Cel: kretyn "Waleczny".
- Co za zadupie.
Płaz groteskowo wielkiej halabardy wylądował na szyszaku zbrojnego, który zagrodził drogę nie lada kocicy. Facet miał szczęście, że mu łba nie urwało, chociaż dzwonić w uszach to będzie i jego wnukom, to pewne. Kobieta chwilę stała, w jednej ręce trzymając straszliwą broń, gotową do kolejnego uderzenia, ale strażnik ewidentnie nie kwapił się do podnoszenia. Urażona brakiem jakiejkolwiek wytrzymałości ze strony tutejszych mężczyzn, prychnęła głośno. Ten kraj nie dość, że monotonny, to jeszcze pozbawiony rozrywek na linii damsko-męskiej. Co się porobiło z tym światem. Przekroczyła strażnika z tak bojowym nastrojem, że karkołomnie wysokimi obcasami krzesała iskry na kocich łbach. Będzie jej szczeniak pić zabraniał, kretyn! W takt tylko sobie znanej melodii zaczęła zarzucać tyłeczkiem jak marzenie, nad głową kręcąc wesoło halabardą, jakby ten wielki drąg z ostrzem na końcu nic a nic nie ważył. Szturm na knajpy stolicy czas zacząć!
Drobna blondyneczka śmigała nad opustoszałymi uliczkami niewielkiego miasteczka, leżącego rzut beretem od jednego z większych miast w centralnej części kraju. Ale już na pierwszy rzut oka widać było, że żaden grosz tutaj nie skapywał. Ze ścian domków zaprawę można było zdrapywać palcem, beczki na deszczówkę rozpadały się w oczach na równi z wozami drabinowymi na podwórzach, a ścieki domowe były dosłownie wszędzie. W końcu Nimra zawisła nad czymś, co przypominało niewielki placyk i podrapała się po głowie w ciężkim zakłopotaniu. Zajrzała w każdy kąt tej wiochy, do każdego domu, do każdego kurnika, a nawet pod każdego napotkanego kundla. Poszukiwanego faceta nigdzie nie było. Czemu jej pierwsze zlecenie musi być takie zagmatwane...
- Jak to "Nie mogę opuszczać miasta po zachodzie słońca"?! - wytrzeszczyła na strażnika bramy brązowe, niemal czarne oczy w całkowitym zszokowaniu.
- Po prostu. Nikt, powtarzam: NIKT bez pisemnego upoważnienia gubernatora nie może opuścić miasta po zamknięciu bram.
- A może zrobi pan dla mnie wyjątek, panie władzo? - schowała ręce za siebie, niewinnie wypinając pierś i strzelając maślanym wzrokiem. Mina jej zrzedła, gdy mężczyzna prychnął krytycznie. Zbył ją! JĄ! Atrakcyjną, młodą kobietę! Co on, chłopców woli!? Urażona, spoważniała natychmiast, gniewnie unosząc głowę. Wszelkie wpompowane w ciało promile wyparowały w jednej chwili. - Wkurwiasz mnie pan, wiesz?
- Niech mi pani wierzy, słyszę to 20 razy dziennie od różnej hołoty...
- Co żeś powiedział?! JA?! HOŁOTĄ?! - w blasku pochodni jej twarz wydawała się jeszcze bardziej czerwona niż to możliwe.
Pika wypadła strażnikowi z ręki, gapił się na kobietę, a właściwie to, co się z nią działo. Przez brwi przebijały się pokaźne rogi. Rosła wzwyż i w szerz, że światło pochodni nie obejmowało chociaż połowy jej postaci, a na tle nocnego nieba rozbłysły małe, pomarańczowe oczka. Ziemia wibrowała pod stopami od piekielnego warkotu. Demon spojrzał na robiącego w zbroję strażnika, rozdziawił paszczę i rzygnął strumieniem gęstej, gorącej substancji, która nie tylko zmiotła odźwiernego z powierzchni ziemi, ale też wyżarła pokaźną dziurę w okalającym miasto murze obronnym. I wyszedł sobie. Na drugi dzień rzeczona "różna hołota" wiedziała już jak walczyć z biurokracją.
Rusałka uderzyła plecami o głaz nagrobka. Sapała głośno i ściskała co sił rękojeść miecza. Ostrożnie wyjrzała zza skały, szukając wzrokiem swojej przeciwniczki - o ironio, zamiast znaleźć Walecznego, spotkała cel z hefanowego zlecenia. Wpadły na siebie na wiejskim cmentarzyku, na wzgórzu opodal traktu. Tamta rozkopywała mogiłę i mamrotała jakieś brednie pod nosem, a Nimra rozpoznała w kobiecie swój cel. Opis się zgadzał: wysoka, ciemnowłosa, ubrana jak lubująca się w przemocy dziwka z wielką halabardą na plecach. Zabójczyni przekradała się między nagrobkami, małymi rzeźbami i wielkimi kamieniami, licząc, że zaskoczy wroga i zlecenie zostanie załatwione szybko, łatwo i przyjemnie. Ale nekromantka chwyciła za broń i wykonała szeroki zamach. Ścięła wszystko, co znalazło się w zasięgu straszliwego ostrza, Nimra ledwo zdążyła skoczyć szczupakiem do wcześniej rozkopanej mogiły. Leżała twarzą w twarz z rozkładającym się nieboszczykiem przez dobre parę minut, dopóki wiedźma nie straciła nieco na czujności. A skręcało ją przy tym nieludzko od fetoru. Wreszcie odważyła się wyjrzeć, powolutku i ostrożnie. Ważkowe skrzydła zaszumiały, kiedy z krótkim piskiem czmychnęła w górę, a potem za kolejny nagrobek, bo nekromantka prawie przecięła ją na pół.
A teraz tkwiła tu, przyklejona do kamora i zastanawiając się, jak z tego zadania wyjść w jednym kawałku.
- Tu cię mam! - krzyknęła rozradowana wojowniczka chwilę przed tym, jak ścięła głaz tuż nad czubkiem głowy nimfy, która z wybałuszonymi gałami patrzyła przed siebie. - Nie uciekaj, psujesz zabawę!
Nimra przewrotem dostała się za kolejny grób, ledwo unikając rzuconej halabardy. Odetchnęła cicho. Dobrze, wariatka nie ma broni. Teraz ją dopadnie i udowodni Hefanowi, że umie wykonać zleconą jej robotę. Odetchnęła kilka razy, po czym wyskoczyła z kryjówki i ruszyła biegiem przed siebie. Jednak zamiast kobiety, na jej drodze stanęło istne monstrum. Rusałkę na parę chwil opuścił zapał, bo jak mierzyć się z potworem większym niż budynek tawerny? Pf! Raz kozie śmierć! Z bojowym krzykiem rzuciła się na stwora. 1:0 dla demona...
- Słuchaj, Stasiek! Żem wczoraj straszydłoka widzioł!
- Żonę swoją żeś widzioł, a nie straszydłoka!
- Przysięgom na pantalony teściowej, że to straszydłok był! Na niebie wieczorem się pojawił, wielki jak góra i ciemny jak noc! Wyglądał jak ogromny nietoperz! A jak ryknął to mi się chałupa zadygotała! Mówię ci, Stasiek, to koniec świata był! Nawet wtedy żem umarł!
Santorin parsknął dziwacznie, gdy próbował powstrzymać wybuch śmiechu. Rzeczonemu Stanisławowi i Jędrzejowi przysłuchiwał się od dłuższej chwili. Jędrek miał co prawda zdrowo wlane na banię, czerwony był jak kiecki Lory, ale parę słów było prawdą. Nie on jeden wspomniał ostatnio o tym "straszydłoku", wielu przejezdnych mówiło o dziwnym stworze na niebie i szło wywnioskować, że zmierza w tę stronę. Wampir aż mruknął z zachwytu, już sobie zaplanował, że skoro monstrum zjawi się w okolicy, to będzie musiał je zobaczyć. Klasnął radośnie, dumny z nikczemnego planu. Całe samozadowolenie prysło na widok Lory ślęczącej nad kielichem wódy. Minę miała jakby chciała kogoś zabić. Była lokalną pięknością, wiedzieli o tym wszyscy. Ale wraz z informacjami o "straszydłoku" przyszły też plotki o innej kobiecie, która - cytując wiejską paplaninę - "musiała zawrzeć pakt z demonem, bo spojrzenie ma władcze, temperament ognisty, nogi po samą szyję, a pierś i talię jak marzenie". Santi czuł w kościach, że lepiej nie drażnić kobiety nieznoszącej konkurencji.
- SAAANTORIIIIN!!!!
Wampir podniósł łeb z księgi przychodów i rozchodów, zaspany na amen, i podrapał się po policzku. Musiał przyciąć komara dobre kilka godzin temu, bo świeca, przy której świetle uzupełniał rubryczki, się wypaliła. Popatrzył na lewo, potem na prawo, nie bardzo wiedząc, kto go woła. Podniósł się i rozchwianym krokiem podreptał do okna. Wytrzeszczył oczy jednocześnie unosząc brwi najwyżej jak to było możliwe. Hefan lata za oknem do góry nogami? Zbaraniał. Miał nadzieję, że to wciąż sen...
"Straszydłok" spadł z nieba nie wiadomo kiedy i porwał za ogon polującego na jakąś nocną ptaszynę, niewinnego Hefana. Knypek od razu zaczął pruć mordę, tym bardziej im wyżej wynosił go napastnik. Skrzydła stworzenia waliły z taką mocą, że bębenki w uszach niemal pękały. Nagle nacisk na ogonie zelżał. "Straszydłok" go puścił! Wrzask, przelatujące przed oczami życie i klejnoty były wszystkim nim chochlik... wleciał do beczki z deszczówką. Rozdygotanego śmierdziela z kąpieli wyciągnął Santorin.
- Co ty, do cholery, odpierdalasz? Prujesz mordę w środku nocy! Gadaj, co tym razem odpieprzyłeś!- warknął ściskając współpracownika za kark. Niebieściuch tylko wytrzeszczył gały, aż pokazały się białka i wskazał coś drżącym palcem. - Co tym razem...
Wamp spojrzał na ziemię, na podskakujące drobne kamyczki. Zmarszczył brwi. O co chodzi? Zatoczył się do przodu, pchnięty nagłym podmuchem wiatru. Obejrzał się i szczęka mu opadła. Zza budynku tawerny wyleciał potwór, zatoczył ciasny łuk i zawisł na tle nocnego nieba. Dwie pary skrzydeł uderzały raz za razem, długi ogon ścielił się po ziemi. Najstraszniejsze były dwa malutkie, jarzące się ślepka. Stwór opadł ciężko na ziemię i z gardłowym warkotem wszedł w krąg światła, roztaczany przez zewnętrzne latarnie tawerny. Santorin cofnął się kilka kroków, popatrując na zwierzę wcale nie bez strachu. Monstrum posiadało potężne rogi trochę przypominające kształtem bumerang, pojedynczy grzebień na grzbiecie, wąsy, kark grubości krowy, a z krótkiego pyska na ziemię skapywała świecąca ciecz wyżerająca w glebie dziury. O bogowie, smok... Gadzina ani myślała zainteresować się Santorinem, który był znacznie atrakcyjniejszym kąskiem. Upatrzyła sobie Hefana, o czym wampir przekonał się, gdy potrząsał chochlikiem, a łeb bestii poruszał się w ślad za ofiarą. No cóż, niech sobie go bierze, pomyślał i rzucił śmierducha smokowi pod nos. Potwór od razu wystartował z zębami...
-...i mam rozumieć, że zabiłaś naszą Nimrę, która tak naprawdę była Namirą Hellsing, seryjną morderczynią i uciekinierką z twojego więzienia, co spowodowało amnezję, a przy tym jakąś Pożeraczką?
- Dokładnie.
- To się nie klei.
- Klei, tylko wasza kultura jest zacofana.
Santorin, siedzący przy stole na przeciwko rozmówczyni, potarł kark, nie bardzo już wiedząc co myśleć o całej sprawie. Zgubił się. Kiedy smok rzucił się na Hefana, nagle skurczył się do formy seksownej kobitki, która, wymachując jakim nadpalonym świstkiem, szarpała chochlika i wrzeszczała, że kazał ją zabić. A zarzuty o zamachu na zdrowie skwitowała krótkim: "Poniosło mnie trochę". Teraz siedziała razem ze wszystkimi w tawernie i tłumaczyła czemu zabiła Nimrę. Według jej wykładu rusałka stała się Pożeraczką, ludzie nazywają takie Plagą, na skutek pewnej rozprzestrzeniającej się w tej rasie choroby, dotykającej dziesiątki kobiet. Swoją nazwę zawdzięczają masowym morderstwom, które popełniają, bo są od tego uzależnione, a poprzez pożeranie dusz ich moc wzrasta. Nimra, czy też Namira, została złapana i zapieczętowana w celu odkrycia źródła choroby. Uciekła i, oszołomiona nagłym przypływem mocy, doznała uszczerbku na pamięci.
- Tak czy owak, jestem stratny jednego pracownika. - oświadczył wreszcie Santorin, ewidentnie poddając się w kwestii rozdrapywania życiorysu Nimry.
- Mogę to łatwo wynagrodzić... - to mówiąc kobieta zdjęła z pleców coś, co na pierwszy rzut oka przypominało matową, metalową rurkę pokrytą żłobieniami, umieszczoną w kości ze szczęki jakiegoś stwora (zachowane zostały zęby!). W dodatku do rurki przytwierdzona była maleńka luneta, a w 2/3 długości broni znajdował się niewielki...bolec, chroniony stalową "pętlą". - TO jest strzelba eterowa. Myślę, że zrekompensuje braki kadrowe. Później nauczę cię z niej korzystać.
Wampir wziął do rąk broń, popatrując na nią z zaintrygowaniem. Długo żył i nigdy nie widział takiego cuda. Strzelba eterowa, piękne i cenne trofeum. Nagle spoważniał, splótł palce i oparł na nich brodę, jak to miał w zwyczaju, gdy zwęszył interes.
- Piękny podarunek, ale pracownik to pracownik. Nimra podpisała kontrakt, a że ją zabiłaś, przejmujesz jej posadę. Koniec kropka.