Wpadła do środka jak burza. A drzwi omal nie wpadły wraz z nią.
Mogłaby uchodzić za nimfę - blondwłosa, wysmukła, z twarzą jak spod dłuta artysty (ale artysty raczej ze skłonnością do rzeźbienia aniołów, zdecydowanie nie anielic), gdyby nie fakt, że stała (ledwo) w uszarganym, nadgryzionym przez coś (czas też) płaszczu, ubłoconych butach i fryzurze układanej najwyraźniej w dzikim galopie - przez wiatr. Podparła drzwi plecami, chwilę łapiąc oddech i odruchowo chwytając miecz. Po rzuceniu okiem na obecnych jednak jakby się rozmyśliła i zamiast tego przycisnęła pięść do piersi, skupiając się wyłącznie na uspokojeniu oddechu
- Zamael, wyłaź natychmiast!
Dobiegający zza okna okrzyk był z pewnością męski, a jeszcze pewniej - skrajnie zniecierpliwiony.
- Czep się...! - odkrzyknęła, choć jej głos przypominał teraz raczej warknięcie. - Jestem poza zasięgiem waszej jurysdykcji!
Ktoś za drzwiami zaklął, trudno było jednak powiedzieć, w jakim języku.
Widząc przyszpilające spojrzenie jegomościa za barem, uniosła ręce w geście bezbronności.
- Nie szukacie przypadkiem do pracy gońca? - spytała. - Mój koń jest rączy. Mogę dostarczyć co chcecie gdziekolwiek, choćby do samego...
Zdanie przerwał jej łomot jednego z okien, które otworzyło się niespodziewanie, z dźwiękiem przypominających niezdarne lądowanie wielkiego ptaka. Cóż, to co otworzyło okno, faktycznie było skrzydłem. Ale w chwilę potem między okiennicami zawisł pysk. Czarny, potężny, wyposażony kły koński pysk.
-...piekła - jęknęła kobieta, po czym ukryła twarz w dłoniach. Ręce jej opadły. - Daemon, co ci mówiłam o skrzydłach?
- Zama... ci z Zakonu też są.
Pysk konia rzecz jasna się nie poruszał na kształt ludzkiej mowy, a mimo to wyraźnie jakiś głos musiał dochodzić właśnie z niego.
- Oni też mogą się... - nie skończyła. Rzuciła okiem na wyraźnie zniecierpliwione postawy tubylców. - Nie będę z nimi walczyć.
Westchnęła.
- To wcale nie tak, jak myślicie.
-...piekła - jęknęła kobieta, po czym ukryła twarz w dłoniach. Ręce jej opadły. - Daemon, co ci mówiłam o skrzydłach?
- Zama... ci z Zakonu też są.
Pysk konia rzecz jasna się nie poruszał na kształt ludzkiej mowy, a mimo to wyraźnie jakiś głos musiał dochodzić właśnie z niego.
- Oni też mogą się... - nie skończyła. Rzuciła okiem na wyraźnie zniecierpliwione postawy tubylców. - Nie będę z nimi walczyć.
Westchnęła.
- To wcale nie tak, jak myślicie.
http://charlie-bowater.deviantart.com/ |
[Przepraszam, że tak długo zwlekałam. Pomimo przygód z łączem i larpami przybywam, by bawić się z Wami. Ave!]
*W Cheronie powietrze miało zupełnie inny smak niż w górach Yiale: było ciepłe, ciężkie i nieco słodkawe, kojarzyło mu się ze słodyczą tych okrągłych owoców, tutejszych przysmaków. Jak one się nazywały? Pomierańcze? Na północy Killinthoru powietrze było ostre i mroźne, zawsze, niezależnie od pory roku, aż płuca bolały przy dłuższym locie. Szybując leniwie wśród chmur, nucił melodyjkę niepoprawnej przyśpiewki, którą zasłyszał niedawno od krasnoludów, niedawnych gości Uśmiechu Fortuny. Akompaniowało mu leniwe buczenie brązowych membran. Spłoszył klucz przerażonych żurawi, które o mało nie poskręcały szyjek od wyciągania ich w jego kierunku. Zaśmiał się gardłowo.* "Tak jest, uciekajcie! Jam jest smok, król ziemi i przestworzy... Co jest?!" *Odbił mocno w prawo, stracił rytm i zachwiał się zepchnięty przez mocny prąd. Chwilę potem wyrównał lot i spojrzał z wyrzutem za czarnym kształtem, który przeciął niebo tuż przed jego nosem. Sylwetka oddalała się w zastraszającym tempie, zmierzając prosto w kierunku karczmy. Mruknął gardłowo i zapikował w dół, ruszając w pogoń za intruzem.*
OdpowiedzUsuń*Wylądował na bruku, wzniecając kłęby kurzu. Przy okazji zmiótł z pieńka karty, przerywając dwójce podróżnym partyjkę pokera. Został barwnie zwyzywany ku jego wyraźnym rozbawieniu. Nie porzuciwszy poprzedniego celu, podążył w kierunku Uśmiechu.*
*Zatem tym, który ośmielił się przerwać mu przyjemny lot, był, zdaje się, koń. Ze skrzydłami. Miał zad jak koń, chwost jak koń, kopyta jak koń i skrzydła jak kruk. Łba nie dane mu było zobaczyć, bo był wetknięty w okno.* "Ej, Ty! Wynocha mi stąd, kobyło! Sio do boksu, tam jest miejsce koni! I ani mi się waż tu latać jak muszysko, słabo Ci to wychodzi. No, mówię do Ciebie. Nie lubię koniny, ale Nissare umie gotować. Podamy Cię gościom, jak nie usłuchasz." *Zaśmiał się wrednie brunatnoskrzydły, rogaty smok, o łusce koloru złotej gruszki.*
Eldar
Ogier wycofał się z niesmakiem, gdy okiennice trzasnęły cal przed jego pyskiem. Strząsnął czarnymi skrzydłami o tęczowym połysku, wydął chrapy, mlasnął z niezadowoleniem. Niby też był demonem (co prawda spętanym i niższego rzędu, jednak swoje przeżył i zobaczył) a kultura osobista jego pobratymców wciąż budziła w nim niechęć.
UsuńKobyło? Wredny śmiech zwrócił uwagę Deamona. Zwrócił łeb w stronę smoka i też obnażył wilcze kły w uśmiechu.
- Sam idź do stajni - odparł wrednie. - Twoje skrzydła z pewnością się tam zmieszczą.
[Baduuum-tssy. Taki pojazd, że ja nie zdzierżę. Witam :)]
*Dzień ten już od rana nie był dlań dobry. Zaczęło się od braku ciepłej wody w cysternie, którą to zużyła prawdopodobnie płeć piękna pracująca w tawernie, czyli Lora, Nissare oraz Kogita. Ta ostatnia przejawiała wyjątkowe upodobanie do długich kąpieli w gorącej wodzie, a także skłonności do jazgotu w myśl zasady, by cała tawerna wiedziała, że jest jej źle i dlaczego - nawet jeżeli chodziło o niezbyt ambitne, lecz czasochłonne napełnienie cysterny czystą wodą na użytek całego personelu. Kroki skierował więc na podwórze, gdzie pod ścianą stała okazała beczka z deszczówką. Zazwyczaj wodą tą poiło się wierzchowce gości, jednakże była na tyle czysta i nie tak zimna, by nadać się do umycia. Demon zajrzał do beczki, po czym w zamyśleniu zmarszczył brwi, gdyż nie była pełna nawet w połowie swej objętości. Dziwne. Obejrzał zbiornik dokładnie i odkrył niechlubną przyczynę - u podstawy drewno było tak zbutwiałe, iż przepuszczało wodę. Będzie musiał to później naprawić...
OdpowiedzUsuńUniósł nieznacznie fragment odłamanej tafli lodu, która, choć mocno już stopniała, wciąż tu i ówdzie pokrywała pobliskie jezioro. Wodzie zdecydowanie bliżej było do ścieku, aniżeli kąpieliska, za jakie uchodziła w sezonie letnim. Teraz pływały tam różnorakie organiczne resztki - fragmenty roślinności, patyki, zawiesiny glonów, a także martwe żyjątka wodne, które nie przeżyły starcia z chłodniejszą temperaturą lub po prostu się udusiły. Demony ni Nefilimy nie zapadają na choroby tak jak ludzie, lecz kąpiel w takiej wodzie mogłaby dokonać tegoż ironicznego cudu.
Pozostał mu jeno strumyk w puszczy. Przez większość roku był to spokojny, sunący leniwie ciek. Teraz z zapamiętaniem aspirował do miana górskiej rzeki, bezkarnie tłukąc zasiloną roztopami wodą o kamienisty brzeg i miejscami zapędzając się nieco dalej w głąb lądu niż przyzwalała na to linia szuwarów. Nefilim ostrożnie zbliżył się do potoku, lecz drobne, śliskie od wilgoci kamienie rzadko kiedy są nieszkodliwe, szczególnie dla kogoś o wzroście i wadze Atroxa Balzigeera. Grunt dość szybko uciekł mu spod stóp i demon wleciał do wody z impetem. Była lodowata oraz tak rwąca, że trudno było przeciwstawić się nurtowi. Mężczyzna wykręcał rogatą głowę na boki, starając się unikać uderzeń w twarz wszystkim, co potok niósł ze sobą...
Stanął w tylnym wejściu do tawerny przemoczony do cna, zaczesany do tyłu i pozbawiony animuszu. Niemal od razu skierował kroki do kuchni, gdzie miał nadzieję zagrzać i w spokoju wypić mieszankę wina oraz przypraw, którą przygotował dość dawno. Działała rozgrzewająco, a właśnie ciepła pragnął gdy zimno ziało mu w ciało. Atrox pochodził z zakątka świata, którego nazwę już ledwie pamiętał, gdzie zima królowała niemal cały rok, więc winien do chłodu przywyknąć, lecz i tak nie czuł się komfortowo. Otworzył szafkę, sięgnął po schowaną z tyłu butelczynę jedynie po to, by odkryć, iż jest pusta. Jak znał pracowników tej tawerny, zawartość zniknęła za sprawą Lory - ciekawego nowych smaków stworzenia, bądź Malgrana, gdyż "ten smak przypomina mu dom". Demon westchnął ciężko, balansując na granicy utraty cierpliwości...*
*Po południe nie obfitowało w codzienność. Siedział pod ścianą, próbował naprawić odkształcony zawias, jedynie od czasu do czasu obrzucał wzrokiem jadalnię, czy aby klienci spożywają zamówione jadło i trunki we względnym spokoju. Naraz do środka wpadła dziewka. Poczęła wykrzykiwać bez większego sensu. Na dźwięk słowa "jurysdykcja", demon wyprostował się czujnie. Administracja zawsze oznaczała kłopoty. Mniej więcej w tym właśnie momencie pobliska okiennica otworzyła się z hukiem i dosłownie wbiła na rogi Atroxa. Ten chwilę nie wiedział co się dzieje, czemu nie może ruszyć głową. Sięgnął do tyłu, wymacał deski i podjął dość niezdarną próbę uwolnienia się z pułapki. Z głośnym warknięciem wyrwał rogi z okiennicy, pozostawiając w niej dwie okazałe dziury. Otrząsnął się, podniósł, a dojrzawszy w oknie koński łeb, zmarszczył brwi. Niemal rozpiął się na ramie, chwilę lustrował nieprzychylnym wzrokiem zwierze, a ono wydawało się robić to samo. Z hukiem trzasnął okiennicami - przy okazji samemu odkształcając kolejny zawias - czym zmusił wierzchowca do cofnięcia się. Cała tawerna ucichła, gdy Atrox odezwał się z niskim mrukiem w głosie. Co więcej, wyraźnie cedził przez zęby.* Zapewniam panienkę, że NIE MA panienka pojęcia, co myślimy i NIE DOWIE się tego tak długo, jak będzie Nas obchodzić kultura osobista... *Obrócił się do dziewki i ruszył w jej stronę. Stanął przed nią mąż rosły, dobrze zbudowany i o drapieżnym obliczu, co zdawało się być demonimi przymiotami. Patrzyły na nią złoto-krwiste ślepia z pionową źrenicą, utkwione w czerni białek. Były bardzo złe i niemal równie gniewne. Pod prawym wystąpił nerwowy tik.* ... której panience najwyraźniej brak, skoro wpada tutaj bez pukania i wrzeszczy jakby była u siebie, a także siły charakteru, by nauczyć zwierze posłuchu. Zapewniam również, że panienka nie ma nic, czym piekło mogłoby się choć śladowo zainteresować. Ewentualnie godność osobistą, na którą łasy jest jeden z właścicieli tego przybytku. Czy drugi byłby zainteresowany, zapytaj sama. Znajdziesz go bez problemu. *Chociaż srogi miał ton, wyraźnie zły humor, to przyjezdnej z tawerny nie wygnał. Może wciąż była na coś nadzieja...?*
Usuń[Dosyć mam tego czekania, aż coś się rozwinie! Bawimy się, czy nie??]
OdpowiedzUsuń*Dzień jak każdy inny: odbierała zamówienia klientów, czekała aż Nissare je zrealizuje, roznosiła posiłki oraz kolejne flaszki wódeczki albo innego napoju wyskokowego, a w międzyczasie chyba każdy facet próbował zajrzeć jej w cycki. Przyłapani na gorącym uczynku gwizdali, puszczali oczko lub, co gorsza, uśmiechali się głupkowato i wymownie klepali po kolanie. Wszystko to dzielnie znosiła, byle napiwek większy dali bo kosmetyki i materiały na kreacje same za siebie nie zapłacą. Tym razem klient był tak nachalny na wzór końskich zalotów, że Lisica tylko resztkami woli powstrzymywała się przed przyłożeniem mu w twarz. Zaciskanie palców na żeliwnej tacy też pomagało... Z kolei znacznie bardziej pomógł huk i końska głowa w oknie, które rozproszyły namolnego faceta na tyle, by Kogita zdążyła uciec na drugi koniec sali. Postawiła czujnie uszy, bystre ślepka wlepiając w młodą kobietę, która chyba przykleiła się do drzwi, jakby to był "ostatni na świecie pionowo usytuowany przedmiot i za wszelką cenę trzeba dopilnować, aby się nie przewrócił". Nie żeby Trizonka słyszała, co wcześniej kobitka wygadywała... Wtem cała tawerna ucichła za sprawą jednego czynnika. Atrox się podniósł. Drab był z niego, trzeba przyznać, ale w żadnym razie nie trep co nie wie jak operować młotkiem lub mieczem. Do głupków też nie należał, bo etykietę szlachecką znał, dla każdego był uprzejmy niemal do przesady, żartować żartował rzadko, a w karty ograć go nie szło. Jedyne co, to nikomu po imieniu nie mówił, zawsze tylko per "dziewczyno", "panienko", "smoku" bądź "ty". Kogita lubiła wiedzieć o każdym jak najwięcej to też bacznie przyglądała się demonowi w pierwszych dniach jego pobytu w "Uśmiechu Fortuny". Stąd też wiedziała, że skłonności do gniewu miał raczej znikome. Dzisiaj chyba postanowił inaczej i groźnie patrzył na wszystko i wszystkich. Miał, jak to ładnie mówił na to Santorin Vega, "poranek kojota", czyli niezbyt dobrze rozpoczął dzień i widać jego skutki ciągnęły się już którąś godzinę z rzędu. Kiedy mężczyzna stanął przed przyjezdną jak jakiś zły omen, w Kogicie wezbrała pewność siebie, znacznie pokrzepiona postanowieniem, że żadna zabawa jej nie ominie. Dość szybko wcisnęła się między nich. Była jednak tak nikczemnego wzrostu, że Batroxowi ledwo sięgała do pachy, więc gdy próbowała go nieco odsunąć, jej nieduża, szczupła dłoń z paznokciami pomalowanymi na niebiesko wylądowała na żebrach demona, a nie na klacie.* Oj dałbyś jej spokój, Atrox. Bo to ona jedna wrzeszczy na wejściu! Nie takie wejścia ta tawerna widziała, nie wiem czemu się czepiasz! Wszyscy wiemy, że masz kiepski dzień, ale chyba nie musisz tego każdemu wypalać żelazem na tyłku, co? Aż mi się ogon zjeżył przez Ciebie, a to kobiecie w towarzystwie nie wypada! *Wzięła się pod boki, stanęła w lekkim rozkroku i lekko machała śnieżnobiałą kitą. Tak się produkowała, że z boku przypominała maleńkiego pieseczka pokojowego, który usiłował obszczekiwać piekielnego cerbera wielkości co najmniej stodoły. Po chwili westchnęła. Obejrzała się na nowo przybyłą.* No, to czego tu szukasz? Bo chyba nie schronienia przed tamtym zwierzakiem za oknem.