WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

sobota, 20 grudnia 2014

- Oni nie są stąd...


[Uwaga, porywamy się na eksperyment. Więcej info o postaciach z OCA:

Baldis

Nie ukrywam, że liczę na waszą pomoc w... potrząśnięciu... naszymi tymczasowymi gośćmi. ;) - Hefek]


- "Czy naprawdę musimy wyruszać dzisiaj?! Akurat podczas zawiei stulecia?!"
- O tej porze roku u nas co wieczór jest zawieja stulecia, Eldarze! Ciesz się, że nie pada śnieg!
- "Nie, ja protestuję! Nie chcę i koniec!"
- Przecież dzięki Baldis podróż zajmie tylko chwilę! Opanuj się, gadzie!
- "Chłopcy, czy możemy już ruszać?"
   Rzeczywiście, na włościach Kruka wiało, jakby kogo powiesili. Zdawałoby się, że wichura chce za wszelką cenę zmieść z powierzchni ziemi biały zamek, ale ten jak na złość pozostawał niewzruszony.  Nieprzebita połać chmur zasłaniała księżyc i gwiazdy, wspomagając gęste ciemności ograniczające widoczność na odległość wyciągnięcia ręki. Przez wyjące wizgi od czasu do czasu przebijały się wrzaski harpii, dochodzące z gór.
   Baldis patrzyła z bezradnym załamaniem na kolejne przekomarzanki leśnego elfa ze swoim smoczym towarzyszem. Nawet teraz nie mogli sobie odpuścić. Ostatnio często miała okazję być świadkiem ich nieznośnych kłótni, które już chyba wszystkim powoli dawały się we znaki. Czepiali się siebie dosłownie o wszystko, a kiedy już im brakło argumentów przeciw sobie, Malgran zamykał się w swojej komnacie - to pół biedy, ale Eldar zaczynał uprzykrzać się wszystkim innym dookoła. Baśniowa smoczyca zatrzęsła się z zimna i omiotła krytycznym wzrokiem swoje upierzenie, z którym wichura wyprawiała koszmarne rzeczy. Może to i trochę okrutne, ale zgodziła się pomóc tej parce przede wszystkim po to, by dać całemu Ordo nieco odetchnąć.  Gdyby mieli odbywać całą podróż do tak odległego miejsca metodą konwencjonalną, czyli zwykłym lotem, chyba nigdy by się nie zebrali...
- "Dosyć!" - warknęła Baldis, przerywając kłótnię - "Jak zaraz nie wyruszymy, to ja wracam do zamku!"
- Och... Dobrze, Bal, tylko, że ja już nie mogę z tym rozpuszczonym... whfhw... -  elf nie zdołał nic więcej powiedzieć, gdyż wiatr uciszył go zagarniając mu do ust włosy.
   Baśniowa otuliła mężczyznę i smoka swoimi kolorowymi skrzydłami. Poczuli delikatne mrowienie, nicość zdławiła wszelkie odgłosy rzeczywistości. Cisza...
               

   Wylądowali na szerokim trakcie okolonym z jednej strony lasem, z drugiej niewielką polaną. Wieczór był cichy, dość ciepły i spokojny, gdzieś dalej brzmiał gwar rozmów i rżenie koni.
- "Malgran, uczesz się."
- Co? Znowu zaczynasz?
- "Nie, po prostu... Jak Ty wyglądasz?"
   Baldis zaśmiała się i pokiwała łbem, przyznając rację Eldarowi. Elf nie miał szans po spotkaniu z wichurą - jego zawsze idealnie wyglądające blond włosy, sięgające do pasa, teraz sterczały w mało artystycznym nieładzie. Zielonooki w przestrachu podjął próbę układania fryzury "na czuja". Mruknął coś pod nosem niezrozumiale, po czym spojrzał znacząco na baśniową, by dać jej do zrozumienia, że ona też nie wygląda najlepiej...
- "O nie! Wieki zajmie mi doprowadzenie ich do porządku!" - westchnęła; była dosłownie cała w złotym pyle, który zwykle trzymał się końcówek piór - "Muszę wracać..."
   I nie czekając ani chwili dłużej, użyła swej mocy i pozostawiła dyplomatów samych sobie w tym nieznanym świecie.
   Malgran wymienił spojrzenie z Eldarem i rozejrzał się.
- Czy to Venzia? Szczerze mówiąc, myślałem, że jest tu... ładniej.
   Faktycznie, okolica do najpiękniejszych nie należała, a Venzia, sąsiad Killinthoru, słynęła zarówno z bajecznych krajobrazów jak i bogatych miast. Jak na dłoni widać było niszczycielską ingerencję człowieka w przyrodę i wcale nie chodziło tu o drogę. Mężczyzna postąpił parę kroków naprzód, smok jakby niepewnie podążył za nim. Na trakcie oprócz końskich odchodów tu i ówdzie można było znaleźć stłuczone butelki, buta, a nawet gacie. Niezbyt przyjemne zapaszki uderzyły w czuły nos Eldara, na co ten kichnął potężnie.  Malgran zmarszczył brwi i przystanął, by upewnić się, że dobrze słyszy. Niestety - dobrze. W krzakach leżał pijany i ledwo zrozumiale podśpiewywał wyjątkowo sprośną piosenkę. Gdy ich zobaczył, nagle ucichł, oskarżycielsko wymierzył w nich palucha, szepnął "straszydłok...!" i odpłynął.
- Straszydłok? - powtórzył Malgran i podrapał się po głowie. Eldar w odpowiedzi pokiwał przecząco łbem - Ciekawe.
   A to o Killinthoriańczykach mówili, że to prymitywy, na dodatek bratający się z bestiami, pomyślał. Oczywiście niedosłownie. Pewnego dnia Almariel przekazała mu korespondencję, jaką jakiś czas prowadziła z Najwyższym Namiestnikiem Venzii. Nie byle jaka osobistość ... Pozostając nienagannie grzecznym w listach, począł wylewać swoje poglądy na temat sąsiedniego kraju. Namiestnik był co najmniej zdziwiony i zaniepokojony tendencją Killinthoru do współpracy z rasą smoków w relacji równy z równym, tłumacząc, iż bliżej im do zwierząt, niż istot rozumnych i należy je wykorzystywać zgodnie z przeznaczeniem - jako bestie wojenne. Wg niego dopuszczanie ich do książek, kształcenie, pytanie ich o zdanie i tym podobne to proszenie się o tragedię, gdyż "wyedukowana bestia może zacząć myśleć o włos za dużo". Demonica wpadła na wspaniałomyślny pomysł, by to właśnie Malgrana i Eldara wysłać do Namiestnika w celu podjęcia z nim przyjacielskiej dyskusji - a nóż widelec da się go jeszcze "nawrócić". Władca Venzii przystał na propozycję wizyty dyplomatów, delikatnie dając do zrozumienia, iż Eldara będą obowiązywać smocze prawa Venzii, a nie Killinthoru.
   Malgranowi szczerze nie chciało się gadać na próżno, a podejrzewał, że to go w Venzii czeka, a Eldar nie miał ochoty przebywać w kraju, który otwarcie dyskryminował jego rasę. Tak czy siak, mieli swoje obowiązki wobec Ordo Corvus Albus. W końcu i na tę misję trzeba było się wybrać... Na szczęście Baldis pomogła im dzięki swoim niezwykłym umiejętnościom, inaczej czekałaby ich ciężka i długa przeprawa.
   Plan był taki, by spędzić wieczór i noc w jednej z tawern znajdujących się na obrzeżach stolicy, w celu wybadania tutejszej ludności, a na następny dzień ruszyć na spotkanie z namiestnikiem.
- Czy ludność Venzii aż tak nie lubi smoków, żeby nazywać je "straszydłokami"? Czy to po prostu wina... ciemnoty? Jest i karczma - mruknął Malgran i odpiął kołnierz z wilczego włosia, bo zaczęło mu się robić trochę za gorąco.
- "Uśmiech Fortuny? Zaraz, zaraz, czy to nie miała być przypadkiem jakaś inna nazwa?" - zapytał nerwowo smok, jeszcze raz przeczytawszy obdrapany szyld. Zapadło między nimi ciężkie, pełne napięcia milczenie.
- Masz rację. Miała być "Pod Topolą"... Ashe'ta bala'na...
- "Malgran, czy to znaczy, że... wylądowaliśmy nie tam gdzie trzeba?!"
- Tylko bez paniki...
- "Czułem, czułem, że to wszystko się źle skończy!"
- Nie drzyj się! Daj mi pomyśleć...
   Czy to możliwe, by Baldis się pomyliła? Na dęby Elenael, mogli być wszędzie! Dosłownie wszędzie. W każdym kraju, w każdym wymiarze... Na dodatek zupełnie nie mieli jak skontaktować się ze smoczycą.
- Może wyślemy sowę...
- "Sowę...? SOWĘ?! Tak, to dobra myśl, na pewno w każdej zapyziałej dziurze mają do sprzedania magiczne sowy, które umieją podróżować między światami..."
- Daruj sobie! Nie wiemy, czy faktycznie jesteśmy w innym świecie - przełknął głośno ślinę - Moglibyśmy spróbować...
- "Malgran..."
- Cicho! Mam plan. Wejdę tam, napiję się, może uda mi się coś ustalić. Ty tu zostań, czy Venzia, czy nie, niektórzy mogą się wystraszyć na Twój widok. Poza tym trochę... tu ciasno.
- "Skąd wiesz, że nie spotkasz tam krasnoludów... Albo orków, którzy robią sobie rękawiczki z elfiej skóry?"
   Żachnął się na kolejny durny przytyk ze strony smoka, po czym otworzył drzwi tawerny. Dziarskim krokiem wparował do środka; ubrany na srogą zimę w skóry i futrzane dodatki, z jadeitowym płaszczem furkoczącym ciężko za nim, uzbrojony w zdobny łuk, samym widokiem zdołał przymknąć niejedną rozwrzeszczaną gębę. Mimo całego tego stresu, jaki kotłował się w nim z powodu zaistniałej sytuacji, starał się za wszelką cenę utrzymać wzniosłą prezencję elfickiego dyplomaty. Nie pomagało w tym również uczucie mrowienia na karku, które po cichu podpowiadało, że coraz więcej par oczu go obserwuje...
- Poproszę wino - rzekł do bladego jegomościa stojącego za barem, po czym wyjął z sakwy dużo za dużo waluty - Przepraszam bardzo, czy łaskawy Pan mi powie, co to za kraj?
- "Malgran... Malgran! Weź mi coś do jedzenia..." - ciemnobrązowa, niemalże czarna smocza głowa zajrzała przez otwartą okiennicę. Bestia łypnęła do środka jarzącymi się nonowo ślepiami, o mały włos nie nadziawszy na róg jednego z klientów tawerny... - "Najmocniej przepraszam! Och, jaki ma pani przepiękny naszyjnik! To złoto?" - ów dama, do której zwrócił się smok, biedniejsza szlachcianka, spojrzała wybałuszonymi oczami najpierw na bestię, potem na swój dekolt, który znaczyła skromna ozdoba i zemdlała. Malgran przyłożył rękę do skroni i pokiwał głową z niedowierzaniem, zażenowany towarzyskim faux pas oraz katastrofą, która wisiała nad nimi na pojedynczej nitce... Zapanował chaos.

http://shantalla.deviantart.com
http://tsaoshin.deviantart.com/

sobota, 18 października 2014

Kociak i strzelba eterowa

  Wielu rozszarpałoby Hefana na miejscu kiedy ten kpiłby z nich w żywe oczy. Ale Nimra była jak to zagubione dziecko i wcale nie zwracała uwagi na przezwiska czy chamskie przytyki mikrusa. Była gwoli ścisłości rusałką, ale obwołanie jej "elficą" jakoś niespecjalnie jej przeszkadzało. W końcu nie wszyscy są na tyle wyedukowani, by dostrzegać różnicę, prawda? Gdy zaproponował jej zlecenie, po prostu je przyjęła, bez śladu pyskówek czy wzruszających tekstów "Ale jestem dzisiaj zajęta...". A potem ten incydent ze świecidełkiem, Okiem van der Gerda. Santiorin zlecił śledzić Walecznego. I tyle ją widziano w tawernie, bo jeszcze tego samego wieczora ruszyła na łowy. 
Cel: kretyn "Waleczny".

  - Co za zadupie. 
  Płaz groteskowo wielkiej halabardy wylądował na szyszaku zbrojnego, który zagrodził drogę nie lada kocicy. Facet miał szczęście, że mu łba nie urwało, chociaż dzwonić w uszach to będzie i jego wnukom, to pewne. Kobieta chwilę stała, w jednej ręce trzymając straszliwą broń, gotową do kolejnego uderzenia, ale strażnik ewidentnie nie kwapił się do podnoszenia. Urażona brakiem jakiejkolwiek wytrzymałości ze strony tutejszych mężczyzn, prychnęła głośno. Ten kraj nie dość, że monotonny, to jeszcze pozbawiony rozrywek na linii damsko-męskiej. Co się porobiło z tym światem. Przekroczyła strażnika z tak bojowym nastrojem, że karkołomnie wysokimi obcasami krzesała iskry na kocich łbach. Będzie jej szczeniak pić zabraniał, kretyn! W takt tylko sobie znanej melodii zaczęła zarzucać tyłeczkiem jak marzenie, nad głową kręcąc wesoło halabardą, jakby ten wielki drąg z ostrzem na końcu nic a nic nie ważył. Szturm na knajpy stolicy czas zacząć!

  Drobna blondyneczka śmigała nad opustoszałymi uliczkami niewielkiego miasteczka, leżącego rzut beretem od jednego z większych miast w centralnej części kraju. Ale już na pierwszy rzut oka widać było, że żaden grosz tutaj nie skapywał. Ze ścian domków zaprawę można było zdrapywać palcem, beczki na deszczówkę rozpadały się w oczach na równi z wozami drabinowymi na podwórzach, a ścieki domowe były dosłownie wszędzie. W końcu Nimra zawisła nad czymś, co przypominało niewielki placyk i podrapała się po głowie w ciężkim zakłopotaniu. Zajrzała w każdy kąt tej wiochy, do każdego domu, do każdego kurnika, a nawet pod każdego napotkanego kundla. Poszukiwanego faceta nigdzie nie było. Czemu jej pierwsze zlecenie musi być takie zagmatwane...

  - Jak to "Nie mogę opuszczać miasta po zachodzie słońca"?! - wytrzeszczyła na strażnika bramy brązowe, niemal czarne oczy w całkowitym zszokowaniu.
  - Po prostu. Nikt, powtarzam: NIKT bez pisemnego upoważnienia gubernatora nie może opuścić miasta po zamknięciu bram.
  - A może zrobi pan dla mnie wyjątek, panie władzo? - schowała ręce za siebie, niewinnie wypinając pierś i strzelając maślanym wzrokiem. Mina jej zrzedła, gdy mężczyzna prychnął krytycznie. Zbył ją! JĄ! Atrakcyjną, młodą kobietę! Co on, chłopców woli!? Urażona, spoważniała natychmiast, gniewnie unosząc głowę. Wszelkie wpompowane w ciało promile wyparowały w jednej chwili. - Wkurwiasz mnie pan, wiesz?
  - Niech mi pani wierzy, słyszę to 20 razy dziennie od różnej hołoty...
  - Co żeś powiedział?! JA?! HOŁOTĄ?! - w blasku pochodni jej twarz wydawała się jeszcze bardziej czerwona niż to możliwe.
  Pika wypadła strażnikowi z ręki, gapił się na kobietę, a właściwie to, co się z nią działo. Przez brwi przebijały się pokaźne rogi. Rosła wzwyż i w szerz, że światło pochodni nie obejmowało chociaż połowy jej  postaci, a na tle nocnego nieba rozbłysły małe, pomarańczowe oczka. Ziemia wibrowała pod stopami od piekielnego warkotu. Demon spojrzał na robiącego w zbroję strażnika, rozdziawił paszczę i rzygnął strumieniem gęstej, gorącej substancji, która nie tylko zmiotła odźwiernego z powierzchni ziemi, ale też wyżarła pokaźną dziurę w okalającym miasto murze obronnym. I wyszedł sobie. Na drugi dzień rzeczona "różna hołota" wiedziała już jak walczyć z biurokracją. 

 Rusałka uderzyła plecami o głaz nagrobka. Sapała głośno i ściskała co sił rękojeść miecza. Ostrożnie wyjrzała zza skały, szukając wzrokiem swojej przeciwniczki - o ironio, zamiast znaleźć Walecznego, spotkała cel z hefanowego zlecenia. Wpadły na siebie na wiejskim cmentarzyku, na wzgórzu opodal traktu. Tamta rozkopywała mogiłę i mamrotała jakieś brednie pod nosem, a Nimra rozpoznała w kobiecie swój cel. Opis się zgadzał: wysoka, ciemnowłosa, ubrana jak lubująca się w przemocy dziwka z wielką halabardą na plecach. Zabójczyni przekradała się między nagrobkami, małymi rzeźbami i wielkimi kamieniami, licząc, że zaskoczy wroga i zlecenie zostanie załatwione szybko, łatwo i przyjemnie. Ale nekromantka chwyciła za broń i wykonała szeroki zamach. Ścięła wszystko, co znalazło się w zasięgu straszliwego ostrza, Nimra ledwo zdążyła skoczyć szczupakiem do wcześniej rozkopanej mogiły. Leżała twarzą w twarz z rozkładającym się nieboszczykiem przez dobre parę minut, dopóki wiedźma nie straciła nieco na czujności. A skręcało ją przy tym nieludzko od fetoru. Wreszcie odważyła się wyjrzeć, powolutku i ostrożnie. Ważkowe skrzydła zaszumiały, kiedy z krótkim piskiem czmychnęła w górę, a potem za kolejny nagrobek, bo nekromantka prawie przecięła ją na pół. 
  A teraz tkwiła tu, przyklejona do kamora i zastanawiając się, jak z tego zadania wyjść w jednym kawałku.
  - Tu cię mam! - krzyknęła rozradowana wojowniczka chwilę przed tym, jak ścięła głaz tuż nad czubkiem głowy nimfy, która z wybałuszonymi gałami patrzyła przed siebie. - Nie uciekaj, psujesz zabawę!
  Nimra przewrotem dostała się za kolejny grób, ledwo unikając rzuconej halabardy. Odetchnęła cicho. Dobrze, wariatka nie ma broni. Teraz ją dopadnie i udowodni Hefanowi, że umie wykonać zleconą jej robotę. Odetchnęła kilka razy, po czym wyskoczyła z kryjówki i ruszyła biegiem przed siebie. Jednak zamiast kobiety, na jej drodze stanęło istne monstrum. Rusałkę na parę chwil opuścił zapał, bo jak mierzyć się z potworem większym niż budynek tawerny? Pf! Raz kozie śmierć! Z bojowym krzykiem rzuciła się na stwora. 1:0 dla demona...

  - Słuchaj, Stasiek! Żem wczoraj straszydłoka widzioł! 
  - Żonę swoją żeś widzioł, a nie straszydłoka!
  - Przysięgom na pantalony teściowej, że to straszydłok był! Na niebie wieczorem się pojawił, wielki jak góra i ciemny jak noc! Wyglądał jak ogromny nietoperz! A jak ryknął to mi się chałupa zadygotała! Mówię ci, Stasiek, to koniec świata był! Nawet wtedy żem umarł!
  Santorin parsknął dziwacznie, gdy próbował powstrzymać wybuch śmiechu. Rzeczonemu Stanisławowi i Jędrzejowi przysłuchiwał się od dłuższej chwili. Jędrek miał co prawda zdrowo wlane na banię, czerwony był jak kiecki Lory, ale parę słów było prawdą. Nie on jeden wspomniał ostatnio o tym "straszydłoku", wielu przejezdnych mówiło o dziwnym stworze na niebie i szło wywnioskować, że zmierza w tę stronę. Wampir aż mruknął z zachwytu, już sobie zaplanował, że skoro monstrum zjawi się w okolicy, to będzie musiał je zobaczyć. Klasnął radośnie, dumny z nikczemnego planu. Całe samozadowolenie prysło na widok Lory ślęczącej nad kielichem wódy. Minę miała jakby chciała kogoś zabić. Była lokalną pięknością, wiedzieli o tym wszyscy. Ale wraz z informacjami o "straszydłoku" przyszły też plotki o innej kobiecie, która - cytując wiejską paplaninę - "musiała zawrzeć pakt z demonem, bo spojrzenie ma władcze, temperament ognisty, nogi po samą szyję, a pierś i talię jak marzenie". Santi czuł w kościach, że lepiej nie drażnić kobiety nieznoszącej konkurencji. 

  - SAAANTORIIIIN!!!!
  Wampir podniósł łeb z księgi przychodów i rozchodów, zaspany na amen, i podrapał się po policzku. Musiał przyciąć komara dobre kilka godzin temu, bo świeca, przy której świetle uzupełniał rubryczki, się wypaliła. Popatrzył na lewo, potem na prawo, nie bardzo wiedząc, kto go woła. Podniósł się i rozchwianym krokiem podreptał do okna. Wytrzeszczył oczy jednocześnie unosząc brwi najwyżej jak to było możliwe. Hefan lata za oknem do góry nogami? Zbaraniał. Miał nadzieję, że to wciąż sen...

  "Straszydłok" spadł z nieba nie wiadomo kiedy i porwał za ogon polującego na jakąś nocną ptaszynę, niewinnego Hefana. Knypek od razu zaczął pruć mordę, tym bardziej im wyżej wynosił go napastnik. Skrzydła stworzenia waliły z taką mocą, że bębenki w uszach niemal pękały. Nagle nacisk na ogonie zelżał. "Straszydłok" go puścił! Wrzask, przelatujące przed oczami życie i klejnoty były wszystkim nim chochlik... wleciał do beczki z deszczówką.  Rozdygotanego śmierdziela z kąpieli wyciągnął Santorin.
 - Co ty, do cholery, odpierdalasz? Prujesz mordę w środku nocy! Gadaj, co tym razem odpieprzyłeś!- warknął ściskając współpracownika za kark. Niebieściuch tylko wytrzeszczył gały, aż pokazały się białka i wskazał coś drżącym palcem. - Co tym razem... 
Wamp spojrzał na ziemię, na podskakujące drobne kamyczki. Zmarszczył brwi. O co chodzi? Zatoczył się do przodu, pchnięty nagłym podmuchem wiatru. Obejrzał się i szczęka mu opadła. Zza budynku tawerny wyleciał potwór, zatoczył ciasny łuk i zawisł na tle nocnego nieba. Dwie pary skrzydeł uderzały raz za razem, długi ogon ścielił się po ziemi. Najstraszniejsze były dwa malutkie, jarzące się ślepka. Stwór opadł ciężko na ziemię i z gardłowym warkotem wszedł w krąg światła, roztaczany przez zewnętrzne latarnie tawerny. Santorin cofnął się kilka kroków, popatrując na zwierzę wcale nie bez strachu. Monstrum posiadało potężne rogi trochę przypominające kształtem bumerang, pojedynczy grzebień na grzbiecie, wąsy, kark grubości krowy, a z krótkiego pyska na ziemię skapywała świecąca ciecz wyżerająca w glebie dziury. O bogowie, smok... Gadzina ani myślała zainteresować się Santorinem, który był znacznie atrakcyjniejszym kąskiem. Upatrzyła sobie Hefana, o czym wampir przekonał się, gdy potrząsał chochlikiem, a łeb bestii poruszał się w ślad za ofiarą. No cóż, niech sobie go bierze, pomyślał i rzucił śmierducha smokowi pod nos. Potwór od razu wystartował z zębami...

  -...i mam rozumieć, że zabiłaś naszą Nimrę, która tak naprawdę była Namirą Hellsing, seryjną morderczynią i uciekinierką z twojego więzienia, co spowodowało amnezję, a przy tym jakąś Pożeraczką?
  - Dokładnie.
  - To się nie klei.
  - Klei, tylko wasza kultura jest zacofana.
  Santorin, siedzący przy stole na przeciwko rozmówczyni, potarł kark, nie bardzo już wiedząc co myśleć o całej sprawie. Zgubił się. Kiedy smok rzucił się na Hefana, nagle skurczył się do formy seksownej kobitki, która, wymachując jakim nadpalonym świstkiem, szarpała chochlika i wrzeszczała, że kazał ją zabić. A zarzuty o zamachu na zdrowie skwitowała krótkim: "Poniosło mnie trochę". Teraz siedziała razem ze wszystkimi w tawernie i tłumaczyła czemu zabiła Nimrę. Według jej wykładu rusałka stała się Pożeraczką, ludzie nazywają takie Plagą,  na skutek pewnej rozprzestrzeniającej się w tej rasie choroby, dotykającej dziesiątki kobiet. Swoją nazwę zawdzięczają masowym morderstwom, które popełniają, bo są od tego uzależnione, a poprzez pożeranie dusz ich moc wzrasta. Nimra, czy też Namira, została złapana i zapieczętowana w celu odkrycia źródła choroby. Uciekła i, oszołomiona nagłym przypływem mocy, doznała uszczerbku na pamięci. 
  - Tak czy owak, jestem stratny jednego pracownika. - oświadczył wreszcie Santorin, ewidentnie poddając się w kwestii rozdrapywania życiorysu Nimry.
  - Mogę to łatwo wynagrodzić... - to mówiąc kobieta zdjęła z pleców coś, co na pierwszy rzut oka przypominało matową, metalową rurkę pokrytą żłobieniami, umieszczoną w kości ze szczęki jakiegoś stwora (zachowane zostały zęby!). W dodatku do rurki przytwierdzona była maleńka luneta, a w 2/3 długości broni znajdował się niewielki...bolec, chroniony stalową "pętlą". - TO jest strzelba eterowa. Myślę, że zrekompensuje braki kadrowe. Później nauczę cię z niej korzystać.
  Wampir wziął do rąk broń, popatrując na nią z zaintrygowaniem. Długo żył i nigdy nie widział takiego cuda. Strzelba eterowa, piękne i cenne trofeum. Nagle spoważniał, splótł palce i oparł na nich brodę, jak to miał w zwyczaju, gdy zwęszył interes.
  - Piękny podarunek, ale pracownik to pracownik. Nimra podpisała kontrakt, a że ją zabiłaś, przejmujesz jej posadę. Koniec kropka.

wtorek, 2 września 2014

Dama kier, piwo i szafir


- Mogę się przyłączyć, panowie?
 Chochlik z szaleńczą wprawą tasował karty, wymiętolone i brudne, jednocześnie łypiąc podejrzliwie na wymuskanego rycerzyka, który przyczepił się do niego i jego obecnych kolegów do grania. Było to grono stałych bywalców, a mianowicie: największa pijaczyna tych okolic – „Szefuńcio”, który dorobił się tej ksywy przez ciągłe nazywanie tak wszystkich w niekończącym się stanie upojenia oraz Aven, już niemłody człowiek z porytą gębą, który potrafił w dwa wieczory w Uśmiechu przehulać całą wypłatę. Grali w oczko, nie tylko na kasę, bo tej Szefuńcio nie miał za wiele, ale i na piwo, żarcie, fajki i warte mniej lub więcej bibeloty, jakie tylko zdołali znaleźć w kieszeniach. Obecnie na środku stołu leżało parę srebrniaków, sygnet z małą, szmaragdową łezką i spinka z pozłacanym zawijasem – z nieznanych przyczyn pijaczyna miał przy sobie sporo damskiej biżuterii. Obok każdego z graczy leżała kupka fantów; jak można było się spodziewać, Hefan miał największą, bo co jak co, ale na kartach to on się znał. A na kantowaniu zwłaszcza.
  Niebieska paskuda zamachała ogonem i powiodła wzrokiem po kolegach, po czym z wścibskim wyrazem ryja zmierzyła przybysza od stóp do głów. Młodzik z blond czupryną patrzył na nich z dziarskim błyskiem w niebieskim oku, opatulony w kolczugę, jakby co dopiero ze zbroi wyskoczył. Pewnikiem prosto z podróży, lecz zamiast standardowego odpoczynku zachciało mu się grać w karty z wyjadaczami. No cóż, dziany idiota = łatwy łup.
- Umiesz grać w oczko, księciuniu?
- Umiem. Jam Edric Waleczny z Halgardu! – zawołał dumnie i zgiął się w głębokim ukłonie – Z przyjemnością potowarzyszę wam, bracia, oraz Tobie, stworze...
- Dobra, Waleczny, nie pierdol! – huknął Hefan i wydobył z siebie niekontrolowany, żabi rechot, mrużąc złośliwie czarne, złe ślepka – Zobaczymy, czyś rzeczywiście taki zaprawiony w bojach. Wykładaj fanty!
  Zgredowi aż morda się cieszyła, że taka okazja przydreptała do niego na własnych nogach, nawet nie musiał ruszać dupy z krzesła. Aven i Szefuńcio łypali ciekawie na rycerzyka, co i rusz coś szepcząc między sobą. Mężczyzna, a raczej chłopiec, dosiadł się do szemranego towarzystwa  bez cienia urazy, z zaskakującą pewnością siebie. Uśmiechnął się szeroko, wyjął z kieszeni sztukę złota i dorzucił się do puli.
  Rudowłosa dziwka, panna jak z obrazka, o której słowo już zdążyło się rozejść po okolicy, brylowała w towarzystwie, wabiła potencjalnych klientów, wykorzystując potężny arsenał swoich kobiecych sztuczek. Mimo to, ten, kto ją znał, widział, że coś ją trapi – choć nikt nie wiedział, co. Baby mają humorki, prostytutki nie są wyjątkiem, nie było sensu się nad tym rozwodzić… Traf chciał, że uwadze Lory nie umknął pewien wypicowany jegomość, a zainteresował ją jeszcze bardziej, gdy przysiadł się do tej szumowiny Hefana, rąbiącego Avena i pijaka w karty. Zrobiła sobie przerwę. Umknęła w zacieniony kącik sali, skąd mogła doskonale obserwować całą scenę, po czym zapaliła papierosa. Ruch był dość spory, ale klientela w większości ignorowała gnoja. Bywalcy przywykli, a nowi przystawali na chwilę, by popatrzeć na tę pomyłkę natury, po czym wracali do zabawy.
  Dziewczyna zauważyła, jak pierdykany zgred chowa sobie w połach brudnej szmaty, którą nosił, bonusowe perskie oczko, czyli dodatkowe dwa asy gwarantujące wygraną w grze. Oczywiście nie używał ich zbyt często, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Lily uśmiechnęła się pod nosem, zgasiła peta w pobliskiej popielniczce, po czym pobiegła do Santorina stojącego przy barze.
- Santi, mam pewną prośbę – nachyliła się konspiracyjnie – Obrobiłbyś Hefana z kart, które chowa pod pazuchą? Dasz radę?
   Wampir wpierw spojrzał podejrzliwie na pracownicę, jednak długo się nie zastanawiał, robienie Hefanowi na złość zwykle kończyło się dobrą zabawą. W dodatku nie podobało mu się, że karty, które kiedyś skołował, Hefan trzyma dosłownie przy dupie. Uśmiechnął się szelmowsko, błyskając wydłużonymi kłami.
- A co? Znowu gra? Chyba się uzależnił... – oderwał łapy od rejestru utargu, gdzie dopisał w odpowiedniej kolumience ile karafek wina poszło do tej pory, mimo że dzień jeszcze się nie skończył i nalał do kufla piwa, po czym wręczył go Lorze – Zajmij ich chwilkę.
   Ruda pokiwała ochoczo głową, złapała trunek, po czym kołysząc biodrami podeszła do stolika, przy którym trwała zawzięta rozgrywka. Zignorowała palący wzrok niebieściucha, który najchętniej rozszarpałby ją na miejscu na strzępy – nadal wściekał się za niedawny smród na piętrze wywołany eksperymentem ze zgrzebliną. Pochyliła się, stawiając piwo, ukazując podkreślony głębokim dekoltem biust.
- Pomyślałam, że może pan być spragniony, panie…
- Mów mi Edric, miła pani.
- Waleczny – wtrącił Aven, powstrzymując parsknięcie.
- Szefuńcio z Heszewaldu, hyp! – zakończył pijus, napruty jak bela i podniósł swoje karty tak, że wszyscy zdążyli dojrzeć, co ma.
- Z Halgardu! – poprawił rycerzyk, wstał i ukłonił się szarmancko przed Lily.
- Szefuniek, idioto, nie pokazuj kart… A ty, wredna cipodajko, wynocha! I też mi przynieś piwo – warknął chochlik, ukazując żółty garnitur wybrakowanych zębów.
  Lily „ochnęła” aktorsko i położyła dłoń na mostku, pokazując, jak bardzo poczuła się urażona, co bezbłędnie podziałało na Edrica – facet zapowietrzył się i wypiął pierś. Wyglądał trochę jak wzdęty kogut.
- Nie odzywaj się tak do tejże damy, stworze! Nie pozwolę poniżać dziewic! Jam jest rycerz godła miecza i strzały!
   Gdzieś w głębi sali ktoś parsknął cicho i kpiąco powtórzył: "Dziewica..."
- Pierdu pierdu, dupa i skwary.
- Coś ty powiedział?! Co za brak szacunku! Wyzywam Cię, stworze!
  Cała ta afera stworzyła idealną zasłonę dymną. Santorin, złodziej nad złodziejami, błyskawicznie - choć nie bez oporów przed dotknięciem brudnej szmaty, "ubrania", Hefana - pozbawił chochlika „asów w rękawie”, przechodząc obok niby to w celu podejścia do pobliskiego stolika. Lora schowała ręce za siebie. Szef potajemnie przekazał jej karty, nie szczędząc przy tym perfidnego uśmieszku, po czym zmył się jak gdyby nigdy nic.
- Ależ panowie! – zawołała Lily, rozkładając ręce. Rycerzyk puścił chochlika, którego zdążył złapać za fraki - Spokojnie, mości Edricu, to nie będzie potrzebne. Odegram się na tym prymitywnym stworzeniu podczas partyjki w oczko.
   Hefana aż zamurowało na chwilę, gały prawie wylazły mu z orbit, jak to usłyszał.
- Cooo?! Tyyy?! Ty, chędożona samico…
  Lora natychmiast znalazła się przy niebieściuchu i spojrzeniem nakazała mu zerknąć na to, co trzyma w ręce, tak, by inni nie widzieli. Japa od razu mu się zamknęła, ponadto jakoś tak się skurczył. Już nie był taki chojrak…
- No, chyba, że Hefan boi się przegrać…
   Chochlik posłał jej mordercze spojrzenie, dając znać, że policzą się później.
- Nie, ależ oczywiście… że nie… Eee… LORO… Siadaj. Rozdajcie jej… - cedził słowa przez zaciśnięte zęby, cały siny ze złości. 
  Ruda, dumna jak paw z tego, że utarła nos znienawidzonemu gnojowi, usiadła obok Edrica i puściła Santorinowi oko. Ten zareagował nieznacznym uśmiechem i uniesieniem na znak toastu kieliszka pełnego bordowej cieczy.
- Jestem Lora, lecz możesz mówić do mnie Lily, jeśli wolisz, Edricu.
 Aven i Szefuńcio nie mogli wyjść z podziwu, bowiem chochlik przestał mielić ozorem podczas gry, ograniczył się jedynie do wymrukiwania pod nosem przekleństw. Jeszcze bardziej zaskakujące było to, że przestał wygrywać – to Edric wysunął się na prowadzenie, mimo, iż cały czas prowadził wyrafinowane konwersacje z Lily i zdawał się w ogóle nie skupiać na grze. Ruda, jak wiadomo z jej przechwałek, wiedziała, jak zaimponować klienteli z wyższych sfer.
  Sytuacja stała się dla paskudy krytyczna, bowiem „naturalne” szczęście mu nie sprzyjało, karta nie szła, a kupka fantów stopniowo pomniejszała się, aż pozostała mu tylko spinka, wygrana wcześniej od pijaka.
- Nie wytrzymam! Ty tępy pachole, kantujesz jak nic! – wydarł się na całe gardło po kolejnej przegranej rundzie i rzucił w chłopaka kartami – Wypierdalaj mi stąd, bo jak nie…
  Hefan zamknął się, bowiem rycerz wyciągnął z kieszeni przedmiot, na którego widok szczęki wszystkim opadły. Położył go na środku stołu, w miejscu puli.
   Szafir wielkości jajka emanował niesamowitym, magicznym blaskiem, rzucając na twarze błękitne refleksy. Spoczywał w wyplecionym srebrem gniazdku, na nóżce przywodzącej na myśl konar drzewa. Obok kamienia twórca przedmiotu umieścił niewielki wizerunek ptaka.
  Edric schował artefakt z powrotem do kieszeni, by nie przyciągał niepożądanej uwagi i uśmiechnął się wyzywająco.
- Ostatnia runda. To mój fant.
  Zgred począł oddychać ciężko, drżącą ręką wysunął na środek spinkę. Lora, próbując powstrzymać ekscytację, lampiła się na chłopaka, próbując coś wyczytać z jego twarzy, ale na próżno. Choć wcześniej nie interesowała ją gra, a sam Edric, coś w niej drgnęło i wyjęła ze swojej torebeczki udekorowany florystycznymi motywami grzebyk. Położyła go na stole. Szefuńcio zasnął, kiwając się na krześle. Aven, choć też niezbyt trzeźwy, chyba wyczuł powagę sytuacji, która go przerosła. Wolał odpuścić, zwłaszcza, że dziany był i kasy nie potrzebował. Dał znak, że pasuje i z pomocą przypadkowego gościa podniósł moczymordę i przeniósł go parę stolików dalej. Klienteli już ubywało.
   Powietrze zgęstniało od napięcia. Chciwość niebieściucha wyła w nim jak opuszczony pies, domagając się przedmiotu za wszelką cenę. Musiał go zdobyć, jak nie wygra, to ukradnie. Za nic nie przepuści… Lily w niekontrolowanym odruchu przygryzła wargę, wiedząc już, że nie ma szans w tej rundzie. Poddała się pokusie, by podejrzeć, co ma Edric – niby to poprawiła się na krześle, wyprostowała… Po czym zapuściła żurawia. Zmarszczyła brwi. Karty nie miał mocnej, ale jeszcze nic nie było przesądzone. Rozgrywka toczyła się dalej, a ona regularnie podglądała, co ma nieznajomy – mogła to robić, bowiem przysunęła się bliżej Edrica i nie spotkała się z protestem z jego strony.
  Zobaczyła, że ma oczko. Sprawa była jasna, rycerz przyjechał z szafirem i z nim odjedzie. Chciała już odkładać karty, lecz Edric nie zatrzymał gry. Pozwolił, by toczyła się dalej. Zdobył więcej punktów. Przegrał.
   Hefan wygrał i wrzasnął w nieokiełznanej radości.
- HA! I co, mały kozi wypierdku, przegrałeś! Przegrałeś fortunę! Jesteś spłukany! Spłu-ka-ny! A ja bogaty! HAHA! - wykonał taniec na stole, parę obraźliwych gestów, aż w końcu usiadł na dupie i zarechotał – No, dawaj fanta!
  Edric nic nie odpowiedział, tylko wyłożył artefakt na stół. Jego piękno i dziwna, otępiająca siła, jaka od niego biła, ujęła chochlika w szczelne sidła. Stwór, jakby tchnięty zaklęciem, otoczył dłońmi szafir i wpatrywał się w niego, jak w cud dziejący się na wzgórzu.
- Bardzo miło spędziłem czas, Loro – chłopak uśmiechnął się do Lily i ucałował ją w wierzch dłoni. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, wstał i skierował się ku wyjściu.
   Ruda zmarszczyła brwi i popatrzyła na Hefana w szczerym niepokoju. Postanowiła czegoś spróbować – wyciągnęła rękę po swój grzebyk, który teoretycznie przegrała i schowała go do torebki. A Hefan nic. Wgapiał się w swój skarb, nie zauważając niczego innego wokół. Gdyby był, eee, „normalny”, już próbowałby wydrapać jej oczy… Podbiegła do Santorina, który wszystko obserwował.
- Wiesz co, chyba mamy kłopoty. Koleś przegrał to coś… specjalnie.

[http://mar-93.deviantart.com/]

by Hefan, Lora & Santorin

niedziela, 8 czerwca 2014

Pani Artefaktor - zamiast Nimry baba z piekła rodem

"Może i wyglądam jak człowiek, ale to nie znaczy, że jesteśmy sobie równi"




Autor: pierluigiabbondanza,  isvoc

Imię: Nissare
Nazwisko: Jeaggerjack
Wiek: Kogo to obchodzi?
Rasa: Drakonautka
Wygląd: Nissare przypomina pannę z wybujałych fantazji każdego faceta. Gdy przypomina człowieka jest wysoką, szczupłą kobietą, której natura wcale nie poskąpiła ani urody, ani walorów. Długie brązowe włosy miewają czerwonawe refleksy. Zawsze nosi skórzany uniform: szeroki pasek na szyi z emblematem, długie rękawice najeżone kolcami, skąpy kostium usiany metalowymi wstawkami, ozdobiony z tyłu długim, ścielącym się po ziemi pasmem skóry. Nieodłącznym elementem stroju są wysokie do połowy ud buty, wyposażone w metalowy, zabójczo wysoki obcas szpilki, na której normalna niewiasta już dawno straciłaby zęby. Jak każda kobieta, Nissare lubi podkreślać urodę wymyślną fryzurą i bardzo mocnym makijażem, spędzającym sen z powiek niejednego mężczyzny.
Zaś kiedy staje się smokiem, rozmiarami dorównuje budynkowi "Uśmiechu Fortuny". Zbita masa mięśni w czystej postaci. Dwie pary skrzydeł i bardzo długi ogon zapewniają jej nienaganną zwrotność. Łeb ma stosunkowo niewielki, wizualnie pomniejszają go jeszcze okazałe rogi oraz grzebienie, z których jeden, czerwony w niebieskie pasy, ciągnie się przez grzbiet, aż po zad. Jarzące się pomarańczem ślepia są dość małe, ale bystre.
Charakter: Jest pewna siebie i impulsywna, na domiar złego szczera do bólu. Doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej wyższości kulturowej, więc bywa trochę wyniosła. Lubi się popisywać, droczyć, bawić, a drobną konkurencją nie pogardzi. Miewa całkiem spore zapędy feministyczne - "facet be, kobieta cacy" - dlatego za inną przedstawicielką płci pięknej zawsze stanie murem. Nie oznacza to jednak, że stroni od..."męskiego towarzystwa". Do kwestii intymnych podchodzi całkiem otwarcie, chociaż obiekt polowania musi spełniać pewne warunki. Bywa też leniwa, a że owijanie facetów wokół palca idzie jej dość dobrze, często wysługuje się innymi.
Umiejętności: Trudno powiedzieć, czy panna Jeaggerjack jest smokiem, który zmienia się w człowieka czy na odwrót. Prócz standardowych umiejętności gada, Nissare nie stroni od wszelkiej maści broni, od białej po powszechną w jej kraju, a nieznaną za granicą broń palną. Ze względu na cały arsenał przypomina trochę zbrojownię na nogach. Dodatkowo posiada rozległą wiedzę technologiczną oraz zna podstawy medycyny.
Historia: Pochodzi z państwa na zachodzie, Halldery. Kraj ten jest niedostępny, tajemniczy, a przez to namnożyło się o nim krocie niestworzonych legend. Jego mieszkańcy izolują się na własne życzenie i rzadko nawiązują kontakty z sąsiadami. Nie prowadzą wojen ani w nie nie ingerują. Wynika to z ich mentalności, zakrawającej często na pychę. Czasem jednak Hallderczycy wypuszczają się poza granice ojczyzny, szczególnie, gdy w grę wchodzi odnalezienie jakiegoś artefaktu - stąd wzięło się nazywanie ich Artefaktorami. Wierzą w potęgę historii i nauki, co 160 lat temu pozwoliło im okiełznać potęgę pary wodnej, dziś eksperymentują z eterem. Ci, którym udało się odwiedzić ten zakątek świata, opowiadali o całych miastach zawieszonych w powietrzu. Nissare pochodzi z jednego z takich ośrodków, lecz w świecie, gdzie wszyscy mają świra na punkcie nauki i twardych zasad, trudno pozostać sobą. Rzuciła się w wir pracy, pięła się po szczeblach kariery aż do stanowiska Szóstego Technika wydziału do spraw Balistyki i Rozwoju. Ciekawa posada, prace nad bronią przeplatały się z medycyną. Właśnie podczas badań choroby, która atakowała tylko jeden gatunek, rusałki, jedna z zarażonych uciekła. Nissare miała ją zneutralizować przy pomocy wszelkich dostępnych środków. Zadanie wykonała, ale została wmanewrowana w staż w tawernie w ramach zadośćuczynienia. Zachwycona nie jest, tym bardziej, że musi pracować z konusem, który zlecił zbiegowi jej egzekucję...
Stanowisko: Kucharz, strażnik (drżyjta łachudry!)

czwartek, 22 maja 2014

Kocur i czerwona sukienka

   
   W Uśmiechu zabawa trwała w najlepsze, wszyscy świętowali dzień wolny od pracy – chłopi, kupcy, żołdacy… Ściągnęła nawet grupa studencików ze stolicy i dwóch obieżyświatów-grajków, którzy w porywie alkoholowej wesołości poczęli grać, jeden na lutni a drugi na fleciku. Było tylu klientów, że Santorin został zmuszony zagonić Hefana do pomocy i kazał mu podawać posiłki i napitki. Mały czarci pomiot mełł pod nosem przekleństwa, biegając od stolika do stolika, co i rusz przywoływany przez gości. Siniał z sekundy na sekundę, a szczerzył się w bezsilnej złości, gdy wampir raczył go uwagami, by chociaż trochę się uśmiechnął… W końcu nikt nie chciał oglądać jeszcze jednej wykrzywionej mordy w czasie wolnym.
   Niewielu zwróciło uwagę na pojawienie się kolejnej trójki, mężczyzny w wieku średnim oraz towarzyszących mu dwóch młodych dzierlatek. Byli barwnie ubrani, ale zlali się z różnorodną gawiedzią. Na chwilę zniknęli z pola widzenia, by zaraz pojawić się przy barze.
   Szlachcic zapewne, bo tak jak oni się nosił, obejmował młódki w pasie i uśmiechał się wyniośle. Miał już zakola, a ciemne włosy poprzecinane były tu i ówdzie siwizną. Twarz, choć naznaczoną piętnem czasu, miał niebrzydką, ale w jego oczach błyszczało coś niebezpiecznego, jakby kpina. Ubrany był w jasnobrązowy żupan o złotych guzikach – na widok których Hefan o mało nie upuścił tacy z parującymi ziemniorami. Przybysz nie był uzbrojony – głupi czy nienormalny? Cóż, jego zmartwienie…
   Santorin, który błysnął profesjonalnym, acz wielce uroczym uśmiechem zza lady, nie poświęcił zbytniej uwagi jegomościowi. Bardziej interesowały go jego towarzyszki, na których widok wampirowi poczęły po głowie przebiegać kosmate myśli. Ruda i blondynka. Pierwsza w czerwieni druga w kanarkowej żółci. Obie były naprawdę ładne, trzeba było przyznać. I umiejętnie potrafiły podkreślać swoje wdzięki. Wreszcie było na co popatrzeć wśród tego obleśnego, upoconego tłumu! Hmm… Jakby miał wybierać…
- Stolik dla mnie i moich dam – rzekł mężczyzna, ostentacyjnie przygarniając dziewczyny do siebie, wyrywając Kierownika z błogiego zamyślenia.
- Ależ oczywiście, szanowny panie! Pozwolę sobie polecić pieczone raczki na przystawkę, dopiero co upichcone. Gwarantuję, że pan i pańskie urocze towarzyszki się nie zawiodą – i to rzekłszy, puścił oczko do pań, na co te zareagowały radosnym chichotem. Blondynka śmiała się trochę za głośno. Skinął ręką na chochlika, zlecając mu kolejne zadanie. Biedak właśnie niósł wieżę brudnych naczyń, nawet go nie było zza niej widać.
- Scarlett, patrz jakie ziółka można spotkać na prowincji! – zawołała ruda do koleżanki, nie spuszczając wzroku z Santorina, uśmiechając się zadziornie.
- Lily! Ty to nie przepuścisz, co?! – blondynka zgięła się w pół i ryknęła śmiechem. Takim, jaki nie przystoi damie. Widać było, że oprócz tego, że była ładna… Cóż. Nie było niczego oprócz.
- Moje drogie, dyscyplinuję was! Do stolika, sio! – zawołał, niby to z humorem facet, delikatnymi popchnięciami kierując dziewczyny ku wolnemu stolikowi, przy którym stał zniecierpliwiony Hefan, tupiąc nogą. Ile można czekać na te powierzchniowe szczury… Szlachcic już miał odejść, gdy spojrzał się przez ramię na wampira, zgromił go wzrokiem i mruknął:
- Ruszaj się, nie będę nie wiadomo ile czekał. Przed domem stoi przy karocy służba i straż. Dla nich standardowy obiad, konie napoić. Będę wynajmował kwaterę na parę godzin. I przynieś kartę – rozkazywał Kierownikowi wypracowaną manierą, gestykulując przy tym. Gdy skończył, rzucił niedbale sakiewkę złota i podążył w kierunku stolika.
   Hefan zmierzył typka lodowatym wzrokiem i wziął się pod boki. Chwilę oceniał sytuację i obserwował te jego fikuśne guziczki, po czym w dwóch susach znalazł się przy Kierowniku.
- Dziad mnie wkurwia. Chyba najbardziej z tych wszystkich tu obecnych jełopów. Naślijmy na niego Cahira. Niech mu zrobi przeobrażenie przed nosem to się bogacz posra w te swoje złote majtki. A właśnie, gdzie on jest? – rozejrzał się, ale zmiennokształtniaka nie było nigdzie widać. Wzruszył ramionami, w sumie to dlaczego miałby się dziwić, z takim wyglądem… - I jak, sypnął trochę groszem? Ej, Santorin. Santorin?!
   Wampir zdaje się, że nie usłyszał nawet połowy słowa chochlika, zbyt zajęty obserwowaniem dziewczyn i snuciem nowego planu.


   Ruda, nazywana przez jegomościa i blondynę per Lily, zajadała właśnie pieczonego raczka, uprzednio zręcznie obranego z twardej skorupki. Karol, bo tak nazywał się jej obecny klient, uparł się, że ich nie zamówi, ale w końcu udało jej się go złamać. Mężczyźni. Ponadto na stole stał dzban piwa i wina, sarnina w sosie, pieczony świniak z jabłkiem wetkniętym w ryjek, ziemniaki, jakieś surówki, króliczy pasztet, przepiórcze jajeczka i pięć rodzajów pieczywa.
   Miała zdecydowanie więcej manier od blondyny, która nie wiedziała, jak zabierać się za niektóre potrawy, mlaskała i mówiła z pełną gębą. Lily to irytowało, no ale cóż, w burdelach ze świecą szukać pojętnych dziwek, które chciałyby pobierać nauki u szefowej, by stać się tymi ekskluzywnymi. Lily pomyślała, nie bez dumy, że nie przynosi wstydu burdel-mamie, będącej również jej biologiczną matką. Była jedną z najlepszych.
   Niestety, klient okazał się kolejnym nudziarzem, który paplał o swoich tytułach, odznaczeniach, sukcesach i tak dalej. Czasami miała momenty, że chciałaby trafić na kogoś nie dość, że przystojnego, to jeszcze uwodzicielskiego. Miała ochotę pograć, pobawić się… A tak to tylko: kolacja, przechwałki, bzykanie… I tak do usranej…
   Nie przeszkadzały jej spojrzenia, jakie posyłał jej ten kolorowy kelner. Miał ciekawy styl, gdzie nauczyli go tak się ubierać? Może jest obcokrajowcem? Czasem, dyskretnie, uśmiechała się do niego, tak, by klient nie widział. Była profesjonalistką, była w pracy, mimo wszystko nie mogła sobie na za dużo pozwolić. Matka mówiła, że przesadza. Mieli na tyle dobrą sytuację, że paru niezadowolonych klientów to żaden ból i w razie uciążliwości mogła dać sobie spokój z niektórymi typkami. Ale ona była ambitna, nie chciała mieć takowych na koncie. Chociaż ten koleś naprawdę ją zanudzał. Dobrze, że Scarlett była dzisiaj w formie, bo wyrabiała normę za je obie – wdzięczyła się, sypała niewybrednymi żartami i śpiewała sprośne piosenki. Lubiła z nią pracować, kiedy wystarczająco sporo blondyna wypiła. Mogła sobie wtedy trochę pofolgować.
   O mało nie krzyknęła, zaskoczona, gdy coś miękkiego i puchatego wskoczyło jej na kolana. A był to kot. Rudy, zielonooki, upasiony kocur. Zwierzak miauknął, chwilę ugniatał poły czerwonej sukienki dziewczyny, po czym usadowił się wygodnie, mrużąc z zadowolenia oczy. Karol i Scarlett ryknęli śmiechem, już w bardzo dobrych humorach, widząc reakcję rudej.
- Ooo, Lily, masz nowego klienta! Haha! Musisz poczekać, puszku, na swoją kolej! – zaszczebiotała blondyna, wieszając się na ramieniu szlachcica, już buraczanego.
- Hejże, Scarlett, słyszałam, że ty lubisz owłosionych! – odcięła się ruda, wymuszając uśmiech. Zażenowana poziomem humorystycznym tych dwojga, skupiła się na kocurze, który teraz ocierał się o jej rękę, domagając się pieszczot.
- Piękny jesteś, wiesz? A jaki mięciutki. Ktoś o Ciebie dba, prawda? Pewnie ten pan kelner? Bo nie sądzę, żeby ten obrzydliwy chochliczor…
   Kot wpatrywał się w kobietę jak urzeczony, choć zapewne nie rozumiał, co się do niego mówi. Parę razy mrugnął, po czym mruknął przeciągle.
  Ruda nie bawiła się dobrze. Udawała na tyle, ile umiała, głaszcząc bezwiednie śpiącego w najlepsze kota, widocznie przyzwyczajonego do spania w takim hałasie. Nawet alkohol jej nie wchodził, co też było dziwne. Ten dzień powinna mieć wolny. Zdecydowanie.
  Wkrótce nie musiała już udawać, ani poświęcać uwagi klientowi i blondynie. Nachlali się zdrowo, bełkotali coś tylko między sobą, całowali się, zdaje się, że zasypiali na chwilę, by zaraz się obudzić i od nowa. Phi. Jak koleś nie umie obrabiać dwóch bab, to dwóch nie zamawia. Proste i logiczne. Ale nie mogła narzekać, typek słono zapłacił. Łatwa kasa. Wątpiła jeno w to, że szlachcic wróci wraz z nią i Scarlett do miasta jeszcze tej nocy, jak miał zamiar.
   Ruda wyhaczyła moment, kiedy wampir wrócił za ladę. Gawiedzi już zaczęło ubywać i pracy było mniej. Pomyślała chwilę, po czym wzięła kocura na ręce i podążyła w kierunku Santorina. Zwierzak nawet chyba się nie obudził.
- To wasz kot? Czy przybłęda? – dziewczyna usiadła na wysokim stołku, ostrożnie kładąc kota na ladzie. Ten przeciągnął się jedynie, sprawiając wrażenie jeszcze większego niż wcześniej, po czym ponownie się położył – Chciałabym go sobie zatrzymać.
   Wyciągnęła z małej torebeczki papierośnicę, wyjęła zeń papierosa po czym powiodła aktorsko wzrokiem w poszukiwaniu ognia. Spojrzała na Santorina bezradnie i przekrzywiła nieco głowę. Dama w potrzebie… Lora „Lily” Beaumont.

http://neoartcore.deviantart.com/

Imię: Lora
Nazwisko: Beaumont
Przydomek: Ruda, Lily - od kwiatka, a ponadto symbol czystości. Ha, cóż za ironiczni ludzie przychodzą do burdeli. Historia poniżej.
Wiek: 21 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Opis wyglądu: Średniego wzrostu, nienagannej figury ruda dziewczyna o zielonych oczach i delikatnej, gładkiej buzi. I właśnie przez te szlachetne rysy dorobiła się przydomku Lily. Kiedy jeden z klientów pierwszy raz tak na nią zawołał, cały dom rozkoszy podłapał i bardziej jest znana pod tym właśnie przekornym pseudonimem – bo choć z zewnątrz delikatna i pozornie nieszkodliwa, skrywa płomienny temperament. Wilk w owczej skórze. Intensywnie czerwone, lekko falowane włosy spływają kaskadą za plecy. Nosi się zdobnie i elegancko, jak na ekskluzywną pannę do towarzystwa przystało. Ma pokaźną garderobę, jest zamożna. Podkreśla swoje największe atuty, to jest dekolt i długie nogi. Zwykle odziewa się w kolory intensywne i wyraziste, najchętniej w czerwienie. Nosi biżuterię srebrną i złotą, wysadzaną drobnymi kamieniami. Zawsze wypindrzona jak na bal. Używa lekkich, słodkich perfum. Jak kogoś stać, ubiera się w uroczy, skąpy strój na jaki składa się bluzeczka z dwóch szarf oraz zwiewna spódniczka, skrojona na podobieństwo piór. Dostała ów kreację od matki na swoje osiemnaste urodziny, kiedy to za bajeczną sumę sprzedano jej dziewictwo.
Opis charakteru: Jako, że jest świetną aktorką, trudno stwierdzić, które cechy są u niej permanentne. Na pewno jest pewna siebie, uparta, odważna, wygodnicka, przeważnie radosna i lekkoduszna. Materializm pielęgnowano w niej od maleńkości – „jesteś warta tyle, ile za Ciebie zapłacą!”. Jako, że była wychowywana przez burdel-mamę i ciotki-dziwki, posiada należny im system wartości i nie wyobraża sobie jak wygląda świat z perspektywy innych dziewcząt. Lubi nawiązywać nowe, ciekawe znajomości. Elastyczna, raz potrafi być tajemnicza i uwodzicielska, by zaraz zmienić się w zbuntowaną awanturnicę – jak klient sobie życzy. Bywa kłótliwa i miewa humorki. Jest przeświadczona, że pozycja córki zarządczyni jednego z największych i najlepszych burdeli w mieście jest pozycją prestiżową i szanowaną – bo też tak jej od zawsze wmawiano.
Umiejętności: Najstarszy zawód świata jest również niebezpieczny - została wyszkolona w samoobronie. Umie walczyć wręcz, na tyle, by zaskoczyć natręta i zwiać. Ponadto potrafi posługiwać się sztyletami. Zna się na ziołach, gdyż większość swego dzieciństwa spędziła w ogródku przy kuchni, bądź w ogródku zimowym w samym domu. Tam ją zostawiano, gdy często gęsto nie miał się kto nią zająć.
Broń: Dyskretny i poręczny sztylecik zwany „Pokusą” chowany za podwiązką. W posrebrzanej rękojeści błyska niebezpiecznie mały rubin w kształcie łezki. 
Zdolności specjalne: Pod kołderką to niejeden mówił, żem demonica jakaś, ha...! Ale tak serio to jestem antymagiczna.
Stanowisko: Pokojówka, zielarka. Nieoficjalnie - "panienka do towarzystwa".
Historia: Córka Yvette Beaumont i jej bliżej nieokreślonego klienta. Urodzona w burdelu, spędziła w nim calutkie życie, od początku wiedząc, jaka przyszłość była jej pisana. Nie widziała i dotąd nie widzi nic w tym złego, to było całe jej życie. Jako, że była ukochaną córką szefowej, dopuszczono do niej mężczyznę dopiero w wieku lat osiemnastu, za piękną sumkę. Później było już z górki. Burdel się rozwijał, a ona razem z nim, aż w końcu z małej klitki zrobił się dwór, jeden z największych i najbogatszych domów rozkoszy w mieście, a z małego podlotka wyrosła powabna pannica. Jako, że Lora radziła sobie świetnie, wkrótce została nauczona manier i obyczajów dworskich, by móc sprostać klienteli z wyższych sfer. Do Uśmiechu Fortuny zagoniło ją kolejne ze zleceń…


wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozróba w dzień powszedni

- Już nie jesteś taki odważny, co? Pokrako? 
Wyszczerzył wilcze zębiska w kpiącym uśmieszku, podrzucając chochlika po raz dziesiąty, by zmienić uchwyt, bo się skurczybyk strasznie wiercił. Trzymał go już za ucho, za kinol, teraz zacisnął płonącą dłoń na jego skrzydełku. Ogon sobie darował ze względów wiadomych, szczególnie estetycznych. Ostentacyjnie wyprostował ramię, bo uparty karzełek mimo swojego położenia, wciąż rwał się do jego sakiewki z paroma groszami, miotając wulgaryzmami daleko bardziej, niż szewc. Cahir uniósł brew, nie bardzo wiedząc, jak tyle obelżywych komentarzy może mieścić się w tak mikrym ciałku. Przez pierwsze minuty był wściekły, kiedy próbowano go okraść, ale stworek skutecznie zbijał go z tropu swoim zachowaniem.
- Czy ty w ogóle, cholero, zdajesz sobie sprawę ze swojego położenia? 
Wyzwany od "kozich chędożerców" i "czarcich bobków", złapał chochlika za usta, po czym je ostentacyjnie zacisnął. Wiedział, że jeszcze jedno wyzwisko, a rozerwie go na strzępy albo, już demaskowanego, rzuci ograbionej gawiedzi na pożarcie. Oba pomysły były równie wspaniałe i pociągające...



(feimo.deviantart.com)

Imię: Cahir 
Nazwisko: di Ardo
Rasa: Człowiek, ale pospólstwo z reguły obwołuje go Zmiennokształtnym
Wiek: I tak jestem starszy niż ty, ale jeżeli już, kuźwa, musisz wiedzieć, to 92
Wygląd: Jaki chce, taki będzie miał. Przeważnie wygląda na młodzieńca o krwistoczerwonych włosach, chodzącego zawsze na boso i ubranego w, dosłownie, pół kurtki spiętej pasami. Każda zmiana wyglądu, oraz zachodzące wtedy procesy biologiczne, pozostawia po sobie ślad. Najbardziej widoczne jest pojedyncze i okazałe czarne skrzydło, otoczona płomieniami ręka oraz ciężki, kościany ogon z trzema wypustkami w kształcie żeber na ostatnich kręgach. 
Charakter: Bardzo wybuchowy. Nie potrzebuje wiele, by wszcząć bójkę. Jest szczególnie wyczulony na przytyki związane z jego wypaczonym wyglądem. Niczego nie znosi bardziej, niż ludzi. Sama ich obecność doprowadza go do pasji, bo w rażącej większości przypadków się na niego po prostu gapią. Do szczególnie życzliwych i dobrze wychowanych nie należy. Miewa też sadystyczne zapędy. Cahir ma brzydki zwyczaj zbywania wszystkiego co jest sprzeczne z jego "poglądami politycznymi" i zasypiania w środku rozmowy.
Umiejętności: Cierpi na polimorfię, "anomalię genetyczną występującą w co dziesiątym pokoleniu wśród rodzin o tradycjach magicznych, polegającą na odczytywaniu poprzez dotyk procesów biochemicznych danego organizmu" - jak tłumaczą to księgi medyczno-magiczne. Aby przybrać dopowiednią postać, Cahir musi dotknąć danej osoby bądź zwierzęcia. Z czasem nauczył się dokonywać zmiany czerpiąc z bardzo drobnych źródeł, takich jak włos czy przedmiot, z którym "obiekt" miał styczność. Jego organizm nauczył się zapamiętywać znaczniki biologiczne, co pozwala mu przybrać wybrany kształt bez potrzeby ponownego zetknięcia z przedmiotem. Bywa jednak, że owo zapamiętanie pozostawia na ciele trwałe ślady. Dodatkowo polimorfia znacznie zwiększa umiejętności magiczne - szkoda że kosztem zdrowia psychicznego.
Historia: di Ardo... Szanowane nazwisko szanowanej rodziny. Ojciec, matka, rodzeństwo, nawet dziadki i pradziadki, wszyscy są pieprzonymi magami. Jako tacy nie uznają czegoś, co nie jest idealne. Cahir nie był, ponieważ został dotknięty polimorfią. Finał całego przestawienia był taki sam, jak wielu innych. Tułał się ładnych dziesiąt lat po kraju, pomieszkując kątem u różnych rodzin do momentu, aż któryś z domowników nie nasyłał na niego całej wsi wyposażonej w widły i pochodnie. Teraz przyszła pora, by pomieszkać w tawernie "Uśmiech Fortuny".
Stanowisko: Myśliwy, Mag.

piątek, 11 kwietnia 2014

"Przecież muszę sprawdzić, czy to na pewno złoto, Phil!"


     Czarne paciorki patrzyły krytycznie na żyrandol zawieszony nad jednym z największych stołów. Karzeł zmełł pod nosem parę przekleństw. Góra, dół, góra, dół. Wysoko.
Głupie humanoidy. Wszystko na swoją miarę. Tylko ja, ja, ja. A reszta niech się męczy. Tfu.
Zamachał próbnie skrzydełkami, w których nieużywane od dawna stawy zatrzeszczały jak stare drzwi. Hefan zmarszczył czoło tak, że fałdy omal nie zacisnęły mu powiek. Podrapał się w wyrazie głębokiego wysiłku psychicznego, patrząc na zapaloną świecę, którą trzymał w szponiastej dłoni.
Rozejrzał się jeszcze raz. Nigdzie drabiny. Żadnej pieprzonej drabiny.
Ponownie zamachał skrzydełkami, płomień na knocie niebezpiecznie się zakołysał. Jak on ma to do cholery zrobić?!
A później już poszło szybko. Chochlik wzniósł się do pokracznego lotu, próbując osłonić drugą dłonią ognik, a gdy już udało mu się dotrzeć do nieszczęsnego żyrandola, nim zdążył odpalić choćby jedną świeczuszkę, poparzył się lejącym woskiem i z dzikim kwikiem runął na blat stołu.
- CHOLERA JASNA, SANTORIN!!! SAM SOBIE TO ZAPALAJ!!!


[http://scottpurdy.deviantart.com/]

Imię: Hefan
Nazwisko: -
Przydomek: Hefciu, Hefek, Hef, Chochlik, Impek, Nochal, Zgred, Męczymorda
Wiek: Poziom dziesiąty. Wystarczy mi doświadczenia, by porządnie skopać Ci rzyć. 
Płeć: Męska
Rasa: Mroźny Chochlik
Opis wyglądu: Mały, bo mierzący zaledwie pół metra niebieski sukinsyn, brzydki jak siedem grzechów głównych. Z wiecznie skrzywionej twarzy wyrasta mu długi, spiczasty nochal (któremu zawdzięcza jeden z przydomków) i para cienkich uszu, zabrudzonych zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz mieszanką ziemi, kurzu i innych substancji trudnych do zidentyfikowania. Na czole wyrżnięte ma piętno Strażnika, by w razie potrzeby umożliwić Władcy Lochu nad nim bezpośrednią kontrolę; jako, że jego Władca już od jakiegoś czasu gnije w ziemi, piętno po kres pozostanie tylko niegroźnym oszpeceniem. Szczerbaty – „przecież muszę sprawdzić, czy to na pewno złoto, Phil!”. Spod twardych powiek na świat spoglądają małe, złośliwe, cyniczne, wredne oczka, czarne jak węgielki. Ma bordowe skrzydła, jak u nietoperka, na których uleci niewielki kawałek, lecz zwykł używać ich do innych celów – te kolce na brzegach pamiętają smak niejednych flaczków. Długi ogon pomagał przy robocie, ale prawdziwym dla Hefka skarbem był i będzie narząd na jego końcu wydzielający jakieś lepkie świństwo. Czasem, oczywiście zupełnym przypadkiem, lubiły do niego przylepiać się bonusowe grudki złota. Oranie podziemi, noszenie pułapek, wydobywanie złota i diamentów zapewniły zgredowi wcale niekiepską tężyznę fizyczną. Jako, że te najpodlejsze z demonów nie zwykły się odziewać, w podziemiu latał na golasa; niestety, na powierzchni musiał to zmienić (głównie za sprawą nacisków Santorina) i obecnie paraduje owinięty w pasie znienawidzoną, brudną szmatą, zakrywającą tylko tyle, ile to konieczne, by zapobiec publicznemu zgorszeniu. Jako mroźny chochlik, najgorsze zimno nie jest mu straszne – znieczulica pełną gębą.
Charakter: Niecierpliwy jazgot, kłótliwa maruda, uszczypliwy złośliwiec – odznacza się cechami uważanymi powszechnie za męczące. I taka prawda. Mało tego, kmiot nie ma ani krzty poczucia humoru, a jeszcze mniej odwagi – mocny w gębie jest jak mało kto, lecz przyjdzie co do czego, to czmycha jak myszka do swej dziury lub szuka schronienia za czyimś plecami. Jak Santorin wytrzymuje tyle czasu w jego towarzystwie? Zagwozdka stulecia. Trzeba by było zapytać wampira, bo z tym osobnikiem za wiele sobie nie pogadasz – no, chyba, że chcesz kogoś poobrażać albo ponarzekać. I przy okazji pograć w karty. O tak, to co innego. Uzależniony od hazardu, złota i innych kosztowności od czasów niepamiętnych. Jest przesiąknięty chciwością do cna, błyskotki to jego największa słabość, a żeby takowe zdobyć, nie cofnie się przed złodziejstwem czy partactwem. No, oczywiście jeśli to nie wymaga wzięcia udziału w otwartej walce, czy coś. A tak na marginesie, to istnieje parę sytuacji, kiedy chochlik zamyka jadaczkę. Kiedy intensywnie pracuje. Albo kradnie. Wtedy wszyscy nareszcie mogą trochę odetchnąć…
Umiejętności: Ma szereg małych, przydatnych umiejętności służących przetrwaniu i wzbogaceniu się w półświatku – lepki ogonek robi swoje. Potrafi sprawnie liczyć – przecież mamona musi się zgadzać. Ryje w ziemi jak kret, gotów przekopać się nawet na drugą stronę tego parszywego padołu, by wydrzeć zeń wszystko to, co się świeci. I na tym bajka się kończy. Nie potrafi walczyć, od tego były inne stwory w podziemiu. Gdy już musi, drapie i gryzie w bezmyślnym, zwierzęcym amoku.
Zdolności specjalne: Jako najniższy z demonów, może wpływać na słabe umysły i kierować je tak, by jak najlepiej na tym wyjść. A poza tym jest w stanie zjeść dwa razy tyle, ile waży, popić rynną piwska i czuć się dobrze.
Hierarchia/stanowisko: Wspólnik, Robotnik i drobny Złodziej, kradnie głównie z własnych pobudek.
Historia: Hefan nie zawsze był AŻ tak uciążliwy. 
Wiódł sobie całkiem niezłe życie w podziemnym, mroźnym lochu. Przywołany jeszcze przed czasami świetności mrocznego królestwa, kopał sobie w ziemi, szukał diamentów i złota, a w przerwach wygrywał i przegrywał co się tylko dało. Bajka dla chochlika. Służył swojemu Władcy, miał swój kącik, miał błyskotki, miał kolegów do grania. No i nie musiał się tykać walki, od tego były inne najemne stwory – smoki, czarne damy, ogary. Czego więcej mógł chcieć?
Jednakże historia lubi się powtarzać, i powtórzyła się tym razem – Władca Lochu chciał coraz więcej, aż w końcu mu bokiem wyszło. Zapędził się z granicą królestwa trochę za daleko, bo pod samą cytadelę Rycerzy Srebrnej Tarczy, no i skończyło się rumakowanie. Bohaterzy zebrali się, zeszli na dół, wyrżnęli wszystkich i poszli.
No, prawie wszystkich.
Hefek dał radę umknąć, w końcu był tylko małym, nic nieznaczącym chochlikiem, nie miał nawet noża. Póki było żarcie w kurniku, dało się przeżyć. Chował się po kątach, czmychając przed patrolami, nie myśląc o tym, ile jeszcze kurczaków zostało. 
W końcu musiał pogodzić się z myślą, że aby przetrwać, musi wyleźć. Do świata, który notabene miał pogrążyć się w ciemnościach lochu, kiedy to już Władca zajmie się rycerzami, i tak dalej. No cóż. Nie zawsze wszystko układa się tak, jak byśmy chcieli, co nie?
Hefek napęczniał zgryzotą po tym wydarzeniu, bo na powierzchni nawet w części nie było tak dobrze, jak tam, na dole. Było skąpo, bidnie, po prostu beznadziejnie, na domiar złego wszędzie pałętały się te humanoidy, ścierwa jedne. Pokrętny los skrzyżował mu drogi z Santorinem, tym frywolnym wampirem, którego za żadne dukaty nie mógł zrozumieć i już dawno przestał próbować. Ale przynajmniej było co robić. I wreszcie pojawiły się na nowo błyskotki...

czwartek, 10 kwietnia 2014

Pan Kierownik jak zawsze spóźniony...

Autor: Anathematix.deviantart
Imię: Santorin
Nazwisko: Vega
Wiek: Nie zwraca na to uwagi
Rasa: Wampir
Wygląd: Wysoki i smukły, wyrobione z racji zawodu muskuły nie odcinają się pod ubraniem jak w przypadku górników czy rycerzy. Zawsze zadbany, lubi nosić się prosto, ale elegancko; głównie w czerni i bieli, z jakimś czerwonym akcentem. Nigdy nie rozstaje się z platynowym naramiennikiem, w którym błyszczy owalny klejnot lunarny. Wrażenie dystyngowania skutecznie burzy złota obrączka w uchu, chiglarne ogniki w szarozielonych oczach i wszechobecny uśmieszek na twarzy. Całość tego osobliwego uroku osobistego wieńczą modnie wystrzępione blond włosy, chociaż przed balwierzem zdołała uchować się długa do pasa, acz śmiesznie cienka kitka.
Charakter: Trudno zliczyć ile już osób narzekało na jego sposób bycia. W przeciwieństwie do swoich pobratymców, Santorin lubi się bawić, dlatego nie traktuje wielu spraw na poważnie - chyba że chodzi o przyjaciół, wtedy to co innego. Należną wampirom dumę i wyniosłość już dawno porzucił na rzecz nie-życia bez krępujących go zasad, na przykład jak chodzić, ubierać się, mówić czy jeść, aby być poważanym. To wolny strzelec, który nie stroni od hazardu, błazeństwa, kiepskiego dowcipu i szczynopodobnego piwa. I choć słowo "wstyd" jest mu obce, a ŻADNEJ ładnej sikorce nie popuści chociaż bez flirtu, potrafi zachować pozory powagi, gdy sytuacja tego wymaga. Niekiedy dość... niekonwencjonalna... kreatywność sprawia, że bywa nieprzewidywalny nawet w codziennych czynnościach.
Historia: Wampiry z dziwnego powodu kochają wspominać stare czasy, ale lubujący się w łamaniu schematów Vega żyje dniem dzisiejszym. Kiedyś był nawet akrobatą, dziś to zręczny złodziejaszek, który wygrał w karty tawernę i nazwał ją ironicznie "Uśmiechem Fortuny".
Umiejętności: W walce posługuje się dwoma mieczami; są to dwa zgrabne ostrza stylizowane na modę wschodnią, na jednym wygrawerowano feniksa a na drugim wężopodobnego smoka. Wielu może mu pozazdrościć arsenału złodziejskich sztuczek, od zabawy z wytrychami po niechlubne posługiwanie się garotą. Nienaturalna gibkość, tak przydatna w fachu, często odbija się na nim ostrymi bólami stawów. Co ciekawe, ta kanalia cierpi na chroniczne zamiłowanie do muzyki, stąd też umiejętność gry na skrzypcach. Ostatnio do wachlarzu zdolności doszło posługiwanie się strzeblą eterową na dystans.
Stanowisko: Kierownik, bard, złodziej.

WIERZCHOWIEC:

Autor: x_ste_x.deviantart
Imię: Gazra
Rasa: Algamia
Wiek: Nieznany
Płeć: Samica
Wygląd: Niewiele niższa od konia, lecz dłuższa i dobrze zbudowana. Ciało w całości pokryte jest drobnymi, szaroburymi łuskami, tworzącymi nad wyraz szczelny i śliski w dotyku pancerz. Choć algamie poruszają się na czterech silnie umięśnionych łapach, posiadają jeszcze jedną parę, znacznie słabszych lecz zręczniejszych łapek, schowaną w fałdach skóry w okolicy mostka. Duży, masywny łeb pozbawiony jest kolców, nie licząc niewielkiego wyrostka przy nosie. Czuły węch i doskonały słuch rekompensują kiepski wzrok. W arsenale tego dziwnego, kopalnego stworzenia znajdują się mocne pazury i wyposażone w podwójne uzębienie szczęki przystosowane do kruszenia, a także kły jadowe. Niepozorną bronią jest też długi, biczowaty ogon rozdzielający się na trzy pełne zdobnych zadziorów wąsy. Na całym ciele rozsiane są wypełnione płynem drobne wypustki, które jarzą się różnymi kolorami zależnymi od nastroju zwierzęcia.
Charakter: Na każdym kroku udowadnia, że nie jest kolejnym głupim pupilkiem, który robi "SIAD!" na skinienie. Ma własny rozum i poglądy, przez co jest nad wyraz lojalnym i upartym stworzeniem. Kiedy tylko może, demonstruje swoją niechęć do Hefana.
Historia: Świat na powierzchni nie jest jej naturalnym środowiskiem i do tej pory nikt nie wie, co zmusiło ją do wyjścia z jaskiń i podziemnych tuneli. Pierwszy napotkany przez nią człowiekowaty, Santorin Vega, usiłował ją złapać i sprzedać. Uparta a zarazem ciężka, zaparła się w miejscu ze wszystkich sił. Ostatecznie do transakcji nie doszło i została z Santorinem, jako wierzchowiec, czasami nawet głos rozsądku.
Umiejętności: Naturalne, a jakie inne?



***

  Santorin z powrotem wepchnął bażancie pióro za pasek czarnego kapelusza z wywiniętym na bokach rondem i popatrzył z dumą na swoje dzieło. Nie wiedział po co Hefanowi taki dokument osobisty, bo przecież kartoteki chyba nie prowadził, ale jak mus to mus. Zerknął na Gazrę, niecierpliwie lawirującą między stołami w jadalni. Słysząc przymilne cmoknięcie, podniosła łeb i przeskoczyła najbliższy stół, ciekawa czego tym razem chce wampir. Zamiast jakiegoś przysmaku, na przykład króliczka, dostała do obejrzenia jakiś papier. Popatrzyła z krytyką na Santorina.
  - I jak? Podoba się? - Zwierzak prychnął i odwrócił wzrok. - Ooo, twierdzisz, że napisałabyś ładniej? Czekaj... Tam ci nie wolno!
  Poderwał się z krzesła i jak sarna zaczął skakać po schodach, chcąc złapać Gazrę zanim dotrze do pokoi dla przyszłego personelu. Jeżeli gadzina coś zniszczy, to jego, Santorina, Hefan obedrze ze skóry i zrobi sobie z niej dywanik...

środa, 9 kwietnia 2014

Kartka z Dziennika: Wielkie Otwarcie

"MAMONA, GOBLIN i KIECKA, CZYLI JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY"

42 dzień Pory Kwiatów, 1408r. Wspólnej Ery

   - Szczyt bezczelności! Nalegać na spotkanie w taką pogodę!? I jak dama może zachować nieskazitelny wygląd, kiedy woźnica zachowuje się, jakby kartofle wiózł! - Szczebiotała nieustannie arystokratka. Na jej okrągłej, niby odlanej z porcelany twarzy powolutku wykwitał gniewny rumieniec, uparcie przebijający się przez warstwę pudrów wszelakich.
Usta kąsały oczy obserwatora krwistą czerwienią, a pąsy zimna i oburzenia mieszały się z tymi sztucznie nadanymi. Wyglądała równie nienaturalnie oraz kiczowato jak lalki, którymi zazwyczaj bawią się kilkuletnie królewskie, carskie i szlacheckie córuchny. Żywa, gadatliwa, rozpuszczona do granic możliwości lalka... Ale lalka obita w wykwintną suknię z drogiego materiału w kolorze bursztynu, usianą zagranicznymi koronkami i falbankami, a ilość wpiętych w to kamieni szlachetnych przewyższała chyba ogólną zasobność niejednego skarbca - szmaragdy, rubiny, szafiry, ametysty, perłowe guziczki na gorsecie i całe bele złotej nici. Fantazyjna biżuteria za to gościła niemal same diamenty. A wszystko to skrywane nieudolnie pod płaszczem ze skór łasiczek.
   "Skarbiec na nogach..." - pomyślał z westchnieniem siedzący naprzeciw mężczyzna. Przez pierwsze dwie godziny podróży wyglądał przez okno, podziwiając zazieleniającą się monotonię wiejskiego krajobrazu. Było to poniekąd znacznie bardziej zajmujące niż wysłuchiwanie niekończącej się lawiny skarg, morza gróźb bez pokrycia i bezmiaru wszechświata narzekań na swój "straszny los". Był początek Pory Kwiatów, no to wiadomo od zawsze, że pogoda bywa chwiejna. Wyboje siłą rzeczy są, bo powóz jakoś musi przebić się przez błota i wyboje. A tatuś bogaty jest, więc nie ma co gderać na życiową udrękę - to były kolejne cisnące się na język, ale nie wypowiedziane uwagi, jakimi miał ochotę szastać pasażer i bogu ducha winna dwórka, która skuliła się na rąbku siedzenia i pokornie słuchała swojej pani. Dziewczę drobne, urocze i, co najważniejsze, naturalne, chociaż straszliwie nieśmiałe. 
   Mężczyzna ostrożnie odchylił ciężką zasłonkę w oknie karocy i skontrolował najbliższą okolicę. Arystokratka jechała na bal-ceremonię, jaką zawsze urządzano z okazji zaręczyn, dlatego jako eskorta towarzyszyło im sześciu konnych, każdy wyposażony w długą pikę oraz dwa miecze. Choć wynajęcie każdego z nich zapewne kosztowało tyle złota, ile wynosiła waga rycerza, bezpieczeństwo przyszłej baronowej było najważniejsze, szczególnie o tej porze roku, kiedy wszelki margines społeczny jest najbardziej zdesperowany by przeżyć.
   Brzęknęła stal, powietrze przeciął nienaturalny kwik, powóz wyrwał gwałtownie do przodu, a szlachcianka zaczęła podskakiwać na siedzeniu i wykrzykiwać groźby...
   - ...skończyłaś?
  Dziewczyna zamknęła usta i zbita z tropu popatrzyła na mężczyznę siedzącego na przeciwko. Obecna sytuacja nie wywarła na nim żadnego wrażenia czy krzty strachu. Ot, tkwił dalej na swoim miejscu, z głową opartą niedbale na dłoni w wyrazie chronicznego zmęczenia i smukłą klingą wycelowaną w jej dekolt. Nagle uśmiechnął się filuternie z zawadiackim błyskiem w oku.

   - Stój spokojnie! - Syknął wściekle chochlik, kurczowo wczepiony w skórzaną obrożę z pętlami na palce. Pokracznie rozciągnięty na siodle, ledwo zaczepiał stopami o strzemiona. - Teraz ja jestem twoim panem i masz się mnie słuchać!
   Jaszczuropodobny stwór warknął gardłowo w odpowiedzi i jeszcze energiczniej zarzucił ciałem na boki. Łypnął małym oczkiem, jakby chciał się upewnić, czy zrzucił natręta. Ale niebieskoskóry pasożyt dalej tkwił w siodle, niby wrośnięty w ten kawał wyprawianej skóry. Boki zwierzęcia wibrowały od poirytowanego pomruku. Szarpnęło nagle łbem, pragnąc zacisnąć potężne szczęki na cienkim ogonie jeźdźca. Siła targnięcia wyrwała stopy chochlika ze strzemion. Gad popatrzył z triumfem na zwisającego u jego szyi karzełka, jakby mówił "Pff... Też mi pan...", lecz w następnej chwili wystrzelił zza głazu, powiewając rozwrzeszczanym chochlikiem jak bojową chorągwią.

   Rycerz uniósł dziobatą przyłbicę i przyłożył dłoń do oczu, usiłując pokonać zdezorientowanie, jakie w nim wywołał osobliwy i poniekąd zabawny widok: błękitnoskóry stworek obijał się boleśnie o boki i grzbiet szaroburej bestii, jakiej oczy żołnierza jeszcze nigdy nie widziały. Pojąwszy, że ta zbita masa mięśni pędzi prosto na niego, szarpnął energicznie lejcami, chcąc jak najdalej wycofać konia. Zupełnie jakby liczył, że stwór chybi podczas skoku...

  - Czuję się dziwnie... - Jęknął Santorin po raz niezliczony w przeciągu niecałego kwadransa. Wiele osobliwych wyczynów miał na sumieniu, od pijackiego mizdrzenia się do strażnika miejskiego po spanie nago w rowie po przyjęciu, ale jeszcze nigdy nie wciskał się w damską sukienkę po środku jakiegoś zagajnika, tylko po to, by Hefan mógł pousuwać z niej wszelkie ozdoby.
  - Zamknij się, do cholery, i nie ruszaj! - Warknął chochlik, usiłując złapać swoimi szponiastymi palcami szmaragd wielkości oka.
  - Łatwo ci mówić! To nie ty sterczysz w tej drapiącej kiecce! Jeszcze gdybym miał cycki, to by może nie spadała, a tak to spada i drapie i swędzi jeszcze bardziej!
  - Rusz się jeszcze raz, a utnę ci jaja i naprawdę będziesz musiał sobie cycki dorabiać!
  Wymownie połyskujący nóż przekonał wampira, że wyżej niż własną dumę ceni sobie klejnoty. Swoje.
  - Dobra, tylko się pośpiesz. Przez ten gorset nie mogę oddychać.
 Spojrzał w bok, gdzie Gazra ze szczenięcym szczęściem wymalowanym na paskudnym pysku przeganiała właśnie zdobycznego rycerza wzdłuż polanki.  Nie wiedział czemu zwierzak oszczędził akurat tego, ale widok szlachcica uciekającego pokracznie dookoła dziwnie poprawiał nastrój. Być może to przez kawał odgryzionej na tyłku blachy i widok kalesonów. I dopiero wtedy Santorin odkrył, jak bardzo chce mu się siku...

  - ...no i co teraz zrobisz, cwaniaku?
  Wampir rzucił okiem, oceniając swoje szanse i szukając oznak blefu. Zamiast tego dojrzał trzy kpiące uśmieszki. Czuł na sobie pełne napięcia spojrzenia. Sprawa toczyła się o całe trzy tysiące. Zerknął przed siebie. Nie było dobrze, cholera, co teraz miał zrobić...?!
  - Podwajam!
  Rzucił na stos monet i innych wartościowych przedmiotów sześć ametystów oszlifowanych w schludne laseczki. Widownia wstrzymała oddech.
  - Pasuję. - Jęknął pokerzysta i rzucił swoje karty. 
  - Kolejka na pocieszenie! Dla wszystkich! - Wrzasnął ktoś w tłumie.
  Hefan, ignorowany przez towarzystwo z racji nikczemnego wzrostu, zaczął przemykać między ludźmi jak wąż i po kolei acz niepostrzeżenie opróżniając kieszenie wybranych osób. Nie mógł ograbić wszystkich. W końcu gra musi się toczyć dalej. Podobnie jak musi wciąż płynąć rzeka piwa...
  Po trzech godzinach  Santorin potrząsnął głową, próbując zatrzymać w miejscu pływające zarysy figur na kartach. Przechylił się znacznie do przodu, popatrując na ostatniego przeciwnika czerwonymi ślepiami.
  - I czooo, czfffaaaniaczku? Passzzzzzzujeszzz....?
  - Nijjjgdyyy. - Sapnął tamten, nabierając koloru purpury i będąc chyba podobnie podpitym.
  - Żaa daarmo graczz niie beeedeee! Mama mamonaaa cżiii wyszchłaa...
  - Nijje praaawdaaa! - Mężczyzna poderwał się energicznie i zaczął przetrząsać każdy zakątek ubrań. Gdzieś zza pazuchy wyciągnął dość pomięty i sfatygowany papier, po czym cisnął go na stos kosztowności. - Wchodżeee! To aaakt wlasznosiciiii!
  Oczy Hefana błysnęły chciwością. Akt własności był doprawdy wspaniałą zdobyczą, nawet jeżeli sama własność atrakcyjną nie była. Zaczął wiercić się nerwowo, gotów w każdej chwili wskoczyć na stół, porwać dokument i co tylko zdoła złapać i uciec jak najdalej. Wlepił niecierpliwy wzrok w chwiejącego się na krześle Santorina, bledszego niż zwykle i podejrzanie zielonkawego. Przygryzł wargi, dając się ponieść ekscytacji, kiedy karty padały na stół. Potem gorzko się wstydził, że poddał się tak ludzkiemu, głupiemu odruchowi.

  Santorin zeskoczył z siodła, jednocześnie chwytając Hefana za głowę i niemal wbijając go w klepisko traktu. Czasem nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły.
  - Czujesz to, paskudo? Tak pachnie mamona! - Krzyknął podniecony, radośnie patrząc na znacznie mniej wesoło wyglądający, piętrowy, zapyziały budynek na skraju lasku i nieopodal głównego traktu. Doprawdy, kpiący uśmiech fortuny...