WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

wtorek, 2 września 2014

Dama kier, piwo i szafir


- Mogę się przyłączyć, panowie?
 Chochlik z szaleńczą wprawą tasował karty, wymiętolone i brudne, jednocześnie łypiąc podejrzliwie na wymuskanego rycerzyka, który przyczepił się do niego i jego obecnych kolegów do grania. Było to grono stałych bywalców, a mianowicie: największa pijaczyna tych okolic – „Szefuńcio”, który dorobił się tej ksywy przez ciągłe nazywanie tak wszystkich w niekończącym się stanie upojenia oraz Aven, już niemłody człowiek z porytą gębą, który potrafił w dwa wieczory w Uśmiechu przehulać całą wypłatę. Grali w oczko, nie tylko na kasę, bo tej Szefuńcio nie miał za wiele, ale i na piwo, żarcie, fajki i warte mniej lub więcej bibeloty, jakie tylko zdołali znaleźć w kieszeniach. Obecnie na środku stołu leżało parę srebrniaków, sygnet z małą, szmaragdową łezką i spinka z pozłacanym zawijasem – z nieznanych przyczyn pijaczyna miał przy sobie sporo damskiej biżuterii. Obok każdego z graczy leżała kupka fantów; jak można było się spodziewać, Hefan miał największą, bo co jak co, ale na kartach to on się znał. A na kantowaniu zwłaszcza.
  Niebieska paskuda zamachała ogonem i powiodła wzrokiem po kolegach, po czym z wścibskim wyrazem ryja zmierzyła przybysza od stóp do głów. Młodzik z blond czupryną patrzył na nich z dziarskim błyskiem w niebieskim oku, opatulony w kolczugę, jakby co dopiero ze zbroi wyskoczył. Pewnikiem prosto z podróży, lecz zamiast standardowego odpoczynku zachciało mu się grać w karty z wyjadaczami. No cóż, dziany idiota = łatwy łup.
- Umiesz grać w oczko, księciuniu?
- Umiem. Jam Edric Waleczny z Halgardu! – zawołał dumnie i zgiął się w głębokim ukłonie – Z przyjemnością potowarzyszę wam, bracia, oraz Tobie, stworze...
- Dobra, Waleczny, nie pierdol! – huknął Hefan i wydobył z siebie niekontrolowany, żabi rechot, mrużąc złośliwie czarne, złe ślepka – Zobaczymy, czyś rzeczywiście taki zaprawiony w bojach. Wykładaj fanty!
  Zgredowi aż morda się cieszyła, że taka okazja przydreptała do niego na własnych nogach, nawet nie musiał ruszać dupy z krzesła. Aven i Szefuńcio łypali ciekawie na rycerzyka, co i rusz coś szepcząc między sobą. Mężczyzna, a raczej chłopiec, dosiadł się do szemranego towarzystwa  bez cienia urazy, z zaskakującą pewnością siebie. Uśmiechnął się szeroko, wyjął z kieszeni sztukę złota i dorzucił się do puli.
  Rudowłosa dziwka, panna jak z obrazka, o której słowo już zdążyło się rozejść po okolicy, brylowała w towarzystwie, wabiła potencjalnych klientów, wykorzystując potężny arsenał swoich kobiecych sztuczek. Mimo to, ten, kto ją znał, widział, że coś ją trapi – choć nikt nie wiedział, co. Baby mają humorki, prostytutki nie są wyjątkiem, nie było sensu się nad tym rozwodzić… Traf chciał, że uwadze Lory nie umknął pewien wypicowany jegomość, a zainteresował ją jeszcze bardziej, gdy przysiadł się do tej szumowiny Hefana, rąbiącego Avena i pijaka w karty. Zrobiła sobie przerwę. Umknęła w zacieniony kącik sali, skąd mogła doskonale obserwować całą scenę, po czym zapaliła papierosa. Ruch był dość spory, ale klientela w większości ignorowała gnoja. Bywalcy przywykli, a nowi przystawali na chwilę, by popatrzeć na tę pomyłkę natury, po czym wracali do zabawy.
  Dziewczyna zauważyła, jak pierdykany zgred chowa sobie w połach brudnej szmaty, którą nosił, bonusowe perskie oczko, czyli dodatkowe dwa asy gwarantujące wygraną w grze. Oczywiście nie używał ich zbyt często, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Lily uśmiechnęła się pod nosem, zgasiła peta w pobliskiej popielniczce, po czym pobiegła do Santorina stojącego przy barze.
- Santi, mam pewną prośbę – nachyliła się konspiracyjnie – Obrobiłbyś Hefana z kart, które chowa pod pazuchą? Dasz radę?
   Wampir wpierw spojrzał podejrzliwie na pracownicę, jednak długo się nie zastanawiał, robienie Hefanowi na złość zwykle kończyło się dobrą zabawą. W dodatku nie podobało mu się, że karty, które kiedyś skołował, Hefan trzyma dosłownie przy dupie. Uśmiechnął się szelmowsko, błyskając wydłużonymi kłami.
- A co? Znowu gra? Chyba się uzależnił... – oderwał łapy od rejestru utargu, gdzie dopisał w odpowiedniej kolumience ile karafek wina poszło do tej pory, mimo że dzień jeszcze się nie skończył i nalał do kufla piwa, po czym wręczył go Lorze – Zajmij ich chwilkę.
   Ruda pokiwała ochoczo głową, złapała trunek, po czym kołysząc biodrami podeszła do stolika, przy którym trwała zawzięta rozgrywka. Zignorowała palący wzrok niebieściucha, który najchętniej rozszarpałby ją na miejscu na strzępy – nadal wściekał się za niedawny smród na piętrze wywołany eksperymentem ze zgrzebliną. Pochyliła się, stawiając piwo, ukazując podkreślony głębokim dekoltem biust.
- Pomyślałam, że może pan być spragniony, panie…
- Mów mi Edric, miła pani.
- Waleczny – wtrącił Aven, powstrzymując parsknięcie.
- Szefuńcio z Heszewaldu, hyp! – zakończył pijus, napruty jak bela i podniósł swoje karty tak, że wszyscy zdążyli dojrzeć, co ma.
- Z Halgardu! – poprawił rycerzyk, wstał i ukłonił się szarmancko przed Lily.
- Szefuniek, idioto, nie pokazuj kart… A ty, wredna cipodajko, wynocha! I też mi przynieś piwo – warknął chochlik, ukazując żółty garnitur wybrakowanych zębów.
  Lily „ochnęła” aktorsko i położyła dłoń na mostku, pokazując, jak bardzo poczuła się urażona, co bezbłędnie podziałało na Edrica – facet zapowietrzył się i wypiął pierś. Wyglądał trochę jak wzdęty kogut.
- Nie odzywaj się tak do tejże damy, stworze! Nie pozwolę poniżać dziewic! Jam jest rycerz godła miecza i strzały!
   Gdzieś w głębi sali ktoś parsknął cicho i kpiąco powtórzył: "Dziewica..."
- Pierdu pierdu, dupa i skwary.
- Coś ty powiedział?! Co za brak szacunku! Wyzywam Cię, stworze!
  Cała ta afera stworzyła idealną zasłonę dymną. Santorin, złodziej nad złodziejami, błyskawicznie - choć nie bez oporów przed dotknięciem brudnej szmaty, "ubrania", Hefana - pozbawił chochlika „asów w rękawie”, przechodząc obok niby to w celu podejścia do pobliskiego stolika. Lora schowała ręce za siebie. Szef potajemnie przekazał jej karty, nie szczędząc przy tym perfidnego uśmieszku, po czym zmył się jak gdyby nigdy nic.
- Ależ panowie! – zawołała Lily, rozkładając ręce. Rycerzyk puścił chochlika, którego zdążył złapać za fraki - Spokojnie, mości Edricu, to nie będzie potrzebne. Odegram się na tym prymitywnym stworzeniu podczas partyjki w oczko.
   Hefana aż zamurowało na chwilę, gały prawie wylazły mu z orbit, jak to usłyszał.
- Cooo?! Tyyy?! Ty, chędożona samico…
  Lora natychmiast znalazła się przy niebieściuchu i spojrzeniem nakazała mu zerknąć na to, co trzyma w ręce, tak, by inni nie widzieli. Japa od razu mu się zamknęła, ponadto jakoś tak się skurczył. Już nie był taki chojrak…
- No, chyba, że Hefan boi się przegrać…
   Chochlik posłał jej mordercze spojrzenie, dając znać, że policzą się później.
- Nie, ależ oczywiście… że nie… Eee… LORO… Siadaj. Rozdajcie jej… - cedził słowa przez zaciśnięte zęby, cały siny ze złości. 
  Ruda, dumna jak paw z tego, że utarła nos znienawidzonemu gnojowi, usiadła obok Edrica i puściła Santorinowi oko. Ten zareagował nieznacznym uśmiechem i uniesieniem na znak toastu kieliszka pełnego bordowej cieczy.
- Jestem Lora, lecz możesz mówić do mnie Lily, jeśli wolisz, Edricu.
 Aven i Szefuńcio nie mogli wyjść z podziwu, bowiem chochlik przestał mielić ozorem podczas gry, ograniczył się jedynie do wymrukiwania pod nosem przekleństw. Jeszcze bardziej zaskakujące było to, że przestał wygrywać – to Edric wysunął się na prowadzenie, mimo, iż cały czas prowadził wyrafinowane konwersacje z Lily i zdawał się w ogóle nie skupiać na grze. Ruda, jak wiadomo z jej przechwałek, wiedziała, jak zaimponować klienteli z wyższych sfer.
  Sytuacja stała się dla paskudy krytyczna, bowiem „naturalne” szczęście mu nie sprzyjało, karta nie szła, a kupka fantów stopniowo pomniejszała się, aż pozostała mu tylko spinka, wygrana wcześniej od pijaka.
- Nie wytrzymam! Ty tępy pachole, kantujesz jak nic! – wydarł się na całe gardło po kolejnej przegranej rundzie i rzucił w chłopaka kartami – Wypierdalaj mi stąd, bo jak nie…
  Hefan zamknął się, bowiem rycerz wyciągnął z kieszeni przedmiot, na którego widok szczęki wszystkim opadły. Położył go na środku stołu, w miejscu puli.
   Szafir wielkości jajka emanował niesamowitym, magicznym blaskiem, rzucając na twarze błękitne refleksy. Spoczywał w wyplecionym srebrem gniazdku, na nóżce przywodzącej na myśl konar drzewa. Obok kamienia twórca przedmiotu umieścił niewielki wizerunek ptaka.
  Edric schował artefakt z powrotem do kieszeni, by nie przyciągał niepożądanej uwagi i uśmiechnął się wyzywająco.
- Ostatnia runda. To mój fant.
  Zgred począł oddychać ciężko, drżącą ręką wysunął na środek spinkę. Lora, próbując powstrzymać ekscytację, lampiła się na chłopaka, próbując coś wyczytać z jego twarzy, ale na próżno. Choć wcześniej nie interesowała ją gra, a sam Edric, coś w niej drgnęło i wyjęła ze swojej torebeczki udekorowany florystycznymi motywami grzebyk. Położyła go na stole. Szefuńcio zasnął, kiwając się na krześle. Aven, choć też niezbyt trzeźwy, chyba wyczuł powagę sytuacji, która go przerosła. Wolał odpuścić, zwłaszcza, że dziany był i kasy nie potrzebował. Dał znak, że pasuje i z pomocą przypadkowego gościa podniósł moczymordę i przeniósł go parę stolików dalej. Klienteli już ubywało.
   Powietrze zgęstniało od napięcia. Chciwość niebieściucha wyła w nim jak opuszczony pies, domagając się przedmiotu za wszelką cenę. Musiał go zdobyć, jak nie wygra, to ukradnie. Za nic nie przepuści… Lily w niekontrolowanym odruchu przygryzła wargę, wiedząc już, że nie ma szans w tej rundzie. Poddała się pokusie, by podejrzeć, co ma Edric – niby to poprawiła się na krześle, wyprostowała… Po czym zapuściła żurawia. Zmarszczyła brwi. Karty nie miał mocnej, ale jeszcze nic nie było przesądzone. Rozgrywka toczyła się dalej, a ona regularnie podglądała, co ma nieznajomy – mogła to robić, bowiem przysunęła się bliżej Edrica i nie spotkała się z protestem z jego strony.
  Zobaczyła, że ma oczko. Sprawa była jasna, rycerz przyjechał z szafirem i z nim odjedzie. Chciała już odkładać karty, lecz Edric nie zatrzymał gry. Pozwolił, by toczyła się dalej. Zdobył więcej punktów. Przegrał.
   Hefan wygrał i wrzasnął w nieokiełznanej radości.
- HA! I co, mały kozi wypierdku, przegrałeś! Przegrałeś fortunę! Jesteś spłukany! Spłu-ka-ny! A ja bogaty! HAHA! - wykonał taniec na stole, parę obraźliwych gestów, aż w końcu usiadł na dupie i zarechotał – No, dawaj fanta!
  Edric nic nie odpowiedział, tylko wyłożył artefakt na stół. Jego piękno i dziwna, otępiająca siła, jaka od niego biła, ujęła chochlika w szczelne sidła. Stwór, jakby tchnięty zaklęciem, otoczył dłońmi szafir i wpatrywał się w niego, jak w cud dziejący się na wzgórzu.
- Bardzo miło spędziłem czas, Loro – chłopak uśmiechnął się do Lily i ucałował ją w wierzch dłoni. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, wstał i skierował się ku wyjściu.
   Ruda zmarszczyła brwi i popatrzyła na Hefana w szczerym niepokoju. Postanowiła czegoś spróbować – wyciągnęła rękę po swój grzebyk, który teoretycznie przegrała i schowała go do torebki. A Hefan nic. Wgapiał się w swój skarb, nie zauważając niczego innego wokół. Gdyby był, eee, „normalny”, już próbowałby wydrapać jej oczy… Podbiegła do Santorina, który wszystko obserwował.
- Wiesz co, chyba mamy kłopoty. Koleś przegrał to coś… specjalnie.

[http://mar-93.deviantart.com/]

by Hefan, Lora & Santorin

14 komentarzy:

  1. Mówisz, że specjalnie? *Zmarszczył brwi i założył ręce na klacie. Popatrywał na zdobyczny przedmiot dość długo, trąc przy tym nieco brodę. Długo żył, ale nigdy takiej "figurki" nie widział. Ba! Nawet o niej nie słyszał, co było dziwne. Są pewne specjalne skarby, o których krążą wśród paserów plotki i takowe plotki napędzają cały złodziejski biznes. Hefciowego skarbu na liście nie było.* Coś mi tu cuchnie, i to bynajmniej nie Hefan. Normalnie to i jak bym się zachwycał, bo jest czym. Ale że Impek mordy nie pruł jak podpieprzyłaś ten złoty grzebyk...? Śmierdzi mi tu magią. *Wampir podniósł ręce i klasnął kilka razy, po czym wrzasnął, że zamyka tawernę na dziś i wszyscy mają się wynieść. Niedobitki, które jeszcze utrzymały się przy stołach podniosły oczy na właściciela i przy chórze niezadowolonych pomruków, a także jęków "Ale ja jeszcze chciałem na dziwkę popatrzeć!" podniosły dupska z dotychczasowych miejsc. Niewielki tłumek rozchwianych jełopów wybył zaskakująco prędko. Może dlatego, że Santorin obdarzał miną kata każdego marudera. Kierownik rzucił okiem na Nimrę, robiącą akurat najwięcej hałasu, bo drobne dziewczę chrapało oparte o harfę. Co to za bard co się muzykowaniem męczy. Wystarczyło ją puknąć w ramię, by wypłoszona pobudką zleciała z baru razem z instrumentem. I poleciały szybkie instrukcje...* Nimra, śledź rycerzyka. Możesz mu nawet w dupę wejść, bylebyś go nie zgubiła. Ja przytrzymam Hefana. Lora, zasuwaj mi pędem po Cahira. Jeżeli zabaweczka jest magiczna, to niech on się z tym pieprzy..

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... Jeśli figurka jest magiczna, to czemu ja czuję się normalnie? Fakt, błyskotka nie z tej ziemi, ale żeby aż tak... *Spojrzała na opętanego niebieściucha, wyglądał tak tępo, że aż bolało. Lora skrzywiła się ostentacyjnie, bo z mordy zgreda wyciekła nitka śliny i skapnęła na blat. Zatrzęsła się z obrzydzenia.* Nie, żebym narzekała... Ech. Wypłynęła z niego znikoma resztka rozumu, ot co. Z góry mówię - nie będę po nim sprzątać, jak zacznie srać gdzie popadnie... *Była przerażona sensem swoich własnych słów, bo wywoływały w jej głowie obrzydliwe wizje... Ruda pokiwała zawzięcie głową, przyjmując zadanie znalezienia Cahira. Zawołała zaskoczona, gdy Nimra zleciała z baru - pomogła jej się pozbierać, po czym czmychnęła z Uśmiechu stukając obcasami.*

    *Poszukiwania polimorfa nie należały do najłatwiejszych. Skoro nie było go w sali głównej, nie było sensu wchodzić na górę. Lora opatuliła cienkim szalem ramiona, by ochronić się przed chłodem wieczora. Szukała przy ziołowym ogródku, w stodole, na froncie i na tyłach, na próżno. Zachmurzyła się, gdy doszła do wniosku, że Cahir albo siedzi w swoim mieszkanku - po ciemku nie miała szans, by znaleźć właściwe drzewo skrywające wejście pod szczelną maską iluzji - albo buszuje po okolicach. Zapaliła papierosa.* Ciekawe, co też wyrabia o tej porze... *Mruknęła, w sumie zaintrygowana, czym też polimorf był obecnie zajęty. Zdawało jej się, że usłyszała świst skrzydeł gdzieś w oddali.*

    [Cahir, pojaw się jakoś. Nie mam pomysłu :P]

    OdpowiedzUsuń
  3. *Ciężko było mu oddychać. Ale warto było cierpieć ból w płucach dla tego widoku, gdzie pod nogami masz nie ziemi, tylko nieskończony dywan z postrzępionych, wieczornych chmur, a nad głową równocześnie przesuwają się słońce i księżyc, jedno zachodzi, drugie wschodzi. Błyskające bielą i błękitem, czasem różem gwiazdy powolutku wykwitały na ołowianym niebie, by pokazać się w pełnej krasie dopiero na atramentowym tle. Wielu nazwałoby Cahira romantykiem, kiedy tak patrzył w wieczorne niebo, lecz myliliby się po tysiąckroć. On wyczekiwał momentu. Wysokość, temperatura, odpowiednia pora. Minuta, sekunda... Teraz. Silnym uderzeniem skrzydeł wybił się delikatnie ku górze, bowiem ponad chmurami igrały ze sobą potężne prądy i mogły go zdmuchnąć w złym kierunku. Z bolesnym westchnieniem odchylił się do tyłu, zatoczył pętlę i przebił się przez warstwę chmur, pozostawiając po sobie nagi pierścień w obłoku. Złożył skrzydła ciasno, napiął mięśnie ciała do granic możliwości. Nie mógł się zachwiać. Głośny, charakterystyczny wizg całkowicie go ogłuszył, wypełniając uszy. Ziemia pędziła na spotkanie niebezpiecznie szybko, lecz polimorf nie zwalniał tępa. Odrobinę rozchylił skrzydła, wpadając w delikatny, swobodny korkociąg, a białe smugi powietrza ciągnęły się wstęgami od czubków głównych piór. Uśmiechnął się do siebie. Intrygowało go dziwne uczucie, które pojawiało się zawsze podczas tak ostrego pikowania. Pierwotna ekscytacja, prawie że zwierzęca, ale też jakieś zawikłane poczucie...wolności. Zmarszczył brwi, spinając się jeszcze bardziej, bliski osiągnięcia krytycznego punktu. Wizg przybrał na sile, rozmazany obraz uciekał z pola widzenia coraz szybciej. Odliczał w myślach. Sześćset...Czterysta...Sto... Porażający ból eksplodował w skrzydłach, gdy, rozpostarte nagle i gwałtownie, wypełniły się przytłaczającą masą powietrza, by zmniejszyć impet i zamortyzować ewentualne nieprzewidziane lądowanie. Ale Cahir nie zamierzał poprzestawać, niemal natychmiast pomknął w poziomie, slalomem lub karkołomnym obrotem wokół własnej osi wymijając czubki drzew, jednocześnie nie tracąc zbyt wiele prędkości, wciąż malował skrzydłami mleczne wstęgi w powietrzu. Z pewnym siebie parsknięciem, niby wyzwaniem, odbił w górę, gdzie wykonał coś na podobieństwo salta. Później serpentyna. Gwałtowna i krótka beczka. Z każda kolejną ewolucją szybkość malała. Wykonał coś w rodzaju kilku piruetów, by wytracić ją całkowicie. Oddychał szybko, ale z zadowoleniem, ulgą, czymś na kształt dumy bądź radości. Z niesmakiem przyznał, że życie to nie ciągła zabawa i trzeba wrócić do pracy.
    Na podwórzu za tawerną wylądował dość ciężko, musiał przebiec kawałek truchtem, aby się nie przewrócić. Powietrzne wariacje są wspaniałe, ale bardzo męczące. Cahir był polimorfem, mógł być czym chciał, lecz jego życie to życie człowieka, nie anioła, ptaka czy innej rdzennie powietrznej istoty. Miał swoje limity wytrzymałości. Położył dłoń na ramieniu i poruszał zdrętwiałym barkiem. Wyczuwał pod palcami i widział, jak pod skórą widocznie odcinają się żyły. Każda aż pulsowała przez wysokie tętno. Trochę kręciło mu się w głowie. Z niejakim rozbawieniem zauważył, że serce to chyba zaraz wyskoczy mu z piersi.* Niezła zabawa... *Szepnął do siebie. Względnie dobry humor zaraz prysł, gdy poczuł w ustach znajomy posmak. Słodkawy, dziwnie...rozcieńczony. Taki aromat ma tylko magia. Istniała pewna zasada, że mag nie jest w stanie wyczuć własnej mocy, jedynie obcą. Rozejrzał się wokół, jakby szukał źródła. Wtedy też dostrzegł Lorę. Czemu zawsze, gdy się coś działo, Lora brała w tym pokątny udział...?*

    OdpowiedzUsuń
  4. *Nieznacznie mrużąc oczy, pozostając pod "zasłoną dymną" cienkiej smużki pochodzącej z papierosa, z niejakim zażenowaniem obserwowała parę młodych facetów, smarków jeszcze. Na komendę Santorina budynek stopniowo się wyludniał, część odchodziła pieszo, część na koniach, jedna dama nawet odjechała karocą. A jeden koleś nawet wylądował w rowie. A ci dwaj stali i za wszelką cenę nie chcieli zwrócić na siebie uwagi Lory, bardzo nieudolnie, bowiem nie mogli się powstrzymać od ukradkowych spojrzeń. Lora uśmiechnęła się pod nosem, acz krzywo, ironicznie, zaciągnąwszy się ponownie ukochaną nikotyną ubraną w waniliową nutę. Mężczyźni ścinają głowy na wojnie, poskramiają magię, snują polityczne intrygi... A boją się zagadać do prostytutki... Pochwyciła spojrzenie tego młodszego i powolnym ruchem odchyliła swój szal, by odsłonić nagie ramię. Chłopak oblał się rumieńcem, zawahał się, po czym pognał jak gazela wzdłuż drogi. Jego towarzysz zawołał za nim, obśmiał go, po czym pobiegł, by go łapać. Lily pokręciła głową z rozbawieniem... Wyrzuciła kiepa na drogę i popatrzyła ku górze, na mieniące się mlecznym blaskiem konstelacje gwiazd. Nie wiedzieć czemu, poczuła w sobie coś dziwnego i dotychczas nieznajomego. Jakąś emocję albo uczucie. Tak jakby coś dawno zapomnianego... Nie potrafiła tego nazwać.
    Wpierw go usłyszała. Jego skrzydła miały swój własny głos, nie można go było pomylić z niczym innym. Podążyła niespiesznie w stronę podwórza na tyłach i oparła się o ścianę tawerny. Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego, gdy wylądował, lekko przechylając głowę. Jej jadowite, wężowe oczy zajaśniały gwałtownie, dostrzegłszy sieć odcinających się pod skórą żył. Miała w sobie krew wampira, czy co? Widząc je, miała ochotę... W wątłym świetle zewnętrznych pochodni, otoczony nocą, polimorf wyglądał.. imponująco.* Cahir. *Mruknęła na przywitanie, a z jej twarzy nie znikał podejrzany półuśmiech.* W samą porę. Chodź, mamy problem... *Po krótce opowiedziała mu, co się stało, kierując kroki ku frontowi tawerny.*

    OdpowiedzUsuń
  5. *Krok nadal miał sztywny, gdy przekraczali próg tawerny, a cała sieć widocznych, pulsujących krwią żył dopiero zaczynała zanikać pod skórą. Uderzyła go pustka na sali, ponieważ dotąd był pewien, iż problemem jest uciążliwy klient. Zmarszczył brwi, dostrzegłszy Hefana, a właściwie cień jego osoby. Z uciążliwym moczymordą styczność miał raptem raz, gdy uczył go latać, lecz i tak bez problemu wyłapał potężne zmiany w zachowaniu. Później polimorf dostrzegł błękitny błysk. Dziwny przedmiot. Wielki szafir osadzony w gniazdku ze srebra i ptaszek...* Natychmiast odsunąć się, wszyscy! *Wrzasnął, wykonując w stronę Santorina i Lory obszerny ruch ręką, jednocześnie samemu odskakując do tyłu. Szerokim łukiem okrążył stolik, na którym siedział Hefan ze są zdobyczą. Upewniwszy się, że jest poza zasięgiem artefaktu, popatrzył ze śmiertelną powagą na wampira i prostytutkę.* To jest Oko van der Gerda. *Widocznie rozczarowany zdezorientowanymi minami rozmówców, z irytacją w głosie wyłożył powody swych obaw.* Idgel van der Gerd był alchemikiem, geniuszem swoich czasów. Stworzył podwaliny dla dzisiejszej nauki. Według dzienników historycznych był dość... ekscentryczny, co pozwoliło mu zaskarbić sobie przychylność ówczesnego króla, który był znany swojego upodobania do mistycyzmu - dobre i złe omeny i reszta zabobonów. Jak i wojaczki - prowadził wiele kampanii, z których tylko niewielki odsetek zakończył się fiaskiem. Wierzył on, że przespanie się z kobietą o odpowiednich cechach w noc poprzedzającą bitwę zagwarantuje mu zwycięstwo. Stąd miał kilkanaście żon - jedna była niezwykle radosna, druga uzdolnioną dyplomatką, a jeszcze inna pokonywała w szachy najlepszych strategów i tak dalej. Ale obawiał się, że ktoś odkryje jego... rytuały... moc... i odbierze mu kochanki. Nakazał więc van der Gedrowi stworzenie przedmiotu, który pozwalał na szpiegowanie małżonek. W efekcie powstało dwanaście takich przedmiotów... *Wskazał trzymany i pieszczony przez Hefana przedmiot, połyskujący i przyciągający do siebie każdego, kto spojrzał w jego stronę.*... dwanaście Oczu van der Gerda. Każda żona dostała swoje, inne i o unikatowym wyglądzie, wszystkie jednak działały tak samo - kamień przykuwa uwagę ludzi, ale to tylko podpucha. Kluczowym elementem jest figura ptaka, bo przekazuje obraz i dźwięk kontrolerowi przedmiotu. Działające egzemplarze są niezmiernie rza...*Mina Cahira zmieniła się z gniewnej na zdezorientowaną, potem zaciętą. Uderzony niepokojącym faktem, jak młotem, szybko poruszał oczami w analizie faktów. Oko. Kontroler. Czas... Czas! van der Gerd nie żył od wieków, prawowitego kontrolera siłą musiał zastąpić współczesny. Właściwości artefaktu mogły się zmienić. Wypaczył się, wystarczyło spojrzeć na Hefana. Oko już nie rejestrowało, a oddziaływało na osoby postronne. Ale ile czasu chochlik musiał spędzić pod wpływem przedmiotu, by zachowywał się tak, jak teraz? Z grobowym nastrojem polimorf podniósł wzrok na Santorina. Dobrze wiedział, że wampir głównie pracuje za barem, czyli w pewnej odległości od pokerowego stolika i Oka. Jako jedyny mógł jeszcze myśleć trzeźwo, a przynajmniej taką nadzieję żywił Cahir.* Santorinie, jak długo TO tu jest? I kto zaraz po Hefanie był koło tej rzeczy najdłużej...?

    OdpowiedzUsuń
  6. Moje... Moje! *To była jedyna reakcja niebieściucha na wejście Cahira. Zgarbił się i pochylił mocno, raz jedyny oderwawszy wzrok od artefaktu, by zbadać otoczenie rozbieganym wzrokiem. Zacisnął szpony na przedmiocie, w próbie zdławienia emanującego odeń blasku, co by nie przyciągał zbędnej uwagi... Ale na to było chyba już za późno. Wydając z siebie serię niezrozumiałych chrząknięć i powarkiwań, poślinił się okrutnie. Głuchy na ekspertyzę przedstawioną przez polimorfa, w niepohamowanym podnieceniu wywijał ogonem na boki. Jego stan raczej wykluczał możliwość snucia jakiegokolwiek planu, choć kto go tam wie... Do opętanej głowy Hefana zdołał się przebić jedyny komentarz, wygłoszony przez Lorę, brzmiący mniej więcej "wszystko przez baby". Prawie położył się na stole i zerknął mało mądrymi czarnymi węglikami na resztę załogi Uśmiechu. Uderzony nagłym podejrzeniem, że zgraja będzie chciała odebrać mu jego skarb, wyszczerzył się nerwowo... i zeskoczył ze stołu, trzymając w szponach Oko.* Nie dam! *Wrzasnął i przeciągle warknął, łudząco podobnie do rozeźlonego psa. Przyjął postawę bojową, co przesądziło o trafności podejrzenia, że stwór oszalał, a przynajmniej nie był sobą. Hefan, którego znał Uśmiech, próbowałby ucieczki...*

    OdpowiedzUsuń
  7. Oko van-kogo? *Wytrzeszczył oczy na Cahira, z typowym dla przygłupa wyrazem twarzy drapiąc się po skroni. Nigdy nie słyszał o żadnym Idgelu, a jeżeli nawet, to na pewno nie o stworzonych przez niego cackach. Ale w miarę jak polimorf wygłaszał referat, Santorin znajdował dla swojej niewiedzy całkiem niezłe uzasadnienie: król, tajemnicze orgie i "nikt nic nie mógł wiedzieć". Szkoda. 60 lat wcześniej na pewno podjąłby próbę zdobycia chociaż jednego Oczka o własnych siłach. I wyszedłby na tym gorzej niż szmata na sprzedawaniu się za darmo, wystarczyło spojrzeć na Hefana. Wampir miał bogatą wyobraźnię, ale zaślinionego siebie wyśnić sobie nie mógł. Znowu szkoda. A może by tak spróbować? Co z tego wyszło? Obraz zaślinionego, półnagiego faceta popitalającego po bezdrożach z drogocenną błyskotką w łapie (o bogowie!). Oczy Santorina błysnęły ciekawością, gdy Cahir zaczął, ale nie skończył, wymawiać słowo "rzadkie". Da wampira rzadkie=cenne i przez chwilę zastanawiał się, czy po całym zajściu po prostu nie sprzedać Oka. Nie głupi pomysł... Poważny ton Cahira pozbawił Santiego złudzeń, z interesu nici. Bezwiednie podrapał się po policzku, w pogoni za odpowiedzią na pytania.* Hefan zaczął grać w karty jakieś...4 godziny temu, kiedy przylazł Aven. Mniej więcej godzinę później przyszedł Waleczny, okradłem Impka z asów... Będzie jakieś 2-2,5 godziny, jak Waleczny pokazał ten fant. A! I w międzyczasie Lora dołączyła do gry, więc chyba ona siedziała koło Oka najdłużej zaraz po Hefanie. A czemu pytasz? *Wzruszył ramionami i rozłożył ręce w bezradnym geście. Mag był z niego jak z koziej dupy trąba, więc nie miał bladego pojęcia po co Cahirowi takie dokładne godziny. Kazał go sprowadzić, żeby pozbył się Oka van der Gerda i uspokoił Impka, a nie żeby rozliczał wszystkich z każdej minuty. Nagle Santorin spoważniał i machnął dość lekceważąco ręką.* Cahir, nie będę owijać w bawełnę bo tego nie lubię - pieprze te Twoje wywody i chromolę przesłuchanie. Po prostu powiedz, jak mamy się z tą błyskotką uporać, żeby nie zachowywać się jak zaślinione małpiszony, a zostawić ją w całości. Szkoda to Oko zniszczyć, sam przyznaj.

    OdpowiedzUsuń
  8. *W odróżnieniu do Santorina, słowa Cahira przykuły uwagę Lory, a zwłaszcza fragment o królewskich kochankach. Z podejrzanym uśmiechem na ustach oparła jedną rękę na biodrze, a drugą potarła podbródek. Jakże interesujące było rozumowanie ówczesnego króla. Jaką wartość zyskałby, gdyby spędził noc z Lorą? Nie doszła do konkretnych wniosków, bowiem zalała ją fala samych głupich pomysłów i wyobrażeń, przez co nie zdołała ukryć rozbawienia i roześmiała się w głos. Dźgnięta spojrzeniem obu panów, chrząknęła i wzruszyła ramionami.* Mnie tam się nic nie stało. Może to nie działa na kobiety? *Jak tylko szef skończył wywód, podniosła do góry palec wskazujący i pospiesznie dodała niewinnym głosikiem:* ...a może rozważmy kwestię zamknięcia Impa w piwnicy razem z Oczkiem i niech tam zgnije, hm? *Zamrugała powiekami ubranymi w wachlarz gęstych, czarnych rzęs, spoglądając znacząco na polimorfa.*

    OdpowiedzUsuń
  9. *Cahirowi nie było tak do śmiechu, jak Lorze, dlatego też na jej zawadiackie spojrzenie odpowiedział miażdżącą powagą, zdolną zniechęcić do życia nawet najodważniejszego sowizdrzała. Czasem umysł oplatały mu oślizgłe macki wątpliwości, czy ktokolwiek w tym przybytku słucha głosu rozsądku, o nim samym już nie wspominając. Oko van der Gerda już nie było niewinną zabawką, ale chyba nikt się tym nie przejmował. Z drugiej strony wiedział, iż prostytutka lubi gierki słowne, bo wie, że jest w tym całkiem dobra, jak każda kurwa z resztą. Manipulacja to jednak miecz obosieczny, którym szlachta i dziwki posługują się z wprawą. Zrządzeniem czystej kpiny losu, Cahir, podobnie jak Santorin, chcąc nie chcąc należał do arystokracji.* Kiedyś, a i całkiem niedawno, pomogłaś mi całkiem bezinteresownie. Teraz proponujesz nader okrutne rozwiązanie. Czyli już wali Ci na rozum i trzeźwy osąd, więc równie dobrze możemy razem z Hefanem zamknąć w piwnicy i Ciebie. Za jakieś... dwie godziny oboje zaczniecie się ślinić i biegać nago w kółko, wykrzykując sprośne reinterpretacje hymnu państwowego. Będzie to zapewne uczta dla oczu, mam tylko nadzieję, że Cię nie urażę odmawiając przyjemności patrzenia, jak, pozbawiona ubrań, ganiasz chochlika podczas zabawy w berka. Obawiam się o swój wzrok, gdyby padł on, nawet przypadkiem, na... godność... Hefana. *Odczekał stosowną chwilę, aby upewnić się, czy obrazowo przedstawiona groźba szaleństwa dotarła do pełnej głupich wyobrażeń głowy Lory. Stwierdziwszy, że odniósł sukces wychowawczy, ponownie mógł skupić się na Santorinie, jedynej obecnej osobie, która wydawała się chociaż śladowo przejmować sytuacją.* W tej chwili Oko jest... niestabilne. Osoba sprawująca nad nim odpowiednią kontrolę, przywiązana, zmarła dawno temu. Nowy kontroler wypaczył właściwości przedmiotu - wystarczy spojrzeć: czy tak działa artefakt do obserwowania innych? Nasze zadanie jest proste, musimy tylko odseparować Hefana od tego świecidełka. Santorinie, znasz możliwości fizyczne tej paskudy najlepiej, dlatego Ty odseparujesz go od przedmiotu i nakażesz Gazrze zaciągnięcie Impa do piwnicy. Przy jej sile i wadze nie powinno to stanowić problemu. Lora, masz trzymać się możliwie, jak najdalej od Oka, trudno określić, kiedy Ciebie dopadnie jego działanie. Samym Okiem zajmę się ja. Nie będę się powtarzał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Zadanie tak łatwe, banalne, okazało się znacznie trudniejszym, bowiem Hefan, mimo nikczemnego gabarytu, był stworem zadziwiająco plastycznym, gdy wyprowadzało się go z równowagi. Cahir czaił się pod ścianami, obserwując zmagania pracodawcy. Nie od dziś znano umiejętności wampirów, pospólstwo obawiało się ich szybkości i siły, lecz nawet wypracowana gibkość Santorina wystawiana była na próbę. Chochlik w ułamkach sekundy potrafił pokonać połowę sali jadalnej, przelecieć przy belkach pod stropem tylko po to, aby schować się pod przewróconym stołem. Kluczowym członkiem akcji była Gazra, łowca niemal doskonały, zważywszy na jej nienawiść do Hefana. Stwór wystrzelił z nieznanego zakamarka sali, korzystając z efektu zaskoczenia zamknęła ogon Wrzaskuna w potężnych szczękach i, jak zabaweczkę, zawlokła go wedle upodobania do piwnicy. Dostawszy w ręce Oko van der Gerda, Cahir z miejsca przystąpił do pracy. Przybił przedmiot do ziemi, jak to czyni się z pijanym klientem, mamrocząc kolejne frazy. Oczy polimorfa rozbłysły miętową zielenią, wypaczona ręka płonęła mocniej niż zwykle, zawieszona kilkadziesiąt centymetrów nad powodem całego zamieszania. Coraz bardziej zaczynał szczerzyć kły, mięśnie jeden za drugim odcinały się pod skórą. Wyglądało to tak, jakby trzymał na czymś dłoń i próbował się przez to przebić. Z czasem dziecinny domysł nabierał mocy faktu, bowiem Oko zaczynało lśnić, jakby było rozgrzane do czerwoności, drżeć i emanować, uderzać dziwnymi falami w powietrze przy akompaniamencie tępego huku. Im ręka polimorfa była bliżej, tym agresywniej reagowało. W pewnym momencie Cahir chwycił się za nadgarstek, napierając na niewidzialną bańkę całym ciężarem. Niby czując się zagrożone, Oko posyłało fale energii częściej i silniej, odrzucało na boki wszystkie leżące nieopodal przedmioty, a nawet miotało niewielkie błękitne błyskawice. Ponad tajemnicze mrowie szeptów, głośne strzelanie prądu i basowe huki fal energii przedarł się jazgot "To jest moje! MOJE!"...
      Wszystko ucichło nagle. Cahir usiadł na piętach i odrzucił głowę do tyłu, tępo wgapiony w sufit. Dopiero po chwili starł spływający po czole oraz szyi pot. Trochę szumiało mu w głowie. Przed nim ziała całkiem spora dziura w podłodze. Pochylił się i wyciągnął z niej Oko van der Gerda. Wyglądało jak nienaruszone, lśniące, tajemnicze i piękne, nie licząc pokracznie wykręconej główki srebrnego ptaszka, jakby mu pogruchotano karczek. Polimorf podniósł się dość niepewnie, po czym rzucił skarb Santorinowi, bo wiedział, że mimo pozorów, wampir jest łasy na takie cuda.* Rób z tym, co chcesz. Nie obchodzi mnie to. Zniwelowałem jego działanie, ile tylko się dało. Hefan nie powinien pamiętać dokładnie, co wyczyniał pod wpływem Oka, przy odrobinie szczęścia w ogóle nie będzie miał wspomnień z dzisiejszego dnia, aż do teraz. Proponuję jednak jeszcze chwilę mieć na niego oko, na Lorę też. Jeżeli przez godzinę nic dziwnego się nie wydarzy, to są czyści... A teraz, jeżeli pozwolicie, wrócę do domu. *Odwrócił się na pięcie i opuścił budynek tawerny. Miał szczerze dość atrakcji, jak na jeden dzień.*

      Usuń
  10. Wiesz co, Cahir? Pieprz się. *Burknęła Lily w odwecie, teatralnie przekrzywiwszy głowę i oparłszy prawą dłoń na mostku, zgrywając dogłębnie urażoną. Zgrywając?* Bywasz w tawernie raz na ruski rok i myślisz, że wiesz, jak wygląda sytuacja. Gówno! Hefan to zakała Uśmiechu i obraza dla ziemi, po której stąpamy! Los podrzucił nam jedyną okazję, by się go pozbyć, a wy chcecie ją zignorować. *Westchnęła ciężko i pokiwała bezradnie głową, po czym oplotła smukłą szyję zwiewną chustką.* Ino patrzeć, jak wplącze nas wszystkich w jakąś kabałę, z której się już nie wygrzebiemy... *Nie mogła uwierzyć, że jedyną osobą, która podzielała jej poglądy, była jaszczurzyca Gazra... Już miała się zawijać; zatrzymała się przy polimorfie, by rzucić mu gniewne spojrzenie żmijowato zielonych oczu.* I jeszcze jedno. Trzymaj swoje fantazje na wodzy, co? Ja potrafię spełnić wiele zachcianek, ale na paradowanie ze zgredem nago w życiu nie przystanę... *I to powiedziawszy, uśmiechnęła się kpiąco i z wysoko uniesioną głową podążyła w stronę schodów prowadzących na piętro. Podporządkowanie się zaleceniu trzymania z dala od Oka akurat było jej w tej chwili na rękę...*

    OdpowiedzUsuń
  11. *Kiedy to wypuszczono go z piwnicy, zmrużył czarne ślepia i wykrzywił się niemiłosiernie, bowiem wątłe światło świec uderzyło w niego z siłą samego południowego słońca. Rozejrzał się wokół, z trudem rozpoznawał kształty. Kurwa. Znał to miejsce, przecież to Uśmiech. Przez chwilę zdążył pomyśleć, że został wezwany gdzieś indziej. Czuł mrowienie w czaszce, jak wtedy, kiedy to przywołano go na ten padół, tylko wiele metrów niżej, w Podziemiu. Ale nie. Znów ta zapyziała speluna. Nagle rozróżniwszy jeden z cieni, a mianowicie toporną posturę Gazry, dostał dopalania jak po grochówie i z oszałamiającą sprawnością pomknął ku głównej sali.* KURWA! CO TO JEST?! *Wrzasnął na całe gardło, oskarżycielsko wymierzywszy palucha prosto w dziurę w posadzce. Zaraz potem złapał się za głowę i spojrzał na osamotnionego Santorina.* Kto to zrobił?! Jak go dorwę, to mu nogi z dupy powyrywam!!! *Nie posiadając się ze złości począł dreptać wokół uszkodzenia, przy tym szaleńczo wymachując ogonem.. I nagle go zabolało. Łypnął okiem za siebie i momentalnie posiniał. Na niebieskiej skórze widniały idealne, krwawe odciski zębów towarzyszki wampira. W nagłej, rozpaczliwej próbie przypomnienia sobie ostatnich godzin, rozejrzał się po głównej sali. Pamiętał, że grał w karty... I tyle.* Dosypali mi czegoś do piwa. Pewnikiem. *Podejrzliwe ślepka rozbiegały się w reakcji na proces kojarzenia faktów. Pod kopułą Hefka kurzyło się od prób przypomnienia sobie czegokolwiek, na próżno.* Ja pierdole! Co się stało?! *Wydarł się i nastroszył, wlepiając przede wszystkim rozwścieczony, ale i podejrzliwy wzrok w wampira, kategorycznie domagając się odpowiedzi.*

    OdpowiedzUsuń
  12. *Sprzeczki pracowników czasem doprowadzały go do pasji. Spięcia na linii Cahir-Lora jeszcze były interesujące (wampirowska intuicja mówiła mu, że te dwa kanareczki mają się ku sobie bardziej, niż Aven do piwska). Ale Lora vs Hefan to był zuuupeeeełnieee inny kaliber. Jedno drugiemu łeb by urwało z dziką radością. Gazra nie była lepsza, jednak nad zwierzakiem jeszcze szło zapanować. W końcu Cahir sobie poszedł, Lora wybyła na piętro, a on został z całym tym bajzlem. Czasem żałował, że się urodził...
    Po pary godzinach, gdy ogarnął z grubsza lokal, zdecydował się uwolnić Impka z piwnicy. Gazra leżała zaraz przy drabinie i od razu podniosła głowę, ciekawa, czy to już koniec zabaw. Santorin aż cofnął się, gdy chochlik wypruł na salę. Podparł brodę ręką, bacznie obserwując szamotaninę konusa z samym sobą.* Imuś, serce ty moje, lepiej se klapnij... *I pokrótce zrelacjonował wydarzenia wieczoru.*...i tak to wygląda. Cahir wywalił jope w podłodze, więc to prędzej on wyrwie ci nogi z dupy. Idzie to wybaczyć, dzięki niemu przynajmniej już się nie ślinisz i nie robisz pod siebie. A cały raban o TO. *Podniósł do światła Oko van der Gerda. Szafir i srebrna otoczka od razu rzuciły 1000 ogników po całej sali. Santorin stwierdził, że oczy Hefana błyszczą jak psu jaja na mrozie. Jak to bywa między starymi kumplami, wampir nie dał chochlikowi nawet powąchać skarbu. Przerzucał go z ręki do ręki, podnosił nad głowę poza zasięg zgreda i w ogóle nie chciał dać do łapy.* Nie dla psa kiełbasa nie dla kota szynka, dosyć nabroiłeś. Będziesz mógł sobie najwyżej przez gablotkę popatrzeć. A teraz zacznij sprzątać, cały ten burdel w końcu jest z TWOJEGO powodu! *Fuknął i poszedł na górę, do swojego pokoju, jedynego miejsca na ziemi, do którego Impek miał solenny zakaz wstępu (inaczej zostałby rozszarpany przez Garę na strzępy). Santi trzymał tam "skarby prywatne", zaraz miało dołączyć do kolekcji i Oko van der Gerda. Trzeba wiedzieć, że wampiry to bardzo uparte stworzenia, Santorin szczególnie, więc jak coś postanowi, to prędzej diabeł świętym zostanie, niż odstąpi od "wyroku": Hefan już NIGDY nie weźmie w łapska tego cholernego artefaktu. Znowu by się ślinił, a ta flegma nie chce się spierać...*

    OdpowiedzUsuń
  13. *Choć nie zanosiło się na to, ażeby stwór uspokoił się na tyle, by klapnąć na dupsku i wysłuchać Santorina, po serii bluzgów wyrzuconych w eter i wykonania niezliczonej ilości nerwowych ruchów w końcu to zrobił. Początkowo po prostu gapił się na wampira złowrogo, wręcz rozgotowany w środku od tego całego zamieszania. Wraz z opowiastką krwiaka miny zmieniały mu się jak w kalejdoskopie. Raz krzywił się, raz wyszczerzał cały zadowolony, aż w końcu uszło z niego powietrze jak z balonika na wieść, że sprawcą szkody na ichnim mieniu był Cahir.* Ja pierdole. To faktycznie komplikuje sprawę. *Mruknął, drapiąc się w łysinę. * Jak to się mogło kurwa stać?! Jakim cudem tylko mnie odjebało! *Pacnął się w czoło, oszołomiony nadmiarem pytań kłębiących się w za ciasnej czaszce... Po czym wszystko przestało istnieć, jak za sprawą zaklęcia, kiedy to chciwym oczkom Impa ukazała się najśliczniejsza rzecz na świecie. Wywiesiwszy jęzor jak zziajany pies, wyciągnął łapska w stronę świecidełka. Tym razem nie obślinił się (aż tak bardzo) i nie stracił na znikomym już rozumie, po prostu chciwość wzięła nad nim górę, ot normalne. Oko, fuzja srebra i szafira, lśniło intensywniej i szlachetniej niż złoto w słońcu. Czar prysł szybciej, niż Hef by sobie tego życzył, a słowa wspólnika przeszyły go na wylot jak włócznia.* Coo... Cooo...?! Co kurwa?! Przecież to JA to wygrałem! JA! Mówiłeś, że Cahir to odczarował! TO JEST MOJE DO CHOLERY! NIE MASZ PRAWA! *Wydarł się na całe gardło, tupnąwszy nogą jak ludzki bachor. Już chciał podążyć w pogoń za krwiakiem, kiedy ten użył tej swojej wampirzej szybkości i zniknął na górze szybciej niż trwa mrugnięcie okiem. Góra=terytorium Gazry. Był skończony, przegrany, ograbiony, obśliniony i bezradny... W niepohamowanej furii rozpędził się, huknął w drzwi i wypadł z tawerny, prując się w niebo głosy, pewnikiem budząc wszystkie wiochy w promieniu paru kilometrów... *

    OdpowiedzUsuń