WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Murphy, Ty rudy grubasie.


http://margaritafelis.deviantart.com/

- Szewc bez butów chodzi...
   Ruda westchnęła z boleścią, gdy wróciła późnym popołudniem do swojej kwatery. Jej oczom ukazało się niepościelone łóżko, nieposkładane pranie, brudna i pusta miska Murphy'ego, pokryte kurzem biurko, na którym stało parę doniczek. W jednej z nich uschła roślinka. Kiedy je ostatnio podlewała? Dwa dni temu? A może to były dwa tygodnie...? Smutny obrazek szarej rzeczywistości, która ostatnimi czasy zdecydowanie ją przerastała. Chciała odpocząć po skończonym dniu pracy, ale nic z tego. Dłużej nie mogła żyć w tym syfie... Postąpiła parę kroków w kierunku szafy i uchyliła drzwiczki. Przesunęła ręką po wielokolorowych kreacjach z jedwabiu, satyny, atłasu. Kiedy ostatni raz włożyła na siebie coś ładniejszego? Ach, tak, od kiedy... Na bogów, co się z nią stało? Co on... z nią zrobił? Zerknęła w kierunku toaletki, zastawionej różnorakimi flakonikami. Większość z nich pokryta była warstwą kurzu, tak samo jak kasetki z biżuterią. Bez werwy zabrała się do sprzątania. Są tego jakieś plusy, pomyślała. Przynajmniej nie będzie miała czasu, by znów wracać do wspomnień o...

...Nim. Był na wyciągnięcie ręki. Ale ona nie miała skrzydeł, a bała się skoczyć nad przepaścią. Ha! Bała się. Więc nie mogła z nim być. On to ryzyko, balansowanie na krawędzi, drażnienie lwa przez lichy płot. Nie miała dość odwagi. Zawiodła... Zawiodła Cahira di Ardo, a to mogło oznaczać tylko jedno... W chwili, gdy rzucił czar, posłał w jej stronę deszcz ognia, poczuła w kąciku ust swoją słoną łzę. 

   Zbudziła się i drgnęła, gdy deszcz ognia zmienił się w deszcz puszystych kociaków. 
- Co za absurdalny sen! - szepnęła do siebie z niedowierzaniem, otarłszy z twarzy łzy, które najwidoczniej pojawiły się nie tylko w sennym majaku. - Kiedy w ogóle się położyłam...? - przekrzywiła głowę na bok i zmarszczyła brwi. Na łóżku, na sąsiedniej poduszce siedział Murphy i wlepiał w nią te swoje wielkie, zielone ślepia. Z niejasnych dla niej powodów poczuła się dziwnie nieswojo. - No i co się gapisz?
   Kocur w odpowiedzi miauknął, po czym stracił zainteresowanie Lorą i zeskoczył z łóżka. Następnie niespiesznie podążył w kierunku biurka, niezgrabnie wskoczył na taboret stojący nieopodal, a dopiero potem na stół. Obwąchał roślinkę w trzeciej doniczce od lewej i począł odgryzać listki. Zanim Ruda zdążyła go przegonić, złapał zębami dwa z nich i czym prędzej wybiegł z pokoju swojej przybranej właścicielki. Dziewczyna klapnęła na stołek i zamyśliła się.
   Nie od dziś wiedziała, że Murphy nie należy do najzwyczajniejszych kotów na świecie. To stało się oczywiste już na początku jej pobytu w Uśmiechu. Pierwszą oznaką, jaka w przedbiegach wykluczyła go z grona zwykłych domowych dachowców, był jego koncert gry na gitarze. Wywijał jak trzeba ku uciesze gawiedzi, podczas gdy ona zbierała gębę z podłogi.  Drugą - fakt, iż futrzak jest wręcz koneserem pewnego likieru na bazie mleka, którego często się domaga. I to nie byle jakiego likieru. Handlarz dostarczający Igneus Lacte - bo tak się nazywał trunek, inkasował za butelkę z charakterystycznym grawerunkiem krowiego łba dziesięć srebrniaków, co zaliczało ów alkohol do towarów luksusowych nawet w Medarze, a co dopiero na wsi zabitej dechami, w której znajdowała się tawerna. Warto również nadmienić, że kocur gardził wszelkimi zamiennikami i stawał się nadzwyczaj nieznośny, gdy nie dostawał chociaż kieliszeczka likieru dziennie. W sumie to się nie dziwiła Santorinowi, że zaczął wydzielać kotu limit spożycia dziennego, inaczej szybko by zbankrutował... Lora systematycznie dorzucała się do tej inwestycji w nałóg rudzielca, co nieco uspokoiło wampira. Pewnego razu zapytała szefa, dlaczego go trzyma pod dachem skoro jest taki kosztowny w utrzymaniu. Powiedział jej wtedy, że raz jedyny pogonił kocura. Miarka się przebrała, gdy skorzystał z chwili nieuwagi i zeżarł pół galantej porcji świeżej wieprzowiny, która miała być gwiazdą wieczoru wśród dań dla klienteli. Rudzielec gdzieś przepadł na parę dni i wtedy w tawernie zaczęło być... dziwnie. W kółko coś było nie tak. Nagle z półek zaczęły spadać szklanki, świeczki nie chciały się palić i gasły co chwilę, a tu ktoś się pośliznął i złamał nogę, a tu komuś mysz wlazła do łóżka, jeszcze innemu ptak nasrał centralnie na łeb tuż przed wejściem do karczmy. Niby bzdury, ale atmosfera z dnia na dzień wyraźnie się psuła... A to nie sprzyjało interesom. I choć Santorin nie wierzył w gusła i zabobony, ciężko mu było uwierzyć w tak znaczący zbieg okoliczności, zwłaszcza, że jak Murphy pojawił się któregoś dnia w oknie i wampir zdecydował się dać mu jeszcze jedną szansę, wszystko wróciło do normy... Uznał więc, że jednak lepiej trzymać kocura blisko Uśmiechu. Lora zaobserwowała jeszcze parę innych dziwnych zachowań u kota, mianowicie to, że nadzwyczaj lgnął do Cahira i niej samej, zwłaszcza po nauce magii albo fakt, że bardzo dużo rozumiał, co się do niego mówi, ale to już nie były cechy aż tak podejrzane. W końcu nie raz nie dwa słyszała od motłochu, że koty to diabelskie stworzenia i do wiedźm lgną, a jeszcze do tego nadzwyczaj kumate i trzeba mieć sen czujny, gdy się jednego z nich trzyma pod strzechą... Może w tej "mądrości" ludowej było ziarnko prawdy?
   Mimo tych wszystkich dziwności, uwielbiała Murphy'ego, był jej pupilkiem. Starała się o niego dbać najlepiej, jak umiała, choć ostatnimi czasy ciężko jej było ogarnąć samą siebie, a co dopiero rudzielca. Miała przez to wyrzuty sumienia... Nigdy dotąd nie poczuła się źle w jego obecności, wręcz przeciwnie, te jego osobliwe zachowania prędzej przyprawiały ją o wybuchy śmiechu, niż o zmartwienia.
   Aż do dziś...

 - Ty gówniaro! Ty mała niewdzięczna wywłoko!!! Teraz do mnie przychodzisz?! Teraz, kiedy się pieniążki skończyły, taaak?! A te dziwolągi, które ostatnimi czasy sobie tak umiłowałaś, nie chcą Ci pomóc?! No i cóż się tak na mnie patrzysz? Wszystko wiem, a jakże!!! Coś Ty myślała, że przed matką wszystko ukryjesz?! Oj już ja Ci przypomnę, córeczko, jak pas po dupie ciągnie, jak się dobrze przyłoży!!!
Matka darła się na nią wniebogłosy, żywo gestykulując, chyba w samej Galateyi ją słyszeli. Pracownice burdelu pochowały się po kątach, ciesząc się po cichu, że to nie one  zbierają opierdol od Yvette. A ona po prostu stała jak słup soli z opuszczoną głową. Milczała. Jęknęła cicho w bolesnym proteście, gdy matka złapała ją za włosy i pociągnęła za sobą w głąb małego pałacyku. Faktycznie miała zamiar ją sprać. Wyjęła z szuflady szeroki skórzany pas i przełożyła ją przez kolano zupełnie tak, jak miała w zwyczaju jeszcze te 5, 10 lat temu. 

   Zbudziła się i drgnęła, gdy pas zmienił się w żarówiasto różowego węża, który upierdolił matkę w rękę i pogonił w diabły, zanim zdążyła zrobić jej cokolwiek.
  W pierwszej chwili miała ochotę się roześmiać, bo zabawna wizja przerażonej matki, karykaturalnie stukającej obcasami w ucieczce przed gadem cały czas widniała jej w głowie. Mina jej zrzedła, jak zobaczyła rudego kota, siedzącego na poduszce obok i wlepiającego  w nią te swoje soczystozielone gały. Zbieg okoliczności? Poczuła w dole brzucha nieprzyjemne ukłucie, takie, jakie czuła nie raz przed lekcjami z kaligrafii, które prowadził bardzo surowy i nieprzyjemny belfer. 
- Murphy... Boję się.  - futrzak się jednak za mocno tym wyznaniem nie przejął i zrobił to samo, co poprzedniego dnia - opuścił dotychczasowe legowisko, wskoczył na biurko i począł obgryzać roślinkę. Jak tylko zczaił, że Lora wstaje z łóżka, złapał to, co zdążył zerwać i czmychnął z pokoju. Ruda zrobiła zaciętą minę i cicho, na palcach, podążyła za cwaniakiem. Miała zamiar się dowiedzieć, co robi z listkami Daridei, z których robiła silne przeciwbólowe. Jeszcze tego brakuje, by kot zaczął ćpać...
   Na szczęście w tawernie było wyjątkowo gwarno jak na tę porę dnia i hałas niosący się z dołu zamaskował dźwięk jej kroków. Murphy zdawał się niczego nie podejrzewać i leniwym truchcikiem podążał w głąb części mieszkalnej Uśmiechu. Śledztwo szybko wykazało, że kocur niósł listki do komnaty Santorina. Dziewczyna nie mogła powstrzymać ciekawości, po co wampirowi jej roślinka. Nie mógł jej najzwyczajniej o nią poprosić? Przecież by mu użyczyła swoich zapasów. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy podobno źle się czuł. Fakt, ostatnio nie schodził wcale na dół, a ten przykurcz Hefan niweczył większość prób odwiedzenia go, bo niby ma mieć spokój, że nie domaga, że on tu teraz rządzi i inne tego typu farmazony. Ale żeby się tak kotem wysługiwać? Ciekawa była, jak w ogóle wampir zmusił Murphy'ego do współpracy... Raz kozie śmierć, pomyślała i ostrożnie stawiając kroki podążyła w stronę dębowych drzwi.
   Były otwarte, chciała coś podejrzeć, ale kąt uchylenia pozwalał jej widzieć tylko kant łóżka i kawałek komody. W końcu zebrała się na odwagę i pchnęła odrzwia. Santorin faktycznie leżał w łóżku i był przerażająco blady, wręcz biały, przykryty puchową kołdrą po samą szyję. Przeraziła się i zakryła usta ręką. Wyglądał naprawdę źle... Gdy zdołała oderwać od niego wzrok, zobaczyła Murphy'ego siedzącego na stole blisko łóżka, tuż obok kubka z parującą zawartością. Zajrzała doń i rozdziawiła usta ze zdumienia.
- Skąd wiesz, że listki Daridei można też parzyć? Co prawda nie mają wtedy tak silnego działania, jak w postaci proszku, ale nadal... Nigdy tego nie robiłam w Uśmiechu! - nie doczekała się jednak odpowiedzi, kot tylko się w nią wgapiał. I kiwał leciutko końcówką ogona na boki. - Murphy, to przestaje być śmieszne. Od kiedy opiekujesz się Santorinem? Jak jeszcze się okaże, że mieszasz mi w głowie... Kim Ty tak właściwie jesteś?! Albo czym?! Żądam wyjaśnień! Teraz!
   Zaczęła się cofać, kiedy zobaczyła, że kocie ślepia zajarzyły się złotym, nadnaturalnym blaskiem. Zatrzymała się z głuchym tąpnięciem na ścianie, położyła na niej dłonie, jakby chciała ją przesunąć. 
- Chyba mam zwidy... Za dużo palę tego świństwa... Murphy, litości, już nie będę! 
   Na nic zdały się jej obietnice i błagania, gdyż kot zeskoczył ze stołu i postąpił krok naprzód, siejąc w niej jeszcze większy strach. Jego sylwetka pokryła się srebrzystą mgiełką, w końcu zatarły się jego kontury. Widziała tylko te złote, bezdenne tęczówki... Zamrugała szybko oczami, próbując za wszelką cenę nie zemdleć. Tajemnicza mgła rozrastała się, na boki i ku górze, aż w końcu rozstąpiła się błyskawicznie jak za sprawą zaklęcia, ukazując wyższe od niej o głowę stworzenie, mieniące się tysiącami kolorów, na myśl przywodzące dalekiego, egzotycznego kuzyna Eldara skrzyżowanego z lwem.
- Jestem Yuudai, Ten, Który Strzeże. Ale możesz mi mówić Murphy, jak dotychczas. To bardzo ładne imię.
   Zanim zdążyła odpowiedzieć, osunęła się po ścianie i zemdlała.

http://akreon.deviantart.com/

[Cześć! To był bardzo spontanicznie napisany post :) Zachęcam do kontynuowania akcji w komentarzach. Murphy'ego podpinam pod konto Lory (raczej to będzie postać epizodyczna w... obecnej postaci, jak zmienią się plany to zrobię mu porządną kartę itp), więc jak ktoś będzie chciał się z nim kontaktować, niech wbija pod kartę Lory. Sama też w komentarzach wyjaśnię parę spraw. Tylko proszę o cierpliwość, mam napięty grafik i będę trochę rzadziej odpisywać. Enjoy.]


wtorek, 16 sierpnia 2016

Śmierć to tylko zabawka. Dużo straszniejsi są Ci, którzy nad nią panują.




             [autor: GRIM REAPER]
Imię: Airas
Nazwisko: Mashatavaitena
Płeć: Kobieta
Wiek: Piętnaście lat
Rasa: Diabeł
Stanowisko: Zabójca
Broń: Krótki, czarny sztylet z elfiej stali
Cechy charakterystyczne: Nie posiada własnego cienia | Jej rogi zmieniają kolor | Nienawidzi polityki

Zdolności specjalne: Choć jej cienia nikomu nigdy nie udało się zobaczyć, nawet jej samej, za niską postacią podąża czarna jak smoła sylwetka, pojawiająca się jedynie na ścianach i dobrze oświetlonym podłożu. Jest to sam duch kalający jej i tak już jej psia krew smutne życie, nad którym (dla szczęścia) potrafi zapanować. Zmusić go do wielu rzeczy, jak na przykład niewyjaśnione morderstwo królewskiego zięcia…  Jej pierwszy, jedyny i ostatni sposób ratunku w trudnych sytuacjach. Pomimo faktu „posiadania” nieśmiertelnej, morderczej istoty u swego boku, zwykła nie angażować jej za często w swoje życie, choć ta sama niejednokrotnie starała się zwrócić na siebie uwagę.

Wygląd: Sto sześćdziesiąt dwa centymetry czystej karykatury uroczej dziewczynki. Blada, przechodząca nieco w szarość, zazwyczaj usmolona węglem i błotem skóra, wąska postura, pełne policzki i urokliwie przerażająca buzia. Często skrywa ją pod niedbale ułożoną warstwą długich oraz różnokolorowych, poczynając od czarnego i szarawego, poprzez błękit morza i kończąc aż na krwistej czerwieni włosów. Spod owej czupryny wyrastają dwa niedługie, choć masywne rogi zmieniające swoją barwę zależnie od niestabilnych, diabełkowych nastrojów. Ostatnimi czasy widzi się ją raczej w prostych, skąpych szatach lub zbrojach w czarnej barwie, które świetnie sprawują się przy sytuacjach wymagających dużej mobilności ruchów. Na nogach jej ulubione skórzane buty z wczepionym kolcem na przód, dla bezpieczeństwa i samoobrony, ot co.
I, najważniejsza rzecz, dość odważnym pomysłem byłoby spoglądać jej długo prosto w srebrzyste, groźnie patrzące ślepia, jakby odzwierciedlenie mrocznego księżyca, pięknie rozświetlającego najczarniejsze noce. Dlaczegóż? Ano, co by się, przypadkiem, nie zakochać w takiej małolacie.

Charakter: Zazwyczaj cicha, dopóki przypadkiem jej przyjazny, cienisty kolega nie zacznie przeszkadzać w normalnych, codziennych czynnościach. Potrafi się zdenerwować, a wtedy dobrą poradą jest załatwienie sobie czegoś do zatknięcia uszu.  Choć gdy już się kimś zainteresuje, należy współczuć tej osobie, bo nigdy nie wiadomo, co sobie taki podlotek umyśli. Nieprawdaż? Te całe skradanki, podglądanie, a człek nie ma nawet pojęcia, że go diabełek śledzi. Sprytna, inteligentna, podstępna, chciwa. Oj tak, uwielbia pieniądze i każde inne zyski, które można nielegalnie zdobyć. Portfel, troszkę klejnotów, a nawet stary pierścionek zaręczynowy, żeby potem można było się pośmiać  i współczuć jakiejś biednej żonce. A pro po składanek, od zawsze interesowała się ludzkim organizmem. Szczególnie lubiła go ciąć. Z zaskoczenia. Żadnych krzyków, jęków czy straży. A cienisty przyjaciel zwykł jej pomagać. Uroczy, przyjemny dla ucha dźwięk tryskającej lub spływającej po nagim ciele krwi. Czerpie przyjemność z zabijania, lecz bynajmniej nie jest psychopatą rozlewającym krew gdzie popadnie. Precyzyjnie dobiera swoje cele, chyba, że ktoś płaci za ludzką juchę, wtedy średnio obchodzi ją , komu wżyna nóż pod gardło. Generalnie, całkiem mile obchodzi się z nieznajomymi bądź znajomymi, a gdy chce Cię okraść – pamiętaj, że to tylko gest przyjacielskiego zainteresowania z jej strony.
Ale jak jej podpadniesz, to stracisz cały swój dobytek. Może nawet duszę. Któż wie?

Historia: Jej matka to kurwa. Była kurwa. Ot co? A cienisty przyjaciel, to właściwie nikt inny, jak ona sama, tylko w jej martwej wersji. To znaczy, cienisty przyjaciel jest dokładniej mówiąc jej duchem, a ciało, które teraz tuła się na tej planecie to diabeł wzięty prosto z piekła. No, bo po śmierci właśnie tam trafiła… Ale się niechybnie okazało, że ciotka z wujkiem, czy tam babka z pradziadkiem, czy pies ich wie, zawarli kiedyś tam pakt z rodzinnym przyjacielem Szatanem i teraz zamiast w piekle to siedzi na ziemskim padole. Choć już ładnych parę lat temu zdała sobie sprawę z faktu, że jest śmiertelna, a przy pierwszym lepszym zacięciu ostrzem krew spływa po jej delikatnych palcach. Nie pamięta zbyt dużo z faktu bycia w piekle, ani z życia poprzedniego, bo pewnego burzowego dnia obudziła się na środku wioski, jak jakieś dzieciaki rzucały w nią kamieniami i śmiały się, przezywając wiedźmą z rogami. Skończyli przed drzwiami swoich domów. Tak mniej więcej w czterdziestu kawałkach.
Kilka lat później, próbując przyzwyczaić się do faktu kolejnej egzystencji wraz z denerwującymi ludźmi, odkryła w sobie mordercze zapały i najęła się jako płatny zabójca, choć z początku nie chcieli jej przyjąć, uznając, że piętnaście lat to za mało, by siać terror wśród idiotów. A jednak po pokazaniu swoich umiejętności i zabiciu kilkorgu dość ważnych w kraju ludzi, zdołała dostać się w elitarne szeregi skrytobójców. I w końcu przybył ten moment w życiu każdego mordercy, który przyjść musi. Misja ukończenia linii życia pewnego nieuczciwego urzędasa samego władcy nie udała się, a ona skończyła z błotem na twarzy w deszczowym wieczorze. Znalazła ją jakaś niska kobieta o dużych cycach i widząc pokaźne rogi przywiodła ją tuż przed drzwi Uśmiechu Fortuny, interesującej karczmy, która dla samej dziewczyny była jedynie kolejnym sposobem na łatwy łup.
______________________________________________________________________________________
Dziękuję bardzo za możliwość dołączenia do bloga i mam nadzieję, że mój diabołek się spodoba! :'D
GG: 46083720
Gmail: chotsi.narrya@gmail.com

piątek, 8 lipca 2016

Jesteśmy naiwnymi, kapryśnymi istotami o marnej pamięci i wielkim talencie do samozniszczenia.

Imię: Nora
Nazwisko: Byami
Wiek: 20
Płeć: Kobieta
Rasa: Nefilim
Charakter: Dziewczyna na ustach ma zawsze lekki uśmiech, jednak swoje emocje próbuje ukryć za wieloma maskami wyrobionymi podczas całego swojego życia. Cicha obserwatorka, czasem rzucająca miłym słowem i ciepłym uśmiechem. Uczucia wymykają się jej spod kontroli kiedy się w kimś zadurzy, bądź rozmowa schodzi na temat jej przeszłości czego bardzo nie lubi. Najczęściej czas spędza wśród ludzi, aby usłyszeć coś ciekawego dla zapełnienia nudy. W środku niej tli się wrażliwa dziewczyna, czekająca na księcia na białym koniu, który pomoże spełnić jej marzenia o podróżach i szczęśliwym związku, aby uleczyć złamane serce jaki pozostawił jej dawny przyjaciel. 
Historia: Po powiciu niemowlęcia panna Byami oddała Norę pod opiekę swojemu dziadkowi, który ostatecznie zgodził się na wychowanie bękarta. Dzięki podróżą po całym kraju dziecko mogło poznawać nie tylko kraj ale i obyczaje jakie panowały, dostała wykształcenie i nauczono ją manier, aby mogła poślubić znakomitego lorda. Dostała kilka propozycji małżeństwa, jednak każde odrzucała. Miała bowiem inne plany, a mianowicie uciekła wraz ze swoim przyjacielem w poszukiwaniu przygód i odkryciu nowych krain dzięki którym dostaną sławę oraz pieniądze. Podczas jednej wyprawy na morzu zostali rozdzieleni przez kobietę, w jakiej kochał się przyjaciel młódki i każdy wyruszył w swoją stronę poszukując nowych kompanów. Błąkała się większość czasu po nadmorskich miastach, jednak kiedy to zainteresowanie jej osobą wzrosło Nora wyruszyła do Uśmiechu Fortuny. Miejsce to zasłynęło dobrą sławą, a ona musiała po prostu je sprawdzić. 
Opis wyglądu: Szczupła kobieta o bladej skórze i o długich, czarnych włosach zazwyczaj wymyślnie splecionych tak, aby nie przeszkadzały w niczym i odkrywały czerwone rumieńce. Uwagę przykuwają również soczysto zielone oczy oraz duże usta, zazwyczaj pomalowane na ciemne kolory oraz długa, łabędzia szyja. Kształtne, duże piersi zakryte są zazwyczaj pod ładnymi, drobno zdobionymi bluzeczkami ozdobionymi lekkimi wisiorkami i białymi paciorkami, zaś spodnie są zazwyczaj ciemnego koloru ukrywające kształtne, szerokie biodra. Pod spodniami zawsze nosi pończochy, obok których ukrywa broń oraz najlepszą bieliznę, delikatną oraz naprawdę drogą w przeciwieństwie do reszty ubioru. Na pasku przyczepiony ma jeden sztylecik ozdobiony jednym rubinem umieszczonym na misternie wykonanej rękojeści. Nosi zazwyczaj ciężkie buty, które nie wymagają większej pielęgnacji i do nich przywiązuje najmniejszą wagę. W nocy śpi jedynie w luźnej koszuli nocnej, całkowicie rozczochrana i tak spotkać ją można dość często, bo lubi odwiedzać ludzi po zachodzie słońca. 
Broń: Dwa sztylety ukryte obok pończoch oraz jeden, ozdobny na pasku
Zdolności specjalne: Kontroluje krew z czego potrafi zmienić jej kształt, objętość oraz strukturę. Może używać jej wewnątrz, jak i na zewnątrz każdego kto posiada choć trochę krwi w sobie a najczęściej używa tejże umiejętności do ataków i obrony, mniej przy uleczaniu, gdyż potrzeba do tego dużej wiedzy anatomicznej. Ona nie posiadła jej dostatecznie dużo, ile potrzeba do leczenia. 
Stanowisko: Aktualnie szuka czegoś w Uśmiechu. Może akurat tu jej nie wywalą.

Kontakt GG: 52417514

sobota, 9 kwietnia 2016

Kartka z Dziennika: Rocznica, "Chwilo trwaj!"

  Fotel z wysokim oparciem zaskrzypiał straszliwie, gdy wampir odchylił się na nim tak mocno, że balansował na samiutkich kantach nóżek, które w zasadzie już parę razy złamał właśnie przez takie bujanie się. Wetknął ręce pod głowę, nogi władował na blat biurka i zaczął niewinnie machać stopami. Rachunkowość zrobiona, poczta sprawdzona po Hefanie, a Gazra nakarmiona. Koniec na dziś. Zaśmiał się cicho pod nosem na wspomnienie tej cholernej korespondencji. Co prawda dostawał od posłańców różnorakie papierzyska z wrzeszczącym, czerwonym tuszem wymalowanym nagłówkiem "WEZWANIE DO ZAPŁATY!", ale jakoś nigdy się nie zdarzyło, żeby wampir zapłacił chociaż miedziaka podatku od gruntu, działalności gospodarczej, demoralizacji, rozpusty, psucia/zużywania powietrza albo innej bredni. To zużywanie powietrza w jego przypadku nawet niekoniecznie miało zastosowanie, bo jakby chciał to by nie oddychał. "Żywe trupy" oddychać nie potrzebują, ale że muszą małpować ludzi to nauczyły się tej trochę niepotrzebnej czynności. Santorin ziewnął porządnie i zaraz po tym niemal zaczął dławić się kaszlem.
  - Jebałby to pies... - odcharknął i pociągnął nosem, bo niemal poryczał się od spazmu.
  Wyciągnął się na nowo, zastanawiając się co za dżuma tym razem go dopadła. Nie żeby wampiry miewały przeziębienia czy coś, ale Santi słyszał o przypadkach zachorowań. Rzadkich bo rzadkich, jednak dalej zachorowań...
  - ...a dziadzia Kostrofius przypadkiem nie cierpiał na wampiryczną astmę? A nie, to pylica była i to chyba nawet od kurzu w sypialni. - myślał głośno, stukając w kieł tak przydługi, że zaczął kaleczyć sobie usta.
  Nagle coś mlasnęło głośno. Wampir skulił się i złapał za podeszwy butów, tym samym stawiając fotel tak jak stać powinien, z powrotem na 4 nóżkach. Buty butami, ale to nie jakieś lodowate zadupie i podeszwy nie muszą mieć pół metra grubości. Preferował obuwie z potrójną funkcją: elegancja, wygoda i z dość cienką podbitką, żeby lepiej wyczuwać i unikać niepewnych (rozumieć należy "skrzypiących") desek podłogowych. Taki właśnie bucik niestety nie chronił przez bezlitosnym strzelaniem mokrą szmatą po śródstopiu. Vega roztarł uderzone miejsce i z wyrzutem spojrzał na Lorę, która bojowo ściskała "broń" w ręce.
  - To boli!
  - I dobrze, bo ma boleć. - odparła bez cienia współczucia.
  - Ja delikatny chłopak jestem!
  - Gdybyś nosił po 1 skrzynce wódy i wina, a nie po 5 to może bym uwierzyła.
  - Potwór...
  - Odezwał się!
  - Mogę chociaż wiedzieć za co to?
  Lora z wyrzutem wskazała cud-miód zadbanym paznokciem na maleńkie grudeczki piasku, które spadły z butów Santorina i teraz walały się na biurku, miejscu pracy podczas spełniania się życiowo przy uzupełnianiu papierologii wyższej. Wampir udał, że nic nie widzi i o niczym nie wie.
  - Wiesz, myszeczko, nie bardzo rozumiem o co Ci chodzi...
  - Nie ściemniaj! Dobrze wiesz, że chodzi mi o ten chlew, który robisz ZA KAŻDYM RAZEM, kiedy pakujesz te swoje kopyta na biurko!
  - Robisz z igły widły...
  - Nie sprzątasz tego to nie wiesz jakie to irytujące, kiedy co chwila znajdujesz jeszcze jeden paproszek i jeszcze jeden, a padasz z nóg i wkurwia Cię najmniejsze gówno!
  - ...widzę właśnie.
  - Co tam mruczysz? - zapytała ostro, zabijając Santorina wzrokiem.
  - Nic! - wyszczerzył się bezmyślnie, gdyż doszedł do wniosku, że lepiej nie drażnić sprzątaczki.
  - No ja myślę... A teraz zabieraj te nogi, muszę tu posprzątać!
  Znowu rąbnęła szmatą po stopach Vegi, na co ten przykurczył nogi tak raptownie, że wypieprzył się razem z fotelem. Rumoru narobił, że obudziłby nieboszczyka. Lora nic się nie odezwała, okrężnymi ruchami polerując blat, na którym prócz rzekomych brudów znajdowały się również: kałamarz, elegancki kandelabr z 5 świecami, Biblia Finansów, marmurowy przycisk do papieru w kształcie ponętnej syrenki wyginającej się na pseudo morskiej skale oraz góra papierzysk ułożona w pedantycznie równy stosik. Ruda akurat podniosła kartkę złożoną niegdyś w potrójną harmonikę by wygarnąć spod niej piasek, kiedy coś rzuciło jej się w oczy. Zbliżyła formularz do światła i aż zmarszczyła brwi.
  - Boże kochany, a cóż to za tasiemiec?!
  Santorin przestał rozczulać się nad bolącą stopą i, dalej leżąc na podłodze razem z fotelem, popatrzył na pracownicę nieco zbity z tropu.
  - Jaki "tasiemiec"? Hefan znowu członka narysował na liście od którejś-mojej-byłej?
  Wzrok Lory zawierał w sobie jedno zdanie: "Imbecyl". Jakoś nie zareagowała na wzmiankę o nieznajomości imienia kochanki. No cóż, wszyscy wokół wiedzieli o rozpustności szefa tawerny i ze świecą szukać kogoś, kto by się temu jeszcze dziwił bądź to potępiał. Chociaż nie, może Malgran by coś burczał, naczelny formalista i święty obrońca wszelakiej kobiecej cnotliwości tak oddany sprawie, że nigdy nie tknął żadnej tutejszej dziewki.
  - Weź mnie nie obrażaj, Santi. Akurat członka to umiem rozpoznać. O podpis mi chodzi, ten tu, o. Urzędas ma niezłe plecki w rodzinie, że dochował się tak długiego nazwiska. Mag może jakiś albo inny czort - nie obrażając Atroxa oczywiście...
  - Lora... To jest MÓJ podpis.
  Wytrzeszczyła zielone gały.
  - Żartujesz! Przecież Ty Vega jesteś a nie... TO. - stuknęła palcem w strzelony zamaszyście podpis, który w swojej rozciągliwości zajmował kartkę od jednego marginesu do drugiego.
  - "Vega" to skrót. Zesrałbym się chyba, gdybym za każdym razem miał przedstawiać się pełnym nazwiskiem. - w miarę wątłych możliwości na leżąco wypiął pierś i przytknął do niej kciuk. - Wampirze nazwiska są bardzo długie i skomplikowane, ale tak łatwiej nam określić skąd kto pochodzi. - nagle zmarniał, jakby się czegoś wstydził. - Gdyby nie skrót ludziska od razu by się połapali, że jestem wampir. Stali klienci to stali klienci, zdążyli przywyknąć i wiedzą, że jestem niegroźny. Ale nowi? Zara by przylecieli z dzidami, widłami, kołkami z krzeseł, sporadyczną pochodnią, świętym znaczkiem albo, brońcie bogowie, tą cuchnącą zupą czosnkową. Aż mnie skręca na samą myśl... Poza tym lepiej, żeby tatuś za wcześnie się nie dowiedział o mojej wolności, a tym bardziej o działalności.
  - To Ty masz ojca?
  Zrobił potępiająca minę.
  - Mówiłem Ci już. Z kapusty się nie wziąłem. Nie zostałem też "przemieniony podczas mrocznego rytuału", nie wiem skąd ludzie biorą takie zabobony.
  - No dobra, dobra, już ja swoje wiem... To jak w takim razie mości pan "Vega" się naprawdę nazywa?
  - Santorin Rajivar Vengervalis-Gareshmill III. - wyrecytował z zamkniętymi oczami, po czym dodał. - Zapłacę Ci sztukę złota, jeżeli powtórzysz to bez zająknięcia.
  Oferta zachęciła ex-dziwkę do podjęcia próby. Kilka razy powtarzała zapamiętane sylaby oczywiście w złej kolejności, aż w końcu złapała się za głowę. Santorin uśmiechnął się psotnie. Wskazał Lorę palcem, oko przymrużył i wytknął nieco język, bo zwęszył triumf...
  - Ha! Widzisz, że "Vega" jest znacznie poręczniejszy?
  ... jednak srogo pomylił się w ocenie powodu szoku na buzi Lily.
  - Przecież to brzmi jak jakaś choroba weneryczna! "Witaj, cna dziewojo, jam jest Santorin "Choroba Weneryczna" Vega III". Santi, tak mi przykro, chyba rodzice Cię nie kochali skoro nadali Ci takie imię. Chociaż... Wiesz co? Tylko ten "-valis" się zgadza.
  Wampir po raz drugi już tego wieczoru zrobił potępiającą minę.
  - Nie rób takiej miny bo już Ci tak zostanie i nawet Hefana byś nie wyrwał podczas polowania. I bez tego wyglądasz okropnie. Jeszcze raz moje kondolencje. Dobrze, że przez ostatnie 2 lata nie wiedziałam jak się nazywasz w pełni, bo bym Ci nawet ręki nie podała. Jeszcze bym złapała... chorobę weneryczną. - roześmiała się dość sztucznie, jednocześnie klepiąc Vegę w kolano, po czym opuściła biuro rachunkowe.
  Właściciel "Uśmiechu Fortuny" odczekał, aż kroki Lory ucichną i założywszy nogę na nogę, oparł je o kant biurka. Splótł dłonie na karku. Studiował każdy sęk na deskach sufitu i uśmiechał się do siebie. To już 2 lata, co? Nawet nie wiadomo, kiedy upłynął ten czas. Tyle się w ciągu tych 2 raptem lat wydarzyło, że można by o tym książkę napisać. Któż nie przewinął się przez progi wygranej w karty tawerny! Jakaś dupencja, nosząca na twarzy woalkę. Pamiętał, że za wierzchowca miała śmierdzące, lwo-podobne zwierzę. Epizodycznie zagościł pewien drągal, którego matka chyba bzyknęła się z wilkołkiem, bo takie miał szpony i generalnie dziki wygląd. Paru osobom jak raz się tutaj spodobało, więc zostali. Lora przybyła z obstawą w postaci "klasycznej blondynki" oraz szlachciura. Blondi na drugi dzień wybyła z powrotem do Medary, najbliższego większego ośrodka cywilizacji, a Karol... no cóż. Zmienił się w prosiaka (cholera wie jakim sposobem?!), później odmienili go przy pomocy...CZEGOŚ... co było zrobione z wyjątkowo śmierdzącego grzyba. Santorina aż przebiegł dreszcz na wspomnienie fetoru, który utrzymywał się przez  tydzień na piętrach mieszkalnych. Prawdziwego zamieszania w tawernie narobił Cahir. Wyglądał jakby go chory umysłowo czarodziej poskładał do kupy z różnorakich części, które miał pod ręką, a nawet dodał kilka dla rozrywki, jak ogon lub skrzydło. Ten to był agresywny na całego i prowokowało go byle gówno, a jak wszczynał bójkę to nikt nie ważył się ustawiać go do pionu. Sam się uspokajał po jakimś czasie. Tylko ludziska potem łazili z poparzeniami na mordach, bo dostali ognistym łapskiem. Wampir niemal roześmiał się cicho. Sam nie wiedział dlaczego, ale zawsze robiło mu się ciepło na sercu, gdy myślał o Cahirze i Lorze. Los to gość z niezłym poczuciem humoru, skoro umyślił sobie, że zmiennokształtny mag i prostytutka zakochają się w sobie. Co więcej, ona porzuci swój zawód, a on nieco spuści z tonu. Vega dawno nie widział takiej miłości. Dwa różne światy, a uczucia tyle, że można by było obdarować nim pół miasta! Żeby to raz przyłapał parkę, jak gdzieś na boku kleili się do siebie... Zmarkotniał nieco. Serducho mu się krajało, gdy patrzył na marnującą się Lorę. Piła, mało spała, nie dbała o wygląd odkąd Cahir przepadł bez wieści... Przez pewien czas w "Uśmiechu Fortuny" mieszkała nawet rusałka, Nimra Hillsing, i cierpiała na amnezję. Nikt nie wiedział skąd pochodziła. Niedługo potem jej miejsce zajęła Nissare Jeaggerjack, uczona pani smoczyca, która prócz zmieniania skóry na ludzką (całkiem niczego sobie z resztą) to miała taki dryg do technologii, że gdyby chciała zamontowałaby budynkowi tawerny nóżki i wprawiłaby go w ruch. Czego innego spodziewać się po Drakonautach, którzy od niechcenia budowali ustrojstwa, o jakich innym rasom się nawet nie śniło. Do kadry pracowników dołączyła Kogita, Trizonka, i jej matkę NA PEWNO bzyknął wilkołek, skoro miała psie uszy i białą kitę. Atrybuty te szło zignorować, skoro potrafiła tak się ubierać, by podkreślać wszystko, co miała zgrabne. Szkrabika tego nie tyle można było wypatrzeć w tłumie, co wyczuć, bo dziennie chyba wylewała na siebie całe galony perfumów wszelakich (Santorin do końca nie-życia znienawidzi zapach jaśminu, to pewne). Wszędzie chodziła z dużą szklaną kostką i dopóki leczyła zadrapania nie najgorzej, nikt nie zawracał Lisicy dupy co to tak naprawdę za przedmiot. Rekord dziwności zdecydowanie pobili Malgran z Eldarem. Jeśli wierzyć ich słowom oraz wyliczeniom Nissare, ci dwaj byli dosłownie z drugiej strony świata! W Cheronie wylądowali przez przypadek, bo ich znajoma smoczyca ze zdolnościami teleportującymi kopnęła się przy nawigacji. Ciekawymi nabytkami byli Atrox Balzigeer oraz Nari Merrev'edi. Chociaż jeden miał rogi, ogon i wyglądał na rasowego demona, a druga na zwyczajną podlotkę to oboje byli czymś co nazywa się Nefilimami. Nari była owocem związku anioła z człowiekiem, z kolei Atrox człowiekiem, który za życia nabroił tak, że zrobiono z niego demona. I jak się tutaj połapać...? Nie można też zapominać o stadku ghuli, które zadowoliło się w okolicy.
  - Taaak, to zdecydowanie były ciekawe 2 lata. - westchnął pogodnie i postawił fotel jak należy.
  I pomyśleć, że cała ta heca zaczęła się od 2 osób: jego i Hefana. Stadko dziwolągów nieźle się powiększyło. Odłożył na kupkę korespondencji pokwitowanie, które wcześniej Lora wzięła do łapy, i przycisnął wszystko syrenką z marmuru. Wszystko od wampira i chochlika. Nagle coś go olśniło. Pomysł niegłupi i genialny w swojej prostocie, a przy tym taki, jakiego można się było spodziewać po panu Vedze. Z szatańskim uśmiechem zdmuchnął świeczki w kandelabrze...


  Pierwszą ofiarą padła Kogita. Nawet przez drzwi sączyły się aromaty różnych olejków i innych dupereli do pielęgnacji, od których Santorina zaczęło kręcić w nosie na poważnie. Kichnął z rozmachem, niemal upuszczając wszystko, co trzymał pod pachą: drewniany stelaż, podłużne pudełko i zwinięty kawał materiału. Lisica chyba go usłyszała, bo nie minęła nawet minuta, jak drzwi się uchyliły i oskarżycielskie spojrzenie zaczęło wwiercać się w wampira.
  - Szpiegujesz mnie?
  - A co ja, Malgran? Ranisz moje uczucia... - ledwo zaczął się teatralnie rozkręcać, a rozmówczyni już sprowadziła go do parteru.
  - W takim razie czego tu chciał?
  Wskazał przyniesione rzeczy.
  - Mam pewien pomysł, ale musisz mi pomóc. Chcę, żebyś dodała tutaj coś od siebie.
  Podejrzliwie odchyliła uszy na boki i przymrużyła oczko.
  - Niby co, na przykład?
  - Właśnie o to chodzi, że to ma być Twój i tylko Twój wkład. Ja nic nie sugeruję.
  - Dziwny z Ciebie osobnik, Vega... - mruknęła z rezerwą, chociaż widać było, że nie ma pojęcia czego oczekuje Santorin (w zasadzie to kto by wiedział poza nim samym?).
  - Miło mi, że tak uważasz. - uśmiechnął się radośnie. - Czyli co? Mogę liczyć na Twoją pomoc?
  - No zgoda. Mam tylko nadzieję, że nie wpakowałam się w nic głupiego...
  - Kituś, kochanie Ty moje, na tym świecie żyją tylko głupcy.
  Obładowana wszystkim co przyniósł wampir, popatrzyła za nim, gdy schodził po schodach do sali jadalnej. Pracowała tu już trochę, a i tak nie przywykła jeszcze do sposobu bycia tego osobnika. Był bezpośredni, to dobrze, ale miewał też absurdalne pomysły.
  Rozstawiła stelaż na środku pokoju, rozpięła na nim materiał i z miną znawcy popatrzyła na konstrukcję. Sztaluga? Miała coś namalować, dodać od siebie? Tylko co, skoro płótno było puste. Wzięła do ręki pudełko, w którym znalazła kilka słoiczków farb oraz pędzelek. Parę razy skubnęła czubeczek ucha, zastanawiając się gdzie machnąć pierwszą kreskę. Raz kozie śmierć...


  Druga była Nissare. Drakonautka w przerwach od budowy machiny teleportacyjnej robiła za kucharza. Vega wsadził łeb do kuchni i cofnął się równie szybko. Wampiry nie lubią ognia, a smoczyca, zatykając  sobie 1 dziurkę od nosa, drugą kichnęła ogniem do piecyka i zaczęła smażyć ziemniaki. Zawczasu podniosła pokrywkę jednego z 2 garnków z gotującą się zawartością. W tym był chyba sos, sądząc po zapachu. Posoliła i popieprzyła co było trzeba i otrzepała dłonie. Santorin skorzystał z okazji. Wsunął się do kuchni dość nieśmiało jak na niego.
  - Nissare... Masz chwilę?
  - Zajęta jestem, jak widzisz... - zaczęła z wprawą kroić cebulę w cieniutkie plasterki. - ...ale mów śmiało o co chodzi.
  - Potrzebuję Twojej pomocy przy pewnym projekcie?
  Jak zawsze słowo "projekt" działało na Drakonautkę jak mięso na lwa. Od razu podniosła głowę i wygięła uszminkowane na ciemno usta w drapieżnym uśmiechu.
  - Projekcie? Jakim? Mów, mów szybciutko! Zamierzasz wybudować w piwnicy kotłownię, by doprowadzać do pokoi gości ciepło, gdy tylko przyjdą jesienno-zimowe dni? A może chcesz jakąś małą, fikuśną maszynkę latającą, która zastąpiłaby te obrzydliwe, srające wszędzie ptaki pocztowe? Jeśli tak, to od razu uprzedzam, że odpowiedni odbiornik, w pełni zależący od rodzaju środka transmisji - mówię tu o eterze albo linach, chociaż zakładanie masztu z liną na naszym podwórzu i w najbliższym mieście to trochę głupota - to da się zrobić ale... Ouu, sądząc po minie to nie o to Ci chodzi. Szkoda.
  Oszołomiony wywodem Drakonautki stał chwilę jak to ciele, bezwiednie kiwając głową niczym papuga w takt "Tak, tak, dokładnie... Bezbłędnie... Na pewno... Ale wiesz, że nic nie rozumiem, prawda?". Otrząsnął się wcale dyskretnie i na biegu wyłożył sprawę. Kiedy wyszli z kuchni, Nissare przytknęła palec do brody, badawczo spoglądając na oparty o ścianę pakunek. Wyraz twarzy miała średnio pokrzepiający.
  - Santorinie, zdajesz sobie sprawę z tego, że malarstwo to nie moja bajka? Rzeczoznawstwo, owszem, ale nie malowanie samo w sobie.
  - Nic nie szkodzi. W zasadzie to nawet o to chodzi: nie ważne, czy umiesz operować pędzlem jak zawodowiec czy jak dziecko. Wystarczy, że dodasz od siebie nawet malutki szczególik.
  Zgodziła się. Podczas przerwy rozstawiła sztalugę w kącie kuchni. Wypłukała pędzelek w szklance wody i już miała namalować to nad czym myślała w czasie pieczenia jagnięciny, kiedy zobaczyła co było "pierwszym elementem". Biały...? Wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia co Santorin wykombinował tym razem, ale jak mus to mus. Na pokrywce pudełka z farbami zmieszała nieco żółci i brązu, po czym zabrała się do pracy...


  Przyszła kolej na Lorę. Wampir dopadł ją, gdy z pierzastą zmiotką w ręce balansowała na taborecie, by  zgarnąć pajęczyny w kącie sufitu. Fartuszek pokojówki miała nieco wygnieciony, miejscami z szarawym, kurzowym mazem. Znalazło się nawet parę mokrych plam od wycierania rąk po wyżymaniu szmatki do czyszczenia mebli. Tak się skupiła na robocie, że wystawiła koniuszek języka. Nagle zrobiła wielkie oczy i zaczęła piszczeć.
  - Aaaa! PAJĄK!
  Pajączek nie większy niż paznokieć wystraszył się chyba jeszcze bardziej. Szybko przebierał nóżkami, uciekając przed miotełką, którą to Lora próbowała robala zmiażdżyć. Pokurcz przebiegł po suficie i spadł Santorinowi na głowę. Wampir nic nie poczuł... przynajmniej dopóki Lora z rozmachem nie przywaliła mu miotłą. Pająk uciekł, a bogu ducha winny Vega wykrzywił się w grymasie i syczał, dotykając uderzonego miejsca. Lily zamurowało na dłuższą chwilę, bo coś takiego NIE POWINNO się zdarzyć! Szybko zlazła z taborecika z wyjątkowo karną miną.
  - Boże, Santi, nie chciałam! Tam był pająk i chciałam go zabić, ale on spadł... Bardzo boli?
  Popatrzył na nią z mordem w oczach, a ona przygryzła paznokieć, schowała miotełkę za plecami i uśmiechnęła się najniewinniej jak umiała.  Spodziewała się reprymendy albo "Jesteś zwolniona!", ale zamiast tego szef jedynie pogroził palcem.
  - Twoja kara czeka na Ciebie w pokoju. Po wszystkim masz mi przynieść wszystko z powrotem. I bez wymówek! - zakomenderował i wyszedł trzaskając drzwiami.
  Najpierw zdziwiła się, lecz po przetrawieniu faktów zakryła usta dłonią. W języku Santorina "kara" mogła mieć tylko podtekst erotyczny. EROTYCZNY! Aż bała się, jak ta kara miała wyglądać. Zapewne zaraz się przekona, że mama miała rację i nieludzie są źli! Boże, tylko żeby nie zastała w pokoju czegoś takiego jak...
  ...nie, to nie był pejcz. To była sztaluga i znajdował się na niej zaczęty obraz. Ruda ścisnęła nasadę nosa, chyba dawne zboczenia zawodowe zaczynały mieszać jej w głowie. Podeszła do stanowiska, złapała pędzel i, spojrzawszy na dzieło, dostała pustki w głowie. Cokolwiek namaluje będzie się to miało jak pięść do nosa do tego, co już było na płótnie! Jeżeli to miała być jej kara, to brawo, Santorinie Vega, wielki z pana komediant! Pośpiesznie rozejrzała się po swojej kwaterze w poszukiwaniu inspiracji. Znalazła ją, połyskującą krwistą czerwienią na stojaczku w kształcie wykładanej atłasem kobiecej szyi.


  Eldar. No, to mogło zakończyć się katastrofą, ale jakby na to nie patrzeć należał, JESZCZE, do kadry pracowników. Zielonołuski potwór wylegiwał się na podwórzu i sądząc po delikatnym uśmieszku bardzo odpowiadało mu wiosenne słoneczko. Generalnie chyba do gustu przypadł mu cheroński, gorący klimat. Z zadowoleniem pacnął ogonem zakończonym pierzastą pitą. Rozkocurał się do tego stopnia, że przewrócił się na bok i grzał teraz drugą stronę potężnego cielska. Santorin mógłby przysiąc, że smoczysko mruczy gardłowo chociaż mógł to być też szum rozmów z tawerny. Podszedł bliżej, rozłożył sztalugę, zaczęty obraz umieści na miejscu i otworzył pudełko z farbami zawczasu, gdyż Eldar mógłby je uszkodzić szponami podczas prób pokonania haczykowatego zamka.
  - Eldar, mogę Cię prosić na chwilę? Mam dla Ciebie zadanie.
 Gadzina niechętnie otworzyła neonowe oko i skierowała łeb w kierunku wampira. Raczej nie był przyzwyczajony do tego, że rozmówca czegokolwiek od niego chce.
  - "Coś się stało?"
  - W pewnym sensie tak. Widzisz tę sztalugę?
  - "No. I co z nią?"
  - Chcę, żebyś coś namalował.
  Eldar zbaraniał. Usiadł tak gwałtownie, że ziemia lekko zatrzęsła się, a Santorin musiał wymachiwać rękami aby nie klapnąć tyłkiem na klepisku. Smok wycelował w siebie szponem.
  - "JA mam coś namalować? Rozum Cię opuścił?! Malowanie to rzecz dla istot człekokształtnych! Malgran się do tego lepiej nadaje...!"
  - Malgran też będzie malował.
  Brunatnoskrzydły spoważniał. W zasadzie... To czemu nie? Skoro on ma się wydurniać, to elf też będzie. I nie popuści mu chociażby dlatego faktu.
  - "Umowa stoi. Ale co to ma być?"
  -  To już zależy od Ciebie. Może to być coś co lubisz, coś czego nie lubisz... Podać Ci pędzelek?
  - "No daj."


  Malgran z wytrzeszczonymi oczami drapał się po głowie. Nie takiego widoku się spodziewał, kiedy Eldar telepatycznie poprosił go o pomoc. Myślał, że chodzi o podrapanie między łopatkami, gdzie smok nie mógł sięgnąć i potrafił być z tego powodu bardzo upierdliwy. Zamiast wyginającego się "w cierpieniach" Eldara, ujrzał go w dużej mierze rozpłaszczonego przed sztalugą. W wargach ściskał koniec pędzelka, który co chwila moczył w żółtej farbie i kreślił kółka na płótnie. Zaś gdy rozmyślał, co by jeszcze dodać, zagryzał narzędzie pracy stawiając je do pionu, po czym znowu zaczynał coś smarować. Na widok Malgrana podniósł łeb i uśmiechnął się, ze względów oczywistych pozdrowił go telepatycznie.
  "Cześć Malgran."
  - Możesz mi powiedzieć, co Ty wyprawiasz? - zapytał, podchodząc i w gruncie bojąc się, co tym razem strzeliło smokowi do łba.
  "Maluję."
  - TO widzę. Ale co i po co i dlaczego?
  "Santorin prosił. I mówił, że Ty też masz malować."
  - Czy zawsze muszę się o wszystkim dowiadywać ostatni? - rzucił z wyrzutem, splatając ramiona na piersi w wyrazie chronicznego niezadowolenia.
  "Nie marudź tylko chodź tu i pomóż mi malować czarne gwiazdki."
  Stanął przed sztalugą, wziął od smoka pędzelek i uniósł wysoko brwi w odpowiedzi na to, co ujrzał.
  - Too... Gdzie mam postawić te gwiazdki?
  "Najpierw wszystko trochę zaokrągl i dopiero wtedy domaluj gwiazdkę... Nie, nie taką gwiazdkę! Taką bardziej płaską!"
  Wykrzywił usta wymownie, ale czynił, jak smok kazał. Inaczej strofowałby go telepatycznie i werbalnie dopóki by nie oszalał lub nie przyznał, że epokowe dzieło zostało "zniszczone" z jego winy. Po kilkudziesięciu minutach na dobre oderwał pędzel od obrazu, jednocześnie podziwiając zgrabny stos złotych...
  - "Bardzo ładnie! Podoba mi się! Mówiłem Santorinowi, że istotom człekokształtnym malowanie idzie lepiej, ale nie chciał słuchać." - przerwał potok myśli elfa, po czym lekko pyrgnął go nosem ramię. - "Teraz Twoja kolej."
  - Nie mam pojęcia, co mam namalować.
  - "Santorin powiedział, że to może być coś co lubisz albo czego nie lubisz."
  Malgran z namysłem przygryzł lekko dolna wargę. Zaryzykował. Przecież na tym obrazie i tak nic nie trzymało się kupy...


  Z Atroxem chyba poszło najszybciej. Łatwo było go wypatrzeć w sali jadalnej nie tylko dlatego, że był wyższy niż normalny człowiek. Wokół niego z reguły były pustki, bo ludzie odruchowo się od niego odsuwali. Santorin, mimo że sam nie był szaraczkiem w dziedzinie dziwności, też czuł swego rodzaju... dyskomfort, gdy przebywał blisko Atroxa, który jak zawsze był przerażająco rzeczowy, gdy coś ktoś od niego chciał.
  - Mam coś domalować?
  - Dokładnie.
  - W takim razie daj mi ten obraz i miejmy to już za sobą.
  Wampir bez słowa wręczył demonowi rozpięte na ramie płótno, a na stole postawił pudełko z farbami. Z szeroko otwartymi oczami patrzył, jak tamten opiera sobie obraz o uda i kant blatu, po czym używając raptem 3 kolorów zaczyna kreślić na płótnie falowane linie. Zastanawiał się czy to kolejna z demonicznych sztuczek, a może demony po prostu "umieją wszystko idealnie", że po niecałych 15 minutach Atrox oddał wszystkie akcesoria.
  - Już? - Santorin ze zdziwieniem odebrał obraz (ledwo zdążył okraść klientkę przy stoliku obok!)
  - Już.
  - Szybki jesteś.
  - Po prostu się nie rozczulam.
  Vega nic się nie odezwał. Po prostu zabrał manele i sztywnym krokiem udał się do swojego pokoju na szczytowym piętrze mieszkalnym.


  Rozsiadł się na fotelu z wysokim oparciem i atłasowym podbiciem i z zadowoleniem popatrzył na schnące dzieło. Żeby triumf smakował jeszcze lepiej odkorkował butelkę z ciemnego, niebieskiego szkła i nalał jej zawartość do kielicha ze szczerego złota i wykładanego drobnymi szmaragdami. Popijając krew z szykownego naczynia, które ukradł dawno temu podczas balu u pewnej markizy, wodził wzrokiem po w ogóle nie pasujących do siebie elementach. Jego podwładni mają ciekawe pomysły, naprawdę! Troszkę się nabiedził, by dodać ostatni, najważniejszy aspekt obrazu i nie zmieszać ze sobą farb w ohydną kompozycję. Może przesadził, kompozycja sama w sobie była tragiczna, ale o to mniej więcej chodziło. Teraz tylko poczekać, aż dzieło wyschnie i gotowe!


  Zszedł do jadalni późnym wieczorem. "Uśmiech Fortuny" nie był tawerną idealną i miewał swoje... abstrakcyjne dekoracje. Do jednej z takich należało wielkie, zakurzone poroże jelenia, które wisiało na ścianie nieopodal baru. Santorin kazał Kogicie oraz Lorze nalać wina do miedzianych pucharków i rozdać wszystkim, a sam zabrał się za ściąganie nieszczęsnego poroża. W jego miejsce powiesił zakryty białym materiałem pakunek. Mniej i bardziej podchmieleni klienci, a nawet pracownicy zaciekawili się tym, co działo się w tawernie. Alkohol dla wszystkich oraz tajemniczy przedmiot? No, no, ciekawe...
  Santorin wskoczył na krzesło, żeby było go lepiej widać i wymachami rąk uciszył wszystkich.
  - Dziękuję, dziękuję za uwagę! A teraz mnie, moi drodzy, posłuchajcie, bo mam coś ważnego do powiedzenia! ...Ej, bez wycia, dobrze? Będę mówił krótko! ...Nie, nie zostałem ojcem, bez takich teorii! ...Nie zamykam też tawerny! ...Aven, kurwa, przestań otwierać japę, bo próbuję przemawiać, a Ty w kółko trujesz i to się przedłuża!
  Rzeczony Aven zaczął się śmiać, Staszek z Jędrkiem podłapali temat, obudził się również Szefuńcio, po czym cały "klubik pokerowy", do którego należał Hefan, zaniósł się wesołością. Trudno było powiedzieć, czy to z powodu załamania na twarzy Santorina, czy przez ów grupkę pijaczków wszyscy w tawernie gruchnęli śmiechem. A może było to po prostu cholerne fatum. Wampirowi dłuższą chwilę zajęło uciszenie rozmów oraz chichotów.
  - Już mogę? Dziękuję... Kochani moi, jak sami dobrze wiecie, jeszcze parę lat temu to było totalne zadupie, a budynek, w którym jesteśmy, nadawał się do zburzenia. Dzisiaj śmiało mogę nazwać to miejsce domem. Ba! Jest to okoliczny... Zamknij mordę Aven! ...ośrodek kultury! Wypijecie za to ze mną!?
  Z gardeł zebranych wyrwał się ryk aprobaty.
  - W ciągu tych 2 lat wydarzyło się naprawdę sporo i, jeśli pozwolicie, nie będę przytaczał wszystkich ciekawych chwil, bo zeszłyby nam na to kolejne 2 lata! Ale ale! Jedna osoba tutaj obecna zasługuje na szczególne wyróżnienie! Bez niej nigdy nie pojechałby do "Czarciego Grosza" w Galateyi i nie zagrał w pokera, dzięki któremu wygrałem akt własności tej tawerny. Bez tej osoby "Uśmiech Fortuny" nie miałby tego specyficznego klimatu wolności, zwykłej niezwykłości i TEGO CZEGOŚ co sprawia, że chcemy tu wracać! A ja nie ukrywam, że przepuściłbym wszystkie pieniądze... - uśmiechnął się, w odpowiedzi otrzymując chór pełnych zrozumienia chichotów. - Moi drodzy! Przez ostatnie dni wszyscy pracowaliśmy nad prezentem dla naszego szczęśliwca! Każdy dodał coś od siebie i razem stworzyliśmy coś, co nas wszystkich charakteryzuje, coś, po czym można nas poznać! Jesteśmy Cherończykami, do cholery, i nie cierpimy, gdy ktoś o nas zapomina! Mam rację?! NO PEWNIE, ŻE MAM! - Podniósł do góry pięść, a tłum odpowiedział mu rykiem aprobaty. Niektórzy unosili kielichy, więc trochę wina polało się na głowy. Santorin kontynuował. - Dzisiaj mijają okrągłe 2 lata od otwarcia tego przybytku i chciałbym, aby nasza mała maskotka odsłoniła prezent dla niej, dla nas pracowników i dla was, żeby zapadł wam w pamięć tak głęboko, że nigdy nie zapomnicie o "Uśmiechu Fortuny"! IMPEK, CHODŹŻE TU I ŚCIĄGAJ TO PRZEŚCIERADŁO!
  Wampir zeskoczył na ziemię i ruchem ręki zachęcił chochlika, by przestał chować się za nogami Atroxa. Hefan wyraźnie nie wiedział, jak odnaleźć się w sytuacji. Lubił gorszyć ludzi, lubił wypić i chociaż lubił też uskarżać się na swój los, do "święta" na swoją część nie przywykł. Kiwał się na boki, kiedy szedł pod ścianę. Strzelił palcami, jakby chciał się rozgrzać, i zaczął machać nierówno nietoperzowymi skrzydłami. Koślawo coś podleciał na tyle wysoko, by złapać rąbek materiału okrywającego "niespodziankę", po czym spadł z hukiem. Potrząsnął głową i cofnął się, bo chciał zobaczyć, czemu nagle zapadła cisza. Obraz był... niezwykły, mówiąc delikatnie. Przedstawiał karykaturę Hefana wymachującego nad głową rubinową kolią. Dodatkowo jechał na białym króliku w goglach roboczych, który jeszcze trzymał w pyszczku piękną, czerwoną różę. Jakby tego było mało, puchate zwierzątko skakało po górze złotych pomarańczy z piekielnym ogniem w tle.
  Hałas wybuchnął nagle. Jedni klienci parskali zgorszeni, inni jęczeli i odwracali wzrok, a pozostali ryczeli śmiechem. Miedziany kieliszek z brzękiem wypadł zszokowanej Nissare z ręki.
  - Niech mi ktoś powie, że nie przyłożyłam do tego ręki...
  - To nie na moje nerwy. - Atrox jednym łykiem opróżnił kielich.
  - Już wcześniej mnie to ciekawiło... Kto namalował króliczka? - Malgran przekrzywił głowę.
  - Ja! Też myślałam nad kolią, ale widzę, że Lora wykorzystała ten pomysł. - Kogita podeszła bliżej, by lepiej przyjrzeć się rubinowemu naszyjnikowi.
  - Santorinie, Ty jesteś chyba chory na umyśle. - szepnęła Lora, bawiąc się pustym naczyniem.
  - "Nie prawda! Pomysł jest świetny! Malgran, zrobimy coś takiego dla Almariel?" - zagadnął Eldar, który zerknął do tawerny przez okno, szczerze zaciekawiony nagłym rumorem.
  Malgran wymownie przejechał dłonią po twarzy. Podobny gest wykonał Impek, ale z innego powodu niż pomysł smoka. Chochlik trząsł się, posiniał, po czym podszedł do Santorina i zaczął szarpać go za nogawkę.
  - Pojebało cię, krwiaku pieprzony! Takie rzeczy...! - zaczął.
  Lekko wychylił się zza nogi wampira, by ujrzeć wszechobecne zgorszenie na twarzach celebrujących. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Tyle złego się stało jedynie z powodu podobizny? JEGO podobizny? Całe to obrzydzenie, niedowierzanie, bolesne grymasy? Zacisnął pięści na spodniach wspólnika.
 - To jest piękne! - wybuchnął płaczem i zaczął smarkać w czerwoną szarfę Santorina.