- Mogę się przyłączyć, panowie?
Chochlik z
szaleńczą wprawą tasował karty, wymiętolone i brudne, jednocześnie łypiąc
podejrzliwie na wymuskanego rycerzyka, który przyczepił się do niego i jego
obecnych kolegów do grania. Było to grono stałych bywalców, a mianowicie:
największa pijaczyna tych okolic – „Szefuńcio”, który dorobił się tej ksywy
przez ciągłe nazywanie tak wszystkich w niekończącym się stanie upojenia oraz
Aven, już niemłody człowiek z porytą gębą, który potrafił w dwa wieczory w
Uśmiechu przehulać całą wypłatę. Grali w oczko, nie tylko na kasę, bo tej
Szefuńcio nie miał za wiele, ale i na piwo, żarcie, fajki i warte mniej lub
więcej bibeloty, jakie tylko zdołali znaleźć w kieszeniach. Obecnie na środku
stołu leżało parę srebrniaków, sygnet z małą, szmaragdową łezką i spinka z
pozłacanym zawijasem – z nieznanych przyczyn pijaczyna miał przy sobie sporo
damskiej biżuterii. Obok każdego z graczy leżała kupka fantów; jak można było
się spodziewać, Hefan miał największą, bo co jak co, ale na kartach to on się
znał. A na kantowaniu zwłaszcza.
Niebieska
paskuda zamachała ogonem i powiodła wzrokiem po kolegach, po czym z wścibskim
wyrazem ryja zmierzyła przybysza od stóp do głów. Młodzik z blond czupryną
patrzył na nich z dziarskim błyskiem w niebieskim oku, opatulony w kolczugę,
jakby co dopiero ze zbroi wyskoczył. Pewnikiem prosto z podróży, lecz zamiast
standardowego odpoczynku zachciało mu się grać w karty z wyjadaczami. No cóż,
dziany idiota = łatwy łup.
- Umiesz grać w
oczko, księciuniu?
- Umiem. Jam Edric
Waleczny z Halgardu! – zawołał dumnie i zgiął się w głębokim ukłonie – Z
przyjemnością potowarzyszę wam, bracia, oraz Tobie, stworze...
- Dobra, Waleczny,
nie pierdol! – huknął Hefan i wydobył z siebie niekontrolowany, żabi rechot,
mrużąc złośliwie czarne, złe ślepka – Zobaczymy, czyś rzeczywiście taki
zaprawiony w bojach. Wykładaj fanty!
Zgredowi
aż morda się cieszyła, że taka okazja przydreptała do niego na własnych nogach,
nawet nie musiał ruszać dupy z krzesła. Aven i Szefuńcio łypali ciekawie na
rycerzyka, co i rusz coś szepcząc między sobą. Mężczyzna, a raczej chłopiec,
dosiadł się do szemranego towarzystwa bez cienia urazy, z zaskakującą
pewnością siebie. Uśmiechnął się szeroko, wyjął z kieszeni sztukę złota i
dorzucił się do puli.
Rudowłosa dziwka, panna jak z obrazka, o której słowo już zdążyło się rozejść
po okolicy, brylowała w towarzystwie, wabiła potencjalnych klientów,
wykorzystując potężny arsenał swoich kobiecych sztuczek. Mimo to, ten, kto ją
znał, widział, że coś ją trapi – choć nikt nie wiedział, co. Baby mają humorki,
prostytutki nie są wyjątkiem, nie było sensu się nad tym rozwodzić… Traf
chciał, że uwadze Lory nie umknął pewien wypicowany jegomość, a zainteresował
ją jeszcze bardziej, gdy przysiadł się do tej szumowiny Hefana, rąbiącego Avena
i pijaka w karty. Zrobiła sobie przerwę. Umknęła w zacieniony kącik sali, skąd
mogła doskonale obserwować całą scenę, po czym zapaliła papierosa. Ruch był
dość spory, ale klientela w większości ignorowała gnoja. Bywalcy przywykli, a
nowi przystawali na chwilę, by popatrzeć na tę pomyłkę natury, po czym wracali
do zabawy.
Dziewczyna zauważyła, jak pierdykany zgred chowa sobie w połach brudnej szmaty,
którą nosił, bonusowe perskie oczko, czyli dodatkowe dwa asy gwarantujące
wygraną w grze. Oczywiście nie używał ich zbyt często, żeby nie wzbudzać
podejrzeń. Lily uśmiechnęła się pod nosem, zgasiła peta w pobliskiej
popielniczce, po czym pobiegła do Santorina stojącego przy barze.
- Santi, mam pewną
prośbę – nachyliła się konspiracyjnie – Obrobiłbyś Hefana z kart, które chowa
pod pazuchą? Dasz radę?
Wampir wpierw
spojrzał podejrzliwie na pracownicę, jednak długo się nie zastanawiał, robienie
Hefanowi na złość zwykle kończyło się dobrą zabawą. W dodatku nie podobało mu
się, że karty, które kiedyś skołował, Hefan trzyma dosłownie przy dupie.
Uśmiechnął się szelmowsko, błyskając wydłużonymi kłami.
- A co? Znowu gra?
Chyba się uzależnił... – oderwał łapy od rejestru utargu, gdzie dopisał w
odpowiedniej kolumience ile karafek wina poszło do tej pory, mimo że dzień
jeszcze się nie skończył i nalał do kufla piwa, po czym wręczył go Lorze –
Zajmij ich chwilkę.
Ruda
pokiwała ochoczo głową, złapała trunek, po czym kołysząc biodrami podeszła do
stolika, przy którym trwała zawzięta rozgrywka. Zignorowała palący wzrok
niebieściucha, który najchętniej rozszarpałby ją na miejscu na strzępy – nadal
wściekał się za niedawny smród na piętrze wywołany eksperymentem ze zgrzebliną.
Pochyliła się, stawiając piwo, ukazując podkreślony głębokim dekoltem biust.
- Pomyślałam, że może
pan być spragniony, panie…
- Mów mi Edric, miła
pani.
- Waleczny – wtrącił
Aven, powstrzymując parsknięcie.
- Szefuńcio z
Heszewaldu, hyp! – zakończył pijus, napruty jak bela i podniósł swoje karty
tak, że wszyscy zdążyli dojrzeć, co ma.
- Z Halgardu! –
poprawił rycerzyk, wstał i ukłonił się szarmancko przed Lily.
- Szefuniek, idioto,
nie pokazuj kart… A ty, wredna cipodajko, wynocha! I też mi przynieś piwo –
warknął chochlik, ukazując żółty garnitur wybrakowanych zębów.
Lily
„ochnęła” aktorsko i położyła dłoń na mostku, pokazując, jak bardzo poczuła się
urażona, co bezbłędnie podziałało na Edrica – facet zapowietrzył się i wypiął
pierś. Wyglądał trochę jak wzdęty kogut.
- Nie odzywaj się tak
do tejże damy, stworze! Nie pozwolę poniżać dziewic! Jam jest rycerz godła miecza
i strzały!
Gdzieś w głębi
sali ktoś parsknął cicho i kpiąco powtórzył: "Dziewica..."
- Pierdu pierdu, dupa
i skwary.
- Coś ty powiedział?!
Co za brak szacunku! Wyzywam Cię, stworze!
Cała ta
afera stworzyła idealną zasłonę dymną. Santorin, złodziej nad złodziejami,
błyskawicznie - choć nie bez oporów przed dotknięciem brudnej szmaty,
"ubrania", Hefana - pozbawił chochlika „asów w rękawie”, przechodząc
obok niby to w celu podejścia do pobliskiego stolika. Lora schowała ręce za
siebie. Szef potajemnie przekazał jej karty, nie szczędząc przy tym perfidnego
uśmieszku, po czym zmył się jak gdyby nigdy nic.
- Ależ panowie! –
zawołała Lily, rozkładając ręce. Rycerzyk puścił chochlika, którego zdążył
złapać za fraki - Spokojnie, mości Edricu, to nie będzie potrzebne. Odegram się
na tym prymitywnym stworzeniu podczas partyjki w oczko.
Hefana
aż zamurowało na chwilę, gały prawie wylazły mu z orbit, jak to usłyszał.
- Cooo?! Tyyy?! Ty,
chędożona samico…
Lora
natychmiast znalazła się przy niebieściuchu i spojrzeniem nakazała mu zerknąć
na to, co trzyma w ręce, tak, by inni nie widzieli. Japa od razu mu się
zamknęła, ponadto jakoś tak się skurczył. Już nie był taki chojrak…
- No, chyba, że Hefan
boi się przegrać…
Chochlik
posłał jej mordercze spojrzenie, dając znać, że policzą się później.
- Nie, ależ
oczywiście… że nie… Eee… LORO… Siadaj. Rozdajcie jej… - cedził słowa przez
zaciśnięte zęby, cały siny ze złości.
Ruda,
dumna jak paw z tego, że utarła nos znienawidzonemu gnojowi, usiadła obok
Edrica i puściła Santorinowi oko. Ten zareagował nieznacznym uśmiechem i
uniesieniem na znak toastu kieliszka pełnego bordowej cieczy.
- Jestem Lora, lecz
możesz mówić do mnie Lily, jeśli wolisz, Edricu.
Aven i
Szefuńcio nie mogli wyjść z podziwu, bowiem chochlik przestał mielić ozorem
podczas gry, ograniczył się jedynie do wymrukiwania pod nosem przekleństw.
Jeszcze bardziej zaskakujące było to, że przestał wygrywać – to Edric wysunął
się na prowadzenie, mimo, iż cały czas prowadził wyrafinowane konwersacje z
Lily i zdawał się w ogóle nie skupiać na grze. Ruda, jak wiadomo z jej
przechwałek, wiedziała, jak zaimponować klienteli z wyższych sfer.
Sytuacja
stała się dla paskudy krytyczna, bowiem „naturalne” szczęście mu nie sprzyjało,
karta nie szła, a kupka fantów stopniowo pomniejszała się, aż pozostała mu
tylko spinka, wygrana wcześniej od pijaka.
- Nie wytrzymam! Ty
tępy pachole, kantujesz jak nic! – wydarł się na całe gardło po kolejnej
przegranej rundzie i rzucił w chłopaka kartami – Wypierdalaj mi stąd, bo jak
nie…
Hefan
zamknął się, bowiem rycerz wyciągnął z kieszeni przedmiot, na którego widok
szczęki wszystkim opadły. Położył go na środku stołu, w miejscu puli.
Szafir
wielkości jajka emanował niesamowitym, magicznym blaskiem, rzucając na twarze
błękitne refleksy. Spoczywał w wyplecionym srebrem gniazdku, na nóżce
przywodzącej na myśl konar drzewa. Obok kamienia twórca przedmiotu umieścił
niewielki wizerunek ptaka.
Edric
schował artefakt z powrotem do kieszeni, by nie przyciągał niepożądanej uwagi i
uśmiechnął się wyzywająco.
- Ostatnia runda. To
mój fant.
Zgred
począł oddychać ciężko, drżącą ręką wysunął na środek spinkę. Lora, próbując
powstrzymać ekscytację, lampiła się na chłopaka, próbując coś wyczytać z jego
twarzy, ale na próżno. Choć wcześniej nie interesowała ją gra, a sam Edric, coś
w niej drgnęło i wyjęła ze swojej torebeczki udekorowany florystycznymi
motywami grzebyk. Położyła go na stole. Szefuńcio zasnął, kiwając się na
krześle. Aven, choć też niezbyt trzeźwy, chyba wyczuł powagę sytuacji, która go
przerosła. Wolał odpuścić, zwłaszcza, że dziany był i kasy nie potrzebował. Dał
znak, że pasuje i z pomocą przypadkowego gościa podniósł moczymordę i przeniósł
go parę stolików dalej. Klienteli już ubywało.
Powietrze zgęstniało od napięcia. Chciwość niebieściucha wyła w nim jak
opuszczony pies, domagając się przedmiotu za wszelką cenę. Musiał go zdobyć,
jak nie wygra, to ukradnie. Za nic nie przepuści… Lily w niekontrolowanym
odruchu przygryzła wargę, wiedząc już, że nie ma szans w tej rundzie. Poddała
się pokusie, by podejrzeć, co ma Edric – niby to poprawiła się na krześle,
wyprostowała… Po czym zapuściła żurawia. Zmarszczyła brwi. Karty nie miał
mocnej, ale jeszcze nic nie było przesądzone. Rozgrywka toczyła się dalej, a
ona regularnie podglądała, co ma nieznajomy – mogła to robić, bowiem przysunęła
się bliżej Edrica i nie spotkała się z protestem z jego strony.
Zobaczyła, że ma oczko. Sprawa była jasna, rycerz przyjechał z szafirem i z nim
odjedzie. Chciała już odkładać karty, lecz Edric nie zatrzymał gry. Pozwolił,
by toczyła się dalej. Zdobył więcej punktów. Przegrał.
Hefan
wygrał i wrzasnął w nieokiełznanej radości.
- HA! I co, mały kozi
wypierdku, przegrałeś! Przegrałeś fortunę! Jesteś spłukany! Spłu-ka-ny! A ja
bogaty! HAHA! - wykonał taniec na stole, parę obraźliwych gestów, aż w końcu
usiadł na dupie i zarechotał – No, dawaj fanta!
Edric
nic nie odpowiedział, tylko wyłożył artefakt na stół. Jego piękno i dziwna,
otępiająca siła, jaka od niego biła, ujęła chochlika w szczelne sidła. Stwór,
jakby tchnięty zaklęciem, otoczył dłońmi szafir i wpatrywał się w niego, jak w
cud dziejący się na wzgórzu.
- Bardzo miło
spędziłem czas, Loro – chłopak uśmiechnął się do Lily i ucałował ją w wierzch
dłoni. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, wstał i skierował się ku wyjściu.
Ruda zmarszczyła brwi i popatrzyła na Hefana w szczerym niepokoju. Postanowiła
czegoś spróbować – wyciągnęła rękę po swój grzebyk, który teoretycznie
przegrała i schowała go do torebki. A Hefan nic. Wgapiał się w swój skarb, nie
zauważając niczego innego wokół. Gdyby był, eee, „normalny”, już próbowałby
wydrapać jej oczy… Podbiegła do Santorina, który wszystko obserwował.
- Wiesz co, chyba
mamy kłopoty. Koleś przegrał to coś… specjalnie.
[http://mar-93.deviantart.com/] |
by Hefan, Lora & Santorin