojnie na krześle, gdy dojrzała nie tylko palącą się dłoń, ale i pojedyncze, czarne skrzydło! Jej, jaki dziwak!*
OdpowiedzUsuń[część dalsza u Cahira]
*Uniosła lewą brew, zastanawiając się, cóż takiego dużego mógł hodować kelner. Gdyby miał konia, powiedziałby. Może smoka?! Zawsze chciała zobaczyć smoka... Ale chyba bezpieczniej było nie wnikać... Po uściśnięciu dłoni, niby to bezwiednie, dotknęła koniuszkami palców przedramię Santorina, Przykuł jej uwagę fakt, że jegomość był zimny; a w Uśmiechu zrobiło się wręcz parno... Pokiwała gorliwie głową, dziękując w duchu za radę. Nie chciałaby podpaść temu całemu Cahirowi, gość nie tylko miał ognistą łapę, ale i temperament, miała okazję się dziś przekonać. Gdy zobaczyła minę kelnera, obróciła się na krzesełku i zaraz pożałowała, że to zrobiła. Poczęła piszczeć, jakby ktoś ją oblał szampanem. Szybko odwróciła wzrok, zabrała z lady kubek z wodą, z którego uprzednio pił zmiennokształtny i cisnęła w nim chochlika, śmiejąc się w głos.
OdpowiedzUsuńGdy zobaczyła Gazrę, napięła się jak struna, zakrywając usta dłonią. W nieprzemyślanym odruchu przysunęła się do Murphy'ego, chcąc go w razie czego obronić przed bestią. Nie pomyślała, że kot tu mieszkał już szmat czasu i zapewne był już do jaszczurzycy przyzwyczajony... Gapiła się na potwora jak urzeczona, wpierw z obawą i nutą strachu, a potem z rosnącą z każdą chwilą fascynacją. Żółte plamki mieniły się doprawdy urzekająco, chociaż jej następny czyn urzekający nie był. Nie do wiary, ale chochlika zrobiło jej się żal... * Czy... czy to smok?
Taak, najzwyklejsza... Tylko -trochę- większa... *Mruknęła z przekąsem, walcząc między chęcią pogłaskania jaszczurzycy a obawą przed ugryzieniem albo, co gorsza!, opryskaniem śluzem. Stworzenie zachowywało się podobnie do bardziej popularnych pupilków, takich jak psy; całe wrażenie sympatycznego usposobienia psuł jej barczysty wygląd. Doprawdy, bliżej jej było do ogara z piekieł niż do domowego kanapowca...
OdpowiedzUsuńBłądziła palcami po posrebrzanej rękojeści sztyletu, obserwując poczynania zarówno Cahira, jak i Santorina. Kelner był zręczny, oj to trzeba było mu przyznać. Odchyliła się wdzięcznie na krześle i poprawiła fryzurę. Śledzenie ruchów Santorina, kiedy ten przeszukiwał zmaltretowanego Karola, sprawiało jej przyjemność i współgrało z nieco frywolnymi myślami, jakie poczęły nawiedzać jej umysł. Zamarła w oczekiwaniu, gdy kelner począł wystosowywać swoje propozycje. Trochę skołowana początkowymi słowami blondasa, na zaproszenie na bal i obietnicę nowej błyskotki zareagowała jak nastolatka, która dostała kryształowe buciki od swego adoratora.* Pan tak poważnie? Ojej, ale czy mogę... Co na to matka... *Poczęła kalkulować na palcach, mrucząc coś do siebie.* Mówi Pan, że to tak praktycznie własny biznes... Sam sobie sterem i okrętem... Tak na własną rękę... *Zabębniła palcami o ladę i nagle coś do niej dotarło.* Kiedy ja nie wzięłam nawet cząstki swojej garderoby! Musiałabym wysłać transport z miasta... *Chwilę milczała, próbując to sobie wszystko jakoś poukładać, walcząc między rozsądkiem, a kuszącą propozycją. Bo w burdelu Yvette czekało ją to samo życie, jakie wiodła przed wyjazdem, jak na żywot dziwki był całkiem poukładany. A tutaj otwierały się nowe drzwi, nowe przygody, nowe balangi, nowe znajomości, nowi klienci, nieznane! Matka da sobie radę, na pewno w zamian za część dochodów nie będzie nawet zadawać pytań... W końcu skierowała swój wzrok na Santorina i uśmiechnęła się lekko.* Jeśli mam zawiązywać z Panem umowy znaczniejsze, niż ta na kupno kota, chciałabym znać Pana godność. A zwłaszcza, jeśli Pan zamierza wziąć mnie na salony... *Tak w sumie, to po co kupowała tego kota, skoro miałaby zostać?! Chociaż bardziej zastanawiało ją to, skąd kelner zna jej imię i nazwisko. Może znalazł w portkach szlachcica umowę z burdelem albo co... Nie znała się na papiórach.*
*Zeskoczyła z krzesła, złapała poły swej czerwonej sukienki i dygnęła, lekko chyląc głowę.* Zatem oficjalnie: Lora Beaumont, córka Yvette Beaumont, panienka do towarzystwa. *Przedstawiła się słodkim głosem. Kątem oka zauważyła, co kocur wyprawia z jej papierosami. Zwinnym ruchem zabrała kotu z pyska już rozgryzioną fajkę, nie ważąc na jego protestujące miauknięcie. Poprawiła sukienkę, bowiem materiał zaczepił się o sztylet zawieszony przy podwiązce.* O to nie musi się pan martwić, panie Vega. Co jak co, ale na kieckach to ja się znam. Na podbijaniu serc również, rzecz jasna. *Tym razem ona puściła do niego oczko, jednak mina jej zrzedła, gdy spojrzała na Cahira czającego się w kącie. Pomysł współpracy z tym typem nie przypadł jej do gustu. Mogła tylko wierzyć w swoje umiejętności krawieckie, które, miała nadzieję, w zupełności wystarczą. Humor jej się żywo poprawiał, z każdą głośną myślą Santorina. Praktycznie już zapomniała o obawach sprzed chwili. Przecież nie mogła przepuścić okazji, by nie iść na bal ze złodziejem! Dziwka i złodziej na balu! I to bardzo przystojny złodziej. Hulaj dusza piekła nie ma!* Ma pan dar przekonywania. Zgoda! Tylko niech pan mi powie, kiedy jest ten bal? *I nagle jej coś się przypomniało, zachłysnęła się powietrzem i przytknęła usta do dłoni. Nachyliła się konspiracyjnie i szepnęła do kelnera.* Jest tylko jeden problem. Nie umiem... tańczyć... *Przyznała się, zagryzając wargę. Kompromitujący problem dla kobiety... Ramiona jej się zaokrągliły, a minkę miała bardzo smutną, tak jakby cała pewność siebie z niej wyparowała.*
OdpowiedzUsuń*Nadęła policzki i trzasnęła Santorina w ramię.*Nie ma się z czego śmiać! Na raz i dwa to każdy głupi umie, ale tańcować po dworsku nie uczą na ulicy!*Krzyknęła, ale humor zaraz jej wrócił, bo skoro on miał ją uczyć...Kiwnęła posłusznie głową i podążyła za Santorinem.Jako, że nie było czego oglądać,Lora poczęła się zastanawiać,co by miała robić w karczmie.Oprócz wykonywania swojego zawodu,rzecz jasna.W sumie to lubi sprzątać.I zna się na ziołach.Tylko z gotowaniem kiepsko.Przypomniało jej się,jak kiedyś klient zażyczył sobie,by przygotowała mu coś na śniadanie. Chciał przez chwilę udawać, że ma taką żonkę jak ona. Czar szybko prysł, gdy facet o mało się nie udławił, bo do omletu dodała za dużo piołunu...*Pokój? Chciałabym ten z największą szafą.*Powiedziała bez krztyny ironii. W końcu była damą i miała swoje potrzeby. Dygnęła elegancko na propozycję wejścia i podążyła tuż za Santorinem. I nagle jakby wkroczyła do innego świata. Rozejrzała się powoli, łowiąc wzrokiem każdy szczegół, a na jej usta wpłynął rozmarzony uśmiech. Przeżywała dziś przygody jak księżniczka z bajki! Miała wrażenie, że przeniosła się epokę wcześniej. W duchu winiła za to ciężkie zasłony i purpurową narzutę na łóżku - bardziej pasowały do komnaty króla niż zwykłego pracownika w tawernie.Wciągnęła powietrze,a drobinki kurzu załaskotały ją w nos.Nie mogąc się oprzeć, dotknęła purpurowej narzuty.Była mięciutka,tak,jak się spodziewała.O dziwo dopiero później dojrzała ozdoby i zaczęła je przeglądać.W sumie to nawet się nie zdziwiła,kiedy kelner oznajmił jej,że jest złodziejem.Mimo,że na takowego nie wyglądał.Tacy raczej nie odznaczają się od gawiedzi albo w ogóle chadzają w czerni.Znów uśmiechnęła się drapieżnie,na wspomnienie takiego jednego,co to chciał okraść burdel Yvette,a wylądował u niej w łóżku.A był tak zachwycony,że nawet zapłacił.W ręce wpadła jej tajemnicza butelka.* Nie?Szkoda. Napiłabym się czegoś.*Jęknęła, ale zaraz jej uwagę przyciągnęły kolejne błyskotki. Jej, Vega miał pokaźny i drogi arsenał! Gdzie on bywał?! Przekrzywiła głowę, gdy mężczyzna od tak sobie przeniósł wielką skrzynię. Zmarszczyła brwi.Miała nadzieję,że jej nowy znajomy nie jedzie na dopalających ziółkach albo coś.Od tego można mieć problemy łóżkowe...!*2 tygodnie?!*Wykrzyknęła uradowana.*To nie mamy się czym martwić, mój drogi Santorinie. W dwa tygodnie to zdążę zwieźć tu swoje rzeczy. Chyba, że wolisz, bym ubrała się właśnie w TĘ kreację. *Nieświadoma dość żenującej historii tej kiecki, ujęła ją delikatnie i odebrała od blondyna.* Ładna. Naprawdę ładna... *Mruknęła do siebie, fachowym wzrokiem oglądając ją z każdej strony.* Obrobiona co prawda - *spojrzała z naganą na kelnera* - ale to da się naprawić. Jeśli będę miała odpowiednie kamienie, nici i igły. Zrobi się! Ah, umiar nagości, no jasne. *Puściła mu oczko. Oj, Santorin chyba nie wiedział, na kogo trafił.Ona miała smak i wiedziała jak się ubrać na odpowiednie okazje. Usiadła na brzegu łóżka, zajmując się dokładniejszym studiowaniem ubioru. Wychwyciła parę rozcięć, zapewne od noża, kiedy to nieostrożnie pozbywano się ozdób. Nawet nie zauważyła, jak kelner przebiera w ozdobach, by coś do niej dopasować. Za to jej uwadze nie umknęły skrzypce.*Jak to? Będziesz grał i tańczył? *Zaśmiała się, wiedząc, że Vega żartuje. Tak się chyba nie da, co nie? Nie wyobrażała sobie również,by ktoś inny z tego towarzystwa umiał na nich grać*Daj trochę.*Mruknęła, widząc, jak mężczyzna sam sobie popija.Pociągnęła łyk, chwilę myślała,wzruszyła ramionami i oddała butelkę.Niezłe, ale nie wiedziała co to jest.* Hola! Jak to, złazimy na dół? To chcesz mnie uczyć jeszcze dzisiaj?Toż to już z połowa nocy za nami! *Poczęła sięgać po błyskotki, podtrzymując sobie jedną ręką suknię przy szyi.Oglądała kolie, pierścionki, bransoletki.Właśnie trzymała w ręku złoty naszyjnik z zielono-morskim klejnotem, gdy usłyszała ostatnie zdanie.Ostatnie SŁOWO.Ozdoba wypadła jej z ręki i z brzdękiem spadła na dywan. Lily spojrzała na Santorina,oczy lśniły jej dziwnie.Cofnęła się o krok, kryjąc się pod bursztynową suknią jak pod tarczą i szepnęła słabo*...Wampir?
OdpowiedzUsuń*Nadal wlepiała w niego swe czerwone oczy. Słysząc uwagi, tylko na chwilę zmrużyła delikatnie oczy. Delikatnie pogładziła metalową maskę palcem wskazującym. Gdy uścisnął jej dłoń skinęła mu głową w niemym przywitaniu. Wyciągnęła swój ogromny miecz i delikatnie położyła go na ladzie, po czym wskazała palcem na napisy wzdłuż miecza "Sevi". Nawet jeśliby uśmiechnęła się w tym momencie raczej było by to mało dostrzegalne spod jej maski, jednak mimowolnie uśmiechnęła się delikatnie. Powoli schowała swój miecz na swoje miejsce przy jej nodze. Jej tęczówki wróciły do złotego koloru. Spodziewała się o wiele bardziej chłodnego przywitania czy też nawet wygnania. Niewielu ludzi reagowało na tyle spokojnie, aby dać jej chociaż w połowie wyjaśnić parę rzeczy. Miała nadzieję, iż to się nie zmieni w najbliższym czasie. Usłyszawszy gardłowe buczenie spojrzała w stronę skąd się wydobywały. Przekrzywiła delikatnie głowę. Zwierzę wydało się jej... ciekawe. Takiego raczej jeszcze nie spotkała, chociaż co nieco o nich słyszała. Z fascynacją wpatrywała się w to jak światełka na ciele zwierzęcia zaczynają połyskiwać na czerwono. Nie wiedziała dlaczego zwierzę pomrukuje, ale mogła się domyślać. Złożyła dłonie razem i delikatnie się ukłoniła w jej stronę, chcąc w ten sposób przeprosić. Przecież pamięta, iż innym stworzeniom z lepszym węchem może przeszkadzać zapach jej wierzchowca. Wróciła wzrokiem do Santorina. Nie do końca wiedziała jak mu przekazać, iż jest jeszcze jej wierzchowiec. Wskazała dłonią na drzwi, po czym wskazała na siebie i na mężczyznę. Miała nadzieję, iż zrozumie i wyjdzie na dwór. Najlepiej jest przecież pokazać Marga. Od razu będzie wiadomo o co chodzi.
OdpowiedzUsuńSevi
Przyglądała się właścicielowi gdy ten najwyraźniej nad czymś rozmyślał. Gdy zaczął wymieniać zasady tutaj panujące, na każde odpowiadała skinięciem głowy. Przy zasadzie o jej mieczu, zacisnęła na nim mocniej dłoń i trochę z opóźnieniem kiwnęła powoli potakująco głową. Wiedziała, iż musi się dostosować nawet jeśli będzie jej trudno. Na resztę bez zastanowienia potakiwała pieczołowicie, niejako podpisując umowę. Nie miała żadnych pytań bo i zasady były przejrzyste i jasne. Więc gdy Santorin wyszedł zza lady, delikatnie się skłoniła w kierunku Gazry, mimo tego iż nadal byłą na Nią jakaś obrażona, po czym ruszyła w kierunku drzwi. Gdy je otworzyła, Margh od razu wstał na równe nogi i warknął groźnie, dostrzegając bladego mężczyznę za swoją Panią. Dziewczyna podeszłą do niego i poklepała po pysku, na co zwierzak usiadł posłusznie. Obróciła się do Santorina i wskazała dłonią wielką górę mięcha, po czym podeszła do siodła i odczepiła od niego jakiś mniejszy tobołek. Były tam jej wszystkie rzeczy, przynajmniej potrzebne do życia na chwilę obecną. Oparła wolną dłoń o swój miecz, stojąc już przed samym pyskiem swojego wierzchowca. Głaskała go powoli jakby chcąc uspokoić, jednocześnie wpatrując się z uwagą w mężczyznę. Jeśli nie będzie mogła go zatrzymać, z pewnością od razu na Niego wsiądzie i odjedzie w dalszą podróż. Została jego Panią bezpowrotnie i nie zamierza tego w jakiś specjalny sposób zmieniać, bo komuś się to nie podoba. Zwierzę spoglądało raz po raz w stronę "jegomościa", pomrukując pod nosem i machając delikatnie ogonem.
OdpowiedzUsuń*Miała wrażenie, że suknia, którą trzymała, stała się przynajmniej półtora raza cięższa. Drżącą wolną dłonią nerwowo obmacywała się po udzie, upewniając się, że nie zgubiła sztyletu, że on nadal tam jest, że będzie mogła w razie czego go użyć. Ale w chaosie, jaki rozpętał się w jej głowie, kłębiły się różne myśli i nagle boleśnie przeszyła ją jedna z nich, niczym dzida, na wylot - nie ma szans się obronić. Stało się to, co nigdy nie miało się stać przy jej klientach, przy ludziach - nie było ani sposobu ani ucieczki. Jako, że burdel Yvette był tylko dla ludzi, bo burdel-mama sądziła, że nie-ludzie to diabły, nie była przygotowana na walkę z elfami, demonami, a wampirami tym bardziej. Bóg sam albo Szatan mógł tylko wiedzieć, ile Santorin mógł mieć lat, ile lat doświadczenia w jakich dziedzinach życia, które zdążył przeżyć. Choćby i stał się tym czym się stał zaledwie wiosnę temu, to i tak, jakby tylko chciał, mógłby złamać Lorę jak zapałkę i ssać z niej dopóty nie wyssie ostatniej kropli krwi; dogoniłby ją zanim ta zdążyłaby pomyśleć o ucieczce; gdy rzuciłaby w niego żarem, ten nawet nie poczułby iskry bólu. Była w potrzasku; strach zmienił ją w kamień, już nawet dłonie jej nie drżały, a serce niebezpiecznie ucichło, zatykając oddech. Patrzyła na niego, krucha, mała, bezbronna... Przerażona. Wampir uśmiechnął się do niej, a ona widziała drapieżnika, który zagonił swoją zdobycz w ślepy zaułek. Słuchała, co do niej mówił, nie będąc pewna, czy przypadkiem nie rzuca właśnie na nią uroku. Słyszała o takich przypadkach... Ludzie omamieni, pozbawieni własnego rozumu, kukiełki. Czy i ją to czekało? Chyba znów zaczęła oddychać. Tłumaczenia Santorina jakoś nie zdołały uciszyć wszystkich jej obaw, a zdanie "przestałem gryźć wszystko co popadnie po pierwszej setce" zmusiło ją do przełknięcia śliny. Kątem oka spojrzała na faktycznie otwarte drzwi. I tak by ją dogonił, zanim zdążyłaby do nich dobiec. Gdy był blisko, patrzyła się w niego zielenią swego spojrzenia, jak młoda łania w myśliwego, który mierzył do niej z łuku. Czuła się dziwnie. Czyżby faktycznie użył jakiejś swojej wampirzej sztuczki, by nawet w chwili swego końca, rozpamiętywała jego zabójczy, piękny uśmiech i figlarne ogniki w szarozielonych oczach...?
OdpowiedzUsuń[C.D.] *Osunęła się nieprzytomnie na brzeg łóżka i powoli dochodziła do siebie. Patrzyła nieobecnym wzrokiem na Santorina strojącego skrzypce. I jeszcze to jego imię. Santorin. Naprawdę jest staroświeckie. Nigdy wcześniej nie słyszała takiego, ani na salonach, ani w burdelu, ani w karczmach ani na ulicach. Tępa Lora! Jak mogła się nie domyślić?! Jaka jeszcze następna niespodzianka na nią czeka?!* Jak trup... No jasne... *Uśmiechnęła się sztywno, próbując chociaż udawać, że już się otrząsnęła. To była najbardziej nieudolna próba w jej życiu. Skoncentrowała całą swoją resztkę sił, by wstać bez zachwiania i skierowała się ku wyjściu, garbiąc się trochę.* Ee... No tak... To dobranoc... *Mruknęła, po czym czmychnęła z pokoju, a pozostała po niej jedynie słaba nutka jej słodkich perfum.*
Usuń*Wparowała do pierwszego lepszego pokoju, możliwie daleko od Santorina. Na jej szczęście szafa była, może nie jakichś spektakularnych rozmiarów, ale była. Lustro też. A przede wszystkim było rozległe, imponujące łoże. Było dobrze, póki co niczego więcej nie potrzebowała... Też, jeśli miała zostać tu na dłużej... Jeśli w ogóle... Na wszystkie kurwy świata... Co za miejsce. Wampiry, chochliki, hybrydowe cosie, jaszczurki. Co jeszcze?! Zachciało jej się przygód, kuźwa. No to i masz, Lily, proszę bardzo! Znudziło się poukładane życie w burdelu! Westchnęła, po czym zeszła na dół, by załatwić ostatnią rzecz przed snem.*
*Noc była chłodna. Karoca Karola nadal stała wraz ze strażą, jego i jej. Nawet nie spojrzała, co się dzieje ze szlachcicem i ze Scarlett. W końcu po co, jak zaraz pójdzie spać, a rano się obudzi w swoim łóżku, w swoim domu... Przywołała kiwnięciem palca jednego ze strażników z tarczą z bażancim piórkiem, a ten podszedł posłusznie i nadstawił ucha.* Posłuchaj. Ja tu zostaję. Nie wiem na jak długo, ale wiem, że będę potrzebowała swojej garderoby. Yvette będzie wiedziała, co zapakować. Jeźdźcie i zabierzcie Scarlett, pewnie śpi w sali głównej, a potem przywieźcie moje rzeczy. Powiedz mamie, że wyślę jej liścik gołębiem. Karol sobie poradzi. *Bażancik skinął głową, a ruda wcisnęła mu w dłoń mieszek z pieniędzmi. Chwilę jeszcze pogadał i pożartował z Lily, za co dziewczyna była mu wdzięczna, bo pomógł jej się trochę odstresować. Niebawem wyruszył wraz z pozostałą eskortą prostytutek, a Lora czym prędzej ruszyła w stronę pokoju, chcąc, by nikt ani nic jej nie zauważyło...*
*Śniły się jej jakieś wampiry, chochliki... Karczma na zadupiu. Cholera, dawno nie miała takiego pokracznego snu. Usiadła na łóżku, przeciągnęła się i otworzyła oczy. I zgarbiła się, jakby spadł na nią wielki kamień. Kurwa. To nie był sen.
OdpowiedzUsuńGdy zobaczyła się w lustrze, osłupiała. Zapomniała zmyć wieczorem makijaż i dzięki temu wyglądała teraz jak wymalowany magik z cyrku. Spała nago, bo przecież nie miała ani koszuli nocnej, ani bielizny na zmianę. No cóż, będzie musiała chodzić bez do czasu transportu... Dopiero teraz zobaczyła, że na toaletce stała średnich rozmiarów miska z wodą i czyściutka szmatka obok niej. Była tu wczoraj? Może ją przeoczyła z tego wszystkiego... Pieczołowicie umyła twarz, po czym przejrzała zawartość szafy. Cieszyła się, że znalazła jakieś robocze ciuchy. Mimo wszystko wolała wyglądać mniej reprezentacyjnie, niż chodzić we wczorajszej kiecce. Teraz czerwony, jej ulubiony, będzie się jej kojarzył tylko z krwią... Założyła za dużą, lnianą koszulę, która zakryła jej tyłek, więc stwierdziła, że na razie w zupełności wystarczy. Chwilę myślała, po czym zaczęła grzebać w małej torebce. Jako, że zawsze nosiła przy sobie poręczny zestaw do makijażu, umalowała się delikatnie, podkreślając jedynie rzęsy i powieki zielonym cieniem. W brzuchu zaburczało jej okropnie. Zawahała się. O której wstawała karczma? Czy spotka kogoś o tej porze? Bo Santorinem nie musiała się martwić, wampiry palą się w świetle dnia... Prawda?*
*Stanęła w połowie schodów, kiedy usłyszała hipnotyzującą melodię wypływającą z sali głównej. Oparła się o poręcz. Ktoś grał jak wirtuoz, w idealnym rytmie, poświęcając każdej nutce wszystek uwagi, by razem tworzyły coś wyjątkowego. Lora założyłaby się o miesięczny dorobek, że ściany oper mogłyby pozazdrościć doznań artystycznych ścianom tej niepozornej karczmy. Zasłuchała się, przymrużywszy oczy, zew skrzypiec nie pozwalał jej za dużo myśleć nad tym, co się wydarzyło. W końcu jednak zmusiła się, by kontynuować marsz na dół. Czyli jednak ktoś umiał prócz wampira grać na skrzypcach. Tylko kto?*
*Poprawiła nerwowo włosy i trochę na siłę ściągnęła w dół koszulę, gdy zobaczyła Santorina. Znów ją zaskoczył... Mógłby na chwilę przestać. Niedługo pikawa jej wysiądzie, jak tak dalej pójdzie.* Nie. Potwory nie umieją tak pięknie grać. *Odpowiedziała cicho po chwili namysłu. Nerwowo złożyła dłonie i poczęła masować sobie palce, próbując nie spoglądać na wampira.* Ty możesz żyć w dzień?
*Patrzyła na niego podejrzliwie, z lekkim, złośliwym uśmiechem, czekając, aż zamiast gadać, mężczyzna wystawi się na światło. Nie spodziewała się tego. Nawet nie zaśmierdziało palonym mięsem. Prychnęła. Cholera, okazało się, że nic nie wie o życiu na zewnątrz. Ile to się nasłuchała, że wampiry nie mogą chodzić w dzień, że takie stwory jak Gazra znajdują się tylko głęboko w górach, a szans na spotkanie demona w dzisiejszym "cywilizowanym" świecie ma tyle, ile miałaby na spotkanie księcia na targu. Nagle serce podeszło jej do gardła, gdy zobaczyła, jak wampir się na nią patrzy. O mały włos nie wrócił stan z zeszłego wieczora. Weź się w garść, Lora, weź się w garść... Cofnęła się, aż plecami dotknęła ściany, rozdziawiając buzię ze zdziwienia i ze strachu.* Ja... ja nic takiego... nie mówiłam przecież! *Bąknęła, przykładając sobie rękę do mostka. Ale pomyślała... Zadrżała cała od złości i złożyła ręce w pięści.* Czytasz mi w myślach?! Kurwa mać, może jeszcze widzisz przez ubrania, co?! Umiesz latać? Lewitować? Znikać i pojawiać się w innym miejscu?! *Totalnie wyprowadzona z równowagi, podreptała trochę tu, trochę tam, jakby szukając czegoś, czym mogła cisnąć w Santorina. Rozzłościła się jeszcze bardziej, bo wszystko było pochowane.* A imię masz staroświeckie!!! Tak właściwie to ile masz lat? 100, 1000? Co, dziadku?!
OdpowiedzUsuń*Rozdziawiła buzię i spojrzała w dół. Nie dowierzała w to, co widzi. W bezmyślnym ruchu zasłoniła się tam, gdzie trzeba i zastygła w pozie często malowanej na obrazach. "Zwykła" dziewczyna pewnie spaliłaby się ze wstydu, lecz nie Lora! Kątem oka wyłowiła ścierę, chwyciła ją i bez zastanowienia trzepnęła Santorina w twarz.* Nie wyglądałbym tak, gdybyś mi wcześniej podrzucił jakąś stosowną odzież! Nie uwierzę, że nie zostało Ci nic po dzierlatkach, jakie w swoim życiu urobiłeś! *Warknęła, rzuciła szmatę na stolik i plasnęła na krzesło. Wesołość Santorina działała na nią jak płachta na byka. Łypała na wampira groźnym, jadowitym wzrokiem, no bo co jej innego pozostało? Słowa były jej jedyną bronią w starciu z tym osobnikiem, chociaż wampir zdawał się równie dobrze władać ów orężem. Naburmuszyła się i poczęła kalkulować. 680 lat. Ile razy by ją przeżył jako człowiek? Matematyka szła jej lepiej niż historia - ciężko było jej skojarzyć, jakie czasy mógłby jeszcze pamiętać. Prychnęła pod nosem, gdy wyobraziła sobie Santorina latającego w skórzanych majtach, włażącego na drzewo by pozbierać owoce.* Jakieś dziwne plotki krążą na wasz temat, ciekawe skąd się biorą. *Mruknęła z przekąsem i założyła ręce na klatce. Skąd mogła mieć pewność, że Santorin właśnie nie ubiera się w owczą skórę, by ją omamić? Stopniowo uspokajała się, a to przez to, że miała tę jego przystojną twarzyczkę tuż, tuż i choćby nie wiem, jak się zapierała, wampir przyciągał ją do siebie jak magnez. Kto się czubi ten się lubi... Szybko uspokoiła rozhulane myśli, przypominając sobie, że przecież ON może wszystko z niej wyczytać jak z książki!* Potraktuję to jako komplement, zgoda. Byłeś tak ciekawy mej osoby, że nie mogłeś się powstrzymać... Ale nalegam i wymagam, byś tego więcej nie robił! Mogę paradować goła przy wszystkich, ale myśli chcę mieć tylko i wyłącznie do użytku prywatnego! Poza tym co Ci tak nie pasuje w tych skrzypcach?! *Mruknęła, kręcąc głową.* Przecież pięknie brzmią! *Zabębniła palcami o stół i westchnęła. Ludzie to jakaś ewolucyjna porażka. Wystarczy im "wetknąć sugestię bezpośrednio w umysł" i sprawa załatwiona. Żałosne! Spojrzała na niego ostro, gdy napomknął o balu. Zdążyła o nim zapomnieć. Gniew schowała gdzieś w najgłębszy zakamarek siebie, wstała i kołysząc biodrami podeszła do wampira. Musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy, bo był znacznie wyższy.* Powiedziałam, że pójdę, to pójdę. Damy z gęby ściery nie robią. *Uśmiechnęła się lekko i zmrużyła oczy. Podobał jej się jego zapach.* Tylko zanim zrobię cokolwiek dalej, chciałabym coś zjeść. A potem wysłać list do matki. Nie wytrzymam długo bez swoich rzeczy. *To powiedziawszy, odwróciła się i pomaszerowała w kierunku kuchni. Zachichotała cicho na uwagę o imieniu i spojrzała się przez ramię.* Skoro masz 680 lat, to logiczne, że Twoje imię jest staroświeckie, dziadku.
OdpowiedzUsuńCiekawe w co mam się przebrać... *Mruknęła w rozpaczy, składając ręce, po czym zniknęła w kuchni. Ukroiła sobie parę kromek chleba i położyła na nie plasterki pomidora i rzodkiewki. Trzymając talerz ze śniadaniem podążyła w kierunku pokoju, by przygotować się na lekcje tańca.*
OdpowiedzUsuń*Nie mając zbytniego wyboru, ubrała się w czerwoną kieckę z zeszłego wieczora; gryzła się z dyskomfortem spowodowanym ponownym założeniem nieupranej odzieży... Bursztynowa kreacja podarowana przez Santorina na razie nie nadawała się do niczego, wpierw Lora musiała ją poddać paru krawieckim przeróbkom. Korzystając z chwili przeszukała biurko, ku jej zadowoleniu znalazła inkaust, pióro i papier. Nie spiesząc się napisała list do matki z listą życzeń i krótkim wyjaśnieniem. Później nałożyła na usta szkarłatną szminkę i upięła włosy, pozostawiając parę kosmyków przy skroniach. Już miała wychodzić, kiedy przypomniała sobie o czymś, podnosząc palec do góry. Wyjęła fiolkę perfum z małej torebeczki, w której zdawało się mieścić o wiele więcej niż jest to fizycznie możliwe. Psik, psik i już pachniała jak wiosenny kwiatek.*
*Pogłaskała kota wylegującego się na barze.* Macie tu gołębie? Czy korzystacie z usług gońców pocztowych? *Mruknęła, machając Santorinowi przed nosem zapieczętowaną kopertą.* No i jak masz zamiar tańczyć i grać? *Zapytała i założyła ręce na biodrach, zupełnie nieświadoma całego cyrkowego spektaklu, jaki miał zaraz się rozegrać...*
*Murphy podczas strojenia gitary strzygł co chwila uszami, nieczyste dźwięki wyraźnie katowały jego koci słuch. Przeciągnął się ospale i spojrzał wpierw to na instrument, a potem na Santorina, z wyrzutem wręcz. Miauknął oskarżycielsko, z zaskakującą jak na niego zręcznością wskoczył na regał z alkoholami i otarł się o białą butelkę, dając wyraźny znak, że o suchym pysku nic robił nie będzie...*
OdpowiedzUsuńNie bij mnie... *Mruknęła głosem aniołka Lora, idealnie przedrzeźniając Santorina, podnosząc ręce do góry. Zatrzepała rzęsami, uśmiechnęła się i obróciła się w miejscu, dając znak, że jest gotowa; jej sukienka zafurkotała ochoczo. Jednak straciła animusz w jednej chwili, zaplotła ręce w zakłopotaniu i westchnęła.* Santi, doskonale widać, że nie znasz mojej matki... Jest uczulona na nie-ludzi! *Z rezygnacją klapnęła na krzesło i pokręciła głową. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby w progach burdelu stanął skrzydlaty koleś z płonącą ręką i to jeszcze z liścikiem od niej... Na Boga! A co dopiero mógłby zrobić Cahir, jakby usłyszał wiązkę obelg od matki bądź jej koleżanek po fachu...? Pozamieniałby je wszystkie w zwierzęta, a potem puścił z dymem chałupę...* Doceniam Twoje dobre intencje, szefie, ale proszę Cię, tylko nie Cahir. To już wolę sama wsiąść na konia i jechać... *Założyła ręce na piersi i zakwiliła, udając szloch. Mogła przeżywać przygody z jegomościami z Uśmiechu, ale wciąganie w to szaleństwo matki to zdecydowanie za dużo... Zgarbiła się na krześle, nagle tracąc cały swój waleczny charakter, zmieniając się w dziewuchę wywiezioną siłą ze wsi... Samą, w nowej sytuacji, zagubioną.* Jak to... Murphy? *Mruknęła niewyraźnie, spoglądając na rudzielca.*
*Kocur mrauknął gardłowo i zabrał się do chłeptania lekko mlecznego trunku, nie racząc poczekać, aż Santorin zdąży nalać odpowiednią ilość. Podczas konsumowania napitku rozchlapał ciecz na całą ladę, ale zdawał się tym zupełnie nie przejmować, w końcu to nie on sprzątał... Mrugnął ślepiami zupełnie tak, jakby puszczał perskie oczko do wampira, po czym otarł się o jego rękę. Mimo tych wszystkich czułości i oznak zadowolenia, w jadowicie zielonym wzroku kociego grubasa jak zadra lśnił ostrzegawczy ognik, nakazujący czujność przy każdym kontakcie ze zwierzem... Murphy nie mógł się odpowiednio usadowić przy gitarze, kręcił się jak smród po gaciach, aż w końcu zajął odpowiednią pozycję i położył łapki na instrumencie. Podczas grania nie przypominał przy tym ani trochę człowieka, wyglądał, jak kociak goniący za myszą, a jednak spod jego zręcznych poduszek wydobywała się melodia spójna, zgrana i taneczna. Chwilę Lorze zajęło zebranie szczęki z podłogi... Ani anomalie cielesne Cahira, ani wyszukane złośliwości Chochlika, ba, nawet osoba Gazry i jej zachowanie nie zdołało jej zbić z pantałyku, a tu masz... Murphy, jej kocisko było zawodowym grajkiem! Jak znudzi jej się dziwkowanie, zbije na swoim towarzyszu fortunę! Kiedy dotarła do niej odpowiedź blondyna, uśmiechnęła się szeroko i w jednej chwili pokochała życie w Uśmiechu.* Stoi! Dziękuję, szefie! *Wystrzeliła ku wampirowi, wyściskała go i ucałowała mocno w policzek, zostawiając na zimnej skórze Santorina wyraźny, regularny odcisk czerwonych ust. Bardzo zadowolona komplementem o zgrabnym tyłku - skoro ów jegomość przeżył 680 lat, się trochę kobiecych tyłków naoglądał... to na pewno znał się na rzeczy! - pokiwała posłusznie głową, poprawiła kieckę i spojrzała w oczekiwaniu na nauczyciela... Nawet tego nieświadoma poczęła podrygiwać do muzyki wygrywanej przez kocura.* Ta sukienka nie jest do tańca, ale, jak się okazało, działa na przyszłych pracodawców. *Uśmiechnęła się, triumfalnie i trochę złośliwie, po czym podeszła do Santiego, podała mu jedną dłoń, a drugą położyła na jego ramieniu. Ta dziwna pozycja sprawiła, że dziewczyna zrobiła się sztywna jak gnat. Nie mogła się przez to skupić i choć bardzo chciała, nie dawała rady wykonywać kroków tak, jak nauczyciel sobie tego życzył. Gdy go zdeptała, parsknęła pod nosem, chcąc za wszelką cenę stłumić napad śmiechu.* Przepraszam... *Zachrypiała, starając się nie patrzeć na cierpienia Santorina wymalowane na jego twarzy... Próba wykonania piruetu o mało nie skończyła się bolesnym spotkaniem z podłogą. Marna pociecha dla wampira, a raczej dla jego stopy, w którą wbił się obcas szpilki, ratując ją tym samym przed upadkiem... Już chciała rezygnować i prosić szefa o znalezienie sobie innej partnerki, ale on miał inny pomysł. Uśmiechnęła się pod nosem. Miała wiele talentów, ba, ale taniec chyba do nich nie należał. Nie przejmowała się z tego powodu, wręcz bawiła ją ta cała akcja z przygotowaniami na bal. Zastanawiało ją tylko jedno, czemu Santorin się nie zniechęca? Po chwili wyjaśniła to w myślach swoim niezwykłym urokiem osobistym. W końcu mało kto mógł się jej oprzeć, jak tylko uruchamiała arsenał swoich kobiecych sztuczek. Chociaż szef też znał się na rzeczy, oj, było to widać... Jak najdelikatniej jak tylko potrafiła stanęła mu na stopach. Kołysali się w takt muzyki, przy tym bawiąc się świetnie. Powoli coś zaczęło trybić w jej głowie i składać w całość, mimo to wgapiała się w swoje stopy jak w cudy boskie dokonujące się na wzgórzu... Słysząc uwagę nauczyciela natychmiast podniosła głowę i właśnie uświadomiła sobie, że są bardzo blisko.* Tak jest! *Mruknęła, prostując się i robiąc poważną minę. Po chwili wyszczerzyła się i potarła ręką jego policzek, by zetrzeć z niego odcisk jej ust...* Nie żeby mi się nie podobało, ale może teraz znów spróbujemy normalnie? *Zeskoczyła ze stóp i odetchnęła głęboko, potrząsnęła rękami by rozluźnić napięte mięśnie i znów przybrała właściwą pozycję. W jej oczach grzmiała determinacja. Chciała się tego nauczyć! Nie pozwoli, by bal przeszedł jej koło nosa! Zapowiadała się niezapomniana zabawa...*
OdpowiedzUsuńNie marudź... *Burknęła, ponagliła go machnięciem dłoni, po czym roześmiała się w głos. Nie był to śmiech nachalny, czy świniowaty, nic z tych rzeczy. Był to dziewczęcy świergot, który działał na facetów jak wabik. Nieświadoma kąśliwych wniosków grzmiących w głowie Santorina, ani męki, jaką przeżywał, zdeptany po raz kolejny, bawiła się coraz lepiej. Gdyby tylko wiedziała wcześniej, że taniec to fajna sprawa... Owszem, w tańcach-przytulańcach miała doświadczenie, ale TO było czymś zupełnie innym. Sytuacja skomplikowała się, gdy wampir zaczął robić jakieś dziwne rzeczy ze swoimi stopami, zupełnie tak, jakby chciał się odegrać. Przestała się śmiać i z miną wyrażającą zarówno skupienie, jak i paniczny przestrach, uciekała przed "atakami" partnera, no i wszystko zaczęło się kleić. Otworzyła buzię, przeciążona nawałem zadań, no bo jak jednocześnie chronić się przed zdeptaniem, zapamiętywać kroki i jeszcze nie patrzeć w dół, a na przystojną buźkę Santorina? Która, notabene, nie pomagała jej się skupić... Z wesołym "łii" na ustach nawet zdołała nie wywalić się podczas kręcenia piruetów. Gdy blondyn puścił Lily, ta zakręciła się raz jeszcze i wypuściła głośno powietrze, zginając się w pół.* Ale mnie wymęczyłeś, ja pierdzielę... *Wydusiła, wierzchem dłoni otarłszy mokre czoło. Uśmiechnęła się promiennie, czując się niemal tak samo, jak wtedy, gdy zdołała napisać bezbłędnie dyktando na koniec nauki pisania u matki.* Taa, jasne, to dopiero początek, Santi! Trochę poćwiczę, to dopiero zobaczysz. *Zawołała wesoło. Zupełnie nie przejmując się faktem, że po lekcji z nią wampir musiał regenerować swoje rozpłaszczone stopy, poczęła kołysać się w takt muzyki Murphy'ego. Ten to był niezmordowany, jeszcze mu było mało. Dorwał się do gitary jak do michy pełnej króliczego mięska. I nagle niczym gilotyna spadła na Lorę opinia wampira, mrożąc w niej każdą choćby najmniejszą chętkę do zakołysania biodrami. Nawet kot przestał brzdękać i spojrzał się na dziewuchę. Spiął się, gotów w każdej chwili zrobić unik przed lecącą szmatą czy coś. Ruda zmrużyła oczy i prychnęła pogardliwie.* Skoro tak, to weź sobie tę chudą szkapę na bal. Tylko obawiam się, że AŻ TAK bursztynowej kreacji nie da się zwęzić. *Syknęła, niczym prawdziwa wężyca, po czym sięgnęła rękami po kota, który aż się skulił z błagalnym miauknięciem. Był bardzo miło zaskoczony, bo pani po prostu wzięła go na ręce, nic więcej. Tylko głaskała trochę za mocno...* No jasne, był niesamowity. I dlatego... *Jedną ręką przytrzymując kota, drugą sięgnęła za ladę. Musiała baardzo mocno się wygiąć, by dosięgnąć mleczny trunek, przez co sukienka od dołu ukazała trochę więcej, niż należy...*...zabieram to ze sobą. Zasłużył. *Podeszła do Santorina i stanęła bardzo blisko niego.* I niech mi pan to odpisze od pensji, jak jeszcze coś mi z niej zostało. Szefie. *Mruknęła, patrząc mu się prosto w oczy, po czym odwróciła się i z wysoko podniesioną głową powędrowała na górę, prezentując klasyczny żeński foch...*
OdpowiedzUsuńAAA! A żeby to chuj wszystko... *Urwała w chwili zetknięcia z posadzką, bo rąbnęła prosto na tyłek, krzywiąc się z bólu. Aż zaniemówiła. Bardzo powoli podniosła się z ziemi i poczęła rozmasowywać najbardziej poszkodowany lewy pośladek. Rzuciła rozjuszone spojrzenie drewnianemu taboretowi, z którego przed chwilą zleciała. Trudno, pajęczyny w kątach na suficie będą sprzątać istoty latające, ona nie dosięga... Z wojowniczym piskiem na ustach kopnęła bogu ducha winny mebel, który poleciał na drugą stronę pokoju, szczęśliwie dla Lory nie tłukąc niczego po drodze. Szczota z utytłanymi frędzlami, najbardziej charakterystyczny atrybut pokojówki, wyglądał teraz w jej dłoni jak zbójecki oręż. Ruda zawarczała coś pod nosem, jak rozjuszona lisica, po czym ustawiła taboret w miejscu, z którego go wzięła.*
OdpowiedzUsuń*Choć perfekcyjnie umalowana i odpowiednio ubrana, fryzurę miała w cały świat. Widać, że był to dzień złośliwego włosa, bo rude pasma za nic nie chciały się układać - ten sterczał w jedną, drugi w drugą stronę, trzeci w jeszcze inną. Policzki płonęły jej na malinowo, jakby przed chwilą dziewucha przebiegła maraton. Ruda klapnęła na stołek przy barze i zapiszczała ogłuszająco, bo zapomniała o tym, że ma stłuczony tyłek. Walcząc z bólem i otępiającym gniewem, rzuciła się na szklankę niby-wódki zaoferowanej przez szefa i wypiła duszkiem.* Nawet mnie nie wkurwiaj... *Warknęła przez zęby, patrząc się na klientelę jak na zgraję śmierdzących bezdomnych. Wykrzywiła usta w kpiącym, okropnym uśmiechu, majtając sobie nogą.* Faceci... Tak naprawdę to na dłuższą metę wam wszystkim chodzi tylko o seks, po prostu różnie się za to zabieracie. *Zasyczała złośliwie, zaczynając kwestię poruszaną przez kobiety szczególnie często podczas "trudnych dni"...* Miłość to zasrany mit, którym karmi się dzieci w bajkach! *Spojrzała się na tyle przerażająco na jednego z mężczyzn, że ten odwrócił wzrok. Było pewne, że z obecnym nastawieniem Lily nie będzie miała dziś klientów...* Niektórzy udają, że nie są tacy "prymitywni" jak reszta, że obdarzają kobiety szacunkiem, sraty pierdaty... Można to tak nazwać, do czasu, aż nie rozłoży przed nim nóg! *Kiwnęła ponaglająco na szklankę.* Taki jest zajebisty porządek świata i niech tak kurwa zostanie!
No tak, przecież dla Ciebie i innych na zawsze pozostanę tylko dziwką. *Syknęła, doskakując do blatu baru jak tygrys, zamierając tuż przed twarzą Santorina, z paznokciami wbitymi w drewno - aż dziw, że się nie połamały. Wnerwiły ją zarówno jego słowa, jak i lekceważąca postawa; po chwili jednak straciła cały animusz, flaczejąc z każdą sekundą i garbiąc się. Dla wampira była teraz tylko kolejną wyżalającą się przy spirytusie życiową niedorajdą, a szef codziennie miał takich delikwentów na pęczki i musiał ich wysłuchiwać. Pociągnęła nosem i złapała szklankę, chwilę bawiła się nią, lecz wcale radośnie, wprawiając ciecz w lekkie wirowanie. Wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać.* Ale ja nie mam żadnych pretensji do tego, że właśnie tak świat wygląda. Jak sam trafnie zauważyłeś, takie podejście mężczyzn do kobiet to fundamenty mojego zawodu. Tak jest dobrze... Tylko takie życie znam. *Spojrzała z ukosa na blondyna, gdy usłyszała, że seks i udawanie miłości służą mu za techniki łowieckie. Z niezręcznym chrząknięciem podrapała się po szyi, będąc wdzięczna w duchu, że wampir się nią nie pożywił na samym początku ich znajomości... Santorin zdołał ją rozweselić swoją opowiastką o "szlabanie" od ojca - zaśmiała się cicho, uśmiechając się ładnie, naturalnie.* Jesteś czarną owcą w rodzinie? *Szepnęła konspiracyjnie, otwierając szeroko oczy, węsząc sensację.* A tak w ogóle to jak to u was jest, znaczy się, u wampirów? Twoja poprzednia rodzina śmiertelnych zostaje zapomniana na rzecz nieumarłej? *Cedziła te trudne słowa, chcąc zrozumiale wyrazić to, o co jej chodziło. Westchnęła ciężko, bo znów coś zaczęło ją trapić, ale gdy kelner powiedział, że miłość by się jej przydała, parsknęła śmiechem. Pokładała się po barze, trzymając w górze pustą szklankę. Gdy się uspokoiła, spojrzała na mężczyznę z pobłażaniem.* Ty tak na poważnie? No nie, Santi, kto jak kto, ale Ty? Słyszałeś kiedyś w swoim długim życiu o zakochanej prostytutce, która dobrze skończyła? Bo ja nie. *Przypomniała sobie te wszystkie opowieści, legendy wręcz o dziwkach usidlonych przez mężczyzn. Yvette i starsze "siostry" co jakiś czas opowiadały je wszystkim dziewczynom, by miały się na baczności i nie dały się omotać, bo to oznaczało tragiczny koniec... Zawsze, bez wyjątku... Kiedy szef nalał jej następną kolejkę, spojrzała z niepokojem na przezroczystą ciecz. Może już na dziś starczyło...?* Miłość to pułapka. Uzależnienie. Końcem końców, to destrukcja dla obu stron. *Powiedziała grobowym tonem, po czym puściły jej wszelkie ryzy i rozbeczała się.* Nie chcę się zakochiwać! Na dodatek nie mam już fajek...!
OdpowiedzUsuńŚwietnie, jeszcze od nudziary to mnie nikt nie wyzwał... *Zakwiliła załamanym tonem, pociągnęła nosem i oparła podbródek na ręce. Po paru minutach wahania wreszcie wzruszyła ramionami i opróżniła jednym haustem zawartość szklanki, ale o ile wcześniej alkohol wchodził jej gładko, teraz skrzywiła się, przyciskając rękę do mostka. Zielone cienie do powiek rozlały się poza wytyczone granice, nadając Lorze nieco makabryczny, żmijowaty wygląd. Lily chwilę zajęło wycentrowanie wzroku na postaci Santorina; gdy się jej w końcu udało, zebrała całe swoje siły, by zrozumieć, co szef do niej gadał.* Coś takiego! Myślałam... Hyp! Myślałam, że wampiry tylko przemieniają ludzi, a nie... się rodzą. *Zawołała szczerze zdziwiona. Chyba zaczynała się przyzwyczajać do tych wszystkich rasowych różnic, bo jeszcze jakiś czas temu nie przyszłoby jej nawet do głowy, by zaczynać taki temat, a co dopiero wypytywać o szczegóły. Mimo to musiała trzymać rozhulaną wyobraźnię na wodzy, by ta nie zechciała podsyłać jej jakichś perwersyjnych obrazów... Opowieść Santorina okazała się być dość skomplikowaną, zwłaszcza jej część polityczna traktująca o Uniach i Wielkich Rodzinach. Dziewczyna nie raz nasłuchała się od swoich klientów o tym, jak rządzony był ten świat, ale o zrzeszeniach wspomnianych przez rozmówcę wcześniej nie słyszała. Albo zapomniała? A może to były tylko stowarzyszenia wampirze? To by wyjaśniało sprawę, "zimnych" klientów jeszcze nie miała, przez wiadome poglądy Yvette...* To okrutne. A jakby Cię nikt nie znalazł? *Mruknęła szczerze zmartwiona. Wzdrygnęła się na myśl, że miałaby siedzieć w ciemnym zamknięciu tyle lat i nie umrzeć.* Powinieneś być wdzięczny temu człowiekowi... Hyp. A gdzie siedzi teraz Twoja rodzinka? *Uderzyła się parę razy w pierś, po czym znów pochłonęła zawartość szklanki. Uśmiechnęła się głupkowato.* Istna masakra. Nic dziwnego, że masz taki staroświecki styl. *I niezmiernie zadowolona ze swojego żartu, parsknęła po kryjomu w rękaw. Machnęła ręką.* To, że się nie nudził, to wiadome. Gorzej z resztą. Zakochana dziwka jest bezrobotna, jeśli chłop ma fioła na punkcie wierności. Więc facet musiałby albo lubić się dzielić albo być dobrze ustawiony - w innym wypadku śmierć głodowa następuje rychło! *Zrobiła lekceważącą minę i zakołysała się na stołku.* Odwal się, Santi. Moją urodą będę martwić się sama. Aha, właśnie! Przypomnij mi, za ile dni mamy ten bal? *Nagle uśmiech zniknął z jej twarzy. Ruda zabębniła palcami o blat baru i przymrużyła oczy.* O ile się nie rozmyśliłeś. *Wampir wiedział, że musiał uważać z odpowiedzią...*
OdpowiedzUsuńLubią...?! *Szepnęła z niedowierzaniem i złapała się gorączkowo za szyję, jakby dopiero co wywinęła się od szubienicy. W mieście, wieczorem, tawerny aż huczą od straszliwych opowieści o krwawych gwałcicielach. Mówią, że umarlaki wabią dziewki dobrą manierą i przystojną buźką, zaciągają do łóżka i wieńczą akt seksualny przemianą. Skoro Santorin twierdził, że niektórzy ludzie lubią takie akcje, to może faktycznie coś w tym było. Pijany umysł Lory począł podsuwać jej do głowy najróżniejsze głupoty, dziewczyna uśmiechnęła się lubieżnie i zachichotała wesoło pod nosem. Zobaczywszy klienta, mężczyznę w średnim wieku z porytą gębą, klepnęła go w ramię i zawołała na cały głos.* Hej, Aven! Dawno Cię nie było u nas, jak tam leci, hmm? *Facet rozpromienił się wyraźnie i począł gawędzić z Lorą, kiedy to szef rozmyślał nad wyborem trunku. Kiedy Aven sypnął walutą, na rudej większego wrażenia to nie zrobiło. Znała gościa, kręcił się tu dość często. Zarabiał dużo, chociaż i tak chyba zbyt mało na jego potrzeby. Koleś po połowie miesiąca od wypłaty nie pojawiał się już w towarzystwie, pewnikiem wydawszy już wszystko wcześniej na dziwki i alkohol. Kiedy typek sobie poszedł, Lily zmarszczyła brwi, czknęła, po czym rozłożyła ręce na boki w bezradnym geście.* Santi, z Ciebie samotnik to chyba żaden, nie? *Zachichotała i zakołysała się na stołku w takt muzyki rozbrzmiewającej w karczmie. Na schowanie alkoholu zareagowała przeciągłym "buu". Już chciała protestować, mówić, że sukienka jest już dawno uszyta na jej miarę, kiedy to szef wspomniał o grzybkowym fetorze. Otworzyła gębę debilnie i nie zamykała jej przez kilka chwil, jakby jej do ust ciężarek doczepili. Wiedziała, że bez opierdolu za zgrzeblinę się nie obejdzie, ale żeby aż tak szybko? Odchrząknęła, podrapała się po głowie i nagle odzyskała mowę.* Santi, przepraszam! Nie wiedziałam, że od grzybka aż tak będzie jebać, gdybym wiedziała, wyniosłabym się z tym na zewnątrz! *Po chwili zmarszczyła brwi i wykrzywiła się w gniewie.* A tak poza tym to też wina Cahira, ba, to przede wszystkim! jego wina, bo mu się nie chciało dygać po milsze ziółka w góry! *Fuknęła i złożyła ręce na piersi, o mało nie zwalając się z barowego stołka. Podziękowała w duchu jakiejś nieznanej sile, która sprawiła, że smród został na piętrze i nie dostał się na dół. Aż ją wzdrygnęło na samą myśl rzygającej gdzie popadnie klienteli...*
OdpowiedzUsuńTo ty... To przez ciebie tak wali na górze!!! *Lora pisnęła w przestrachu, gdy zobaczyła sinego ze złości chochlika, biegnącego w jej stronę.* Do chuja ciężkiego, jeszcze tego w tym pierdzielniku brakowało!!! *Gawiedź zignorowała wrzaski Hefana, bo te były na porządku dziennym, choć kilku się zdziwiło, ile pary musi mieć stwór w tych swoich małych płuckach, by się tak drzeć... Lily zeskoczyła ze stołka ze sprawnością kocicy i pomachała Santorinowi, starając się uśmiechnąć jak najładniej i najłagodniej, co nie było łatwe ze świadomością, że goni ją obleśny chochlik.* Wywietrzy się w przeciągu, eee... Wywietrzy się! Dzięki, szefie, za pogawędkę... I za wódkę! Aaa, ratunku! *Zawołała, po czym rzuciła się do ucieczki...*
Lora i Hefek
*Z ustami biało-sinymi od gorączkowego zaciskania, w pośpiechu próbowała ruszyć mózgownicą, jakby tu spierdzielić od natręta. Zerknęła przez ramię i jęknęła żałośnie, widząc, jak niebieska kreatura szarżuje prosto na nią. Schować się na górze? Nie, zdechnie w męczarniach w tym smrodzie. Zerknęła pospiesznie ku drzwiom na zewnątrz - były zastawione przez czterech napakowanych gostków jarających w przejściu. Nie zdąży się wcisnąć, już będzie miała Hefana na plecach... Potruchtała z powrotem w kierunku baru, obróciła się na pięcie, podniosła nogę i zdjęła zeń szpilę. Te buty okazały się być przydatniejszą bronią na chochlika niż kute oręża... Zgred, widząc, co ruda zamierza, zahamował rozczapierzając szpony, tracąc rytm; to wystarczyło Lorze, cisnęła w niego butem, który wylądował centralnie w jego paskudnej mordzie. Korzystając z chwili, spojrzała z niedowierzaniem na szefa, a gały prawie wylazły jej z orbit. Męska solidarność, kurwa.* On umie się teleportować, to by była chwila! Ale, że jest chamem, to nie raczył i teraz wszyscy mamy smród na górze jak z wychodka! *Zawołała, zaciskając ręce w pięści. Nie miała jednak dużo czasu na pyskówki, usłyszała za sobą wpierw niemrawe, później coraz to głośniejsze bluzgi i złorzeczenia.* Żeby mi kurwa na własnych śmieciach rządziła... Tego jeszcze nie grali, TFU! *Chochlik zacharkał i splunął mieszanką śliny i krwi, bo obcas rozciął mu wąską wargę. Począł klapać koślawymi skrzydłami, jakby chciał sobie dodać rozpędu... I skoczył! Lily uchyliła się w ostatniej chwili, Hefan wczepił się pazurami i lepkim ogonem do baru jak pijawka. Zaryczał jak wściekły pies i ponownie rzucił się za uciekającą. Taki "taniec" trochę trwał; Lora zdążyła użyć drugiego buta jako pocisku, ale chybiła; i jak na złość zaraz po tym wypieprzyła się jak długa, bo wdepnęła w rozlane piwo i pośliznęła się. Cały pościg truchtała w nadzwyczaj niewygodnych szpilkach, a wypieprzyła się na boso... Hefan z triumfalnym rechotem doskoczył do niej, wywinął zgrabne salto tuż nad jej głową - narażając na iście oślepiające widoki - i złapał ją za kudły. Lepki ogon z odrażającą mazią ściekającą zeń zamarł nad jej szyją jak gilotyna.* I co by ci tu zrobić, żeby zrekompensować straty, co? Może zrobię sobie z twojej gładkiej skórki rękawiczki! Albo wyrwę ci paznokcie i ugotuję z nich zupę, mmm... *Paru klientów siedzących najbliżej sceny zbaraniało i powiodło mętnym wzrokiem po zamówionych potrawach... Lily złapała się za brzuch, próbując utrzymać wódkę i resztki jedzenia na wodzy i spojrzała przerażona ku barowi. Już wystarczyło, już się najadła strachu, no kurwa, szefie, dajcie już spokój z tymi wygłupami...! Dojrzawszy ostatni cień nadziei, mianowicie Gazrę szykującą się do skoku, zawołała piskliwie.* Gazra, ratuj!
OdpowiedzUsuńLora i Hefek
*Ostre, ciężkie stukanie obcasami było słychać nawet przez wieczorny zgiełk, zwykle obecny w karczmie o tej porze. Wydawało się, że właścicielka butów zaraz spadnie klientom na głowy, bo przebije się przez drewno od tak mocnego stąpania. Jednak kiedy Lora pokazała się na dole, trudno się było dziwić uprzednim hałasom - można było śmiało porównać wagę jej kreacji wraz z ozdobami do wagi pełnej rycerskiej zbroi. Wydawać by się mogło, że zgrabne nóżki rudej nie utrzymają ciężaru dworskiej bursztynowej sukni w towarzystwie złotej biżuterii; ale Lily, choć chodziła ciężko, to pewnie stawiała kroki.* Ja pierdzielę, Santorin, wyglądam jak operowa diva! *Parsknęła śmiechem dziewczyna, rozkładając ręce i patrząc po sobie. Suknia była odpowiednio przerobiona na jej miarę, a ruda szczególną uwagę poświęciła gorsetowi, który teraz bezwstydnie wyciskał jej wdzięki oraz uzupełnianiu luk po kosztownościach zwiniętych uprzednio przez wampira i chochlika. Co tu rzec, biedna napracowała się przy wszywaniu jasnych, owalnych pałeczek z bursztynu, bo złodzieje okazali się być bardzo szczegółowi... Powinna napomknąć o tym kierownikowi, ten tylko patrzy, by jej co z pensji odliczyć! Umiejscowiony tuż pod gorsetem ogromny klosz kreacji sprawiał, że Lily ledwo mieściła się w drzwiach. Oczywiście Lora zadbała o każdy najmniejszy szczegół. Jej szyję okalała złota kolia, jedna ze zdobyczy Santiego, którą znalazła w jego pokoju. Na palcach nosiła zdobne pierścionki, w jednej z obrączek tkwił niewielki, acz skrzący się intensywnie diamencik, nadgarstki zdobiły delikatne łańcuszki. Wszystko dopasowała do koloru sukienki, nawet nałożyła pozłacaną siateczkę na niewielki kok, angażujący jedynie partię włosów, reszcie pozwalając spływać po plecach. Makijaż utrzymała w brązach i brokatach. Jedynymi szczegółami przeszkadzającymi w całym obrazku, był wściekle zielony, zaczepny wzrok i czerwona czupryna, które mogły zasiać wątpliwości co do tego, że młódka jest nieśmiałą dziewicą, córką baronowej, trzymaną pod kloszem do czasu jej zamążpójścia... Ruda sięgnęła ręką do torebki - również odpowiednio przerobionej - wyciągnęła kieszonkową buteleczkę i pociągnęła z gwinta.* Tylko nie kręć mną zbyt wielu piruetów, szefie, bo mi rusztowanie kieckowego klosza pierdyknie, haha!
OdpowiedzUsuńProszę, proszę, jaki kanareczek. *Zagwizdała Lily, przekrzywiwszy głowę. Tak samo jak wcześniej Santorin, i ona otaksowała szefa wzrokiem znawcy. Ubrał się w zaiste ekstrawagancką kreację. Choć zawsze uważała styl Santorina za nieco staromodny, teraz mogła śmiało powiedzieć, że wampir sprostał współczesnym trendom. Przedziwna fuzja dwóch kolorów kubraka i niezwykła tekstura materiału płaszcza składały się na efektywną całość, wraz z eleganckimi spodniami i wysokimi butami. I ten kapelusz... Zastanawiała się tylko, czy jej towarzysz nie będzie zbytnio rzucał się w oczy.* O to się nie martw, mon cheri. Zaraz, zaraz, do karety? Nie wierzę! *Zachichotała wesoło, coraz bardziej zadowolona z roli, jaką przyszło jej zagrać. Księżniczka Lora! Niezła szopka! Kiedy wampir zrobił jej wykład o trzeźwości, zmarszczyła nos i oskarżycielsko wymierzyła w niego palec wskazujący.* Wiem, kiedy się narąbać, a kiedy nie, tatuńciu. Oddawaj! *Zamaszystym ruchem capnęła buteleczkę, kiedy ta była jeszcze w locie, po czym schowała ją do torebki.* Chodźmy! *Na widok karocy rodem z baśni zapiszczała w zachwycie. Gdyby nie ta kiecka, z chęcią dosiadłaby jednego z tych cyrkowo ubranych gniadoszy i na nim dotarła na miejsce, no ale przecież nie przystoi panience... Wturlanie się do pojazdu w tej monstrualnie wielkiej sukience przysporzyło jej nie lada wysiłku, tak samo jak i ułożenie kreacji, by się nie pogniotła, jak tylko posadziła tyłek na obitym purpurowym filcem siedzeniu. Miała do wampira mnóstwo pytań, a przede wszystkim jaką tożsamość przybiorą na czas balu, ale zanim się ogarnęła, Santi zdążył zasnąć... Zasnąć! Jak można spać w takiej chwili?! No cóż, może umarlaki już tak mają...*
OdpowiedzUsuń*Elegancja Francja i tyle w temacie. Takiej rezydencji to jeszcze nie widziała, a już w paru miała okazję bywać. Kolumienki, kopuły, strzeliste okna, fontanny z amorkami. Przepych i bogactwo. Zachmurzyła się chwilowo na ponure przypuszczenie, że tutejszy gospodarz może być nadętym burakiem. Tak często kończyli ludzie, którzy mieli problem z nadwyżką majątku. Szybko wrócił jej entuzjazm, kiedy wysiedli i podążyli w stronę drzwi.* *Santorin świetnie sobie radził z wszelkimi przeszkodami, jakie napotkali. Tu się uśmiechnął, tu zagroził, a tu zrobił ze strażnika roślinkę - co było z lekka niepokojące - aż w końcu dostali się do punktu docelowego. W sumie bez żadnego planu... Lily aż się zapowietrzyła. Czyżby Karol dostał zaproszenie na bal od samego króla? Oprócz suto zastawionych stołów, kryształowej girlandy żyrandola i kolorowego towarzystwa, dostrzegła też dzieła sztuki, głównie w postaci posągów i obrazów. Fortuna. Jak się lepiej przypatrzyła, to stwierdziła, że jedno pieprzone krzesło w tej sali było warte więcej, niż cały burdel Yvette. Kiedy przed oczami mignęła jej wysoka dama z wielkim wisiorem-szafirem na szyi, spojrzała po sobie w zakłopotaniu. W tawernie zdążyła pomyśleć, że trochę za bardzo się odwaliła. Teraz poczuła się jak bury wróbelek wśród pawi. Cóż, będzie musiała wabić nie tylko wyglądem... Na szczęście z kłopotliwych myśli wyrwał ją Santorin, gestem prosząc do tańca. Dygnęła, jak nakazywała etykieta i wkrótce poczęli tańczyć. Do tej mimozowatej, cholernie nudnej muzyki.* Santi, patrz. *Dyskretnie wskazała wzrokiem w stronę już starszawej madame. Kobita musiała mieć niesamowicie mocny kręgosłup, skoro zdołała utrzymać, ba, nawet chodzić w takim rynsztunku. Obwiesiła się chyba wszystkim, co tylko miała w domu, robiąc z siebie pstrokatego potwora.* Przesadziła. Jak się potknie, wyrąbie dziurę w podłodze... Jak Cahir u nas... *Mruknęła. Nagle zapłonęła żywym entuzjazmem, by się dowiedzieć, jak okradać ludzi. Jako, że oddała swoje serce jednemu mężczyźnie i nie chciała już dziwkować, musiała znaleźć inny sposób zarabiania na życie... Miała teraz świetną okazję podpatrzeć mistrza.* Tamten wisior. Jest chyba jeszcze większy od Oka. *Mruknęła, a jej oczy zalśniły niczym drobinki złota...*
*Z czystym niezrozumieniem wymalowanym w zielonych oczach wysłuchała ekspertyzy wampira. Była święcie przekonana, że Santorin po prostu pójdzie i bez zająknięcia zwinie ten kamyczek. Hmmm... Umiejętności szefa nijak nie dało się podważyć, zatem to sztuka złodziejska była trudniejsza niźli się Lorze zdawało. Cholera. Nagle zwątpiła, że kiedykolwiek nauczy się tego fachu. Może lepiej zostać przy ziółkach?* To ma sens... *Z chwilowego zastanowienia wyrwało ją polecenie szefa. Wyraźnie zgarbiła się i pochyliła głowę, przyjmując uległą pozę, po czym rzuciła mężczyźnie niepewne spojrzenie spod wachlarza czarnych rzęs. Mrugnęła do niego. Aktoreczka była w swoim żywiole, kiedy rozpoczął się wspólny taniec z innymi gośćmi na balu. Poruszając się nie mniej elegancko niż hrabina d'Fivare, choć zdecydowanie bardziej naturalnie i lekko, naprawdę sprawiała wrażenie szlachetnie urodzonej. Raz jedyny przez ów sztuczną maskę wyrwał się zaczepny uśmiech, wysłany jednemu z młodych bogatych przystojniaczków, który spojrzał nań, kiedy całował jej dłoń. Być Panią całego tego teatrzyka, to było to! Szybko zreflektowała się, kiedy wampir zniknął jej z oczu. Maskując zakłopotanie poczęła przedzierać się przez największy tłum, by lepiej widzieć, oczywiście po drodze należycie pozdrawiając wszystkich, z którymi skrzyżowała spojrzenie. Gdy znalazła Santiego przy ponczu (!), wzięła się pod boki i pokręciła głową.* A więc to tak. Ani grama wódy przed skokiem, ale podczas już jest okej?! *Dźgnęła go oskarżycielsko palcem w obojczyk.* Już miałam stracha, że gdzieś polazłeś i zostawiłeś mnie tu samą...! *Szepnęła i pogroziła mu spojrzeniem spod zmrużonych powiek. Nie miała długo focha, już po chwili zaczęła paplać podekscytowana, a to skąd wzięli świeże truskawki o tej porze, a to jak ładnie ubrała się ta i ta szlachcianka, prowadząca się z tym i z tym szlachcicem... W końcu umilkła na chwilę, bo chciała spróbować tego słynnego ponczu, kiedy nagle znów znalazła się na parkiecie z szefem.* Ale, że co? Gwiazdę? Przecież ja już jestem... *Szybko musiała zamknąć gębę, co by nie odgryźć sobie języka, bowiem Santorin narzucił takie tempo, że gwiazdki to jej pod sufitem zatańczyły. Na jej szczęście szef okazał się być litościwy, bowiem starał się inicjować już przećwiczone wcześniej sekwencje. Wkrótce początkowa trema minęła i Lily dosłownie i w przenośni poszła w tany, chichrając się wesoło, bawiąc się jak nigdy dotąd.*
OdpowiedzUsuńZ Ciebie to jest diabeł, Santi. *Zawołała wesoło Lily, kiedy grzmiące oklaski nieco straciły na sile. Po wzajemnym ukłonie wyjęła haftowaną chustkę i delikatnie otarła pot z czoła. Za to kierownik wyglądał świeżutko jak zwykle, no, na tyle świeżo, na ile mogą wyglądać truposze. Czy wampiry się nie męczą? To by się zgadzało, zważywszy na to, ile ów osobnik może obrobić panien w przeciągu... doby... Przez chwilę miała zaciętą minę. Zadanie z synem właściciela oczywiście nie stanowiło dla niej żadnego wyzwania, ale stwierdzenie "przyda nam się" zadawało więcej pytań, niż by chciała. Do czego im się przyda? Cała ta otoczka tajemniczości wcale jej się nie podobała, bo o ile przybywająca ilość panienek w wybrakowanej biżuterii była zabawna, to nieznajomość planów szefa już nie. Każdy wiedział, że Santorin jest nieprzewidywalny. Co zamierzał zrobić tym razem? Zdawało się, że podczas niewinnej rozmowy o modzie na jej czole odcięło się parę kropelek potu za dużo. "Zgódź się, nieważne, czego będzie chciał..." Wyjęła z torebeczki bursztynowy wachlarz. Nie wiedziała, czy Cahir bywał zazdrosny, ale samo wyobrażenie jego osoby robiącej z całego tutejszego zgromadzenia mięsną papkę sprawiało, że dekolt robił się za ciasny i coraz trudniej było jej oddychać.* Lady Montier, jak mniemam? *W porę zareagowała, nieprzyzwyczajona do swojego tymczasowego imienia i dygnęła, nieśmiało opuściwszy wzrok. Przeprosiła poprzednie rozmówczyni i podążyła za synem właściciela przybytku, wdając się w cichutką rozmowę. Cokolwiek szef zamierzał, miała zamiar spełnić swoją rolę...*
UsuńOch, pan jest zbytnio uprzejmy. *Mruknęła cicho i uśmiechnęła się na kolejny z rzędu komplement. W głębi duszy życzyła temu bufonowi sesyjki w pokoju tortur. Zdecydowanie NIE miała ochoty na INNEGO mężczyznę. Przyznała, było to uczucie nie do zniesienia, uniemożliwiające żyć tak, jak kiedyś... Syn właściciela coraz żarliwiej wychwalał jej wdzięki, przy tym wyraźnie przysuwając się. Lily powoli traciła cierpliwość, co było widać po zbyt intensywnym wachlowaniu. Zacisnęła zęby i przeklinała Santorina w myślach, modląc się, by się pospieszył... JEB! Podskoczyła w przestrachu i o mało nie wrzasnęła. Puściła wiązkę w kierunku szefa, bardziej dla rozładowania własnego stresu, niż ze złości, jak tylko bezwładne ciało obcego mężczyzny osunęło się na posadzkę. Następne słowa sprawiły, że Lora zaniemówiła.* Skąd... Niby... Ale, że co, że Cahir? Dlaczego miałby obedrzeć... *Jąkała, drapiąc się w zakłopotaniu za uchem. Czy to możliwe, by jej eee, powiązania z polimorfem już wyszły na jaw? Wciąż tkwiąc w ciężkim szoku, omiotła nieszczęśnika tępym wzrokiem i rozłożyła ręce.* Mówisz, że to on ma najwięcej z tych wszystkich owieczek? Ten futrzasty płaszcz wcale tak dzianie nie wygląda... *Mruknęła sceptycznie, ale kiwnęła głową, dając znak, że mogą rozpocząć rewizję.* A jak go obrobimy, to co dalej? Spadamy? Tak w sumie to byłoby mi po stokroć łatwiej, gdybyś mi mówił na bieżąco, co zamierzasz zrobić, panie bawidamku!
*Z wyraźnie sceptycznym nastawieniem, malującym się na jej twarzy w postaci śmiesznie zmarszczonego nosa, obserwowała szefa w akcji. Nie, żeby brak skradanek jej przeszkadzał, ale coraz częściej podczas tego "skoku" miała wrażenie, że Santi robi ją w bambuko. Cały czas powstrzymywał ją od przywłaszczenia tego i owego, na dodatek sam nie za wiele zgarniał, tylko robił te swoje oględziny. "Zaraz mi powie, że nie ma tu nic odpowiedniego dla jego ekscelencji, cholera" - pomyślała z przekąsem, przypominając sobie te wszystkie bajeczne skarby, które minęli bez słowa... Poprzednie rozkminy wyparowały migiem z jej głowy, gdy wampir pociągnął temat Cahira. Zrobiła się tak czerwona, że burak mógłby jej pozazdrościć głębi barwy, po czym chrząknęła i schowała twarz za wachlarzem.* ...zaskakująco dogłębna analiza... *Burknęła pod nosem, rzucając szefowi spojrzenia pełne żalu, spowodowanego odkryciem tejże tajemnicy poliszynela. Zapadła między nimi cisza, co pozwoliło Lorze nieco ochłonąć, ale nie na długo - znów Santorin nie zechciał podzielić się z nią swoim planem działania, tylko w kółko otwierał i zamykał drzwi, aż w końcu nie wytrzymała i wypaliła* Zdradzisz mi, dlaczego nic nie bierzemy? *Zanim zdążyła się zorientować, została przybita do ściany przez to krwiożercze stworzenie, które na dodatek pochyliło się zdecydowanie za blisko jej szyi. Próbowała się skupić na tym, co wampir mówi, ale jej uwagę skutecznie odciągał widok ostrych kłów. Nie były wilcze, jak u Cahira, ale jakieś takie inne, upiorne... Wydukała niemrawe "aha" po czym przylgnęła do muru na tyle, ile tylko się dało, byleby być dalej od szefa. Kiedy wartownik sobie poszedł, a Santiemu coś kosmatego przyszło do głowy, dziewczyna szybko podniosła palec i zacisnęła zęby* Ani mi się waż. *Powrócili do poprzednich zadań i Lily zaczęła się nudzić, czego nie omieszkała ostentacyjnie pokazywać. A to westchnęła i burknęła coś do siebie, a to oparła o ścianę z niezadowoloną miną, aż w końcu zaczęła głośno marudzić. Santorin ukrócił to zleceniem warty. Nie było to ekscytujące zajęcie, ale zawsze jakieś. Na rozkaz pozostania na korytarzu wzruszyła ramionami i naburmuszyła się. Zdecydowanie wolała tańce i ploty. Tylko raz zajrzała do środka pomieszczenia, w którym myszkował Santorin i zdziwiła się niesamowicie. Ptaki? O mało nie spieprzyła całej operacji, wybuchając śmiechem na widok takiej jednej pozy, w jakiej zastygł wampir, ale w porę odeszła parę kroków od drzwi i zasłoniła usta dłonią. Serce podeszło jej do gardła, gdy ktoś nagle ją złapał i unieruchomił...*
OdpowiedzUsuńKurwa mać, ja pierdolę, co do chuja ciężkiego... *Podstawowa wiązka bluzgów ewoluowała z każdą chwilą spędzoną w zapyziałym lochu. Lora była na skraju załamania nerwowego, szamocząc się między strachem, a gniewem. Płonęła żądzą zemsty za upokorzenie, jakiego doznała, kiedy strażnicy nie szczędząc jej świńskich komentarzy aż nadto dokładnie ją przeszukali. Uspokoiła się nieco, jak zobaczyła, że Santorin coś kombinuje.* Tylko o mnie nie zapomnij! Kurwa, zabrali mi Pokusę! *Warczała, po czym rozejrzała się wokół w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby im pomóc. Zmrużyła oczy, próbując zidentyfikować coś brązowego, co leżało na ziemi. Okropne ciemności rozświetlała jedynie wątła łuna samotnej pochodni.* Santi. To chyba wachlarz. Pośpiech nie popłaca. *Ruda uśmiechnęła się. Pewnikiem wypadło wartownikom z góry łupów, jakich ich pozbawili.* W rączce jest szpikulec. *Mruknęła, kiwnąwszy głową w stronę leżącego przedmiotu.*
*Czego jak czego, ale obecności talentów muzycznych w tawernie się nie spodziewał. Zwykłych grajków, przygrywających "do kotleta", zmuszających swoje nienastrojone mandoliny do kaleczenia znanych pieśni, owszem. Ale TO wykonanie było czymś więcej, bowiem wystarczyło jego echo, przebijające się przez piętro, by wyrwać zagranicznego gościa Uśmiechu z drętwej kontemplacji. Elf drgnął ledwo zauważalnie, w reakcji na pierwsze dźwięki melodii wyśpiewywanej przez skrzypce, płomień na knocie świecy zafalował tanecznie. Oparł się wygodniej na krześle i całą swoją uwagę poświęcił wytężaniu słuchu ile tylko się dało, by nawet najcichsza nutka nie rozpłynęła się na tle prozaicznych odgłosów codzienności. Wkrótce muzyka zadziałała niczym wabik, napełniła słuchacza niepohamowaną ciekawością, chęcią poznania artysty...*
OdpowiedzUsuń*Odpłynąwszy myślami gdzieś daleko, patrząc niewidzącym wzrokiem pod nogi, sunął powoli korytarzami gospody. Przypominał przy tym zjawę - twarz miał bladą jak ściana, naznaczoną brzydką raną, a kiedy tak szedł z opuszczoną głową, jasne włosy zakrywały profil niczym długa kotara. Wrażenie potęgował zadziwiająco skromny, jak na niego strój z gęsto plecionego lnu, jak i brak reakcji z jego strony na czyjeś pozdrowienie... W tamtej chwili, pod wpływem emocjonalnego motywu kolejnego z utworów, czuł się jak ostatni żołnierz na polu bitwy, powstający zwycięsko, acz samotnie... Ze świata wyobrażeń wręcz boleśnie wyrwała go cisza. Niedopowiedziana historia zawisła gdzieś na skraju jego świadomości, a słowa doń wypowiedziane przez Santorina jeszcze czas jakiś pozostały bez echa. W końcu przyjął zaproszenie właściciela przybytku i usiadł obok niego, marszcząc brwi z niejakim niedowierzaniem.* To byłeś Ty? Nie do wiary. *Mruknął, wskazawszy na wampira palcem, pokręciwszy głową. Zupełnie zignorował tekst "o gryzieniu", zdawał się być zbyt skołowany, by zareagować w tej chwili na jakikolwiek żart. Chwilę obserwował, co Santorin wyprawia z butelką, po czym bez wahania przyjął "prezent" i przytknął go do rany. Zasyczał przy pierwszym kontakcie z lodowatym szkłem, ukazawszy lekko zaostrzone kły, większe niż u ludzi, choć nie umywające się do tych wampirzych; lecz po chwili oczy zaszły mu mgiełką ulgi, rozluźnił się wyraźnie.* Dzięki. Kiedyś to cholerstwo musi się zagoić. Blizną zajmą się medycy w moich rodzinnych stronach... *Jego ton dobitnie wskazywał na obecność wątłej nadziei na pozbycie się rany i wszelkich śladów po niej, ale i świadomości kurczących się z dnia na dzień szans. Jednocześnie wspomnienie Ordo wywołało w sercu leśnego bolesne ukłucie... tęsknoty? Za kimś...* Santorin, tak naprawdę, to ile Ty masz lat? Nie obraź się, ale nie posądzałem Cię o... coś takiego... *W jego głosie słychać było zachwyt wywołany muzycznym spektaklem, acz był na tyle zadziwiony prawdziwą tożsamością artysty, że nie potrafił dobrać właściwych słów - a tych, jako dyplomata, znał dużo...*
*Kiedy głęboko zielone spojrzenie elfiego dyplomaty wychwyciło oszpeconą twarz jegomościa zwanego Jędrkiem, źrenice skurczyły mu się do rozmiarów kropki. Chwilę potem mężczyzna już wiedział, do czego zmierza rozmówca i wcale mu się to nie podobało...* Na dęby Elenael... Dostałem z pięści... Sierpowego... *Wycharczał, nie mogąc zdjąć wzroku z paskudnej pręgi przecinającej twarz tego człowieka. Wieśniak wyglądał, jakby dopiero co dostał batogiem. Elf w niejako rozpaczliwym odruchu zakrył dłonią swoje poparzenie, doprawdy zdruzgotany wizją noszenia go do końca swoich dni. Jednocześnie serce mu drgnęło w niebezpiecznej emocji gniewu na wspomnienie płomiennowłosego oprawcy...* Lora i Cahir... Niepojęte. Cóż takiego mogło przyciągnąć dobrą dziewczynę do wysoce niebezpiecznego maga furiata? *Bąknął, ponownie przytknąwszy stygnącą już butelczynę do policzka.* Poza tym, to pewne, że ogień na ręce jest wytworem magicznym, skoro rani tylko wybranych... Przez właściciela jak mniemam.. *Prychnął i wydał z siebie coś na kształt warknięcia, kiedy zbyt mocno odstawił szkło na bar, niezadowolony, że już nie daje upragnionej ulgi.* Będę z nim rozmawiał tylko wtedy, kiedy to naprawdę konieczne. W naszym Ordo głównym medykiem jest jedna z rządzących, nie z takimi ranami sobie radziła... Zniewieściale?! *Komentarz Santiego uderzył w niego z siłą równą burzowemu grzmotowi. Wykrzywił się i zacisnął mocno wargi, aż zbielały. Elf odznaczał się nadzwyczajną cierpliwością, ale pobyt w Uśmiechu wyraźnie wysysał ją coraz szybciej i skuteczniej... Obecność blondwłosej kobiety zobowiązała go do opanowania się, choć jakoś nie mógł wykrzesać z siebie ani krzty entuzjazmu. Spojrzał na nią jak ten przysłowiowy zbity pies, nieświadom hecy, jaką przygotował dla niego właściciel tawerny... Zmarszczywszy brwi, wodził wzrokiem między wampirem a dziewką, doprawdy nie mając pojęcia, o co Santorinowi chodzi. Jaki spór? Pokiwał z zażenowaniem głową w reakcji na niewybredne flirty, jakich dopuszczał się Santorin, a jednocześnie zadziwiony dość nagłą zmianą jego języka na wyrafinowany. Talent muzyczny i dworska gadka, kto by pomyślał... Kiedy Malgran w końcu odgadł cel całej tej sceny, spojrzał się na Santorina, jakby temu nagle wyrosły rogi z czoła. Chwilę potem spalił raka; był tak czerwony, że ciężko było odnaleźć to niefortunne poparzenie. Westchnął ciężko, przyłożył dłonie do skroni i pokręcił głową. Miał ochotę zapaść się pod ziemię.* Ja tu się wykończę...! *Podniósł wzrok dopiero wtedy, kiedy kobieta poszła w swoją stronę.* Wybacz, ale patrząc na wasze realia, mam prawo podejrzewać, że to była kolejna smoczyca pod przykrywką. Bo w to, że smoczyce lecą na blizny, jestem w stanie uwierzyć, ale nie powiesz mi, że... *Zapowietrzył się w połowie zdania, kiedy jak żywe przed oczami stanęło mu wspomnienie przywódcy innego ze smoczych Zakonów, który pewnego razu odwiedził ich na południu. Bądź co bądź, jego oblicze naznaczone było wieloma bliznami, a Aerlin - jego ukochana z przeszłości - tak dziwnie patrzyła się na niego, kiedy ten poprosił ją do tańca... Burknąwszy do siebie parę słów po elficku machnął z rezygnacją ręką i dał spokój... Złapał się kolejnego z tematów niczym ostatniej deski ratunku, chcąc jak najszybciej porzucić kwestię blizn.*
OdpowiedzUsuń*Słuchał opowieści Santorina z rosnącymi zainteresowaniem. Próbował sobie przypomnieć jakiekolwiek doświadczenia z rasą wampirzą. Zdaje się, że kiedyś w Ordo spotkał jeźdźca tejże rasy i jego smoka-krwiopijcę... Ale było to już tak dawno, że czas zatarł wspomnienie... Zapadło między nimi chwilowe milczenie. Malgran obserwował właściciela tawerny, jakby w jego twarzy chciał znaleźć potwierdzenie własnych wniosków.* Interesujący z pana osobnik, panie Vega. *Mruknął, po czym przebiegł tęsknie wzrokiem po butelkach z alkoholem, postawionych na półkach ściennych za barem.* Wyglądasz na moje dwieście, ludzkie dwadzieścia, a i czasem adekwatnie do tej oceny się zachowujesz. Dobrze się kryjesz pod tą szczeniacką powłoką. Gratuluję. *Było to dość śmiało wypowiedziane zdanie, jak na ważącego słowa dyplomatę - zdaje się, że elf powoli przyzwyczajał się do bezpośredniości Cherończyków. Jak to było? Jeśli wejdziesz między wrony musisz krakać jak i one...? Poszperał trochę po kieszeniach spodni, po czym wyjął parę sztuk złota.* Polej nam coś dobrego, skoro schodzimy na temat emocji. Na trzeźwo może nam się rozmowa nie kleić...
UsuńZwierzęcy magnetyzm, też mi coś. *Odburknął na dość mało konkretną odpowiedź rozmówcy. Jasnowłosy spojrzał z ukosa na Santorina, w końcu pogodziwszy się z faktem, że temu zależy tylko na tym, by się z elfa ponabijać. Na dęby Elenael, chwilę później mężczyzna musiał stoczyć prawdziwą batalię z samym sobą, by oprzeć się pokusie stuknięcia właściciela podrzędnej tawerny w ten jego głupi łeb. Zaczynał rozumieć, dlaczego prowizoryczny ring, na który wydzielono miejsce w tawernie, ma takie powodzenie. Ci ludzie po prostu mieli w sobie coś, co nawet najspokojniejsze osoby potrafiło wytrącić z równowagi. A może to kwestia potwornego poziomu stresu, jakiego Malgran ostatnimi czasy doświadczał?* Ech, Santorin. A nie pomyślałeś może, że Ci się zmysły przytępiły od siedzenia na tej zapomnianej-przez-resztę-świata wsi? *To powiedziawszy, nachylił się konspiracyjnie. Światło bijące od płomyka świecy od spodu makabrycznie uwydatniło poparzenie elfa, upodobniając go do potworności rodem ze strasznych opowieści.* Chcesz tego czy nie, historia Nimry, rusałki chorej na niepohamowaną żądzę mordu, nadal wieczorami przetacza się po tawernie. Nie poznałeś się na niej, kto wie, może i Mairlenka nie jest taka, za jaką się podaje. *Choć przedstawiona przez Malgrana teoria zakrawała na paranoję, zrobiła wrażenie przynajmniej na jednym osobniku, który jeszcze przed sekundą mógłby nabawić się skrzywienia kręgosłupa od nadstawiania ucha. Najwyraźniej nie podobało mu się to, co podsłuchał, bo zmieszał się okropnie i wyszedł, nawet nie dokończywszy piwa. Malgran uśmiechnął się pod nosem, odprowadziwszy delikwenta wzrokiem.*
OdpowiedzUsuńŚmiem twierdzić, że rzadko kiedy masz gości na tyle bystrych, byś musiał się bladością przejmować. Szczerze, to i ja miałem początkowo wątpliwości. Ale co innego Cię zdradziło. *Wyszczerzył się wcale z rozbawieniem i stuknął palcem w kła, posławszy wampirowi porozumiewawcze spojrzenie. Podczas, gdy Santorin wybierał dla nich trunek, Malgran poddał się beznamiętnej obserwacji pojedynku, który właśnie rozpoczął się na ringu. Ze śmierdzącego tłumu wieśniaków wyłonił się nie mniej śmierdzący szczegół, a mianowicie szpetny chochlik, który fruwał od jednego dziada do drugiego i bazgrał coś na pożółkłej kartce. Hefan był tworem równie brzydkim, co intrygującym.* Aż się boję spytać, jak to się stało, że z nim spółkujesz. *Mruknął Malgran wskazawszy kieliszkiem w stronę brzydala, jednocześnie skinąwszy głową w podzięce za trunek.* I jak tu się nie sugerować? *Rzekł bardziej do siebie, podejrzliwie lustrując gładką taflę burgundowej cieczy, która pachniała w sposób tajemniczy, nęcący i ostrzegawczy zarazem. Nie było mu dane zbyt długo cieszyć się smakiem alkoholu we względnym spokoju. Podejrzane sapanie, które czujny elfi słuch wychwycił już za ścianą, nagle poczęło wzbierać na sile. Malgran wzdrygnął się, gdy poczuł gorący oddech na karku, a w jego źrenicach zajaśniał silny ładunek magiczny w postaci jasnozielonych iskier światła. Spojrzał dosadnie na wampira, w oczekiwaniu na jakąkolwiek wskazówkę dotyczącą ewentualnego napastnika, który stał tuż za jego plecami. Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów Santorina, w końcu odwrócił się i zlustrował jaszczurę ciekawskim spojrzeniem. Tym razem to on zaśmiał się w głos, karykaturalnie skłonił przed algamią i ustąpił jej miejsca, szarmancko wskazując na nie dłonią.* Najmocniej przepraszam, madam. Dobre sobie, Santorin. Może i nie znam zbyt dobrze tego kraju, ale nie wmówisz mi, że nauczyłeś grać w szachy... Hmm... Stworzenie górskie... Och, cóż za ogon! Ciekawe... *Począł mruczeć pod nosem niczym prawdziwy znawca, obchodząc Gazrę z każdej strony.* A co to za wypustki? Mówi?
*Wpierw na twarzy elfa zajaśniało coś na kształt obrzydzenia, lecz po chwili zwyciężyło osłupienie. Zatkało go - zaciążyła mu świadomość, że Santorin bez większego wysiłku jest w stanie odkryć stan czyjegoś życia seksualnego... Kiedy w końcu się ogarnął, nie mógł odgonić uporczywej myśli, która wciąż i wciąż go nękała. I zawstydzała. Dogłębnie. Zagryzł wargę i spojrzał spode łba na właściciela tawerny, modląc się w duchu do wszystkich znanych bóstw, by tylko nie zeszło na temat jego... pożycia...* W sumie to chyba wolałem nie wiedzieć. Jak Ty możesz z tym żyć? *Wychrypiał, kręcąc głową, po czym opróżnił kieliszek, zdecydowanie za szybko. Informacje o TEJ strefie życia zdecydowanie NIE powinny być dostępne niepowołanym ot tak... W takiej sytuacji pojawienie się Gazry przywitał z ogromną ulgą, zatem nie czekając na niepożądany rozwój rozmowy, poświęcił się bez reszty jej obserwacji, a raczej badaniu. Kiedy ogarniała go dawna pasja do wierzchowców, często gęsto tracił na czujności, zatopiony we własnych wnioskach i próbach klasyfikacji gatunku... Kiwał zawzięcie głową na każdą kolejną informację dostarczoną przez Santorina, co i rusz przybliżając się, by móc przyjrzeć się to wypustkom, to biczowatemu ogonowi. Miał szczęście, że jaszczurzyca nie smargnęła go po gębie, kiedy wymierzyła bata Bogu ducha winnemu klientowi.* Ależ skąd, to wspaniałe stworzenie! *Zawołał i podrapał się po głowie, zastanawiając się, jaki humor oznacza kolor czerwony... Tak się zafrasował, że nie zauważył, kiedy jaszczurzyca przymierzała się do usadzenia mu się prosto na stopę - było już za późno. Stęknął głucho - rany, ileż to bydle ważyło!* Nie złość się, Gazra, kupię Ci coś dobrego, co? *Próbował przekonać jaszczurzycę do ruszenia się chociaż ciut, ale wszystkie prośby i groźby spełzały na niczym. W końcu Santorin zlitował się i cmoknięciem przywołał wierzchowca do porządku. Najwyższy czas... Stopa mu zdrętwiała i pulsowała tępym bólem; miał tylko nadzieję, że kości były całe... Elf stanął z boku i mruknął coś o braku manier, lecz wkrótce całą uwagę skupił na obserwowaniu gry jaszczura z wampirem, no i pochłanianiu kolejnych kieliszków wina. W Ordo mu nigdy nie uwierzą, jak zacznie opowiadać, co tu widział!* Niesamowite...! *Szepnął i pokręcił głową. Gazra radziła sobie całkiem nieźle, aż dziw, że nie zniszczyła żadnej z figur. O co jak o co, ale o wyczucie to jej nie podejrzewał. Z trudem oderwawszy wzrok od planszy, posłusznie nalał Santorinowi. I tak mijał czas w tawernie, coraz milej (kto by pomyślał, że sprawy obiorą taki obrót?), kiedy alkohol począł przyjemnie grzać mięśnie i melodyjnie szumieć w głowie.*
OdpowiedzUsuńTy krwiaku, co tu się odpierdala?! Coraz lepiej kurwa, niedługo nie będzie komu robić w tej zaplutej dziurze!!! *Jak zwykle wejście chochlika wpierw zapowiadały jego chrypliwe wyrzekania. Pojawił się skrzywiony, obdarty i brudny jak zawsze, "perełka" tawerny w pełnej krasie. Ostatnio klienteli było tyle, że Zgredowi łatwiej było fruwać, niż przemykać między nimi, także szło mu to coraz lepiej - choć jak powszechnie było wiadomo, stworowi zaczęło to sprawiać sadystyczną przyjemność, gdy odkrył, że jak zawiśnie komuś nad głową, a nieszczęśnik podniesie wzrok, będzie miał... niezapomniane widoki... Także i teraz przyfrunął i tąpnął głucho na blat baru, łypiąc złośliwymi paciorkami na Santorina. Dopiero po chwili zerknął na Malgrana i aż się wzdrygnął.* Na czorta, przeżyłeś spotkanie z magiem? Ty, elficki wymoczku, nieużytku parszywy ty? TFU! *Splunął Malgranowi pod nogi i zarechotał prowokacyjnie. Nim cokolwiek zdążyło z tego wyniknąć, Santorin uciekł się do starego, niezawodnego sposobu na Impa, czyli wjazd na ambicję. To i zaczęli razem pić. Hefan przechlał niejednego stałego bywalca, a było to biologicznie ciekawe zjawisko, jakim cudem ten mikrus mógł tyle w siebie wlać i jeszcze trzymać się na tych pokracznych nóżkach, także dzielnie dotrzymywał tempa...*
Hee, hee, hee, co krwiaku, przyznaj, nigdy żeś tak nie ruchał, żeby diamenty z zachwytu sypały się ze ścian, co? Hee, hee! *Ów głupkowaty śmiech - no i obrzmiały kinol - był wyraźną oznaką, że Hefanowi już we łbie zdrowo dzwoni. Chochlik przy swojej błyskotliwej wypowiedzi wykonywał szereg paskudnych, sprośnych gestów, ku niezadowoleniu towarzyszy. Santorin coś stracił animusz, ale za to Malgran poderwał się na równe nogi i zmrużył oczy.* Myślę, że w przypadku wybranek Santorina, przynajmniej żadna nie miała zagwozdki, gdzie jej kochanek ma przód, a gdzie tył! *Po czym trzasnął dłonią w stół, że o mało nie poszedł w drzazgi i wybuchnął śmiechem, paradując przed wiwatującą mu widownią. Zgred zmarszczył się, a skrzydło mu podskoczyło jakby w nerwowym tiku. Chyba nie mogło do niego dotrzeć, że zripostował mu nie kto inny, jak ten zagraniczny powierzchniacki wymoczek z długimi uszami, o którym chodzą słuchy, że nigdy nie chędożył i nigdy już nie wychędoży nawet psa. Sytuację uratował Santorin, bezbłędnie wcinając się chochlikowi wpół bluzga, zaczynając swoją błyskotliwą opowieść.*
Usuń*Kiedy wampir bardzo obrazowo przybliżył gawiedzi rozmiar walorów baronowej, Hefan zarechotał i ostentacyjnie pomacał się po swoich "wypierdkach". Malgran tak się zasłuchał w opowieść, że aż tego nie zauważył. Kiedy nastąpił punkt kulminacyjny anegdoty, Hefan o mało nie spierdolił się z blatu, a Malgrana przerosło wyobrażenie o odkryciu rusztowania podczas wstępnych igraszek...* Zdrowie Santiego, pogromcy Jednak-Nie-Cycatej Baronowej! *Zawołał ktoś z tłumu i procenty polały się od nowa...*
Czy... Czy to już nowy dzień? *Mruknął Malgran do pierwszego lepszego przechodzącego gościa, który odpowiedział mu jedynie pogardliwym spojrzeniem. Musiał zasnąć, bo obudził się w tym samym miejscu, które pamiętał ostatnio... Hmm... W głowie grał mu dzwon wielkości katedry, a w gębie miał sucho jak na pustyni. Niewiele myśląc złapał za pobliską butelkę i wychylił resztę jej zawartości, choć zaraz tego pożałował, bo bimber omal nie wypalił mu gardła... Kiedy Santorin zaczął grać jakiś utwór, nawet nie było to denerwujące, co było nie lada dokonaniem zważywszy na stan słuchającego. Malgran ziewnął przeciągle i zabrał zwłoki w stronę grajka, w międzyczasie próbując po kolei przypomnieć sobie wszystkie niedawne wydarzenia, spowite mgłą alkoholowych oparów...*
"Czy ktoś mi wytłumaczy, co tu się dzieje?!" *Fasadami budynku wstrząsnął ewidentnie wkurwiony smoczy głos, a zaraz potem w oknie pojawiło się zmrużone gadzie ślepie, łapczywie oglądające wnętrze tawerny. Gniewny pomruk przebił się przez gwar zabawy, a co bardziej strachliwi uciekli na drugi koniec sali, byle z dala od gadziny.* "To tak?! Chlejesz na umór i tracisz czas na hulankach, zamiast przygotowywać się do bitwy naszego życia?!" *Po chwili Eldarowi źrenica zwęziła się znacznie, ukazując w pełnej krasie neonowe tęczówki, lśniące jak supernowa na nocnym niebie.* "Co Ty masz tam napisane?" *Malgran próbował spojrzeć za siebie, by dojrzeć rzekomy napis, kiedy Santorin go zatrzymał i sam na głos odczytał pięknie wybazgroloną na koszuli sentencję* Elfowy-skurwi-syn! No, to widać, że polubiliście się z Hefkiem!
"Dla Ciebie ELDAR." *Wycedził dobitnie smok, niebezpiecznie niedbale sadzając zad obok Santorina, że temu aż powietrze świsnęło za uchem. Następnie ostentacyjnie wykręcił łeb ku górze, prezentując głęboko żywioną urazę wywołaną zachowaniem wampira poprzedniego wieczora; jednakże kolejne słowa właściciela tej ledwo stojącej rudery wzbudziły w gadzinie niepomierną ciekawość. Zanim Eldar zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał głośną komendę, a chwilę później jego jeździec leciał niczym bezwiedna kukła wprost do koryta z wodą. Wpierw zamarł w oczekiwaniu, zbity z pantałyku, ale triumfalny okrzyk Santorina, a później rozpaczliwe chlapanie przeważyły szalę. Gardłowy rechot smoka poniósł się falą uderzeniową przez lasy i kto wie, ile jeszcze dalej, pewnikiem tym samym stawiając parę okolicznych wioch na nogi. Widok Malgrana walczącego z przykrą pobudką był tak komiczny, że niemożliwy do opisania... Na dodatek nie obyło się bez odstawienia przez chochlika swojego "tańca zwycięstwa"...*
OdpowiedzUsuń*Kiedy w końcu dotarło do Malgrana, co tak naprawdę się stało, niebezpiecznie się uspokoił. Po prostu siedział tam w tym korycie, mierząc dziwnym wzrokiem swoich oprawców i co gorsze - własnego przyjaciela, który przyłączył się do opozycji. Zadrgała mu powieka. Pomasował się po prawym ramieniu, na którym już pojawiała się porządna śliwa. W końcu wstał, a wyglądał upiornie, jak topielec. Później akcja rozegrała się szybko, szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać - ładunek energii świsnął w stronę chochlika, odrzucając go parę metrów dalej, a wampir oberwał z piąchy w nos. Eldar cofnął się o parę kroków i zamrugał ślepiami, osłupiały.* Jeszcze jeden taki numer a pójdę choćby i do samej Galateyi, zbiorę wszystkich waszych wrogów i rozpierdolę to miejsce w diabły. *Zadeklarował elf z niepasującym do sytuacji spokojem. Czyżby spędzał za dużo czasu z Cahirem?*
*roześmiał się gromko, ah ten niepokojąco dobry humor, co sie dzisiaj z nim działo? Zazwyczaj nie okazywal tyle emocji przez tydzień ale zdarzały się inne dni. Dawniej częściej się uśmiechał ale dziecko odrywające głowe człowiekowi z czasem zaczyna rozumiec że to nie zabawa i przestaje się śmiać,owszem zdarzaja się przypadki takie jak Teren no ale właśnie, to są przypadki, powrócił jednak do chwili obecnej mierząc właściciela wzrokiem. Do tej pory nie miał okazji dobrze mu się przyjrzeć ale cóż wkońcu i to nadrobi.* Nie muszę niebieski przyjacielu sam robisz to doskonale. A tak poza tematem Kinolu? Dobrze pamiętam? Wiesz czym różni się mroźny chochlik od dzika?* nie miał zamiaru pozostawiac mu tak trudnej zagadki bez rozwiązania więc po krótkiej acz wymownej chwili sam odpowiedział kołysząc delikatnie ogonem tak że złote obręcze po cichu zabrzęczały, ot taki nawyk* Smakiem... * puścił wymowne oko do Satorina w geście zrozumienia i oparł sie o ściane naprzeciw baru nabijając przy tym fajke. Aż dziw jak proste niby nic nie znaczące zajęcia mogą tak wciągąc, cóż jemu odmawiano taki prostych uciech przez całe życie więc chociaż raz mógł oddać się czemuś co nie wiązało sie z sianiem trupów, chociaż? Jeszcze nie słyszał żeby zabito kogoś fajką , kto wie może kiedyś spróbuje.*Cóz Siepacze nie sieją zamętu. Zamęt jak zdążyłeś zauważyć sieją zabójcy, a ci z kolei nie tylko w opini stworka nie zawsze wywiązują się ze swych zleceń* korzystając z okazji złapał się za kark rozmasowując zastałe mięśnie i odpalił fajke pykając z wolna.Hołota bawiła się już w najlepsze i zapewne większa część jeszcze kontaktujących czekała tylko na występ wampira, kto wie może i on zostanie i przygrucha sobie jakąś wioskową niewiastę. Każdemu od czasu do czasu przyda się kobieta*
OdpowiedzUsuń* Wiedział czym jest ból a i blizn pare by się znalazło, to że potrafił go ignorować nie znaczyło że mógł się go wyzbyć. Cholera nie dość że wyszczekana to jeszcze kąsać potafi, patrzcie jakie tu ostre kobiety podają, może i by się uśmiechnął ale jakoś te palce nie dawały mu możliwości. Dla niepoznaki wypuścił powoli jaczkolwiek dobitnie powietrze nosem kontrolując się by zignorować ból, nie było to łatwe a jednak w walce adrenalina robiła swoje. Zaintrygowała go, zirytowała ale i zaintrygowała. Cóż z drugiej strony zawsze te najmniejsze były najbardziej wyszczekane i agresywne. Czyżby taki system obronny? Faktem było to iż niewiele kobiet w stolicy było go w stanie zainteresować a jeszcze mniej przykuło jego uwage na tyle by je zapamiętać a tej kruszynce się udało, Cóż kolejna sprawa która warto będzie się zainteresować w przyszłości. Zanim jednak zwrócił uwage na Nissare obiegł wzrokiem po pozostałych* Tępy humor?* położył nieco teatralnie dłoń na sercu* Ała* ból już puścił na tyle by mógł posłać obecnym krótki uśmiech zerknął na Santorina, chyba nie chciał drążyć tematu jej cnoty*Cóż widać że ma łeb na karku zamiast czekac na pacjentów próbuje tworzyć ich sama*rzucił krótko z uśmiechem. Tyle sie działo a tu znowu kolejna barwna postać przyłączyła się do rozmowy Nissare, całkiem ładna choć jak na jego standardy nieco zbyt wyzywająca, z pewnością ciekawa postać, podrapał się długimi szponami po karku puszczając kolejne kółko z dymu, obserwował je przez chwile by spowrotem wrócić do rzeczywistości, ogon z wolna kołysał się w tę i we wtę jakby niesiony podmuchami wiatru.* Bo najważniejszy jest umiar* skwitował krótko stan dziewczyny i przeczesał wolną reke swa srebrną czupryne*
OdpowiedzUsuńSkoro tak twierdzisz* zmierzył go wzrokiem zastanawiając się czy i on bierze udział w tych jakże ciekawych rozgrywkach. Nie wyglądał na wojownika choć z drugiej strony był wampirem a one na brak sił raczej nie narzekały. Zapewne przekona się niedługo skoro burdy występowały tu tak często, jeżeli można na tym zarobić to kto wie może i on skusi się na obicie paru twarzy. Wieśniacy byli po prostu głupi w ich głowach zawsze było tylko zasiać, skosić, zaorac w zależności od pory roku rzecz jasna i podupczyć po robocie. Całą kase albo przepijali albo przegrali a co smutniejsi przeruchali i tak żyli sobie aż do śmierci „To była złota myśl normalnie” uśmiechnął się do siebie pod nosem, czyżby samo mówienie o tej hołocie człowieka ogłupiało? Ale taka prawda jedyne co było wyjątkowo różnorodne w ich życiu to śmierć. Głód, Chłód, Zaciąg do wojska, Przypadkowi Najemnicy, Potwór… i tak by można było wymieniać w nieskończoność. A oni i tak byli w stanie w tym czasie wymyślić setke innych sposobów na skrócenie sobie życia. „ Eeee Mietek cho no zobaczyć co je w tej pieczarze, może złoto” albo „Mietek na pewno nic ci się nie stanie jak zeskoczymy z tego wodospadu” „ Ale Heniu na dole jest zatoka topielców” „ Eee tam będzie dobrze, może tam je złoto?” i tak w kółko i w kółko . Wystarczyło wspomnieć o złocie a ich instynkt samozachowawczy szedł w pizdu. Ale mniejsza, było ich tylu że trudno się dziwić naturze poskąpienia im rozumu. Naturalna selekcja. Co prawda nie było też tak że im bogatszy tym mądrzejszy ale ci bogatsi mieli wytyczne co do wszystkiego a złoto skutecznie zwiększało ich szanse na przetrwanie. Cóż Santorin zajął się umierająca Nissare więc nie pozostało mu nic innego jak dopalić fajkę i wysypać popiół do pobliskiego kufla nad którym zasnął jeden z miejscowych.* Hmm dlaczego by nie, pytanie tylko co będę z tego miał i czy nie będzie ci przeszkadzało parę trupów przed wejściem?* spojrzał wampirowi prosto w oczy posępniejąc, pośmiać można się po pracy on do swojego fachu podchodził poważnie. Nie żeby paru awanturników było dla niego jakimś wyzwaniem ale czasami wystarczy nawet jeden mały błąd który może kosztować cie najwyższą cenę, oczywiście tą banda awanturników mogli być naczelni magowie z kręgu maginów w stolicy ewentualnie elita zabójców z całego kraju. Chociaż nie… na magów by nie stawiał wkońcu w większości to pierdoły nie opuszczające swoich komnat, spędzające całe życie na badaniu… No właśnie chuj wie czego. Co do elity zabójców też raczej podszedł by sceptycznie te skurczybyki nigdy nie pracowałyby razem, a jeśli już to za taką ilość złota jakiej nie posiadał nikt w tym kraju. Ewentualnie ktoś równie silny , cóż nie ma co spekulować skoro można wyjść i samemu się przekonać* Chociaż z drugiej strony nie wiem czy to prawdziwa rozróba a nie tylko chęć podpuszczenia Nissare do pomiziania ich halabardą po jajkach * tym razem pozwolił sobie na krótki uśmiech na wspomnienie jakże ciekawej propozycji czerwono włosej, odruchowo zmierzwił czupryne i zacisnął kucyk, pozostało już tylko przechylić głowę z prawa na lewą by to co miało się poprawić ustawiło się na swoim miejscu i wsunąć fajkę za pas.*
OdpowiedzUsuń*Na dźwięk okropnego chrupnięcia, które towarzyszyło przy nastawianiu nosa, smok wyszczerzył wcale wesoło szpilkowate zęby i przekrzywił nieco łeb. Był dogłębnie zszokowany, kto jak kto, ale on powinien znać już elfa na wylot, w końcu spędził z nim całe swoje życie, od narodzin po dziś dzień. Ale nie. Cheron działał w zagadkowy sposób na leśnego elfa z Yist'an, dotychczas niewzruszoną oazę spokoju, mężczyznę cierpliwego i bezkonfliktowego. To on, Eldar, pierwej ruszyłby w bój nie zważając na konsekwencje, niż jego rozważny jeździec. Czy powodem wszczęcia przez elfa bójki był ten błahy żart - fakt, może mało "dojrzały", ale nadal żart - czy może leżał gdzieś zupełnie indziej?* "Nie wydurniaj się, Santorin. Ze mną nie miałbyś szans." *Mruknął niby to z humorem, odchodząc na bok, choć zaniepokojone spojrzenie neonowych ślepi zepsuło cały efekt. Zaczynał martwić się o Malgrana. W jednej chwili poczuł poczucie winy - teraz doznał namiastki tego, jak czuł się elf, kiedy musiał obserwować jego pamiętny pojedynek z Cahirem. Gad pyrgnął lekko chochlika szponem, dając mu znak, żeby ten odsłonił łepetynę. Ale ten tylko skulił się bardziej i wrzasnął płaczliwym tonem: "Nie zjadaj mnie!" Jednakże chłodny powiew mroźnego oddechu smoka wkrótce przekonał zgreda do współpracy.*
OdpowiedzUsuńUbrałbym się, gdybyście siłą nie wypieprzyli mnie z mojego lokum przez okno! *Wrzasnął głośno i podskoczył parę razy, szykując się do kolejnego ataku. Co i rusz w niektórych miejscach na jego ciele pojawiały się pajączki jasnozielonych wyładowań, najpewniej wywołane przez wysokie stężenie eteru w przestrzeni, do którego elf nie był przyzwyczajony. Ale zamierzał wykorzystać tę moc, która tylko czekała, aż się po nią sięgnie... Z bojowym krzykiem ruszył na Santorina, odrzucając głos rozsądku, pozwalając emocjom wziąć kontrolę, byle dać upust wściekłości.
Elf w głębi duszy wiedział, że podniesienie ręki na wampira to głupstwo. Nie miał szans, by być równie szybkim i równie skoncentrowanym, mimo, iż eter zdawał się podsycać nie tylko jego potencjał magiczny, ale i szybkość reakcji. Ale nie to się liczyło. Nie liczył się kolejny cios, który nie dosięgnął celu i ból, jakiego doznawał, gdy przepuszczał coraz więcej ataków. Potrzebował oczyszczenia, zmęczenia i krwi, która wreszcie pozwoli powrócić mu do wewnętrznej równowagi...* Zamknij wreszcie gębę. *Wysyczał przez zęby, klęcząc na jednym kolanie, otarłszy krew z rozciętej wargi. Wkurzała go sama morda nieumarlaka, a kiedy ją otwierał było jeszcze gorzej, miał ochotę wpakować mu strzałę między oczy, przywołać ciernie i rozedrzeć go na pół, by zobaczyć, czy ma flaki jak zwykły człowiek, czy może coś innego.* Walcz, zdechlaku!
*Chochlik powoli wracał do siebie i po wypuszczeniu barwnej wiązki na temat Malgrana, zainteresował się nie bele jaką walką rozgrywającą się tuż przed jego oczami. Siedział jak na szpilkach, obserwując widowiskowe kombinacje salt wampira i pełne furii serie uderzeń elfa, który wyglądał jak barbarzyńca wystawiony na arenę.* Jebany, ale ten krwiożłop się rusza! Ja pierdolę, idę po ludzi, trzeba obstawiać zakłady! Zbijemy fortunę! *Zachrypiał i czym prędzej pobiegł w stronę tawerny.*
*Pojedynek trwał i żadna strona nie chciała odpuścić. Spękana, sucha ziemia tu i ówdzie zabarwiła się burgundem. Tłum gapiów kotłował się przed podwórzem, przepychając się - każdy chciał mieć jak najlepszy widok. Dopingowali, gwizdali, szum zrobił się nietęgi, a wśród tej bezbarwnej gawiedzi sprawnie lawirował chochlik, przyjmując zakłady, szczerząc się coraz szerzej i paskudniej, z każdą kolejną otrzymaną monetą. Nagle wszystko ucichło; widownia zamarła, kiedy elf padł jak długi na ziemię z głuchym, tępym łoskotem. Skrzywił się, chwilę leżał, nie wiadomo było, czy w ogóle się podniesie. Chochlik już miał zamiar ogłosić zwycięstwo wampira, kiedy Malgran dźwignął się na klęczki, mierząc Santorina wzrokiem pełnym nienawiści. Część tłumu poczęła wiwatować i zagrzewać elfa do walki.* "Dość" *Donośny głos łuskowatej gadziny zdusił wszelki hałas. Ziemia zadrżała pod licznymi stopami, kiedy Eldar wystąpił na środek i stanął przed Malgranem. Spojrzał na Santorina, a był to wzrok z którego ciężko było cokolwiek odczytać.* "Ten pojedynek dobiegł końca." *Elf wstał z klęczek, pokiereszowany, zmęczony, dyszał ciężko.* Zostaw mnie. *Wymamrotał, kierując niepewne kroki w stronę przeciwnika, chcąc kontynuować walkę. Smok zagrodził mu drogę.* "Albo pójdziesz ze mną albo dam Ci w łeb." Odwal się! Wyjątkowo dobrze dogadałeś się z tymi oszołomami. Trzymasz jego stronę! Odejdź, chcesz mnie ośmieszyć! *Eldar odsunął się o krok i chwilę milczał. Jego intensywnie skrzący się wzrok przygasł wyraźnie, przyciemniał.* "Sam już to zrobiłeś." *Mruknął, po czym ustąpił i skierował kroki w stronę tłumu. Ludzie bez słowa rozstąpili się, a gadzina podążyła w stronę skrytego cieniem lasu. Malgran wypowiedział parę słów po elficku, odprowadzając wzrokiem smoka, po czym padł na klęczki i opuścił głowę.* No dobra. Wracać do środka, śmierdziele, koniec tego cyrku. Idziemy rozdzielać forsę. Ruszać się, no już! *Nawet chochlik poczuł niebezpieczne napięcie sytuacji i rozpędził tłum.*
Usuń*Tej nocy zabawa w Uśmiechu już się skończyła. Grajkowie zebrali swoje instrumenty i ruszyli do kwater, w towarzystwie "złowionych" chichoczących dziewczyn, dwie blondynki i brunetka. Avena nie było, bo zdążył już przepieprzyć całą wypłatę, za to Szefuńcio i paru jego kolegów legło za stołem, upodliwszy się wcześniej wypalającym gardło samogonem. Zrobiło się nienaturalnie cicho, wkrótce również ucichło zawzięte szuranie miotły. Lora westchnęła ciężko i ostatni raz omiotła wzrokiem salę. Musiała poczekać z końcowymi porządkami, aż Santorin, który teraz w skupieniu liczył kasę, wywali pijusów z budynku.* Czekaj, Santi, nie zamykaj jeszcze. Daj mi wódki. *Mruknęła ruda, siadając na krześle za barem. Wyglądała inaczej; odcinające się brzydko od skóry sińce pod oczami mówiły nie tylko o zmęczeniu, ale i nieprzespanych nocach. Musiało być coś nie tak, skoro nawet! się nie umalowała. Nie zdarzało się to wcześniej... W końcu, po długich poszukiwaniach, zlokalizowała złotą monetę, którą wyjęła zza dekoltu i podała szefowi. Oparła głowę na ręce i spojrzała na wampira przygasłym wzrokiem.* Nie widziałeś ostatnio Cahira? *Zapytała cicho, choć niepotrzebnie. Znała na to pytanie odpowiedź. Mimo to, tęskniła, cholernie tęskniła. Nie wiedziała, ile to już dni minęło od ich kłótni, po której płomiennowłosy trzasnął drzwiami i zniknął...*
OdpowiedzUsuń*Powolnym ruchem nalała wódki do zgrabnej szklaneczki z cienkiego szkła. Alkohol miał lekko żółtawą barwę, jak bimber. Gdy usłyszała odpowiedź Santorina, pokiwała z ociąganiem głową, drgnęły jej wargi. Sięgnęła po szklankę i wychyliła zawartość, prychnęła i otarła zagubione łezki z kącików oczu. Zgarbiła się i oparła o blat, ruda grzywa spadła jej na czoło, na poły przysłaniając twarz. Nie patrzyła na wampira, gdy mówił do niej. Cień samej siebie, smutna pozostałość po diamencie z burdelu Yvette. Żywy dowód na to, że...* ...matka miała rację. *Choć chciała to powiedzieć na głos, ten uwiązł jej w gardle, pozwalając na uwolnienie jedynie zdławionego szeptu. Gdy usłyszała niby tak zwyczajną, ale nadzwyczaj miłą deklarację pomocy, wreszcie podniosła głowę i obdarzyła szefa wątłym, ale szczerym półuśmiechem. W szmaragdowym prawym oku, jedynym widocznym spod grzywki, wciąż drzemała dusza energicznej rudej "wiedźmy".* Dziwka nie może się zakochać, bo inaczej źle skończy. *Lorze troszkę cieplej się zrobiło na sercu. Santorin mimo, że był wymagającym szefem - albo to ona była ciężkim pracownikiem - a i stworzeniem był nadzwyczaj psotnym, żeby nie powiedzieć przewrotnym, potrafił otworzyć serce dla kogoś w potrzebie...* Dziękuję, Santi... Doceniam... Ale... *Urwała i spojrzała w bok. Zabębniła palcami o blat, wyraźnie wahając się. Po chwili przetrzepała wszystkie zakamarki swojego odzienia, nie dbając o to, że zadziera kiecę zbyt wysoko niż wypada, by przeszukać podwiązki w towarzystwie wampira, aż w końcu znalazła śmiesznie pogiętego papierosa. Zapaliła go od świeczki i zaciągnęła się, choć sądząc po zaduchu panującym w głównej sali, wcale nie musiała tego robić, by nawdychać się tytoniu...* Skoro i Ty nie wiesz, gdzie on jest, chyba już mogę oficjalnie stwierdzić, że Cahir nas... mnie... zostawił. *Zapatrzyła się w losowy punkt na ścianie, a gdy mówiła, z jej ust ulatywały szare obłoczki wydychanego dymu.* Nie wiem, co zrobiłam źle... Co się stało... *Strzepnęła popiół do popielniczki na lwich łapach i spojrzała na wampira.* Na pewno nic nie słyszałeś? Jakiś plotek? Czegokolwiek... a, z resztą, kogo ja oszukuję... Jak nie chce by go znaleźć, to choćby skały srały nikt go nie znajdzie... *Głos jej się załamał, więc zamilkła na chwilę, przełknęła ślinę. Próbowała nie poryczeć się jak beksa, znowu, już wystarczająco łez wylała zeszłej nocy w Murphyego, który twardo trwał w jej uścisku, dzielnie znosząc mokre futro.* Wydaje mi się jednak, że Malgran z Eldarem coś ukrywają. Nie chcą ze mną rozmawiać, jak pytam o Cahira... Zmieniają temat albo nagle mają coś pilnego do załatwienia... Dlaczego oni wciąż tu siedzą? Czyż Nissare nie zrobiła im już tej maszyny, która ma ich przenieść do domu? Coś mi tu śmierdzi... Proszę, Santi, jak coś wiesz, to mi powiedz. Inaczej zwariuję... *Na potwierdzenie tych słów wychyliła kolejną kolejkę.*
OdpowiedzUsuń*Wielu filozofów przez wieki zadawało sobie pewne pytanie, na próżno szukając satysfakcjonującej odpowiedzi - jak wygląda szczęście? Ano, gdyby choć jeden z nich widział tę niebieskoskórą paskudę przy czyszczeniu złota, zaoszczędziłby sobie lat rozważań. Otóż tak, Hefan ubóstwiał, kochał, uwielbiał ten conocny rytuał, gdy mógł bez reszty oddać się wdziękom srebra, złota, a czasem nawet kamieni szlachetnych - składowym utargu tawerny. Wówczas z jego czarnych, małych ślepi na chwilę znikał ten podły, złośliwy ognik, ustępując nieobecnemu, rozmarzonemu zachwytowi. TO było właśnie szczęście. Był to jednak stan ważki i niepewny; gdy jakiś śmiałek decyduje się na przeszkodzenie chochlikowi w doznawaniu jedynej prawdziwej uciechy na tym przeklętym padole, oj, biada mu... Czas powoli płynął, wypełniony słodkim blaskiem kosztowności i cichym chrobotaniem pióra, istna sielanka, aż uwagę Zgreda przykuł zawinięty w sznurek konopny plik korespondencji. Większość papierzysk suma sumarum lądowało jako rozpałka do kominka, ale trzeba było je przejrzeć, bo czasem można było znaleźć coś ciekawego, na przykład jakąś zaliczkę do zamówienia. Santorin chciał wybić z głowy chochlikowi zajmowanie się takimi sprawami, bo z wielu oczywistych względów wyłaniał się jeden najistotniejszy - Hefan potrafił odczytać co trzecie słowo przy dobrych wiatrach (mimo, iż potrafił doskonale rachować i uzupełniać księgi rachunkowe). Wampir zdołał wypracować kompromis, że będzie sprawdzał po nim, by wyłapać jego błędy. Z widoczną wprawą chochlik począł sortować koperty, zatrzymując się na dłużej tylko przy konkretnych listach, które były cięższe bądź zdradzały inne oznaki, że mogą być wartościowe - aż w końcu natrafił na podłużną, granatową. "To się wykosztował, dorobkiewicz zasrany" - przemknęło chochlikowi przez myśl, gdy łamał purpurową pieczęć. Jak okazało się, że kartka, która była w środku nie zawierała żadnej treści, w pełnym konsternacji milczeniu chochlik podrapał się po łysej łepetynie.* Żarty się, kurwa, trzymają, tfu. *Burknął dogłębnie zniesmaczony poczuciem humoru nadawcy, po czym nabrał powietrza w płuca i dmuchnął ile sił w liścik, bowiem pokrywała go gruba warstwa kurzu. Zarobił przez to burę od krwiaka; mimo to nie wkurwił się, tylko profesjonalnie go olał, zbity z pantałyku dziwną korespondencją. Ozwał się dopiero po chwili, jak Santorin wychodził.* Sam łapami machał, a teraz na mnie wyrzeka, hipokryta jeden! Durne powierzchniaki, wszystkie takie same. *Burknął na koniec, po czym wytknąwszy troszkę język w wyrazie katorżniczego skupienia, złożył z granatowego listu samolocik. Wycelował w biurko Santorina, przymykając jedno oko i zdecydowanym ruchem posłał go w powietrze. Papierowy pojazd zrobił pętlę i z impetem pierdyknął wprost na ubabraną tuszem Biblię Finansów.*
OdpowiedzUsuń*Ostatnimi czasy biedny niższy demon miał prawdziwe przeprawy z wampirem. Nie poznawał towarzysza niedoli. Zwykle niedojrzały i rozchachany jak nastoletnia cipa, spoważniał jakby i... wyschnął. Tak jakby zdychał, drugi raz. Wolał go jednak jak był taki jak poprzednio, bo choć miał fiu bździu w głowie, to interesu niezgorzej pilnował, a i klientelę potrafił nakręcić, żeby więcej złota zostawiała. A teraz? Nagle ni z dupy ni z pietruchy więcej go nie było w tawernie, niż był, w księgach rozjeżdżały się rozliczenia, kasa się nie zgadzała - cóż za fatalne niedopatrzenia! Hefan począł go obserwować, gdy liczne awantury, jakie urządzał wampirowi, wcale nie dawały rezultatów. Z jego małego śledztwa wynikło, że krwiak śpi więcej niż zwykle, praktycznie przestał wychodzić na chędożenie i żarcie (przez to te długie kły?), a jego sina facjata mogłaby ze spokojem konkurować z paszczęką Hefana w kategorii "najbrzydsza gęba tego zakątka Cheronu". Chochlik zdecydował się działać. Strategicznie przemyślał całą sprawę i zdecydowanie bardziej opłacało mu się doprowadzić Santorina do stanu używalności niż w razie co dać mu zdechnąć drugi raz. Bądź co bądź, Zgred obawiał się, że nie da rady ogarnąć tego pierdolnika sam. Zebrał się w sobie i poszedł do wampira, który blady jak kreda uzupełniał księgę rozliczeń. Santiego chyba zaczął rozum opuszczać, bo zareagował dopiero po 4 zawołaniu.* Kurwa, krwiaku, koniec z tym! Myślisz, że możesz mnie oszukać? Otóż oświecę cię, kretynie, nie zdołasz. Mów, co z tobą jest i to zaraz, bo nie wiem, na czym stoję! Szykować ci trumnę czy osinowy kołek? Albo zupę z czosnku? Co?! Gadaj, nigdzie nie pójdziesz póki mi nie wyjaśnisz, co jest tu kurwa grane!!! *Huknął na niego biorąc się pod boki, jednocześnie próbując sobie skojarzyć, czy zna jakiegoś lekarza od wampirów...*
UsuńPrzebywała w tym miejscu z dwa dni ale nadal nie przyzwyczaiła się do panującego bałaganu, czasem burd które wywoływane były byle drobnostką. Więc wyjście z pokoju nie należało do przyjemnych, omijała wszystkich pijaków czy innych świrów, aby zasiąść w dogodnym miejscu i zjeść syty posiłek. Kawałek mięsa, jakieś sezonowe warzywa z tutejszych pól wraz z mocno rozcieńczonym winem było smaczne, o dziwo bo to miejsce miało wiele do życzenia. Uniosła wzrok kończąc dopijać wino, odchrząknęła jakby miała w garle wielką gólę.
OdpowiedzUsuń- Witaj- odpowiedziała odkładając drewniany kubek, zignorowała to iż miał na stole brudne buciory chodź kiedyś uczono ją że to niepoprwne. Miała to teraz w życi- Czasem po prostu lepiej zdjąć uśmiech z twarzy i rozkoszować się tą burdą- przeciągnęła się, niczym młody kot wylegiwujący się przy ciepłym kominku- Całkiem wesoło tu macie, zawsze tu tak?- uśmiechnęła się miło, a jej dziewczęca twarzyczka nabrała uroczego wyrazu.
Nari
Parsknęła krótkim lecz przyjemnym śmiechem. Nie była ani dziwakiem ani nie zadzierała nosa, lecz uśmiech mógłby być zachętą do żartów czy innych wyuzdanych propozycji. Nie raz ktoś chciał zaciągnąć ją na siano, a takie propozycje szybko zbywała, wystarczał też solidny kopniak pomiędzy nogi. Takie miejsce jak Uśmiech fortuny mógłby być wylęgarnią takich osobników. Nie raz bywałą w spelunkach, burdelach, zajezdniach, dobrze wiedziała jakie pokraki bywają w takowych miejscach.
OdpowiedzUsuń- Słyszałam poprzedniej nocy jak brzdękaliście cały czas, aż do ranka. Skoro jeszcze są spokojni, to ja chyba nie chcę widywać ich rozszalałych- dolała sobie wina, z dzbana jaki zamówiła na ten przyjemny wieczorek. Nalała też przybyszowi, ot tak dla miłego towarzystwa. Gdyby siedziała tu sama, pewnie wiele spojrzeń spoczęłoby na niej- Kim jesteś w tym całym burdelu?- przystawiła kubek do różowych ust, aby zaraz nadać im czerwonawą posokę od napoju- Bo widzisz, tak się składa że potrzebuje szybko pracy. A to miejsce wydaje się być idealne, na pewno macie tu coś do roboty dla tak prostej dziewczyny jak ja.
Pomimo tego iż wychowała się jako szlachcianka, od roku uważała się za chłopkę. Od najzwyklejszą dziedziczkę jakiegoś podupadającego gospodarstwa, których nie było mało pośród kraju. Ale jeszcze nie nauczyła się takiego sposobu mowy, czy nawet zachowania. Nadal pozostały nawyki, nawet jeśli chciała je wykorzenić nie udawało się. Jej sposób bycia był czasem z tych "wyższych sfer", a oddałaby całe złoto jakie posiadała gdyby ktoś nauczył ją być zwykłą dziewką, która pierwszemu lepszemu daje na sianie. Ale bez dawania na sianie, tego nie chciała. A może jednak? Zaśmiała się na tą myśl dziwnie.
Nari
Chwyciła mu dłoń i ścisnęła, trochę nazbyt mocno jak na zwykłą i niepozorną dziewczynę. Zimna skóra nieprzyjemnie szczypała dłoń, lecz ciepło w tym burdelu wynagradzała wszystko. Może i śmierdziała mocno, ale nic lepszego po nocy nie znajdzie. Usiadła luźniej, bardziej niechlujnie patrząc na wszystko pod nowym kątem. Bardziej położyła się, niż usiadła- Spokojnie, nie jeden krzywy ryj widziałam w życiu. A i miło poznać właściciela tego uroczego przybytku- włożyła dłonie do obszernych kieszeni i siedziała chwilę, aż ktoś może podejdzie. W sumie szukała pracy tylko po to, aby mieć pieniądze bo z nimi robiło się coraz bardziej krucho. A też takie tawerny były świetnym miejscem, aby podsłuchać sobie odrobiny plotek. Może akurat nie rozniesie się tu wieść o zbiegłej szlachciance psia jego mać. Oby tylko jej "ojczulek" sobie odpuścił. Oj tak. Inaczej miejsca sobie tu nie zagrzeje.
OdpowiedzUsuńWypiła znów wino, nie krzywiła się tak bardzo bo gorsze rzeczy piła. Piwo w slumsach było o wiele gorsze, a ten trunek dało się przełknąć no i nie miało dziwnego koloru tak jak tamte. Nawet ochrzczone mogło być dobre dla sponiewieranego podniebienia.
- A można być kimś w rodzaju pokojówki? Bo to chyba najlepsze zajęcie dla kobiety jak mniemam. Prócz zajmowania się mężem i wydawanie na świat jego potomstwa- to ostatnie powiedziała bardziej do siebie, niźli do niego. Trochę o świecie wiedziała, a takie komentarze były u niej częste. Ośmieszające mężczyzn, ich życie czy sposoby myślenia.
Nari
*Jak to się stało, że wcześniej nie zauważyła sińców pod oczami wampira? Tego, że wydaje się być przemęczony? Zmartwiła się i zganiła ze wstydem w myślach. Ostatnimi czasy tak egoistycznie zajęta własnymi smutkami i problemami, nie zdołała dojrzeć problemów innych mieszkańców tawerny. Zagryzła dolną wargę w zakłopotaniu. Santorin wystarczająco miał spraw na głowie, a ona dokładała mu jeszcze swoim jojczeniem...* Prosty chłop? Co Ty nie powiesz... *Mruknęła z nutką wesołości i ponownie zaciągnęła się papierosem. Kogo on chciał oszukać? Santorin - prosty chłop? To określenie pasowało do niego tak, jak do Nissare - z tyłu plecy z przodu plecy!* Też nie wyglądasz najlepiej... Coś się stało? *Pokiwała jedynie smętnie głową w reakcji na zapewnienie, że będzie dobrze. Będzie dobrze, gdy będzie znów przy Cahirze. A po nim słuch zaginął... I to już wiele dni temu... Czy uda jej się tak po prostu zapomnieć? Żyć dalej? Napięła się jak struna, oczy jej się zrobiły większe, gdy usłyszała, że Santorin jednak coś wie. Zawierciła się na barowym krzesełku i poczęła chłonąć każde słowo szefa. Zaniepokoiła się na wieść o tajemniczym, potężnym magu zwanym Magistrem. A potem... Potem już były tylko łzy. Przypomniała sobie ich wspólne chwile w magicznym mieszkaniu ukochanego, kolorowe drobinki wirujące w powietrzu, podest z fantazyjnie pofalowanym kryształem... Koc z wieloma łatami... Rozpłakała się na dobre, nie dała już rady; nie trwało to jednak długo, w końcu otarła twarz wierzchem dłoni i cicho, lecz zdecydowanie powiedziała* Wpierw wypielę ogródek... A potem wrócę do matki. Nie mogę tu zostać, za dużo mi go przypomina. Jeśli naprawdę mnie kocha to wróci... i mnie odnajdzie...
OdpowiedzUsuń*Jakaś dziwna, nie do końca znana chochlikowi emocja ukuła go gdzieś w piersi. Chyba się bał? Ale jakoś inaczej niż wtedy, gdy szarżuje na Ciebie rozjuszony Cahir. Tak, jakoś inaczej. Przyglądał się krwiakowi z katorżniczym skupieniem, widocznym jak na dłoni w postaci trzech krzywych zmarszczek przecinających sine czoło. W końcu nie wytrzymał napięcia i począł przechadzać się w kółko, próbując sobie uświadomić, co właśnie następuje: Santorin, współwłaściciel Uśmiechu zdycha, zatem cały ten pierdolnik spada na niego. Chochlik zatrzymał się nagle w miejscu, zgarbił i zarechotał, zacierając ręce. Paskudne myśli nawiedziły paskudny umysł. Choć ta rudera sama w sobie nie była warta złamanego srebrniaka, to z jej zawartością sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Czarne, wredne gały zaświeciły lubieżnie na wizję nowej rzeczywistości dla Uśmiechu Fortuny, gdzie władzę sprawuje Hefan w jego własnej zepsutej osobie, wprowadziwszy bezlitosną dyktaturę! Wyobraźnia podsuwała mu najróżniejsze obrazy, a jeden z nich przebijał się najwyraźniej ze wszystkich - kiedy to on, szef Hefan, siedzi na zdobnym krześle z tymi wszystkimi zarozumiałymi cipami u jego stóp - dziwką, psem i smoczą suczą! O TAK! Ciężkie sapnięcie Santorina zdmuchnęło wszystkie te wspaniałe wizje niczym płomyk świecy. Nagle skulił się i wykrzywił w przerażonym grymasie. Nie podoła. Nie sam. Bez kontaktów Santorina nie będą w stanie działać tak jak dotychczas. Gdy ich zaatakują - kto stanie w obronie? Smoczyca i demon to za mało. Ostrouch i jego maskotka długo tu nie zabawią, mag-furiat już spierdolił. Będzie mógł co najwyżej poszczuć ich psem. Kurwa. Wampir zdołał go wyrwać z gorączkowych rozmyślań prośbą o pomoc.* 2 tygodnie już cię jakiś syfilis jebany toczy, a ty kurwa nic?! Co żeś sobie kurwa myślał, że jak już raz wyciągnąłeś kopyta to drugi raz już się nie da?! Z kim ja muszę pracować!!! *Począł wyrzekać, ale pomógł Santorinowi wstać, mianowicie złapał go z tyłu, za kark zakrzywionymi szponami i począł machać zaciekle skórzastymi skrzydłami. Wzbił się jako tako w powietrze, trzymając wampira za fraki i pomógł mu się dotelepać do swojej kwatery, ani przez chwilę nie zamykając japy.* Ja się kurwa nie znam na wampirzych chorobach, do kurwy nędzy, czarnoksiężnicy to co innego, oni potrafili badać chore ścierwa, żeby potem na żywych przenosić, kiedy im się podobało, hmm, czy ja znam jakiegoś czarnoksiężnika co się zapuszcza na to zadupie... *Głośno myślał, napierdalał jak kataryna, mając sobie za nic fakt, że Santorin właśnie układał się do snu. Wkrótce jego uwagę odciągnęło wnętrze komnaty, właśnie sobie uświadomił, że wreszcie go krwiak wpuścił do siebie. Począł fruwać po pokoju, ogarniając co poniektóre fanty, po czym zawołał wyraźnie zgorszony.* Phiiiii! A tak się tu barykadował, na cholerę? Dla paru zasranych motylków i laurek? Pieprzony dziwak! *Zamilkł dopiero wtedy, gdy zlokalizował skrzyneczki z biżuterią zastawiające stół. Dobrał się do nich bez jakichkolwiek oporów, na szczęście dla wampira miał on jeszcze dość siły, by przepędzić chochlika.*
OdpowiedzUsuńKrwiaku! KRWIAKU! Klienci czekają do kurwy nędzy, sam tego nie ogarnę! *Darł się już na korytarzu srogo wkurwiony Hefan. Bezceremonialnie wparował do kwatery Santorina i gdy zobaczył go leżącego w bezruchu na posadzce, zamarł.* Już zdechł? *Powąchał go ostentacyjnie i zmarszczył nos.* Jeszcze nie wali trupem... aż tak. WSTAWAJ DURNIU! *Zawołał mu prosto do ucha, a gdy nie doczekał się reakcji podrapał się po łysej łepetynie. Może Nissare będzie wiedzieć, jak się chowa wampiry, tak, żeby to nie wstało i nie zaczęło straszyć chałupy po nocy.*
Ej, ty, cho no tu. Tak, wiem kurwa, że masz robotę, ale sprawa nagli. Santorin kopnął w kalendarz.
*Szmer. Powarkiwanie. Obrzydliwe chrupanie kości. Czujny, gadzi słuch zdołał odizolować te dźwięki od odgłosów zabawy dobiegających z tawerny, rozmowy pewnej pary na podwórzu, ujadania psa gdzieś z oddali, śpiewu wieczornych ptaków. Smok przerwał zajadanie kolacji, przełknął i zamarł w wyczekującej pozycji; począł nasłuchiwać. Zlokalizował źródło, ze wschodu. Zaskakująco blisko, po chwili bliżej. Gad postąpił parę kroków, ślepia mu zabłysły. Wydał z siebie ostrzegawczy, gardłowy pomruk, który zdołał wypłoszyć zakochaną parkę z podwórza, kilka koni zarżało z niepokojem w swoich boksach. Niepożądane odgłosy ustały, ustąpiły pospiesznym krokom, szelestowi liści. Wkrótce ze wschodu nie było słychać już nic prócz cykad. Eldar jeszcze chwilę wpatrywał się w mrok, po czym skierował się w stronę budynku tawerny. Jak to miał w zwyczaju, gdy czegoś potrzebował, zniżył łeb i łypnął do środka przez otwarte okno. Stali bywalcy zdążyli się przyzwyczaić zarówno do jego obecności, jak i trudnych do wyplenienia nawyków, jednakże paru klientów zareagowało, lekko mówiąc, nerwowo - zwłaszcza damska część...* "Jest tu Santorin? Zawołajcie go, chcę z nim pomówić!"
OdpowiedzUsuń