WIELKIE OTWARCIE - JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY

Gdy zwracasz nań swój wzrok, obdrapany szyld skrzypi żałośnie, żaląc się, co za idiota oszpecił go krzywym pismem, głoszącym ni mniej ni więcej:

UŚMIECH FORTUNY

Nadal chcesz wejść? W porządku. W końcu chciałbyś tylko trochę odpocząć przed dalszą podróżą do miasteczka. Przybytek z zewnątrz w sumie tak źle nie wygląda...

Ciepło, przytulnie, acz zdaje Ci się, że coś z tym miejscem jest nie tak. Zbytnio blady typek jakoś dziwnie patrzył się, gdy oporządzał Ci konia, w zupie pływały nieznajomego pochodzenia różowe strączki, sakwa ze srebrniakami nagle stała się zbyt lekka, a jegomość stojący przy ladzie chyba ma ochotę Ci przywalić - tak po prostu.

Uśmiech Fortuny, psia jego mać.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozróba w dzień powszedni

- Już nie jesteś taki odważny, co? Pokrako? 
Wyszczerzył wilcze zębiska w kpiącym uśmieszku, podrzucając chochlika po raz dziesiąty, by zmienić uchwyt, bo się skurczybyk strasznie wiercił. Trzymał go już za ucho, za kinol, teraz zacisnął płonącą dłoń na jego skrzydełku. Ogon sobie darował ze względów wiadomych, szczególnie estetycznych. Ostentacyjnie wyprostował ramię, bo uparty karzełek mimo swojego położenia, wciąż rwał się do jego sakiewki z paroma groszami, miotając wulgaryzmami daleko bardziej, niż szewc. Cahir uniósł brew, nie bardzo wiedząc, jak tyle obelżywych komentarzy może mieścić się w tak mikrym ciałku. Przez pierwsze minuty był wściekły, kiedy próbowano go okraść, ale stworek skutecznie zbijał go z tropu swoim zachowaniem.
- Czy ty w ogóle, cholero, zdajesz sobie sprawę ze swojego położenia? 
Wyzwany od "kozich chędożerców" i "czarcich bobków", złapał chochlika za usta, po czym je ostentacyjnie zacisnął. Wiedział, że jeszcze jedno wyzwisko, a rozerwie go na strzępy albo, już demaskowanego, rzuci ograbionej gawiedzi na pożarcie. Oba pomysły były równie wspaniałe i pociągające...



(feimo.deviantart.com)

Imię: Cahir 
Nazwisko: di Ardo
Rasa: Człowiek, ale pospólstwo z reguły obwołuje go Zmiennokształtnym
Wiek: I tak jestem starszy niż ty, ale jeżeli już, kuźwa, musisz wiedzieć, to 92
Wygląd: Jaki chce, taki będzie miał. Przeważnie wygląda na młodzieńca o krwistoczerwonych włosach, chodzącego zawsze na boso i ubranego w, dosłownie, pół kurtki spiętej pasami. Każda zmiana wyglądu, oraz zachodzące wtedy procesy biologiczne, pozostawia po sobie ślad. Najbardziej widoczne jest pojedyncze i okazałe czarne skrzydło, otoczona płomieniami ręka oraz ciężki, kościany ogon z trzema wypustkami w kształcie żeber na ostatnich kręgach. 
Charakter: Bardzo wybuchowy. Nie potrzebuje wiele, by wszcząć bójkę. Jest szczególnie wyczulony na przytyki związane z jego wypaczonym wyglądem. Niczego nie znosi bardziej, niż ludzi. Sama ich obecność doprowadza go do pasji, bo w rażącej większości przypadków się na niego po prostu gapią. Do szczególnie życzliwych i dobrze wychowanych nie należy. Miewa też sadystyczne zapędy. Cahir ma brzydki zwyczaj zbywania wszystkiego co jest sprzeczne z jego "poglądami politycznymi" i zasypiania w środku rozmowy.
Umiejętności: Cierpi na polimorfię, "anomalię genetyczną występującą w co dziesiątym pokoleniu wśród rodzin o tradycjach magicznych, polegającą na odczytywaniu poprzez dotyk procesów biochemicznych danego organizmu" - jak tłumaczą to księgi medyczno-magiczne. Aby przybrać dopowiednią postać, Cahir musi dotknąć danej osoby bądź zwierzęcia. Z czasem nauczył się dokonywać zmiany czerpiąc z bardzo drobnych źródeł, takich jak włos czy przedmiot, z którym "obiekt" miał styczność. Jego organizm nauczył się zapamiętywać znaczniki biologiczne, co pozwala mu przybrać wybrany kształt bez potrzeby ponownego zetknięcia z przedmiotem. Bywa jednak, że owo zapamiętanie pozostawia na ciele trwałe ślady. Dodatkowo polimorfia znacznie zwiększa umiejętności magiczne - szkoda że kosztem zdrowia psychicznego.
Historia: di Ardo... Szanowane nazwisko szanowanej rodziny. Ojciec, matka, rodzeństwo, nawet dziadki i pradziadki, wszyscy są pieprzonymi magami. Jako tacy nie uznają czegoś, co nie jest idealne. Cahir nie był, ponieważ został dotknięty polimorfią. Finał całego przestawienia był taki sam, jak wielu innych. Tułał się ładnych dziesiąt lat po kraju, pomieszkując kątem u różnych rodzin do momentu, aż któryś z domowników nie nasyłał na niego całej wsi wyposażonej w widły i pochodnie. Teraz przyszła pora, by pomieszkać w tawernie "Uśmiech Fortuny".
Stanowisko: Myśliwy, Mag.

piątek, 11 kwietnia 2014

"Przecież muszę sprawdzić, czy to na pewno złoto, Phil!"


     Czarne paciorki patrzyły krytycznie na żyrandol zawieszony nad jednym z największych stołów. Karzeł zmełł pod nosem parę przekleństw. Góra, dół, góra, dół. Wysoko.
Głupie humanoidy. Wszystko na swoją miarę. Tylko ja, ja, ja. A reszta niech się męczy. Tfu.
Zamachał próbnie skrzydełkami, w których nieużywane od dawna stawy zatrzeszczały jak stare drzwi. Hefan zmarszczył czoło tak, że fałdy omal nie zacisnęły mu powiek. Podrapał się w wyrazie głębokiego wysiłku psychicznego, patrząc na zapaloną świecę, którą trzymał w szponiastej dłoni.
Rozejrzał się jeszcze raz. Nigdzie drabiny. Żadnej pieprzonej drabiny.
Ponownie zamachał skrzydełkami, płomień na knocie niebezpiecznie się zakołysał. Jak on ma to do cholery zrobić?!
A później już poszło szybko. Chochlik wzniósł się do pokracznego lotu, próbując osłonić drugą dłonią ognik, a gdy już udało mu się dotrzeć do nieszczęsnego żyrandola, nim zdążył odpalić choćby jedną świeczuszkę, poparzył się lejącym woskiem i z dzikim kwikiem runął na blat stołu.
- CHOLERA JASNA, SANTORIN!!! SAM SOBIE TO ZAPALAJ!!!


[http://scottpurdy.deviantart.com/]

Imię: Hefan
Nazwisko: -
Przydomek: Hefciu, Hefek, Hef, Chochlik, Impek, Nochal, Zgred, Męczymorda
Wiek: Poziom dziesiąty. Wystarczy mi doświadczenia, by porządnie skopać Ci rzyć. 
Płeć: Męska
Rasa: Mroźny Chochlik
Opis wyglądu: Mały, bo mierzący zaledwie pół metra niebieski sukinsyn, brzydki jak siedem grzechów głównych. Z wiecznie skrzywionej twarzy wyrasta mu długi, spiczasty nochal (któremu zawdzięcza jeden z przydomków) i para cienkich uszu, zabrudzonych zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz mieszanką ziemi, kurzu i innych substancji trudnych do zidentyfikowania. Na czole wyrżnięte ma piętno Strażnika, by w razie potrzeby umożliwić Władcy Lochu nad nim bezpośrednią kontrolę; jako, że jego Władca już od jakiegoś czasu gnije w ziemi, piętno po kres pozostanie tylko niegroźnym oszpeceniem. Szczerbaty – „przecież muszę sprawdzić, czy to na pewno złoto, Phil!”. Spod twardych powiek na świat spoglądają małe, złośliwe, cyniczne, wredne oczka, czarne jak węgielki. Ma bordowe skrzydła, jak u nietoperka, na których uleci niewielki kawałek, lecz zwykł używać ich do innych celów – te kolce na brzegach pamiętają smak niejednych flaczków. Długi ogon pomagał przy robocie, ale prawdziwym dla Hefka skarbem był i będzie narząd na jego końcu wydzielający jakieś lepkie świństwo. Czasem, oczywiście zupełnym przypadkiem, lubiły do niego przylepiać się bonusowe grudki złota. Oranie podziemi, noszenie pułapek, wydobywanie złota i diamentów zapewniły zgredowi wcale niekiepską tężyznę fizyczną. Jako, że te najpodlejsze z demonów nie zwykły się odziewać, w podziemiu latał na golasa; niestety, na powierzchni musiał to zmienić (głównie za sprawą nacisków Santorina) i obecnie paraduje owinięty w pasie znienawidzoną, brudną szmatą, zakrywającą tylko tyle, ile to konieczne, by zapobiec publicznemu zgorszeniu. Jako mroźny chochlik, najgorsze zimno nie jest mu straszne – znieczulica pełną gębą.
Charakter: Niecierpliwy jazgot, kłótliwa maruda, uszczypliwy złośliwiec – odznacza się cechami uważanymi powszechnie za męczące. I taka prawda. Mało tego, kmiot nie ma ani krzty poczucia humoru, a jeszcze mniej odwagi – mocny w gębie jest jak mało kto, lecz przyjdzie co do czego, to czmycha jak myszka do swej dziury lub szuka schronienia za czyimś plecami. Jak Santorin wytrzymuje tyle czasu w jego towarzystwie? Zagwozdka stulecia. Trzeba by było zapytać wampira, bo z tym osobnikiem za wiele sobie nie pogadasz – no, chyba, że chcesz kogoś poobrażać albo ponarzekać. I przy okazji pograć w karty. O tak, to co innego. Uzależniony od hazardu, złota i innych kosztowności od czasów niepamiętnych. Jest przesiąknięty chciwością do cna, błyskotki to jego największa słabość, a żeby takowe zdobyć, nie cofnie się przed złodziejstwem czy partactwem. No, oczywiście jeśli to nie wymaga wzięcia udziału w otwartej walce, czy coś. A tak na marginesie, to istnieje parę sytuacji, kiedy chochlik zamyka jadaczkę. Kiedy intensywnie pracuje. Albo kradnie. Wtedy wszyscy nareszcie mogą trochę odetchnąć…
Umiejętności: Ma szereg małych, przydatnych umiejętności służących przetrwaniu i wzbogaceniu się w półświatku – lepki ogonek robi swoje. Potrafi sprawnie liczyć – przecież mamona musi się zgadzać. Ryje w ziemi jak kret, gotów przekopać się nawet na drugą stronę tego parszywego padołu, by wydrzeć zeń wszystko to, co się świeci. I na tym bajka się kończy. Nie potrafi walczyć, od tego były inne stwory w podziemiu. Gdy już musi, drapie i gryzie w bezmyślnym, zwierzęcym amoku.
Zdolności specjalne: Jako najniższy z demonów, może wpływać na słabe umysły i kierować je tak, by jak najlepiej na tym wyjść. A poza tym jest w stanie zjeść dwa razy tyle, ile waży, popić rynną piwska i czuć się dobrze.
Hierarchia/stanowisko: Wspólnik, Robotnik i drobny Złodziej, kradnie głównie z własnych pobudek.
Historia: Hefan nie zawsze był AŻ tak uciążliwy. 
Wiódł sobie całkiem niezłe życie w podziemnym, mroźnym lochu. Przywołany jeszcze przed czasami świetności mrocznego królestwa, kopał sobie w ziemi, szukał diamentów i złota, a w przerwach wygrywał i przegrywał co się tylko dało. Bajka dla chochlika. Służył swojemu Władcy, miał swój kącik, miał błyskotki, miał kolegów do grania. No i nie musiał się tykać walki, od tego były inne najemne stwory – smoki, czarne damy, ogary. Czego więcej mógł chcieć?
Jednakże historia lubi się powtarzać, i powtórzyła się tym razem – Władca Lochu chciał coraz więcej, aż w końcu mu bokiem wyszło. Zapędził się z granicą królestwa trochę za daleko, bo pod samą cytadelę Rycerzy Srebrnej Tarczy, no i skończyło się rumakowanie. Bohaterzy zebrali się, zeszli na dół, wyrżnęli wszystkich i poszli.
No, prawie wszystkich.
Hefek dał radę umknąć, w końcu był tylko małym, nic nieznaczącym chochlikiem, nie miał nawet noża. Póki było żarcie w kurniku, dało się przeżyć. Chował się po kątach, czmychając przed patrolami, nie myśląc o tym, ile jeszcze kurczaków zostało. 
W końcu musiał pogodzić się z myślą, że aby przetrwać, musi wyleźć. Do świata, który notabene miał pogrążyć się w ciemnościach lochu, kiedy to już Władca zajmie się rycerzami, i tak dalej. No cóż. Nie zawsze wszystko układa się tak, jak byśmy chcieli, co nie?
Hefek napęczniał zgryzotą po tym wydarzeniu, bo na powierzchni nawet w części nie było tak dobrze, jak tam, na dole. Było skąpo, bidnie, po prostu beznadziejnie, na domiar złego wszędzie pałętały się te humanoidy, ścierwa jedne. Pokrętny los skrzyżował mu drogi z Santorinem, tym frywolnym wampirem, którego za żadne dukaty nie mógł zrozumieć i już dawno przestał próbować. Ale przynajmniej było co robić. I wreszcie pojawiły się na nowo błyskotki...

czwartek, 10 kwietnia 2014

Pan Kierownik jak zawsze spóźniony...

Autor: Anathematix.deviantart
Imię: Santorin
Nazwisko: Vega
Wiek: Nie zwraca na to uwagi
Rasa: Wampir
Wygląd: Wysoki i smukły, wyrobione z racji zawodu muskuły nie odcinają się pod ubraniem jak w przypadku górników czy rycerzy. Zawsze zadbany, lubi nosić się prosto, ale elegancko; głównie w czerni i bieli, z jakimś czerwonym akcentem. Nigdy nie rozstaje się z platynowym naramiennikiem, w którym błyszczy owalny klejnot lunarny. Wrażenie dystyngowania skutecznie burzy złota obrączka w uchu, chiglarne ogniki w szarozielonych oczach i wszechobecny uśmieszek na twarzy. Całość tego osobliwego uroku osobistego wieńczą modnie wystrzępione blond włosy, chociaż przed balwierzem zdołała uchować się długa do pasa, acz śmiesznie cienka kitka.
Charakter: Trudno zliczyć ile już osób narzekało na jego sposób bycia. W przeciwieństwie do swoich pobratymców, Santorin lubi się bawić, dlatego nie traktuje wielu spraw na poważnie - chyba że chodzi o przyjaciół, wtedy to co innego. Należną wampirom dumę i wyniosłość już dawno porzucił na rzecz nie-życia bez krępujących go zasad, na przykład jak chodzić, ubierać się, mówić czy jeść, aby być poważanym. To wolny strzelec, który nie stroni od hazardu, błazeństwa, kiepskiego dowcipu i szczynopodobnego piwa. I choć słowo "wstyd" jest mu obce, a ŻADNEJ ładnej sikorce nie popuści chociaż bez flirtu, potrafi zachować pozory powagi, gdy sytuacja tego wymaga. Niekiedy dość... niekonwencjonalna... kreatywność sprawia, że bywa nieprzewidywalny nawet w codziennych czynnościach.
Historia: Wampiry z dziwnego powodu kochają wspominać stare czasy, ale lubujący się w łamaniu schematów Vega żyje dniem dzisiejszym. Kiedyś był nawet akrobatą, dziś to zręczny złodziejaszek, który wygrał w karty tawernę i nazwał ją ironicznie "Uśmiechem Fortuny".
Umiejętności: W walce posługuje się dwoma mieczami; są to dwa zgrabne ostrza stylizowane na modę wschodnią, na jednym wygrawerowano feniksa a na drugim wężopodobnego smoka. Wielu może mu pozazdrościć arsenału złodziejskich sztuczek, od zabawy z wytrychami po niechlubne posługiwanie się garotą. Nienaturalna gibkość, tak przydatna w fachu, często odbija się na nim ostrymi bólami stawów. Co ciekawe, ta kanalia cierpi na chroniczne zamiłowanie do muzyki, stąd też umiejętność gry na skrzypcach. Ostatnio do wachlarzu zdolności doszło posługiwanie się strzeblą eterową na dystans.
Stanowisko: Kierownik, bard, złodziej.

WIERZCHOWIEC:

Autor: x_ste_x.deviantart
Imię: Gazra
Rasa: Algamia
Wiek: Nieznany
Płeć: Samica
Wygląd: Niewiele niższa od konia, lecz dłuższa i dobrze zbudowana. Ciało w całości pokryte jest drobnymi, szaroburymi łuskami, tworzącymi nad wyraz szczelny i śliski w dotyku pancerz. Choć algamie poruszają się na czterech silnie umięśnionych łapach, posiadają jeszcze jedną parę, znacznie słabszych lecz zręczniejszych łapek, schowaną w fałdach skóry w okolicy mostka. Duży, masywny łeb pozbawiony jest kolców, nie licząc niewielkiego wyrostka przy nosie. Czuły węch i doskonały słuch rekompensują kiepski wzrok. W arsenale tego dziwnego, kopalnego stworzenia znajdują się mocne pazury i wyposażone w podwójne uzębienie szczęki przystosowane do kruszenia, a także kły jadowe. Niepozorną bronią jest też długi, biczowaty ogon rozdzielający się na trzy pełne zdobnych zadziorów wąsy. Na całym ciele rozsiane są wypełnione płynem drobne wypustki, które jarzą się różnymi kolorami zależnymi od nastroju zwierzęcia.
Charakter: Na każdym kroku udowadnia, że nie jest kolejnym głupim pupilkiem, który robi "SIAD!" na skinienie. Ma własny rozum i poglądy, przez co jest nad wyraz lojalnym i upartym stworzeniem. Kiedy tylko może, demonstruje swoją niechęć do Hefana.
Historia: Świat na powierzchni nie jest jej naturalnym środowiskiem i do tej pory nikt nie wie, co zmusiło ją do wyjścia z jaskiń i podziemnych tuneli. Pierwszy napotkany przez nią człowiekowaty, Santorin Vega, usiłował ją złapać i sprzedać. Uparta a zarazem ciężka, zaparła się w miejscu ze wszystkich sił. Ostatecznie do transakcji nie doszło i została z Santorinem, jako wierzchowiec, czasami nawet głos rozsądku.
Umiejętności: Naturalne, a jakie inne?



***

  Santorin z powrotem wepchnął bażancie pióro za pasek czarnego kapelusza z wywiniętym na bokach rondem i popatrzył z dumą na swoje dzieło. Nie wiedział po co Hefanowi taki dokument osobisty, bo przecież kartoteki chyba nie prowadził, ale jak mus to mus. Zerknął na Gazrę, niecierpliwie lawirującą między stołami w jadalni. Słysząc przymilne cmoknięcie, podniosła łeb i przeskoczyła najbliższy stół, ciekawa czego tym razem chce wampir. Zamiast jakiegoś przysmaku, na przykład króliczka, dostała do obejrzenia jakiś papier. Popatrzyła z krytyką na Santorina.
  - I jak? Podoba się? - Zwierzak prychnął i odwrócił wzrok. - Ooo, twierdzisz, że napisałabyś ładniej? Czekaj... Tam ci nie wolno!
  Poderwał się z krzesła i jak sarna zaczął skakać po schodach, chcąc złapać Gazrę zanim dotrze do pokoi dla przyszłego personelu. Jeżeli gadzina coś zniszczy, to jego, Santorina, Hefan obedrze ze skóry i zrobi sobie z niej dywanik...

środa, 9 kwietnia 2014

Kartka z Dziennika: Wielkie Otwarcie

"MAMONA, GOBLIN i KIECKA, CZYLI JAK ODKRYTO UŚMIECH FORTUNY"

42 dzień Pory Kwiatów, 1408r. Wspólnej Ery

   - Szczyt bezczelności! Nalegać na spotkanie w taką pogodę!? I jak dama może zachować nieskazitelny wygląd, kiedy woźnica zachowuje się, jakby kartofle wiózł! - Szczebiotała nieustannie arystokratka. Na jej okrągłej, niby odlanej z porcelany twarzy powolutku wykwitał gniewny rumieniec, uparcie przebijający się przez warstwę pudrów wszelakich.
Usta kąsały oczy obserwatora krwistą czerwienią, a pąsy zimna i oburzenia mieszały się z tymi sztucznie nadanymi. Wyglądała równie nienaturalnie oraz kiczowato jak lalki, którymi zazwyczaj bawią się kilkuletnie królewskie, carskie i szlacheckie córuchny. Żywa, gadatliwa, rozpuszczona do granic możliwości lalka... Ale lalka obita w wykwintną suknię z drogiego materiału w kolorze bursztynu, usianą zagranicznymi koronkami i falbankami, a ilość wpiętych w to kamieni szlachetnych przewyższała chyba ogólną zasobność niejednego skarbca - szmaragdy, rubiny, szafiry, ametysty, perłowe guziczki na gorsecie i całe bele złotej nici. Fantazyjna biżuteria za to gościła niemal same diamenty. A wszystko to skrywane nieudolnie pod płaszczem ze skór łasiczek.
   "Skarbiec na nogach..." - pomyślał z westchnieniem siedzący naprzeciw mężczyzna. Przez pierwsze dwie godziny podróży wyglądał przez okno, podziwiając zazieleniającą się monotonię wiejskiego krajobrazu. Było to poniekąd znacznie bardziej zajmujące niż wysłuchiwanie niekończącej się lawiny skarg, morza gróźb bez pokrycia i bezmiaru wszechświata narzekań na swój "straszny los". Był początek Pory Kwiatów, no to wiadomo od zawsze, że pogoda bywa chwiejna. Wyboje siłą rzeczy są, bo powóz jakoś musi przebić się przez błota i wyboje. A tatuś bogaty jest, więc nie ma co gderać na życiową udrękę - to były kolejne cisnące się na język, ale nie wypowiedziane uwagi, jakimi miał ochotę szastać pasażer i bogu ducha winna dwórka, która skuliła się na rąbku siedzenia i pokornie słuchała swojej pani. Dziewczę drobne, urocze i, co najważniejsze, naturalne, chociaż straszliwie nieśmiałe. 
   Mężczyzna ostrożnie odchylił ciężką zasłonkę w oknie karocy i skontrolował najbliższą okolicę. Arystokratka jechała na bal-ceremonię, jaką zawsze urządzano z okazji zaręczyn, dlatego jako eskorta towarzyszyło im sześciu konnych, każdy wyposażony w długą pikę oraz dwa miecze. Choć wynajęcie każdego z nich zapewne kosztowało tyle złota, ile wynosiła waga rycerza, bezpieczeństwo przyszłej baronowej było najważniejsze, szczególnie o tej porze roku, kiedy wszelki margines społeczny jest najbardziej zdesperowany by przeżyć.
   Brzęknęła stal, powietrze przeciął nienaturalny kwik, powóz wyrwał gwałtownie do przodu, a szlachcianka zaczęła podskakiwać na siedzeniu i wykrzykiwać groźby...
   - ...skończyłaś?
  Dziewczyna zamknęła usta i zbita z tropu popatrzyła na mężczyznę siedzącego na przeciwko. Obecna sytuacja nie wywarła na nim żadnego wrażenia czy krzty strachu. Ot, tkwił dalej na swoim miejscu, z głową opartą niedbale na dłoni w wyrazie chronicznego zmęczenia i smukłą klingą wycelowaną w jej dekolt. Nagle uśmiechnął się filuternie z zawadiackim błyskiem w oku.

   - Stój spokojnie! - Syknął wściekle chochlik, kurczowo wczepiony w skórzaną obrożę z pętlami na palce. Pokracznie rozciągnięty na siodle, ledwo zaczepiał stopami o strzemiona. - Teraz ja jestem twoim panem i masz się mnie słuchać!
   Jaszczuropodobny stwór warknął gardłowo w odpowiedzi i jeszcze energiczniej zarzucił ciałem na boki. Łypnął małym oczkiem, jakby chciał się upewnić, czy zrzucił natręta. Ale niebieskoskóry pasożyt dalej tkwił w siodle, niby wrośnięty w ten kawał wyprawianej skóry. Boki zwierzęcia wibrowały od poirytowanego pomruku. Szarpnęło nagle łbem, pragnąc zacisnąć potężne szczęki na cienkim ogonie jeźdźca. Siła targnięcia wyrwała stopy chochlika ze strzemion. Gad popatrzył z triumfem na zwisającego u jego szyi karzełka, jakby mówił "Pff... Też mi pan...", lecz w następnej chwili wystrzelił zza głazu, powiewając rozwrzeszczanym chochlikiem jak bojową chorągwią.

   Rycerz uniósł dziobatą przyłbicę i przyłożył dłoń do oczu, usiłując pokonać zdezorientowanie, jakie w nim wywołał osobliwy i poniekąd zabawny widok: błękitnoskóry stworek obijał się boleśnie o boki i grzbiet szaroburej bestii, jakiej oczy żołnierza jeszcze nigdy nie widziały. Pojąwszy, że ta zbita masa mięśni pędzi prosto na niego, szarpnął energicznie lejcami, chcąc jak najdalej wycofać konia. Zupełnie jakby liczył, że stwór chybi podczas skoku...

  - Czuję się dziwnie... - Jęknął Santorin po raz niezliczony w przeciągu niecałego kwadransa. Wiele osobliwych wyczynów miał na sumieniu, od pijackiego mizdrzenia się do strażnika miejskiego po spanie nago w rowie po przyjęciu, ale jeszcze nigdy nie wciskał się w damską sukienkę po środku jakiegoś zagajnika, tylko po to, by Hefan mógł pousuwać z niej wszelkie ozdoby.
  - Zamknij się, do cholery, i nie ruszaj! - Warknął chochlik, usiłując złapać swoimi szponiastymi palcami szmaragd wielkości oka.
  - Łatwo ci mówić! To nie ty sterczysz w tej drapiącej kiecce! Jeszcze gdybym miał cycki, to by może nie spadała, a tak to spada i drapie i swędzi jeszcze bardziej!
  - Rusz się jeszcze raz, a utnę ci jaja i naprawdę będziesz musiał sobie cycki dorabiać!
  Wymownie połyskujący nóż przekonał wampira, że wyżej niż własną dumę ceni sobie klejnoty. Swoje.
  - Dobra, tylko się pośpiesz. Przez ten gorset nie mogę oddychać.
 Spojrzał w bok, gdzie Gazra ze szczenięcym szczęściem wymalowanym na paskudnym pysku przeganiała właśnie zdobycznego rycerza wzdłuż polanki.  Nie wiedział czemu zwierzak oszczędził akurat tego, ale widok szlachcica uciekającego pokracznie dookoła dziwnie poprawiał nastrój. Być może to przez kawał odgryzionej na tyłku blachy i widok kalesonów. I dopiero wtedy Santorin odkrył, jak bardzo chce mu się siku...

  - ...no i co teraz zrobisz, cwaniaku?
  Wampir rzucił okiem, oceniając swoje szanse i szukając oznak blefu. Zamiast tego dojrzał trzy kpiące uśmieszki. Czuł na sobie pełne napięcia spojrzenia. Sprawa toczyła się o całe trzy tysiące. Zerknął przed siebie. Nie było dobrze, cholera, co teraz miał zrobić...?!
  - Podwajam!
  Rzucił na stos monet i innych wartościowych przedmiotów sześć ametystów oszlifowanych w schludne laseczki. Widownia wstrzymała oddech.
  - Pasuję. - Jęknął pokerzysta i rzucił swoje karty. 
  - Kolejka na pocieszenie! Dla wszystkich! - Wrzasnął ktoś w tłumie.
  Hefan, ignorowany przez towarzystwo z racji nikczemnego wzrostu, zaczął przemykać między ludźmi jak wąż i po kolei acz niepostrzeżenie opróżniając kieszenie wybranych osób. Nie mógł ograbić wszystkich. W końcu gra musi się toczyć dalej. Podobnie jak musi wciąż płynąć rzeka piwa...
  Po trzech godzinach  Santorin potrząsnął głową, próbując zatrzymać w miejscu pływające zarysy figur na kartach. Przechylił się znacznie do przodu, popatrując na ostatniego przeciwnika czerwonymi ślepiami.
  - I czooo, czfffaaaniaczku? Passzzzzzzujeszzz....?
  - Nijjjgdyyy. - Sapnął tamten, nabierając koloru purpury i będąc chyba podobnie podpitym.
  - Żaa daarmo graczz niie beeedeee! Mama mamonaaa cżiii wyszchłaa...
  - Nijje praaawdaaa! - Mężczyzna poderwał się energicznie i zaczął przetrząsać każdy zakątek ubrań. Gdzieś zza pazuchy wyciągnął dość pomięty i sfatygowany papier, po czym cisnął go na stos kosztowności. - Wchodżeee! To aaakt wlasznosiciiii!
  Oczy Hefana błysnęły chciwością. Akt własności był doprawdy wspaniałą zdobyczą, nawet jeżeli sama własność atrakcyjną nie była. Zaczął wiercić się nerwowo, gotów w każdej chwili wskoczyć na stół, porwać dokument i co tylko zdoła złapać i uciec jak najdalej. Wlepił niecierpliwy wzrok w chwiejącego się na krześle Santorina, bledszego niż zwykle i podejrzanie zielonkawego. Przygryzł wargi, dając się ponieść ekscytacji, kiedy karty padały na stół. Potem gorzko się wstydził, że poddał się tak ludzkiemu, głupiemu odruchowi.

  Santorin zeskoczył z siodła, jednocześnie chwytając Hefana za głowę i niemal wbijając go w klepisko traktu. Czasem nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły.
  - Czujesz to, paskudo? Tak pachnie mamona! - Krzyknął podniecony, radośnie patrząc na znacznie mniej wesoło wyglądający, piętrowy, zapyziały budynek na skraju lasku i nieopodal głównego traktu. Doprawdy, kpiący uśmiech fortuny...