[Uwaga, porywamy się na eksperyment. Więcej info o postaciach z OCA:
Baldis
Nie ukrywam, że liczę na waszą pomoc w... potrząśnięciu... naszymi tymczasowymi gośćmi. ;) - Hefek]
- "Czy naprawdę musimy wyruszać dzisiaj?! Akurat
podczas zawiei stulecia?!"
- O tej porze roku u nas co wieczór jest zawieja stulecia,
Eldarze! Ciesz się, że nie pada śnieg!
- "Nie, ja protestuję! Nie chcę i koniec!"
- Przecież dzięki Baldis podróż zajmie tylko chwilę! Opanuj
się, gadzie!
- "Chłopcy, czy możemy już ruszać?"
Rzeczywiście,
na włościach Kruka wiało, jakby kogo powiesili. Zdawałoby się, że wichura chce
za wszelką cenę zmieść z powierzchni ziemi biały zamek, ale ten jak na złość pozostawał
niewzruszony. Nieprzebita połać chmur
zasłaniała księżyc i gwiazdy, wspomagając gęste ciemności ograniczające
widoczność na odległość wyciągnięcia ręki. Przez wyjące wizgi od czasu do czasu
przebijały się wrzaski harpii, dochodzące z gór.
Baldis
patrzyła z bezradnym załamaniem na kolejne przekomarzanki leśnego elfa ze swoim
smoczym towarzyszem. Nawet teraz nie mogli sobie odpuścić. Ostatnio często
miała okazję być świadkiem ich nieznośnych kłótni, które już chyba wszystkim
powoli dawały się we znaki. Czepiali się siebie dosłownie o wszystko, a kiedy
już im brakło argumentów przeciw sobie, Malgran zamykał się w swojej komnacie -
to pół biedy, ale Eldar zaczynał uprzykrzać się wszystkim innym dookoła.
Baśniowa smoczyca zatrzęsła się z zimna i omiotła krytycznym wzrokiem swoje
upierzenie, z którym wichura wyprawiała koszmarne rzeczy. Może to i trochę
okrutne, ale zgodziła się pomóc tej parce przede wszystkim po to, by dać całemu
Ordo nieco odetchnąć. Gdyby mieli
odbywać całą podróż do tak odległego miejsca metodą konwencjonalną, czyli
zwykłym lotem, chyba nigdy by się nie zebrali...
- "Dosyć!" - warknęła Baldis, przerywając kłótnię
- "Jak zaraz nie wyruszymy, to ja wracam do zamku!"
- Och... Dobrze, Bal, tylko, że ja już nie mogę z tym
rozpuszczonym... whfhw... - elf nie
zdołał nic więcej powiedzieć, gdyż wiatr uciszył go zagarniając mu do ust
włosy.
Baśniowa
otuliła mężczyznę i smoka swoimi kolorowymi skrzydłami. Poczuli delikatne
mrowienie, nicość zdławiła wszelkie odgłosy rzeczywistości. Cisza...
Wylądowali
na szerokim trakcie okolonym z jednej strony lasem, z drugiej niewielką polaną.
Wieczór był cichy, dość ciepły i spokojny, gdzieś dalej brzmiał gwar rozmów i
rżenie koni.
- "Malgran, uczesz się."
- Co? Znowu zaczynasz?
- "Nie, po prostu... Jak Ty wyglądasz?"
Baldis
zaśmiała się i pokiwała łbem, przyznając rację Eldarowi. Elf nie miał szans po
spotkaniu z wichurą - jego zawsze idealnie wyglądające blond włosy, sięgające
do pasa, teraz sterczały w mało artystycznym nieładzie. Zielonooki w przestrachu
podjął próbę układania fryzury "na czuja". Mruknął coś pod nosem
niezrozumiale, po czym spojrzał znacząco na baśniową, by dać jej do
zrozumienia, że ona też nie wygląda najlepiej...
- "O nie! Wieki zajmie mi doprowadzenie ich do
porządku!" - westchnęła; była dosłownie cała w złotym pyle, który zwykle
trzymał się końcówek piór - "Muszę wracać..."
I nie
czekając ani chwili dłużej, użyła swej mocy i pozostawiła dyplomatów samych
sobie w tym nieznanym świecie.
Malgran
wymienił spojrzenie z Eldarem i rozejrzał się.
- Czy to Venzia? Szczerze mówiąc, myślałem, że jest tu...
ładniej.
Faktycznie,
okolica do najpiękniejszych nie należała, a Venzia, sąsiad Killinthoru, słynęła
zarówno z bajecznych krajobrazów jak i bogatych miast. Jak na dłoni widać było
niszczycielską ingerencję człowieka w przyrodę i wcale nie chodziło tu o drogę.
Mężczyzna postąpił parę kroków naprzód, smok jakby niepewnie podążył za nim. Na
trakcie oprócz końskich odchodów tu i ówdzie można było znaleźć stłuczone
butelki, buta, a nawet gacie. Niezbyt przyjemne zapaszki uderzyły w czuły nos
Eldara, na co ten kichnął potężnie. Malgran
zmarszczył brwi i przystanął, by upewnić się, że dobrze słyszy. Niestety -
dobrze. W krzakach leżał pijany i ledwo zrozumiale podśpiewywał wyjątkowo sprośną
piosenkę. Gdy ich zobaczył, nagle ucichł, oskarżycielsko wymierzył w nich
palucha, szepnął "straszydłok...!" i odpłynął.
- Straszydłok? - powtórzył Malgran i podrapał się po głowie.
Eldar w odpowiedzi pokiwał przecząco łbem - Ciekawe.
A to o
Killinthoriańczykach mówili, że to prymitywy, na dodatek bratający się z
bestiami, pomyślał. Oczywiście niedosłownie. Pewnego dnia Almariel przekazała
mu korespondencję, jaką jakiś czas prowadziła z Najwyższym Namiestnikiem
Venzii. Nie byle jaka osobistość ... Pozostając nienagannie grzecznym w
listach, począł wylewać swoje poglądy na temat sąsiedniego kraju. Namiestnik
był co najmniej zdziwiony i zaniepokojony tendencją Killinthoru do współpracy z
rasą smoków w relacji równy z równym, tłumacząc, iż bliżej im do zwierząt, niż
istot rozumnych i należy je wykorzystywać zgodnie z przeznaczeniem - jako
bestie wojenne. Wg niego dopuszczanie ich do książek, kształcenie, pytanie ich
o zdanie i tym podobne to proszenie się o tragedię, gdyż "wyedukowana
bestia może zacząć myśleć o włos za dużo". Demonica wpadła na
wspaniałomyślny pomysł, by to właśnie Malgrana i Eldara wysłać do Namiestnika w
celu podjęcia z nim przyjacielskiej dyskusji - a nóż widelec da się go jeszcze
"nawrócić". Władca Venzii przystał na propozycję wizyty dyplomatów,
delikatnie dając do zrozumienia, iż Eldara będą obowiązywać smocze prawa
Venzii, a nie Killinthoru.
Malgranowi
szczerze nie chciało się gadać na próżno, a podejrzewał, że to go w Venzii
czeka, a Eldar nie miał ochoty przebywać w kraju, który otwarcie dyskryminował
jego rasę. Tak czy siak, mieli swoje obowiązki wobec Ordo Corvus Albus. W końcu
i na tę misję trzeba było się wybrać... Na szczęście Baldis pomogła im dzięki
swoim niezwykłym umiejętnościom, inaczej czekałaby ich ciężka i długa
przeprawa.
Plan był taki, by spędzić wieczór i noc w
jednej z tawern znajdujących się na obrzeżach stolicy, w celu wybadania
tutejszej ludności, a na następny dzień ruszyć na spotkanie z namiestnikiem.
- Czy ludność Venzii aż tak nie lubi smoków, żeby nazywać je
"straszydłokami"? Czy to po prostu wina... ciemnoty? Jest i karczma -
mruknął Malgran i odpiął kołnierz z wilczego włosia, bo zaczęło mu się robić
trochę za gorąco.
- "Uśmiech Fortuny? Zaraz, zaraz, czy to nie miała być
przypadkiem jakaś inna nazwa?" - zapytał nerwowo smok, jeszcze raz
przeczytawszy obdrapany szyld. Zapadło między nimi ciężkie, pełne napięcia
milczenie.
- Masz rację. Miała być "Pod Topolą"... Ashe'ta
bala'na...
- "Malgran, czy to znaczy, że... wylądowaliśmy nie tam
gdzie trzeba?!"
- Tylko bez paniki...
- "Czułem, czułem, że to wszystko się źle
skończy!"
- Nie drzyj się! Daj mi pomyśleć...
Czy to
możliwe, by Baldis się pomyliła? Na dęby Elenael, mogli być wszędzie! Dosłownie
wszędzie. W każdym kraju, w każdym wymiarze... Na dodatek zupełnie nie mieli
jak skontaktować się ze smoczycą.
- Może wyślemy sowę...
- "Sowę...? SOWĘ?! Tak, to dobra myśl, na pewno w
każdej zapyziałej dziurze mają do sprzedania magiczne sowy, które umieją
podróżować między światami..."
- Daruj sobie! Nie wiemy, czy faktycznie jesteśmy w innym
świecie - przełknął głośno ślinę - Moglibyśmy spróbować...
- "Malgran..."
- Cicho! Mam plan. Wejdę tam, napiję się, może uda mi się coś
ustalić. Ty tu zostań, czy Venzia, czy nie, niektórzy mogą się wystraszyć na
Twój widok. Poza tym trochę... tu ciasno.
- "Skąd wiesz, że nie spotkasz tam krasnoludów... Albo
orków, którzy robią sobie rękawiczki z elfiej skóry?"
Żachnął
się na kolejny durny przytyk ze strony smoka, po czym otworzył drzwi tawerny.
Dziarskim krokiem wparował do środka; ubrany na srogą zimę w skóry i futrzane
dodatki, z jadeitowym płaszczem furkoczącym ciężko za nim, uzbrojony w zdobny
łuk, samym widokiem zdołał przymknąć niejedną rozwrzeszczaną gębę. Mimo całego tego stresu,
jaki kotłował się w nim z powodu zaistniałej sytuacji, starał się za wszelką
cenę utrzymać wzniosłą prezencję elfickiego dyplomaty. Nie pomagało w tym
również uczucie mrowienia na karku, które po cichu podpowiadało, że coraz
więcej par oczu go obserwuje...
- Poproszę wino - rzekł do bladego jegomościa stojącego za
barem, po czym wyjął z sakwy dużo za dużo waluty - Przepraszam bardzo, czy
łaskawy Pan mi powie, co to za kraj?
- "Malgran... Malgran! Weź mi coś do jedzenia..."
- ciemnobrązowa, niemalże czarna smocza głowa zajrzała przez otwartą okiennicę.
Bestia łypnęła do środka jarzącymi się nonowo ślepiami, o mały włos nie
nadziawszy na róg jednego z klientów tawerny... - "Najmocniej przepraszam!
Och, jaki ma pani przepiękny naszyjnik! To złoto?" - ów dama, do której
zwrócił się smok, biedniejsza szlachcianka, spojrzała wybałuszonymi oczami najpierw
na bestię, potem na swój dekolt, który znaczyła skromna ozdoba i zemdlała.
Malgran przyłożył rękę do skroni i pokiwał głową z niedowierzaniem, zażenowany
towarzyskim faux pas oraz katastrofą, która wisiała nad nimi na pojedynczej nitce...
Zapanował chaos.
http://shantalla.deviantart.com |
http://tsaoshin.deviantart.com/ |