WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

wtorek, 2 września 2014

Dama kier, piwo i szafir


- Mogę się przyłączyć, panowie?
 Chochlik z szaleńczą wprawą tasował karty, wymiętolone i brudne, jednocześnie łypiąc podejrzliwie na wymuskanego rycerzyka, który przyczepił się do niego i jego obecnych kolegów do grania. Było to grono stałych bywalców, a mianowicie: największa pijaczyna tych okolic – „Szefuńcio”, który dorobił się tej ksywy przez ciągłe nazywanie tak wszystkich w niekończącym się stanie upojenia oraz Aven, już niemłody człowiek z porytą gębą, który potrafił w dwa wieczory w Uśmiechu przehulać całą wypłatę. Grali w oczko, nie tylko na kasę, bo tej Szefuńcio nie miał za wiele, ale i na piwo, żarcie, fajki i warte mniej lub więcej bibeloty, jakie tylko zdołali znaleźć w kieszeniach. Obecnie na środku stołu leżało parę srebrniaków, sygnet z małą, szmaragdową łezką i spinka z pozłacanym zawijasem – z nieznanych przyczyn pijaczyna miał przy sobie sporo damskiej biżuterii. Obok każdego z graczy leżała kupka fantów; jak można było się spodziewać, Hefan miał największą, bo co jak co, ale na kartach to on się znał. A na kantowaniu zwłaszcza.
  Niebieska paskuda zamachała ogonem i powiodła wzrokiem po kolegach, po czym z wścibskim wyrazem ryja zmierzyła przybysza od stóp do głów. Młodzik z blond czupryną patrzył na nich z dziarskim błyskiem w niebieskim oku, opatulony w kolczugę, jakby co dopiero ze zbroi wyskoczył. Pewnikiem prosto z podróży, lecz zamiast standardowego odpoczynku zachciało mu się grać w karty z wyjadaczami. No cóż, dziany idiota = łatwy łup.
- Umiesz grać w oczko, księciuniu?
- Umiem. Jam Edric Waleczny z Halgardu! – zawołał dumnie i zgiął się w głębokim ukłonie – Z przyjemnością potowarzyszę wam, bracia, oraz Tobie, stworze...
- Dobra, Waleczny, nie pierdol! – huknął Hefan i wydobył z siebie niekontrolowany, żabi rechot, mrużąc złośliwie czarne, złe ślepka – Zobaczymy, czyś rzeczywiście taki zaprawiony w bojach. Wykładaj fanty!
  Zgredowi aż morda się cieszyła, że taka okazja przydreptała do niego na własnych nogach, nawet nie musiał ruszać dupy z krzesła. Aven i Szefuńcio łypali ciekawie na rycerzyka, co i rusz coś szepcząc między sobą. Mężczyzna, a raczej chłopiec, dosiadł się do szemranego towarzystwa  bez cienia urazy, z zaskakującą pewnością siebie. Uśmiechnął się szeroko, wyjął z kieszeni sztukę złota i dorzucił się do puli.
  Rudowłosa dziwka, panna jak z obrazka, o której słowo już zdążyło się rozejść po okolicy, brylowała w towarzystwie, wabiła potencjalnych klientów, wykorzystując potężny arsenał swoich kobiecych sztuczek. Mimo to, ten, kto ją znał, widział, że coś ją trapi – choć nikt nie wiedział, co. Baby mają humorki, prostytutki nie są wyjątkiem, nie było sensu się nad tym rozwodzić… Traf chciał, że uwadze Lory nie umknął pewien wypicowany jegomość, a zainteresował ją jeszcze bardziej, gdy przysiadł się do tej szumowiny Hefana, rąbiącego Avena i pijaka w karty. Zrobiła sobie przerwę. Umknęła w zacieniony kącik sali, skąd mogła doskonale obserwować całą scenę, po czym zapaliła papierosa. Ruch był dość spory, ale klientela w większości ignorowała gnoja. Bywalcy przywykli, a nowi przystawali na chwilę, by popatrzeć na tę pomyłkę natury, po czym wracali do zabawy.
  Dziewczyna zauważyła, jak pierdykany zgred chowa sobie w połach brudnej szmaty, którą nosił, bonusowe perskie oczko, czyli dodatkowe dwa asy gwarantujące wygraną w grze. Oczywiście nie używał ich zbyt często, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Lily uśmiechnęła się pod nosem, zgasiła peta w pobliskiej popielniczce, po czym pobiegła do Santorina stojącego przy barze.
- Santi, mam pewną prośbę – nachyliła się konspiracyjnie – Obrobiłbyś Hefana z kart, które chowa pod pazuchą? Dasz radę?
   Wampir wpierw spojrzał podejrzliwie na pracownicę, jednak długo się nie zastanawiał, robienie Hefanowi na złość zwykle kończyło się dobrą zabawą. W dodatku nie podobało mu się, że karty, które kiedyś skołował, Hefan trzyma dosłownie przy dupie. Uśmiechnął się szelmowsko, błyskając wydłużonymi kłami.
- A co? Znowu gra? Chyba się uzależnił... – oderwał łapy od rejestru utargu, gdzie dopisał w odpowiedniej kolumience ile karafek wina poszło do tej pory, mimo że dzień jeszcze się nie skończył i nalał do kufla piwa, po czym wręczył go Lorze – Zajmij ich chwilkę.
   Ruda pokiwała ochoczo głową, złapała trunek, po czym kołysząc biodrami podeszła do stolika, przy którym trwała zawzięta rozgrywka. Zignorowała palący wzrok niebieściucha, który najchętniej rozszarpałby ją na miejscu na strzępy – nadal wściekał się za niedawny smród na piętrze wywołany eksperymentem ze zgrzebliną. Pochyliła się, stawiając piwo, ukazując podkreślony głębokim dekoltem biust.
- Pomyślałam, że może pan być spragniony, panie…
- Mów mi Edric, miła pani.
- Waleczny – wtrącił Aven, powstrzymując parsknięcie.
- Szefuńcio z Heszewaldu, hyp! – zakończył pijus, napruty jak bela i podniósł swoje karty tak, że wszyscy zdążyli dojrzeć, co ma.
- Z Halgardu! – poprawił rycerzyk, wstał i ukłonił się szarmancko przed Lily.
- Szefuniek, idioto, nie pokazuj kart… A ty, wredna cipodajko, wynocha! I też mi przynieś piwo – warknął chochlik, ukazując żółty garnitur wybrakowanych zębów.
  Lily „ochnęła” aktorsko i położyła dłoń na mostku, pokazując, jak bardzo poczuła się urażona, co bezbłędnie podziałało na Edrica – facet zapowietrzył się i wypiął pierś. Wyglądał trochę jak wzdęty kogut.
- Nie odzywaj się tak do tejże damy, stworze! Nie pozwolę poniżać dziewic! Jam jest rycerz godła miecza i strzały!
   Gdzieś w głębi sali ktoś parsknął cicho i kpiąco powtórzył: "Dziewica..."
- Pierdu pierdu, dupa i skwary.
- Coś ty powiedział?! Co za brak szacunku! Wyzywam Cię, stworze!
  Cała ta afera stworzyła idealną zasłonę dymną. Santorin, złodziej nad złodziejami, błyskawicznie - choć nie bez oporów przed dotknięciem brudnej szmaty, "ubrania", Hefana - pozbawił chochlika „asów w rękawie”, przechodząc obok niby to w celu podejścia do pobliskiego stolika. Lora schowała ręce za siebie. Szef potajemnie przekazał jej karty, nie szczędząc przy tym perfidnego uśmieszku, po czym zmył się jak gdyby nigdy nic.
- Ależ panowie! – zawołała Lily, rozkładając ręce. Rycerzyk puścił chochlika, którego zdążył złapać za fraki - Spokojnie, mości Edricu, to nie będzie potrzebne. Odegram się na tym prymitywnym stworzeniu podczas partyjki w oczko.
   Hefana aż zamurowało na chwilę, gały prawie wylazły mu z orbit, jak to usłyszał.
- Cooo?! Tyyy?! Ty, chędożona samico…
  Lora natychmiast znalazła się przy niebieściuchu i spojrzeniem nakazała mu zerknąć na to, co trzyma w ręce, tak, by inni nie widzieli. Japa od razu mu się zamknęła, ponadto jakoś tak się skurczył. Już nie był taki chojrak…
- No, chyba, że Hefan boi się przegrać…
   Chochlik posłał jej mordercze spojrzenie, dając znać, że policzą się później.
- Nie, ależ oczywiście… że nie… Eee… LORO… Siadaj. Rozdajcie jej… - cedził słowa przez zaciśnięte zęby, cały siny ze złości. 
  Ruda, dumna jak paw z tego, że utarła nos znienawidzonemu gnojowi, usiadła obok Edrica i puściła Santorinowi oko. Ten zareagował nieznacznym uśmiechem i uniesieniem na znak toastu kieliszka pełnego bordowej cieczy.
- Jestem Lora, lecz możesz mówić do mnie Lily, jeśli wolisz, Edricu.
 Aven i Szefuńcio nie mogli wyjść z podziwu, bowiem chochlik przestał mielić ozorem podczas gry, ograniczył się jedynie do wymrukiwania pod nosem przekleństw. Jeszcze bardziej zaskakujące było to, że przestał wygrywać – to Edric wysunął się na prowadzenie, mimo, iż cały czas prowadził wyrafinowane konwersacje z Lily i zdawał się w ogóle nie skupiać na grze. Ruda, jak wiadomo z jej przechwałek, wiedziała, jak zaimponować klienteli z wyższych sfer.
  Sytuacja stała się dla paskudy krytyczna, bowiem „naturalne” szczęście mu nie sprzyjało, karta nie szła, a kupka fantów stopniowo pomniejszała się, aż pozostała mu tylko spinka, wygrana wcześniej od pijaka.
- Nie wytrzymam! Ty tępy pachole, kantujesz jak nic! – wydarł się na całe gardło po kolejnej przegranej rundzie i rzucił w chłopaka kartami – Wypierdalaj mi stąd, bo jak nie…
  Hefan zamknął się, bowiem rycerz wyciągnął z kieszeni przedmiot, na którego widok szczęki wszystkim opadły. Położył go na środku stołu, w miejscu puli.
   Szafir wielkości jajka emanował niesamowitym, magicznym blaskiem, rzucając na twarze błękitne refleksy. Spoczywał w wyplecionym srebrem gniazdku, na nóżce przywodzącej na myśl konar drzewa. Obok kamienia twórca przedmiotu umieścił niewielki wizerunek ptaka.
  Edric schował artefakt z powrotem do kieszeni, by nie przyciągał niepożądanej uwagi i uśmiechnął się wyzywająco.
- Ostatnia runda. To mój fant.
  Zgred począł oddychać ciężko, drżącą ręką wysunął na środek spinkę. Lora, próbując powstrzymać ekscytację, lampiła się na chłopaka, próbując coś wyczytać z jego twarzy, ale na próżno. Choć wcześniej nie interesowała ją gra, a sam Edric, coś w niej drgnęło i wyjęła ze swojej torebeczki udekorowany florystycznymi motywami grzebyk. Położyła go na stole. Szefuńcio zasnął, kiwając się na krześle. Aven, choć też niezbyt trzeźwy, chyba wyczuł powagę sytuacji, która go przerosła. Wolał odpuścić, zwłaszcza, że dziany był i kasy nie potrzebował. Dał znak, że pasuje i z pomocą przypadkowego gościa podniósł moczymordę i przeniósł go parę stolików dalej. Klienteli już ubywało.
   Powietrze zgęstniało od napięcia. Chciwość niebieściucha wyła w nim jak opuszczony pies, domagając się przedmiotu za wszelką cenę. Musiał go zdobyć, jak nie wygra, to ukradnie. Za nic nie przepuści… Lily w niekontrolowanym odruchu przygryzła wargę, wiedząc już, że nie ma szans w tej rundzie. Poddała się pokusie, by podejrzeć, co ma Edric – niby to poprawiła się na krześle, wyprostowała… Po czym zapuściła żurawia. Zmarszczyła brwi. Karty nie miał mocnej, ale jeszcze nic nie było przesądzone. Rozgrywka toczyła się dalej, a ona regularnie podglądała, co ma nieznajomy – mogła to robić, bowiem przysunęła się bliżej Edrica i nie spotkała się z protestem z jego strony.
  Zobaczyła, że ma oczko. Sprawa była jasna, rycerz przyjechał z szafirem i z nim odjedzie. Chciała już odkładać karty, lecz Edric nie zatrzymał gry. Pozwolił, by toczyła się dalej. Zdobył więcej punktów. Przegrał.
   Hefan wygrał i wrzasnął w nieokiełznanej radości.
- HA! I co, mały kozi wypierdku, przegrałeś! Przegrałeś fortunę! Jesteś spłukany! Spłu-ka-ny! A ja bogaty! HAHA! - wykonał taniec na stole, parę obraźliwych gestów, aż w końcu usiadł na dupie i zarechotał – No, dawaj fanta!
  Edric nic nie odpowiedział, tylko wyłożył artefakt na stół. Jego piękno i dziwna, otępiająca siła, jaka od niego biła, ujęła chochlika w szczelne sidła. Stwór, jakby tchnięty zaklęciem, otoczył dłońmi szafir i wpatrywał się w niego, jak w cud dziejący się na wzgórzu.
- Bardzo miło spędziłem czas, Loro – chłopak uśmiechnął się do Lily i ucałował ją w wierzch dłoni. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, wstał i skierował się ku wyjściu.
   Ruda zmarszczyła brwi i popatrzyła na Hefana w szczerym niepokoju. Postanowiła czegoś spróbować – wyciągnęła rękę po swój grzebyk, który teoretycznie przegrała i schowała go do torebki. A Hefan nic. Wgapiał się w swój skarb, nie zauważając niczego innego wokół. Gdyby był, eee, „normalny”, już próbowałby wydrapać jej oczy… Podbiegła do Santorina, który wszystko obserwował.
- Wiesz co, chyba mamy kłopoty. Koleś przegrał to coś… specjalnie.

[http://mar-93.deviantart.com/]

by Hefan, Lora & Santorin