W Uśmiechu
zabawa trwała w najlepsze, wszyscy świętowali dzień wolny od pracy – chłopi,
kupcy, żołdacy… Ściągnęła nawet grupa studencików ze stolicy i dwóch
obieżyświatów-grajków, którzy w porywie alkoholowej wesołości poczęli grać,
jeden na lutni a drugi na fleciku. Było tylu klientów, że Santorin został
zmuszony zagonić Hefana do pomocy i kazał mu podawać posiłki i napitki. Mały
czarci pomiot mełł pod nosem przekleństwa, biegając od stolika do stolika, co i
rusz przywoływany przez gości. Siniał z sekundy na sekundę, a szczerzył się w
bezsilnej złości, gdy wampir raczył go uwagami, by chociaż trochę się
uśmiechnął… W końcu nikt nie chciał oglądać jeszcze jednej wykrzywionej mordy w
czasie wolnym.
Niewielu zwróciło uwagę na pojawienie się
kolejnej trójki, mężczyzny w wieku średnim oraz towarzyszących mu dwóch młodych
dzierlatek. Byli barwnie ubrani, ale zlali się z różnorodną gawiedzią. Na
chwilę zniknęli z pola widzenia, by zaraz pojawić się przy barze.
Szlachcic zapewne, bo tak jak oni się nosił,
obejmował młódki w pasie i uśmiechał się wyniośle. Miał już zakola, a ciemne
włosy poprzecinane były tu i ówdzie siwizną. Twarz, choć naznaczoną piętnem czasu,
miał niebrzydką, ale w jego oczach błyszczało coś niebezpiecznego, jakby kpina.
Ubrany był w jasnobrązowy żupan o złotych guzikach – na widok których Hefan o
mało nie upuścił tacy z parującymi ziemniorami. Przybysz nie był uzbrojony – głupi
czy nienormalny? Cóż, jego zmartwienie…
Santorin, który błysnął profesjonalnym, acz
wielce uroczym uśmiechem zza lady, nie poświęcił zbytniej uwagi jegomościowi.
Bardziej interesowały go jego towarzyszki, na których widok wampirowi poczęły
po głowie przebiegać kosmate myśli. Ruda i blondynka. Pierwsza w czerwieni
druga w kanarkowej żółci. Obie były naprawdę ładne, trzeba było przyznać. I
umiejętnie potrafiły podkreślać swoje wdzięki. Wreszcie było na co popatrzeć
wśród tego obleśnego, upoconego tłumu! Hmm… Jakby miał wybierać…
- Stolik dla
mnie i moich dam – rzekł mężczyzna, ostentacyjnie przygarniając dziewczyny do
siebie, wyrywając Kierownika z błogiego zamyślenia.
- Ależ
oczywiście, szanowny panie! Pozwolę sobie polecić pieczone raczki na przystawkę,
dopiero co upichcone. Gwarantuję, że pan i pańskie urocze towarzyszki się nie
zawiodą – i to rzekłszy, puścił oczko do pań, na co te zareagowały radosnym
chichotem. Blondynka śmiała się trochę za głośno. Skinął ręką na chochlika,
zlecając mu kolejne zadanie. Biedak właśnie niósł wieżę brudnych naczyń, nawet
go nie było zza niej widać.
- Scarlett,
patrz jakie ziółka można spotkać na prowincji! – zawołała ruda do koleżanki,
nie spuszczając wzroku z Santorina, uśmiechając się zadziornie.
- Lily! Ty to
nie przepuścisz, co?! – blondynka zgięła się w pół i ryknęła śmiechem. Takim,
jaki nie przystoi damie. Widać było, że oprócz tego, że była ładna… Cóż. Nie
było niczego oprócz.
- Moje drogie,
dyscyplinuję was! Do stolika, sio! – zawołał, niby to z humorem facet,
delikatnymi popchnięciami kierując dziewczyny ku wolnemu stolikowi, przy którym
stał zniecierpliwiony Hefan, tupiąc nogą. Ile można czekać na te powierzchniowe
szczury… Szlachcic już miał odejść, gdy spojrzał się przez ramię na wampira,
zgromił go wzrokiem i mruknął:
- Ruszaj się,
nie będę nie wiadomo ile czekał. Przed domem stoi przy karocy służba i straż.
Dla nich standardowy obiad, konie napoić. Będę wynajmował kwaterę na parę
godzin. I przynieś kartę – rozkazywał Kierownikowi wypracowaną manierą, gestykulując
przy tym. Gdy skończył, rzucił niedbale sakiewkę złota i podążył w kierunku
stolika.
Hefan zmierzył typka lodowatym wzrokiem i
wziął się pod boki. Chwilę oceniał sytuację i obserwował te jego fikuśne
guziczki, po czym w dwóch susach znalazł się przy Kierowniku.
- Dziad mnie
wkurwia. Chyba najbardziej z tych wszystkich tu obecnych jełopów. Naślijmy na
niego Cahira. Niech mu zrobi przeobrażenie przed nosem to się bogacz posra w te
swoje złote majtki. A właśnie, gdzie on jest? – rozejrzał się, ale zmiennokształtniaka
nie było nigdzie widać. Wzruszył ramionami, w sumie to dlaczego miałby się
dziwić, z takim wyglądem… - I jak, sypnął trochę groszem? Ej, Santorin.
Santorin?!
Wampir zdaje się, że nie usłyszał nawet
połowy słowa chochlika, zbyt zajęty obserwowaniem dziewczyn i snuciem nowego
planu.
Ruda, nazywana przez jegomościa i blondynę
per Lily, zajadała właśnie pieczonego raczka, uprzednio zręcznie obranego z
twardej skorupki. Karol, bo tak nazywał się jej obecny klient, uparł się, że
ich nie zamówi, ale w końcu udało jej się go złamać. Mężczyźni. Ponadto na
stole stał dzban piwa i wina, sarnina w sosie, pieczony świniak z jabłkiem
wetkniętym w ryjek, ziemniaki, jakieś surówki, króliczy pasztet, przepiórcze
jajeczka i pięć rodzajów pieczywa.
Miała zdecydowanie więcej manier od
blondyny, która nie wiedziała, jak zabierać się za niektóre potrawy, mlaskała i
mówiła z pełną gębą. Lily to irytowało, no ale cóż, w burdelach ze świecą
szukać pojętnych dziwek, które chciałyby pobierać nauki u szefowej, by stać
się tymi ekskluzywnymi. Lily pomyślała, nie bez dumy, że nie przynosi wstydu
burdel-mamie, będącej również jej biologiczną matką. Była jedną z najlepszych.
Niestety, klient okazał się kolejnym
nudziarzem, który paplał o swoich tytułach, odznaczeniach, sukcesach i tak
dalej. Czasami miała momenty, że chciałaby trafić na kogoś nie dość, że
przystojnego, to jeszcze uwodzicielskiego. Miała ochotę pograć, pobawić się… A
tak to tylko: kolacja, przechwałki, bzykanie… I tak do usranej…
Nie przeszkadzały jej spojrzenia, jakie
posyłał jej ten kolorowy kelner. Miał ciekawy styl, gdzie nauczyli go tak się
ubierać? Może jest obcokrajowcem? Czasem, dyskretnie, uśmiechała się do niego,
tak, by klient nie widział. Była profesjonalistką, była w pracy, mimo wszystko
nie mogła sobie na za dużo pozwolić. Matka mówiła, że przesadza. Mieli na tyle
dobrą sytuację, że paru niezadowolonych klientów to żaden ból i w razie
uciążliwości mogła dać sobie spokój z niektórymi typkami. Ale ona była ambitna,
nie chciała mieć takowych na koncie. Chociaż ten koleś naprawdę ją zanudzał.
Dobrze, że Scarlett była dzisiaj w formie, bo wyrabiała normę za je obie –
wdzięczyła się, sypała niewybrednymi żartami i śpiewała sprośne piosenki.
Lubiła z nią pracować, kiedy wystarczająco sporo blondyna wypiła. Mogła sobie wtedy
trochę pofolgować.
O mało nie krzyknęła, zaskoczona, gdy coś
miękkiego i puchatego wskoczyło jej na kolana. A był to kot. Rudy, zielonooki,
upasiony kocur. Zwierzak miauknął, chwilę ugniatał poły czerwonej sukienki
dziewczyny, po czym usadowił się wygodnie, mrużąc z zadowolenia oczy. Karol i
Scarlett ryknęli śmiechem, już w bardzo dobrych humorach, widząc reakcję rudej.
- Ooo, Lily,
masz nowego klienta! Haha! Musisz poczekać, puszku, na swoją kolej! – zaszczebiotała
blondyna, wieszając się na ramieniu szlachcica, już buraczanego.
- Hejże,
Scarlett, słyszałam, że ty lubisz owłosionych! – odcięła się ruda, wymuszając
uśmiech. Zażenowana poziomem humorystycznym tych dwojga, skupiła się na
kocurze, który teraz ocierał się o jej rękę, domagając się pieszczot.
- Piękny
jesteś, wiesz? A jaki mięciutki. Ktoś o Ciebie dba, prawda? Pewnie ten pan
kelner? Bo nie sądzę, żeby ten obrzydliwy chochliczor…
Kot wpatrywał się w kobietę jak urzeczony,
choć zapewne nie rozumiał, co się do niego mówi. Parę razy mrugnął, po czym
mruknął przeciągle.
Ruda nie bawiła się dobrze. Udawała na tyle,
ile umiała, głaszcząc bezwiednie śpiącego w najlepsze kota, widocznie
przyzwyczajonego do spania w takim hałasie. Nawet alkohol jej nie wchodził, co
też było dziwne. Ten dzień powinna mieć wolny. Zdecydowanie.
Wkrótce nie musiała już udawać, ani poświęcać
uwagi klientowi i blondynie. Nachlali się zdrowo, bełkotali coś tylko między
sobą, całowali się, zdaje się, że zasypiali na chwilę, by zaraz się obudzić i
od nowa. Phi. Jak koleś nie umie obrabiać dwóch bab, to dwóch nie zamawia.
Proste i logiczne. Ale nie mogła narzekać, typek słono zapłacił. Łatwa kasa.
Wątpiła jeno w to, że szlachcic wróci wraz z nią i Scarlett do miasta jeszcze
tej nocy, jak miał zamiar.
Ruda wyhaczyła moment, kiedy wampir wrócił
za ladę. Gawiedzi już zaczęło ubywać i pracy było mniej. Pomyślała chwilę, po
czym wzięła kocura na ręce i podążyła w kierunku Santorina. Zwierzak nawet
chyba się nie obudził.
- To wasz kot?
Czy przybłęda? – dziewczyna usiadła na wysokim stołku, ostrożnie kładąc kota na
ladzie. Ten przeciągnął się jedynie, sprawiając wrażenie jeszcze większego niż
wcześniej, po czym ponownie się położył – Chciałabym go sobie zatrzymać.
Wyciągnęła z małej torebeczki papierośnicę,
wyjęła zeń papierosa po czym powiodła aktorsko wzrokiem w poszukiwaniu ognia.
Spojrzała na Santorina bezradnie i przekrzywiła nieco głowę. Dama w potrzebie…
Lora „Lily” Beaumont.
http://neoartcore.deviantart.com/ |
Imię: Lora
Nazwisko: Beaumont
Przydomek: Ruda, Lily - od kwiatka, a
ponadto symbol czystości. Ha, cóż za ironiczni ludzie przychodzą do burdeli.
Historia poniżej.
Wiek: 21 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Opis wyglądu: Średniego wzrostu, nienagannej
figury ruda dziewczyna o zielonych oczach i delikatnej, gładkiej buzi. I
właśnie przez te szlachetne rysy dorobiła się przydomku Lily. Kiedy jeden z
klientów pierwszy raz tak na nią zawołał, cały dom rozkoszy podłapał i bardziej
jest znana pod tym właśnie przekornym pseudonimem – bo choć z zewnątrz delikatna
i pozornie nieszkodliwa, skrywa płomienny temperament. Wilk w owczej skórze. Intensywnie czerwone, lekko falowane włosy spływają kaskadą za plecy. Nosi się zdobnie i elegancko, jak na ekskluzywną pannę do towarzystwa przystało.
Ma pokaźną garderobę, jest zamożna. Podkreśla swoje największe atuty, to
jest dekolt i długie nogi. Zwykle odziewa się w kolory intensywne i wyraziste,
najchętniej w czerwienie. Nosi biżuterię srebrną i złotą, wysadzaną drobnymi
kamieniami. Zawsze wypindrzona jak na bal. Używa lekkich, słodkich perfum. Jak
kogoś stać, ubiera się w uroczy, skąpy strój na jaki składa się
bluzeczka z dwóch szarf oraz zwiewna spódniczka, skrojona na podobieństwo piór.
Dostała ów kreację od matki na swoje osiemnaste urodziny, kiedy to za bajeczną
sumę sprzedano jej dziewictwo.
Opis charakteru: Jako, że jest świetną aktorką,
trudno stwierdzić, które cechy są u niej permanentne. Na pewno jest pewna
siebie, uparta, odważna, wygodnicka, przeważnie radosna i lekkoduszna. Materializm pielęgnowano w niej od
maleńkości – „jesteś warta tyle, ile za Ciebie zapłacą!”. Jako, że była
wychowywana przez burdel-mamę i ciotki-dziwki, posiada należny im system
wartości i nie wyobraża sobie jak wygląda świat z perspektywy innych dziewcząt.
Lubi nawiązywać nowe, ciekawe znajomości. Elastyczna, raz potrafi być
tajemnicza i uwodzicielska, by zaraz zmienić się w zbuntowaną awanturnicę – jak
klient sobie życzy. Bywa kłótliwa i miewa humorki. Jest przeświadczona, że pozycja córki zarządczyni jednego z
największych i najlepszych burdeli w mieście jest pozycją prestiżową i
szanowaną – bo też tak jej od zawsze wmawiano.
Umiejętności: Najstarszy zawód świata
jest również niebezpieczny - została wyszkolona w samoobronie. Umie walczyć
wręcz, na tyle, by zaskoczyć natręta i zwiać. Ponadto potrafi posługiwać się
sztyletami. Zna się na ziołach, gdyż większość swego dzieciństwa spędziła w
ogródku przy kuchni, bądź w ogródku zimowym w samym domu. Tam ją zostawiano,
gdy często gęsto nie miał się kto nią zająć.
Broń: Dyskretny i poręczny sztylecik zwany „Pokusą”
chowany za podwiązką. W posrebrzanej rękojeści błyska niebezpiecznie mały rubin
w kształcie łezki.
Zdolności specjalne: Pod kołderką to niejeden mówił,
żem demonica jakaś, ha...! Ale tak serio to jestem antymagiczna.
Stanowisko: Pokojówka, zielarka.
Nieoficjalnie - "panienka do towarzystwa".
Historia: Córka Yvette Beaumont
i jej bliżej nieokreślonego klienta. Urodzona w burdelu, spędziła w nim calutkie
życie, od początku wiedząc, jaka przyszłość była jej pisana. Nie widziała i
dotąd nie widzi nic w tym złego, to było całe jej życie. Jako, że była ukochaną
córką szefowej, dopuszczono do niej mężczyznę dopiero w wieku lat osiemnastu,
za piękną sumkę. Później było już z górki. Burdel się rozwijał, a ona razem z
nim, aż w końcu z małej klitki zrobił się dwór, jeden z największych i
najbogatszych domów rozkoszy w mieście, a z małego podlotka wyrosła powabna pannica. Jako, że Lora radziła sobie świetnie, wkrótce
została nauczona manier i obyczajów dworskich, by móc sprostać klienteli z
wyższych sfer. Do Uśmiechu Fortuny zagoniło ją kolejne ze zleceń…